- promocja
Defekt - ebook
Defekt - ebook
Jak daleko zaprowadziła go obsesja? Co jeszcze mógł zrobić? Co jeszcze zrobił? Czego mi nie powiedział?
Liwia ma wszystko – dom pełen ciepła, kochającego męża i ślicznego synka. Aż do dnia, gdy cały jej świat rozpada się na kawałki. Ktoś morduje jej męża w ich własnej kuchni. Liwia i jej synek nie mogą już czuć się bezpiecznie.
Kim jest morderca? Kto obserwuje Liwię? Sekrety powoli wychodzą na światło dzienne, a prawda okazuje się przerażająca.
NIE WIEM, CZY JESTEM GOTOWA POZNAĆ PRAWDĘ. WDECH, WYDECH. USPOKÓJ SIĘ. MUSISZ SIĘ SKUPIĆ. MUSISZ MIEĆ WSZYSTKO POD KONTROLĄ.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-632-1 |
Rozmiar pliku: | 656 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Krew jest wszędzie. Na moich dłoniach, przedramionach, brzuchu, kolanach, na twojej koszuli i rękojeści leżącego obok noża. Mam wrażenie, że za chwilę wypłynie spod moich powiek, jaskrawo wyrażając mój ból i stratę.
Czuję, jak moje zaciśnięte w pięści dłonie unoszą się i opadają w urywanym rytmie, rytmie śpiewu ptaków mieszkających przez wieczność pośród mocnych gałęzi rozłożystego dębu.
Jasne kuchenne kafelki topią się w ciemnoczerwonej cieczy. Struga krwi wyraźnie, boleśnie i drażniąco odcina się od śnieżnej bieli.
To wszystko jest tak bardzo nierealne.
– Dlaczego?
Słyszę twój szept, ale nie mogę ci odpowiedzieć – głos uwiązł mi w gardle, bo wiem, że zasługujesz na wiele pięknych słów, a ja nie jestem w stanie ich znaleźć i delikatnie wypowiedzieć ich do twojego ucha, zanim umrzesz.
Wokół mojego gardła powoli zaciska się kolczasty drut, bo patrząc w twoje oczy, z których ulatuje życie, zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, co się stało, co się dzieje i że to już nigdy się nie odstanie.
– Właśnie, Liwio. Dlaczego?
Ten głos jest inny. Spokojny, wyważony, głęboki, pełen ukrytych znaczeń, które tak dobrze znam, które siedzą zakopane głęboko na dnie mojej czaszki.
– Odejdź! – syczę przez ściśnięte do bólu gardło. – Zostaw nas samych. Choć na chwilę, właśnie teraz zostaw nas samych!
– To wszystko twoja wina.
– Tak mi przykro, kochanie! – łkam, przyciskając do twojej piersi biały ręcznik.
Odwracam się gwałtownie w kierunku wyjścia na taras, ale jego już nie ma.
– Dlaczego? Co się stało? – pytają sine usta.
Krwawe łzy toczą się po moich policzkach, gdy nachylam się do twojego ucha i szepczę zaklęcia pokonujące śmierć, mając nadzieję, że je słyszysz i rozumiesz.
Po chwili twój oddech staje się płytszy, kilka sekund później klatka piersiowa przestaje się unosić, a nić łącząca nasze spojrzenie pęka z hukiem.ROZDZIAŁ I
– Wczoraj byliśmy z małym kolejny raz w zoo. Na początku te wycieczki sprawiały radość tylko mnie, ale zauważyłam, że im częściej tam chodzimy, tym bardziej jest podekscytowany. Zaczyna interesować się zwierzętami. Najbardziej lubi patrzeć na goryle i żyrafy; wyrywa się ze spacerówki, śmieje się i klaszcze, ale gdy biorę go za rękę i podchodzimy razem do krat albo do szklanej ściany, milknie i zaczyna je uważnie obserwować. A wtedy one zazwyczaj zaczynają obserwować jego. Czasami mam głupie uczucie, że jest między nimi nić porozumienia, której najlepszy ewolucjonista nie byłby w stanie wytłumaczyć... Tak, wiem, że to idiotyczne, nie musisz mi tego mówić! Cieszę się, że tak się nimi interesuje. Może w przyszłości zostanie weterynarzem, kto wie? Gdy spacerowaliśmy, świeciło słońce, ale wiał chłodny wiatr i dziś zauważyłam, że Dorian siąka nosem. Kolejne dni chyba spędzimy w domu, bo boję się, że to przeziębienie. Sam wiesz, że z powodu astmy ciężko je przechodzi. Bardzo chciałam cię dziś zobaczyć, w końcu to nasza rocznica… Więc ubrałam nasze słonko ciepło i przywiozłam je tutaj, żeby choć chwilę z tobą posiedzieć. Obiecuję, że od jutra siedzimy murem w domu! I jeśli przez ten czas Dorian się nie rozchoruje, to za tydzień znowu pójdziemy do zoo. Otwierają tam małe oceanarium. Możesz obserwować zwierzęta znad powierzchni, ale możesz też zejść na dół i widzieć wszystko, co dzieje się pod wodą! Idziesz tunelem, a zwierzęta są oddzielone od ciebie tylko ścianą szkła. Wyobrażasz to sobie? Kiedyś, wiele lat temu, ojciec zabrał mnie do takiego oceanarium, ale tamto było ogromne! Albo to ja byłam taka mała… W każdym razie już kupiłam bilety. Szkoda, że nie możesz pójść razem z nami.
Dorian zaczyna kwilić. Delikatnie kołyszę wózkiem, żeby chłopiec się nie wybudził. Po chwili uspokaja się i znowu zapada w drzemkę.
– Tak bardzo mi ciebie brakuje.
Pojedyncza łza spływa po moim policzku, gdy nachylam się i poprawiam doniczki stojące na płycie nagrobnej. Pewnie ktoś z rodziny Ariela je przyniósł. Tanie plastikowe bezguście. Najchętniej bym je wyrzuciła.
Podnoszę się gwałtownie z wąskiej ławeczki i chwytam trzy brzydkie dekoracje ze sztucznych kwiatów, przypominających bardziej wyschłe badyle, rzucam okiem dookoła i oddalam się kilkanaście kroków do dużego śmietnika, by wyrzucić te paskudztwa. Idąc, trzymam je tak, jakbym miała w rękach granat i chciała się go pozbyć, zanim wybuchnie.
Wracam i przestawiam na grobie Ariela pozostałe znicze i doniczki z żywymi kwiatami, które systematycznie tu przynoszę. Tak. Tak jest o wiele lepiej.
Po chwili czuję lekkie, ale bolesne ukłucie w sercu i przypominam sobie, że Ariela przecież to nie interesuje. Tylko dla mnie ma znaczenie to, jak przystrojony jest jego grób. Gdyby teraz stał koło mnie, powiedziałby twardym, niskim głosem:
– Liwia, daj spokój, kogo to obchodzi! Niech sobie stawiają te paskudne kwiaty, jeśli im to przynosi ulgę.
– Przestań, Ariel.
– Dlaczego? Co się stało?
Potrząsam gwałtownie głową, starając się odpędzić jego głos, bo mam wrażenie, że naprawdę stoi za mną, a jego słowa przed chwilą zawisły w ciepłym powietrzu. Te ostatnie, które wypowiedział, gdy przyciskałam z całej siły dłonie do jego klatki piersiowej, na której podarta koszula tak szybko nasiąkała krwią. Moje ciało drętwieje, oddech przyspiesza, a oczy wypełniają się łzami.
– Musimy iść. Dorian zaraz się obudzi.
Rozglądam się dookoła, aby upewnić się, że Ariela faktycznie tu nie ma. Po chwili zerkam na płytę, na której wyryta jest data jego urodzin. I data śmierci, dokładnie sześć miesięcy temu.
Zakładam torebkę na ramię i popycham wózek z moim śpiącym synkiem.
Za tydzień znowu cię odwiedzimy. Tak bardzo za tobą tęsknię.ROZDZIAŁ II
Gwałtownymi ruchami staram się przekręcić klucz w tym cholernym zamku, mając wrażenie, że za chwilę go złamię. Sprowadzony naprędce fachowiec upierał się, że należy wymienić futrynę, bo została wykrzywiona, ja jednak musiałam mieć zamek założony od razu, tego samego dnia. Inaczej nie mogłabym zostać w tym domu sama z moim dzieckiem. Mężczyzna zrobił, co mógł, zostawił wizytówkę i obiecał za darmo założyć zamek jeszcze raz, gdy już wymienię drzwi wejściowe i futrynę. Nigdy do niego nie zadzwoniłam. Wizytówka od prawie pół roku leży w szufladce komody przy drzwiach wejściowych.
W końcu przekręcam klucz, lekko popycham drzwi i opieram się czołem o framugę, dysząc ciężko, jakbym przebiegła maraton. Nie wiem, na kogo bardziej jestem wkurzona – na tego przeklętego fachowca czy na samą siebie.
Odwracam się i biorę kilka głębokich wdechów, próbując się uspokoić. Po chwili widzę przejeżdżający przed naszym domem radiowóz, który wydaje pojedynczy dźwięk syreną. Przywdziewam na twarz uśmiech i delikatnie macham dłonią, unosząc ją wysoko nad głową.
Codziennie walczę z tym pieprzonym kluczem, z tym demonem, który zna mnie lepiej niż ja siebie. Codziennie walczę z tym obrazem, który zastałam tamtego pamiętnego dnia, kiedy moje życie przewróciło się do góry nogami.
Wszystko wtedy wydawało się być w jak najlepszym porządku. Drobinki kurzu wirowały w powietrzu, promienie zachodzącego słońca wpadające przez szybkę w drzwiach nagrzewały fragment parkietu, gdzie niemal codziennie wylegiwał się Kot, który po śmierci Ariela wyszedł i już nie wrócił. Wiszącą na wieszaku kurtkę mojego męża i mój prochowiec wzdymał wiatr. I tenże wiatr szarpał też niewidzialną struną wydającą charakterystyczny dźwięk, który czułam głęboko w moich płucach i w moim sercu. Tak mocno odczuwałam wiszącą w powietrzu determinację oblepioną przerażeniem.
Niepokoiła mnie jedynie cisza, przerywana pulsującym szumem w uszach, który zwiastował coś złego. Dorian nie kwilił i nie płakał.
To nic takiego – myślałam. Ariel na pewno go uśpił. Robił to lepiej niż ja, jak gdyby miał do tego wrodzony talent. Kochałam patrzeć na to, z jaką czułością obejmuje maleńkie ciałko naszego synka, kołysze go, mruczy i szepcze słowa przeznaczone tylko dla ich uszu.
Dziś, dokładnie tak jak tamtego jesiennego popołudnia, staję w ciemnym korytarzu, czując, że mimo iż otoczenie wygląda tak zwyczajnie, za chwilę wszystko się zmieni. Planety w sekundę obrócą się wokół swojej osi, siła grawitacji powali mnie na ziemię. Czuję tę wibrację za każdym razem, gdy przekraczam próg światów przeszłości i teraźniejszości. Nie chcę tego robić, ale wiem, że muszę. Nie mam innego wyjścia. Nie ma już odwrotu. Tak po prostu miało być.
Przestępuję z nogi na nogę, a spod powieki wypływa łza, bo dobrze wiem, że tak będzie zawsze. Zawsze będę umierać tu razem z tobą, wydawać rozdzierający krzyk i trzymając mocno twoją dłoń, topić się w twoich gasnących oczach.
Wtaczam do środka wózek ze śpiącym Dorianem, zamykam drzwi, przekręcam klucz w zamku, przesuwam zasuwę i zakładam łańcuch. Odkładam klucze na półkę koło wieszaka i zastanawiam się, co zrobię z resztą tego dnia. Nie mam już ambicji, pasji, nie mam ochoty czytać książek ani oglądać seriali. Gdyby nie Dorian, tygodniami nie wychodziłabym z łóżka.
– Liwia, jesteś beznadziejna. Jeśli nie chcesz, żeby ludzie tak o tobie myśleli, musisz udowodnić im, że to nieprawda. Inaczej nigdy nic ci się nie uda. Pozory to największa i najskuteczniejsza broń na świecie.
Zaciskam mocno pięści, starając się z całych sił zignorować głos w mojej głowie.
Dorian zaczyna się wiercić w wózku, więc biorę go na ręce, zanoszę do kuchni i sadzam na krzesełku. Wyjmuję z lodówki jogurt, nakładam go do miski wraz z garścią owoców. Mój syn dopiero uczy się używać łyżeczki, ale idzie mu coraz lepiej. Zajmuje się jedzeniem, a ja przechodzę do salonu i włączam telewizor. Kiedyś nienawidziłam tego nieustającego jazgotu, ale odkąd nie ma Ariela i w domu panuje pełna zawieszonych w przestrzeni słów cisza, nie jestem w stanie normalnie funkcjonować. I telewizor na parterze, i radio na piętrze muszą być włączone, gdy jesteśmy w domu. Tak jest mi raźniej.
Reaguję, gdy dzwoni mój telefon. Wyciągam go z kieszeni i spoglądam na ekran. Dzwoni Krystian. Odbieram.
– Cześć.
– Liwia, nie wyłączyłaś alarmu. Biegnij wbić kod, zanim przestaniesz słyszeć własne myśli.
Durny alarm! Rzucam telefon na blat, pędzę na korytarz i szybko wprowadzam kod, naciskając gumowe klawisze na panelu umieszczonym obok lustra i wieszaka. Lampka przestaje migać na czerwono. Tym razem uchronię się od jazgotu rozsadzającego moje bębenki i sprawiającego, że mój syn wyje wniebogłosy.
Wracam do kuchni i podnoszę upuszczony telefon.
– Przepraszam, Krystian.
– Pamiętaj, że przez pierwsze cztery minuty wysyłany jest sygnał do firmy ochroniarskiej. Jeśli się do ciebie nie dodzwonią, przyjeżdżają od razu. A jeśli odbierzesz, zjawią się w ciągu kwadransa. Pozdrów chłopaków, za chwilę powinni przyjechać.
– Przepraszam, Krystian. Naprawdę o tym zapominam. Mam tyle rzeczy na głowie… Obiecuję, że to był ostatni raz.
– Obiecywałaś to setki razy, Liwia. No ale wszystko w porządku, nie przejmuj się, to ich robota. Chłopacy to byli policjanci, znamy się od dawna. Koledzy mojego ojca, wiesz. – Słyszę w jego głosie, że się uśmiecha.
– Wiem. Mówiłeś to setki razy.
– Tak jak ja tobie, żebyś pamiętała o alarmie.
– Wiem, wiem. Już mówiłam, że przepraszam.
– Spokojnie, przecież żartuję! Masz prawo zapominać. Jutro wpadnę do was z pizzą, co ty na to? Przyniosę jakąś zabawkę dla młodego.
– Dorian ma już wystarczająco dużo zabawek…
– Spokojnie, wujek Krystian wymyśli coś super! Sama zobaczysz! To jak, o siódmej? Będziesz w domu?
– Tak.
– Świetnie, zatem do zobaczenia jutro. Trzymaj się!
Rozłączam się bez słowa.
Każdy dzień jest ciężki. I mimo że coraz bardziej przyzwyczajam się do tego, że ciebie już nie ma, to w dalszym ciągu jest to niewyobrażalnie bolesne. Tyle było między nami ciepła i drżenia. Tyle niezrozumienia pękającego pod ciężarem naszej miłości i tego, jak bardzo byliśmy od siebie uzależnieni. Aż pewnego dnia, w ciągu jednej chwili, odszedłeś.
Kąpię Doriana i usypiam go. Gdy wiem, że głęboko śpi, biorę prysznic. Rozczesuję mokre włosy i wklepuję w twarz krem. Przecieram zaparowane lustro, chcąc spojrzeć sobie w oczy i wypowiedzieć mantrę, którą powtarzam codziennie przed snem.
To nie twoja wina.
Po chwili widzę swoją twarz, spoglądam w niebieskie oczy, gdy nagle spostrzegam, że ktoś za mną stoi. Gwałtownie odwracam się, serce podchodzi mi do gardła, ale łazienka jest pusta. Moje ramiona podnoszą się i opadają, bo jestem prawie pewna, że go widziałam.
Jest ze mną wszędzie. Chodzi za mną, obserwuje mnie; nie opuszcza od tamtego okropnego popołudnia, gdy zakrwawioną dłonią wybierałam numer telefonu, a drugą uciskałam klatkę piersiową mojego męża, z której wylewał się potok krwi.
Nigdy nie widziałam, żeby ktoś krwawił tak mocno.
Miałam świadomość, że stoi zaraz za mną, przygląda mi się i zastanawia, czy ja też powinnam zginąć. Czułam jego oddech na karku, wiedząc, że za kilka sekund okaże się, czy Dorian zostanie sierotą. Albo czy zginie razem z nami.
Słyszałam chrzęst i świst ważącej się szali.
Wychodzę z łazienki i podchodzę do drzwi sypialni, przekręcam klucz. Kiedy jestem już w środku, zamykam uchylone okno. Gaszę górne światło, włączam nocną lampkę, która ma obracany klosz z wyciętymi kształtami zwierzątek rzucającymi ogromne cienie na ściany i sufit. Podchodzę do łóżeczka i przez chwilę przyglądam się mojemu śpiącemu synkowi, próbując zrównoważyć słodycz i gorzkość buzujące w moich żyłach i walczące o dominację.
Nigdy nie zobaczysz, jak rośnie. Jak się rozwija. Nigdy nie usłyszysz, jak mówi: „Tata!”. To powinno być jego pierwsze słowo.
Podchodzę do szafy i otwieram ją. Delikatnie, z namaszczeniem przesuwam dłonią po krawędziach męskich koszul ułożonych według koloru, a następnie czarnych i granatowych marynarek. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech, kręcąc lekko głową. Łapię jeden z rękawów, otwieram oczy, by sprawdzić, co tym razem wylosowałam, i na mojej twarzy pojawia się delikatny uśmiech.
Ściągam marynarkę z wieszaka, zakładam ją na siebie i opatulam nią tak ciasno, jak mogę, wciągając w nozdrza zapach twoich perfum i ulotny zapach twojego potu. Miałeś ją na sobie tamtej pięknej, ciepłej nocy, kilka dni po tym, jak kupiliśmy dom. Mieliśmy tylko kuchnię, łazienkę i materac w sypialni, ale dla nas to było wystarczające. Postanowiliśmy to uczcić, ochrzcić lata szczęścia w tym pięknym domu pełnym miłości, o którym zawsze marzyłam.
Kładę się na łóżku i zakopuję stopy pod kocem.
– Wypijmy za nas, Liwia! Wypijmy za naszą wieczną miłość i za to, że zechciałaś ze mną być!
– Nie musisz dziękować. – Śmieję się, unosząc kieliszek białego wina. – Nie miałam wyboru! Tak bardzo zawróciłeś mi w głowie…
– Czyli podtrzymujesz, że jesteś ze mną zaręczona, a ja jestem mężczyzną twojego życia?
Patrzę w twoje ciemne, szkliste oczy i odchylam głowę.
– A jak myślisz? – pytam retorycznie, podnosząc kieliszek do ust i biorąc duży łyk trunku, podczas gdy ty łapiesz moją dłoń i niecierpliwie gładzisz jej wnętrze.
Otulam się szczelniej twoją marynarką. Wysuwam dłoń z rękawa i sunę nią po prześcieradle, by cię dotknąć. Napotykam pustkę.ROZDZIAŁ III
Nie wiem, czemu się budzę, ale zdarza mi się to bardzo często. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz przespałam całą noc bez przerwy. Nie budzi mnie szczekanie psa, trzaśnięcie furtki u sąsiadów czy przejeżdżający ulicą samochód. Budzi mnie dziwne uczucie niepokoju, które wspina się delikatnie po moich nogach, niczym wąż prześlizguje się po moim brzuchu i delikatnie zwija się w kłębek na mojej klatce piersiowej. Po kilku chwilach zaczyna mi ciążyć, coraz silniej naciska na moją pierś, staje się jak kamień, jak głaz. Mój oddech jest coraz płytszy i wiem, że zaraz zacznę się dusić, ale mimo to nie chcę się ruszyć, bo boję się, że wąż mnie ukąsi. A wtedy umrę w męczarniach i nikt nie będzie w stanie obronić mojego synka. Myśli w zawrotnym tempie przebiegają mi przez głowę, ale nie umiem wymyślić żadnego wyjścia z tej sytuacji, a bardzo boję się zaryzykować. Nie jestem już w stanie zaczerpnąć powietrza, mój oddech staje się świszczący, a w sercu pojawia się uczucie, które tłamsi mnie bardziej niż kamienny wąż na piersi – bezsilność. Tak bardzo nienawidzę tej cholernej bezsilności!
Gad przesuwa się w kierunku mojej szyi, oplata się wokół niej i zaciska z całej siły. I nagle słyszę, jak syczy mi do ucha ludzkim głosem:
– Dlaczego?
Gwałtownie siadam na łóżku, dysząc ciężko. Przykładam do piersi dłoń, aby powstrzymać próbujące z niej wyskoczyć serce. Po kilku głębokich wdechach sięgam po szklankę z wodą stojącą na stoliku nocnym, chcąc przepłukać suche jak wiór gardło. Nie trafiam, z impetem strącam ją z szafki, a ona upada z trzaskiem i rozbija się zapewne na milion kawałków. Zastygam, nasłuchując, czy Dorian się obudził. Po kilku chwilach, gdy już jestem pewna, że mój syn głęboko śpi, zapalam lampkę i zbieram kawałki szkła na gazetę. Oczywiście, mimo że staram się być uważna, kawałek szkła wbija się w moją dłoń. Klnę cicho i gwałtownym ruchem wyciągam ciało obce, a rana zaczyna obficie krwawić. Delikatnie usiłuję ssać to miejsce, zagarniając resztę odłamków na papier.
Tylko ja mogę być taką ofermą.
Otwieram drzwi i zapalam światło na schodach, które rani moje oczy. Zastanawiam się przez chwilę, czy go na powrót nie zgasić, i wtem spostrzegam, że umazałam krwią włącznik. Przyglądam się tej smudze i czuję, jak moje serce przyspiesza. Wracam wspomnieniami do dnia, gdy nadeszło nieuniknione. Gdy stało się nieodwracalne.
Takie jest całe moje życie. Jakakolwiek decyzja, którą kiedykolwiek podejmę, jakikolwiek pomysł, który przyjdzie mi do głowy, jakakolwiek próba zmiany nurtu rzeki zawsze prowadzą do katastrofy. Rozpoczynając każdy nowy rozdział w swoim życiu, znajduję się w rozpędzonym samochodzie, w którym nie ma hamulców i który zmierza w kierunku urwiska. I mimo że wiem, iż nie ma już ratunku, staram się odwrócić bieg wydarzeń, staram się walczyć z przeznaczeniem, próbując różnych sztuczek i trików. I czasem na chwilę udaje mi się uwierzyć, że dam radę, że zmieniłam kurs albo że mam więcej czasu niż wcześniej. I zawsze wtedy, gdy uspokaja się moje serce, a ja odzyskuję nadzieję, słyszę chrzęst miażdżonych pod oponami kamyczków, a rozpościerający się przede mną widok załamuje się i spadam w burzliwą i ciemną toń.
Gaszę światło i powoli schodzę na dół, trzymając się mocno poręczy. Na korytarzu mijam panel alarmu, na którym mruga małe, zielone światło. Nic mi nie grozi.
Wchodzę do kuchni, delikatnie rozjaśnionej przez światło ulicznej latarni wpadające przez okno. Wyrzucam szkło do śmietnika, odkręcam zimną wodę i opłukuję dłoń. Po kilku chwilach wyłączam strumień i owijam ją kilkoma warstwami papierowego ręcznika.
– Myślałem, że masz wszystko pod kontrolą.
Odwracam się gwałtownie i gorączkowo obejmuję wzrokiem pomieszczenie. Siedzi na krześle, w najciemniejszym kącie kuchni – w rogu, przy stole. Widzę tylko zarys jego postaci. Nie wiem, jak się tu dostał.
Spoglądam na kuchenny blat, szacując, ile czasu zajmie mi dopadnięcie do stojaka z nożami, wyciągnięcie największego z nich i osłonięcie się przez atakiem. Zdaję sobie sprawę, że on będzie szybszy. Nie zdążę.
– Siadaj.
Mężczyzna wskazuje mi krzesło naprzeciwko siebie. Powoli podchodzę, ściskając z całej siły krwawiącą dłoń, i wykonuję jego polecenie. Teraz dzieli nas tylko stół.
– Myślałem, że masz wszystko pod kontrolą – powtarza.
Wpatruję się w jego twarz, starając się dostrzec jakieś szczegóły, kolor oczu, linię żuchwy, kształt nosa, ale nic nie widzę. Przede mną siedzi rosły mężczyzna bez twarzy. W jej miejscu zieje czarna dziura.
– To wszystko twoja wina… – szepczę przez ściśnięte z bólu gardło. – To ty wszystko zniszczyłeś.
– Gdzie jest nóż?
– Jaki nóż?
– Nie udawaj idiotki, Liwio. Gdzie jest nóż, który tkwił w klatce piersiowej twojego męża? Ten, który z niej wyszarpnęłaś?
– Nie wiem, gdzie jest. Leżał na podłodze, gdy tamowałam krwawienie, później już go nie widziałam.
– Są na nim odciski palców. To dowód. Gdzie jest nóż, Liwio? Jeśli go znajdziesz i będziemy mogli się go pozbyć, nic ci się nie stanie. Twojemu synowi również.
Po moich plecach, wzdłuż kręgosłupa, przebiega dreszcz, krew w żyłach tężeje i zaczynam szczękać zębami.
– Minęło już kilka miesięcy, nikt go nie znalazł, możemy uznać sprawę za zamkniętą – mówię drżącym głosem.
– Nie słuchasz mnie, Liwio. – Mężczyzna pochyla się w moim kierunku, a ja bezskutecznie wytężam wzrok, próbując dostrzec jego twarz, chociaż tak naprawdę znam każdy jej fragment. – Dopóki nie znajdziesz tego noża i się go nie pozbędziesz, żadne z nas nie jest bezpieczne. Gdy tu wrócę, ma na mnie czekać, rozumiesz?
– Nie ma go tutaj, przysięgam!
Mężczyzna gwałtownie podnosi się zza stołu, w sekundę doskakuje do mnie, łapie za włosy i rzuca o podłogę. Unosi rękę, by mnie uderzyć, a ja osłaniam się, próbując żałośnie obronić się przed ciosem.
Z krzykiem siadam na łóżku. Jestem cała mokra, przepocona piżama lepi mi się do karku, a klatka piersiowa faluje, jakbym właśnie wynurzyła się spod wody w panice, bo nie potrafię pływać. Łzy spływają po moich policzkach. Spoglądam na zegar. Jest szósta rano. Przez okno wpadają delikatne promienie słońca. Dorian zaczyna płakać.
Spuszczam nogi z łóżka, pochylam się i trzymam głowę między kolanami, aby pozbyć się zawrotów. Po kilku chwilach wracam do równowagi. Podnoszę się i podchodzę do łóżeczka mojego synka, by wziąć go na ręce, gdy dostrzegam, że moja prawa dłoń jest owinięta kilkoma warstwami papierowego ręcznika, pokrytego zaschniętą krwią.ROZDZIAŁ IV
Z letargu, w który zapadłam na sofie przed telewizorem, wyrywa mnie dzwonek do drzwi. Rzucam okiem na Doriana, który bawi się w kojcu, i idę otworzyć. Odruchowo chcę przekręcić klucz w drzwiach prawą ręką i syczę z bólu. Zapominam o tej pieprzonej ranie, którą zakleiłam dużym kawałkiem plastra. Spoglądam na nią i widzę, że opatrunek zaczyna nasiąkać krwią. Musiałam zerwać strup.
– Liwia? – Słyszę zza drzwi zaniepokojony głos Krystiana.
– Wszystko w porządku, to ten durny zamek.
W końcu otwieram i staję twarzą w twarz z policjantem. Patrzy na mnie przez chwilę tymi swoimi dużymi, zielonymi oczami, pełnymi troski i czułości. Gdyby tylko to było takie proste.
– Musimy w końcu wymienić drzwi.
Wchodzi do środka i kieruje się prosto do kuchni. Zamykam za nim, przekręcam klucz w zamku i na wszelki wypadek sprawdzam szarpnięciem klamki, czy na pewno są zablokowane.
– Jutro zadzwonię do znajomego, wymieni ci je po kosztach. Wybierzemy jakieś dobre, antywłamaniowe.
– Krystian, nie trzeba.
– Trzeba, Liwia! Musisz być bezpieczna. I czuć się bezpiecznie. – Kładzie na blacie plastikową torbę i pudełko z pizzą. – Muszę ją trochę podgrzać, bo dojazd zajął mi dłużej, niż planowałem. Przy wyjeździe z centrum był potężny wypadek. Trochę mi zajęło, zanim znalazłem jakiś sensowny objazd i ominąłem korki.
Nastawia piekarnik i wkłada pizzę do środka, po czym nalewa wody do czajnika. Nie mam nic przeciwko temu, żeby Krystian czuł się tu jak u siebie w domu, ale pewność, z jaką porusza się po mojej kuchni, przestawia przedmioty i obsługuje sprzęty, sprawia, że czuję się trochę skrępowana. I bezużyteczna.
Podchodzę do niego i próbuję zabrać mu czajnik.
– Daj, ja nastawię.
– Liwia, usiądź spokojnie przy stole, wszystkim się zajmę.
– Przestań. Jesteś gościem.
Żadne z nas nie chce puścić elektrycznego czajnika. Stoimy na tyle blisko siebie, że czuję lekki zapach płynu po goleniu Krystiana i delikatną woń potu. Zapada cisza. Podnoszę wzrok i przez chwilę patrzymy sobie w oczy, a Krystian delikatnie przykrywa wolną dłonią moją dłoń, którą ściskam uchwyt czajnika. Zastanawiam się, co powinnam zrobić i czy to nie za wcześnie, ale to on spuszcza wzrok i odrywa swoją dłoń od mojej.
– Liwia, krwawisz. Co się stało? Odłóż ten czajnik, do cholery!
Posłusznie robię to, co każe. Uchwyt urządzenia i dłoń Krystiana są ubrudzone krwią, która przesiąkła przez plaster.
– Co się stało? – ponawia pytanie. – Siadaj, trzeba to porządnie opatrzyć.
Krystian przysuwa do zlewu barowy stołek, po czym odkręca wodę i obmywa z krwi moją i swoją dłoń. Wyciera je delikatnie papierowym ręcznikiem.
– Gdzie jest apteczka?
– Tam, gdzie zwykle.
Tam, skąd wyciągałeś ją pół roku temu, gdy kafelki w tej kuchni zalane były krwią.
Krystian otwiera szafkę nad zlewem i wyjmuje duże plastikowe pudełko. Chwilę w nim grzebie, po czym znajduje wodę utlenioną, gazę i bandaż. Znowu delikatnie ujmuje moją dłoń i przygląda się ranie.
– Paskudnie wygląda. Nie wiem, czy nie trzeba będzie szyć. Co się stało?
Krzywię się, gdy polewa ją środkiem odkażającym.
– Stłukłam szklankę. Zbierałam odłamki i się skaleczyłam. Tylko ja mogłam się tak urządzić.
– Każdemu się może zdarzyć. Założę ci dziś opatrunek i zobaczymy jutro, czy nie trzeba będzie pojechać do chirurga. Możliwe, że przydadzą się antybiotyki.
– Znając mojego pecha, to bardzo prawdopodobne. Ale mam nadzieję, że obejdzie się bez wizyty u lekarza. Przepraszam, że sprawiam ci kłopot, Krystian.
– Nie mów tak. To żaden kłopot. Kocham się tobą zajmować.
Zapada cisza wypełniona bzyczeniem muchy i gaworzeniem mojego syna dochodzącym z salonu.
Krystian wie, że powiedział o kilka słów za dużo, i najwyraźniej postanowił już bardziej się nie pogrążać. Albo powiedział to, co chciał powiedzieć już od dawna, i teraz czeka na moją reakcję.
Ale żadnej reakcji się nie doczeka, bo ja milczę. Tak naprawdę sama nie wiem, co powinnam powiedzieć, i sama już nie wiem, co myśleć. Tyle myśli tłucze mi się po głowie, a wszystkie mnie absorbują, stresują… Mam tyle problemów, które muszę rozwiązać, a jeszcze nie wiem jak. A Krystian jest jednym z tych mniej istotnych, na które już po prostu nie mam siły. Nie teraz.
W ciszy owija bandażem moją dłoń. Boję się podnieść wzrok.
– No, już. Gotowe – mówi cicho, nie puszczając mojej dłoni, po czym pochyla się i składa na niej lekki pocałunek. – Moja mama zawsze tak robiła, gdy coś mnie bolało. To pomaga szybciej się zagoić. Mogę potwierdzić na własnym przykładzie.
Odwraca się i wyciąga z piekarnika pizzę, a z szafki sztućce i talerze, po czym zanosi je do salonu.
Siedzę nieruchomo na stołku, bo teraz już jestem pewna, że to było przekroczenie granicy, a ja nienawidzę, gdy ktoś ją przekracza. Nie znoszę takich pełnych uczucia gestów znienacka od obcych mi osób, gdy nie jestem na nie przygotowana albo jeśli sama ich nie inicjuję. Nienawidzę podawać ręki na przywitanie, nie lubię się przytulać ani składać pocałunków na policzkach koleżanek… Albo gdy to mnie ktoś całuje w policzki, z okazji urodzin czy innych świąt. Nienawidzę bliskości, która nie jest inicjowana przeze mnie. Bez pytania może dotykać mnie tylko moje dziecko. Inni, którym na to pozwalałam, już nie żyją.
Przełykam gulę w gardle, biorę kilka głębokich wdechów i sprzątam z blatu zakrwawione ręczniki i opakowania po opatrunku. Spokojnie, Liwia. Nic się nie stało. Po prostu minęło dużo czasu, odkąd ktokolwiek w ten sposób cię dotknął. Nie rób afery. Przecież tak wiele zawdzięczasz Krystianowi.
Krystian po chwili wraca do kuchni i rozpakowuje reklamówkę, którą przyniósł. Jest w niej zabawka dla Doriana, o której wspominał wczoraj – kolorowy miś.
– Patrz, to zabawka interaktywna! Możesz naciskać łapy misia czy tam inne części ciała, a nagrany głos wymawia ich nazwy. Pani w sklepie z zabawkami mówiła, że świetnie nadaje się dla dzieci w wieku Doriana. – Uśmiecha się i prezentuje zdolności misia, naciskając na jego nos.
– Nos! – odzywa się pluszak dziwnym, trochę przerażającym tonem, tonem dorosłego, który udaje dziecko.
– Na pewno mu się spodoba.
Zadowolony Krystian kładzie zabawkę na blacie, po czym wyciąga z reklamówki butelkę czerwonego wina.
– Kolega przywiózł mi z Francji lokalne wino. Pomyślałem, że możemy je wspólnie wypróbować.
– Krystian, przecież jest Dorian, nie mogę pić alkoholu, gdy opiekuję się dzieckiem…
– Ale chyba możemy się napić lampki czy dwóch, jak położysz go spać.
– Nie sądzę. On chodzi spać coraz później.
– Widzę, że lubisz, gdy się ciebie prosi…
– Nie o to chodzi, Krystian. Nie wiesz, jak to jest mieć małe dziecko, nie winię cię. – Widzę jego błagalne spojrzenie. – Dobrze, możemy spróbować, jak Dorian zaśnie. A teraz chodźmy obejrzeć film i zjeść, bo pizza znowu wystygnie.
Krystian, bardzo z siebie zadowolony, bierze wino, otwieracz, kieliszki i zabawkę. Idziemy do salonu. Podczas gdy ja szukam jakiegoś mało wymagającego filmu, pokazuje mojemu synowi interaktywnego misiem. Wyjmuje Dorriana z kojca, siada na podłodze i zaczyna się z nim bawić.
Zastygam na chwilę. Przypominają mi się momenty, gdy Dorian zaczął raczkować, a Ariel kładł się na podłodze i obserwował go z bliska, dopingował, łaskotał… Oboje śmiali się w głos. Tak jak Dorian i Krystian teraz. Przez kilka sekund widzę tam ciebie, kochanie. To ty powinieneś uczyć naszego syna nowych słów, to na ciebie powinien patrzeć z taką radością i do ciebie się uśmiechać. Z twoich głupich min powinien się śmiać. Mrużę oczy i przez chwilę cię widzę, jak siedzisz koło naszego syna i jak do niego mówisz. Przecież byliśmy tak szczęśliwi.
Wtem Krystian się odwraca, czar pryska, a ja powracam do rzeczywistości.
Nigdy nie wychowasz się z tatą, synku. Nigdy nie nauczy cię grać w piłkę i majsterkować w garażu. Nigdy nie porozmawiacie o autach i tych częściach, których nazw nie znam. Nigdy nie dam rady zastąpić ci ojca. Gdybyś był dziewczynką… Wtedy ja jako kobieta mogłabym lepiej cię zrozumieć i wychować. Ale jest, jak jest, i nie jestem w stanie zmienić tego ani zawrócić czasu, chociaż zrobiłabym wszystko, żeby mieć taką możliwość.
Choć z drugiej strony… Nie wiem, co przyniosłaby przyszłość. Kochałam twojego ojca i ufałam mu bezgranicznie, ale przecież nigdy nikogo tak naprawdę nie poznamy. Może tak po prostu miało być? Bo czasami lepiej wychowywać się bez ojca. Czasami lepiej nie wiedzieć, kim jest, co robi, a nawet jak ma na imię. Lepiej nie wiedzieć, że wymienił cię na lepszy model. Lepiej nie wiedzieć, że uważa cię za swoją największą pomyłkę. Za kulę u nogi i obciążenie. Lepiej nie wiedzieć, że twój własny ojciec się ciebie wstydzi. I że cię nienawidzi.
Tak jak mój ojciec nienawidził mnie.
Ciąg dalszy w wersji pełnej