Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Dane wrażliwe. Tom 12 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dane wrażliwe. Tom 12 - ebook

Przyzwoitymi ludźmi łatwo jest manipulować...

W Augustowie życie poza sezonem wakacyjnym toczy się spokojnie. Znikają turyści, wraca normalny, niespieszny tryb życia.

Nina chodzi do szkoły i pozornie niczym się nie wyróżnia. Ani strojem, ani fajnymi rodzicami, ani niczym… A tak bardzo by tego chciała! Inaczej patrzyłyby na nią koleżanki, mogłaby… Mogłaby wszystko! Wokół nic interesującego się nie dzieje. Co prawda pod gabinetem ortodonty jeden chłopak tak na nią patrzył, ale to na pewno przez tę zawiniętą niezręcznie spódnicę… Ona nadal jest sama, a tak chciałaby, żeby ktoś na nią czekał pod szkołą – najlepiej przystojny, nieco starszy od niej brunet…

Pewnego dnia, na przerwie, zmęczona natarczywością koleżanek, chcąc im zaimponować, wymyśla tego wyśnionego. On ma na imię Paweł. Jednak z kłamstwem tak już bywa. Podobnie jak plotka, która przekazywana z ust do ust szybko obiega małe miasto i to kłamstwo spowoduje uruchomienie kolejnych elementów domina. I ten dzień, jak w Domino Day, uruchomi zmiany w życiu Niny. Czy jednak będą to zmiany na lepsze?

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7342-0
Rozmiar pliku: 809 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Nina nie spusz­czała z oczu piłki. Gdy tylko któ­raś z dziew­czyn na chwilę się zaga­piła, przej­mo­wała piłkę i natych­miast rzu­cała do kosza. Była tak skon­cen­tro­wana, że uda­wało jej się tra­fić nawet ze spo­rej odle­gło­ści. Już dawno nie miała tak dobrego dnia.

Zazwy­czaj grała dość szybko, ale prze­cięt­nie. Koszy­kówka jakoś ni­gdy nad­mier­nie jej nie pocią­gała, dwu­taktu do tej pory nie opa­no­wała jak należy, ale tego dnia była zwy­czaj­nie wście­kła i wła­śnie dla­tego aż tak dobrze jej się grało.

Mama Niny jak zwy­kle wstała dzie­sięć minut przed wyj­ściem dzieci do szkoły. Dolała wrzątku do zim­nych fusów po wczo­raj­szej kawie i pijąc drob­nymi łycz­kami, zaha­czyła wzro­kiem o kuchenny blat.

– Naczy­nia się wsta­wia do zmy­warki.

Ta bez­oso­bo­wość zawsze Ninę iry­to­wała, ale ni­gdy nawet słów­kiem nie pisnęła, co sądzi o zwro­tach: „wsta­wia się”, „układa się”, „zmywa się”. Trudno, matki się nie wybiera.

– To Bog­dana – powie­działa zgod­nie z prawdą.

Tłu­ste ślady po jaj­kach sadzo­nych, skórki od chleba, któ­rych ni­gdy nie jadał. Gołym okiem było widać, że to talerz jej brata. Każdy by to zoba­czył. Poza mamą.

– Jak ty się nie wsty­dzisz być takim nie­chlu­jem? Na oczy cze­goś takiego nie widzia­łam. Nie tak cię wycho­wa­łam.

Nina mogła powtó­rzyć, że Bog­dan zro­bił ten bała­gan, tylko że to by nic nie dało. Kiedy mama miała nastrój na awan­turę, to zawsze umiała zna­leźć pre­tekst.

– Na kogo ty wyro­śniesz? I one się póź­niej dzi­wią, że nikt ich nie chce. Kuch­nia świad­czy o kobie­cie.

– Wła­śnie – burk­nęła pod nosem Nina.

Od razu wie­działa, że to wielki błąd. Jeśli chciała szybko wyjść do szkoły, powinna z pokorą wysłu­chać codzien­nych uty­ski­wań. Naj­le­piej było nie reago­wać, uda­wać, że się nie sły­szy, i brać mamy humory na prze­cze­ka­nie. Nie­stety, tylko w teo­rii było to łatwe. Cza­sem, tak jak tego dnia, Ninie po pro­stu pusz­czały nerwy.

– Co to niby miało zna­czyć, moja panno?

„Moja panno” ozna­czało, że mama szybko jej już z domu nie wypu­ści.

Pierw­szy był WF. Nina chciała przyjść do szkoły tro­chę wcze­śniej i jesz­cze przed lek­cjami porów­nać, jak innym wyszło zada­nie z matmy. Już dwa razy miała źle zro­bioną pracę domową, a trzeci minus ozna­czał jedynkę. Koniecz­nie chciała spraw­dzić zada­nie, ale ode­brała sobie tę szansę. Teraz będzie musiała stać ze skru­szoną miną i słu­chać o tym, ile mama dla nich wszyst­kich robi, jak by ten dom bez niej wyglą­dał, co oni sobie myślą, ona żąda sza­cunku, a doce­nią ją wtedy, jak wresz­cie umrze.

Udało jej się wyjść dopiero pięć po ósmej. Spóź­niła się na WF, zada­nia nie spraw­dziła, a Mar­ge­rita zajęła jej wie­szak. Na doda­tek oka­zało się, że to dziś jest test z histo­rii.

Czter­na­ście razy tra­fiła do kosza. Dziew­czyny z zespołu wiwa­to­wały na jej cześć, a Kasia Paprota zeszła z boiska, uda­jąc, że boli ją kolano.

*

Nie wia­domo skąd wziął się taki zwy­czaj, że zawsze na dużej prze­rwie wszy­scy szli na sło­neczną stronę szkoły, czyli na murek od ulicy Mic­kie­wi­cza. Zaję­cie dobrych miejsc nie było wcale łatwe. Inne klasy też lubiły tu przy­cho­dzić i trzeba było tuż po dzwonku lecieć na zła­ma­nie karku, żeby zna­leźć kawa­łek wol­nego murku. To było zna­ko­mite miej­sce. Tro­chę na słońcu, a tro­chę w cie­niu, osło­nięte od wia­tru i z dobrym wido­kiem na wybo­isty pla­cyk, gdzie chłopcy z upodo­ba­niem grali w piłkę. Mimo że Zespół Szkół Nr 3 w Augu­sto­wie miał nowo­cze­sne boisko do gry w piłkę nożną, ucznio­wie uwiel­biali na prze­rwach grać wła­śnie na tym małym, peł­nym wyrw pla­cyku.

Nina, Ewa, Kasia, Mar­ge­rita i inne dziew­czyny z klasy jadły kanapki i gadały o tym, jaka mate­ma­tyczka jest głu­pia, jak Wroń­ska ich ciśnie i że to skan­dal aż tyle im zada­wać. Oprócz tego zer­kały na chłop­ców. Michał grał, jedząc kanapkę, i bar­dzo śmiesz­nie to wyglą­dało. Domi­nik co chwila pod­cią­gał spodnie, co też było zabawne.

Kamil za mocno wybił piłkę, która poto­czyła się w ich kie­runku. Kasia bły­ska­wicz­nie po nią się­gnęła. Mogła rzu­cić w stronę chło­pa­ków, ale tego nie zro­biła. Trzy­ma­jąc piłkę, pro­wo­ku­jąco się do nich uśmiech­nęła.

– Dzięki. – Kamil wyjął piłkę z jej rąk. – Ale gra­łaś. Super – powie­dział, patrząc na swoje buty, po czym kop­nął piłkę i odbiegł.

– Nie wiem, czemu to powie­dział. Wcale dobrze nie gra­łam. – Kasia wzru­szyła ramio­nami. – Ostat­nio chłopcy nachal­nie się do mnie zale­cają. Ja bym go i na bez­lud­nej wyspie nie chciała.

Nina zago­to­wała się ze zło­ści. Naj­czę­ściej uda­wała, że Kaśka w ogóle jej nie obcho­dzi. Odkąd prze­stały się przy­jaź­nić, sta­rała się cał­ko­wi­cie igno­ro­wać jej głu­pie gada­nie, ale teraz nie zdo­łała się powstrzy­mać.

– To było do mnie – mruk­nęła do Oli, ale na tyle gło­śno, żeby Kaśka usły­szała.

– Poma­rzyć miła rzecz – powie­działa Kasia słodko.

Nina przez chwilę sądziła, że się prze­sły­szała. Kasia z reguły uni­kała wcho­dze­nia w otwarty kon­flikt. Lubiła tak pokie­ro­wać roz­mową, żeby wszy­scy mieli wra­że­nie, że ona nie jest niczemu winna. Teraz naj­wy­raź­niej zmie­niła stra­te­gię.

Nina gorącz­kowo szu­kała w gło­wie jakiejś jado­wi­tej ripo­sty, gdy zoba­czyła Basiń­ską, ich szkolną peda­gożkę. Czarne obci­słe spodnie, biała koszu­lowa bluzka, do tego poma­rań­czowy ble­zer i zie­lona torebka. Zdą­żyła już wszyst­kich przy­zwy­czaić, że jest kolo­rowa jak papużka.

Dziew­czyny jak na komendę odwró­ciły głowy. Basiń­ska przy­je­chała na moto­rze, a raczej została przy­wie­ziona przez wyso­kiego męż­czy­znę w skó­rza­nym kom­bi­ne­zo­nie. Zdjęła wielki lustrzany kask, zarzu­ciła dłu­gimi wło­sami, nastro­szyła grzywkę, z uśmie­chem rzu­ciła im „dzień dobry” i weszła do szkoły, nie oglą­da­jąc się na swo­jego ado­ra­tora. Cho­dziły plotki, że jest żonaty, że jest roz­wod­ni­kiem, że jest homo­sek­su­ali­stą, że jest milio­ne­rem, że jest ban­kru­tem oraz że nie jest Pola­kiem. Prawdę mówiąc, o Basiń­skiej zawsze się w szkole gadało. Chwilę o niej roz­ma­wiały, ale nic pew­nego nie mogły powie­dzieć, bo nikt ni­gdy nic pew­nego o niej nie wie­dział.

– Sły­sza­łam, że jedze­nie mięsa sprzyja agre­sji – rzu­ciła Kasia, patrząc zna­cząco na wysta­jący z kanapki Mar­ge­rity kawa­łek polę­dwicy sopoc­kiej.

Żadna z dziew­czyn się nie ode­zwała. Wia­domo było, dla­czego Kasia jest taką entu­zjastką dżemu, ale Nina lito­ści­wie pomy­ślała, że nie będzie jej upo­ka­rzać. Kaśka czę­sto rzu­cała jakąś uwagę, z któ­rej wyni­kało, jak świa­do­mie ona jedna z nich wszyst­kich żyje. Kupo­wa­nie mar­ko­wych rze­czy to, według niej, popie­ra­nie wyzy­sku dzieci w Chi­nach, malo­wa­nie paznokci to szczyt próż­no­ści i tan­dety. Tylko wypo­ży­cza­nie ksią­żek ma sens, ale ich kupo­wa­nie jest już świa­do­mym nisz­cze­niem natu­ral­nych zaso­bów pla­nety. Trzy­ma­nie w domu zwie­rząt raso­wych to skrajny ego­izm, wła­ściwy ludziom pozba­wio­nym empa­tii, a wyjeż­dża­nie na waka­cje za gra­nicę to brak patrio­ty­zmu. Cho­dze­nie do kina to tan­detna roz­rywka, a kupo­wa­nie coli, fanty czy 7UP świad­czy o braku świa­do­mo­ści kon­su­menc­kiej.

Kasia wypo­wia­dała bez­kom­pro­mi­sowe opi­nie, ale brzmiały one fał­szy­wie. Prawda wyglą­dała tak, że Kasia była biedna. Nie było jej na nic stać i dla­tego w jej ustach nawet słuszne skąd­inąd opi­nie wyda­wały się po pro­stu śmieszne. Nina nie zno­siła tego uda­wa­nia, że nie cho­dzi o biedę, tylko o to, jaka Kasia jest świa­doma, i nie­raz kor­ciło ją, żeby wyśmiać jej butelkę z her­batą i bez­mię­sne kanapki. Zawsze jed­nak robiło jej się kole­żanki żal i odpusz­czała. Tym razem też zagry­zła wargi i posta­no­wiła zwy­czaj­nie prze­cze­kać, ale led­wie tak zde­cy­do­wała, usta same jej się otwo­rzyły.

– A jak twoje kolano? Bar­dzo boli?

– O co ci cho­dzi? – Kasi ze zło­ści zwę­ziły się oczy.

– Jakoś nie zauwa­ży­łam, żebyś uty­kała, gdy tu bie­głaś.

Nina była pewna, że Kasia zeszła z boiska, uda­jąc, że utyka, bo była gor­sza od niej. Nie potra­fiła jed­nak teraz tego udo­wod­nić. Kasia nic nie powie­działa, a Mar­ge­rita zmie­niła temat.

– Wie­cie co, czy­ta­łam, że w Pol­sce jedna na sześć pięt­na­sto­la­tek ma już za sobą jakiś poważny zwią­zek. Jedna na sześć, czyli u nas powinny być dwie.

– Za mało nas, żeby coś sta­ty­stycz­nie zba­dać – wtrą­ciła Ewa. – Potrzebna jest grupa repre­zen­ta­tywna. Na takiej pró­bie…

– Prze­stań wydzi­wiać. – Kasia aż cmok­nęła z iry­ta­cji. – To weź­miemy jesz­cze dziew­czyny z pierw­szej.

Nina pomy­ślała, że Kasia znów sto­suje swój ograny numer pod tytu­łem: „Ile osób z naszej klasy…”, z któ­rego zawsze ma wyni­kać, że ona jest wśród tych pozy­tyw­nych.

– Kasiu – ode­zwała się słodko – rozu­miemy, jak bar­dzo chcesz nam przy­po­mnieć o Łuka­szu, ale wszyst­kie znamy już na pamięć twoje wynu­rze­nia.

– Zro­zu­miałe, że tak to inter­pre­tu­jesz. Ty, dzie­cinko, nie masz nic do powie­dze­nia na ten temat.

– Co to niby ma zna­czyć? – Nina poczuła kolejną falę zło­ści.

Ona lito­ści­wie nie komen­to­wała, dla­czego to niby Kasia jest wege­ta­rianką, ale jak widać, nie­po­trzeb­nie, bo Kasia nie umiała tego doce­nić. Nina nie zno­siła wiecz­nego rzą­dze­nia się Kaśki, tych jej mądro­ści, tego wma­wia­nia im rze­czy, które jej były aku­rat na rękę. Kaśce zde­cy­do­wa­nie za dużo spraw ucho­dziło na sucho tylko dla­tego, że miała kło­poty w domu. Tym razem koniec z lito­ścią.

– Rozu­miem, że nie możesz się pochwa­lić niczym innym… – zaczęła Nina, ale Mar­ge­rita szybko zare­ago­wała.

– Po co znów zaczy­na­cie? Wie­cie, że moja klacz będzie się źre­bić…

Mar­ge­rita, o czym wszy­scy wie­dzieli, cier­piała na prze­sadną odpo­wie­dzial­ność za miłą atmos­ferę. Jak emo­cjo­nalny sej­smo­graf nie­omyl­nie wyczu­wała nad­cią­ga­jącą burzę i szybko sku­piała uwagę na sobie. Zmie­niała temat, obra­cała pro­blemy w żart, zaczy­nała opo­wia­dać, co śmiesz­nego lub głu­piego ostat­nio zro­biła. W ten spo­sób uda­wało jej się zaże­gnać nawet poważne kon­flikty. Nie tym jed­nak razem. Kasia i Nina za bar­dzo się już roz­grzały.

– O kla­czy powiesz nam kiedy indziej. Ja się wcale z nią nie kłócę. Nie­na­wi­dzę kon­flik­tów – powie­działa Kasia wolno i spo­koj­nie. – Po pro­stu wia­domo – zwró­ciła się do Niny – że jesz­cze nikogo nie mia­łaś. Nie masz powo­dze­nia i taka jest prawda.

Czer­wona ze zło­ści Nina wzięła głę­boki haust powie­trza i wyzy­wa­jąco spoj­rzała na Kasię.

– Przyj­mij więc do wia­do­mo­ści, że według two­jego idio­tycz­nego kry­te­rium jestem jedną na sześć – wark­nęła.

Kasia wciąż robiła miny. Gdy pod­no­siła brwi i jed­no­cze­śnie wykrzy­wiała kącik ust, wyglą­dała szcze­gól­nie głu­pio.

– Chcesz nam wmó­wić, że już z kimś cho­dzi­łaś?

– Nie mogę w to uwie­rzyć. Czy my jeste­śmy w przed­szkolu? – Ewa się roze­śmiała, ale ani Nina, ani Kasia nie zwró­ciły na nią naj­mniej­szej uwagi.

– Niczego nie chcę wam wmó­wić – odrze­kła z naci­skiem Nina. – I nie cho­dzi­łam, tylko cho­dzę. To, że ty o czymś nie wiesz, nie zna­czy jesz­cze, że to nie ist­nieje. Musisz się pogo­dzić z tym, że ludzie mają swoje sekrety i mimo two­jego wścib­stwa nie o wszyst­kim wiesz. Ow­szem, mam chło­paka.

– Aku­rat! Nie­dawno mówi­łaś, że kom­plet­nie cię to nie inte­re­suje – przy­po­mniała Kasia, prze­drzeź­nia­jąc głos Niny.

– O rany, jak w kinie fami­lij­nym – wtrą­ciła Ewa, ale tylko Mar­ge­rita poki­wała głową.

– Ten, kto nie zmie­nia poglą­dów, zarzu­cił myśle­nie. – Nina powtó­rzyła zasły­szane od Bog­dana zda­nie.

Nie wie­działa, po co wcho­dzi w tę roz­grywkę, ale już nie umiała się wyco­fać. Chciała znisz­czyć Kaśkę, pognę­bić ją, udo­wod­nić jej, że jest zerem.

– Kto to taki? – zapy­tała Kasia z szy­der­czym uśmie­chem, osten­ta­cyj­nie oglą­da­jąc sobie paznok­cie.

– Może go nawet znasz – rzu­ciła Nina takim samym tonem.

Z satys­fak­cją pomy­ślała, że pro­wa­dzi w tej roz­grywce. Wyjęła z torby _Kamie­nie na sza­niec_ i demon­stra­cyj­nie otwo­rzyła na pierw­szej stro­nie, jakby chciała się pogrą­żyć w lek­tu­rze, ale ze zde­ner­wo­wa­nia nie mogła prze­czy­tać nawet słowa. Przez chwilę miała ochotę zabrać torbę i odejść, ale wtedy zaczę­łyby ją obga­dy­wać i Kaśka na pewno by je prze­ko­nała, że Nina kła­mie. Nie, teraz nie mogła odejść. Trzeba było zała­twić tę sprawę do końca.

– Jeśli mogę ci prze­rwać lek­turę – ode­zwała się Kaśka sło­dziut­kim gło­sem – to jak ten twój wybra­nek ma na imię? Chyba możesz nam zdra­dzić? Może Alek Dawi­dow­ski¹, co?

Kasia umiała mówić z taką iro­nią, że czło­wiek aż goto­wał się w środku.

Nina poczuła nagle pustkę w gło­wie. Zupeł­nie nie wie­działa, jak na to pro­ste pyta­nie odpo­wie­dzieć, ale posta­no­wiła nie dać się spro­wo­ko­wać. Żeby zyskać na cza­sie, uśmiech­nęła się i ode­tchnęła głę­boko. Usi­ło­wała wyglą­dać na roz­ma­rzoną.

– Paweł – powie­działa i z wdzię­kiem się prze­cią­gnęła.

W ich kla­sie nie było żad­nego Pawła, w rów­no­le­głych kla­sach też nie. W ogóle żaden Paweł nie przy­cho­dził jej do głowy. Nie znała żad­nego Pawła. I o to wła­śnie cho­dziło! Kaśka będzie miała zerowe pole do docie­kań. To było super­bez­pieczne imię.

– A może poli­czymy, jedna na ile pięt­na­sto­la­tek była kie­dy­kol­wiek za gra­nicą – zapro­po­no­wała Nina z miną nie­wi­niątka.

Dobrze wie­działa, że poza szkol­nymi wyciecz­kami, które refun­do­wał jej komi­tet rodzi­ciel­ski, Kasia ni­gdy poza Augu­stów nie wyjeż­dżała.

Nina uśmiech­nęła się z zado­wo­le­niem i kolejno zaczęła pytać dziew­czyny, która gdzie była. Mar­ge­rita odwie­dziła tyle kra­jów, że z tru­dem mogłaby wszyst­kie wymie­nić, zresztą wcale nie zamie­rzała się tym chwa­lić. Ewa była u wujka w Hano­we­rze i w Tatrach Sło­wac­kich z tatą…

– Dziew­czyny, a która z was korzy­stała kie­dy­kol­wiek z pomocy spo­łecz­nej? – zapy­tała nie­win­nym tonem Nina.

Kasia chwy­ciła torbę i bez słowa ruszyła w kie­runku szkoły.

Nina poczuła, że wygrała tę rundę.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Drzwi otwo­rzyła im ciotka. Jak zawsze była w spodniach od dresu, ale włosy miała wysoko nata­pi­ro­wane, co wyglą­dało żało­śnie. Zza jej ple­ców buch­nął zapach barsz­czu. Nina siłą się powstrzy­mała, by nie zatkać pal­cami nosa.

Sio­stra mamy miesz­kała przy ulicy Mic­kie­wi­cza w czte­ro­pię­tro­wym bloku z wiel­kiej płyty. Blok stał naprze­ciwko gim­na­zjum, do któ­rego cho­dziła Nina. Na szczę­ście okna wycho­dziły nie na boisko, ale na osie­dle. Za to jedno Nina była losowi wdzięczna – że przy­naj­mniej kuzynka nie może ukrad­kiem śle­dzić jej zza fira­nek.

Od pięt­na­stu lat Nina przy­cho­dziła w nie­dziele do wujo­stwa, jadła u nich obiad, oglą­dała tele­wi­zję. Spę­dziła tu wiele godzin, za każ­dym jed­nak razem, gdy już wycho­dziła, a ojciec otwie­rał drzwi na klatkę scho­dową, by prze­pu­ścić mamę, Nina uświa­da­miała sobie, jak bar­dzo nie znosi tego miej­sca. Jeśli marzyła cza­sem o tym, że pój­dzie na stu­dia do War­szawy albo do Gdań­ska i po ich ukoń­cze­niu na pewno już do Augu­stowa nie wróci, to mię­dzy innymi z powodu tych wizyt.

– Ojej, jak ty wyglą­dasz. Ale wystają ci te kości policz­kowe – powie­działa ciotka na widok Niny, a potem ser­decz­nie ją uści­skała i nie cze­ka­jąc na jaką­kol­wiek reak­cję sio­strze­nicy, odwró­ciła się na pię­cie i poszła z mamą do kuchni.

Mama i ciotka były sio­strami i kiedy się na nie patrzyło, nie było co do tego wąt­pli­wo­ści. Korzy­stały z usług tego samego salonu pięk­no­ści na Mosto­wej, obie robiły zakupy w lidlu, obie goto­wały rzadko, ale za to bar­dzo dużo, regu­lar­nie odwie­dzały cen­trum taniej odzieży na rogu Nad­rzecz­nej i Mosto­wej, a ponadto obie uwiel­biały zrzę­dzić i narze­kać. Zrzę­dze­nie prze­jęły po swo­jej matce, któ­rej, nawia­sem mówiąc, wła­śnie za to nie zno­siły. Obie zawsze poda­wały za zimne potrawy i wymie­niały się tymi samymi bez­na­dziej­nymi prze­pi­sami, lubo­wały się w łatwych krzy­żów­kach, nosiły kolo­rowe buty i prze­pa­dały za leka­rzami. Nina cza­sem miała wra­że­nie, że jej mama i cio­cia to jedna i ta sama osoba.

– Zupa za pięć minut! Powiedz Justy­nie – rzu­ciła mama i bez puka­nia po pro­stu otwo­rzyła na oścież drzwi do pokoju kuzynki, po czym ponow­nie zni­kła w kuchni.

Nina prze­łknęła ślinę. Wszystko by znio­sła – za zimną zupę (wątroba nie lubi gorą­cego), stary chleb (bo zdrow­szy), goto­wane rano ziem­niaki (żeby potem już tylko przy­grzać). Znio­słaby nawet uwagi na temat tego, że jest leniwa (bo zre­zy­gno­wała z zajęć pla­styki), nie­zgrabna (bo taki wiek), podobna do ojca (to już praw­dziwy dra­mat). Znio­słaby i uwagi w stylu: „prysz­cze są nor­malne w tym wieku” i „głu­pota to natura mło­do­ści”. To wszystko nic, bo praw­dziwym powo­dem, dla któ­rego nie lubiła tych nie­dziel­nych odwie­dzin u wujo­stwa, była Justyna.

Nina w każdą nie­dzielę czuła ogromne wyrzuty sumie­nia. Uwa­żała sie­bie za przy­zwo­itego czło­wieka, a jed­nak dla Justyny nie robiła niczego. Zawsze obie­cy­wała sobie, że w następ­nym tygo­dniu ją odwie­dzi, bo tak trzeba, ale potem ni­gdy nie wystar­czało jej sił, żeby to zro­bić. Justyna ją prze­ra­żała.

Ostroż­nie zaj­rzała do pokoju kuzynki.

– Hej – powi­tała ją, sta­ra­jąc się zacho­wy­wać natu­ral­nie.

Wer­salka, sto­lik, drugi sto­lik, na któ­rym stał zaku­rzony ogromny moni­tor, na ścia­nach kilka tan­det­nych obraz­ków kupio­nych na dole w kwia­ciarni. Łóżko było przy­kryte narzutą zro­bioną z resz­tek róż­nych włó­czek. Na para­pe­cie leżała wygnie­ciona poduszka, obok szy­dełko wbite w śnież­no­biały kor­do­nek, a z koszyka wyle­wała się koron­kowa ser­weta. Justyna jak zwy­kle sie­działa przo­dem do okna i czy­tała.

Pod­nio­sła głowę i odpo­wie­działa na powi­ta­nie. Potem zapa­dła cisza.

Nina nie miała poję­cia, o czym mogłaby z Justyną roz­ma­wiać. Każdy temat wyda­wał się jej zbyt draż­liwy. Prze­cież nie zapyta, co u niej sły­chać, bo u niej nic nie sły­chać; nie zapyta, co czy­tała, bo ona tyle czyta, że gdyby chciała jej opo­wie­dzieć, trwa­łoby to bez końca; nie zapyta, co oglą­dała, bo ona ogląda jakieś seriale, któ­rych z kolei Nina nie ogląda, więc to też nie będzie wspólny temat; kto ją odwie­dził – także odpa­dało, bo Justyny nikt nie odwie­dzał.

Justyna zawsze miała na sobie spodnie od dresu i luźną koszu­lową bluzkę. Była szara, jakby tro­chę brudna, wręcz zapy­ziała. I taka wiecz­nie skrzy­wiona, jakby obra­żona na Ninę. Nina sta­rała się więc mieć z kuzynką jak naj­mniej do czy­nie­nia. Justyna była od niej o dzie­więć lat star­sza, ale Ninie cza­sem się wyda­wało, że kuzynka prze­kro­czyła sie­dem­dzie­siątkę. Bar­dzo jej współ­czuła, ale to nie zmie­niało faktu, że po pro­stu jej nie lubiła. Wła­śnie ner­wowo prze­ły­ka­jąc ślinę, gorącz­kowo szu­kała tematu do roz­mowy, gdy z kuchni dobie­gły głosy mamy i ciotki:

– …nie wiem …szkoła powinna cza­sem kogoś przy­słać. Ludzie są okropni…

Ninie zro­biło się bar­dzo nie­swojo, bo ona też ni­gdy Justyny nie odwie­dzała (w końcu te obo­wiąz­kowe obiadki trudno było nazwać odwie­dzi­nami).

Do pokoju zaj­rzał Bog­dan.

– Wiesz, czym się różni gołąb od zwłasz­czy? – zapy­tał i zaraz sam sobie odpo­wie­dział: – Gołąb lubi sie­dzieć na oknie, a zwłasz­cza na para­pe­cie.

Oboje zaczęli się śmiać. Nina też unio­sła kąciki ust. Zazdro­ściła Bog­da­nowi, że umie tak swo­bod­nie się zacho­wy­wać, ale z nim było ina­czej: on pamię­tał czasy, kiedy Justyna cho­dziła, a Nina znała ją tylko jako osobę z nie­peł­no­spraw­no­ścią, i w dodatku bar­dzo kon­flik­tową. Co tydzień przy stole powsta­wał jakiś pro­blem, i to zawsze z powodu Justyny. Tym razem poszło o zja­da­nie wszyst­kiego, co się ma na tale­rzu.

– Czemu ty jesteś taka uparta, córu­niu? Dwie łyżki. Tylko dwie, Justynko. Nie możesz zjeść do końca?

– Cio­ciu, może ona już nie chce? – wtrą­cił się Bog­dan.

Mama go zgro­miła spoj­rze­niem, ojciec powie­dział, żeby był cicho, wujek coś mruk­nął – i jak co tydzień zaczęła się awan­tura.

Nina z ulgą wyszła z Mic­kie­wi­cza. Nie prze­szka­dzało jej nawet to, że przez całą drogę powrotną mama przy­ci­szo­nym gło­sem, żeby cza­sem nikt ich nie usły­szał, robiła Bog­da­nowi wymówki, że znów się nie uczy i tylko szwenda z tą bandą obi­bo­ków, a ten cały Sza­łas to jakiś zaka­zany typ i Bog­dan przez niego jesz­cze trafi do kry­mi­nału.

Wszystko było jed­nak lep­sze niż prze­by­wa­nie w domu ciotki.

*

Nina nie cier­piała, kiedy mama kłó­ciła się z Bog­da­nem. Miała mu za złe, że spe­cjal­nie dener­wuje mamę i tym wsz­czyna awan­tury, a co naj­mniej je pod­syca. Cza­sami Nina go wręcz nie­na­wi­dziła, ale ich układy nie były jed­no­znacz­nie złe.

Któ­re­goś razu mama wró­ciła wście­kła z zebra­nia rodzi­ców w kla­sie Bog­dana. Oka­zało się, że wycho­waw­czyni zła­pała kilku uczniów na pale­niu papie­ro­sów w toa­le­cie. Był wśród nich Bog­dan. Mama się obu­rzyła, że w ogóle można go podej­rze­wać, ale wra­ca­jąc, naj­wi­docz­niej prze­my­ślała to i owo. Gdy tylko weszła do domu, bez słowa zaczęła rewi­zję. Bog­dan czę­sto pach­niał papie­ro­sami, ale mama była zbyt mocno wyper­fu­mo­wana, by cokol­wiek poczuć, a ojciec już wtedy bywał w domu tylko w week­endy. Mama wezwała Ninę i pod­su­nęła jej do pową­cha­nia bluzę Bog­dana, ale Nina wyłgała się kata­rem.

To, że mama odkryła prawdę o Bog­da­nie dopiero teraz, zasko­czyło Ninę. Trzeba było być śle­pym i pozba­wio­nym powo­nie­nia, żeby nie poczuć, że Bog­dan pali. Nina wie­działa rów­nież, że brat trzyma papie­rosy w mięk­kim piór­niku w woj­skowy wzór.

Gdy mama się mio­tała, spraw­dza­jąc kolejno wszyst­kie półki i szu­flady, Nina usia­dła przy biurku brata, a potem wolno nakryła piór­nik książką. Kiedy mama huk­nęła na nią, żeby się nie gapiła, bo to nie przed­sta­wie­nie, Nina wzięła piór­nik i wyszła.

Gdy po bez­sku­tecz­nych poszu­ki­wa­niach dowo­dów rze­czo­wych mama brała prysz­nic, Nina wró­ciła do pokoju brata. Bog­dan sie­dział przy biurku i chyba pisał wypra­co­wa­nie, bo wyglą­dał na nie­mi­ło­sier­nie zmę­czo­nego.

– Od tego dostaje się raka – powie­działa cicho, kła­dąc przed nim piór­nik.

– Na coś trzeba umrzeć – burk­nął Bog­dan, nie pod­no­sząc na sio­strę wzroku.

Kiedy zamy­kała za sobą drzwi, rzu­cił jesz­cze:

– Dzięki.

Żadne z nich ni­gdy potem nie wró­ciło do tego incy­dentu. Żyli obok sie­bie ani spe­cjal­nie się nie przy­jaź­niąc, ani nie zwal­cza­jąc.

*

Petry­kow­scy miesz­kali w nowym bloku przy Księ­dza Sko­rupki na ostat­nim, trze­cim pię­trze. Od ciotki do nich było kilka minut drogi, ale mama ni­gdy nie wra­cała od razu do domu. Co nie­dziela prze­cią­gała rodzinę jesz­cze wokół rynku i kazała Bog­da­nowi, by robił jej zdję­cia z tatą na tle fon­tanny na środku parku. Nina rozu­miała, że matka chce się poka­zać ludziom w mie­ście; chce wszyst­kim uwod­nić, że mąż, ow­szem, pra­cuje w War­sza­wie, ale są wzo­ro­wym mał­żeń­stwem. Jesz­cze jakiś czas temu Nina współ­czuła mamie, że tak roz­pacz­li­wie wal­czy o pozy­tywny wize­ru­nek rodziny, lecz dziś te zabiegi tylko ją iry­to­wały. Oczy­wi­ście niczego po sobie nie dawała poznać. Pozwo­liła się ojcu przy­tu­lić i uśmiech­nęła się, kiedy Bog­dan robił zdję­cia, ale z ulgą wra­cała do domu.

– Chodź tu.

Nina jesz­cze dobrze nie weszła do miesz­ka­nia, gdy poczuła, że mama łapie ją za ramię. Oczy­wi­ście posłusz­nie za nią poszła. Przez dwa dni, kiedy ojciec był w domu, mama lubiła się popi­sy­wać i poka­zy­wała, ile ma spraw na gło­wie i ile kło­po­tów z dziećmi. Nina była do tego przy­zwy­cza­jona.

– Wyszczerz się. Po kim ty masz takie okropne zęby? Ten to już cał­kiem na sztorc stoi. To po ojcu… W mojej rodzi­nie wszy­scy mieli piękne, pro­ste, białe zęby.

– Ty też masz tro­chę krzywe – powie­dział Bog­dan z komórką przy uchu.

– Ja? Ja mam ide­alne zęby. Piękne.

– Jasne… nie… na przy­kład… – Bog­dan otak­so­wał mamę uważ­nym spoj­rze­niem. – Zła­paw­szy córkę za twarz, obrzu­ciła ją obe­lgami – powie­dział do tele­fonu. – No! Ten uprzedni to potęga. – Bog­dan przy­go­to­wy­wał na pol­ski jakiś refe­rat z imie­sło­wów. – No, super, też dobre… ja mam takie: Zabiw­szy matkę, sam się powie­sił.

– Zwa­riuję tu z nimi – jęk­nęła mama. – Nie tak miało wyglą­dać moje życie.

Bog­dan nie prze­pu­ścił żad­nej oka­zji, żeby ją zde­ner­wo­wać, a Nina sta­rała się scho­dzić jej z drogi. Teraz też chciała prze­cze­kać i iść do swo­jego pokoju. Krzywe zęby miała zawsze. Nie rozu­miała, dla­czego nagle poja­wił się ten temat.

– Ale o co cho­dzi? – rzu­cił ojciec.

Nie był zain­te­re­so­wany. Docho­dziła osiem­na­sta, więc krą­żył po domu, jak zwy­kle o tej porze paku­jąc walizkę. Widać było, że myślami jest już gdzie indziej. Mama jed­nak wal­czyła o jego uwagę.

– Zęby ma krzywe! Trzeba iść do orto­donty… Jak jej mówi­łam „gryź mar­chewkę”, to wybrzy­dzała i teraz ma. Żebym ja od obcych ludzi musiała słu­chać, że moje dziecko ma zły zgryz!

– Załóż jej apa­rat – rzu­cił ojciec, prze­cho­dząc przez pokój z szam­po­nem prze­ciw wypa­da­niu wło­sów.

Mama zosta­wiła Ninę i sku­piła się na ojcu, tłu­ma­cząc mu, że już są umó­wione, tylko że w Suwał­kach, bo tam teraz Płoń­ska ma gabi­net, że drogi ten apa­rat, że ona nie będzie się wszyst­kim zaj­mo­wać, że jego nic nie obcho­dzi.

Ojciec zacho­wy­wał kamienną twarz. Wrzu­cił resztę swo­ich rze­czy, po czym zapiął walizkę i wyszedł.

– To nie ty będziesz musiał dzień w dzień latać z nią, wysta­wać w kolej­kach, cze­kać i nerwy tra­cić… Gdzie jest ojciec?

Mama sta­nęła jak wryta. Dopiero po chwili dotarło do niej, że wyje­chał już do War­szawy.

– Olaw­szy swoją rodzinę, wyszedł. – Bog­dan się zaśmiał.

– Co on mówi? – Mama bez­rad­nie spoj­rzała na Ninę; na policzki wystą­piły jej ostre rumieńce.

– Tatuś już poszedł – powie­działa Nina cichutko.

– Aha. – Mamie zrze­dła mina. – I bar­dzo dobrze, tro­chę spo­koju będzie. – Usi­ło­wała pokryć zmie­sza­nie. – Umó­wi­łam cię na jutro na jede­na­stą.

– Jutro? Nie mogę, mam spraw­dzian z Moliera!

– Zwol­nisz się. Tobie się ni­gdy nic nie podoba. Potem będzie gada­nie, że rodzice nie dopil­no­wali, że nie zadbali w porę!

– Ale to z pol­skiego.

– I bar­dzo dobrze. Zali­czysz póź­niej. Odku­rzyć trzeba.

Nina zer­k­nęła na kalen­darz.

Za dzie­więć tygo­dni mama wyjeż­dża do sana­to­rium. Dokład­nie za sześć­dzie­siąt pięć dni. Nie­mi­ło­sier­nie długo.

*

To nie był dla Niny prze­ło­mowy rok. Nie była w pierw­szej kla­sie, żeby się wszyst­kim przej­mo­wać, nie była też w trze­ciej, więc nie cze­kał jej żaden egza­min. Matma jak zawsze jakoś tam jej szła, bio­lo­gia też jako tako, tylko z pol­skim wiecz­nie miała pro­blemy. Wroń­ska, ich polo­nistka, była naj­bar­dziej wyma­ga­jącą nauczy­cielką z całej szkoły. Sły­nęła z suro­wo­ści i trzy­ma­nia poziomu w kla­sach, które uczyła. Nad­mier­nie ambitni rodzice czy­nili nie­małe sta­ra­nia, żeby ich dziecko uczyła wła­śnie Wroń­ska. Na przy­kład Mar­ge­rita z tego powodu prze­nio­sła się z cie­plar­nia­nych warun­ków w szkole spo­łecz­nej na Zarze­czu. Ucznio­wie bali się Wroń­skiej, a tacy jak Nina, któ­rzy mieli kło­pot z orto­gra­fią, słabo pisali i nie lubili czy­tać lek­tur, bali się jej panicz­nie. Pol­ski był pięć razy w tygo­dniu i Nina zawsze dzie­liła dzień na dwie czę­ści: do pol­skiego i po nim. To były dwie zupeł­nie różne czę­ści dnia.

W Zespole Szkół im. Pierw­szego Pułku Uła­nów Kre­cho­wiec­kich Nina cho­dziła też do pod­sta­wówki, ale w pod­sta­wówce nie uczyła ich Wroń­ska, i Nina, mimo swo­jej orto­gra­fii, miała zawsze piątkę. Teraz, w dru­giej kla­sie gim­na­zjum, na pierw­szy semestr miała dwójkę, a na koniec roku gro­ziła jej jedynka. Nina bar­dzo się tym mar­twiła, bo wie­działa, że gada­nia będzie w domu do połowy sierp­nia. Wroń­ska uczyła też Bog­dana, który z powodu pol­skiego nie zdał i musiał się prze­nieść do „jedynki”. Ale wtedy Nina była jesz­cze mała, miała same piątki i była pewna, że to wszystko wina brata, bo jest chłop­cem. A chłopcy oczy­wi­ście są leniwi, nie­grzeczni i mają zawsze kło­poty w szkole. Teraz już rozu­miała, że Bog­dan po pro­stu nie pora­dził sobie z Wroń­ską. Gdyby tak marne oceny miała z jakie­go­kol­wiek innego przed­miotu, wcale by się tym nie przej­mo­wała. Wia­domo, jak to jest – można cały rok nic nie robić, a na koniec zali­czyć ostatni spraw­dzian i dostać nawet trójkę, bo nauczy­ciele też nie chcą mieć kło­po­tów. Tak to wyglą­dało u każ­dego z nich. Poza Wroń­ską. Z nią jedną nie było żar­tów. W ogóle nie uzna­wała cze­goś takiego jak popra­wia­nie się w ostat­niej chwili. Nina wie­działa, że stąpa po cien­kim lodzie, że od jutra osta­tecz­nie musi się wziąć do roboty, ale tak strasz­li­wie jej się nie chciało. Sam widok pod­ręcz­nika mier­ził ją i odrzu­cał. Na siłę wyszu­ki­wała sobie różne prace, żeby tylko nie mieć czasu zająć się pol­skim. Wciąż obie­cy­wała sobie, że od jutra. Nawet na Our Society zapi­sała się do grupy „Cier­pię na odju­tro­nizm”. Teraz też powinna przy­siąść i nauczyć się wresz­cie na bla­chę o tej obocz­no­ści, ale wprost nie­wy­obra­żal­nie jej się nie chciało.

Za to bar­dzo jej się chciało spo­koj­nie wziąć kąpiel. Pod­kra­dła się pod drzwi pokoju rodzi­ców. Mama roz­wią­zy­wała krzy­żówkę, czyli zapo­wia­dał się cichy wie­czór. Nina nalała do wanny płynu jabł­kowo-cyna­mo­no­wego, który dostała na Gwiazdkę, ale miała go na­dal, bo uży­wała bar­dzo oszczęd­nie, zapa­rzyła sobie miętę i wzięła cia­steczka owsiane z chili, po czym chwy­ciła _Kamie­nie na sza­niec_, ale aż ją odrzu­ciło od lek­tury. Się­gnęła więc po „Vic­tora Gim­na­zja­li­stę” i posta­no­wiła oddać się relak­sowi.

Zanu­rzyła się we wspa­nia­łej, pach­ną­cej świę­tami pia­nie, wygod­nie uło­żyła głowę na brzegu wanny i zaczęła czy­tać. To pismo tro­chę Ninę dener­wo­wało, bo wciąż pisali w nim o przy­jaźni. Niny ten temat już nie inte­re­so­wał. Wyro­sła z takich dzie­cin­nych bzdur. Kilka razy dała się nabrać fał­szy­wym kole­żan­kom i zawsze koń­czyło się tak samo: któ­raś z nich zacho­ro­wała, któ­raś usia­dła w ławce z inną dziew­czyną i po dwóch dniach się oka­zy­wało, że z całej tej przy­jaźni nie ma czego zbie­rać.

Pierw­szy raz, jesz­cze w pod­sta­wówce, serce zła­mała jej Beata Ważka. Gdy Nina wró­ciła do szkoły po cho­ro­bie, naiw­nie myślała, że tylko jej się wydaje, że to prze­cież nie­moż­liwe. Nie mogła uwie­rzyć, że w cza­sie kiedy ona wal­czyła z ropną anginą, Beata zdą­żyła się zaprzy­jaź­nić z Ulką. Z mściwą satys­fak­cją obser­wo­wała, jak po dwóch mie­sią­cach dziew­czyny się pokłó­ciły o głu­pie sie­dze­nie przy oknie. Mimo że Beata od razu przy­le­ciała wyża­lić się na Ulkę, Nina ją odtrą­ciła. Nie chciała mieć nic wspól­nego z kimś tak zmien­nym. Potem tak samo było z Pau­liną. Histo­ria się powtó­rzyła, i to ze wszyst­kimi szcze­gó­łami. Cho­roba, nie­obec­ność, powrót, zasko­cze­nie, roz­go­ry­cze­nie, śmierć nadziei i koniec przy­jaźni.

A póź­niej, już w gim­na­zjum, to Nina roz­biła przy­jaźń. Na początku pierw­szej klasy polu­biły się z Kasią Paprotą. Ta zna­jo­mość napo­tkała tro­chę tech­nicz­nych pro­ble­mów, bo mama Niny była jej sta­now­czo prze­ciwna, więc Nina wolała nie przy­pro­wa­dzać Kasi do domu, a o prze­sia­dy­wa­niu w domu Kasi w ogóle nie było mowy. Kie­dyś Kasia, gra­jąc po lek­cjach w hokeja na tra­wie, zła­mała nogę. Nie było jej w szkole sześć tygo­dni. W tym cza­sie Nina po pro­stu usia­dła z Ewą w ławce. Dobrze im się gadało, a poza tym do Ewy można było zawsze przyjść. Jej rodzice byli zamożni, w domu zawsze były cytrusy, cola, cia­steczka, czyli to wszystko, co Nina uwiel­biała. Regu­lar­nie dzwo­niła do Kasi, ale ni­gdy jej o Ewie nie wspo­mi­nała. Gdy Kasia wró­ciła, jesz­cze przez trzy tygo­dnie spo­ty­kały się pota­jem­nie i miały sporo rado­ści, śmie­jąc się z tego, że Kaśka nic nie wie. A potem nagle się dowie­działa, że Kasia jedzie na para­fialną wycieczkę do Liche­nia i Ewa też się wybiera z tą grupą. Nie było ich rap­tem dwa dni. Nina się pocie­szała, że prze­cież się nie lubią, że będzie tam mnó­stwo innych osób, że nic się nie sta­nie. Miała jed­nak złe prze­czu­cia i jak się oka­zało, słusz­nie. Kiedy wró­ciły, Ewa była już naj­ser­decz­niej­szą przy­ja­ciółką Kasi. Jadły na spółkę Kasine kanapki z dże­mem i razem bie­gały do portu, żeby obser­wo­wać kil­wa­ter. Ewa popro­siła Ninę o roz­mowę i bar­dzo spo­koj­nie jej wytłu­ma­czyła, że jest jej bar­dzo przy­kro, ale to, co robiły, było okropne i ona nie chce mieć nic wspól­nego z kimś tak zakła­ma­nym jak Nina. Nina nawet o Ewkę nie wal­czyła. Znała Kaśkę i wie­działa, że już jej ze swo­ich szpo­nów nie wypu­ści. Zresztą Kasia w cza­sie waka­cji zaczęła cho­dzić z Łuka­szem z liceum Pira­mo­wi­cza i szybko się z Ewą pokłó­ciły. Od tej pory mię­dzy nimi trzema było spore napię­cie. Nina prze­stała lubić i Ewę, i Kasię i nie wie­rzyła już w przy­jaźń. Uni­kała zawie­ra­nia bliż­szych zna­jo­mo­ści z kim­kol­wiek.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: