Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Darwin przed sądem - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Rok wydania:
2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Darwin przed sądem - ebook

Autorem książki Darwin przed sądem jest Phillip E. Johnson, amerykański profesor prawa i jeden z założycieli Ruchu Inteligentnego Projektu.

Pierwsze, anglojęzyczne wydanie książki ukazało się w 1991 roku nakładem wydawnictwa Regnery Gateway. Kilka lat wcześniej Johnson zapoznał się z poglądami Michaela Dentona i Richarda Dawkinsa. Uczeni ci przedstawiali różne podejścia do darwinowskiej teorii ewolucji – pierwszy jest jej krytykiem, a drugi wieloletnim zwolennikiem. Po przeczytaniu tych i innych publikacji Johnson zdecydował się przedstawić własne poglądy na temat darwinizmu.

Autor zastanawia się nad różnymi scenariuszami pochodzenia i rozwoju życia na Ziemi. Twierdzi między innymi, że istniejąca różnorodność biologiczna nie mogła być efektem działania przypadkowych mutacji i doboru naturalnego. Darwinowski mechanizm ewolucji może – jak twierdzi Johnson – być jedynie odpowiedzialny za niewielkie (mikroewolucyjne) zmiany w określonych granicach. Amerykański profesor prawa podkreśla, że nie ma żadnych wiarygodnych świadectw empirycznych przemawiających na rzecz podstawowej tezy ewolucjonistów, iż nagromadzenie niewielkich zmian w budowie organizmów może prowadzić do zupełnie nowych form życia.

Krytyka darwinizmu zawarta w tej książce dotyczy przede wszystkim postaw uczonych, którzy – jak pisze Johnson – są tak głęboko przekonani o słuszności filozoficznej zasady naturalizmu w nauce, że nawet nie biorą pod uwagę ujęć alternatywnych. Amerykański prawnik argumentuje, że w nauce należy dopuścić wyjaśnienia wykraczające poza przyjęty paradygmat naturalizmu, ponieważ tylko wtedy można dostrzec słabości obecnego punktu widzenia i poszukać innej drogi do zrozumienia różnorodnego świata przyrody.

Phillip E. Johnson był amerykańskim profesorem prawa. Urodził się 18 czerwca 1940 roku w Aurora w stanie Illinois. W 1961 roku uzyskał stopień licencjata z literatury angielskiej na Harvard University. W kolejnych latach studiował prawo na University of Chicago, które z doskonałymi wynikami ukończył ze stopniem doktora prawa w 1965 roku. Następnie pracował w biurze sędziego Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych Earla Warrena, a także dołączył do zespołu sędziego Sądu Najwyższego stanu Kalifornia Rogera J. Traynora. Od roku 1967 wykładał prawo na University of California w Berkeley.

W tamtym czasie doszło do istotnego wydarzenia w życiu Johnsona. Po tym, jak się ożenił i założył rodzinę, nawrócił się na chrześcijaństwo. Pierwsze wątpliwości dotyczące teorii ewolucji Darwina pojawiły się u niego już na początku lat 80. W roku 1987 przeczytał dwie książki, które przedstawiały radykalnie różne podejścia do zagadnienia pochodzenia i rozwoju życia na Ziemi. Autorem pierwszej był Michael Denton – krytyk teorii ewolucji, natomiast drugą napisał Richard Dawkins – największy współcześnie propagator darwinizmu. Johnson po przeczytaniu książki Dawkinsa doszedł do wniosku, że ewolucjoniści nie posiadają wystarczających świadectw empirycznych na rzecz teorii ewolucji i dlatego uciekają się do rozmaitych chwytów retorycznych, aby ukryć słabości teorii, którą głoszą. W kolejnych latach Johnson postanowił dokładniej przyjrzeć się sprawie i efektem jego rozmyślań była książka Sąd nad Darwinem, która ukazała się w 1991 roku. Główna teza owej pracy głosi, że darwinizm nie jest stanowiskiem wspieranym przez świadectwa empiryczne, ale jest motywowany głównie filozoficzną zasadą naturalizmu, która z definicji wyklucza wszystko to, co do niej nie należy.

Kolejne lata okazały się niezwykle pracowite dla Johnsona. W Stanach Zjednoczonych na początku lat 90. istniała grupa intelektualistów nastawionych krytycznie względem darwinizmu i naturalistycznej wizji nauki. Ich działania były jednak mało skuteczne, ponieważ działali w rozproszeniu. To właśnie pod batutą Johnsona doszło do powołania Ruchu Inteligentnego Projektu, a on sam stał się jego liderem. W 1995 roku ukazała się kolejna książka Johnsona – Reason in the Balance [Rozum w równowadze]. Praca ta jest rozwinięciem wcześniejszej krytyki naturalizmu w nauce, który – jak twierdzi jej autor – występuje nie tylko w biologii, lecz także w innych dziedzinach nauki. Johnson argumentuje, że wszechobecność naturalizmu w nauce sprawia, że jest ona poznawczo uboższa, ponieważ nie dopuszcza wyjaśnień alternatywnych. Kolejna książka Johnsona – The Wedge of Truth: Splitting the Foundations of Naturalism [Klin prawdy. Wyburzanie fundamentów naturalizmu], która jest kontynuacją krytyki współczesnego rozumienia naukowości, ukazała się w 2000 roku. Autor na stronach tej pracy przewiduje, że naturalistyczna wizja nauki upadnie, ponieważ znajduje się pod ciągłym naciskiem „klina”. Johnson jest twórcą „strategii klina”, w ramach której porównuje się naturalizm do ogromnej kłody, którą trzeba rozłupać. Aby tego dokonać, należy coraz głębiej wbijać klin w widoczne pęknięcia pnia. Podobną strategię trzeba zastosować, aby „rozłupać” naturalizm w nauce, czyli zadawać właściwe pytania i tym sposobem poszukiwać jego słabości.

W 2001 roku z powodu problemów zdrowotnych Johnson odsunął się w cień, a walkę z darwinizmem i naturalizmem w nauce przekazał swoim następcom. Phillip E. Johnson zmarł 2 listopada 2019 roku.

Seria Inteligentny Projekt to pierwsza tak ambitna i bogata propozycja na polskim rynku wydawniczym, w ramach której ukazują się książki dotyczące teorii inteligentnego projektu – Intelligent Design (ID).

Autorzy zastanawiają się: czy różnorodność życia na Ziemi może być wyjaśniona wyłącznie przez procesy czysto przyrodnicze? Czy złożone struktury biologiczne mogły powstać drogą przypadku i konieczności, bez udziału inteligencji? Czy Ziemia jest tylko jedną z wielu niczym niewyróżniających się planet?

Teoria inteligentnego projektu jest ogólną teorią rozpoznawania projektu i ma szerokie zastosowanie w takich dziedzinach nauki, jak kryminalistyka, historia, kryptografia, astronomia i inżynieria. Seria Inteligentny Projekt pokazuje, że koncepcja ID powinna być stosowana również w zagadnieniach pochodzenia i rozwoju różnych form życia, a także w próbie zrozumienia nas samych.

 

Spis treści

1. Regulacje prawne
2. Dobór naturalny
3. Mutacje duże i małe
4. Problem zapisu kopalnego
5. Fakt ewolucji
6. Linia rodowa kręgowców
7. Świadectwa molekularne
8. Ewolucja prebiotyczna
9. Zasady nauki
10. Religia darwinowska
11. Edukacja darwinowska
12. Nauka i pseudonauka

Komentarze do literatury źródłowej
Bibliografia
Indeks osobowy
Indeks rzeczowy

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66233-08-9
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

O autorze

Phillip E. Johnson – człowiek, który ujawnił filozoficzny dogmatyzm darwinizmu

Philip E. Johnson (1940–2019) urodził się i wychował na Środkowym Zachodzie Stanów Zjednoczonych, w Aurorze, średniej wielkości mieście wchodzącym w skład zespołu miejskiego Chicago (suburbium Chicago). Jak wszyscy z jego środowiska, chodził do kościoła, był protestantem, ale nie traktował doktryny chrześcijańskiej zbyt poważnie. Była to po prostu część kultury, tak jak harcerstwo.

Gdy miał 17 lat, czyli w 1957 roku, udał się na studia na Uniwersytet Harvarda. Rok 1957 jest ważnym okresem w historii nauki i edukacji, zwłaszcza amerykańskiej. Był to rok, w którym Związek Radziecki wysłał na orbitę okołoziemską pierwszego satelitę, Sputnika 1. Dla Amerykanów był to szok, bo tym samym zakwestionowano ich pierwszeństwo w sprawach nauki i techniki. Rząd przeznaczył wówczas duże pieniądze na rozwój uniwersytetów, zajęto się także programami nauczania w szkołach średnich. Wtedy właśnie ewolucjonizm został powszechnie wprowadzony do tych szkół.

Na Harvardzie Johnson bawił się w odgrywanie lewicowca, ale gdy po uzyskaniu licencjatu zaczął studiować prawo na Uniwersytecie Chicagowskim, odkrył, że żaden światły człowiek nie był tam liberałem, zwłaszcza nie byli nimi członkowie słynnej chicagowskiej szkoły ekonomii. Było to dla niego duże odkrycie. Ale choć szanował i cenił ich osiągnięcia, nie zaakceptował do końca ideologii wolnorynkowej.

Wspominał później, że nie przepracowywał się na studiach, choć miał dobre wyniki w testach, i właściwie – jak twierdził – był niedouczonym intelektualistą. Ale te dobre wyniki pozwoliły mu potem zajmować niezłe stanowiska – był na przykład asystentem prezesa amerykańskiego sądu najwyższego, Earla Warrena, który w Polsce jest znany z tego, że przewodniczył komisji badającej sprawę zabójstwa prezydenta Johna F. Kennedy’ego (tzw. komisji Warrena). W końcu został profesorem prawa. Miał do wyboru Berkeley i Yale, bo gdy skończył studia prawnicze, oba te uniwersytety starały się go zatrudnić. Wybrał Berkeley, gdzie zaczął nauczać prawa w 1967 roku, mając 27 lat. Był to czas wojny wietnamskiej i wystąpień lewicowo nastawionych studentów. Ale Johnsonowi nie przypadły one do gustu, zajmował bardziej konserwatywne stanowisko.

Rozczarowany był nie tylko protestami studenckimi. Stopniowo zaczął rozumieć, że to, co robi, to tylko zdobywanie kolejnych szczebli kariery – w jego przypadku było to dążenie do stałego zatrudnienia na uniwersytecie, pisanie przeglądowych artykułów z prawa oraz przygotowywanie książki z orzeczeniami sądowymi. Robił karierę, ale był tym coraz bardziej znudzony. Przez kilka lat był szczęśliwy w małżeństwie, jednak żona zaczynała nasiąkać ideami kontrkultury lat siedemdziesiątych, straciła zainteresowanie domem i rodziną, a zamiast tego zaczęła zajmować się działalnością artystyczną, mocno związaną z polityką. Małżeństwo Johnsona się rozpadło, a on sam musiał opiekować się dziećmi.

Zaczął się wtedy zastanawiać, czy tak ma wyglądać reszta jego życia. Dotąd jego wyznaniem wiary było „jeśli jesteś inteligentny i masz jakieś osiągnięcia, to będziesz miał szczęśliwe i spełnione życie”. Został wychowany jako chrześcijanin, ale w praktyce był agnostykiem. Znał co prawda apologetyczne książki Clive’a Staplesa Lewisa, ale nie sądził, że mają one coś wspólnego z prawdą. Teraz ta dotychczasowa wiara znikła, a na jej miejsce pojawiło się poważnie traktowane chrześcijaństwo. Johnson, mając 38 lat, został nowo narodzonym chrześcijaninem, w czym mieli udział jego druga żona, Kathie, i Kościół prezbiteriański w Berkeley. Żona podobnie jak on też była po pierwszym, nieudanym małżeństwie z bardzo antychrześcijańsko nastawionym małżonkiem.

Proces nawrócenia w przypadku Johnsona zachodził stopniowo. Głównym problemem było dla niego to, czy doktryna chrześcijańska mówi o czymś realnym, czy nie jest ona tylko produktem wyobraźni – czy świat został naprawdę stworzony przez Boga, czy raczej obecny kształt świata (w tym przekonania religijne) są wynikiem przekształcania się poprzednio istniejących form rzeczywistości. Siłą rzeczy przedmiotem jego zainteresowań stał się darwinizm, który oferował alternatywne wobec chrześcijańskiego ujęcie natury i pochodzenia rzeczywistości.

Przywilejem profesorów amerykańskich uniwersytetów jest płatny roczny urlop po przepracowaniu sześciu lat (tzw. sabbatical). Jeden z takich urlopów (1987–1988) Johnson spędził w Londynie i tam właśnie miał okazję lepiej poznać poglądy i sposoby argumentowania darwinistów. Przeczytał Ślepego zegarmistrza, słynną książkę Richarda Dawkinsa, która zdaniem Johnsona przy pierwszej lekturze wydaje się przekonująca, ale przy drugiej, uważniejszej, ujawnia całe mnóstwo luk w rozumowaniu i brakujących faktów, zwłaszcza jeśli – a Johnson to zrobił – przeczyta się też tak wnikliwą krytykę darwinizmu, jaką jest dzieło Michaela Dentona Evolution: A Theory In Crisis . Publikacja Dawkinsa jest książką popularną, ale trudno znaleźć jakiegoś zawodowego ewolucjonistę, który by ją skrytykował. Przeciwnie, największe sławy darwinizmu wynosiły ją pod niebiosa jako znakomitą popularyzację teorii ewolucji. Dla Johnsona okazała się cenna, gdyż pokazuje leżącą u podstaw darwinizmu warstwę ideologiczną, zakładaną i milcząco przyjmowaną, ale nieprzedstawianą wyraźnie w stricte naukowych publikacjach darwinistów.

Johnson z zaskoczeniem zauważył pewną zbieżność argumentacji darwinistów z tym, co obserwował w swojej dziedzinie. Laicy sądzą, że sędziowie rozpatrują fakty i stosują do nich logicznie poprawne wnioskowania (przynajmniej ci nieskorumpowani sędziowie). Ale Johnson, współpracując z innymi sędziami w ruchu Krytycznych Badań Prawnych (Critical Legal Studies), zwrócił uwagę na to, że wychodząc od tych samych faktów, sędziowie sądu najwyższego czy to Stanów Zjednoczonych, czy poszczególnych stanów, a więc osoby poważane w swoim zawodzie, mogą dojść do zupełnie przeciwnych wniosków. Bo nie tylko fakty i poprawne rozumowanie są ważne. Istotny jest także punkt wyjścia dla wszystkich ich rozumowań. Sędziowie liberalni będą dla przykładu traktować aborcję – niezależnie od faktów – jako prawo kobiety, natomiast sędziowie konserwatywni te same jednostkowe fakty ujmować będą w zupełnie innej perspektywie, jako odmianę ludobójstwa.

Podobnie jest z darwinistami w nauce. Fundamentem dla ich badań jest przekonanie, że przyroda jest wszystkim, co istnieje, chociaż sami mogą myśleć, że to ich przekonanie nie ma wpływu na to, co robią w nauce. Dlatego uczeni odróżniają naturalizm metafizyczny od naturalizmu metodologicznego i najczęściej są przekonani, że w uprawianiu nauki istotny jest tylko ten drugi. Ich przeciwnicy, kreacjoniści, wpadają wskutek tego w – jak to Johnson nazywał – mentalność racjonalistyczną, wedle której wystarczy przedstawić ewolucjonistom fakty niezgodne z ich teorią, by natychmiast musieli się wycofać ze swoich poglądów. Johnson nie chciał popełniać tego błędu kreacjonistów, choć akceptował ten sam punkt wyjścia, a mianowicie, że „Na początku było Słowo”. Znaczy to, że znacznie lepiej pojmował istotę nauki niż kreacjoniści.

W dyskusji z ewolucjonistami nie akceptował zwyczaju kreacjonistów, by odwoływać się do Biblii, bo – jak twierdził – dyskusja natychmiast zbacza na nieistotne tematy w rodzaju „Czy na arce Noego mogły się zmieścić wszystkie gatunki zwierząt?”. Księgę Rodzaju należy z takiej dyskusji wykluczyć, by można było skoncentrować się na tym, co jest sednem sporu – czy przyroda mogła wszystko utworzyć sama, czy może istnieje potrzeba odwołania się do Stwórcy? Ta strategia polemizowania z ewolucjonistami spowodowała, że Johnson doczekał się wielu słów krytyki ze strony kreacjonistów.

Stopniowo Johnson zaczął znajdować dosłownie na wszystkich kontynentach osoby podobnie myślące. Jeszcze w Anglii spotkał Amerykanina Stephena Meyera, który w Cambridge przygotowywał doktorat z filozofii. Z Australii dołączył do niego agnostyk religijny, biochemik Michael Denton, autor książki, pod wpływem której Johnson rozpoczął swoją aktywność, krytyczną wobec darwinizmu. Wśród jego zwolenników znalazł się także Paul Nelson, młodoziemski kreacjonista. W ogóle jeśli chodzi o kreacjonistów, czy to młodoziemskich, czy staroziemskich, to Johnsonowi udawało się przekonać ich do innego niż dotychczasowy sposobu postępowania – odłożenia na bok zagadnień religijnych. Poniósł jednak porażkę, próbując pozyskać aprobatę teistycznych ewolucjonistów. Zdaniem tych ostatnich ateizm Dawkinsa był tylko niekoniecznym dodatkiem do jego ewolucjonizmu, podczas gdy według Johnsona ewolucjonizm Dawkinsa był zakorzeniony w ateizmie. Teistyczny ewolucjonizm niczym się nie różni od ateistycznego, oprócz tego, że jest okraszony paroma nieistotnymi zdaniami o Bogu.

Johnson uczestniczył w seminarium Stephena Jaya Goulda i dyskutował z nim (wynik ocenił na remis), napisał książkę Darwin przed sądem, która jest przedmiotem niniejszego przekładu, gdzie wyłuszczył swoje zastrzeżenia wobec darwinizmu, a także utworzył istniejącą do dziś internetową grupę dyskusyjną Phylogeny, w której początkowo uczestniczyli także tacy znani teistyczni ewolucjoniści, jak Howard J. Van Till, Glen Morton czy Denis Lamoureux. Był więc „ojcem duchowym” tego, co się dzisiaj nazywa Ruchem Inteligentnego Projektu. Ale członkowie tego Ruchu nie byli bezkrytycznymi naśladowcami Johnsona. On sam, ujawniwszy ateistyczne podłoże współczesnego darwinizmu, proponował dla niego alternatywę – zwał ją nauką teistyczną. Nie była to szczęśliwa nazwa, gdyż sugerowała jakieś naukowe badanie Boga, podczas gdy Johnsonowi chodziło o coś bardzo skromnego, ale oczywistego dla każdego wierzącego chrześcijanina. Jeśli Bóg istnieje i działał – na początku w dużej skali – i nadal działa w przyrodzie, to powinniśmy w tej przyrodzie znajdować jego „odciski palców”. A przynajmniej nie powinniśmy tego wykluczać, co właśnie robią darwiniści, inspirując się ateistyczną perspektywą widzenia świata.

Uczestnicy Ruchu poszli w nieco innym kierunku, mniej radykalnym. Złagodzili propozycję Johnsona. Mówią, owszem, o znajdowaniu w przyrodzie śladów projektanta, ale nie identyfikują jego natury, bo to ostatnie w aktualnej sytuacji znajduje się poza zasięgiem naukowych metod badawczych. Może to być, jak chciał Johnson, judeochrześcijański Bóg, ale niekoniecznie. Pytani dzisiaj o naturę projektanta teoretycy projektu wymieniają rozmaite możliwości, na przykład cywilizacje kosmiczne, dodając, że aktualnie bez pomocy teologii lub filozofii nie można na to pytanie sensownie odpowiedzieć, a wszelkie tego typu próby znajdują się poza nauką.

W 1998 roku nawiązałem e-mailowy kontakt z Phillipem E. Johnsonem, gdy od jednego z uczestników jego internetowej listy Phylogeny dowiedziałem się o jej istnieniu. Profesor Johnson wpisał mnie na tę listę, co pozwoliło mi do dzisiaj mieć wgląd do wielu nowości dotyczących Ruchu, ale także dotyczących sporu o darwinizm i naturę współczesnej nauki. Sprezentował mi też kilka swoich książek, w tym Darwina przed sądem. Odwdzięczyłem mu się, tłumacząc na język polski trzy jego artykuły oraz proponując swoim studentom pisanie prac dyplomowych na temat poglądów Profesora – powstała jedna praca magisterska (Magdalena Denys, Pozaempiryczne aspekty ewolucjonizmu w ujęciu Phillipa E. Johnsona, Zielona Góra 2006) i jedna doktorska (Piotr Bylica, Phillipa E. Johnsona krytyka naturalizmu w nauce, Zielona Góra 2006, https://tiny.pl/7m7vb). Oprócz tłumaczeń wspomnianych artykułów Johnsona istnieje też wykonane przez Piotra Bylicę tłumaczenie na język polski kilku pierwszych rozdziałów książki Reason in the Balance , opublikowane w miesięczniku „Na Początku...” (2002, numery 1–10). Zostały one osobno wydane w postaci broszury pod tytułem Wielka metafizyczna opowieść nauki („Archiwum Na Początku...”, z. 13, Warszawa 2003). W 2007 roku Wydawnictwo Wista wydało książkę Johnsona Z otwartym umysłem wobec darwinizmu, polskie tłumaczenie Defeating Darwinism by Opening Minds.

Książka Darwin przed sądem została po raz pierwszy wydana po polsku w 1997 roku pod tytułem Sąd nad Darwinem (Vocatio; tłumaczem był nieżyjący już dziś profesor Uniwersytetu Zielonogórskiego Robert Piotrowski). Zainteresowanych myślą Phillipa E. Johnsona i jego następców zachęcam do zapoznania się z dostępną w internecie obszerną monografią Dariusza Sagana pod tytułem Metodologiczno-filozoficzne aspekty teorii inteligentnego projektu (Zielona Góra 2015; https://tiny.pl/gd7tg).

Phillip E. Johnson do 2002 roku, kiedy przeżył pierwszy udar, napisał kilka książek i wiele artykułów, w których demaskował dogmatyczny charakter darwinizmu. Po udarze wyzdrowiał, ale wycofał się z dalszej aktywności. Zmarł w czasie snu 2 listopada 2019 roku w wieku 79 lat.

prof. dr hab. Kazimierz JodkowskiRozdział 1

Regulacje prawne

W 1981 roku organy władzy ustawodawczej stanu Luizjana przyjęły ustawę, w której stwierdzono, że jeśli program kształcenia w szkołach publicznych obejmuje teorię ewolucji, to należy również nauczać tak zwanej teorii stworzenia, przy czym ilość czasu przeznaczonego na nauczanie obu tych teorii powinna być odpowiednio zrównoważona. Ustawa ta była bezpośrednim wyzwaniem dla ortodoksyjnego we współczesnej nauce poglądu, że wszystkie istoty żywe ewoluowały w zachodzącym stopniowo, naturalnym procesie, który z materii nieożywionej wytworzył proste mikroorganizmy i ostatecznie doprowadził do powstania człowieka. Ewolucja jest nauczana w szkołach publicznych (i prezentowana w mediach) nie jako teoria, lecz jako fakt – „fakt ewolucji”. Tymczasem jest wielu oponentów, część z wysokimi stopniami naukowymi, którzy zaprzeczają, jakoby ewolucja była faktem, i utrzymują, że inteligentny Stwórca celowo powołał do życia wszystkie istoty.

Spór ten wymaga dokładnego wyjaśnienia, ponieważ stosowane w nim terminy są wieloznaczne. Koncept stworzenia sam w sobie nie stoi w opozycji do teorii ewolucji o tyle, o ile mówi ona jedynie o stopniowym procesie, w którym jeden rodzaj żywej istoty przekształca się w inny. Stwórca równie dobrze mógł zastosować tego typu proces jako narzędzie w dziele stworzenia. Pojęcie „ewolucja” wyklucza pojęcie „stworzenie” tylko wtedy, gdy jest bezpośrednio lub pośrednio definiowane jako proces całkowicie naturalistyczny – czyli taki, który nie jest kierowany przez celowo działającą inteligencję.

Podobnie pojęcie „stworzenie” wyklucza pojęcie „ewolucja” tylko wtedy, gdy oznacza nagłe stworzenie, a nie stworzenie przez stopniowy rozwój. Na przykład powszechnie uznaje się, że termin „teoria stworzenia”, który został użyty w ustawie stanu Luizjana, odnosi się do fundamentalistycznego ruchu chrześcijańskiego przyjmującego ściśle dosłowną interpretację Biblii. Zwolennicy teorii stworzenia nie tylko twierdzą, że życie zostało stworzone, ale także podkreślają, iż akt stworzenia dokonał się w sześć dni i nie wcześniej niż 10 tysięcy lat temu. Utrzymują również, że ewolucja, która nastąpiła od tego czasu, polegała na prostych modyfikacjach, a nie na fundamentalnych zmianach. Ponieważ teoria stworzenia nadal pozostaje przedmiotem kontrowersji i zainteresowania mediów, wielu ludzi zakłada, że każdy, kto opowiada się za „stworzeniem”, jest jednocześnie zwolennikiem idei młodej Ziemi i uznaje, że skamieniałości powstały wskutek potopu Noego. Wyjaśnienie tego zamieszania terminologicznego jest jednym z celów tej książki^().

Ustawa z Luizjany i podobne akty prawne w innych stanach są efektem długoletnich prób podejmowanych przez fundamentalistów chrześcijańskich, którzy chcieli ponownie wprowadzić do nauki biblijną narrację o stworzeniu, traktując ją jako koncepcję alternatywną wobec darwinizmu. Przełomowym momentem w tym konflikcie między Biblią a nauką była słynna sprawa Scopesa z lat dwudziestych XX wieku, określana jako „małpi proces”, którą większość Amerykanów zna z legendarnej wersji przedstawionej w formie sztuki teatralnej i filmu Kto sieje wiatr. Opowiada ona o fanatykach religijnych, którzy wtargnęli do szkolnej klasy, aby dokonać samosądu na Bogu ducha winnym nauczycielu nauk ścisłych, oraz o bohaterskim adwokacie, który symbolizuje rozum sam w sobie w jego niekończącej się walce z przesądem.

Jak w przypadku wielu legend, również i ta historia jest bardziej złożona. Organy ustawodawcze stanu Tennessee przyjęły symboliczną ustawę zakazującą nauczania teorii ewolucji. Gubernator podpisał ją tylko dlatego, że zakaz ten nie miał być egzekwowany. Przeciwnicy ustawy (i ci, którzy zwyczajnie chcieli zaznaczyć na mapie istnienie miasta Dayton w stanie Tennessee) zaaranżowali proces mający wystawić ten akt prawny na próbę. Thomas Scopes, który był nauczycielem na zastępstwie i nawet nie był pewien, czy w ogóle kiedykolwiek uczył o ewolucji, dobrowolnie zgłosił się do odgrywania roli pozwanego.

Sprawa stała się przedmiotem cyrku medialnego, ponieważ zaangażowali się w nią znani prawnicy, którzy byli na dodatek barwnymi postaciami. Głównym oskarżycielem był William Jennings Bryan – trzykrotny kandydat na prezydenta z ramienia demokratów i sekretarz stanu podczas prezydentury Woodrowa Wilsona. Bryan był wierny słowu biblijnemu, ale nie był bezkompromisowym zwolennikiem jego dosłownej wykładni. Według niego „dni”, o których mowa w Księdze Rodzaju, odnosiły się nie do dwudziestoczterogodzinnych jednostek czasu, lecz do epok o nieokreślonej długości. Był on przeciwny darwinizmowi głównie dlatego, że w jego przekonaniu przyjęcie tej teorii sprzyjało etyce bezwzględnej konkurencji, która leży u podstaw takich przejawów zła, jak niemiecki militaryzm i drapieżny kapitalizm.

Zespołowi obrońców Scopesa przewodził Clarence Darrow – słynny karnista i agnostyk. Pokierował on rozprawą w taki sposób, że Bryan zeznawał jako biegły sądowy w sprawach Biblii, a podczas przesłuchania kompletnie się skompromitował. Osiągnąwszy swój główny cel, Darrow przyznał, że jego klient pogwałcił prawo, i przekonywał ławę przysięgłych do wydania wyroku skazującego. Proces zakończył się więc skazaniem pozwanego i nałożeniem symbolicznej kary grzywny w wysokości 100 dolarów. Po wniesieniu apelacji Sąd Najwyższy stanu Tennessee uchylił – z powodów proceduralnych – nakaz zapłacenia grzywny, ale podtrzymał konstytucyjność ustawy. Chociaż z prawnego punktu widzenia wynik rozprawy nie był rozstrzygający, to w formie przedstawionej światu przez sarkastycznego dziennikarza Henry’ego Louisa Menckena, a potem na Broadwayu i w Hollywood, „małpi proces” okazał się medialnym triumfem darwinizmu.

Jednak w owym czasie instytucje naukowe nie cieszyły się wielkim uznaniem. W latach dwudziestych XX wieku głównym rzecznikiem teorii ewolucji, choć nieobecnym na procesie, był Henry Fairfield Osborn, dyrektor Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej (American Museum of Natural History). Osborn bazował głównie na słynnych szczątkach człowieka z Piltdown, które – jak teraz wiemy – okazały się oszustwem, i był zachwycony, mogąc potwierdzić autentyczność domniemanej skamieniałości przedludzkiego zęba odkrytej przez paleontologa Harolda Cooke’a w stanie Nebraska, gdzie mieszkał Bryan. Następnie Osborn często przytaczał przypadek człowieka z Nebraski (Hesperopithecus haroldcookii) w swoich antyfundamentalistycznych artykułach prasowych i audycjach radiowych, dopóki nie okazało się, że ząb pochodził od pekari – ssaka podobnego do świni. Gdyby Osborn został przesłuchany przez prawnika tak bystrego jak Clarence Darrow i gdyby stał się przedmiotem drwin tak bezwzględnego felietonisty, jakim był Henry Louis Mencken, to ośmieszyłby się w równym stopniu, jak Bryan.

Ustawy antyewolucjonistyczne z lat dwudziestych XX wieku nie były egzekwowane, ale wydawcy podręczników, aby uniknąć kontrowersji, zwykle okrajali temat ewolucji do niezbędnego minimum. W 1968 roku Sąd Najwyższy ostatecznie uznał owe ustawy za niekonstytucyjne, lecz do tego czasu fundamentaliści zmienili swój cel. Powołano kreacjonistyczne instytuty badawcze, zaczęły pojawiać się książki, w których atakowano ortodoksyjną interpretację świadectw naukowych i przedstawiano argumenty za tym, że zapis kopalny i dane geologiczne da się pogodzić z ujęciem biblijnym. Żadna z tych publikacji nie była traktowana poważnie przez instytucje naukowe lub środki masowego przekazu, ale zwolennicy teorii stworzenia coraz bardziej utwierdzali się w przekonaniu, że ich argumentacja ma charakter naukowy.

Zaczęli także zauważać, że mogą obrócić zasady liberalnego prawa konstytucyjnego na swoją korzyść, roszcząc sobie prawo do debatowania z ewolucjonistami na równych warunkach w szkołach, w czasie lekcji przedmiotów ścisłych. Ich celem nie było już wprowadzenie zakazu nauczania teorii ewolucji, lecz uczciwe traktowanie ich własnego punktu widzenia. Jeżeli obie strony sporu posługują się argumentacją naukową, to dlaczego uczniowie szkół publicznych mieliby słuchać argumentów tylko jednej z nich? Zwolennicy teorii stworzenia podkreślali, że w czasie lekcji będą przedstawiać tylko naukowe argumenty, a przekaz Biblii nie zostanie włączony do programu nauczania.

Naukowcy głównego nurtu twierdzą oczywiście, że nie ma czegoś takiego jak dwie strony tej kontrowersji, a teorię stworzenia uznają za oszustwo. Zdaniem darwinistów, gdyby na nauczanie teorii stworzenia na lekcjach biologii przeznaczano tyle samo czasu co na przedstawienie teorii ewolucji, to równie dobrze można by opowiadać uczniom o tym, że dzieci przynoszone są przez bociany. Stanowisko instytucji naukowych nie jest jednak ujęte w konstytucji. Prawodawcy są zobowiązani do działania na podstawie innych przesłanek, przynajmniej w takim stopniu, w jakim pozwalają im na to sądy.

Ustawa z Luizjany nigdy nie weszła w życie, ponieważ jeden z sędziów federalnych szybko uznał ją za niezgodne z konstytucją „wprowadzanie religii”. W 1987 roku Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych podtrzymał tę decyzję większością głosów siedem do dwóch. Zgodnie z opinią większości sędziów, przedstawioną przez sędziego Williama Brennana, ustawa z Luizjany była niekonstytucyjna, ponieważ jej celem „było jawne promowanie religijnego poglądu, według którego nadnaturalna istota stworzyła rodzaj ludzki”. Nie zgadzał się z tym sędzia Antonin Scalia, który uznał, że „mieszkańcy Luizjany, włącznie z chrześcijańskimi fundamentalistami, mają pełne, świeckie prawo, aby w ich szkołach przedstawiano dane empiryczne sprzeczne z teorią ewolucji, tak jak pan Scopes był uprawniony do omówienia wszelkich świadectw naukowych na rzecz tej teorii”.

Zarówno Brennan, jak i Scalia mieli w pewnym sensie rację. Konstytucja Stanów Zjednoczonych wyklucza promowanie religii w szkołach publicznych, a pogląd, że nadnaturalna istota stworzyła ludzkość, z pewnością jest stanowiskiem religijnym. Z drugiej strony, legislatura Luizjany kierowała się przesłanką, że zasadne naukowe zastrzeżenia do teorii ewolucji były tłumione. Niektórzy mogli wątpić w istnienie takich obiekcji, ale Sąd Najwyższy nie mógł unieważnić opinii ustawodawcy w sprawie spornej kwestii naukowej, zwłaszcza że stan nie dostał szansy na pokazanie, co zrównoważone traktowanie miałoby oznaczać w praktyce. Dodatkowo zwolennicy teorii stworzenia argumentowali, że nauczanie ewolucjonizmu również ma cel religijny, mianowicie zdyskredytowanie koncepcji o stworzeniu ludzkości przez istotę nadprzyrodzoną. Biorąc to wszystko pod uwagę, sędzia Scalia doszedł do wniosku, że w świetle konstytucji legislatura mogła przyjąć ustawę dającą tym, którzy czują się urażeni rzekomo dogmatycznym nauczaniem teorii ewolucji, realną szansę na udzielenie odpowiedzi.

Ponieważ jestem profesorem prawa, moją uwagę przykuła zwłaszcza jedna kwestia w sprawie prowadzonej przez Sąd Najwyższy, mianowicie sposób, w jaki terminy „nauka” i „religia” używane są do sugerowania wniosków, których ani sędziowie, ani pedagodzy nie głosiliby otwarcie. Jeżeli mówimy, że naturalistyczna teoria ewolucji jest nauką, a koncepcja nadnaturalnego stworzenia – religią, to w rzeczywistości sugerujemy, że ta pierwsza jest prawdziwa, a ta druga stanowi wytwór wyobraźni. Kiedy doktryny naukowe przedstawiane są jako fakty, to cokolwiek one wykluczają, nie może być uważane za prawdziwe. Wszelkie zastrzeżenia do naturalistycznej koncepcji ewolucji można łatwo odrzucić dzięki posłużeniu się odpowiednimi etykietkami.

Moje podejrzenia potwierdził argument „przyjaciela sądu” przedstawiony przez wpływową Narodową Akademię Nauk (National Academy of Sciences), reprezentowaną przez najznakomitszych amerykańskich naukowców. Teoria stworzenia nie jest nauką, jak stwierdziła Akademia w argumentacji dla Sądu Najwyższego, ponieważ:

nie wykazuje najbardziej podstawowej cechy nauki: nie opiera się na wyjaśnieniach naturalistycznych. Zamiast tego zwolennicy „teorii stworzenia” utrzymują, że stworzenie Wszechświata, Ziemi, istot żywych i człowieka zostało zrealizowane w sposób nadnaturalny, a więc niepojmowalny dla człowieka^().

Skoro zwolennicy teorii stworzenia nie mogą przeprowadzić badań naukowych, aby potwierdzić, że nadnaturalne stworzenie miało miejsce – co jest przecież niemożliwe z definicji – Akademia uznała, że ich głównym celem jest zdyskredytowanie teorii ewolucji:

„Teoria stworzenia” jest zatem narzędziem specjalnie opracowanym do osłabienia mocy perswazyjnej teorii ewolucji. Ponadto próba osiągnięcia tego celu poprzez stosowanie dualistycznego systemu badań oraz negatywnej argumentacji stanowi antytezę metody naukowej^().

Tym samym Akademia zdefiniowała „naukę” w taki sposób, że zwolennicy teorii nadprzyrodzonego stworzenia nie mogą ani argumentować na rzecz własnych poglądów, ani kwestionować twierdzeń instytucji naukowych. Jest to jakiś sposób na wygranie sporu, ale nie jest on zadowalający dla tych, którzy dopuszczają, że Bóg naprawdę miał coś wspólnego ze stworzeniem ludzkości lub że niektóre twierdzenia naukowców wygłaszane pod hasłem „ewolucja” mogą być fałszywe.

Podchodzę do sporu na linii stworzenie – ewolucja nie jako naukowiec, lecz jako profesor prawa, co oznacza między innymi, że wiem coś o sposobach używania słów w dowodzeniu racji. W pierwszej kolejności moją uwagę przykuło to, że reguły argumentowania zdawały się być zorganizowane tak, aby uniemożliwić kwestionowanie prawdziwości tego, co się powszechnie mówi o ewolucji. Na przykład wskazana przez Akademię reguła wykluczająca argumentację negatywną automatycznie eliminuje możliwość, że nauka jednak nie odkryła, jak rozwinęły się złożone organizmy. Nawet jeśli dzisiejsze rozstrzygnięcie jest błędne, utrzymuje ono swą ważność dopóty, dopóki nie pojawi się lepsza alternatywa. To tak, jakby oskarżony nie mógł przedstawić alibi, jeżeli nie może jednocześnie wykazać, kto popełnił przestępstwo.

Po drugie, zauważyłem, że właśnie te osoby, które nalegają na utrzymanie rozłączności religii i nauki, chętnie wykorzystują własne poglądy naukowe jako podstawę do twierdzeń w sprawach religii. W literaturze dotyczącej darwinizmu jest mnóstwo takich antyteistycznych wniosków, jak na przykład ten, że Wszechświat nie był zaprojektowany i nie ma celu oraz że my – ludzie – jesteśmy wytworami ślepych procesów przyrodniczych, dla których nic nie znaczymy. Co więcej, twierdzenia te nie są prezentowane jako prywatne opinie, lecz jako logiczne wnioski wypływające z teorii ewolucji.

Inny czynnik, który sprawia, że teoria ewolucji zdaje się podobna do przekonań religijnych, to jawny zapał darwinistów do ewangelizacji świata, mającej doprowadzić do tego, by nawet ludzie niezajmujący się nauką poczuli, że uznanie prawdziwości teorii ewolucji stanowi moralny obowiązek. Richard Dawkins, zoolog z Uniwersytetu Oksfordzkiego, jeden z najbardziej wpływowych zwolenników ewolucjonizmu, jest niebywale szczery w kwestii religijnej strony darwinizmu. Jego książka Ślepy zegarmistrz z 1986 roku tylko pozornie traktuje wyłącznie o biologii, ale na głębszym poziomie przedstawia rozbudowaną argumentację na rzecz ateizmu. Według Dawkinsa: „ dopiero Darwin sprawił, że ateizm jest w pełni satysfakcjonujący intelektualnie”^().

Dawkins z trudem powściąga swoją wściekłość, kiedy rozprawia nad głupotą tych, którzy odrzucają teorię ewolucji. „Z całkowitą pewnością można powiedzieć, że ten, kto twierdzi, że nie wierzy w ewolucję, jest ignorantem, głupcem lub szaleńcem (albo niegodziwcem, ale tego wolałbym nie brać pod uwagę)”^(). Co ciekawe, Dawkins utrzymuje, że tym, czego szczególnie nie znosi u kreacjonistów, jest ich nietolerancyjność.

Musimy zatem wierzyć w ewolucję albo wylądować w domu wariatów, ale w co dokładnie każe nam się wierzyć? „Ewolucja” może oznaczać wszystko: od niekontrowersyjnego stwierdzenia, że bakterie „ewoluują” w kierunku uzyskania oporności na antybiotyki, do doniosłego metafizycznego twierdzenia, że Wszechświat i ludzkość „ewoluowały” wyłącznie w wyniku działania bezcelowych, mechanicznych sił. Słowo mogące przyjmować tak wiele znaczeń łatwo może wprowadzać w błąd – możemy na przykład pomyśleć, że o tej drugiej, doniosłej kwestii wiemy tyle samo co o pierwszej, mniej problematycznej.

Ten właśnie problem był tematem znakomitego wykładu Colina Pattersona w Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej w 1981 roku. Patterson jest starszym paleontologiem w brytyjskim Muzeum Historii Naturalnej w Londynie (Natural History Museum) i autorem wydanego przez muzeum ogólnego tekstu o teorii ewolucji. W swoim wykładzie porównał kreacjonizm (różniący się od tradycyjnej teorii stworzenia) z ewolucjonizmem i uznał, że oba stanowiska pozbawione są treści naukowej, a utrzymywane są przede wszystkim na mocy wiary. Patterson poruszył wiele kwestii technicznych, ale dwie z nich są szczególnie ważne dla niniejszego wprowadzającego rozdziału. Po pierwsze, Patterson zadał ekspertom zebranym na sali pytanie będące wyrazem jego własnych wątpliwości na temat tego, co faktycznie wiemy o ewolucji:

Czy możecie powiedzieć mi cokolwiek prawdziwego o ewolucji? Postawiłem to pytanie geologom z Muzeum Historii Naturalnej w Chicago i jedyną odpowiedzią była cisza. Odpowiedzi szukałem także wśród seminarzystów morfologii ewolucyjnej na Uniwersytecie Chicagowskim, którzy stanowią bardzo poważaną grupę ewolucjonistów, ale w odpowiedzi otrzymałem jedynie długotrwałą ciszę, aż w końcu jedna osoba powiedziała: „Wiem jedno – nie należy nauczać o niej w szkołach średnich”^().

Patterson zasugerował, że zarówno teoria ewolucji, jak i kreacjonizm są formami pseudowiedzy – koncepcjami, które tylko pozornie zawierają treść. Jedno porównanie było szczególnie zaskakujące. Powszechny zarzut, który stawiano kreacjonizmowi jeszcze przed Darwinem, dotyczył braku jakiejkolwiek wiedzy o mechanizmie stworzenia. Kreacjoniści po prostu wskazywali na „fakt” stworzenia i przyznawali się do braku wiedzy o tym, jak przebiegał proces stwarzania. Natomiast teraz, według Pattersona, pod obstrzałem znajduje się darwinowska teoria doboru naturalnego, a naukowcy nie są już pewni, czy jest ona słuszna jako ogólna teoria pochodzenia. Argumentacja ewolucjonistów coraz bardziej przypomina podejście kreacjonistów – jedni i drudzy wskazują na pewien fakt, ale nie potrafią go wyjaśnić.

Patterson celowo wypowiadał się w sposób prowokacyjny, a ja nie zamierzam sugerować, że jego sceptyczne poglądy znalazły duże poparcie w kręgach naukowców. Wprost przeciwnie: Patterson spotkał się z ostrą krytyką ze strony darwinistów po tym, jak ktoś puścił w obieg nieautoryzowany zapis jego wykładu, w następstwie czego uczony wycofał się z całej sprawy. Niezależnie jednak od tego, czy zamierzał zyskać publiczne uznanie, zwrócił on uwagę na ważną sprawę. Możemy wskazywać na coś zagadkowego i mówić, że zaszła „ewolucja”, ale to tylko etykietka. Istotne jest nie to, czy naukowcy zgodnie przyjęli tę etykietkę, lecz ile wiedzą o powstaniu złożonych istot takich jak my.

Irving Kristol jest poważanym teoretykiem społecznym, mającym szczególną zdolność rozpoznawania wpływu różnych ideologii, czego wyraz dał w eseju na temat darwinizmu opublikowanym w „The New York Timesie”. Kristol zauważył, że teoria Darwina, która wyjaśnia złożone życie jako produkt małych genetycznych mutacji i „przetrwania najlepiej dostosowanych”, jest uznawana za słuszną tylko w przypadku odmian w ramach gatunku biologicznego. To, że ewolucja w ujęciu Darwina może stopniowo przekształcić jeden rodzaj istot w inny, jest jedynie biologiczną hipotezą, a nie faktem. Kristol zauważył, że w nauce występuje wiele konkurujących ze sobą opinii na temat początków życia i że niektórzy naukowcy podali w wątpliwość, czy słowo „ewolucja” niesie ze sobą istotne znaczenie. Uczony przyznał, że teoria stworzenia ma źródło w wierze, a nie w nauce, i nie powinna być nauczana w szkołach, ale uważał, że jej obrońcy mimo wszystko mają rację:

Rozsądek każe przypuszczać, że gdyby teoria ewolucji była nauczana w sposób bardziej umiarkowany, jako zlepek wzajemnie sprzecznych hipotez, a nie jako niepodważalny pewnik, budziłoby to znacznie mniejsze kontrowersje. Przy obecnym stanie rzeczy religijni fundamentaliści mają zasadniczo rację, że teoria ewolucji – w formie, w jakiej jest powszechnie nauczana – ma niczym nieuzasadniony, antyreligijny wydźwięk^().

Jednym ze słynnych ewolucjonistów, po którym można by się spodziewać przychylności dla argumentu Kristola, mógłby być profesor Stephen Jay Gould. W 1980 roku Gould opublikował w czasopiśmie naukowym artykuł przewidujący pojawienie się „nowej i ogólnej teorii ewolucji”, mającej zastąpić neodarwinowską syntezę. Napisał, że chociaż dał się „zwieść” urokowi syntezy darwinowskiej, kiedy zgłębiał ją w czasie studiów w latach sześćdziesiątych XX wieku, to liczne świadectwa zmusiły go do uznania, że owa synteza „jako ogólna propozycja jest w istocie martwa, mimo że w podręcznikach wciąż przedstawiana jest jako ortodoksja”. Kristol krytykował właśnie dogmatyczny sposób nauczania tej martwej, podręcznikowej ortodoksji.

Niemniej harwardzki uczony odpowiedział Kristolowi i tym samym utemperował jego zapędy. Gould zaprzeczył, jakoby jednostronność spotykana w podręcznikach była bardziej rozpowszechniona na polu teorii ewolucji niż w innych dyscyplinach naukowych. Zaprzeczył też temu, że teoria ewolucji jest antyreligijna, a także podkreślił, iż „darwinowska selekcja pozostanie wspólnym mianownikiem dla ogólniejszych teorii ewolucji”^(). Jego główny argument polegał na tym, że Kristol zignorował „podstawową różnicę między niezaprzeczalnym faktem a zdrową debatą wokół teorii”^(). Biolodzy w istocie nauczają teorii ewolucji jako zlepku wzajemnie sprzecznych hipotez, pisał Gould, ale ewolucja jest także przyrodniczym faktem – tak dobrze ugruntowanym jak to, że Ziemia krąży wokół Słońca^().

Jako postronny obserwator, który lubi śledzić literaturę traktującą o teorii ewolucji i kontrowersjach z nią związanych, zdążyłem się już przyzwyczaić do takich wymijających odpowiedzi na krytykę. Kiedy ludzie z zewnątrz kwestionują to, że teoria ewolucji jest tak pewna, jak usiłuje się nas do tego przekonać, mówi się nam stanowczo, że takie pytania są nie na miejscu. Spory między ekspertami dotyczą szczegółów, takich jak określenie skali czasu czy mechanizmu przekształceń ewolucyjnych. Te różnice zdań nie są oznaką kryzysu, ale zdrowego, twórczego fermentu w danej dziedzinie, a w każdym razie nie ma żadnych wątpliwości co do tego, co nazywane jest „faktem” ewolucji.

Rozważmy jednak argument Colina Pattersona, zgodnie z którym samo stwierdzenie faktu ewolucji niczego nie wnosi, jeśli nie jest on podparty żadną teorią. Wypowiedź, że „ludzie pochodzą od ryb”, nie zrobi na nikim wrażenia, jeżeli nie towarzyszy jej wyjaśnienie podstawowych przekształceń. Tym, co sprawia, że historyjka o rybie jest imponująca (i wiarygodna), jest przekonanie naukowców, że wiedzą, jak ryba mogła przekształcić się w człowieka bez cudownej interwencji.

Karol Darwin sprawił, że idea ewolucji stała się koncepcją naukową, ponieważ wykazał – a przynajmniej tak twierdził – iż do dużych transformacji może prowadzić proces stopniowego kumulowania się bardzo małych zmian. Proces ten ma charakter czysto przyrodniczy, a to znaczy, że czas, przypadek i zróżnicowane przetrwanie organizmów mogły zająć miejsce cudu. Jeżeli darwinowski scenariusz stopniowych zmian adaptacyjnych jest błędny, to „ewolucja” może być wyłącznie etykietką, którą przyczepiamy do stwierdzenia, że ludzie i ryby mają pewne wspólne cechy, takie jak plan budowy ciała wspólny dla kręgowców.

Spory o mechanizm ewolucji mają zatem fundamentalne znaczenie dla tych z nas, którzy chcą pojąć, czy wiedza naukowców jest rzeczywiście tak duża, jak twierdzą. Właściwa teoria dotycząca zasad działania ewolucji jest tym bardziej niezbędna, gdy uznaje się – jak utrzymują niezliczeni darwiniści – że za nasze istnienie odpowiadają bezcelowe, materialne mechanizmy ewolucyjne. „Ewolucja” w sensie, w jakim ci naukowcy używają tego terminu, jest procesem mechanistycznym, a więc jeśli pominie się mechanizm, to treść dowolnego „faktu” będzie zupełnie nieokreślona.

W kolejnych rozdziałach prześledzę świadectwa, aby sprawdzić, czy znany jest mechanizm, który może dokonać wielkoskalowych zmian przewidywanych przez teorię ewolucji – chodzi między innymi o przekształcenie się jednokomórkowej bakterii w złożone rośliny i zwierzęta, ryb w ssaki czy małp człekokształtnych w ludzi. Jeżeli mechanizm neodarwinowski nie spełnia swojego zadania i zamiast ugruntowanej teorii alternatywnej otrzymamy tylko to, co Gould i Kristol zgodnie nazwali „zlepkiem wzajemnie sprzecznych hipotez”, to będziemy mogli stwierdzić, że naukowcy w rzeczywistości nie wiedzą, jak mogło dojść do wielkoskalowej ewolucji. Wówczas będziemy musieli rozważyć, czy „fakt ewolucji” jest w zasadzie niezależny od teorii Darwina. Nasza analiza będzie wymagała przyjrzenia się nowym świadectwom ujawnionym przez badania molekularne, stanowi badań początków życia oraz regułom rządzącym badaniami naukowymi.

Zanim podejmę się tego zadania, powinienem powiedzieć coś o moich kwalifikacjach i moim celu. Z zawodu nie jestem naukowcem, lecz prawnikiem. Pracuję na uniwersytecie i specjalizuję się w badaniu logiki argumentów i identyfikowaniu założeń stanowiących podstawę tych argumentów. Takie kompetencje są stosowniejsze niż można by pomyśleć, ponieważ przekonania na temat ewolucji i darwinizmu są w dużej mierze zależne od rodzaju stosowanej logiki i przyjmowanych założeń^(). Bycie naukowcem niekoniecznie daje przewagę w zajmowaniu się tak szerokim tematem jak teoria ewolucji, która funkcjonuje w ramach wielu dyscyplin naukowych, a związane z nią są również problemy natury filozoficznej. Nauka siłą rzeczy dzieli się na wiele wysoce wyspecjalizowanych dyscyplin, a poza obszarem swoich kompetencji naukowcy nie różnią się zbytnio od zwyczajnych laików.

Dostęp do stosownych naukowych informacji nie przysparza większych trudności. Karol Darwin i Thomas Henry Huxley pisali dla przeciętnego czytelnika. Podobnie rzecz się ma w przypadku wielkich nazwisk reprezentujących neodarwinowską syntezę, takich jak Theodosius Dobzhansky, George Gaylord Simpson i Julian Huxley. Dzisiejsi autorzy, piszący do ogółu społeczeństwa i będący wybitnymi naukowcami, to między innymi Stephen Jay Gould, Richard Dawkins, Douglas Futuyma oraz wielu innych ekspertów, których wymieniłem z nazwiska w komentarzach do literatury źródłowej do każdego rozdziału.

Większość profesjonalnych publikacji naukowych jest dostępna w wiodących czasopismach naukowych, takich jak „Nature” i „Science”, pełniących jednocześnie funkcje najbardziej prestiżowych instytucji naukowych odpowiednio w Wielkiej Brytanii i USA. Czasopismami o charakterze bardziej popularyzatorskim są brytyjski „New Scientist” i amerykański „Scientific American”^(). Autorami wartościowych książek są także filozofowie i historycy. Krótko mówiąc: dostępna literatura jest bogata, a czołowi przedstawiciele kręgów naukowych zawsze zakładali, że czytelnicy niemający wykształcenia naukowego potrafią zrozumieć przynajmniej najważniejsze świadectwa. Te jednak nigdy nie przemawiają same za siebie, ale mają znaczenie tylko w kontekście reguł rozumowania, które określają, co może być poddane rozważaniom i co można w ogóle uznać za świadectwo. Analizie chciałbym poddać zwłaszcza te reguły rozumowania.

Ostatni temat, jaki powinienem poruszyć, zanim zacznę właściwą część książki, dotyczy moich osobistych poglądów religijnych, a podejmuję go dlatego, że czytelnicy z pewnością będą się nad tym zastanawiać i ponieważ nie wykluczam siebie z ogólnej zasady, że przejawy stronniczości należy zidentyfikować i zbadać. Jestem chrześcijaninem i – filozoficznie rzecz biorąc – teistą. Wierzę, że istnieje Bóg, który mógł stworzyć coś z niczego, jeżeli taka była Jego wola, ale który równie dobrze mógł dokonać aktu stworzenia, posiłkując się naturalnym procesem ewolucji. Nie jestem obrońcą teorii stworzenia i w rzeczywistości nie chcę podejmować w tej książce tematu konfliktów między ujęciami biblijnymi a świadectwami dostarczanymi przez naukę.

Moim celem jest zbadanie samych tych świadectw, przy czym będę starannie odróżniać dane empiryczne od wszelkiej religijnej lub filozoficznej stronniczości, która mogłaby zniekształcić ich interpretację. Zakładam, że zwolennicy teorii stworzenia są stronniczy, ponieważ dochowują wierności biblijnemu fundamentalizmowi – na temat ich stanowiska będę miał więc bardzo niewiele do powiedzenia. Pytanie, na które chciałbym znaleźć odpowiedź, brzmi: czy za darwinizmem przemawia uczciwa ocena świadectw naukowych, czy może jest on innym rodzajem fundamentalizmu?

Czy naprawdę wiemy z całą pewnością, że istnieje jakiś naturalny proces, dzięki któremu ludzie i wszystkie inne istoty żywe mogły ewoluować z drobnoustrojów, a ostatecznie z materii nieożywionej? Kiedy Narodowa Akademia Nauk mówi nam, iż najbardziej podstawową cechą charakterystyczną nauki jest poleganie na wyjaśnieniach naturalistycznych, to czy mamy przez to rozumieć, że naukowcy uzyskali w jakiś sposób wiedzę, że Stwórca nie odegrał żadnej roli w stworzeniu świata i form życia? Czy twierdzenia niemające charakteru naukowego mogą być prawdziwe, czy należy uznać je za nonsensowne? Jeśli wziąć pod uwagę stanowcze poparcie środowiska naukowego dla idei naturalistycznej ewolucji, to czy osoby spoza tego środowiska mogą w ogóle rozważać możliwość, że ta oficjalnie przyjęta doktryna jest fałszywa? Spróbujmy poszukać odpowiedzi.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------W serii ukażą się m.in.:

Michael J. Behe
Czarna skrzynka Darwina.
Biochemiczne wyzwanie dla ewolucjonizmu

Michael J. Behe
Granica ewolucji.
W poszukiwaniu ograniczeń darwinizmu

Michael Denton
Kryzys teorii ewolucji

Michael Denton
Teoria ewolucji.
Kryzysu ciąg dalszy

Guillermo Gonzalez, Jay W. Richards
Wyjątkowa planeta.

Dlaczego nasze położenie w kosmosie umożliwia odkrycia naukowe

Stephen C. Meyer
Podpis w komórce.
DNA i świadectwa inteligentnego projektu
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: