Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Damy ze skazą - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
33,99

Damy ze skazą - ebook

NOWA KSIĄŻKA BESTSELLEROWEGO AUTORA

KOBIETY, KTÓRE ZAPEWNIŁY POLSCE KORONĘ.

ICH AMBICJA POZWOLIŁA ZBUDOWAĆ IMPERIUM.

ICH DUMA UNICESTWIŁA KRÓLESTWO.

Matylda to dziedziczka najpotężniejszej dynastii świata. Głupota rodzonego brata zamienia jej życie w piekło. Nieodpowiedzialny szczeniak z koroną na głowie przegrywa ją podczas partii kości.

Rycheza angażuje cały swój spryt i nieustępliwość, by zmazać hańbę matki. Przybywa do kraju rządzonego przez ogarniętego obsesją tyrana. To ona zrobi z niego bohatera. I ona zapewni mu królewską koronę.

Przedsława, zgwałcona i odarta z marzeń przez nienawistnego furiata, poprzysięga zemstę. Za jej sprawą na rodzące się polskie mocarstwo spada klątwa.

Poznaj historię polskiej korony, odartą z mitów i fałszerstw. W świecie pełnym nienawiści, w którym ludzkie życie jest warte tylko tyle, ile gotowi są za nie zapłacić handlarze niewolników, te wielkie damy zrobią wszystko, by zdobyć sławę silniejszą od śmierci.

Urażona duma, poniżenie, zdrada, której nie wolno wybaczyć. Grzechy ludzi zbyt ambitnych, by uznać własne potknięcia, zepchną cały ród i imperium na drogę prowadzącą ku zagładzie. I tylko kobiety będą mogły je uratować.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-3467-3
Rozmiar pliku: 7,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

_Poznań, listopad 1031 roku_

Ciężkie, lodowate krople deszczu smagały twarz i dłonie, przyprawiając Rychezę o dreszcze. Listopadowy wiatr, zimny i nieustępliwy, mierzwił jej włosy. Dym pożarów wdzierał się do oczu, wyciskając łzy. Ciekły po policzkach, zmieszane z sadzą i deszczem. To nie były jednak łzy kobiety przegranej, zdezorientowanej ani bezsilnej. Całe ciało Rychezy pulsowało jednym, obezwładniającym uczuciem. Była wściekła.

Szybkim krokiem przemierzała dziedziniec poznańskiego pałacu. Jej trzewiki grzęzły w potokach krwi zmieszanej z jesiennym błotem. Zaraz za nią sunął Embrycho. Jak zawsze wierny i niezawodny. W rękach trzymał płaszcz i wciąż próbował ją przekonać, by się nim opatuliła. Zziębnięta Rycheza wiedziała jednak, że teraz nie wolno jej się kulić pod miękkim materiałem. Nie wolno okazać słabości. Szła dumnie wyprostowana. Nawet gdy kątem oka dostrzegła stos zwęglonych ludzkich ciał, nie odwróciła wzroku. Nie zatrzymały jej ani ohydny swąd palonych włosów, ani świadomość, że wśród pohańbionych trupów są członkowie jej świty. Nie zawahała się, gdy powietrze przeciął wrzask jednej z jej służących. Nastoletniej dziewczyny ciągniętej za włosy przez dwóch skandynawskich drabów prosto do pustej, ciemnej szopy pod wałem.

Była już pod samą bramą pałacu. Strażnicy, z szyderczymi uśmieszkami na twarzach, zastąpili jej drogę.

– Dokąd to, paniusiu? Nie pomyliłaś drogi? – rzucił jeden z nich, wyraźnie podchmielony. Drugi już wyciągał ku niej swoje brudne, utytłane krwią łapy. Wystarczyło jedno spojrzenie Rychezy, by jego dłonie zastygły w powietrzu w kuriozalnej pozie.

– Jestem królową tej ziemi, a ty zagradzasz drzwi mojego domu. Precz – wycedziła z pogardą. Nie musiała dodawać nic więcej. W jej głosie brzmiała cesarska duma i nieustępliwość. Siła woli przynależna tylko potomkini rzymskich imperatorów. Żaden kmiot nie ośmielił się już stanąć jej na drodze. Po kamiennych schodach wspięła się na piętro rezydencji. Wytarła twarz chustą i rzuciła ją na ziemię. Rzecz jasna nie zapukała.

Obrzydzenie raz jeszcze odmalowało się na jej twarzy. Na wielkim królewskim łożu, wśród puchowych poduch i pierzyn leżała ta kreatura. Bezprym. Widząc gości, mężczyzna podniósł się nieznacznie na łokciach i założył nogę na nogę. Wstawać jednak nie zamierzał.

– Ach, Rykso! Jak miło znowu cię widzieć – rzucił, natychmiast wybuchając śmiechem. Wystudiowanym, sztucznym i nieco szczekliwym. – Oj, nie krzyw się tak – ciągnął dalej. – Chyba nie dziwisz się mojej wesołości? Kiedy twój mężulek skazywał mnie na wygnanie, raczej nie sądził, że tak szybko wejdę mu z buciorami do łóżka. Ty pewnie też nie spodziewałaś się mnie w swojej sypialni, co? Tylko po co ci to towarzystwo, nie lepiej zostać sam na sam?

Rycheza już nawet na niego nie patrzyła. Skinęła na Embrycha, wskazując stojącą przy ścianie skrzynię. Sługa skłonił się, podszedł do kufra i wyciągnął z niego butelkę czerwonego wina. Znalazł złocony kielich, napełnił go i podał królowej¹.

Bezprym, niezrażony, kontynuował swój monolog.

– No dobrze, dobrze, przejdźmy do rzeczy. Zastanawiasz się pewnie, po co cię tu wezwałem… – urwane w połowie zdanie zawisło w powietrzu, domagając się odpowiedzi. Ta nie nadeszła. Rycheza stała obrócona do okna. Wydawało się, że całą swoją uwagę koncentruje na rozpościerającej się przed nią panoramie Poznania. Deszcz ustał. Teraz krzyki mordowanych mężczyzn i gwałconych kobiet było słychać znacznie wyraźniej. Nad grodem na nowo zabłysły też łuny pożarów.Bezprym wyszczerzył zęby. Rycheza nie widziała tego, ale też nie musiała. Triumfalny ton jego głosu zdradzał wszystko.

– Widzę, że się niecierpliwisz, więc już nie kluczmy. Nie chciałbym przecież zranić twoich uczuć. Przybyli posłowie z Czech i sądziłem, że będziesz chciała się dowiedzieć, co tam u mojego ukochanego brata, a twojego męża… Dziwna sprawa, ale nie przyjęli go z otwartymi ramionami…

Mężczyzna znów urwał, ale jeśli oczekiwał reakcji, to ponownie się przeliczył. Rycheza stała w milczeniu. W półmroku, jaki panował w komnacie, robiła wrażenie raczej marmurowego posągu niż żywego człowieka. Fakt, że Rycheza jest istotą z krwi i kości, zdradzała tylko dłoń powoli unosząca kielich z winem do ust.

– Jeśli dobrze słyszałem – kontynuował Bezprym, już nieco zirytowany tym, że królowa popsuła mu spektakl – to wszystko sprowadza się do rzemieni. Schwytali naszego drogiego Mieszka na jakimś wiecu, związali mu klejnoty tymi rzemieniami, no i zaczęli zaciskać. Biedaczek krzyczał, wyrywał się, ale sama wiesz, jak to jest. Czasem można prosić o przebaczenie, a i tak nic z tego nie wyniknie. Oszczędzę ci szczegółów, nie chciałbym przecież, żebyś mi tu zemdlała… W każdym razie w łożnicy Mieszko już ci się na niewiele przyda…

Rycheza dopiła wino, odłożyła kielich i powoli odwróciła się w stronę Bezpryma. Na jego twarzy na nowo zagościł szyderczy uśmiech. Wreszcie mógł zasmakować zwycięstwa. Poniżyć ją. Zobaczyć łzy w jej oczach.

– Ach, widzisz, widzisz… – ciągnął głosem, który miał chyba brzmieć zalotnie. Ale nie brzmiał. Jego sapanie przywodziło na myśl raczej wieprza w rui niż dworskiego amanta. – Dlatego właśnie czekałem w łożu. Ktoś przecież powinien je dla ciebie zagrzać… Najwyższa pora uszanować decyzję naszych rodziców. Może i trzy dekady po fakcie, ale lepiej późno niż wcale…

Wpatrywał się w jej twarz. Ale wcale nie widział łez. W oczach Rychezy zapłonął ogień.

– Wasza wysokość… – wyrecytowała powoli, zupełnie jakby mówiła do małego dziecka. Bezprym aż klasnął w dłonie. Szybko jednak zrozumiał, że się pospieszył. – Nie jestem dla ciebie Ryksą ani Rychezą. Będziesz do mnie mówić: wasza wysokość – kontynuowała lodowatym głosem. Bezprym próbował jej przerwać, ale uciszyła go ruchem dłoni. – To po pierwsze. Po drugie, nie przybyłam na twoje wezwanie, bo nikt nie będzie mnie wzywać do mojego własnego pałacu. Po trzecie, jesteś głupcem, jeśli myślałeś, że nie znałam losu swojego męża. Ta sprawa nie ma dla mnie żadnego znaczenia.

Bezprym nie po to wyrąbywał sobie mieczem drogę do Wielkopolski, by teraz znosić wyzwiska jakiejś niemieckiej wycieruchy. Zerwał się z łoża z twarzą czerwoną jak kapłańska stuła. Rozwarł usta, nabrał powietrza i już miał wzywać straże. Ale głos ugrzązł mu w gardle.

– Doskonale, że wreszcie wstałeś. Starczy, że będę musiała wietrzyć pierzyny z twojego smrodu przez tydzień. Nie chciałabym robić tego przez miesiąc – mówiąc to, Rycheza sama podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież. Tak by każdy doskonale słyszał wszystko, co zamierzała przekazać szwagrowi. Wartownicy pilnujący komnaty spoglądali na nią zdezorientowani. Bezprym też.

– Jak śmiesz… przed nowym księciem… – wysapał.

– Jesteś nikim, a nie księciem – żachnęła się, ale brat jej męża już odzyskał rezon.

– Nikim to był twój ojciec – warknął.

Rycheza tylko spojrzała na niego z politowaniem.

– Twoi ludzie przyprowadzą moich dworzan i dwórki. Za każdego sługę, któremu choćby włos spadł z głowy, zapłacisz mi jak za dziesięciu niewolników. Za każdą zgwałconą jak za pięciu. Później wyprosisz tych zbirów z mojego grodu. Niech tylko wpierw przyniosą ze skarbca korony – moją i mojego męża.

Bezprym próbował się odezwać, ale Rycheza znowu mu przerwała.

– Milcz. Zrobisz to wszystko i to nie ze względu na mnie ani na mojego ojca. Zrobisz to, bo najwyższa pora, żebyś przypomniał sobie, kim była moja matka.

Kości zostały rzucone

Trzydzieści osiem lat wcześniej, Akwizgran. Król Otton III z nerwową miną spoglądał, jak trzy bogato zdobione, wykonane ze zwierzęcych kości sześciany toczą się po blacie. Zacisnął dłonie w pięści i pospiesznie odczytał wynik. Nie musiał nawet przesuwać pionków po drewnianej planszy. Było jasne, że właśnie przegrał drugą partię.

Gdy przed paroma minutami popełnił błąd i przegapił szansę na zwycięstwo w pierwszej rozgrywce, zebrani wokół dworzanie nie kryli wesołości. Tym razem nikt nie odważył się otworzyć ust. Mina monarchy zdradzała wszystko. Otton przewrócił pionki niecierpliwym ruchem dłoni i podniósł się z miejsca. Siedzący naprzeciwko Ezzon wiedział, że ma tylko jedną szansę, by go zatrzymać.

– Najjaśniejszy panie, będzie dla mnie honorem rozegrać trzecią z partii, które obiecałem z Wami stoczyć…

Chłopak spiorunował go wzrokiem. A przynajmniej próbował to zrobić, ale jako trzynastolatek nie miał jeszcze żelaznego spojrzenia swoich przodków, potężnych cesarzy odrodzonego imperium Franków. Popatrzył ze wzgardą po zebranych. Wszyscy oczekiwali, że pojedynek będzie toczyć się dalej. Niechętnie opadł z powrotem na siedzisko. Może i był młody, ale nie aż tak, by nie rozumieć, co pociąga za sobą królewskie przyrzeczenie.

– Ustaw planszę i podaj kości – wysyczał. Choć dla zebranych było jasne, że tak naprawdę chciał powiedzieć: „Znudziło mi się. Wszyscy precz”.

Przed kwadransem jego głos brzmiał zupełnie inaczej. Nie trzeba było uchodzić za znawcę cesarskich kaprysów, by wychwycić w nim nutę głębokiego znudzenia. Była zima, a małoletni król wraz ze swoją świtą przebywał w starym pałacu Karola Wielkiego. W samej stolicy państwa, w centrum swej uświęconej władzy². A jednak, zamiast wydawać wyroki, rozsądzać spory i planować wojny, był tu skazany na zupełną bezczynność. Może i był królem, ale tylko malowanym. Prawdziwą władzę nadal sprawowała regentka – jego babka Adelajda. Ottonowi pozostawało się bawić i czekać.

Doskwierała mu nuda, ale na pewno nie samotność. Na swe usługi miał całe zastępy zdeklarowanych przyjaciół. Młodzieńców z najzamożniejszych i najbardziej wpływowych rodzin Rzeszy. Niektórzy sami dołączyli do orszaku władcy, oczekując, że łaska chłopca przyniesie im w przyszłości profity i stanowiska. Innych wysłali zapobiegliwi ojcowie: po to, by podnieść rangę swojego rodu, wywrzeć większy wpływ na regentkę i zapewnić potomkom jak najlepszy start w dorosłość. Niemal każdy odliczał dni do chwili, gdy Otton III zostanie ogłoszony pełnoletnim. Wówczas miesiące nadskakiwania zniewieściałemu, chuderlawemu ekscentrykowi miały wreszcie wydać owoce. Byli jednak i tacy, którzy liczyli, że zdobędą swoją nagrodę tu i teraz. Wystarczyło przecież, by łaknący niezależności i już koronowany władca zapomniał na chwilę, że podlega swojej babce…

W tej drugiej grupie dość niespodziewanie znalazł się Ezzon zwany również Erenfriedem. Rodzina nie musiała go nigdzie wysyłać. Tak jak król, on też był u siebie w domu. Sam Ezzon nie nosił wprawdzie żadnego tytułu, ale za to jego leciwy ojciec sprawował urząd palatyna reńskiego. Do jego zadań należała opieka nad monarszymi posiadłościami w Nadrenii, w tym przede wszystkim – nad pałacem Karola Wielkiego w Akwizgranie. Wizyta młodego króla w rezydencji sprawiła, że Ezzon z dnia na dzień stał się jego współdomownikiem³. I nie zawahał się wykorzystać okazji.

Był wprawdzie dorosłym, niemal czterdziestoletnim mężczyzną, ale nie miał nic przeciwko temu, by na chwilę wcielić się w rolę beztroskiego młodzieńca. Brał udział w zabawach urządzanych przez Ottona, śmiał się z dziecinnych dowcipów jego otoczenia i jadł z jednej miski z trzy razy od siebie młodszymi królewskimi druhami. Siłą rzeczy nie był w stanie zginąć w tłumie gołowąsów. Wyróżniał się wiekiem, życiowym doświadczeniem, elokwencją. Ale też samą swoją obcością. I wszystko to działało na jego korzyść. Otton łaknął atrakcji, był gotów zrobić cokolwiek, byle przełamać rutynę dworskiego życia⁴.

– W schematach gry w kości nie mam sobie równych – rzucił w pewnym momencie mały król, spoglądając na nowego członka świty. – Wszyscy zgromadzeni tu młodzieńcy doskonale o tym wiedzą. Każdego pokonałem. Szczękają zębami na samą myśl o zmierzeniu się ze mną na planszy. Z tobą jednak jeszcze nie miałem okazji się pojedynkować.

– Najjaśniejszy panie – zaoponował Ezzon, skłaniając się nisko. – Przecież nie godzi się, bym wyzywał do walki własnego suwerena!

Otton roześmiał się.

– Nie do walki, bo polegniesz w trzech ruchach. Ale dobrze, to ja ciebie wyzywam. Stawaj do boju!

– Panie, zmiłuj… – zaskomlał Ezzon, może aż nazbyt teatralnie. Manewr zadziałał jednak wyśmienicie.

– Czyżbyś odmawiał mi satysfakcji? – naburmuszył się Otton.

– Nie satysfakcji, panie, bo przecież pojedynek toczyć się musi o stawkę. Między nami, wasza królewska mość, nie ma sporu, który wymagałby rozstrzygnięcia, nie ma urazy, domagającej się ukarania. Stanę, panie, z chęcią, ale do przyjacielskiej rozgrywki, by sprawić przyjemność waszemu majestatowi…⁵

– Przyjemność? Będę ją mieć bez wątpienia, ale przecież nie mówimy tu o dziecięcych igraszkach! – oburzył się trzynastoletni król. – Powstań! Wyzywam cię i ustalam stawkę. Jeśli przegrasz ze mną w trzech partiach, będziesz zmuszony spełnić każde moje życzenie. Każde, mówię!

Na moment zapadła cisza. Przerwał ją wreszcie Ezzon. Głowę miał pochyloną. Mówił ściszonym, wyraźnie stremowanym głosem:

– Najjaśniejszy panie… Godzi się też ustalić, co nastąpi, jeśli z Bożej łaski to mnie zdarzyłoby się wygrać…

Śmiechy przetoczyły się po sali, choć trudno było poznać, jaka była ich prawdziwa przyczyna. Czy zgraja młodzieniaszków tylko reagowała na oczekiwania butnego władcy? A może naprawdę nie wierzyli w to, że ktokolwiek będzie w stanie pokonać Ottona w kości?

– Cicho już, cicho! – szeroko uśmiechnięty król podniósł na moment głos. – Macie rację, Ezzonie. Niechaj regułom stanie się zadość. Jeśli wygrasz trzy razy, poprzysięgam, że to ja spełnię dowolną twoją prośbę.

Służący przynieśli planszę, kości i pionki. Przeciwnicy zasiedli do stołu. Wokół gęstniał tłum gapiów, czekających na poniżenie zapędzonego w kozi róg czterdziestolatka. Ezzo, wciąż w roli, złożył ręce do modlitwy i począł prosić o pomoc Trójcę Świętą. Po towarzystwie przebiegły rozbawione szmery. „Desperat!” – rzucił chłopiec stojący przy ścianie. „Tutaj Bóg nic nie pomoże” – dopowiedział ktoś inny, wydając z siebie teatralny chichot. Ani oni, ani sam Otton, nie wiedzieli, że Ezzon wcale boskiej pomocy nie potrzebuje. Znając pasje młodego władcy, od dawna przygotowywał się do tej partii. _Tabula alearum_ – gra przypominająca nieco dzisiejszego chińczyka – nie miała przed nim tajemnic. Doskonale wiedział, jak przemieszczać piony po torze złożonym z dwóch dwunastopolowych segmentów. Orientował się, kiedy warto je cofnąć, kiedy wstawić do „bazy”, a kiedy – zbić figurę przeciwnika. Jeśli nad czymś nie miał kontroli, to tylko nad szczęściem. W ostatecznym rozrachunku wyniki rzutów kośćmi były niemal równie ważne jak bystrość i doświadczenie⁶. Fortuna tymczasem od dawna stała po stronie Ottona.

Tego dnia postanowiła go jednak opuścić.

***

„Ta opowieść jest rzecz jasna bajeczką” – skomentowała biografka rodziny Ezzona⁷. Nie ona pierwsza, bo podobne opinie utrzymują się od stuleci. Badaczom zwyczajnie nie mieści się w głowach, że król mógłby stanąć do prawdziwego pojedynku o wszystko ze swoim poddanym. Już dziewiętnastowieczny nestor niemieckich historyków, Rudolf Köpke, naigrawał się z relacji o grze w kości. Stwierdził, że dla każdego powinno być jasne, iż mamy do czynienia z fikcją literacką. Bądź co bądź, od podobnych opowiastek roi się w tekstach z wczesnego średniowiecza⁸. Na tym zamknął sprawę. Czy jednak słusznie?

Historia pojedynku budziła nieufność już ze względu na samo jej pochodzenie. Została zrelacjonowana tylko w jednej księdze: kronice klasztoru w Brauweiler. Krótkim dziełku, które do niedawna uważano za odtwórczą mieszaninę fałszerstw i konfabulacji. Na dodatek mieszaninę bardzo późną. Bo choć kronika traktuje o wydarzeniach z X i XI wieku, to jest znana tylko z rękopisu z XVI stulecia.

W Polsce nikomu by to raczej nie przeszkadzało. Niemal wszystkie z naszych najcenniejszych dzieł historycznych to właśnie późne odpisy. Weźmy chociażby pierwszą polską kronikę, spisaną przez anonima nazywanego Gallem. Najstarszy jej rękopis pochodzi dopiero z czasów Kazimierza Wielkiego⁹. Bagatela, ćwierć tysiąclecia po śmierci autora! Wszystkie wcześniejsze wersje bezpowrotnie zaginęły, ale nikt nie proponuje, by z tego powodu uznawać tekst Galla za bezwartościowy. Nawet jeśli kolejni kopiści wprowadzili do kroniki pewne błędy, to trudno grymasić w sytuacji, gdy źródła pisane traktujące o pierwszych stuleciach historii Piastów da się wyliczyć na palcach dwóch rąk. W Niemczech sytuacja wygląda jednak zgoła inaczej. O X czy XI wieku opowiadają setki kronik, roczników, żywotów świętych i dokumentów. W obliczu takiego zatrzęsienia materiałów zachodni historycy stali się niesamowicie kapryśni. Ofiarą ich wybredności padła między innymi kronika z Brauweiler.

Najpierw twierdzono, że nie ma w niej nawet krztyny prawdy. Relacja miała powstać dopiero w XVI albo wręcz XVII wieku, jako bezczelne fałszerstwo. Później upowszechniło się stanowisko, wedle którego kronika pochodzi ze średniowiecza, ale jednak nie wczesnego. Spisano ją w XII lub XIII stuleciu. W każdym razie zbyt późno, by mogła się w niej odbijać jakakolwiek prawdziwa tradycja¹⁰. Dopiero najnowsze badania wreszcie zwróciły honor dziejopisarzowi z Brauweiler. Okazuje się, że pracował on niedługo po roku 1080¹¹. Taka data każe zupełnie inaczej spojrzeć na wiarygodność tekstu. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, kto i gdzie go spisał.

Anonimowy mnich, znany tylko z inicjału „G.”, nie był wcale żadnym oszustem. Należałoby w nim widzieć po prostu leciwego członka konwentu – jednego z braci, któremu ze względu na wiek i elokwencję powierzono misję przypomnienia dziejów klasztoru. Co jednak najważniejsze, nie był to człowiek obcy Ezzonowi. Właśnie ten ostatni założył opactwo w Brauweiler – skromnej osadzie nieopodal Kolonii. Zrelacjonowanie historii mniszej wspólnoty musiało się wiązać także z upamiętnieniem fundatora. I rzeczywiście kronika z Brauweiler to w dużym stopniu po prostu życiorys Ezzona. Najważniejsze źródło informacji o jego postaci.

Brauweiler było małym, prowincjonalnym zgromadzeniem, skupiającym nie więcej niż kilkunastu braci. W takich wspólnotach rotacja była minimalna. Ci sami mnisi spędzali w danym klasztorze całe swoje życie. Braciszkowie wywodzili się najczęściej z rodzin blisko związanych z fundatorem. Byli to synowie możnowładczych urzędników lub żołnierzy. „G.” nie musiał niczego zmyślać. Powtarzał historie, które zasłyszał od swoich rodziców, krewniaków, od otoczenia Ezzona i jego rodziny. Niewykluczone nawet, że jako młodzieniec miał okazję osobiście poznać swojego bohatera¹².

To wszystko znajduje odbicie w tekście kroniki. Wbrew dawnym opiniom, wcale nie jest ona nieudolnym zlepkiem innych dzieł. „G.” stworzył pracę może i mało wyrafinowaną, ale za to – oryginalną. Także historia o grze w kości nie została znikąd splagiatowana¹³. Oczywiście w średniowiecznych kronikach roi się od relacji z różnorakich rozgrywek między władcami i poddanymi. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. A te są zupełnie unikalne.

Ewidentnie „G.” czerpał ze starej tradycji, krążącej po Lotaryngii od co najmniej kilkudziesięciu lat. Świadczy o tym sama informacja o toczonym pojedynku. Za czasów „G.” nikt już nie grał w tabulę alearum_._ Gdyby legenda powstała po śmierci Ezzona, to jej autor na stole, przy którym siedzieli możnowładca i król, ustawiłby szachy. Grę, która w XI wieku zastąpiła tabulę i święciła triumfy na niemieckich dworach¹⁴.

Także zachowanie bohaterów odróżnia opowieść o akwizgrańskiej rozgrywce od innych, podobnych historii. Oczywiście autor nie spisał dialogów ani nie podał detali pojedynku. Te dzisiaj można sobie tylko wyobrażać. Na co w takim razie zwrócił uwagę „G.”? Podkreślił, że to Otton przymusił Ezzona do gry, przechwalając się swoimi niezwykłymi talentami. Zaakcentował, że ten drugi otwarcie zwrócił się o wstawiennictwo Trójcy Świętej. I wreszcie – grubym pędzlem odmalował emocje uczestników spotkania. Z rozmysłem przedstawił rozgrywkę jako zupełnie poważną konfrontację. To nie jest zabawa ani znany z innych kronik przypadek, gdy władca celowo się podkłada, by przegrać i nagrodzić zasłużonego wasala. Tutaj chodzi o czysty hazard. Z relacji przezierają wyrachowanie Ezzona i kompletna dezorientacja króla¹⁵.

Otton spodziewał się wszystkiego – ale na pewno nie zupełnej przegranej. I nie tego, że Ezzon będzie mieć tyle tupetu, by zażądać swojej nagrody.

***

Syn palatyna obrócił pionek w dłoniach, odetchnął głęboko i odstawił go na planszę. Zwycięstwo było jego. I tak naprawdę to dopiero teraz, a nie przed pierwszym rzutem kością, poczuł, że przydałaby mu się pomoc Opatrzności.

Rozejrzał się po zebranych. Wiedział, że klakierzy króla na nic mu się nie przydadzą. Ta dzieciarnia włóczyła się za Ottonem w nadziei, że spadnie jej jakiś ochłap z monarszego stołu. Jeśli mógł się czegoś po nich spodziewać, to tylko przymilnych kłamstw i wybiórczej głuchoty. Ledwie wypowie zdanie, a zaczną jeden przez drugiego wzywać do puszczenia pojedynku w niepamięć. Będą udawać, że to wszystko to był tylko dowcip. Niezobowiązująca igraszka. A jeśli zrobi się gorąco, wypomną mu, że przecież król jest niepełnoletni. Ezzon miał przewagę, bo szczeniaki nie wiedziały, co się święci. Jego ludzie tymczasem już byli w tłumie. Kilku urzędników niższego szczebla, kapelan, służba pałacowa, dwie czy trzy dobrze sytuowane damy.

– Najjaśniejszy panie… – zaczął nieśmiało, łamiącym się głosem. Gdyby później ktoś go o to zapytał, zapewniłby rzecz jasna, że to był dalszy ciąg gry. Czyste aktorstwo. Prawda była inna. Autentycznie czuł, jakby język miał wykuty z żelaza. Z trudem składał słowa w zdania.Otton zauważył wahanie i szybko wykorzystał lukę w obronie. Flinta była nienaganna. Prawie.

– Doskonała partia, Ezzonie, szczęście ci dopisało. Gratuluję. I oczywiście pomyślę nad odpowiednią nagrodą dla was. Nie chciałbyś może… hmmm… wielbłąda? Piękne zwierzę z dalekiego południa. Dostałem go swego czasu od samego księcia…¹⁶

– Ależ, wasza wysokość – Ezzon, wbrew wszelkim zasadom etykiety, niemal bez myślenia, przerwał władcy. Samemu królowi i przyszłemu cesarzowi! Jedynemu człowiekowi pod słońcem, którego słów nie wolno było przerywać pod żadnym pozorem. Ale przecież nie mógł pozwolić, by prawdziwa nagroda wyślizgnęła mu się z rąk. Jeszcze kilka zdań i wszystko poszłoby na marne.

– Panie, jeśli łaska… pragnę dotrzymać wiary zasadom pojedynku, które wyznaczyłeś, przymuszając mnie do rywalizacji – teraz syn palatyna wyrzucał z siebie słowa tak szybko, jakby był słowiańskim łucznikiem walczącym z całym oddziałem ciężkozbrojnych rycerzy. I jakby jego słowa były strzałami. – Nakazałeś w swoim majestacie, nim sięgnęliśmy po kości, by to zwycięzca pojedynku wyznaczył nagrodę. Gotów jestem postąpić w zgodzie z twą wolą…

Jego dworzanie nie zawiedli. Nim zbity z tropu – i wciąż wahający się, czy ma odpowiedzieć, czy raczej zbesztać Ezzona za bezczelność – Otton znalazł właściwe słowa, akwizgrańczycy już zaczęli urabiać grunt. Ściszonym tonem dopingowali władcę. Rzecz jasna nie do odwołania pojedynku, ale do zaakceptowania ceny, jaką niosła ze sobą przegrana. „Jeśli Ezzon wygrał, to tylko z Bożą pomocą” – dało się słyszeć z jednej strony. Z drugiej ktoś potwierdzał: „Klęska tak wielkiego mistrza tabuli to musi być znak z niebios!”. „Honor królewskiego słowa ponad wszystko!” – rzucił wreszcie ktoś szczególnie odważny¹⁷.

– Panie, pomny wygranej i wsparcia Trójcy Świętej, jako twój wierny sługa – przejął inicjatywę Ezzon – upraszam jednej tylko nagrody. Ręki cesarskiej córki, a twej siostry, Matyldy.

Dozwolone od lat… dwunastu

Czy król mógł przegrać rodzoną siostrę w kości? Czy to mogła być prawda? Udowodnienie wiarygodności kroniki z Brauweiler zbliża nas do odpowiedzi na te pytania, ale w żadnym razie nie zamyka sprawy. Mnich „G.” mógł przecież słowo w słowo powtarzać treść historii krążących po Nadrenii. To, że wiernie zrelacjonował legendę o grze w kości, wcale jednak jeszcze nie oznacza, że ta legenda była prawdziwa.

Jedno jest pewne. Historia pojedynku, jak zresztą każda relacja przekazywana z ust do ust przez całe pokolenia, zawierała błędy. Problem jest przede wszystkim z jedną postacią. „G.” upierał się, że do rozgrywki doszło jeszcze za życia matki Ottona III, regentki Teofano – a więc najpóźniej w 991 roku. To oznaczałoby, że Ezzon grał z chłopcem mającym jedenaście lat o rękę niewiele starszej, bo dwunastoletniej Matyldy¹⁸. Brzmi to w istocie dość absurdalnie. Ustalono też, że ani w 990, ani w 991 roku Otton III nie zatrzymywał się na dłużej w Akwizgranie. Słowem – do pamiętnej partii kości w ogóle nie było okazji¹⁹.

Pomyłka brzmi poważnie, ale wcale nie podważa całej opowieści. Wystarczy przypomnieć, że w 991 roku doszło do unikalnej sytuacji. Jedna regentka została zastąpiona przez drugą. Obie były potężnymi, niezależnymi kobietami, obdarzonymi cesarskim tytułem. W X wieku oczywiście nikt ich nie mylił. Ale sto lat później dwie sylwetki zwyczajnie zaczęły się ze sobą zlewać. Bardzo łatwo uwierzyć, że „G.” napisał o matce Ottona Teofano, podczas gdy chodziło mu o jego babkę, Adelajdę. To z kolei pozwala bezpiecznie przesunąć całe wydarzenie nawet o dwa lata w przód. Z roku 991 na 993.

Czy w efekcie cokolwiek się zmienia? Jeśli będziemy uparcie trzymać się naszego, dwudziestopierwszowiecznego rozumienia dorosłości, to nie. Trzynastolatek wydaje się dzieckiem w takim samym stopniu jak jedenastolatek. A może nawet bardziej, bo przecież to akurat początek nauki w gimnazjum. Ludzie wczesnego średniowiecza spoglądali jednak na tę sprawę zupełnie inaczej. Frankowie, od których Niemcy wywodzili swoją kulturę prawną, nigdy nie powiedzieliby o rzeczach „dozwolonych od latach osiemnastu”. W świetle ich tradycji chłopcy stawali się dorośli po dwunastych lub najpóźniej piętnastych urodzinach. I nie była to żadna teoretyczna granica, ważna wyłącznie dla spraw dziedziczenia. Znane są niezliczone przykłady piętnastolatków sprawujących władzę, dowodzących armiami, zawierających pakty polityczne, a nawet – buntujących się zbrojnie przeciw ojcom²⁰.

Oczywiście fakt, że dawne społeczeństwa pozwalały młodzieńcom na bardzo wczesne przyjmowanie przeznaczonych im ról, wcale nie oznaczał, że ci byli do tego bardziej gotowi niż dzisiejsi gimnazjaliści. Otton III był niedojrzały emocjonalnie i brakowało mu właściwej prawdziwym politykom ostrożności. Był dzieckiem i to dzieckiem szczególnie trudnym, bo całe tabuny dworzan rozpieszczały go i walczyły o jego względy. On z kolei o wiele za łatwo obdarzał kompanów swoją łaską i to z wyraźną szkodą dla królewskiego majestatu. Opowiadano ze wstrętem, że młody władca posuwał się nawet do… jedzenia tą samą łyżką i wymieniania się ubraniami z jednym ze swoich znacznie niżej urodzonych przyjaciół²¹.

Pozycja starej, schorowanej cesarzowej Adelajdy słabła z każdym dniem. W 993 roku Otton podejmował już starania w kierunku uzyskania pełnej samodzielności. Sprawdzał, jak daleko może się posunąć, wydawał pierwsze decyzje, sprzeciwiał się regentce²². I popełniał błędy. Jednym z nich mogła być właśnie spontaniczna partia tabuli o absurdalnie wysoką stawkę. Nie sposób przyjąć, że na taką zabawę mógłby się zdecydować nawet najbardziej nierozsądny, ale dorosły władca. Z drugiej strony: czy aż tak trudno uwierzyć, że grę w kości o siostrę podjął chłopak będący w wieku, w którym do głowy zakradają się najgłupsze pomysły²³? Cała ta afera mogła być nawet początkiem upadku Adelajdy. W odniesieniu do 994 roku kronikarz Thietmar informował, że Otton III, „ulegając namowom swawolnych młodzieńców”, pozbył się babki z dworu „ku jej wielkiemu smutkowi”²⁴. I niewykluczone, że zrobił to po tym, jak Adelajda bezskutecznie próbowała anulować wynik nieszczęsnej rozgrywki.

Jak widać, wiek postaci wcale nie stał na przeszkodzie pojedynkowi. Zostaje już tylko jedna wątpliwość. Wielu historyków twierdziło, że akwizgrańska afera to bajka, bo Ezzon wcale nie potrzebował uciekać się do tak haniebnych sztuczek, by wziąć ślub z siostrą imperatora. Zamieszanie wprowadził sam „G.”. Na kartach kroniki z Brauweiler czytamy: „Cesarzowa Teofano, wspaniale była wspomagana opieką pana Ezzona, który drugie miał imię po królach”²⁵. I brzmi to zupełnie tak, jakby Ezzon był na początku lat dziewięćdziesiątych X wieku niemalże regentem. Albo i wicekrólem. A na pewno: jednym z najważniejszych ludzi w Niemczech. Kimś, komu najlepsza partia po prostu się należała! W tę opowieść o wpływach Ezzona wierzyli najwybitniejsi naukowcy. Gerard Labuda zastanawiał się nawet, jakim cudem Ezzon nie posiadał własnego księstwa, jeśli był aż tak znaczącą personą²⁶. Problem w tym, że… wcale nie był.

Rodzina krętaczy

„G.” pełnił, mówiąc krótko, funkcję propagandzisty. Oczekiwano od niego, że będzie opowiadać o fundatorze klasztoru w Brauweiler w samych superlatywach. Miał z niego zrobić nadludzkiego herosa, odgrywającego kluczową rolę w Bożym planie zbawienia. I wcale nie chodziło o to, że „G.” świadomie kłamał. Po prostu tak w tamtej epoce uprawiano prowincjonalną historię. Musiało się w niej roić od pustych komplementów i hiperbol²⁷.

We frazesy o pozycji swojego bohatera nie wierzył chyba nawet… sam kronikarz. Nie potrafił powiedzieć nic o wielkich przodkach możnowładcy ani o namacalnych zasługach jego rodu. Na temat młodości Ezzona wiedział tylko tyle, że chłopak przez jakiś czas wychowywał się pod okiem biskupa Augsburga, Udalryka. Nie licząc tej zdawkowej wzmianki, pierwsze trzydzieści pięć lat życia bohatera to biała karta. Na jakich bywał dworach? W jakich wziął udział bitwach, zjazdach państwowych, ucztach? Z kim zawierał pakty, z kim toczył spory? Jakich dokonał bohaterskich czynów? Nie wiadomo. Zamiast twardych faktów są banały maskujące brak informacji. Ezzon od najmłodszych lat nie pozwalał sobie na żadną gnuśność. Ćwiczył się w jeździe konnej i sztuce polowania. Odmawiał sobie luksusów i z rozmysłem narażał swój organizm na niewygody. Cechowały go „umiarkowanie duszy” i „powabność ciała”. Słowem: był mężczyzną doskonałym²⁸. I doskonale enigmatycznym.

„G.” tylko dwa razy wysilił się na konkrety. W efekcie dwa razy podał nieprawdę – choć łatwo uwierzyć, że były to raczej kłamstwa puszczone w obieg przez samego Ezzona niż wymysły kronikarza. O ojcu Ezzona, Hermanie Pusillusie, czytamy, że okrył się chwałą w jednej z najsłynniejszych bitew w historii Niemiec. W wielkim starciu na Lechowym Polu, które pozwoliło powstrzymać węgierskie najazdy na ziemie Rzeszy. Rzecz jednak w tym, że nie miał jak się wsławić. Niezależne źródła podają, iż wojska lotaryńskie (z którymi ruszyłby do boju Pusillus) w ogóle nie wzięły udziału w walkach w 955 roku²⁹. Także druga wzmianka odnosząca się do zamierzchłych czasów cesarza Ottona I Wielkiego śmierdzi na milę. Zdaniem „G.” władca „widząc oznaki przyszłej cnoty” Ezzona, „nie tylko obdarzał młodzieńca przyjaźnią i dobrodziejstwami, ale też słuchał jego rad”³⁰. A jak wyglądała rzeczywistość?

Ezzon wcale nie był przyjacielem cesarza. Ani pierwszego, ani drugiego, ani nawet trzeciego Ottona. Władcy w żadnym razie nie wsłuchiwali się w jego sugestie. Mówiąc krótko i brutalnie: Ezzon był w Niemczech nikim.

W 993 roku wciąż nie sprawował żadnego urzędu. Był tylko synem palatyna reńskiego³¹. Ze względu na pochodzenie mógłby posługiwać się tytułem hrabiego, ale i po tym nie ma żadnego śladu. Pozycja polityczna ludzi tej epoki znajdowała odbicie w dokumentach. Jeśli ktoś przebywał w otoczeniu władcy, był częstym gościem dworu, a już tym bardziej doradcą imperatora, to jego imię lądowało na dyplomach produkowanych przez cesarską kancelarię. Weźmy dowolnego naprawdę ważnego biskupa, księcia lub możnowładcę. Znajdziemy go na liście świadków nie w paru, ale w dziesiątkach cesarskich pergaminów. Często z adnotacją, że wywalczył królewską decyzję, wypowiedział się w określonej sprawie lub wsparł danego petenta. Ezzona tymczasem nie ma nigdzie. Do czasu gry w kości w 993 roku nie wspomina o nim żaden dokument. Nie znają go autorzy innych kronik ani rocznikarze³².

Niemal równie nieznaczącą postacią jest jego ojciec. Herman Pusillus dopiero u schyłku życia, w latach osiemdziesiątych X wieku, został palatynem reńskim³³. Wizerunkowo niewiele zresztą z tego wynikało. Palatyn liczył się na arenie polityki, ale tylko w granicach Dolnej Lotaryngii. Z pomocą kilku sąsiednich margrabiów mógł wpływać na decyzje miejscowego księcia. Ale na dworze cesarskim jego pozycja była niemal zerowa. Jeśli urząd do czegoś mu się przydał, to przede wszystkim… do napełnienia własnej kiesy. Trzeba jasno powiedzieć, że Pusillus nie był żadnym krezusem. Dysponował zaledwie paroma znaczącymi posiadłościami, rozrzuconymi po Nadrenii. Z kolei o tym, co działo się pokolenie wcześniej, w ogóle trudno mówić – dziadek Ezzona zupełnie ginie w morzu setek nic nieznaczących szlachciurów³⁴. Prawdziwa odmiana przyszła dopiero wraz z politycznym awansem.

Palatyn był nadzorcą królewskiego majątku na danym obszarze. Opiekował się monarszymi posiadłościami, chronił puszcze władcy przed intruzami, ściągał od ludności podatki w naturze. Taki urząd powinien trafiać w ręce ludzi nieskazitelnie uczciwych i praworządnych. Na pewno nie do takich typów jak Pusillus. Wykorzystując zamęt towarzyszący regencji, palatyn stopniowo uwłaszczał się na spłachetkach cesarskich włości. A syn tylko mu w tym pomagał. Swoją uwagę skupili przede wszystkim na tych paru lennach, które dostali w bezpośredni zarząd. Były to posiadłości królewskie, które po śmierci Pusillusa powinny wrócić na własność monarchy. Powinny, bo nigdy do tego nie doszło. Pusillus nawet nie musiał się wysilać: przecież w Nadrenii to on był reprezentantem cesarza. Komu jak komu, ale jemu nie patrzono na ręce. A jeśli nawet trzeba było kogoś przekupić lub sfałszować jakiś dokument, to czego nie czyni się dla dobra sprawy. Po latach wystarczyło iść w zaparte, a w tym akurat Ezzon był prawdziwym ekspertem. Twierdził, że wszystkie skradzione posiadłości są jego prywatną, dziedziczną własnością. Przekazywaną od wieków, z dziada pradziada. Dotyczyło to dochodowych winnic w Klotten, a być może także osady Brauweiller. Nawet rodowe gniazdo, warownia Tomburg, zostało zbudowane pośrodku monarszego lasu. Zgodnie z ponadczasową filozofią wszystkich drobnych kombinatorów: Bo co mi pan zrobisz?³⁵Pytanie o prawdziwość legendy o grze w kości trzeba ułożyć inaczej. W świetle życiorysu Ezzona nie powinniśmy dociekać, czy cesarz mógł przegrać swoją siostrę w hazardowej zabawie. Należy raczej zapytać: czy człowiek taki jak Ezzon mógł wziąć ślub z cesarzówną w jakikolwiek inny sposób? Na usta ciśnie się jedna, stanowcza odpowiedź. Nie.

Wszystko wskazuje na to, że akwizgrańska rozgrywka była kolejną z machlojek Ezzona. Zagraniem _va banque_, do którego doskonale przygotowały go lata manipulacji wyczynianych u boku ojca. Nawet autor kroniki z Brauweiler, mnich mający fundatora klasztoru w najwyższym poważaniu, poplątał się w swoich zeznaniach. Z jednej strony przedstawił Ezzona jako drugiego człowieka w państwie i najbliższego współpracownika cesarzowej. Z drugiej: przyznał, że Otton III wcale nie chciał dotrzymać swojej obietnicy. Kluczył, wahał się, szukał innego rozwiązania. Uległ dopiero pod wpływem otoczenia – dworzan zebranych nad planszą do gry, którzy domagali się honorowego rozwiązania sprawy³⁶.

Ta historia w żadnym razie nie była opowieścią o godnym pamięci sukcesie Ezzona. Jako rycerz i pan królestwa nie zyskiwał on żadnej chwały dzięki temu, że wygrał żonę w kości. Tym bardziej nie przynosiło to chluby samej Matyldzie. Gdyby opowieść była stekiem kłamstw, cesarzówna na pewno nie pozwoliłaby na jej kolportowanie. I na to, by przetrwała w otoczeniu jej własnej rodziny przez całe kolejne stulecie.

Do gry w kości rzeczywiście doszło. Ezzon w istocie zrobił z Ottona swoją prywatną złotą rybkę. A mnich z Brauweiler tylko dwoił się i troił, by zamaskować, jak wielki wyniknął z tego skandal. Bez skutku.

Dziewczyna warta korony

Słowo się rzekło. Król zapewnił Ezzona, że ten rychło zostanie włączony do cesarskiej familii. Możnowładca wcale jednak nie zaczął się zachowywać jak na powinowatego Ottonów przystało. Węszył spisek. Powątpiewając w wartość królewskiego przyrzeczenia, natychmiast zebrał kompanów. W otoczeniu uzbrojonych drabów wyruszył prosto do Essen: położonego w odległości stu kilometrów od Akwizgranu cesarskiego klasztoru. To właśnie tam, pod okiem swojej znacznie starszej kuzynki, wychowywała się czternastoletnia Matylda.Przełożona opactwa – również nosząca imię Matylda, jedno z najpopularniejszych w dynastii Ottonów – wiele w swoim życiu widziała. Miała ponad czterdzieści lat, a ksienią była od przynajmniej dwóch dekad. Odbyła szereg podróży po Niemczech, utrzymywała kontakty z najważniejszymi dostojnikami kościelnymi od Trewiru po Lyon i Moguncję. Uchodziła za wielką patronkę sztuki i intelektualistkę. Po śmierci cesarza Ottona II w 983 roku dołączyła też do grona najbardziej znaczących kobiet na niemieckiej scenie politycznej³⁷.

Nieprzypadkowo to właśnie jej powierzono opiekę nad jedną z trzech córek osieroconych przez imperatora. I nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że opatka Matylda niezwykle poważnie potraktowała swoją misję wychowawczą. Właśnie w tym czasie, zapewne na jej polecenie, powstało jedno z najbardziej imponujących dzieł całej epoki: złota figura Matki Boskiej, zwana madonną z Essen. To nie tylko pierwsza znana rzeźba Madonny i najstarszy zachowany średniowieczny posąg z całego obszaru na północ od Alp. To też obezwładniający symbol cesarskiego dziedzictwa. Maryja lewą dłonią podtrzymuje Bożego Syna, w prawej natomiast dzierży jabłko panowania. Jedno z podstawowych insygniów władzy niemieckich imperatorów³⁸.

Można się domyślać, że statua ta oddawała wyobrażenia przełożonej klasztoru o jej własnej uświęconej roli. Tak jak Matka Boska dbała o Jezusa, a imperatorowa Teofano o małego Ottona III, tak ona zapewniała chwałę i ciągłość dynastii, wychowując cesarską córę Matyldę.

Teraz ta dumna, nieustępliwa kobieta przecierała oczy ze zdumienia. Bo wiele widziała, ale nigdy czegoś takiego. Pod murami jej klasztoru – pod samym Essen, w którym imię Boże wychwalano niemal od czasów Karola Wielkiego – stanęła zgraja uzbrojonych awanturników. Na dodatek nie byli to wcale żadni barbarzyńcy z Północy ani nawet bezbożni rabusie. Oddziałem dowodził syn cesarskiego urzędnika. I bezceremonialnie, z bezczelnością godną jakiegoś słowiańskiego dzikusa, zażądał wydania mu królewskiej siostry.

Piszący dziewięćdziesiąt lat później „G.” twierdził, że Ezzon ekspresowo rozwiał wszelkie wątpliwości matki przełożonej. Przekazał, że przybywa „z rozkazu brata” Matyldy i „za zgodą jej babki”. Następnie, na nic nie czekając, zaczął… wygłaszać pogróżki. To z kolei sprawiło, że „przerażona jego potęgą” opatka nakazała podopiecznej pakować klamoty³⁹.

Rzeczywistość wcale nie wyglądała tak prosto. Dla przełożonej klasztoru wizyta Ezzona nie była niczym więcej jak tylko próbą porwania. Zrobiła się z tego olbrzymia afera. Do Essen pofatygował się sam Otton III wraz ze swoim dworem. Zresztą właśnie dzięki królewskim odwiedzinom w pierwszych dniach lutego 993 roku wiemy, na kiedy dokładnie należy datować hazardowy pojedynek i jego konsekwencje⁴⁰.

Monarcha próbował przekonać kuzynkę, że chodzi o honor. I że już nic nie można począć. Kobieta nie zamierzała jednak słuchać argumentów bezmyślnego szczeniaka – nawet jeśli ten był jej suwerenem. Przełamanie oporu matki przełożonej sporo Ottona kosztowało. Podarował jej wspaniałe ostrze z damasceńskiej stali w pokrytej złotem pochwie. I chyba nawet to nie wystarczyło. Wedle niepewnej tradycji drugim prezentem króla była jego własna korona. Nie chodziło oczywiście o cesarski diadem: symbol najwyższej władzy odziedziczony po ojcu. Jeśli Otton w istocie przekazał Matyldzie jakąś koronę, to było to mniejsze insygnium, przygotowane w związku z jego własną koronacją w 983 roku – gdy miał zaledwie trzy latka. I tak był to prezent o niezwykłej wartości. Symbol władczego prestiżu, z którym nie mogły równać się żadne precjoza przechowywane w konkurencyjnych klasztorach⁴¹. Historycy od wieków próbowali dociec, dlaczego Otton nieodpowiedzialnie przekazał kuzynce przedmiot odzwierciedlający jego prawa do władzy nad chrześcijańskim światem. Cóż – najwidoczniej nie był to żaden nowy wygłup, a tylko kolejny epizod w znacznie większej aferze. Otton wymienił koronę na swoją siostrę. I chcąc nie chcąc, oddał tę ostatnią w ręce Ezzona.

Skandal próbowano oczywiście zatuszować, by nie nadwerężać monarszego autorytetu. Nie do końca się to udało. O sprawie dowiedział się jeden z najważniejszych kronikarzy tej epoki – biskup Merseburga Thietmar. W swoim dziele zanotował zdawkową, ale niezwykle charakterystyczną informację. Podał, że mezalians Matyldy wywołał powszechne oburzenie, a Otton III zgodził się na niego tylko z tego względu, że „w zgodzie z prawem nie mógł go powstrzymać”. Zrezygnowany obdarzył Ezzona i Matyldę ogromnym majątkiem, tak by przynajmniej „nie spodlała cześć” imperatorskiej siostry⁴². Nic więcej o podłożu małżeństwa Thietmar nie chciał powiedzieć. Może nie znał szczegółów hazardowej rozgrywki, a może było mu zwyczajnie wstyd.

Ezzon tymczasem nie próżnował. Zaręczyny z Matyldą odbyły się natychmiast: w lutym 993 roku, jeszcze przed opuszczeniem Essen. Wesele zorganizowano niewiele później w zawłaszczonym przez Hermana Pusillusa Brauweiler. Pan młody w ogóle nie przejmował się ponaddwudziestoletnią różnicą wieku. I w żadnym razie nie zamierzał traktować Matyldy jak dziecka. Dziewczyna miała czternaście, góra piętnaście lat, gdy po raz pierwszy zaszła w ciążę. Pierwszy, ale nie ostatni. Ezzon wiedział, że sam nigdy nie wespnie się na szczyt politycznej drabiny. Co innego jego dzieci, chlubiące się cesarskim pochodzeniem. Łącznie tej parze miało się urodzić trzech synów i aż siedem córek, dających początek nowemu rodowi Ezzonidów. I król Otton III bardzo szybko dostrzegł, że jest to dla niego olbrzymi problem.

Los zaklęty w imieniu

Rozliczne królowe na przestrzeni dziejów wybuchały płaczem, gdy okazywało się, że zamiast wyczekiwanego syna wydały na świat córkę. W kolejnej generacji rzecz wyglądała już jednak zupełnie inaczej. Królewnom i ich mężom paradoksalnie zależało przede wszystkim na córkach. I chyba nigdzie nie było to w większym stopniu prawdą niż w Niemczech epoki Ottonów.

W tym państwie – czy też raczej niestabilnym zlepku państw, które łączyło przede wszystkim posiadanie wspólnego króla – istniała tylko jedna legitymizacja najwyższej władzy. Oczywiście zasługi przodków, majątek rodu czy osobiste przymioty pomagały wykazać zdatność do rządzenia, ale nie one były najważniejsze. I nigdy nie były wystarczające. Wśród niemieckich elit panowało przeświadczenie, że królem może być tylko człowiek, w którego żyłach krąży cesarska krew. I to w bardzo wąskim rozumieniu: krew cesarza, czyli krew Karola Wielkiego. Nie należy dawać się zwieść późniejszej nomenklaturze, z Cesarstwem Rzymskim Narodu Niemieckiego na czele. W tej epoce nic takiego jeszcze nie istniało. Ottonowie rządzili cesarstwem Franków. Oczywiście koronę przyjmowali w Rzymie, z rąk papieży. Nie robili tego jednak za przykładem ginących w pomroce dziejów władców Imperium Romanum, ale właśnie – na wzór Karola. Aż trudno w to uwierzyć, ale ten jeden jedyny człowiek jeszcze dwieście lat po swojej śmierci determinował polityczne układy na obszarze obejmującym ponad milion kilometrów kwadratowych. To on był symbolicznym źródłem i uzasadnieniem praw imperatorów do zwierzchności nad chrześcijańskim światem⁴³.

Na tym rzecz się nie kończyła. Krew Karolingów uświęcała władzę na każdym poziomie. Rody książęce prześcigały się w tworzeniu legend na temat swoich związków z najważniejszą dynastią kontynentu. W dokumentach często większy nacisk kładziono na wzmianki o pokrewieństwie z Karolem Wielkim niż na bieżące tytuły. Odpowiednie drzewo genealogiczne ułatwiało zdobywanie urzędów i niebotycznie zwiększało prestiż. Dawało argumenty przeciwko konkurentom i uzasadniało akty agresji względem sąsiadów. Zmieniało też znacząco relacje z imperatorem. Potomek Karola Wielkiego mógł rozmawiać z monarchą jak ze swym krewniakiem. Zwyczajnie było mu wolno więcej⁴⁴.

Te wyobrażenia rosły w siłę z upływem lat. A wraz z nimi rósł też opór cesarzy przed dopuszczaniem do „rozlewania się” imperatorskiej krwi. Nieprzypadkowo córki Ottonów przeznaczano najczęściej do kariery kościelnej. Tylko w wyjątkowych przypadkach pozwalano na ich małżeństwa. Gdy nawet do tego dochodziło, królowie skrzętnie pilnowali sytuacji w kolejnym pokoleniu. W Niemczech tego okresu jak grzyby po deszczu wyrastały żeńskie wspólnoty klasztorne. W X wieku powstało ich ponad trzydzieści. I były to idealne miejsca do ulokowania – rzecz jasna w roli matek przełożonych – cesarskich wnuczek, siostrzenic i dalszych krewniaczek⁴⁵.

Linia sporu była oczywista. Możni, którym udało się spowinowacić z domem panującym, robili, co mogli, by wydać córki za mąż, zawierając korzystne sojusze. Bądź co bądź, te niewiasty były najlepszą partią w całej zachodniej Europie. Wiele można było za nie dostać na matrymonialnej giełdzie. Cesarze tymczasem wykorzystywali wszelkie środki, byle tylko podobne związki powstrzymać. Zwykle to ci drudzy stawiali na swoim. W efekcie, aby zostać cesarskim zięciem lub szwagrem, trzeba było świadomie oddać prawo do prowadzenia własnej polityki małżeńskiej⁴⁶. W przypadku Ezzona o podobnym ultimatum nie mogło jednak być mowy. On w końcu wszedł do rodziny cesarskiej na zupełnie innych zasadach. I, jak się zdaje, wcale nie zamierzał dostosowywać się do przyjętych reguł.Co do samego księcia z dynastii Piastów, mógł o nim słyszeć najgorsze rzeczy: że to krzywoprzysięzca, nieokrzesany prostak i poganin tylko udający sługę Bożego. Bolesław miał w tym czasie w Niemczech paskudną opinię. Dopiero co przegnał z kraju macochę Odę i trzech braci przyrodnich. Wszyscy wylądowali w Saksonii i już się postarali, by oczernić swojego prześladowcę. Teraz do wianuszka inwektyw doszło jeszcze jedno, hańbiące oskarżenie: że Bolesław to krętacz, bezczelnie wykorzystujący młodego cesarza. Ten konkretny zarzut dla odmiany w zupełności odpowiadał prawdzie.

Ezzonowi nawet nie przyszłoby do głowy, że ten rzekomy prymityw ze wschodu to człowiek, od którego on – dumny palatyn – powinien uczyć się sztuki manipulacji. Obaj postępowali bardzo podobnie, ale Bolesław nie ograniczył się do jednego hazardowego przekrętu. Był długodystansowcem. Od lat uczestniczył w cesarskich kampaniach zbrojnych przeciwko poganom zamieszkującym tereny między Łabą i Odrą. Wykorzystywał każdą okazję, by zaimponować władcy. Był rubaszny, bezpośredni, popisywał się męstwem i pogardą dla śmierci. A że był zarazem tylko o jakieś trzynaście lat starszy od Ottona, odgrywanie roli cesarskiego druha nie sprawiało mu problemu⁵⁹.

W przeciwieństwie do Ezzona nie musiał uciekać się do żadnego podstępu ani wymuszenia. Podczas wystawnych uczt i rewii wojskowych⁶⁰, które towarzyszyły spotkaniu w Gnieźnie w marcu tysięcznego roku, na tyle zmiękczył Ottona, że ten sam postanowił sowicie go nagrodzić. Publicznie ogłosił Bolesława „cesarskim bratem” i współpracownikiem imperium. Zwolnił go z obowiązku płacenia trybutu. Ale zrobił też coś więcej. Jak donosił pierwszy polski kronikarz, Gall Anonim, imperator „zdjął ze swej głowy diadem cesarski i włożył go na głowę Bolesława na zadatek przymierza i przyjaźni”⁶¹.

Historycy od dziesiątków lat toczą zaciekłe spory, próbując ustalić, co konkretnie kryło się za tym gestem. Czy Bolesław właśnie został koronowany na króla? Niepewność i konsternacja naukowców nie powinny dziwić. Na to pytanie nie potrafiliby odpowiedzieć nawet… ludzie, którzy towarzyszyli Ottonowi podczas pamiętnego spotkania. A już tym bardziej inni niemieccy możnowładcy tej epoki.

***

Całe stulecia historii zrobiły swoje. Słysząc o koronach (czy też diademach) i królach, odruchowo wyobrażamy sobie uporządkowany świat _ancien régime’u_. Pedantyczną rzeczywistość, w której rangi władców są jasno ustalone: baronowie podlegają książętom, książęta królom, królowie cesarzom. Z każdą szarżą wiążą się określone rytuały i insygnia. A także: oczywiste ambicje. Książęta nieodmiennie marzą o byciu królami. Wiadomo też, kto przyznaje dany tytuł, jakie są wymagane sakry i kiedy konieczne jest zatwierdzenie ze strony papieża lub cesarza. Słowem: wszystko ma sens. Trudno powstrzymać się przed przenoszeniem tej kuszącej, czytelnej wizji rzeczywistości aż do X czy XI wieku. Tak właśnie postępują wszyscy historycy pytający, czy Bolesław został ukoronowany w tysięcznym roku. I jest to totalne nieporozumienie.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_CHCESZ WIEDZIEĆ JESZCZE WIĘCEJ?

Czy twoje imię decyduje o tym, kim jesteś?
W średniowieczu dokładnie tak było!

Czy syn Bolesława Chrobrego był beksą?

Tysiącletnie kłamstwo.
Nie było żadnego Bolesława Chrobrego!

Imię odkryte tysiąc lat później.
Kim była matka Mieszka I?

Czy najważniejszy polski święty był nekromantą?

To nie była żadna fanaberia.
Wiemy po co syn Bolesława Chrobrego uczył się mówić po grecku

Co Gall Anonim ma wspólnego ze świętym Mikołajem?

O TYM WSZYSTKIM (I NIE TYLKO!) PRZECZYTASZ POD ADRESEM:
www.CiekawostkiHistoryczne.pl/DamyZeSkaza/

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: