Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Dawne kłamstwa - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
8 lipca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dawne kłamstwa - ebook

Pierwsza część porywającej trylogii o rodzinnych sekretach, romansach i odkrywaniu samej siebie

Co stanie się, gdy trzy siostry po śmierci matki odkryją, że ta – cudowna i uwielbiana przez wszystkich gwiazda filmowa – nie mogła ich urodzić?

Po tragicznej śmierci Jillian Croft, olśniewającej gwiazdy filmowej, świat jej córek, Olivii, Rosalind i Eve, kompletnie się wali. Siostry nie przypuszczają jednak, że będą musiały zmierzyć się z prawdą o wiele trudniejszą niż problemy psychiczne matki i udar ojca. Porządkując po latach rodzinny dom, odkrywają dokumentację medyczną, zgodnie z którą Jillian nie mogła urodzić żadnej z nich. Olivia i Eve są przekonane, że musiało dojść do pomyłki, ale ekscentrycznej i impulsywnej Rosalind intuicja podpowiada, że to prawda. Od zawsze czuła, że nie pasuje do atrakcyjnych sióstr, podejmuje więc amatorskie śledztwo, które prowadzi ją do spokojnego Princeton…

„Cudowna lektura z sugestywnymi opisami i wystarczającą ilością rodzinnych sekretów, by stworzyć porywającą odkrywczą podróż”. Woman

Jeśli chcesz poznać dalsze losy Eve i Olivii, przeczytaj Trudne prawdy i Bolesne sekrety (oba tomy w przygotowaniu)!

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66512-52-8
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

Składam najserdeczniejsze podziękowania mojej cudownej redaktorce Kate Byrne za danie szansy tej historii, a potem pozwolenie mi, bym opowiedziała ją w sposób, jaki uważałam za właściwy. Dziękuję wspaniałej artystce Tracy Miller, która cierpliwie odpowiadała na grad pytań dotyczących jej profesji i wykształcenia. Choć wyrażone na końcu, to jednak nie mniej ważne są słowa głębokiej wdzięczności dla mojego męża Marka Stoddera za jego niewzruszoną wiarę we mnie, zwłaszcza w okresach, gdy moja wiara w siebie zaczynała się kruszyć.Rozdział 1

20 stycznia 1967 (piątek)

Dzisiaj dostałam dwie wiadomości: absolutnie najlepszą na świecie i absolutnie najgorszą. Najlepsza to rola Sarah Brown w wiosennym musicalu Faceci i laleczki! Główna rola, a jestem dopiero w drugiej klasie! Deedee Cutler zachowała się wrednie i powiedziała, że to dlatego, że jestem pupilką pana McGregora. Odparłam, że zielony to brzydki kolor, a ona okropnie w nim wygląda. Wpadła we wściekłość, ale guzik mnie to obchodzi, bo to prawda.

Byłabym dzisiaj taka szczęśliwa, skakałabym pod niebiosa przez cały dzień, ale potem zdarzyła się najgorsza rzecz i zepsuła moje świętowanie. Nan dostała okres. W całej naszej klasie tylko my dwie jeszcze nie miałyśmy miesiączki. Kiedy mi powiedziała, skłamałam, że ja już od dawna mam, ale nie chciałam o tym mówić, żeby nie ranić jej uczuć. Nie mogę znieść tego, że jestem ostatnia. Ostatnia w całej szkole. Pewnie w całym stanie. Mama zachowuje się, jakby to nie było nic wielkiego, ale ona ma takie podejście do wszystkiego. Christina sprawia, że czuję się jak dziwoląg, i straszy mnie, że powinnam iść do lekarza, że szesnaście lat to o wiele za późno. Może ją też zacznę okłamywać, żeby się zamknęła, tylko że mamy wspólną łazienkę i musiałabym się sporo napracować, udając miesiączki.

Teraz płaczę jeszcze bardziej. Mam nadzieję, że pewnego dnia to przeczytam i będę się śmiała z tego, jak bardzo się przejmowałam, kiedy byłam młoda i na tyle głupia, żeby myśleć, że coś ze mną jest nie w porządku.

Myślę, że ze mną coś jest nie w porządku.

Rosalind zerwała taśmę z kolejnego kartonowego pudła spośród chyba setki zniesionych na dół ze strychu w domu ojca i macochy. Tym razem liczyła na coś wyjątkowego, jedną z oszałamiających kreacji mamy z premiery w Hollywood albo rozdania Oscarów, nowe fotografie rodzinne, listy albo pamiętniki – zapomniane klejnoty? Cokolwiek, byle znowu nie przedzierać się przez stosy papierów: artykułów naukowych, dokumentów finansowych i prawnych.

Rosalind i jej siostry, Olivia i Eve, oglądały uważnie każdy przedmiot, każdą teczkę i kopertę w każdym pudle, które przewieziono do Maine z domu rodzinnego w Kalifornii. W latach przed śmiercią, najgorszych latach, mama nabrała zwyczaju ukrywania ulubionych rzeczy w przekonaniu, że ktoś je ukradnie. Srebrna szczotka do włosów w garnkach. Diamentowy naszyjnik na dnie pudełka z chusteczkami higienicznymi. Zdjęcie z autografem sławnej gwiazdy w przewodniku turystycznym. Kiedy tata przestał wykładać i przeszedł na emeryturę, przeprowadził się na drugi koniec kraju do tego skromnego domu w stylu Cape Cod na wybrzeżu Maine (przedtem to był ich letni dom), a wszystko, co zamierzali sprzedać albo wyrzucić z ogromnej willi w stylu śródziemnomorskim w Beverly Hills, praktycznie trzeba było rozebrać na kawałki. Teraz po udarze taty oboje z Lauren zostali nagle przeniesieni na osiedle dla seniorów w Blue Hill, a na trzy siostry spadł obowiązek skrupulatnego zbadania pudeł, których nie przejrzeli dziesięć lat wcześniej.

Rosalind uniosła klapy i ostrożnie zajrzała do środka. Skrzywiła się. Teczki, wszystkie starannie opisane precyzyjnym pismem ojca. Z szelestem przesuwała palcami po zakładkach; ogarnął ją znajomy smutek, gdy pojęła, co w nich jest. Kontrakty filmowe i reklamowe Jillian Croft, dziesiątki kontraktów ułożonych chronologicznie, począwszy od 1970 roku, kiedy zadebiutowała w filmie Steve’a McQueena jako kelnerka przyjmująca jego zamówienie, skończywszy na roku 2001, roku jej śmierci, gdy zaangażowano ją do drugoplanowej roli w filmie klasy B oraz do reklamy L’Oréal.

Zrezygnowana Rosalind otwierała teczki, kartkowała dokumenty, potrząsała spiętymi stronicami, pragnąc gorąco, by wypadło z nich coś absolutnie niezwykłego i poprawiło jej humor.

Nic.

– Co robimy z kontraktami mamy? – Czekała na odpowiedzi sióstr, obstawiając w duchu, że będą sprzeczne.

– Wyrzucamy.

– Zostawiamy.

Po tygodniu spędzonym z Olivią i Eve Rosalind potrafiła z łatwością przewidzieć ich reakcje.

– Jeśli wy dwie ich nie chcecie, ja je wezmę – powiedziała Olivia. – Chciałabym je przeczytać, zobaczyć, jak się zmieniały umowy w show-biznesie.

– Proszę bardzo. – Rosalind wstała i zawlokła pudło ku Olivii, unikając wzroku Eve. Wiedziała, że młodszej siostrze ciśnie się na usta uwaga, iż kontrakty Olivii na programy kulinarne dla kablówki przypuszczalnie nie mają zbyt wiele wspólnego z kontraktami mamy na główne role w międzynarodowych przebojach filmowych.

Złapała następne pudło z wciąż imponującego stosu. Przecięła, zerwała, otworzyła. Szybkie zanurzenie ręki w owinięte bibułką przedmioty. Ha! Uśmiechnęła się na widok plastikowej dłoni wyłaniającej się z białego kokonu. To bardziej jej odpowiadało. Lalki z serii Heart Family, ukochane zabawki i towarzyszki.

Z zapałem je odwinęła. Najpierw mama w wykrochmalonej różowej sukience, napuszone blond włosy oklapnięte od wieloletniego ścisku w pudełku, skóra nadal nieskazitelna z wyjątkiem czerwonej kreski na prawej łydce. Operacja? Maźnięcie długopisem? Potem tata, elegancki w niebieskiej koszuli z białym kołnierzykiem, czerwonym krawacie i niesamowitych białych szelkach. Spokojny i nieporuszony, bez żadnych śladów upływu czasu. Życie mężczyzn było o wiele łatwiejsze.

– Popatrzcie. – Podniosła szczęśliwą parę. Podczas gdy Eve i Olivia surfowały i żeglowały z Kenem, Barbie i ich odlotowymi przyjaciółmi, Rosalind trzymała się solidnej tradycji Heartów. Tata codziennie rano wyjeżdżał do pracy kwadratowym kabrioletem marki Volkswagen, mama w domu opiekowała się uroczymi bliźniętami, dziewczynką i chłopczykiem. – Seksowna pani domu i jej przystojny mąż nadal ze sobą po tych wszystkich latach.

Eve uniosła wzrok; blond kucyk spadał jej na ramię skąpo osłonięte podartą koszulką.

– O Boże, pamiętam te lalki. Słodkie jak landrynki. Wiecznie się nimi bawiłaś.

– Powiedziałabym raczej, że obsesyjnie. – Olivia ziewnęła, wyciągając nad głowę imponująco wyrzeźbione ręce. – Zawsze myślałam, że teraz będziesz już miała męża i dziesięcioro dzieci.

– Właśnie, co w tej kwestii? – zapytała Eve.

– Żartujecie sobie? Jaki facet mógłby z tym konkurować? – Rosalind z emfazą potrząsnęła tatą Heartem. – Białe szelki! Kiedy ostatnio takie widziałyście? Przez niego za wysoko stawiam poprzeczkę mężczyznom.

– Don był dla ciebie idealny. – Olivia z żalem pokręciła głową. – Mogłaś mu kupić te szelki.

– Don powinien był sam do nich dorosnąć.

Eve nie wytrzymała. Olivia otworzyła usta, ale cokolwiek chciała odpowiedzieć, zagłuszył to wybuch śmiechu.

– Jesteś okropna.

– Dzięki. – Rosalind uśmiechnęła się z nadzieją, że temat został wyczerpany. Siostry miały dobre intencje, ale „dobre intencje” zwykle oznaczały, że były przy tym kosmicznie upierdliwe. Wróciła do pracy i odwinęła z bibułki bliźnięta Heartów, nadal wygodnie leżące w podwójnym wózku spacerowym, biało-niebieskim z różowymi kółkami. Im także upływ czasu zupełnie nie zaszkodził.

– Zobaczcie, co znalazłam! – Olivia podniosła wycinek z gazety. – Artykuł z „People”, z kwietnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego roku, zatytułowany Nasze modlitwy zostały wysłuchane. Posłuchajcie: „Po siedmiu latach strasznych rozczarowań zawsze olśniewająca Jillian Croft i jej przystojny mąż Daniel Braddock, nauczyciel aktorstwa, trzydziestego marca wreszcie powitali swoje pierwsze dziecko, Olivię Claudette Braddock. – Przycisnęła papier do piersi, jaśniejąc z dumy. – W głowie mi się nie mieści, że nigdy tego nie widziałam.

– Nie? Mnie mama pokazała artykuł na mój temat. – Rosalind dotarła do dna pudła, ale nie znalazła reszty bajecznej posiadłości Heartów.

– A mój jest w moim niemowlęcym albumie. – Eve spojrzała na najstarszą siostrę. – Nie miałam pojęcia, że poczęcie ciebie zajęło im siedem lat, Olivio. Rosalind i ja pojawiłyśmy się dość szybko po tobie. Cztery, potem pięć lat. Przypuszczam, że rozruszałaś sprzęt.

Olivia wydęła swoje idealnie obrysowane usta.

– Dlaczego nigdy mi tego nie pokazali?

– Kto wie? Popatrz tutaj. – Eve wyciągnęła torbę pełną identyfikatorów w plastikowych oprawkach. – „Witaj, jestem Daniel Braddock” powtórzone jakieś dwadzieścia pięć razy, chyba z każdej konferencji, w której w życiu brał udział. Po co to przechowywał?

Rosalind niewinnie zamrugała.

– Na wypadek gdyby zapomniał, kim jest?

Eve prychnęła.

– Jakby wielki Daniel Braddock mógł kiedykolwiek zapomnieć, kim jest. Albo pozwolić zapomnieć o tym innym.

– Chryste, Eve. – Olivia oparła ręce na biodrach opiętych designerskimi dżinsami. – Tata leży w szpitalu w strasznym stanie, a ty uważasz, że to dobra pora, żeby go obrażać?

Rosalind westchnęła. Jeśli Eve skręcała w prawo, Olivia szła w lewo.

– Stan jego zdrowia nie zmienia tego, kim był, Olivio.

– Kim jest, a nie był.

– Hej, dzieciaki! – Rosalind machała panią Heart z ekscytacją. – Kto chce zrobić z mamą galaretkę?

Eve ją zignorowała.

– Kto wie, kim będzie teraz? To był ciężki udar.

– Personel w Pine Ridge mówi, że prawdopodobnie odzyska sprawność, w każdym razie w znacznym stopniu. Był zdrowy.

– Ma siedemdziesiąt dziewięć lat, Olivio.

– Wiem, ile ma lat.

Mamusia Heart miała po uszy tych przekomarzań!

– Przestańcie się kłócić, to będziecie mogły zrobić Shake-a-Pudding na deser.

– Jejku, Shake-a-Pudding. – Eve chętnie podchwyciła nowy temat. – Nie słyszałam o tym od dziesięcioleci. Co to właściwie było?

– Błyskotliwie reklamowany budyń błyskawiczny.

– Tak czy owak tata przeżył czasy wielkiego kryzysu, stąd te identyfikatory. – Olivia wróciła do swojego pudła; nigdy nie pozwalała, by w kłótni ktoś inny miał ostatnie słowo. – Nie należał do pokolenia, które cokolwiek wyrzucało.

– Cóż, ja należę. – Eve uśmiechnęła się chłodno i wrzuciła torbę z identyfikatorami do wielkiego worka na trawę i liście. W salonie było ich pełno.

– Zróbmy sobie przerwę. – Rosalind odłożyła lalkę. – Potrzebuję odetchnąć powietrzem Maine.

– Jeśli będziemy ciągle robić przerwy, nigdy się z tym nie uporamy.

– W takim razie skoro w przeciwieństwie do mnie i Rosalind jesteś tu tylko przez ten tydzień, to może zostaniesz i będziesz pracowała?

Olivia posłała Eve krzywe spojrzenie, co było jednym z jej największych talentów.

– Prowadzę kącik z gotowaniem we wtorkowych wiadomościach porannych, poza tym w tym tygodniu mam owulację, więc muszę się bzyknąć z Derekiem. Jeśli uda mi się znaleźć czas, to wrócę i wam pomogę, choć dla mnie podróż tutaj z Los Angeles jest o wiele trudniejsza niż dla was, obie mieszkacie znacznie bliżej.

– Wyjdźmy na ganek. – Rosalind wstała. – Cały weekend był mglisty, martwimy się o tatę, a ta robota jest do dupy. Krótka przerwa wszystkim nam dobrze zrobi.

Milczenie.

Rosalind przybrała władczą, niezadowoloną minę.

– Nie każcie mi znowu wyjmować mamusi Heart.

– Dobra, dobra. – Eve sięgnęła do pudła. – Jeszcze jedna teczka i wychodzę. To ostatnia w tym pudle.

– Ja idę. – Olivia zdjęła bawełniane rękawiczki, które nosiła, by ochronić manikiur, i wsunęła pasmo włosów pod jedwabny szal zawinięty na głowie. Mogła włożyć cokolwiek, rzeczy zupełnie przypadkowe, i nadal wyglądała stylowo i ponętnie. Eve ubierała się tak, jakby powierzchowność jej nie obchodziła, a mimo to dzięki wzrostowi i idealnym rysom olśniewała.

Rosalind od zawsze określana była jako „słodka” i tak już zostało. Czasami myślała, że do tej niesamowicie pięknej rodziny podrzucił ją jakiś pijany bocian.

Przekraczając i omijając stosy, pudła i worki, pierwsza wyszła na zabudowany ganek, który w pogodne dni oferował cudowny widok na Mount Desert Island i jej najsławniejszą obywatelkę, Mount Cadillac. W porównaniu, z dajmy na to, Matterhornem to nie była wielka góra, ale stanowiła przedmiot miejscowej dumy, a z jej szczytu rozciągał się oszałamiający widok na poszarpane, pofałdowane wybrzeże.

Tego popołudnia niewiele było jednak widać – mgła uparcie przywierała do brzegu i taka pogoda utrzymywała się od trzech dni, w nieruchomym powietrzu nie wyczuwało się nawet śladu morskiej bryzy, która mogłaby ją rozwiać, nic nie zapowiadało, że chmury się przerzedzą i przepuszczą słońce, by ją rozgoniło. Nawet Rosalind miała trudności ze znalezieniem czegoś pozytywnego w tej monochromatycznej scenerii.

Przynajmniej zapach wciąż uzależniał, słony dzięki morzu, świeży dzięki sosnom rosnącym gęsto wokół domu – zapach końca sierpnia i pory dojrzewania. Rodzina Braddocków, kiedy tylko mogła, spędzała lato na Candlewood Point, oddalonym od najbliższego miasteczka Stirling o niemal trzynastokilometrową jazdę po wyboistej polnej drodze. Tutaj, z dala od coraz bardziej zatłoczonej południowej części stanu, nadal były dzikie tereny i przestrzeń, miejsca, gdzie człowiek, siedząc na brzegu, bez trudu mógł sobie wyobrazić siebie wiele wieków wcześniej.

Po śmierci mamy dziewczyny nie odwiedzały domu w Maine zbyt często, a zaczęły jeszcze rzadziej, gdy tata ożenił się z młodszą o dwadzieścia lat Lauren. Mnóstwo zajęć, mówiły, tak trudno się wyrwać.

Czy kogoś oszukały? Może siebie. Dobrze było tu wrócić.

Rosalind nabrała powietrza głęboko w płuca, przypominając sobie, że mama robiła to samo, rozkoszując się świeżością i czystością, tak niepodobną do Los Angeles. Jillian Croft kochała swój rodzinny stan, jego aromaty, topografię, wybrzeże i wolność. Rodzice znaleźli tę posesję pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy mama była u szczytu kariery filmowej – tutaj mogła się ukryć przed szalejącą z uwielbienia publicznością. Wszystkie najczulsze wspomnienia Rosalind o mamie pochodziły właśnie stąd. Gotowanie homarów i clambake, coroczna uczta z przyrządzanych specjalnie owoców morza z wodorostami, żeglowanie i pływanie kajakami, piesze wędrówki i pikniki na plaży, szarady i wspólne śpiewy. Przede wszystkim jednak były to najcenniejsze wspomnienia o matce relatywnie stabilnej i relatywnie spokojnej, mającej czas dla córek. Gotującej obiady, czytającej książki, grającej w gry. Takiej, która łowiła ryby, wykopywała małże, siedziała w pralni w starych ubraniach, czapce Red Soxów i ciemnych okularach, chociaż i tak wszyscy w mieście wiedzieli, kim jest. Która wieczorami, gdy dziewczynki leżały już w łóżkach, śmiała się z tatą, zamiast się z nim kłócić.

Tutaj mama zawsze brała leki. Przez resztę roku – tylko od przypadku do przypadku. Jedenasto-, może dwunastoletnia Rosalind, już krytyczna wobec świata i w równym stopniu zauroczona tym wakacyjnym spokojem mamy, co wyczerpana jej zmiennymi nastrojami przez pozostałe miesiące, zapytała kiedyś, dlaczego tak jest. Jillian w fartuchu pachnącym kurczakiem w ziołach, którego piekła w kapryśnym piekarniku, objęła średnią córkę i powiedziała: „Bo tutaj jestem Sylvią Moore, a Sylvia Moore nie ma choroby dwubiegunowej”.

Jak wiele innych rzeczy mówionych przez matkę, to także wydało się młodej Rosalind bez sensu. Sylvia Moore i Jillian Croft były tą samą osobą, musiały cierpieć na to samo schorzenie. Teraz myślała, że to rozumie. Mama wyjechała z Maine jako siedemnastolatka, niedługo potem zmieniła nazwisko i poświęciła się karierze aktorskiej. Zaburzenie afektywne dwubiegunowe pojawiło się, gdy miała niewiele ponad dwadzieścia lat.

Olivia wyszła na ganek, ściągnęła szal i potrząsnęła swoimi długimi, godnymi pozazdroszczenia rudymi włosami w tym samym odcieniu, którego zawsze używała matka.

– Miły niewidok. – Wykrzywiła się do aktualnie nieistniejącej zatoki.

– Przegapiasz subtelności. Tam szarość. – Rosalind machnęła ręką. – A tam, pomiędzy tą szarością a tamtą, jest jeszcze więcej szarości. Widzisz?

– Pamiętasz rok, w którym mama przyjechała tu z tatą i powiedziała, że było mglisto przez całe trzy tygodnie? Nawet ona chciała już się stąd zabierać, ale wtedy wreszcie wyszło słońce. – Olivia westchnęła. – Boże, tęsknię za nią.

– Myślałam właśnie, że tutaj była o wiele bardziej sobą.

– Tak. – Olivia położyła rękę na siatce otaczającej ganek, z zadumą wpatrując się w nicość. – Było super, prawda? Kiedy była szczęśliwa i dobrze sobie radziła. A potem, pod koniec, sprawy tak strasznie się potoczyły…

– Właśnie. – Rosalind nie znosiła myśleć o tym okresie. I nie cierpiała, kiedy Olivia tak aktorsko prezentowała smutek. – Jak tam sprawy z Derekiem? Wszystko w porządku?

– A kto to wie? – parsknęła Olivia, strasząc komara, który zerwał się z siatki. – Jest zajęty. Ciężko pracuje. Często podróżuje. Ta sprawa z dzieckiem to wielki stres, przynajmniej dla mnie. Wydaje się, że Derek podchodzi do tego spokojnie, ale wiesz, skończyłam trzydzieści osiem lat. Ja jestem gotowa na in vitro, on ciągle zwleka z decyzją.

– Jedna z moich przyjaciółek zdecydowała się na in vitro. Udało się za pierwszym razem. – Rosalind kłamała, ale nieszkodliwe kłamstwa bywały dobre. Martwiła się, że Olivia zaczyna nabierać przekonania, iż nigdy nie zajdzie w ciążę, a to wcale by jej nie pomogło.

– Mama też miała problemy. Ja się urodziłam dopiero po siedmiu latach, tak pisano w tym artykule. Myślałam, że czekają, aż ciąża nie będzie przeszkadzać jej w karierze. Więc to chyba zrozumiałe, że mnie też to spotyka, skoro z nas trzech jestem do niej najbardziej podobna.

Rosalind uściskała siostrę, chociaż zaczynała mieć dość tego ciągłego przypominania. Ale to była prawda – Olivia odziedziczyła nie tylko włosy i bujną figurę mamy, ale jej otwartą zmysłowość. Eve również pociągała mężczyzn, lecz onieśmieleni jej chłodem trzymali się na dystans. To z powodu Olivii śliniły się tłumy.

– Spotykasz się z kimś, Rozzy? Nadal myślę, że popełniłaś błąd, zrywając z Donem. Przynajmniej był lepszy niż ten świrnięty ekolog z Denver i o wiele lepszy od tego dzikusa, z którym chodziłaś przed wyjazdem z LA… Jak się nazywał?

– Wolf.

– Właśnie, Wolf!

– Z nikim się nie spotykam. – Rosalind także zapatrzyła się w szarość, zastanawiając się, czego nienawidzi bardziej: tej upartej mgły, kwestionowania jej osądu czy nazywania jej Rozzy. – Mam dobre życie. Bardzo lubię Nowy Jork. Lubię pracować w kawiarni, mam swoje malowanie i…

– Malowanie? Ścian czy na płótnie?

– Na płótnie. Olejami.

– Olejami. – Olivia odwróciła się i spojrzała na nią z ciekawością. – Pamiętam, że nieustannie rysowałaś, ale od kiedy malujesz?

– Zaczęłam w Kolorado. – Rosalind potrafiła otwarcie mówić o każdym aspekcie swojego życia, ale gdy rozmowa schodziła na jej malarstwo, czuła się naga. Nie cudownie naga, tylko wstydliwie, jakby odsłaniała przed światem niewydepilowane, obrzmiałe ciało. Już żałowała, że wspomniała o swoich obrazach. – Nadal zajmuję się projektowaniem ubiorów, regularnie ćwiczę, należę do klubów książki, mam mnóstwo przyjaciół. To mi wystarcza.

– Dajże spokój. Jesteś najbardziej romantyczna z naszej trójki. Zasuszysz się i umrzesz samotnie. Popatrz na te lalki, które tak kochałaś. – Olivia machnęła ręką, wskazując Rosalind od głowy do stóp. – Dlaczego normalnie się nie ubierasz i nie zrobisz sobie przyzwoitej fryzury? Ten spłowiały kolor jest zbyt surowy, zwłaszcza przy tak krótkich włosach, a te krzykliwie niedopasowane stroje… Wiesz, tak myślę, że odstraszasz wszystkich normalnych, porządnych facetów. Wyglądasz jak świruska.

– Jestem świruską. – Rosalind z uśmiechem przeczesała dłonią swojego jeżyka. Przez cały ten tydzień starała się, by słowa sióstr po niej spływały, powtarzała sobie, że kieruje nimi miłość, a ona musi tylko słuchać i zachowywać się miło.

Co nie tłumiło w niej chęci, by je spoliczkować.

– Nie jesteś świruską, tylko się tak zachowujesz. Tak czy inaczej… powinnaś się ustatkować.

– Zawsze taka byłam. Koliber, tata tak mnie nazywał, pamiętasz? – Uwielbiała to przezwisko niemal tak samo jak migotliwe, ruchliwe ptaszki, aż podsłuchała rozmowę rodziców, z której jasno wynikało, że to nie był komplement.

Tata dawał i tata nieodmiennie odbierał.

– Koliber to wymówka. Nic na dłuższą metę nie jest tak ekscytujące jak pierwszy poryw. Ani fryzury, ani posady, ani miasta, ani z całą pewnością związki. Musisz być z facetem wystarczająco długo, żeby odkryć coś głębszego.

– Ciągle to powtarzasz. – Jeśli Olivia uważała swój związek z Derekiem za głęboki, to Rosalind wolała płytkie.

– Hej, dziewczyny. – Eve wyszła na ganek z otwartą teczką w ręku. Wyglądała na zdenerwowaną. – Między zeznaniami podatkowymi znalazłam coś naprawdę niesamowitego. To karta medyczna mamy.

Olivia prychnęła.

– I co w tym niesamowitego? Przecież całe życie chodziła do lekarzy.

– Ale to nie jest karta od doktora Townsenda ani od jej psychiatry, ani też od lekarzy z ośrodka odwykowego, tylko od ginekologa z Nowego Jorku. Datowana na styczeń tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego dziewiątego, na rok przed ślubem z tatą. Jest tu napisane: „Pacjentka skarży się na trudności podczas stosunku”.

– Fuj. – Olivia zasłoniła dłońmi uszy. – Nie chcę wiedzieć.

Rosalind się skrzywiła.

– Biedna mama.

– Miała wtedy osiemnaście lat. Amenorrhoea, tak lekarz okreś­lił jej stan.

– Ameno co?

– Ja wiem. – Olivia podniosła rękę jak uczennica. – Brak miesiączek.

– Więc była w ciąży? – zapytała Rosalind. – Co się stało z dziec­kiem?

– Nie. Posłuchajcie. – Eve wróciła do dokumentu, który trzymała w drżących dłoniach. – „U pacjentki stwierdzono blizny na miednicy odpowiadające zabiegowi usunięcia jąder. Sprawia wrażenie nieświadomej swojego stanu”.

– Jakiego stanu?

– Usunięcie jąder? Nie zauważył, że jest kobietą? – Olivia przewróciła oczami. – Pamiętam te blizny. Widziałam je raz, jak mama się ubierała, miała je po obu stronach blisko kości biodrowych. Wycięto jej łagodne guzy, kiedy była młoda. Jądra! Co za konował!

Rosalind czuła mrowienie na skórze, jak zawsze, gdy przeczuwała, że wydarzy się coś złego.

– Czy nazwano jej stan?

– Na dole jest diagnoza. „Zespół całkowitej niewrażliwości na androgeny”.

– Hę? – Olivia podeszła do siostry i przez jej ramię spojrzała na dokument. – Zespół całkowitej niewrażliwości na androgeny? Co to znaczy?

Rosalind także się zbliżyła, wbijając paznokcie w przedramiona.

– Nie tolerowała ludzi z zaburzeniami tożsamości płciowej?

– O nie. – Olivia pokręciła głową. – W latach siedemdziesiątych nie mieli zaburzeń tożsamości płciowej.

Eve nie rozbawiły żarty sióstr.

– Próbowałam sprawdzić, na czym ten zespół polega, ale Google nie chce się załadować. Nie powinnyśmy były tak szybko odłączać Internetu taty.

– Jestem pewna, że to nic poważnego. – Rosalind wcale nie była pewna, ale mówiąc to, poczuła się lepiej. Poza tym mama umarła przed osiemnastu laty po przedawkowaniu leków, więc to nie tak, że ta dolegliwość mogła ją teraz zabić ponownie. – Sprawdzimy, jak będziemy w mieście.

– Nie zamierzam czekać tak długo. – Olivia wyjęła z kieszeni komórkę, wybrała numer, po czym przyłożyła do lewego ucha, prawą rękę opierając na biodrze.

– Cześć, Donna.

Rosalind wymieniła spojrzenia z Eve, która mruknęła zniecierpliwiona.

– Powiedz, że nie prosisz asystentki o…

– Dobrze. Sporo roboty. Hej, możesz coś dla mnie sprawdzić? Telefony działają dobrze, ale Internet mamy pół godziny jazdy stąd. – Olivia odwróciła się od Eve, która przewracała oczami. – Dzięki. Czym jest „zespół całkowitej niewrażliwości na androgeny”? Tak, poczekam.

– Jezu, Olivio. – Eve, nadal przeglądając teczkę, przysiadła na dość niezgrabnym krześle, które tata zbudował z drewna wyrzuconego przez morze. Było brzydkie, ale funkcjonalne, i był z niego bardzo dumny. Mama siadała na tym krześle, kiedy tata kręcił się w pobliżu, i przenosiła się na inne, w chwili gdy znikał. – Może znajdziemy jeszcze coś, co wyjaśni nam sprawę. Nie musiałaś zawracać jej gitary.

– Żaden problem. – Olivia potrząsnęła głową i znowu przyłożyła telefon do ucha. – To jej praca.

Rosalind poważnie w to wątpiła. Podobnie jak w to, że do obowiązków Donny należało szukanie – na próżno, co z góry było wiadome – lokalu, który dostarczyłby chińskie jedzenie do Candlewood Point.

– Znalazłaś? Świetnie. I co to jest? – Olivia słuchała uważnie. Mina jej zrzedła. Sapnęła głośno, szeroko otworzyła oczy. – Ale to… absurd.

Rosalind podeszła do siostry. Pod aktorskimi reakcjami kryło się szczere wzburzenie.

– Co powiedziała?

– Jesteś pewna? – Olivia uniosła rękę, dając znać Rosalind, żeby milczała. – Jesteś tego pewna? Nie ma innej definicji? Na innej stronie? To jest „zespół całkowitej niewrażliwości na androgeny”? Tak mówiłaś, Eve, prawda?

– Tak. – Eve wstała, ściskając teczkę w dłoni. – Co mówi Donna? Zaczynam się denerwować.

– Dziękuję, Donno. – Olivia się rozłączyła i spojrzała na siostry. Była roztrzęsiona. – Ktoś źle zapisał na maszynie tę diagnozę. Albo pomylił ją z dokumentacją innego pacjenta. Albo podrobił. Bo jeśli to prawda, mama nie mogłaby nas urodzić. Nie miałaby macicy. Jajników. Jajowodów. Żadnej żeńskiej zdolności reprodukcyjnej. Kropka.

Skroplona mgła kapała z drzew na dach ganku, wybijając regularny rytm.

Rosalind zadrżała.

– Co, do diabła?

– To niemożliwe – powiedziała Eve.

– Jasne, że niemożliwe – warknęła Olivia. – Przecież wszystkie trzy tu stoimy.

– Mogę to zobaczyć? – Rosalind wzięła od Eve dokument i uważnie go przestudiowała. Wyglądał na prawdziwy, nazwisko – dr James R. Winston – i adres lekarza widniały na górze karty, a nazwisko panieńskie mamy „Sylvia Moore” wpisano czcionką Courier we właściwych miejscach. – To na pewno pomyłka. Jutro jest poniedziałek, więc z samego rana zadzwonimy do tego gabinetu w Nowym Jorku i porozmawiamy z lekarzem albo jego asystentem.

– To było pięćdziesiąt lat temu. Facet na pewno już nie praktykuje. Prawdopodobnie nie żyje. – Olivia z komórką w dłoni zaczęła krążyć po ganku. – A w gabinecie nie przechowują tak długo dokumentów.

– Mogłybyśmy zapytać Lauren. – Rosalind wrzuciła dokument do teczki. Nie chciała dłużej na niego patrzeć. – Niewykluczone, że coś wie.

– Nie – odparła ostro Olivia. – Nie będziemy pytać Lauren o problemy zdrowotne mamy.

Rosalind z trudem powstrzymywała się przed ripostą. Tata ożenił się z Lauren piętnaście lat temu, trzy lata po śmierci mamy. Olivia nadal zachowywała się tak, jakby popełnił przestępstwo.

– Nie możemy zapytać taty, w każdym razie dopóki nie wyzdrowieje na tyle, by mówić pełnymi zdaniami. Wczoraj nazwał mnie „Rolandem”.

– Lauren odpada. – Olivia skrzyżowała ręce na piersi. – To nie jej sprawa.

– Rozumiem, co czujesz – powiedziała Rosalind łagodniejszym tonem. – Ale jeśli Lauren coś wie, może nam oszczędzić mnóstwo…

– A jeśli nie wie, to dowie się o czymś, co mama na pewno chciałaby ukryć, tego akurat jestem pewna na jakieś cztery tysiące procent.

– Dobrze, ale…

– Daj spokój, Rosalind. – Eve rzuciła teczkę na wielki stół, za którym rodzina niezliczoną ilość razy zasiadała do homarowych uczt. – Nie ma sensu.

– Chcę zrozumieć, o co chodzi.

– Wszystkie chcemy, ale nie tędy droga.

– To jakiś idiotyzm. W głowie mi się nie mieści, że w ogóle bierzemy pod uwagę prawdziwość tej diagnozy. – Olivia pomaszerowała do domu, zostawiając siostry, by porozumiewawczo wzruszyły do siebie ramionami. Po chwili wróciła równie energicznym krokiem z albumem fotograficznym w ręku. – Miałam zamiar obejrzeć go z wami przy kolacji. Tutaj są dowody, cały album.

– Boże, racja. – Rosalind poczuła, jak niepokój ustępuje miejsca uldze. – Album ciążowy.

– Alleluja! – wykrzyknęła Eve i stanęła obok Rosalind.

– W ciąży ze mną. – Olivia postukała w fotografię, przerzuciła kilka kart i wskazała następną. – Tuż przed urodzeniem mnie stoi przed domem w Beverly Hills. A tu jest ciocia Christina, która przyjmowała nasze porody. Tutaj mama w ciąży z tobą, Rosalind. W szóstym, potem w ósmym miesiącu.

– Więc skąd ta diagnoza? – zapytała Eve. – Jeśli to błąd, dlaczego ona albo tata mieliby zachować ten dokument?

– Tutaj w ciąży z tobą, Eve, w podróży do Paryża na koniec tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku. To cała nasza trójka. – Olivia z trzaskiem zamknęła album. – Mówiłam wam.

– No to co się stało? Wyleczyli ją? – Eve wyjęła album z rąk Olivii. – Żeby mogła nas urodzić?

Rosalind pokręciła głową, znowu trochę niespokojna.

– Brak organów reprodukcyjnych, tak powiedziała Donna. Nie mogli wyhodować jej nowych.

– Czy możliwa była transplantacja…

– Wtedy na pewno nie. Nie wiem jak teraz.

Ptak zaszeleścił niskimi gałęziami młodych sosen, ostrożnie pisnął i umilkł. Cisza była upiorna. Wydawało się, że nawet drobne fale bezszelestnie lądowały na skalistym brzegu.

– Mogła przygotowywać się do roli. Naprawdę wchodziła w postać. – Twarz Eve pojaśniała od nadziei. – Pamiętacie, jak przed pierwszym filmem z Burtem Reynoldsem poleciała do Montany nauczyć się jazdy wierzchem i dbania o konie? A przed rolą w Pionierskim duchu przez tydzień mieszkała w drewnianej chacie bez żadnych udogodnień. Nienawidziła każdej spędzonej tam sekundy, ale to zrobiła.

Rosalind naprawdę chciała, żeby rozwiązanie Eve miało sens, ale trudno było w nie uwierzyć.

– Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek grała kobietę, która nie może mieć dzieci.

– Dlaczego miałaby zadawać sobie trud tworzenia całej dokumentacji medycznej?

– Żeby lepiej wczuć się w postać – odparła Eve łamiącym się głosem. – Mogę sobie wyobrazić, jak ją studiuje i czuje się nieszczęśliwa.

– Nie kupuję tego. – Olivia potrząsnęła głową.

Eve westchnęła.

– Może jednak powinnyśmy porozmawiać z Lauren. Jeśli to prawda, tata musiał coś jej wspomnieć.

– Nie, jeśli nie było o czym wspominać – rzuciła gniewnie Olivia. – Mówiąc o tym z Lauren, zdradzimy naszą matkę. A co, jak sprawa się rozejdzie? Jak mogłybyśmy zrobić coś takiego mamie?

Eve gorzko się roześmiała.

– Mamy to raczej nie obejdzie.

– Jezu, Eve, to było okrutne. Ja mówię o prasie. Rozpęta się szaleństwo. Po udarze taty znowu się o nim rozpisywali.

– Rzecz w tym… – Rosalind oplotła się ramionami, wodząc spojrzeniem od Eve do Olivii i z powrotem; czuła, jak żołądek jej się skręca. – My naprawdę nie jesteśmy ani trochę do siebie podobne. Blondynka, brunetka, ruda, inne nosy i oczy, wy jesteście wysokie, ja…

– Przestań. Natychmiast przestań. – Olivia wzięła album ciążowy i zaczęła nim wymachiwać. – Trzy ciąże, trzy córki. To wystarczy.

– Rozumiem, że jesteś zdenerwowana. My też. Ale musimy wziąć pod uwagę wszystkie możliwości.

– Okay. – Olivia rzuciła album na stół i skrzyżowała ręce. – Biorąc pod uwagę to, co wiemy na pewno, czyli że mama była w ciąży i wszystkie nas urodziła, jakie są inne możliwości?

– Że… – Rosalind wzruszyła ramionami. – Sama nie wiem, udawała, że jest w ciąży?

– Co? – Olivia wyglądała na przerażoną. – Dlaczego miałaby udawać ciąże?

Eve uniosła brwi.

– No… to oczywiste.

– Żeby nikt się nie dowiedział, że nie mogła mieć dzieci – wyjaśniła Rosalind.

– Dlaczego tak bardzo miałaby się tym przejmować?

– Ponieważ strasznie zależało jej na wizerunku – odparła z goryczą Eve. – Wiesz o tym. To sprawa fundamentalna w waszym biznesie.

– Na tyle, by warto było udawać ciąże? Trzy porody? – Olivia pokręciła głową. – Nie kupuję tego.

Eve milczała, czytała diagnozę. Rosalind nie chciała powiedzieć na głos tego, co siostra przypuszczalnie myślała: choć uwielbiała mamę, uważała, że Jillian Croft gotowa była podjąć takie ryzyko.

– Dobra, w takim razie skąd my się wzięłyśmy? – Olivia wyrzuciła w górę rękę i uderzyła nią o biodro. – Z probówki? Przyniosły nas bociany? Z Amazonbaby.com?

– Adopcja. – Rosalind musiała zniżyć głos do szeptu, by słowo wydostało się z jej ust, choć skutek był taki, jakby wrzasnęła. Olivia i Eve zastygły zaszokowane.

W oddali zaszczekała foka. Ptak zaszeleścił liśćmi w poszyciu lasu.

Eve zamknęła teczkę.

– To by znaczyło, że tata nie jest naszym biologicznym ojcem.

– Brednie! – Olivia przycisnęła album do piersi. – Nazwiska mamy i taty są na naszych aktach urodzenia. To dokumenty prawne. A ty sugerujesz, Roz, że jakimś cudem mama udawała ciąże, udawała, że nas urodziła, sfałszowała akty urodzenia… To idiotyczna farsa, która wymagałaby udziału wielu osób przez długi czas, i mało prawdopodobne, żeby powiodła się raz, a co dopiero trzy razy.

– Masz rację. – Eve pokręciła głową. – Tak, masz rację. To szaleństwo.

– A co z historiami o naszym urodzeniu? – Olivia wpadła w natchnienie. – Każda z nas zna wszystkie szczegóły swojego porodu.

– Tak… – Rosalind myślała o wyjątkowym talencie mamy jako aktorki i narratorki. Myślała o nieznośnie niezgrabnej i mglistej rozmowie, którą mama przeprowadziła z nią o menstruacji, o tym, jak niekompetentna się wydawała, odpowiadając na pytania Rosalind. I o tym, że nigdy nie pozwalała, by córki widziały ją całkiem nagą, a równocześnie pozowała topless do „Playboya”. – Puenta jest taka, że nie ma sensu się kłócić, bo na razie za mało wiemy.

– Właśnie. Wracajmy do pracy. – Olivia weszła do domu. Eve spojrzała na Rosalind i podążyła za nią.

Rosalind powlokła się za siostrami. Miała wrażenie, jakby wkroczyła w inny wymiar, w którym wszystko nadal wygląda bardzo znajomo, a jednak nie jest takie samo. Matka pokazywała się publicznie, będąc w kolejnych ciążach, i przypuszczalnie urodziła troje dzieci z pomocą swojej siostry jako akuszerki. Która na akcie urodzenia mogła napisać każde nazwisko. Na trzech aktach także.

Nie zamierzała jednak wypowiadać swoich myśli na głos i powiększać tym ciężaru, pod którym już się uginały Olivia i Eve. Nie teraz. Musi istnieć logiczne wyjaśnienie tej diagnozy medycznej, zaprzeczającej absolutnie wszystkiemu, co wiedziały o matce.

Bo w przeciwnym razie ten zniszczony, zapomniany, wetknięty w niewłaściwe miejsce kawałek papieru przewróci ich życie do góry nogami.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: