Danuta i Daniel Olędzcy. Architektura na miarę możliwości - ebook
Danuta i Daniel Olędzcy. Architektura na miarę możliwości - ebook
On – syn inspektora celnego Wolnego Miasta Gdańska, starszy strzelec w Powstaniu Warszawskim, a później więzień obozu Altengrabow. Ona – córka urzędnika gminnego, podczas wojny wysiedlona wraz z rodziną z Nowogródka. Połączyły ich bolesne wspomnienia, Gdańsk i miłość do architektury. Dzielił charakter, spojrzenie na świat i ścieżki kariery. Daniel i Danuta Olędzcy – jedna z najbardziej niezwykłych par w świecie polskiej architektury. W odróżnieniu od Kardaszewskich, Piechotków czy Brukalskich, oboje odnieśli znaczące sukcesy, nie rezygnując przy tym z własnej indywidualności.
Dziś trudno wyobrazić sobie Trójmiasto bez zaprojektowanych przez nich ikonicznych budynków. Dziełem Daniela Olędzkiego są Teatr Wybrzeże, Teatr Muzyczny czy Opera Bałtycka. Danuta Olędzka natomiast projektowała słynne falowce oraz Dom Technika. Żyli razem, ale rzadko projektowali wspólnie, wiedząc, że współpraca dwóch tak silnych osobowości wymagałaby od nich zbyt daleko posuniętych kompromisów. Oboje jednak kierowali się tą samą zasadą: architektura powinna być „realizacją ludzkich marzeń”. Marzeń o dobrym codziennym życiu i marzeń o stworzeniu pomnika swojej epoki.
Spis treści
Rozdział I. Wojna, przedwojnie, powojnie
„Przeżyłem”
„Niech Pan ucieka”
Balkon
„Wyszliśmy w stronę Pruszkowa”
Za kilka butelek bimbru
Rozdział II. Nowy Gdańsk
Ziemia Obiecana
„Ruiny Niniwy”
Politechnika
Rozdział III. Początki
GDM
Pomniki, place, szkoły
Nowe Stare Przedmieście
Rozdział IV. W stronę wielkiej architektury
„Z gruzów wznoszony teatr”
Młynek do kawy
„Akwarium”
Targ Węglowy
Rozdział V. Domy, bloki, falowce
„DOM”
„Gdański Żoliborz”
Falowce
Nie tylko mieszkania
Rozdział VI. W mieście i poza miastem
Dom Technika
Wizje nowego Trójmiasta
Na wczasach
„Posejdon”, „Neptun” i dom kultury w Lęborku
Rozdział VII. Teatr nad Bałtykiem
Teatr z prawdziwego zdarzenia
Stodoła
Pod Kamienną Górą
„Zapaliło się zielone światło”
„Nie da się” nie istnieje
Teatralna parapetówka
Rozdział VIII. Szklane domy, szklany teatr
Z Gdyni do Kielc
Miłość browarnika
Drewniany parkan i szklany teatr
Dwadzieścia lat minęło…
Rozdział IX. Państwowa Opera i Filharmonia Bałtycka
Wielkie osiedla z wielkiej płyty
Od ujeżdżalni do sali rozpraw
Opera Bałtycka
„Tego się nikt nie spodziewał”
Emerytura, Teatr i ZAPA
Epilog
Podziękowania
Wykaz najważniejszych projektów i realizacji
Danuta Olędzka
Daniel Olędzki
Wykaz skrótów
Bibliografia
Książki i artykuły w tomach zbiorowych
Artykuły w czasopismach
Materiały archiwalne
Strony internetowe
Filmy
Ustawy i uchwały
Spis ilustracji
Kategoria: | Budownictwo i nieruchomości |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8331-221-7 |
Rozmiar pliku: | 3,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział I. Wojna, przedwojnie, powojnie
„Przeżyłem”
„Niech Pan ucieka”
Balkon
„Wyszliśmy w stronę Pruszkowa”
Za kilka butelek bimbru
Rozdział II. Nowy Gdańsk
Ziemia Obiecana
„Ruiny Niniwy”
Politechnika
Rozdział III. Początki
GDM
Pomniki, place, szkoły
Nowe Stare Przedmieście
Rozdział IV. W stronę wielkiej architektury
„Z gruzów wznoszony teatr”
Młynek do kawy
„Akwarium”
Targ Węglowy
Rozdział V. Domy, bloki, falowce
„DOM”
„Gdański Żoliborz”
Falowce
Nie tylko mieszkania
Rozdział VI. W mieście i poza miastem
Dom Technika
Wizje nowego Trójmiasta
Na wczasach
„Posejdon”, „Neptun” i dom kultury w Lęborku
Rozdział VII. Teatr nad Bałtykiem
Teatr z prawdziwego zdarzenia
Stodoła
Pod Kamienną Górą
„Zapaliło się zielone światło”
„Nie da się” nie istnieje
Teatralna parapetówka
Rozdział VIII. Szklane domy, szklany teatr
Z Gdyni do Kielc
Miłość browarnika
Drewniany parkan i szklany teatr
Dwadzieścia lat minęło…
Rozdział IX. Państwowa Opera i Filharmonia Bałtycka
Wielkie osiedla z wielkiej płyty
Od ujeżdżalni do sali rozpraw
Opera Bałtycka
„Tego się nikt nie spodziewał”
Emerytura, Teatr i ZAPA
Epilog
Podziękowania
Wykaz najważniejszych projektów i realizacji
Danuta Olędzka
Daniel Olędzki
Wykaz skrótów
Bibliografia
Książki i artykuły w tomach zbiorowych
Artykuły w czasopismach
Materiały archiwalne
Strony internetowe
Filmy
Ustawy i uchwały
Spis ilustracjiRozdział I
Wojna, przedwojnie, powojnie
„Przeżyłem”
Deszcz bębni w kryty papą dach drewnianego baraku w Stalagu XI A. Wybija rytm mijających sekund, które przybliżają pogrążony w mroku obóz do końca wojny. Deszczowi wtóruje nierówny, nerwowy stukot drewnianych prycz. Przedwcześnie postarzali chłopcy, którzy przybyli do Altengrabow zaledwie kilka tygodni temu, dygoczą z zimna i z nerwów. Śpią z otwartymi oczami. Gdy je zamykają, widzą płonące miasto i żywcem zasypanych w piwnicach ludzi. Widzą przyjaciół, których młode ciała zostały zmienione w bezkształtną krwawą masę przez niemieckie pociski. Widzą to wszystko, czego kilkunastoletni ludzie nie powinni oglądać. Czego nie powinien oglądać nikt.
Daniel Aleksander Olędzki, pseudonim konspiracyjny „Kukułka”, ze zgrupowania Żyrafa II leży na drewnianej pryczy. Oddycha spokojnie, miarowo. Stara się zasnąć. Jutro czeka go kolejny dzień w obozie.
„Pluton 227 AK, szeregowy. Potwierdzić może por. »Tatar«2, d-ca zgrupowania »Żyrafa«”3 – napisze zdawkowo o swoich wojennych przeżyciach w ankiecie personalnej z 1951 roku4. Wspomni jeszcze o przynależności do Szarych Szeregów od 15 lipca 1943 roku do 1 sierpnia roku kolejnego. I o awansie na starszego strzelca nadanym w trakcie Powstania przez dowództwo grupy „Żoliborz”. W 1956 roku, w życiorysie załączonym do podania o zatrudnienie na Politechnice Gdańskiej, napisze: „w 1944 r. przeżyłem Powstanie Warszawskie”5. Tylko tyle. A może aż tyle? Może w czasie przeszłym trybu dokonanego czasownika „żyć” kryje się istota wojennego bohaterstwa?
W późniejszych latach Daniel Olędzki spisze wszystkie trudne wspomnienia i schowa je głęboko na dnie szafy. Nie pokaże ich nikomu, nawet dzieciom. Nigdy, przenigdy nie opowie o tym, co przeżył w czasie Powstania, i później, w niewoli trwającej od października 1944 roku do połowy kwietnia 1945.
Po kapitulacji Powstania trafia do Stalagu XI A jako jeden z 2655 jeńców z Warszawy. Niemcy traktują ich podle. Łamią postanowienia międzynarodowe i umowy aktu kapitulacyjnego. Odmawiają podstawowej pomocy lekarskiej i środków higienicznych, za to chętnie i nader często kierują młodych Polaków do pracy w karnych komandach. Blokują oficjalną korespondencję z Międzynarodowym Czerwonym Krzyżem w Genewie. Gorzej obchodzą się tylko z Rosjanami, uznawanymi wprost za podludzi i tak też traktowanymi przez załogę obozu.
3 maja 1945 roku amerykańscy żołnierze wyzwalają Altengrabow. Jeńcy koalicji zachodniej są ewakuowani natychmiast. Ich towarzysze z Europy Wschodniej i Środkowej, ze Związku Radzieckiego, Polski czy Jugosławii, muszą jeszcze poczekać kilka/kilkanaście dni, by móc powrócić do swych ojczyzn. Wieloma z nich targają wątpliwości. Wracać? A może nie wracać? Może zostać na Zachodzie? Różnie się mówi o tym, co dzieje się w Polsce, jak są traktowani wracający do kraju żołnierze Armii Krajowej… Daniel Olędzki zostaje w Niemczech jeszcze przez dwa lata. Zanim pomyśli o jakiejkolwiek podróży, musi podreperować zdrowie. Jego młody organizm jest tak wycieńczony. Leczenie w Brunszwiku trwa do jesieni 1946 toku. Kilka miesięcy wcześniej, w czerwcu dowiaduje się, że cała jego rodzina żyje. Ta wiadomość rozwiewa wszelkie wątpliwości towarzyszące myślom o powrocie do Polski. Wraz z nadejściem wiosny 1947 roku Olędzki wraca do kraju.Il. 2. Daniel Olędzki (czwarty od prawej w pierwszym rzędzie) w czasie Powstania Warszawskiego podczas zbiórki Plutonu 227 „Szarych Szeregów” AK przed budynkiem przy ul. Krasińskiego 20 w Warszawie, sierpień 1944 r. (fot. Andrzej Rytel). Źródło: Archiwum Danuty Olędzkiej
„Niech Pan ucieka”
Przed wybuchem wojny rodzina Olędzkich mieszkała w Gdyni, w dzielnicy Orłowo. Wynajmowali przestronne, jasne mieszkanie w nowym modernistycznym domu pani Bekierowej przy ul. Balladyny. Mogli sobie pozwolić na taki luksus. Władysław, głowa rodziny, był inspektorem celnym Wolnego Miasta Gdańska, a jego miesięczne uposażenie wynosiło niemal 1500 zł. Była to kwota zawrotna, na którą nauczyciel czy maszynista musiał pracować ponad pół roku. Miała umacniać etos służb celnych i gwarantować nieprzekupność celnika lub przynajmniej zwiększać jego odporność na korupcyjne pokusy. U schyłku sierpnia 1939 roku na redzie gdańskiego portu stanął niemiecki statek wyładowany zepsutymi śledziami. Olędzki odmówił przyjęcia trefnego ładunku. Jeszcze tego samego dnia dwóch nieznanych mężczyzn zapukało do drzwi mieszkania przy Balladyny. Nie przedstawili się, ale płynną niemczyzną grzecznie przeprosili za najście. Chcąc załagodzić wcześniejsze nieporozumienie, przynieśli futro. „To dla żony” – powiedział jeden z mężczyzn ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Jego towarzysz dyskretnie zerkał w głąb mieszkania. Władysław Olędzki uprzejmie odmówił i posłał nieproszonych gości do wszystkich diabłów. Dwóch drabów przynoszących kosztowne futro budziło w nim najgorsze podejrzenia. Gdy następnego dnia pojawił się w inspektoracie, usłyszał, że od rana gestapowcy rozpytywali o niego6. „Niech pan ucieka!” – poradzono. Olędzki wziął więc trzymiesięczną odprawę i wraz z żoną oraz trójką dzieci opuścił Trójmiasto.
Wybuch wojny zastał go w drodze. Żona Tatiana wraz z dziećmi – Dankiem, Tusią (Natalią) i dwuletnią Anią byli już bezpieczni na Wołyniu, w Kiwercu pod Łuckiem, u jego brata, Janusza Olędzkiego. On sam wrócił natomiast do Gdyni „uporządkować sprawy”. Droga powrotna na Wołyń zajęła mu ponad tydzień. Luftwaffe zbombardowało dworzec w Tczewie, a znaczone czarnymi krzyżami sztukasy regularnie atakowały ciągnące na wschód kolumny uciekinierów. 17 września Armia Czerwona wkroczyła na Kresy Wschodnie, już pięć dni później oficerowie niemieccy i radzieccy wspólnie odbierali defiladę na zgliszczach „spróchniałej budowli”, jak określali II Rzeczpospolitą. Nastał czas aresztowań i wywózek.
„Wy nasi, jedziecie do nas” – orzekł radziecki oficer, sugerując się zapewne przeszłością Władysława i rosyjskim pochodzeniem Tatiany. „Jacy my wasi?” – odparła Olędzka, pokazując metrykę urodzin Daniela Aleksandra. Tam stało wyraźnie – urodzony 18 kwietnia 1925 roku w Poznaniu, narodowości polskiej. Sowieci odpuścili, ale zagrożenie wywózką w głąb Związku Radzieckiego było wciąż ogromne. Gdy tylko pojawiła się możliwość powrotu na tereny zajęte przez Niemców, nie wahali się. W kwietniu 1940 roku przekroczyli granicę Generalnego Gubernatorstwa. Obóz przejściowy we Włodzimierzu Wołyńskim, gdzie przebywało 15 tysięcy Polaków chcących przedostać się na Zachód, przypominał ogromną sortownię. Ludzi dzielono na dwie kategorie: zdolni do pracy – niezdolni do pracy. Zdolni – na jedną stronę. Niezdolni – na drugą. Olędzki Daniel – zdolny. Ojciec złapał go za rękę i potrząsnął wąskimi ramionami czternastolatka. „On jest za młody, za słaby. Nie nadaje się do pracy” – zawołał płynną niemczyzną. Zaskoczony Niemiec odpowiedzialny za selekcję, który nie spodziewał się usłyszeć mowy Goethego wśród wschodnioeuropejskiego błota, machnął ręką. Niech będzie – niezdolny do pracy.
Władysław Olędzki pochodził z zamożnej rodziny szlacheckiej i lubił szczycić się swoim herbem Rawicz. Jako jeden z trzech synów inspektora celnego w Windawie od szóstego roku życia miał guwernera, rodowitego Niemca. Nic dziwnego, że władał niemieckim perfekcyjnie. W wieku piętnastu lat wstąpił do petersburskiego korpusu kadetów. Po rewolucji został wcielony do Armii Czerwonej i wysłany nad Morze Czarne. Służbę zakończył w 1921 roku. Rok później poślubił Rosjankę Tatianę Korobow i… postanowił wrócić do Polski. W ojczyźnie przodków zapisał się na kurs celniczy w Toruniu. Tam też zaczął pracę na stanowisku inspektora celnego. Rodzinną tradycję kontynuował w Gdyni, a od 1935 roku – w Wolnym Mieście Gdańsk.
Do Warszawy Olędzcy przybyli w 1940 roku. „Tam będzie najbezpieczniej” – zawyrokował Władysław, mając świadomość, że samo słowo „bezpieczeństwo” brzmi w czasie wojny cokolwiek groteskowo. Poza tym mieli w stolicy znajomych, którzy pomogli im się urządzić i zdobyć mieszkanie na Bielanach, przy ul. Efraima Schroegera7. Przez kolejne lata cała piątka funkcjonowała w okupacyjnej rzeczywistości, trudnej i naznaczonej niepewnością. Władysław Olędzki pracował w firmie spedycyjnej Carl Hartwig, zarządzanej od początku wojny przez niemieckiego spedytora, firmę Schenker. Tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego został urzędnikiem w „Pagedzie”. Syn był robotnikiem w zakładach Philipsa na ul. Karolkowej. W wydziale tzw. ruchu wykonywał roboty stolarskie i murarskie, niezbędne do codziennego funkcjonowania fabryki. Starsza córka, Natalia, chodziła do zmartwychwstanek, które pod przykrywką szkoły krawieckiej prowadziły gimnazjum, i zaczęła pracę w Bacutilu. Młodsza, Anna, przebywała w domu z matką. Aż nadszedł 1 sierpnia 1944 roku.
Il. 3. Władysław Olędzki z Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski Źródło: Archiwum Danuty Olędzkiej
Balkon
Balkon w kamienicy na warszawskich Bielanach stał się doskonałym punktem obserwacyjnym. Żelazna ażurowa balustrada została pokryta kocami. Dzięki temu wścibskie oczy ludzi na dole nie mogły dostrzec niczego. Ani nikogo. Pomiędzy kocem a posadzką jest jednak wąska szczelina na szerokość dłoni. Dziesięć centymetrów okna na świat. Przez to okno Tatiana i Anna Olędzkie widzą, jak Niemcy gnają grupkę powstańców. Przywierają do rozgrzanej sierpniowym słońcem posadzki.
Widzą, jak grupa znika za rogiem. Za chwilę Niemcy wchodzą do okolicznych budynków. Wyciągają ludzi, popychają ich kolbami, coś wrzeszczą. Polacy znikają w mroku bram i klatek schodowych, by po chwili pojawić się znowu na ulicy. Niosą kołdry i pierzyny. Schnell! – Niemcy wskazują drewniany parkan. Schnell!! Za parę minut brudne deski parkanu pokryte są polską pościelą. Anna myśli, że wygląda to zupełnie jak przed Wielkanocą, kiedy sąsiedzi robili porządki, a wszystkie gospodynie suszyły wypraną bieliznę i wietrzyły po zimie ciężkie pierzyny. Niemieckie porządki w powstańczej warszawie wyglądają jednak inaczej. Już po chwili paru chłopaków z mundurach barwy feldgrau prowadzi tych, których gnali wcześniej. Kilkanaście osób popędzanych ciosami kolb i kopniakami karnie ustawia się pod parkanem. Tatiana Olędzka wstrzymuje oddech. Lodowatą dłonią zasłania oczy córki. Sama patrzy, jak młodzi Niemcy z maszynowymi pistoletami schmeisser w dłoniach ustawiają się naprzeciw polskich rówieśników. Niski, chudy porucznik wydaje rozkaz. Tatiana go nie słyszy. Widzi jedynie ruch kościstej szczęki, rozwarte w krzyku wąskie wargi, błyskawice wydobywające się z luf i bezgłośnie osuwające się ciała. Na białych materacach zostają czerwone plamy. W powietrzu unoszą się wyrwane z pierzyn piórka i źdźbła słomy z sienników. W uszach Tatiany dzwoni przerażająca cisza.
Minęła wieczność odliczana przez stary naścienny zegar. Po południu Tatiana Olędzka idzie do sąsiada. Razem udają się pod parkan. Wraz z innymi szukają swoich. Wśród zabitych nie ma Danka! Co za ulga! Gołymi rękoma kopią prowizoryczne mogiły. Na szczęście jakiś człowiek z sąsiedniej kamienicy ma łopatę. Dzięki temu praca idzie sprawniej, ale i tak trwa do późnej nocy.
„Wyszliśmy w stronę Pruszkowa”
Powstanie dogorywało. W ostatnich dniach września padła „Twierdza Zmartwychwstanek” na Krasińskiego. Skapitulował Żoliborz. Śródmieście trwa w rozpaczliwej, beznadziejnej walce. Ulicami Grzybowską, Piusa XI, Śniadeckich i Alejami Jerozolimskimi pierwsze grupy cywilów opuszczają zniszczoną stolicę. Są ich setki, potem tysiące.
Zanim Tusia Olędzka opuściła płonącą Warszawę, pobiegła na Bielany. Na Schroegera powitały ją zamknięte na głucho drzwi i napis wykonany w pośpiechu białą kredą „Wyszliśmy w stronę Pruszkowa”. Wróciła do szpitala polowego na al. Zjednoczenia. Przed wojną w skromnym budynku mieścił się sierociniec Nasz Dom zorganizowany przez Marynę Falską. Po 1 sierpnia 1944 roku służył rannym żołnierzom, w tym byłym wychowankom Domu walczącym w powstańczych szeregach.
W poniedziałkowy wieczór 2 października płk Kazimierz Iranek-Osmecki „Heller” i ppłk Zygmunt Dobrowolski „Zyndram” podpisali w Ożarowie układ o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie. Kilka godzin wcześniej w szpitalu na Zjednoczenia pojawiła się Tatiana Olędzka. Przyszła sama, kryjąc się za załomami murów i rumowiskami, które jeszcze kilka tygodni wcześniej były kamienicami, szkołami, urzędami. Przedostała się pod padającymi z dwóch stron pociskami – ostrzał prowadzili zarówno Niemcy, jak i Rosjanie. Gdy dotarła na miejsce, od razu skierowała się do dyrekcji szpitala. Prosiła o zwolnienie córki ze służby i pozwolenie, by wraz z rodziną wyszła z miasta w stronę Pruszkowa. Otrzymała zgodę. Prawdę mówiąc, nie musiała o nią szczególnie zabiegać, bo wszyscy mieli świadomość beznadziei sytuacji i nieuniknionego rychłego końca Powstania. Opuściły szpital razem, matka i córka. Niedługo potem, wraz z małą Anią i Władysławem, opuściły Warszawę. Za nimi zostały zniszczone budynki, rozbite barykady i słupy dymu.
Skierowano ich do Pruszkowa, do obozu przejściowego Dulag 121 przygotowanego naprędce na terenie nieczynnych Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego. Potem zapędzono do wagonów towarowych i wywieziono do Częstochowy. Mogli mówić o szczęściu czy bożej opatrzności. Nie zostali rozdzieleni. Nie trafili do obozów na Opolszczyźnie, gdzie katowano więźniów ciężką pracą. Nie zostali (jak wielu „polnische Banditen aus Warschau”) więźniami stalagu w Lamsdorfie. Trafili do Częstochowy, do miasta, w którym mieszkała ich rodzina i w którym otoczono ich opieką. Los im sprzyjał. Nie po raz ostatni w czasie tej wojny i tuż po jej zakończeniu.
Olędzcy przyjechali do Gdyni późną wiosną 1945 roku. Najpierw Władysław – by zobaczyć, czy miasto, które opuścił ponad pięć lat wcześniej, nadaje się do życia, czy budynek na ul. Balladyny, w którym niegdyś mieszkali, wciąż stoi. Stał. Co więcej, mieszkający w nim podczas wojny Baltendeutsche pozostawili lokal w stanie niemal nienaruszonym. Były meble, lampy, nawet zastawa stołowa. Widocznie i oni musieli, tak samo jak Olędzcy w 1939 roku, opuścić mieszkanie natychmiast, zabierając tylko najpotrzebniejsze rzeczy osobiste. Ostatecznie Władysław zajął jednak mieszkanie w czteropiętrowym modernistycznym budynku przy ul. Świętojańskiej 135. Duże trójdzielne okna wychodziły na ulicę. Wprawdzie brakowało w nich szyb, które musiały wypaść z ram w czasie ostrzału, a tynk trzymał się jedynie na tapetach, ale to piękne lokum. Piękne i przestronne. Władysław Olędzki zastąpił wybite szyby zdobytymi nie wiadomo skąd deskami. Z czasem znajdzie się szklarz, ale w tamtym momencie najważniejsze było zabezpieczenie mieszkania przed deszczem.
Niestety, rodzina nie miała żadnych wieści o Danielu. Żyje? A może zginął? Uchowaj Boże, trzeba w niemalowane odpukać i w ogóle takich słów nie wymawiać. Na pewno żyje! Tatiana szukała syna przez Czerwony Krzyż. Okazało się, że Daniel wciąż przebywał w Niemczech. „Wracaj” – napisała w liście matka.
Olędzki przybył do Gdyni dopiero w 1947 roku. Miał ze sobą rower, który podarował najmłodszej siostrze. Znów było jak dawniej. Prawie. Z Brunszwiku wrócił inny Daniel. Wojna, konspiracja, Powstanie, a potem niewola w obozie odcisnęły na nim piętno. „Całkiem popsuły mu maniery” – mruczała pod nosem Tatiana Olędzka.
Il. 4. Daniel Olędzki w mundurze Szarych Szeregów w Brunszwiku – po zakończeniu wojny Źródło: Archiwum Danuty Olędzkiej------------------------------------------------------------------------
1 T. Barucki, Architekci polscy o architekturze 1909–2009, Warszawa 2009, s. 239.
2 Por. Ryszard Wołczyński „Tatar”.
3 Zgrupowanie AK „Żyrafa”.
4 Daniel Olędzki, sygn. 85/21, Archiwum PG.
5 Ibidem.
6 Por. A. Męclewski, Celnicy Wolnego Miasta. Z działalności polskich inspektorów celnych w Wolnym Mieście Gdańsku w latach 1923–1939, Warszawa 1971.
7 https://www.1944.pl/archiwum-historii-mowionej/natalia-wittlin,429.html(dostęp: 10.02.2023).