Damy z Grace Adieu - ebook
Damy z Grace Adieu - ebook
Rekomendowana przez Neila Gaimana. Susanna Clarke powraca z tomem nowych opowiadań fantasy. Pełen magii, melancholijny, mroczny świat Anglii minionych epok, zamieszkany przez elfy i ludzi. W opowiadaniach składających się na ten tom pojawiają się bohaterowie znani polskim czytelnikom z debiutanckiej powieści Susanny Clarke "Jonathan Strange i pan Norrell".
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7480-572-8 |
Rozmiar pliku: | 860 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
pióra profesora Jamesa Sutherlanda, kierownika studiów nad Sidhe na Uniwersytecie w Aberdeen
Sięgnąłem po ten zbiór, mając na uwadze dwa bardzo skromne cele. Pierwszym było rzucenie po trosze światła na rozwój magii na Wyspach Brytyjskich w różnych epokach, drugim zaś zapoznanie czytelnika z pewnymi sposobami, w jakie Faerie rzutuje na nasze własne powszednie życie – innymi słowy, stworzenie swoistego kompendium dotyczącego Faerie i elfów.
Tytułowa historia „Damy z Grace Adieu” plasuje się w pierwszej kategorii, w poruszający sposób ukazując trudności, jakim musiały stawić czoło kobiety parające się magią na początku dziewiętnastego wieku – w czasach, kiedy ich praca była zwyczajnie ignorowana przez ich męskich odpowiedników (reprezentowanych tutaj nade wszystko przez Gilberta Norrella i Jonathana Strange’a). O wydarzeniach relacjonowanych w tej historii wspomniano w raczej mało znanej powieści wydanej kilka lat temu. Jeśli któryś z czytelników zetknął się z dziełem „Jonathan Strange i pan Norrell” (Bloomsbury, Londyn 2004), to zwracam uwagę na przypis w rozdziale 43, który opisuje, ile trudu zadał sobie Jonathan Strange, by wyrwać swojego pełniącego obowiązki pastora szwagra z hrabstwa Gloucester i zapewnić mu beneficjum w hrabstwie Northampton. „Damy z Grace Adieu” przedstawiają pełniejsze objaśnienie dość zagadkowej reakcji Strange’a.
Opowiadania „Na Wzgórzu Rozpasania” oraz „Meandry groteski” opisują nieco swobodniejsze, nie tak napięte kontakty z elfami i magią, którymi niegdyś cieszyli się nasi angielscy i szkoccy przodkowie.
„Pan Simonelli albo elfi wdowiec” to wyjątek z pamiętników Alessandro Simonellego. Simonelli to – rzecz jasna – szalenie irytujący pisarz, na każdym kroku ukazuje zarozumiałość i arogancję swojej rasy. (I mówię tu o Anglikach, nikim innym). Redaktorowi zaleca się podchodzić do jego pamiętników ze szczególną ostrożnością. Simonelli opublikował je po raz pierwszy w połowie lat dwudziestych XIX wieku. Dwadzieścia lat później dokonał korekty i opublikował je ponownie. To samo zrobił w latach sześćdziesiątych. W rzeczy samej przez cały wiek XIX i początki XX jego pamiętniki i wspomnienia były nieustannie pisane na nowo i publikowane w nowych wydaniach; i za każdym razem Simonelli przekuwał przeszłość tak, by promować swoją najnowszą obsesję – bez względu na to, czy była to akurat historia starożytnych Sumerów, edukacja kobiet, podniesienie moralności Sidhe (elfów), zaopatrzenie pogan w Biblie, tudzież skuteczność nowego rodzaju mydła. W ramach próby obejścia tej przeszkody wybrałem fragment z pierwszego wydania, który opisuje początki nadzwyczajnej kariery Simonellego. Możemy tylko żywić nadzieję, że zachował on jakiś związek z wydarzeniami, które rzeczywiście miały miejsce.
W latach, które nastąpiły po Waterloo, stosunki między Sidhe (elfami) i Brytyjczykami zacieśniły się. Brytyjscy politycy na wszelkie sposoby rozważali „kwestię elfią”, ale wszyscy zgadzali się, że jest to sprawa kluczowa dla interesów kraju. Jednakże poniższe historie ukazują nic innego, jak tylko przerażający brak przygotowania typowego dziewiętnastowiecznego dżentelmena, kiedy przypadkiem natknie się na Faerie. Książę Wellington to doskonały tego przykład. Kobiety, zdaje się, nieco lepiej radzą sobie w tak kłopotliwych okolicznościach; bohaterka „Pani Mabb”, Venetia Moore, konsekwentnie wykazuje zdolność intuicyjnego wyczuwania zasad obowiązujących w Faerie, czego całkowicie brakuje starszemu i bardziej doświadczonemu księciu.
„Tom Brightwind, czyli jak wybudowano elfi most w Thoresby” to opowiadanie obfitujące w fakty ciekawe dla badacza Faerie. Jednakże nie widzę powodu, by powtarzać moją wcześniejszą ocenę tej historii, przedstawioną w 1999 roku (i zasługującą, moim zdaniem, na szerszy odbiór). Czytelnik znajdzie ją we wstępie do samej opowieści.
Zdecydowałem się zamknąć zbiór historią cudownego pisarza, Johna Waterbury’ego, lorda Portisheada. Poza okresem 1808-1816, kiedy siedział pod pantoflem Gilberta Norrella, pisarstwo Waterbury’ego – a w szczególności jego wersja starych opowieści o Królu Kruków – to niekończąca się przyjemność. „John Uskglass i węglarz z Cumbrii” to przykład historii z rodzaju tych (jakże uwielbianych w średniowieczu), w których ludzie niższego stanu okazują się zdolni przechytrzyć ludzi bogatych i wpływowych. (Myślę tu o opowieściach o Robin Hoodzie czy balladzie o „Królu Janie i opacie Canterbury”). W średniowiecznej północnej Anglii nikt nie był bogatszy i potężniejszy od Johna Uskglassa i w efekcie północnoangielski folklor obfituje w opowieści o Uskglassie, który wpada do dziur w ziemi, zakochuje się w niestosownych damach albo z różnych skomplikowanych i nieprawdopodobnych powodów zobowiązuje się do ugotowania owsianki dla udręczonych żon oberżystów.
Smutny stan rzeczy przedstawia się tak, że podobnie jak we wszystkich okresach naszej historii, tak i obecnie zewsząd atakują nas błędne informacje na temat Faerie. Dzięki takim opowieściom jak poniższe pilny badacz kultury Sidhe może zajrzeć do Faerie, dostrzec przelotnie złożoność tej krainy, panujące tam sprzeczności i pojąć niebezpieczną fascynację, jaką może ona wzbudzić.
James Sutherland
Aberdeen, kwiecień 2006Nade wszystko pamiętajcie o tej jednej rzeczy: magia należy do serca w równym stopniu jak do rozumu i wszystko, co jest czynione, winno być czynione z miłości, radości lub słusznego gniewu.
I jeśli będziemy honorować tę zasadę, odkryjemy, że nasza magia urasta większa niż suma wszystkich zaklęć, których kiedykolwiek się nauczyliśmy. Wtedy staje się dla nas tym, czym jest lot dla ptaków, ponieważ nasza magia wywodzi się z mrocznego i rozmarzonego serca, tak jak lot ptaka płynie z jego serca. I czyniąc magię, będziemy odczuwać tę samą radość, jaką czuje ptak, gdy rzuca się w pustkę, i pojmiemy, że magia stanowi część człowieka, tak jak lot jest częścią istoty ptaka.
To zrozumienie to dar dla nas od Króla Kruków, drogiego króla wszystkich magów, który stoi między Anglią a Innymi Ziemiami, między wszelkim dzikim stworzeniem a światem ludzi.
Z Księgi lady Katarzyny z Winchesteru (1209-67), przetłumaczonej z łaciny przez Jane Tobias (1775-1819)
Kiedy pani Field zmarła, pogrążony w żałobie wdowiec rozejrzał się i odkrył, że świat jest pełen ładnych, młodych kobiet, tak samo jak to było za czasów jego młodości. W następnej kolejności dotarło do niego, że jest zamożniejszym człowiekiem niż dawniej i chociaż w jego domu przebywała już jedna ładna, młoda kobieta (jego siostrzenica i wychowanica, Cassandra Parbringer), uznał, że jeszcze jedna z pewnością by nie zaszkodziła. Uważał, że nie zmienił się zgoła nic, którą to opinię Cassandra w pełni podzielała – myślała bowiem w głębi duszy: „Jestem przekonana, drogi panie, że był pan równie nużący jako dwudziestojednoletni młodzieniec, jak jako czterdziestodziewięcioletni mężczyzna”. Pan Field ożenił się zatem powtórnie. Dama była ładna, bystra i tylko rok starsza od Cassandry, ale możemy rzec na jej obronę, że nie miała pieniędzy i musiała albo poślubić pana Fielda, albo zostać nauczycielką w szkole. Druga pani Field i Cassandra były sobie wielce rade i wkrótce serdecznie się polubiły. W rzeczy samej, smutny stan rzeczy przedstawiał się tak, że o wiele bardziej lubiły się nawzajem niż pana Fielda. Była jeszcze jedna dama, ich przyjaciółka (nazywała się panna Tobias); często widywano je, jak we trzy spacerują w pobliżu wioski, w której mieszkały – Grace Adieu w hrabstwie Gloucester.
W wieku lat dwudziestu Cassandra Parbringer była uważana za ideał swoistego typu urody, do którego mają słabość pewni dżentelmeni. Jej mleczna cera miała przyjemnie różowawy odcień. Jasnoniebieskie oczy niezmiernie uroczo harmonizowały ze srebrzysto-złotymi lokami, a całość stanowiła wizerunek, w którym kobiecość i dziewczęcość słodko współbrzmiały. Pan Field – dżentelmen nieobdarzony przesadną lotnością umysłu – z ufnością wierzył, że cechują ją infantylna naiwność i przyjemna kobieca uległość licujące z jej twarzyczką.
W owym czasie jej perspektywy prezentowały się lepiej niż wcześniej możliwości pani Field. Mieszkańcy Grace Adieu już dawno temu ustalili między sobą, że Cassandra winna poślubić pastora, pana Henry’ego Woodhope’a, a i sam Woodhope nie sprawiał wrażenia, że ten pomysł go mierzi.
– Pan Woodhope cię lubi, Cassandro – powiedziała pani Field.
– Doprawdy?
Panna Tobias (która także znajdowała się w pokoju) wtrąciła:
– Panna Parbringer jest mądra i zachowuje dla siebie zdanie na temat pana Woodhope’a.
– Och! – wykrzyknęła Cassandra. – Możecie je poznać, skoro takie jest wasze życzenie. Pan Woodhope to nieco rozciągnięty pan Field, dzięki czemu jest chudszy i wyższy. Jest młodszy, a zatem z natury rzeczy stanowi milsze towarzystwo i ma bystrzejszy umysł, ale w ostatecznym rozrachunku to tylko repetycja z pana Fielda.
– Czemu więc go zachęcasz? – zapytała pani Field.
– Ponieważ muszę kogoś poślubić, a za panem Woodhope’em to jedno przemawia: że mieszka w Grace Adieu i, poślubiając go, nie będę musiała rozstawać się z moją drogą panią Field.
– To bardzo skromne aspiracje: pragnąć ślubu z panem Fieldem dowolnego rodzaju. – Pani Field westchnęła. – Nie pragniesz niczego lepszego?
Cassandra rozważyła pytanie.
– Zawsze ogromnie pragnęłam odwiedzić hrabstwo York – odpowiedziała. – Wyobrażam sobie, że jest tam dokładnie tak jak w powieściach pani Radcliffe.
– Tam jest dokładnie tak jak wszędzie indziej – odparła panna Tobias.
– Och, panno Tobias, jak możesz tak mówić? – zapytała Cassandra. – Jeśli magia nie trwa w Yorkshire, to gdzie jeszcze możemy ją znaleźć? „Na bagnach pod gwiazdami u obłąkańca boku”. Tak właśnie wyobrażam sobie hrabstwo York.
– Jednakże wiele wody upłynęło, odkąd Król-obłąkaniec przebywał tam po raz ostatni i przez ten czas mieszkańcy Yorkshire weszli w posiadanie rogatek, gazet, dyliżansów, objazdowych wypożyczalni książek i wszystkiego tego, co jest najbardziej nowoczesne i pospolite.
Cassandra pociągnęła nosem.
– Rozczarowujesz mnie.
Panna Tobias była guwernantką dwóch dziewczynek we wspaniałym domostwie w wiosce, zwanym Królestwem Zimy. Rodzice dzieci nie żyli i mieszkańcy Grace Adieu z upodobaniem powtarzali sobie, że to nie jest dom dla dzieci, bo jest zbyt przestronny, mroczny i za dużo w nim pokojów o dziwnych kształtach i osobliwych płaskorzeźb. Młodsza dziewczynka rzeczywiście często się bała i co rusz dręczyły ją koszmary. Biedaczka wierzyła, że prześladują ją sowy. Niczego na świecie nie bała się tak bardzo jak sów. Nikt inny nie widział ptaków, ale dom był stary, pełen szczelin i dziur, którymi mogłyby wlatywać, i obfitował w spasione myszy, które mogłyby je skusić, więc może dziecko miało słuszność. W wiosce nie przepadano zbytnio za guwernantką – była za wysoka, za poważna i za bardzo lubiła książki. Nadto – ciekawa rzecz – nigdy się nie uśmiechała, o ile nie dostrzegła powodu do uśmiechu. Jednakże panienka Ursula i panienka Flora były dziewczynkami bardzo grzecznymi i niezmiernie przywiązanymi do panny Tobias.
Chociaż czekała je wspaniała przyszłość spadkobierczyń fortuny, pod względem krewnych dziewczynki były biedne jak mysz kościelna. Jedynym opiekunem był kuzyn ich zmarłej matki. Przez wszystkie długie lata ich sierocej doli dżentelmen ów odwiedził je tylko dwukrotnie i raz napisał do nich bardzo krótki list na Boże Narodzenie. Ponieważ jednak kapitan Winbright był żołnierzem, oficerem w ––shires, nieobecność i milczenie zostały mu wybaczone, a panienka Ursula i panienka Flora (chociaż miały zaledwie – odpowiednio – osiem i cztery lata) już zaczęły zdradzać typową dla ich płci słabość, wynosząc jego towarzystwo ponad wszystkich innych swoich znajomych.
Mówiło się, że pradziad dziewczynek studiował magię i zostawił po sobie rozległą bibliotekę. Panna Tobias często do niej zaglądała; nikt nie wiedział, czym się tam zajmowała. Ostatnio jej przyjaciółki, pani Field i panna Parbringer, także często bywały w rezydencji. Uważano jednak, że po prostu odwiedzają dzieci, ponieważ (jak powszechnie wiadomo) damy nie studiują magii. Magowie to odrębna kwestia – damy (jak powszechnie wiadomo) garną się do magów. (Jak inaczej wyjaśnić ogromną popularność pana Norrella we wszystkich modnych salonach Londynu? Pan Norrell niemal w równym stopniu słynie z pospolitej twarzy i małomówności, jak z niezrównanej biegłości w sztuce magicznej, a uczeń pana Norrella, pan Strange, ze swoją niemal przystojną twarzą i umiejętnością prowadzenia ożywionej konwersacji, jest mile widziany, gdziekolwiek się zjawi). Musimy więc przypuszczać, że stąd wyniknęło pytanie, które Cassandra Parbringer zadała pannie Tobias pewnego wrześniowego, pięknego dnia na styku lata i jesieni:
– Czytałaś może artykuł pana Strange’a w „The Review”? Jakie jest twoje zdanie na jego temat?
– Uważam, że pan Strange wyraził się ze znamienną dla siebie klarownością. Każdy może go zrozumieć, niezależnie od tego, ile pojmuje z teorii i praktyki magii. Wyraził się dowcipnie i zręcznie, jak to on zazwyczaj. Najogólniej rzecz biorąc, artykuł godny podziwu. To błyskotliwy człowiek.
– Mówisz jak guwernantka.
– A cóż w tym dziwnego?
– Nie pragnę poznać twojej opinii jako guwernantki, chcę usłyszeć twoje zdanie jako... Ach, mniejsza o to. Co sądzisz o jego przemyśleniach?
– Nie zgadzam się z żadnym.
– O, proszę, to właśnie chciałam usłyszeć.
– Współcześni magowie – powiedziała pani Field – poświęcają więcej energii na deprecjonowanie magii niż na jej uprawianie. Bezustannie słyszymy, że pewne rodzaje magii są zbyt niebezpieczne, by się nimi parać (chociaż wspomina się o nich we wszystkich starych opowieściach). Albo nie można już ich wypróbować, bo zaginęła formuła. Albo nigdy nie istniała. A co do mieszkańców Innych Ziem, pan Norrell i pan Strange sprawiają wrażenie, jakby nie wiedzieli, czy takie istoty w ogóle istnieją. I na dodatek nieszczególnie się tym przejmują, bo nawet jeśli istnieją, to zdaje się, że nie mamy po co się z nimi zadawać. A Król Kruków, jak się dowiadujemy, to jedynie wymysł rozgorączkowanych średniowiecznych umysłów przyćmionych nadmiarem magii.
– Pan Strange i pan Norrell zamierzają strywializować magię i uczynić ją równie pospolitą jak ich własne nudne osoby – orzekła Cassandra. – Zaprzeczają istnieniu Króla, z obawy, że porównanie z jego wielką magią ukaże nędzę ich własnych dokonań.
Pani Field się roześmiała.
– Cassandra – powiedziała – nie potrafi przestać strofować pana Strange’a.
I tak, zacząwszy od konkretnych grzechów wielkiego pana Strange’a i jeszcze większego pana Norrella, zaczęły roztrząsać temat jadowitości mężczyzn w ogólności, po czym naturalnym biegiem rzeczy przeszły do dyskusji nad tym, czy Cassandra powinna poślubić pana Woodhope’a.
* * *
W tym samym czasie, kiedy damy z Grace Adieu rozmawiały, pan Jonathan Strange (mag i drugi fenomen epoki) siedział w bibliotece z panem Gilbertem Norrellem (magiem i pierwszym fenomenem epoki). Pan Strange powiadamiał pana Norrella, że zamierza opuścić Londyn na kilka tygodni.
– Mam nadzieję, drogi panie, że nie spowoduje to żadnej niedogodności. Następny artykuł do Edinburgh Magazine jest już gotowy, o ile nie zechce pan poczynić w nim żadnych zmian (z czym, jak mniemam, doskonale poradzi pan sobie i beze mnie).
Pan Norrell zapytał z marsową miną, dokąd wybiera się pan Strange, ponieważ (jak było powszechnie wiadomo w całym Londynie), starszy mag – milczący, oschły, mały człowieczek – nie lubił rozstawać się z młodszym magiem nawet na dzień czy choćby pół dnia. Więcej nawet: niechętnie dzielił się panem Strange’em z innymi ludźmi, którzy chcieliby z nim choćby porozmawiać.
– Wybieram się do hrabstwa Gloucester, mój panie. Obiecałem pani Strange, że zabiorę ją do jej brata, który jest pastorem w tamtejszej wiosce. Musiał pan słyszeć, jak wspominałem o panu Henrym Woodhope’ie, nie mylę się?
* * *
Następnego dnia w Grace Adieu padał deszcz i panna Tobias nie była w stanie opuścić Królestwa Zimy. Spędziła dzień z dziećmi, ucząc je łaciny („Nie widzę powodu, by ją pomijać jedynie z racji waszej płci. Pewnego dnia może znajdziecie dla niej zastosowanie”) oraz opowiadając im historie o uwięzieniu Thomasa Dundale’a w Innych Ziemiach i o tym, jak został pierwszym człowiekiem na służbie u Króla Kruków. Kiedy drugi dzień okazał się ładny i suchy, panna Tobias skorzystała z okazji, żeby wymknąć się na pół godziny i odwiedzić panią Field, zostawiwszy dziewczynki pod opieką piastunki. Tak się złożyło, że pan Field udał się do Cheltenham (rzadkie zdarzenie, ponieważ, jak zauważyła pani Field, nie było człowieka bardziej przywiązanego do domu. Obawiam się, że przez nas żyje mu się w nim aż nazbyt wygodnie, powiedziała), więc panna Tobias wykorzystała jego nieobecność, przedłużając swoją wizytę. (Wtedy wydawało się, że nie ma w tym nic złego).
W drodze powrotnej do Królestwa Zimy minęła kraniec Grace and Angels Lane, gdzie stał kościół, a obok niego plebania. Bardzo elegancki powozik skręcał właśnie z głównej drogi w uliczkę. Już to samo w sobie było dostatecznie interesujące, ponieważ panna Tobias nie rozpoznała powozu ani jego pasażerów, ale jeszcze bardziej niezwykłym czynił ten obraz fakt, że końmi powoziła z wielką pewnością siebie i swadą dama. Obok niej na koźle siedział ogromnie swobodny dżentelmen, z rękami w kieszeniach i nogą założoną na nogę. Robił duże wrażenie. Nie można powiedzieć, że jest szczególnie przystojny, pomyślała panna Tobias. Ma za długi nos. A mimo to nosi się z arogancją typową dla przystojnych mężczyzn.
Najwidoczniej był to dzień wizyt. Na podwórzu Królestwa Zimy stał gig i dwa rącze konie. Davey (stangret) i stajenny zajęli się już nimi pod bacznym spojrzeniem chudego, śniadego mężczyzny, niezwykle niechlujnej persony (czyjegoś służącego), który opierał się o mur kuchennego ogrodu, grzejąc się w słońcu i paląc fajkę. Koszulę miał rozpiętą i kiedy panna Tobias go mijała, podrapał się bez pośpiechu po nagiej piersi długim, ciemnym palcem i posłał jej uśmiech.
Odkąd panna Tobias poznała ten dom, główny hol zawsze wyglądał tak samo – wypełniały go tylko cisza, cienie i drobinki kurzu wirujące w szerokich, ukośnych snopach światła, dziś jednak dźwięczał echem donośnych głosów, muzyki i wysokiego, podekscytowanego śmiechu. Otworzyła drzwi do jadalni. Do nakrycia stołu wybrano najlepszą zastawę, najlepsze srebra i najlepsze stołowe szkło. Posiłek przygotowano i postawiono na stole, ale potem najwyraźniej o nim zapomniano. Wniesiono kufry podróżne i pudła, wyciągnięto różne stroje i porozrzucano; męska i kobieca garderoba poniewierała się po podłodze, stanowiąc cokolwiek rozwiązły obrazek. Mężczyzna w oficerskim mundurze siedział na krześle, z panienką Ursulą na jednym kolanie. Trzymał kieliszek wina, który przytykał jej do ust, a kiedy próbowała się napić, odsuwał kielich. Śmiał się i dziecko także się śmiało. Widząc zarumienioną twarzyczkę i ekscytację dziecka, panna Tobias doprawdy nie miała pewności, czy dziewczynce nie udało się już upić nieco zawartości kielicha. Pośrodku pokoju drugi mężczyzna (bardzo przystojny mężczyzna), także w mundurze, stał pośród strojów i świecidełek i także się śmiał. Młodsza dziewczynka, panienka Flora, stała z boku, przyglądając się im wszystkim wielkimi, zdumionymi oczętami. Panna Tobias natychmiast do niej podeszła i wzięła ją za rękę. W mroku w głębi jadalni młoda kobieta siedziała przy fortepianie i bardzo podle grała włoską piosenkę. Być może wiedziała, że melodia brzmi fatalnie, bo sprawiała wrażenie, że gra z wielką niechęcią. Piosenkę wypełniały długie pauzy; kobieta często wzdychała i nie wyglądała na szczęśliwą. Wtem niespodziewanie przerwała. Przystojny mężczyzna pośrodku pokoju natychmiast się do niej odwrócił.
– Dalejże, dalej! – zawołał. – Wszyscy uważnie słuchamy, zapewniam cię. Piosenka jest – tu odwrócił się do drugiego mężczyzny i mrugnął do niego porozumiewawczo – zachwycająca. Będziemy uczyć moje małe kuzyneczki tańców ludowych. Fred jest najlepszym nauczycielem tańca na świecie. Musisz więc grać, moja droga, sama rozumiesz.
Nie kryjąc znużenia, młoda kobieta podjęła grę.
W tej samej chwili siedzący mężczyzna, który najwidoczniej miał na imię Fred, zauważył pannę Tobias. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie i poprosił o wybaczenie.
– Ach! – wykrzyknął przystojny oficer. – Panna Tobias nam wybaczy, Fred. Jesteśmy z panną Tobias starymi przyjaciółmi.
– Dzień dobry, kapitanie Winbright – powiedziała panna Tobias.
* * *
O tej porze państwo Strange’owie siedzieli już wygodnie w uroczym salonie pana Woodhope’a. Pani Strange została oprowadzona po całej plebanii pana Woodhope’a; porozmawiała już z gospodynią, kucharką, dojarką, służącą, stajennym, ogrodnikiem i pomocnikiem ogrodnika. Panu Woodhope’owi było nadzwyczaj śpieszno poznać kobiecą opinię na temat wszystkiego w plebanii i nie pozwolił pani Strange usiąść, zjeść czegoś ani się napić, dopóki nie zaaprobowała domu, służby i organizacji spraw domowych. Zatem, jak przystało na dobrą i życzliwą siostrę, obejrzała wszystko, uśmiechała się do służby, łamiąc sobie głowę nad prostymi pytaniami, które mogłaby im zadać, a potem oznajmiła, że jest zachwycona.
– Zapewniam cię, Henry – powiedziała z uśmiechem – że panna Parbringer będzie równie zadowolona.
– Rumieni się – zauważył Jonathan Strange, odrywając wzrok od gazety. – Zjawiliśmy się, Henry, w jednym celu: aby poznać pannę Parbringer, o której tak wiele piszesz, i kiedy już ją zobaczymy, ponownie odjedziemy.
– Doprawdy? Cóż, mam nadzieję zaprosić panią Field i jej siostrzenicę przy pierwszej sposobności.
– Och, nie ma powodu tak się kłopotać – odparł Strange – ponieważ przywiozłem teleskop. Staniemy w oknach sypialni i będziemy ją szpiegować, kiedy będzie chodzić po wiosce.
To mówiąc, rzeczywiście wstał i podszedł do okna.
– Henry – powiedział – nadzwyczajnie podoba mi się twój kościół. Podoba mi się murek, który biegnie wokół budynków i drzew, ciasno je opasując. Dzięki temu całość wygląda jak statek. Jeśli kiedykolwiek powieje tu solidny wiatr, kościół i drzewa pożeglują razem w zupełnie nowe miejsce.
– Strange – powiedział Henry Woodhope – jak zwykle wygadujesz głupstwa.
– Nie przejmuj się nim – wytrąciła się Arabella Strange. – Ma umysł maga. Oni wszyscy są trochę szaleni.
– Z wyjątkiem Norrella – dodał Strange.
– Strange, proszę cię jako przyjaciela, żebyś nie czarował tu podczas swojego pobytu. To bardzo spokojna wioska.
– Mój drogi Henry – odparł Strange – nie jestem ulicznym sztukmistrzem z budą i żółtą kurtyną. Nie zamierzam rozstawić się w kącie kościelnego cmentarza, żeby zwabić paru klientów. Obecnie admirałowie, kontradmirałowie, wiceadmirałowie i wszyscy ministrowe Jego Wysokości przysyłają mi pełne szacunku listy z prośbami o moje usługi i (co więcej) bardzo dobrze mi za nie płacą. Szczerze wątpię, czy jest w Grace Adieu choć jedna osoba, którą byłoby na mnie stać.
* * *
– Co to za pokój? – zapytał kapitan Winbright.
– To stara sypialnia pana Enderwhilda, proszę pana – odpowiedziała panna Tobias.
– Maga?
– Owszem, maga.
– A gdzie trzymał swój skarb, panno Tobias? Mieszka tu pani tak długo, że musiała to pani odkryć. Ponad wszelką wątpliwość kryją się tu suwereny poupychane w najdziwniejszych przypadkowych dziurach i kątach.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo.
– Ależ panno Tobias, w jakim celu starcy uczą się magii, jeśli nie po to, by odnaleźć złoto rywali? – Najwyraźniej ta myśl go trapiła. – Nic nie wskazuje na to, że odziedziczyły rodzinny geniusz, prawda? Mam na myśli dziewczynki. Nie, oczywiście, że nie. Kto słyszał o kobietach parających się magią?
– Były dwie kobiety magowie, drogi panie, obie wielce poważane. Lady Katarzyna z Winchesteru, która uczyła Martina Pale’a, i córka Gregory’ego Absaloma, Maria, która przez ponad wiek była panią Domu Cieni.
Kapitan Winbright nie sprawiał wrażenia zbytnio tym zainteresowanego.
– Proszę mi pokazać pozostałe pokoje – polecił.
Przeszli kolejnym rozbrzmiewającym echem korytarzem, który – podobnie jak większość rozległego, mrocznego domostwa – przeszedł we władanie myszy i pająków.
– Czy moje kuzynki to zdrowe dzieci?
– Owszem, proszę pana.
Pan Winbright milczał przez chwilę, a potem orzekł:
– Oczywiście, to w każdej chwili może ulec zmianie. Jest tak wiele dziecięcych chorób, panno Tobias. Ja sam, kiedy miałem raptem sześć, siedem lat, omal nie umarłem na szkarlatynę. Czy te dzieci przechodziły już szkarlatynę?
– Nie, proszę pana.
– Doprawdy? Moim zdaniem nasi dziadowie lepiej pojmowali te kwestie. Nie pozwalali sobie na nadmierne przywiązanie do dzieci, dopóki nie przeszły dziecięcych prób i chorób. To dobra zasada. Nie przywiązywać się nadmiernie do dzieci.
Pan Winbright zauważył spojrzenie panny Tobias i poczerwieniał. Zaraz się roześmiał.
– Ależ to tylko żart. Jakaż pani poważna. Ach, droga panno Tobias, już wszystko pojmuję. Zdecydowanie zbyt długo dźwigała pani na swoich barkach całą odpowiedzialność za ten dom i moje kuzynki, moje małe bogate kuzyneczki. Kobiety nie powinny dźwigać takiego brzemienia samotnie. Ich śliczne białe ramiona nie zostały do tego stworzone. Rozumie pani jednak, właśnie przybyłem z pomocą. Wraz z Fredem. Fred także zamierza zostać kuzynem. Bardzo lubi dzieci.
– A dama, kapitanie Winbright? Ona także zatrzyma się tutaj i zostanie kolejną kuzynką, razem z panem i drugim dżentelmenem?
Pan Winbright uśmiechnął się do niej ufnie. Jego błękitne oczy były tak błyszczące i roześmiane, a uśmiech tak otwarty i niewymuszony, że potrzeba było kobiety o opanowaniu panny Tobias, żeby nie odwzajemnić uśmiechu.
– Powiem pani w zaufaniu, że została źle potraktowana przez mego towarzysza broni, oficera w –shires. Mam jednak miękkie serce, widok kobiecych łez porusza mnie w takim stopniu, że gotowy jestem uczynić niemal wszystko.
Tak powiedział kapitan Winbright w korytarzu, kiedy jednak ponownie weszli do jadalni, widok kobiecych łez (młoda dama właśnie płakała) sprowokował go tylko do robienia jej afrontów. Kiedy wypowiedziała jego imię, łagodnie i z pewnym lękiem, odwrócił się do niej i krzyknął:
– Och, czemuż nie wrócisz do Brighton?! Dobrze wiesz, że możesz to zrobić bez najmniejszych przeszkód. Tak byłoby dla ciebie najlepiej.
– Reigate – poprawiła go delikatnie.
Spojrzał na nią wielce poirytowany.
– A tak, Reigate.
Młoda dama miała słodką, bojaźliwą twarz, wielkie ciemne oczy i drobne usta jak pączek róży, wiecznie drżące na granicy łez. Był to jednak ten rodzaj urody, który szybko więdnie, kiedy tylko coś na kształt cierpienia pojawi się w pobliżu, a biedaczka była ostatnimi czasy bardzo nieszczęśliwa. Przypominała pannie Tobias dziecięcą lalkę-szmaciankę, dostatecznie ładną na początku, ale bardzo smutną i nędzną, kiedy już znikną wypychające ją gałganki. Młoda dama spojrzała na pannę Tobias.
– Nigdy nie myślałam... – zaczęła i wybuchnęła płaczem.
Panna Tobias przez chwilę milczała.
– Cóż – orzekła w końcu – może tak panią wychowano.
* * *
Tego wieczoru pan Field znowu zasnął w salonie. Ostatnio przydarzało mu się to dość często.
A odbyło się to następująco: służący wszedł do pokoju z listem dla pani Field, która zaczęła go czytać. Kiedy żona czytała, pan Field poczuł (jak ujął to na własny użytek) „zasnuwające go pajęczyny” snu. Po kilku chwilach (w swoim mniemaniu) obudził się i wieczór dalej biegł swoim torem, z Cassandrą i panią Field siedzącymi przy ogniu. Pan Field spędził doprawdy bardzo przyjemny wieczór, z rodzaju tych, jakie uwielbiał spędzać w towarzystwie dwóch dam. Fakt, że był to jedynie sen o miłym wieczorze (bo biedny głuptas w rzeczywistości spał), w żaden sposób nie umniejszył przyjemności.
Kiedy pan Field spał, pani Field i Cassandra pośpiesznie udały się do Królestwa Zimy.
* * *
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
------------------------------------------------------------------------
1 Przekład Piotr Budkiewicz.