- W empik go
Dawid - ebook
Dawid - ebook
Poeta, pasterz, król Izraela – oto Dawid, postać, która od wieków inspiruje artystów, pisarzy, filmowców, historyków i polityków. To także bohater powieści Krystyny Jarockiej, przenoszącej nas do czasów biblijnych – okrutnych, pełnych pasji, gniewu, namiętności i miłości; czasów zdrad, intryg, walk pałacowych między herosami i uzurpatorami, wojownikami i tchórzami. Dzięki autorce biblijne opowieści ożywają, by fascynować swoją barwnością i egzotycznością. Ale za sprawą „Dawida” mamy okazję zagłębić się nie tylko w historię, znaną nam za sprawą Biblii, ale i poznać skomplikowane meandry ludzkiej natury. To także książka o starości, samotności i śmierci, której nieuchronność zmusza króla Dawida do gorzkiego rachunku sumienia i do zawierzenia siebie poezji, gaszącej przeraźliwy egzystencjalny ból umierania.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67036-09-2 |
Rozmiar pliku: | 564 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Leżę w łożu zbyt obszernym teraz na moje wyschnięte i pomarszczone wiekiem ciało. Sulamitka, jedna z całego szeregu dziewcząt, które przysyła mi Batszeba, kręci się bez celu po komnacie, co mnie niewymownie denerwuje. W końcu każę się jej wynosić, by móc spokojnie pomyśleć. Zaraz oczywiście wpada zaniepokojona Batszeba, chce się dowiedzieć, z jakiego to powodu odprawiłem dziewczynę. Nie, nie zobaczy na mojej twarzy upokorzenia! To, że zamiast dzielić ze mną łoże, przysyła mi te wszystkie gładkoskóre dziewczyny, mocno mnie upokarza. Ona oczywiście tłumaczy, że jest już zbyt stara, bym czerpać mógł z jej obecności przyjemność, ale to jej zdanie i myślę, że nieszczere. To ja jestem jej wstrętny ze swoją starością. A ona? Czyż nie wygląda teraz jak drogocenna kamea z tymi wycyzelowanymi rysami twarzy, posrebrzonymi splotami upiętymi kunsztownie na karku? Jest jak jabłko napełnione ciepłem popołudnia, złotoróżowe, aż wargi drętwieją na wspomnienie jego soku. Ale ona tego nie dostrzega. Nie chce dostrzec, że ciało ulegające upływowi czasu poddaje się niepięknej przemianie, ale nie serce. Serce jest ciągle młode, ciągle łaknące uwagi, uczucia, pieszczoty. Wolę więc być tu sam, niż w obecności którejkolwiek z tych dziewcząt, bo przynajmniej nie czuję skrępowania swoim wyglądem i mogę spokojnie oddawać się wspomnieniom. Jestem już w smudze cienia, wiem to i oni wszyscy to wiedzą. Ale serce ciągle jest złaknione miłości, nie seksualnych jedynie doznań, ale miłości. Lecz nigdy o nią nie poproszę. Batszeba, gdyby mnie kochała, odgadłaby sercem, jak mi jest potrzebna, kiedy ogarnia mnie czarność nocy, kiedy szmer piasku w klepsydrze budzi najgorsze wspomnienia. Absalom – zawsze przychodzi mi na myśl on.
I czuję rzewność i rozgoryczenie zarazem, kiedy przypomnę sobie, jak ze zmienioną wściekłością twarzą wpadł do pałacu i począł wrzeszczeć, że Amnon, ten zwyrodnialec, zgwałcił Tamar!
– Ty sam ją do niego zaprowadziłeś! Jesteś taki sam podlec jak on!
Byłem oburzony! Jak on śmiał tak przemawiać do mnie, do ojca? Do swego króla?! Poza tym Tamar ze swoją urodą potrafiła budzić w mężczyznach szaleństwo. Coś nawet powiedziałem w tym guście.
Usiłowałem bronić Amnona, miałem do tego chłopca jako pierworodnego słabość. Był chory, leżał w gorączce, prosił, by Tamar przygotowała mu posiłek. Może w malignie pomylił ją z którąś ze służebnych? Absalom na te słowa chwycił przepięknie cyzelowaną czarę, podarowaną mi ongiś przez Filistynów za pomoc w walkach i która zawsze stała przy moim łożu napełniona winem z miodem, i roztrzaskał ją o mozaikową posadzkę. Tego było już za wiele. Kazałem sługom wyrzucić go za drzwi. Po kilku dniach dowiedziałem się, że wziął do siebie Tamar, ale Amnonowi nie powiedział marnego słowa. Gwoli sprawiedliwości wezwałem syna Achinoam do siebie, by wytłumaczył, dlaczego to zniewolił siostrę, zamiast poprosić mnie o jej rękę. Odrzekł, że pragnął jej od dawna, ale chciał sprawdzić, czy będą ze sobą szczęśliwi, bo różnie to bywa, jak mówią. Czyż miałem go ganić za rozsądek? I co? – spytałem.
– Wydała mi się po tym akcie wstrętna! – odrzekł szczerze. – Znienawidziłem ją w jednej chwili.
Nie dociekałem przyczyn. – Mogłeś ją jednak dyskretnie odesłać – powiedziałem po chwili – a nie wyprawić zszarganą na ulicę, jak zwykłą dziewkę. Przecież to córa królewska.
– Ojcze! – Uklęknął u moich stóp i rzekł: – Nie mogę ci powiedzieć, dlaczego nabrałem do niej wstrętu, ale nie zniósłbym jej dłużej u swego boku. Pchnąłbym się raczej nożem!
Co mogłem zrobić? W jaki sposób zapobiec czemuś, co potoczyło się potem jak lawina? Przez dwa lata Absalom zachowywał się w stosunku do mnie z dystansem, w stosunku do brata – całkiem swobodnie, jakby nic się nie stało. W czasie strzyży owiec wyprawił u siebie ucztę i na niej kazał sługom pochwycić Amnona i go zabić. Doszła mnie wieść, że pozabijał na owej uczcie wszystkich swoich braci, ale okazało się to nieprawdą. Zaraz potem uciekł do swego dziadka Talmeja, do Geszur. Tam pozostał trzy lata i ręce sprawiedliwości nie mogły go dosięgnąć. Jak bolało mnie serce przez te trzy lata. Bolało za oboma. Uciekałem jak zawsze w poezję i muzykę. To był prawdziwy balsam dla duszy i serca. Modliłem się do Najwyższego poezją, jakbym miód lał na swoje rany.
Wołałem:
_Odpowiedz na wołanie moje,_
_Sprawiedliwy Boże mój_
_W ucisku ulżyłeś mi_
_Zmiłuj się nade mną…_¹
I czułem ulgę nie tylko dlatego, że zwracałem się do Pana, ale też dlatego, że słodko w moich uszach dźwięczały struny cytry i słowa, które składałem w modlitwie, zdawały mi się tak piękne, że serce me zalewała błogość, iż jestem ich autorem.
Po trzech latach nieco zelżała boleść za Amnonem i któregoś dnia przy harfie przyszły mi słowa jakby z tchnieniem ducha:
_Czy wy, możnowładcy, naprawdę wydajecie wyroki_
_sprawiedliwe_
_I czy słusznie sądzicie synów ludzkich?_²
I wtedy pomyślałem o Absalomie i jego słusznym gniewie, bo przecież według prawa Amnon zasługiwał swoim czynem na śmierć. Nie na próżno w rozpaczy Tamar posypała sobie głowę popiołem i rozdarła rękawy sukni. Poddała się hańbie i uznała ją, i nie kryła jej przed ludźmi, choć nie było w tym jej winy. Wzruszyły mnie słowa psalmu, który ułożyłem, i zanim przebrzmiały struny harfy, postanowiłem dłużej nie nastawać na Absaloma i pozwoliłem mu wrócić do Jerozolimy. Ze względu jednak na nieutuloną boleść za synem Achinoam, nie pozwoliłem mu przekraczać bram pałacu i poleciłem trzymać się od nas z daleka.
------------------------------------------------------------------------
¹Ps 4; 2. Wszystkie cytaty pochodzą z Biblii Polskiej 064 BFBS – Warszawa – 1975-IX-50M.
²Ps 58; 2.II
O Absalomie, Absalomie, ile boleści mi przyczyniłeś! Nie tak bowiem bolała nieufność Saula, któremu po wielekroć udowadniałem swoją lojalność, jak zacięta a ukryta twoja wrogość do mnie. Czy sądzisz, że moja zgoda na twój wyjazd do Hebronu była dziełem Joaba?
Nie! Ufałem ci, ufałem twemu czystemu sercu, mój synu. A ty, skoro się tylko tam znalazłeś, począłeś obmyślać zdradę. A może jeszcze wcześniej, tu w Jerozolimie? O, na pewno tak, skoro odstąpił mnie Achitofel, którego ściągnąłeś z Gilo, by ci służył. Znalazłem się w takiej samej sytuacji jak przed laty, kiedy postawiono mnie przed Goliatem. Gdyby nie moja umiejętność celnego strzelania z procy, nigdy byś się nie zjawił na tym świecie. Teraz też musiałem co rychlej opuścić Jerozolimę, bo miałem pod sobą jedynie wojska zaciężne, Kreteńczyków i Filistynów, a ciebie już zdążono obwołać królem.
Upokorzyłeś mnie, Absalomie, przejmując mój harem i wszystko inne.
Całe szczęście, że zostawiłem ci w Jerozolimie szpiega Chuszaja Arkijczyka. Ten dobrze ci doradzał, żebyś przed rozprawą ze mną ściągnął jak najwięcej wojska, co pozwoliło i mnie na zebranie szyków. Twoje prawa do tronu, które tak pochopnie rozgłosiłeś, spotkały się z klęską. Trzeba było słuchać Achitofela, który ci radził uderzyć na mnie, póki byłem słaby. Ty, nikt inny, tylko ty jesteś winny jego samobójstwa w Gilo!
Teraz leżąc w łożu, przemawiałem do swego syna, jakby jeszcze żył i jakby można było jeszcze odwrócić koleje losu. W czasie marszu z Machanaim (obecne Khirbet Mahneh) aż do ostatniej nocy w lesie Efraima, przed ostateczną rozprawą, pisałem psalmy, w których od skarg na knowania wrogów przechodziłem do próśb o wybawienie mnie z ich mocy, aż do ufności pokładanej w Bogu. I o Adonai, znajdowałem w tych tekstach pociechę, że jeżeli nawet, to nie cały umrę, że pozostaną po mnie słowa, które są nieśmiertelne. Tak. To była największa moja pociecha. Psalm 3 napisałem w lesie, pod tym samym dębem, w który zaplątały się złote włosy mego syna, kiedy uciekał z pola walki po pogromie. O, jak ciężko przeżywałem jego śmierć! Joab, mimo moich próśb, by go oszczędzono, osobiście wbił w niego trzy oszczepy, w wiszącego na drzewie za włosy i bezbronnego! A potem jeszcze ganił mnie ostro za rozpacz z powodu buntownika. Gdzie miał serce ten człowiek?!
Dobrze, że moi kapłani Sadok i Abiatar przekonali na powrót lud do mnie, by uznano mnie królem, ale o wiele bardziej ucieszył mnie fakt, że wódz wojsk Absaloma, Amasa, zajął miejsce Joaba. Tak dokonała się sprawiedliwość! O, jakim pięknym mężczyzną był Absalom. Nie było piękniejszego męża w całej Jerozolimie. Ale zgubiły go włosy.
Mówiono, że zginął, bo się sprzeniewierzył ojcu i trafił do szeolu, ale ja mu przebaczyłem. I wyśpiewałem to przebaczenie na cytrze. I ze mną łkały jej struny tak, że ściskało mi się serce z żalu.
A kiedy wróciłem z triumfem do Jerozolimy, pozwoliłem matce Absaloma powrócić do Geszur, do ojczyzny, by nie musiała ranić sobie oczu i serca moim widokiem.
Warta była tego, by jej współczuć, bo była to niewiasta łagodna i kochająca, nie jak Mikal, która zawsze widziała we mnie tylko pastucha owiec i nie miała zrozumienia dla mojej poezji. Kiedy tańczyłem z radości, przyrównywała mnie do błazna, do trefnisia, nawet wówczas, kiedy byłem już królem! Jej pycha córki Saula była nie do zniesienia. Musiałem ją odesłać, co mi doradzał jej własny brat Jonatan. Makka była łagodna i kochająca jak Abigail, bo pozostałe bardziej służyły, niż kochały, bardziej były służebnicami niż żonami.
Prawdziwą jednak miłośnicą była Batszeba.III
Któregoś wieczoru, kiedy biedziłem się nad psalmem, który zamierzałem wyśpiewać Panu jako moją modlitwę wieczorną, a struny cytry długo nie współgrały z rytmem słów, spojrzałem w dół z tarasu i ujrzałem niewiastę otoczoną służkami, które lały z dzbanów wodę na jej obnażone ciało. Lampy oliwne rzucały migotliwe, złote blaski na alabaster jej skóry, długie sploty zakrywały jej ramię i pierś, na drugiej obnażonej igrały to róż, to złoto, w zależności od tego, jak przysłaniały lampy krzątające się przy niej dziewczęta. Domyśliłem się, że jest to kąpiel rytualna, ale ona sama zdała mi się jakby boginią, która wyszła ze świata pogan, by przez chwilę cieszyć moje oczy swoją baśniową urodą nimfy. Zaraz też jak w natchnieniu odnalazłem właściwe słowa i tekst zabrzmiał zgodnym rytmem ze strunami cytry. Ogarnęło mnie wzruszenie i poczułem dla niej wdzięczność, jakby ona swoim widokiem pomogła mi dokończyć zamierzone dzieło.
Zaraz też poleciłem słudze, aby zaprosił ją do mnie nazajutrz na kolację. Nie chciałem nic o niej wiedzieć, aby nie spłoszyć pierwszego wrażenia, które przywodziło mi na myśl jej obraz tam na dachu. Była dla mnie tajemniczym zjawiskiem, boginią z pięknej baśni, jedną z tych zaklętych w marmurze postaci, które widywałem u Greków, ożywioną jedynie dla mnie, by cieszyć moje oczy.
Przyszła. Jej posągowa piękność nic nie traciła przystrojona w szaty z muślinu i złotogłowia. Tym bardziej lśniła alabastrowa, nieskazitelna twarz w otoku miedzianych splotów, połyskujących złotem w blasku lamp. Tym bardziej zdawała się tajemnicza. Dwie służki, które jej towarzyszyły, odesłałem do domu, nie życzyłem sobie nikogo w jej obecności. Moje własne służebne, zastawiwszy mały stolik, przy którym siedzieliśmy, również się oddaliły. Pragnąłem sam jej usługiwać.
Z początku czuła się skrępowana, ale w miarę, jak opowiadałem jej, dlaczego postanowiłem ją poznać, opuściła ją nieśmiałość, i poczęliśmy rozmawiać jak dwoje równych sobie ludzi. Spytała, czy nie mógłbym jej zagrać tego psalmu, który wczoraj ukończyłem. W paru słowach oświadczyła mi, że zna moje utwory, odebrała staranne wychowanie i zna się na muzyce i poezji. Toteż kiedy wyśpiewałem _moją ufną modlitwę wieczorną_, poleciłem słudze, by przyniósł flet, i poprosiłem, by ona zaśpiewała mi coś, co lubi, a ja będę jej akompaniował. Wykonaliśmy więc wspólnie psalm 1, a kiedy śpiewała słodkim głosem:
_Będzie on jak drzewo zasadzone_
_nad strumieniami wód,_
_Wydające swój owoc we właściwym czasie,_
_Którego liść nie więdnie,_
_A wszystko co uczyni, powiedzie się…_³
uznałem, że nie wybrała żadnego z moich psalmów przez delikatność, a wyśpiewała właśnie ten, który był dla nas, dla mnie dobrą wróżbą na przyszłość.
I kiedy prowadziłem ją do łoża, nie było to uwiedzenie kobiety, poddanki króla, która nie śmie odmówić mu usług, ale przyzwolenie kobiety oczarowanej mężczyzną, którą łączą te same pragnienia.
Była to czarowna noc. Przyjmowała mnie w siebie nie jak służebnica, ale jak bogini szczodrze darząca swymi łaskami kochanka, wsysała mnie w siebie, otwierając przede mną takie odmęty rozkoszy, którymi nie sposób się nasycić, nie krzycząc. Toteż krzyczałem na cały pałac i nic mnie to nie obchodziło, że ktoś może być tego świadkiem.
Nie potrzebowałem intymności, koniecznej zdawałoby się w takiej sytuacji, mógłbym oddawać się uciechom z nią przed całym dworem, na środku Jerozolimy, przed oczami poddanych. Doznawałem takiego upojenia, że byłem jak w transie. Nigdy wcześniej tego nie przeżyłem, a przecież byłem doświadczonym mężczyzną!
Pozapalałem wszystkie lampy, wszystkie po kątach kaganki i od nowa podziwiałem jej nagość, i od nowa doznawałem ekstazy i w tej euforii zastał nas świt. Pobielił ściany, przyćmił światła lamp i w ich mdłych płomykach, mimo że ją błagałem, by została, odeszła. Czyż mogłem jej nakazać cokolwiek?
Kiedy tylko poczęto się krzątać w pałacu, wybrałem najpiękniejsze bransolety, które mieniły się tęczowo w świetle dnia, i posłałem jej przez sługę z zaproszeniem na dzisiejszy wieczór. Odesłała podarunek bez słowa. Przeżyłem w rozpaczy cały dzień i dzień następny, wreszcie gdy zapadł zmrok, sam poszedłem do jej domu. Jakież było moje zdziwienie, a nawet powiem, nieprzyjemne zaskoczenie, kiedy stanąłem na progu domu Uriasza!
Przecież Uriasz był moim rycerzem! Może to jego siostra? – pocieszałem się.
Przyjęła mnie w małym saloniku, gdzie siedziała, prawdopodobnie grając na harfie, bo kiedy wchodziłem, służebna odstawiała właśnie instrument od hebanowego stołeczka. Staliśmy naprzeciwko siebie w milczeniu, póki dziewczyna nie wyszła. Patrzyła na mnie ze współczuciem i to współczucie wcale mnie, o dziwo, nie upokarzało.
Po tym smutku w jej oczach poznałem, że nie była siostrą Uriasza, a jego żoną. Jego żoną, córką Eliama, jednego z moich trzydziestu siedmiu rycerzy, i wnuczką Achitofela, mego doradcy, którego rad słuchałem, jakbym słuchał proroka. O, Adonai! Dlaczego ta kobieta stanęła na mojej drodze?! Dlaczego?
– Po co ja cię wezwałem do pałacu? Dlaczego musiałem cię zobaczyć właśnie wtedy z tarasu?!
Nie robiłem jej wyrzutów, że weszła ze mną do łoża. Pragnęliśmy tego obydwoje, a ja o nic nie pytałem! Nie chciałem nic o niej wiedzieć, aż przyszedł i na nią ten czar, jaki mnie opanował. Skąd mogła wiedzieć, że nic o niej nie wiem? Może myślała, że zapraszam ją jako żonę swego rycerza, że chcę go wyróżnić, okazując szacunek żonie? Uriasz był poza Jerozolimą od miesięcy. Przyszła z dwiema służebnymi jak z normalną wizytą, zaproszona przez króla. Czyż miała odrzucić ten zaszczyt? Teraz dopiero zrozumiałem jej początkowe onieśmielenie, skrępowanie, kiedy odprawiłem służące. Ale potem… nasza rozmowa coraz swobodniejsza… jak dwoje przyjaciół. Wtedy to się zaczęło dziać!
– Nie mogę się ciebie wyrzec, rozumiesz to?
– Tak – odrzekła szeptem. – Ale co będzie z Uriaszem?
– Nie myśl teraz o tym. Na razie go tu nie ma. Przyjdziesz dzisiaj?
– Tak. Ale później niż wtedy.
– Dobrze. Rozumiesz, że nie mogę się ciebie teraz wyrzec? Wybacz mi, ale nie mogę!
------------------------------------------------------------------------
³Ps 1; 3.IV
I tak to się zaczęło! Były chwile, kiedy nie śmiałem pisać psalmów, zwracać się do Jahwe, takim czułem się zdrajcą i przeniewiercą, ale cóż. Nie mogłem zrezygnować z miłości tej kobiety.
Bo kochała mnie. Kochała mnie równie mocno jak ja ją i za noce z nią oddałbym bez żalu królestwo. A ona odwiedzała mnie co noc, czasem udawało mi się ją ubłagać, by zostawała i na dzień, a wówczas jedynie usługiwała nam zaufana służebna. Kiedy inni wstawali do swoich zajęć, my kładliśmy się dopiero, by odpocząć. Tak trawiliśmy w łożu całe dnie i noce. Batszeba, które to imię dostała na bar micwie, oznaczało: córka przysięgi. Toteż wolałem nazywać ją Batszua, bo to nadane później w obecnej sytuacji zakrawało na ironię losu. A poza tym była jak jej imię, miękka, jedwabista, delikatna jak wiosną bazie na łozach. I oszałamiająca zapachem swej złocistej skóry jak one.
Ale wszystko ma swój koniec i oto spod Rabby, gdzie trawiły czas nasze wojska w oblężeniu ammonickiej twierdzy pod wodzą Joaba, przybył do Jerozolimy Uriasz i jak przystało na rycerza, oddał mi hołd i ani myślał o odwiedzeniu żony, a tymczasem ona przed kilkoma dniami zwierzyła mi się, że jest w stanie błogosławionym.
Nasz bohater mimo mojej zachęty, by udał się do swego domu, nie zgodził się złamać prawa religijnego, które zakazywało rycerzom w trakcie działań wojennych współżycia z małżonkami. Znalazłem się w saku. Sam przed sobą z trudem przyznawałem, co mi chodziło w owej chwili po głowie. Chciałem, aby nie oparł się czarowi Batszeby i spędził z nią noc, dzięki czemu można by mu przypisać spłodzonego przeze mnie potomka, choć na samą myśl, że będą razem w łożu, zgrzytałem z wściekłości zębami. Żeby jakoś oderwać myśli od tej ponurej sytuacji, próbowałem pisać, ale mi nie szło. Nic mi nie przychodziło do głowy, więc i tu nie doznałem ulgi. Dopiero w nocy, kiedy i tak nie mogłem zasnąć, zacząłem pisać błagalny psalm do Pana, a rankiem, podniesiony jego treścią na duchu, dokończyłem go, odzyskawszy ufność w Bogu moim, bo czułem, że Pan mnie usłyszał.
_Wielu mówi: Kto ukaże nam dobro?_
_Wznieś nad nim światło oblicza swego, Panie!_
_Wlałeś w serce me większą radość_
_Niż kiedy się ma obfitość zboża i wina._
_Spokojnie się ułożę i zasnę,_
_Bo ty sam, Panie, sprawiasz,_
_że bezpiecznie mieszkam_⁴.
O, Adonai! Jaki człowiek jest słaby. Ledwo wyśpiewałem swój psalm przy akompaniamencie flecisty, ledwo podniosłem się nieco na duchu, kiedy nie ukrywam tego, podziwiałem swój tekst i byłem z niego jako twórca dumny, zaraz zacząłem przemyśliwać, jak się pozbyć Uriasza, bo nie mogłem pozwolić na kompromitację siebie. Fakt, że wracał na wojnę, ale znając jego sprawność żołnierską, nie mogłem opierać się na nadziei, że może przypadkiem zginie i sprawa rozwiąże się sama. O nie! Nie w tym wypadku! Toteż napisałem do Joaba ten haniebny list, który nakazywał towarzyszom opuścić go w boju. Ten wyrok śmierci na siebie sam zawiózł, wracając do Rabby. Od tej chwili liczyłem dni. Co spojrzałem na mój świeżo napisany psalm, oblewała mnie fala wstydu! Wreszcie wrzuciłem go głęboko do szuflady sekretnika, przy którym zazwyczaj pisałem, a nawet kazałem usunąć sekretnik z moich oczu!
Po trzech tygodniach przyjechał posłaniec z ponurą wieścią. Batszeba, odziawszy żałobne szaty, zamknęła się w domu. Gryzłem palce z tęsknoty, ale cóż, nie mogłem przełamać jej woli odbycia sumiennie tego, co nakazywały religia i obyczaj.
Wtedy uświadomiłem też sobie, że śmierć Uriasza była koniecznością, bo nigdy nie zgodziłbym się, aby nadal był jej mężem, choć z początku chyba nieświadomie to miałem na uwadze, by przypisać mu własne potomstwo i zostawić sprawy, jak były, czyli wyrzec się jej.
Ile zdradzieckich uczuć chowa ludzkie serce! Gdyby Bat- szeba słyszała, jak namawiam jej męża do spędzenia z nią nocy, jakże czułaby się upokorzona! Jakimi oczyma musiałaby odtąd patrzeć na mnie. Ile tchórzostwa odkryłaby we mnie? A ja sam? Jak patrzę na siebie swoimi oczami? Jak na zdrajcę, przeniewiercę, słabeusza i tchórza! Tak. Taki właśnie jestem. I w dodatku niesprawiedliwy. Dlaczego nie ukarałem Amnona za Tamar?! Absalom miał słuszność, nazywając mnie podlecem. Sprawiedliwie ukarał śmiercią brata, a ja? Straciłem ich obu. Jeden i tak nie żyje, a drugiego straciłem z oczu. Nie widziałem go już trzy lata, i Tamar też. Siedzą u swego dziada, który podsyca w nich, jestem tego pewien, nienawiść do mnie!
A teraz jeszcze to – śmierć Uriasza. Przyszedł do mnie prorok Natan i opowiedział mi taką oto historię:
– _W pewnym mieście żył biedak i bogacz. Bogacz miał mnóstwo owiec, biedak tylko jedną jedyną. Dbał o nią bardzo, karmił ją i poił. Kiedyś bogacz przechodził koło chaty ubogiego i zobaczył owcę bardzo zadbaną, z lśniącą sierścią i wymytym do czysta wymieniem. I zapragnął mieć ją w swoim stadzie. A kiedy upodobniła się do reszty jego owiec, bo nie dbano już o nią tak jak pierwej, chcąc ugościć jakiegoś przybysza, kazał zabić ją i upiec._ Jak myślisz, na co zasługuje bogacz?
Odpowiedziałem impulsywnie i z głębi serca:
– Na śmierć!
– Ty, królu, jesteś tym bogaczem. – Po czym odszedł.
Jakżebym mógł ukryć przed nim swe uczynki? Na co liczyłem w swoim przeniewierstwie? Na cierpliwość Jahwe do mnie? Na ślepotę mego proroka?!
Kiedy skończyła się żałoba Batszeby, pojąłem ją za żonę i nie mogłem wzbudzić w sobie ani żalu za Uriaszem, ani skruchy z powodu jego śmierci. Nie zaglądałem już do swoich tekstów ani nie dotykałem strun cytry czy harfy. Oddawałem się cały nocom i dniom z Batszebą.
A kilka dni przed rozwiązaniem przyszedł do pałacu Natan i patrząc mi surowo w oczy, oznajmił:
– Nie myśl, że ci wybaczono. Twój syn umrze!
------------------------------------------------------------------------
⁴Ps 4; 7-9.