Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dawno temu i nieprawda - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dawno temu i nieprawda - ebook

Gołkowski w najlepszym wydaniu, może to być dzieło, za które zostanie zapamiętany w kanonie literatury na następne pokolenia.

Maciej Głowacki

Głowacki wzniósł się na niewątpliwe wyżyny swego kunsztu literackiego, prezentując doskonale wyważone, synkretycznie bogate dzieło na miarę potrzeb współczesnej fantastyki zaangażowanej społecznie.

Michał Gołkowski

"Ta książka zaczęła się jako żart i w sumie nim pozostała... Jednak w miarę jego opowiadania, okazało się, że nie za bardzo jest się z czego śmiać - bo nawet żart nigdy nie powinien być opowiedziany najmniejszym kosztem, a więc na szkodę tych słabszych, nieprzystosowanych i marginalizowanych. Puentą staje się tryumf ich wszystkich nad nierównością, niesprawiedliwością i szyderstwem." - MG i MG

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8375-033-0
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Bardzo dobry, porządny pasek. Mój kolega się na takim powiesił.

Siedzący po turecku nad otwartym pudełkiem elf zamarł.

Powoli podniósł głowę i zamrugał, patrząc na starego krasnoluda, zaglądającego mu przez ramię.

– Co?

– Bardzo dobry pasek, mówię! Skóra solidna, ze trzy i pół milimetra, ręczne szycie stąd widzę. Co prawda nie dratwa, tylko nylonowa nić, ale gruba, jak się patrzy. No i sprzączka ze słusznego, węglowego żelaza, a nie jakiegoś, pożalcie się Dawni Bogowie, chińskiego stopu! – Duergrim pokiwał z uznaniem głową.

Adalorean mrugnął raz jeszcze i już otwierał usta, ale potem spojrzał na trzymany w ręku prezent gwiazdkowy.

– Ach… – Przywołał na twarz nieszczery uśmiech. – Tak, faktycznie. Bardzo ładny. Całe życie właśnie o tym marzyłem… O takim pasku.

Siedzieli w salce na parterze starej kamienicy na warszawskiej Woli, pełniącej szeroko pojętą rolę świetlicy i domu pomocy społecznej, świętując wspólnie kolejną Wigilię Bożego Narodzenia. Wszyscy razem: elfy, krasnoludy, orkowie, gnomy, gobliny, parka podstarzałych ogrów, kilka koboldów i nawet troll!

Wszyscy razem, każdy inny, wszyscy biedni.

Ledwie trzymający się marginesu społeczeństwa i państwa, które gdyby tylko mogło, to już dawno zepchnęłoby ich ze swojej karty arkusza obliczeniowego w niebyt. Zamknęło w rezerwatach. Zostawiło po nich tylko zakurzone artefakty w muzeach i urywki poezji jako lektury nadobowiązkowe w ósmej klasie podstawówki.

Potem zaś uroniło przysłowiową łzę: chlip, chlip, jakie to wszystko było piękne, szkoda, że odeszło… Ojej, w sumie to sami to zabiliśmy. No trudno, stało się.

Jednak mimo że magia zaczęła zanikać te paręset lat wcześniej, a w końcu odeszła bezpowrotnie, oni nadal byli tutaj: rozmawiali, śmiali się, jedli i pili.

Żyli, a już samo to w sobie było nielichym sukcesem.

– Podoba ci się? – zainteresowała się z drugiego końca sali Naellenor, stojąca w niewielkiej grupce. – Bardzo się cieszę. To jest, Święty Mikołaj bardzo się cieszy! Długo się zastanawiał, co by ci się naprawdę przydało i w końcu wybrał właśnie to!

– Jest… bardzo stylowy, tak. Męski – odrzekł Adalorean, przesuwając pasek przez wytarte szlufki mocno wyświechtanych dżinsów. Dopiął na ostatnią dziurkę, popatrzył na luźno wiszącą sprzączkę. – Zrobię sobie dodatkową dziurkę i będzie pasował jak ulał. Dziękuję. Współgra z kolorem moich oczu…

– E tam, oczy! Gacie w końcu ci przestaną spadać! – zaśmiał się krasnolud, poklepał go po ramieniu dłonią wielką niczym szufla do węgla. – Patrz lepiej, co ja dostałem, o!

Elf ujął w szczupłe, nie do końca czyste dłonie wciśnięte mu pudełko ze sklejki. Popatrzył zupełnie bez zrozumienia na metalowy przedmiot, leżący na wyściółce ze spiralnych drewnianych wiórów.

– To… bardzo ładne. Zabytkowe? – zaryzykował.

– Zabytkowe?! Młody człowieku, to biały kruk, unikat! Spójrz tutaj, o! – Duergrim Miedziak dosłownie złapał Adaloreana za kark, przygiął jego głowę w dół i pokazał sękatym paluchem na ledwie widoczną cechę. – To przecież autentyczna suwmiarka z zakładów Hippolita Cegielskiego z poznańskiego Bazaru! Pewnie już po tysiąc osiemset siedemdziesiątym roku wyprodukowana, bo wcześniej nie mieli tam własnego cechu narzędzi precyzyjnych, ale…

– Dokładnie sto czterdzieści dwa lata temu, w warsztacie niejakiego Keldyna Miedzianobrodego – zaszczebiotała Naellenor, podchodząc ku nim tanecznym krokiem. Delikatnie odczepiła dłoń krasnoluda od karku elfa, obdarzyła ich obu promiennym uśmiechem. – Czy to nazwisko coś może panu mówi, panie Dionizy?

Duergrim odchrząknął, mile połechtany, że młoda i bądź co bądź piękna półelfka zwraca się do niego nieoficjalną, wręcz pieszczotliwą, ludzką wersją jego imienia. Zastanowił się chwilę, jego brwi zjechały ku środkowi czoła, niczym dwie druciane szczotki sunące po stole narzędziowym. Krasnolud nagle rozpromienił się, chwycił za głowę.

– Stryjeczny dziadek Keldyn! – zaryczał radośnie. – Bogowie! Ale… jak?! Przecież cały jego warsztat, wszystkie narzędzia przepadły podczas nalotów w Drugiej Wojnie!

Półelfka uśmiechnęła się ciepło, nachyliła i cmoknęła starego krasnoluda w policzek.

– Jak widać nie wszystkie, panie Dionizy. Święty Mikołaj naszukał się trochę, ale w końcu mu się udało. Wesołych Świąt, mam nadzieję, że przyda się to panu w warsztacie.

– Czy się przyda? Ha! Jak tylko po wolnym wrócę, od razu się za robotę biorę przecież! To jest, jak się w końcu klient trafi. – Krasnolud wyraźnie zmarkotniał.

– Może taki miesiąc, panie Dionizy? Okres przedświąteczny w końcu, grudzień. Nowy rok przyjdzie, ludzie na pewno pomyślą sobie, że może pora w końcu wymienić ten stary, zepsuty zamek. Zjawią się i klienci!

Duergrim pomyślał chwilę, machnął ręką:

– Nawet jak nie, to furda z nimi, skoro nie wiedzą, co dobre! Zakład Miedziaka i tak będzie robić swoje. Dziękuję raz jeszcze, panienko Naellenor!

Skłonił się, co w wykonaniu istoty wyższej niż metr trzydzieści zapewne byłoby szarmanckim ukłonem, po czym radośnie odmaszerował, cmokając z uznaniem i wciąż oglądając dopiero co wyjętą z opakowania suwmiarkę.

Naellenor westchnęła ciężko i schyliła się, żeby podnieść z podłogi zostawione przez krasnoluda drewniane pudełko. Adalorean dał radę wyprzedzić ją o ułamek sekundy, poderwał się i podał jej:

– Proszę! Będzie na przyszły rok, przyda się Świętemu Mikołajowi… Albo raczej Świętej Naellenor. – Uśmiechnął się.

– Oj, daj spokój, Adaś! Owszem, część prezentów była bardziej ode mnie niż inne.

– „Część”? Gdyby nie ty, to byśmy tutaj mieli pusto pod choinką.

– Oj, naprawdę, nie łap mnie za słówka. Nieraz mówiłam ci, jak bardzo lubię dzielić się z innymi, a że akurat mam taką możliwość… Poza tym, sam wiesz, że była zrzutka. Są przecież święta!

Wiedział, a jakże. Wrzucił do wspólnej puszki na prezenty tyle, że był więcej niż pewien: nawet na wióry z pudełka dla Duergrima by nie wystarczyło.

– Uhm, bo wiesz, pod moją choinką też coś tam się znalazło – mruknął, sięgając do kieszeni. – Proszę, to dla ciebie.

Spojrzała na niego wielkimi oczami. Tymi wielkimi, zielonobłękitnymi, pięknymi, kształtnymi oczami, w których utonął lata temu, kiedy pierwszy raz ją zobaczył. Dosłownie wyrwała mu pudełeczko z ręki, zaczęła szarpać się ze sznurkiem. W końcu rozerwała papier, podniosła wieczko.

– Och… Jest śliczna! Absolutnie cudowna… Adaś, dziękuję, dziękuję! Czekaj, ale to… No nie mów, że sam to zrobiłeś!

– Sam – przyznał z nieukrywaną dumą.

Pomógł jej zapiąć na nadgarstku wyplecioną z kolorowej włóczki i wstążek bransoletkę, przesunął muszelki i szklany koralik tak, żeby były jak najlepiej widoczne. Naellenor wyciągnęła przed siebie rękę, obróciła raz i drugi do światła.

– Śliczna! Adaś, dziękuję ci. Nie trzeba było, naprawdę!

– Drobiazg – mruknął.

No cóż, faktycznie był to drobiazg w porównaniu do chociażby pierścionka, który Naellenor nosiła na palcu, albo też wysadzanej kryształkami zawieszki na szyję, którą podobno dostała od matki na urodziny.

Natomiast Adalorean i tak był z siebie dumny.

– Dziękuję. – Uśmiechnęła się, wspięła na palce i cmoknęła go w policzek.

Następnych kilka minut przeleciało gdzieś obok niego.

Owszem, był świadom, co się dzieje, ale widział wydarzenia – no cóż, z siedzenia pasażera. Wyglądał przez okienka własnych oczu, kiedy zgromadzili się wokół choinki, żeby zaśpiewać jeszcze dwie kolędy, a potem zasiedli przy nawet dość suto zastawionym stole. Jednak cały czas czuł, jak żywym ogniem pali go ślad po tym niby małym, a jednak tak ważnym pocałunku.

– No a ty co, Adaś? – Ze stuporu wytrącił go równie bezceremonialny, co bolesny kuksaniec w żebra. – Wchodzisz w to? Bo wiesz, to szansa jedna na milion!

– Hę? – Potrząsnął czupryną, jakby budząc się ze snu.

Siedzący obok niego przy stole Bercik pokręcił głową z dezaprobatą i zrobił w powietrzu dramatyczny ruch rękami.

– No pytam się, czy w to wchodzisz chyba, co nie? Przecież opowiadam ci, tłumaczę wszystko, jak trzeba. To będzie naprawdę coś, człowieku!

– He, bo ty jak dla człowieka tłumaczysz! – zaśmiała się chrapliwie siedząca naprzeciwko Krycha, plując na stół okruszkami przez nie mieszczące się w ustach kły. – A dla niego to trza jak dla elfa! On na piniondze nie rozumi. Ty jemu mów: ziarko wdusisz w ziemię, zasypiesz, podlejesz… I drzewo dla ciebie wyrasta, a uno ma liście!

– Po co mi liście? – nie zrozumiał Adalorean, patrząc to na gnoma, to na orczycę.

– Nie liście żadne, tylko pieniądze na tym drzewie rosną! Złote jabłka normalnie! – zaszeptał Bercik gorączkowo. – Mówię ci, że to złoty interes będzie! Tylko że ci dostawcy to nie są detaliści, rozumiesz? Tych włączników trzeba od razu wziąć hurtem, więcej, bo wtedy cena inna będzie. Inny czynnik skali!

– To znaczy ile więcej?

– No, tak od razu kontener, bo mniej się nie opłaca z Chin ściągać – zafrasował się Bercik, ale zaraz poweselał. – I ja swój wkład własny w to już mam, ale szukam, że tak powiem, udziałowca. Partnera, jak równy z równym. No, to jak? Wchodzisz?

– A jaki ty masz wkład, Bercik? – zapytał z powątpiewaniem Venceslaus, od pewnego czasu przysłuchujący się ich rozmowie. – Bo mi coś instynkt zawodowy podpowiada, że tu jest jakiś haczyk.

– Jaki znów haczyk, Wacek? Wszystko jasne jak na dłoni, przejrzyste jak kryształ! – zaperzył się gnom. – Ja daję swoje, Adaś wnosi kapitał…

– Swoje, to znaczy? – Venceslaus uniósł brew.

– No, ja pomysł daję! Własność, że tak powiem, intelektualną!

– Aaa, to jedna z tych transakcji. – Eksdemonolog pokiwał głową. – Lubię cię, Bercik, ale Adasia też lubię, więc doradzę wam obu: odpuśćcie sobie lepiej.

– Nie to nie, ja innego udziałowca znajdę! – fuknął obrażony gnom, po czym odwrócił się plecami do Adaloreana i zaciągnął tę samą śpiewkę do drugiego sąsiada: – Słuchaj no, Amon, bo jest taka sprawa, interes raczej…

– Dzięki – sapnął Adalorean, rzucając Venceslausowi wymowne spojrzenie.

– Nie ma za co, doprawdy. Cieszę się, że moja wiedza jeszcze komukolwiek może się do czegokolwiek przydać.

– Oj, daj spokój. Przecież chyba nie jest aż tak źle? – Elf spojrzał na niego zachęcająco.

Były adept mrocznych sztuk uśmiechnął się smutno, pokiwał głową na boki. Wyciągnął z torby i położył na nakrytym ceratą stole oprawiony w skórę grymuar. Przekartkował, zatrzymał się nad ryciną przedstawiającą jakąś rogatą bestię… Z nostalgią wciągnął nosem zapach starego pergaminu i zwietrzałego inkaustu.

– Nigdy nie jest tak źle, żeby nie dało się gorzej – rzucił sentencjonalnie. – Ale przyznaję, że zaskoczyliście mnie w tym roku. Coś takiego pod choinką znaleźć, no, no! I to jeszcze oryginał ręcznie spisany, a nie jakiś późniejszy odpis. Cudo! Aż boję się pomyśleć, ile to mogło kosztować.

– A nie ma o czym mówić, składkowe. Nawet ode mnie! – rzucił przez ramię Bercik, mimo zaangażowania w kolejną próbę monetyzacji marzeń wciąż zachowujący godną zawodowego sprzedawcy czujność.

– No tak, to jest rzeczywiście coś – stwierdził Venceslaus. – Będzie co czytać w długie zimowe wieczory w takim razie… A może i kilka nowych imion się tam znajdzie, żeby do listy dodać.

– Jak postępy, Waciu? – zainteresował się Adalorean.

Eksdemonolog westchnął, wzruszył ramionami.

– Nijak, szczerze mówiąc. Niedawno, półtora tygodnia temu, była akurat pełnia z koniunkcją Jowisza w gwiazdozbiorze Skorpiona, więc miałem nadzieję, że może coś się trafi. Cały wieczór przygotowań, nakład sił, środków i tak dalej…

– Cisza?

– Cisza. Ale już przywykłem chyba, wiesz? Kolejne imię skreślone, a do końca listy coraz bliżej. Ale co zrobić? Nadzieja umiera ostatnia, zaraz po nas.

Adalorean przełknął tylko ślinę, czując, jak nagle zaciska mu się gardło. Pozostali pokiwali głowami ze zrozumieniem, ktoś poklepał Venceslausa po ramieniu gestem otuchy.

– A ja się na wakacje wybieram! – wypalił Sahid, radośnie zakładając niebieskawe ręce za głowę.

– Wakacje? Och, ty… Dokąd? – nieudawanie zaciekawiła się Naellenor.

– A wezmę i polecę sobie do ciepłych krajów!

Siedzący naprzeciwko niego elf Irian pokiwał poważnie głową, delikatnie pogładził równie wiekowego jak on, wyliniałego, ledwie trzymającego się pazurami jego ramienia Żużla. Feniks zaskrzeczał słabo i zadymił z nozdrzy, a potem wtulił łeb w kołnierz swojego opiekuna, znów zapadając w drzemkę.

– Ach, dalekie południe. Ciepłe promienie słońca delikatnie muskające skórę, miękki piasek pod stopami. Poszum przelewających się ciepłych fal w kolorze lazuru… – westchnął tęsknie elf Wysokiego Rodu, jedyny w tym towarzystwie. – I bezkresna dal morza, łączącego się na widnokręgu ze sklepieniem niebieskim. Przypomina mi to jeden z dawnych poematów, w którym…

– Ile za bilet bulisz, co? – bezceremonialnie wciął mu się w słowo Bercik.

Sahid machnął cygaretką lekceważąco.

– Jakieś grosze dosłownie! Znalazłem takie połączenie, słuchajcie, że wyniesie mnie taniej, jak za bilet do Krakowa!

Słuchający go uważnie Brajan westchnął z rozrzewnieniem.

– Kraków. Miasto pełne legend, perła w koronie Polski. Stolica kultury, kolebka naszej państwowości…

– Chuja, nie kultury! – wtrąciła się Krycha. – Bydło tam takie, że daleko szukać… Z maczetami się ganiajo! Gorsi tamtejsi, z tej całej Wisły, jak nawet te kurwy z Gdyni som!

– Ej, tylko bez agresji, polityki i bez animozji lokalnych! – Naellenor zareagowała od razu. – Jak się umawialiśmy, Krysiu? Czego miało nie być?

– Negatywnych emocji – burknęła orczyca pod nosem, patrząc w swój talerz.

– No właśnie, bo…? Bo co wtedy?

– Bo dla mnie kuratorka wyrok odwiesi. – Krycha zwiesiła głowę jeszcze niżej.

– Otóż to. To jak, Sahid? Opowiesz nam, dokąd się wybierasz?

Dżin rozwalił się na krześle, zarzucił na stół nogi w lakierkach z nieco już oblazłymi ze złotej farby klamerkami. Pstryknął zameczkiem papierośnicy, wyciągnął z niej długimi, szczupłymi palcami ręcznie skręconą cygaretkę, wsunął w srebrzoną cygarniczkę. Potarł zapałką o podeszwę, przytknął do końcówki. Zaciągnął się i powoli wydmuchnął dym ku jarzeniówkom na suficie.

– Hiszpania – rzucił krótko.

Stół dosłownie eksplodował radosnym wyciem, okrzykami, gwizdami i odgłosami uderzeń dłoni o blat, ale Adalorean już tego nie usłyszał.

Nie usłyszał, bo już dłuższą chwilę wcześniej poczuł, jak znów zaczyna zaciskać mu się w piersi ten lodowaty supeł, przed którym ostrzegała go terapeutka. Zaciskał się, zaciskał… A potem sięgnął aż do samego serca.

Bo każdy z nich, jak tutaj siedzieli, miał jakieś swoje COŚ. Może i małe, może i durne, złudne, absurdalne – ale miał.

Każdy miał tutaj coś. A on? On nie miał dosłownie nic.

Nie miał nawet wspomnień.

Nie miał…

– Adaś… smutny? – zadudnił mu nad uchem basowy głos.

Drgnął, czując, jak spirala melancholii nagle prostuje się, a potem odpływa gdzieś od niego. Obrócił głowę i spojrzał wprost w ogromną, groteskowo wykrzywioną twarz rzecznego trolla.

– Może trochę. – Uśmiechnął się słabo. – Tak mi się jakoś zrobiło… Nijako.

– Ślimak… pocieszy? – Troll rozciągnął gębę w nieśmiałym uśmiechu niczym z najgorszego koszmaru.

– Nie, chyba nie trzeba. Już i tak pocieszasz, dziękuję. Wesołych Świąt tak w ogóle, bo nie zdążyłem się z tobą opłatkiem przełamać. Jak tam u ciebie? Dajesz radę?

– Ślimak… dobrze. Rodzina… dobrze. Jedzenie… jest. Wszystko… dobrze.

– Ej, no to super. Wiesz? Fajnie, że się jakoś u ciebie układa. Ogarnęliście ten problem z wilgocią?

Ślimak, jak wszystkie szanujące się trolle, mieszkał ze swoją rodziną pod mostem. I to nie byle jakim, bo pod samym mostem Poniatowskiego, centralnie na drugiej główce od strony Pragi.

Oczywiście, mieszkanie w miejscu do tego zupełnie nieprzystosowanym niosło ze sobą szereg problemów logistycznych – takich jak chociażby zacieki od nieszczelnych rynien, albo wilgoć wchodzącą w ściany nawet pomimo coraz niższego poziomu wody w rzece.

– Grzyb… już nie. Ślimak… poradził – z trudem wydukał troll, słabo radzący sobie z jakimkolwiek językiem, poza własnym narzeczem. – Ślimak… beczka.

– Zebrałeś grzyb ze ściany do beczki? Ale jak?

– Beczka… chemia.

– Aaa, znalazłeś fungicyd? Taki odgrzybiacz, tak?

Troll z radością pokiwał głową i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Ślimak… bohater.

– Ej, no to i ja z ciebie jestem dumny! To co, Ślimaczku? Wypijemy za to?

Wychylili toast paskudną, zieloną oranżadą, zagryźli czipsami.

To jest, Adalorean zagryzł czipsami, a Ślimak po prostu wsypał sobie do gęby całą zawartość torebki.

Zresztą, impreza miała się już ku końcowi, towarzystwo powoli zaczynało wstawać od stołów; Ślimak zmył się jako pierwszy, twierdząc z właściwą sobie lakonicznością, że „praca jest” i „musi załatwić”.

Oczywiście, Naellenor rzuciła się do sprzątania. Reszta chcąc nie chcąc podążyła w jej ślady. Sprawnie pozbierali papierowe talerzyki i jednorazowe sztućce do worków na śmieci, dopili i pozlewali do wspólnych butelek resztki napojów, na koniec zgarnęli do plecaków to, co pozostało z jedzenia.

– Bierzcie, bierzcie śmiało, bo się zmarnuje! – zachęcała ich półelfka. – Panie Dionizy, pan poczeka, ja to panu spakuję… Adaś, weź-no pomóż, co? Tam na kuchni są pudełka styropianowe, trzeba resztę pierogów podgrzać w piekarniku i porozkładać po równo.

– Panienko Naellenor, ale ja tak tylko dla smaku, parę sztuk! – próbował bronić się krasnolud.

– Nie chcę nawet tego słuchać! Co to, zmarnować się ma? Wstyd! Każdy dostaje paczkę do domu, bez dyskusji!

Zebrali, co było do zebrania, posprzątali, nawet podłogę zamietli i pozmywali. Podzielili wałówkę pomiędzy siebie. W końcu zgasili światło, zamknęli salę.

– To co, odprowadzicie mnie przed wylotem? – Sahid zatarł błękitne ręce. – Bo ja sobie nawet etykietę już wydrukowałem, pudełko w torbie mam!

Odprowadzili, a jakże. Pod supermarketem na rogu pożegnali się z nim wylewnie, kazali przywieźć po pocztówce, a potem dżin wlazł do lampy, którą owinęli folią bąbelkową, zapakowali w kartonowe pudełko, zalepili brązową taśmą klejącą, dokleili etykietę adresową i wsadzili do jednej z dziesiątek metalowych przegródek paczkomatu.

– Taki to ma szczęście. – Amon pokręcił głową. – Jeździ sobie po kraju jako przesyłka konduktorska, zerowe koszty utrzymania, za ogrzewanie nie płaci, ech… I dom zawsze pod ręką!

– Aha, jasne. A pamiętasz co było, jak mu lampę ukradli? – zaoponowała Naellenor.

– Fakt, był ten epizod. Ale co do przesyłek, to i ja mam się czym pochwalić, wiecie? Opchnąłem ostatnio jednemu takiemu zbieraczowi konkretny staroć, wyobraźcie sobie, facet bez dyskusji kliknął od razu cenę aukcyjną…

– Prezent, jak się patrzy! – przytaknął radośnie Duergrim.

– No mówię, pod choinkę jak znalazł, byle tylko pieniądze jeszcze do mnie doszły! No to co, kochani? Wesołych Świąt?

– Wesołych Świąt, szczęśliwszego Nowego Roku od razu!

– Wesołych Świąt!

Rozeszli się, każdy w swoją stronę; Adalorean i Naellenor zostali jako ostatni.

– No więc… – zaczął on.

– No więc, chyba pora na ciebie. – Uśmiechnęła się. – Masz jakiś transport? Czy podrzucić cię gdzieś?

– Och, nie no, coś ty. Poradzę sobie przecież – zaśmiał się Adalorean.

– Na pewno? Bo po mnie i tak zaraz podjedzie Wilbert.

– Och. Wilbert. No cóż, to życz jemu również wszystkiego najlepszego i…

– Nasz kierowca, głuptasie. O, zresztą, już tu jest. – Naellenor pomachała telefonem, widząc zbliżający się samochód. – To co, podwieźć cię? Bo to serio nie problem!

Elektryczna półlimuzyna podjechała bezgłośnie, zahamowała miękko. Przyciemniana szyba kierowcy opuściła się, ukazując wnętrze w kolorze mlecznej kawy i siedzącego za kierownicą z orzechowego drewna gnoma w białej koszuli.

– Dobry wieczór, panienko Natalio. Czy ten jegomość może panienkę niepokoi? – zazgrzytał, już sięgając jedną ręką do klamki drzwi, a drugą pod siedzenie.

– Co…? Nie, no coś ty, Wilbert! To przecież Adaś, mój kolega! – zaśmiała się półelfka. – No dobra, Adasiu, to daj jeszcze przytulasa na dobranoc i ja naprawdę muszę lecieć. Pa, paaa!

– Pa – powiedział tylko Adalorean, czując, jak kręci mu się w głowie od zapachu jej perfum.

Miękko trzasnęły drzwi, elektryczny silnik zaszumiał minimalnie głośniej i samochód potoczył się wzdłuż ulicy, sunąc bezszelestnie po asfalcie. Zwolnił na rondzie, wrzucił migacz i po chwili zniknął mu z oczu pomiędzy blokami.

Adalorean został sam, stojąc przy paczkomacie pod lokalnym supermarketem.

Wokół niego była Warszawa – pusta i zimna, rozjarzona na tle czarnego nieba, błyszcząca niezliczonymi kolorowymi punkcikami rozświetlonych okien, dekoracji świątecznych i mrugających na balkonach bloków lampek. Niemalże idealnie cicha, pozbawiona zwykłego dla stolicy ruchu – no bo kto miałby być w taką noc, w Wigilię, na ulicy?! Przecież wszyscy spędzali ten czas z rodzinami, w domach!

No cóż, jak widać prawie wszyscy.

Już wcześniej słyszał głośną kłótnię, która chyba przerodziła się w fazę otwartego konfliktu – to trzej gliniarze z nocnego patrolu usiłowali wylegitymować pijanego minotaura, który teraz wściekł się i rzucił na nich. W ruch poszły pałki i gaz pieprzowy, któryś zdążył odpalić halabardę, trzeszczącą łukiem wyładowania elektrycznego.

Powiew chłodniejszego wiatru szarpnął połą zbyt cienkiej kurtki, cisnął Adasiowi w twarz drobną kaszką zimnej mżawki.

Pora było się zbierać, zanim rozprawią się z jednym nie-ludziem i przyjdzie im do głowy zainteresować się nim… A za żadne skarby nie mógł sobie przypomnieć, czy wziął ze sobą dowód.

Nie pamiętał nawet, czy w ogóle go posiadał.

Elf zadrżał, wcisnął gołe dłonie w kieszenie spodni i powlókł się niemrawo w szeroko pojętym kierunku miejsca, w którym zamierzał spędzić tę magiczną noc.

Po drodze minęła go jeszcze pędząca na sygnale buda policyjnego hycla.

Daleko ponad polami betonowych blokowisk i osiedli mieszkalnych, wyniosłe i piękne na tle zachmurzonego nieba, mrugały czerwonymi światłami wieżowce śródmieścia.

Wieżowce śródmieścia mrugały czerwonymi światłami na tle zachmurzonego nieba, gdy Duergrim Miedziak maszerował równym, żwawym krokiem przez ulice nocnej Warszawy.

Stary krasnolud szedł na wyczucie, na azymut, nie myśląc nawet o tym, którą z dostępnych dróg wybierać w labiryncie uliczek i zaułków kamienic warszawskiej Woli. Zresztą, co tu było do myślenia? Znał tę okolicę na wylot.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: