- nowość
- promocja
Dejta spokój! - ebook
Dejta spokój! - ebook
Dejta spokój z tymi poradami!
Słuchajcie, przejęłam stery w rubryce „Ciotkowy Zaułek Mądrości”. Zawsze czułam potrzebę doradzania, a teraz już oficjalnie stałam się medialnym medium. Myślałam, że na stare lata będę miała ciepłą posadkę w kąciku porad, a tu, proszę ja was, wyszedł z tego niezły kryminał.
Napisał do mnie niejaki Jacek po poradę, jak zrobić wrażenie na swojej dziewczynie. Na szczęście, kto jak kto, ale ja łatwo weszłam w rolę wyroczni delfińskiej w sprawach sercowych! Odpisałam mu prosto z ciotkowego serca… a teraz Jacek leży w szpitalu pobity i bez pamięci! Niby nigdy się nie mieszam, ale teraz jestem zamieszana na sto procent.
A jak tu się skupić, kiedy nad uchem psioczy Beata, na klatce czuć spalone obiady Maślakowej, a do tego to wiecznie złamane serce Gośki… Uwaga, śledzie, bo ciotka jedzie – rozwiązać zagadkę!
TA JEDNA CIOTKA – ulubienica każdego drzewa genealogicznego w Polsce i nie tylko, Królowa Ludzkich Serc 2.0, mistrzyni stylu i elegancji, cesarzowa witalności, arcymistrzyni wypieków, przodowniczka nurtu ciotkowości i papieżyca ciotkoizmu, dziedziczka walizki z rodowymi srebrami, miss regionu, caryca osiedla, matrona rodu, oponentka Maślakowej, czołowa przedstawicielka klubu wyszywania serwetek, nestorka chóru kościelnego, a teraz ot – wyrocznia pisarska. Mówi o sobie: „Złota, a skromna”.
MATEUSZ GLEN – mój znak zodiaku to Bliźnięta, więc prędzej czy później moja druga twarz musiała się pokazać. Od zawsze miałem smykałkę do naśladowania, grania, parodiowania i występowania. Pewnie dlatego skończyłem jako „chłop przebrany za babę”, czyli Ta Jedna Ciotka. Jeszcze niedawno rozgrzewałem palce przed pisaniem pierwszej książki, a tu proszę: tygodniami stukałem w klawiaturę i oto jest – moja druga powieść! Mam nadzieję, że diabeł się cieszył, żem się tak spieszył, bo przynajmniej ma kolejną lekturę do przeczytania!
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8367-148-2 |
Rozmiar pliku: | 1 019 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PRZEJMUJĘ STERY DORADZANIA
– Boże, Beata! Chodźże tutaj! – wołam w stronę kuchni. Mam nadzieję, że mnie słyszy, bo przecie nie będę powtarzać pińć razy.
Po chwili łowię uchem, jak szura kapciami po parkiecie.
– No tyle razy mówiłam, żebyś te racice wyżej podnosiła, bo znowu trzeba będzie parkiet cyklinować – zwracam uwagę.
– Co się stało? Ziemniaki obierałam – mówi, wycierając dłonie w fartuszek zawiązany pod brzuchem. Ja wiem, że za oknem praktycznie jesień, ale żeby już opony na zimowe zmieniać? Muszę zacząć chować masło, tak dla jej dobra.
– Mam nadzieję, że tym razem, jak ci powiedziałam, żebyś obrała połowę, to obrałaś połowę ziemniaków z wiadra, a nie każdego z osobna do połowy. Ale mniejsza! Słuchaj no! Dostałam pracę! – Klaszczę uradowana, a Beata aż się krztusi. – Ręce do góry, bo mi się tu udusisz i dopiero będzie!
Klepię ją kilka razy po plecach i wreszcie dochodzi do siebie.
– Ty? Pracę? – Wytrzeszcza oczy.
– A co? Ty myślisz, że jak ja już w kwiecie wieku jestem, proszę ja ciebie, to tylko się kłaść do trumny?
Beata nie komentuje, więc pewnie tak uważa, ale co ona tam wie.
– No ale gdzie ta praca, tam w kiosku? Słyszałam, że Gertruda zmarła i kogoś szukają.
– O, jeszcze czego, dej spokój. Toć ja mam za dużo witalności w sobie, żeby w takiej małej budce siedzieć. Co ja jestem, wróbelek Elemelek? Jeszcze bym z nudów wszystkie krzyżówki rozwiązała i by ten kiosk splajtował. Ale, ale! – Podnoszę palec wskazujący niczym ten kosmita E.T., co to w koszyku od roweru latał przy Księżycu. – Dobrze kombinujesz, bo jak kiosk, to głównie…
– Kosmetyki! – rzuca Beata.
– Ta, kosmetyki – prycham. – Toć one tam zleżałe na słońcu od roku, wyblakłe te etykiety jak włosy Gośki po nieudolnym farbowaniu. Gazety!
– Aaa…
– No więc wyobraź sobie, że odezwali się do mnie z tej tu lokalnej gazety, żebym dołączyła do zespołu, czekaj, jak ona to… – Zerkam w kartkę, bo wszystko sobie zapisałam. – O, mam! „Kaszubskie Wieści. Blaski i Cienie Regionu”.
– No i co ty tam masz niby robić? Rozwozić gazety po kioskach?
No nie… Ja skończę w domu bez klamek!
– No jak, Beata, toć chcą, bym prowadziła swoją rubrykę. – Wstaję i odchrząkuję uroczyście, jakbym miała odebrać nagrodę za zasługi dla parafii. – „Ciotkowy Zaułek Mądrości”.
– O proszę, ale na czym to będzie polegać?
– Nie znam jeszcze szczegółów, ale jak mnie zapewniał ten redaktor bezczelny gazety, to czytelnicy będą podsyłać różne pytania, wiesz, o takie domowe porady, jak coś umyć, jak coś poskładać. A przecie nie od dzisiaj wiadomo, że co jak co, ale ja jestem urodzoną gospodynią domową. Tyle się różnych sztuczek wyniosło z domu albo ze wsi, jak na tej wsi się mieszkało. Toć wtedy nie było tylu urządzeń, więc sobie trzeba było jakoś radzić.
– O przepisy też będą pytać?
– A tego nie wiem, ale bardzo chętnie się podzielę. Toć ja człowiek rezonansu, to przepis i na białe pranie podam, i na dobry jabłecznik.
– O, to może w tych przepisach to i ja bym coś doradzała – podsuwa Beata, a ja mimo woli robię nietęgą minę. Przecie jak ona by coś doradziła, toby te ludzie na jakich ojomach polądowali, potruci jak szczury w kanałach.
– A tak, tak. – Cała w nerwach udaję, że szukam informacji na kartce. – Przepisami też mam się zająć. Sama.
Uff, wybrnęłam.
– Ach, szkoda, tak czy siak, gratuluję. – Uśmiecha się szczerze. – No ale nic nie mówiłaś, że szukasz pracy. Wysłałaś jakie zgłoszenie do pośredniaka?
– A skąd! Sami mnie znaleźli! – tłumaczę. – Pamiętasz tę całą akcję w Ciechocinku, co to mnie potem w telewizji puszczali, po tym, jak żem zdemaskowała gang rudej Elwiry, co to handlowała nielegalnymi środkami na odchudzanie?
– Pewnie! A jak to się nazywało, to lekarstwo?
– Dietostop! Dej spokój, jakie lekarstwo… Żeby jakieś narkotyki ukrywać, przemycać, no świat i ludzie! Dobrze, żem zakasała mankiety i zrobiła śledztwo!
– Ciekawe, co u tej Elwiry…
– A co mnie ona, niech siedzi za kratami choćby i do końca życia. No mniejsza, w każdym razie pisali też o mnie w gazetach.
– Wiem, bo masz zebrane wszystkie wycinki tam w teczce, o. – Pokazuje na komodę. – Chwalisz się za każdym razem, jak kto nas odwiedza.
– No a co! Ty byś się nie chwaliła? – Rzucam jej podejrzliwe spojrzenie. – Ja żem życia ludzkie uratowała, bohaterką się stałam, to trzeba o tym mówić! Pamiętasz, jak nawet proboszcz na ogłoszeniach mi gratulował? Mina Maślakowej: bezcenna!
Ach, ten piękny czas, kiedy po pobycie w sanatorium wróciłam do Gdyni, skąpana w blaskach sławy!
– No i, kontynuując, to udzieliłam w wakacje wywiadu dla tych „Kaszubskich Wieści”. A teraz zadzwonili z propozycją, żebym przejęła stery i regularnie doradzała czytelnikom.
– Patrz, kto by pomyślał, że ty na stare lata będziesz autorytetem dla Kaszubian.
– Boże, Beata! Dla Kaszubów! – poprawiam ją.
– Dla Kaszubów też. Kiedy zaczynasz?
– W piątek mam jechać do Kartuz, bo oni tam tę swoją siedzibę mają. No i wiesz, pokażą mnie, co i jak, wprowadzą w ten świat.
– Ale żeby cię ręka nie rozbolała! – ostrzega Beata.
– Od czego niby?
– No od pisania przecie, a od czego? Jak tyle listów przyjdzie, to ci ręka odpadnie od trzymania długopisu.
– Nie no, Beata, przecie to komputerowo będzie, co ty, to już nie te czasy. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, trzeba do przodu iść, a nie jak Maślakowa. Ona to się cofa, i to do tyłu w dodatku!
– A ty potrafisz się tym zająć? Tym sprzętem?
– No dlatego jadę się douczyć. Wiesz, jużem się komórki nauczyła jako tako, ale komputer będę musiała dopiero opanować. Dobrze, że Kubuś taki rozgarnięty, jak mi się co zapomni, to mnie poduczy. No patrz, jak ten czas leci, dopiero co go sznurówki wiązać uczyłam, a teraz o. Uczeń przerósł ciotkę.
– Ale z czego ty kupisz ten komputer, jak one takie drogie. Może mniej na tacę powinnaś dawać? – podsuwa grzecznie Beata, co wzbudza we mnie złość.
– Dobrze wiesz, że są rzeczy, na których nie można oszczędzać. Jak ja bym potem proboszczowi w oczy na kolędzie spojrzała? No bój się Boga i wszystkich świętych! Ale nie bój żaby, dadzą mi sprzęt w tej redakcji. Jak to się mówi… A, wiem! Służbowy!
– To z ciebie służbistka będzie. – Beata parska i zakrywa dłonią usta.
– Ty nie bądź taka żartobliwa, tylko lepiej idź tam dokończ te obieranie ziemniaków, bo obiad trzeba wstawiać. – Zerkam na zegarek. Jak ona dalej się tak będzie ociągać, to ten obiad na kolację zjemy, a kolację na śniadanie. Kto to widział tak porządek boski mieszać!
Beata znika w kuchni, a ja z dumą spoglądam na kartkę z informacjami zapisanymi podczas rozmowy.
Posada w gazecie, praca z domu, całkiem dobre wynagrodzenie, paczki na święta, imprezy integracyjne, możliwe premie. No dejta spokój, za moich czasów to tak nie było!
Tylko w co ja się ubiorę?! Toć przecie w tym diable, co to się u Prady ubierali, na szpilkach baby chodziły wyższych niż moje wszystkie koturny razem wzięte. Trzeba będzie skoczyć na ryneczek po jaką garsonkę i buty, żeby się elokwietnie prezentować. Taka praca to jak wanna z nieba, należy się postarać. O, i muszę się zaopatrzyć w okulary do komputera, żeby mnie oczy nie bolały.
Już jestem zmęczona tą pracą, a nawet się nie zaczęła na dobre. Toć tyle lat, za przeproszeniem, na tyłku siedziałam, no ale twarda muszę być. Ja jestem kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję!DEJTA SPOKÓJ!
ZAKŁADAM GARSONKĘ, BY UKRYĆ OPONKĘ
– No! I tak to można iść do pracy. – Podkreślam ostatnie słowo, patrząc na swoje odbicie w lustrze w przedpokoju. Opłacało się jednak wydać zaskórniaki na tę nową garsonkę. Do tanich nie należała, ale, proszę ja ciebie, wyglądam lepiej od Krystyny Loski. Elegancki błękitny komplet pasuje na mnie jak ulał. Włożyłam też grubsze rajstopy, bo jednak ten tydzień nie grzeszy upałami, a przecie nie mogę się zaziębić już pierwszego dnia. Bo co by to było? Już bym do doktora po zwolnienie szła? Ja to nie Gośka, co te całe elcztery bierze co drugi tydzień. Ależ z niej leniwa… Nie będę kończyć, bo już mi się trzeci raz do spowiedzi w tym tygodniu iść nie chce.
– Tylko pilnuj torebki – mówi Beata, która akurat wychodzi z łazienki. – Bo wiesz, nie wiadomo, jak to tam w tych Kaktusach, czy nie kradną.
– Boże, Beata! – Spoglądam w niebiosa. – Jakie kaktusy?! Toć to Kartuzy, dej spokój, sama jesteś kaktus.
Lata temu dałam Beacie kaktusa z jakiejś okazji, bo przecie wiem, że ona rąk do roślin to ni ma, a takiego kłujca trudno wysuszyć czy jakkolwiek uszkodzić. No i co? Minęło kilka miesięcy i usechł, bo o nim zapomniała. Nawet igły powypadały, proszę ja was, to potem co chwila się jaka wbijała w pięty, bo nie szło z dywanu wyzbierać. No ale są plusy dodatnie i plusy ujemne, przynajmniej akupunktura za darmo była.
Spoglądam na zegarek.
– Dobra, muszę wychodzić, bo się na eskaemkę spóźnię, a mam przesiadkę w Gdańsku do Kartuz. Trzymaj kciuki.
– Trzymam, trzymam.
Zarzucam na ramiona płaszczyk, a pod szyją zawiązuję kolorową apaszkę. Pryskam się dwa razy perfumą, zabieram torebkę, upewniwszy się, że spakowałam etui z nowymi okularami, i po chwili kieruję się w stronę stacji SKM. Mam nadzieję, że mi się zwróci za te bryle.
Po drodze mijam grupkę dzieci z plecakami. No tak, ciągle zapominam, że dopiero się zaczął rok szkolny.
Matko, toć na tej akademii w szkole Kubusia był taki zaduch, że dejta spokój! Ja nie wiem, co ta szkoła, jest zamknięta przez wakacje czy co? Nikt nie raczył wywietrzyć tej sali gimnastycznej, zatęchłej jak piwnica Maślakowej? Dobrze, że miałam w torebce perfumę, to chociaż sobie dookoła popryskałam, żeby nie zemdleć. A i omal żem się nie zabiła o ten stary parkiet, bo mi obcas wziął i utknął. Trzeba będzie którego dnia zadzwonić do jakiego ministerstwa ochrony i bezpieczeństwa gimnastycznego, bo ja tam parę razy w roku to przeżyję na akademiach, ale te dzieci na wuefach? Toć one tam mają nie zajęcia, a tor przeszkód jak na jakim poligonie!
Wsiadam do zatłoczonej eskaemki. Chrząkam kilkukrotnie i po chwili wysoka dziewczyna ustępuje mi miejsca. Dziękuję i siadam. Natychmiast zwracam się do chłopaka koło mnie:
– No ale żeby to dziewczyna musiała ustępować? Pan żeś powinien wstać.
Patrzę na niego, ale nie zwraca na mnie uwagi. No tak. Telefon, słuchawki, najlepiej się odciąć od świata.
Pociąg sunie po torach, a ja wbijam wzrok w widoki za oknem. Co jakiś czas zza chmur wychodzi słoneczko, a to, nomen omen, dobry omen, czyż nie?
W końcu wysiadam w Gdańsku i kieruję się na inny peron, z którego pojadę w siną dal aż do pracy.
Kiedyś byłam w Muzeum Emigracji w Gdyni i tam było, proszę ja was, o Polakach w Czikago, bo za pracą, za lepszym życiem jechali. No i historia lubi się powtarzać, bo można powiedzieć Kartuzy to takie kaszubskie Czikago. A może to Kościerzyna ważniejsza? A, nie wiem, nigdy nie byłam dobra z etnografii.
Podróż trwa godzinkę, więc skupiam się na krzyżówkach, które, wiadomo, uaktywniają umysł, mózg i inne flaki wewnętrzne. Przecie w redakcji muszę zabłysnąć mądrością i inteligencją.
W końcu z głośników rozbrzmiewa komunikat, że następna stacja to Kartuzy. Pociąg staje, a ja robię pierwszy krok na dworcu. Mały krok dla człowieka, ale wielki krok dla przyszłości lokalnej gazety.
Wyciągam kalendarzyk, w którym zapisałam adres redakcji, ale w międzyczasie podchodzi do mnie mężczyzna w skórzanej kurtce. Patrzę na niego, a on na mnie. Nie wiem, czy to już pora, by sięgnąć po gaz, ale tak w biały dzień by atakował? A może to jaki ankieter albo świadek Jehowy? Przystojny, nie powiem, oczy mu lśnią jak okna dzień przed Zmartwychwstaniem. Może jest jakim modelem? A że ja taka elegancka, to myśli, żem dyrektorką tego całego „Wołga”.
W końcu z uśmiechem wyciąga do mnie rękę i się przedstawia:
– Darek Nadolny, fotograf „Kaszubskich Wieści”. Miło poznać nową koleżankę z pracy.
Facet jest jakieś trzydzieści lat młodszy ode mnie, więc przyznam szczerze, że mnie speszył tą „koleżanką”. No dejta spokój, ledwo co oddech wzięłam na nowym etacie, a już młodnieję! Żebym tylko do Gdyni w kołysce nie wróciła!
– Miło poznać, panie Darku. – Podaję dłoń.
– Mam panią zawieźć do redakcji – informuje. – Niby mogłaby pani podjechać taksówką, ale pierwszy raz to zawsze lepiej z kimś znajomym.
– Och, jak miło z państwa strony, dziękuję.
Gdy wspomina o taksówce, od razu przypomina mi się Tadeusz, którego poznałam w sanatorium. Choć właściwie to wpadłam na niego nieco wcześniej, kiedy na dworcu gwizdnął mi taksówkę sprzed nosa, a ja ochrzciłam go Taryfowym Gburem. W kolejnych dniach dowiódł, że żaden z niego gbur, wręcz przeciwnie…
Szybko otrząsam się ze wspomnień, toć wszyscy wiedzą, że do tej samej rzeki i Salomon dwa razy nie naleje.
Mam nadzieję, że to nie podpucha z tą taksówką i nie porwie mnie w jaki las. W razie co i tak mam gaz pieprzowy w torebce, więc zabezpieczona jestem. Ale dobrze mu z oczu patrzy. Mój instynkt BHP podpowiada mi, że mogę z nim pójść.
– Panie Darku, a niech pan coś więcej opowie o tym fotografowaniu – zagajam, gdy wsiadamy do samochodu. – Jakie pan zdjęcia robi?
– A wie pani co, zależy od tematu – odpowiada, wyjeżdżając z parkingu. – Czasami są jakieś uroczystości, imprezy, to trzeba cyknąć tu i tam. Burmistrza ładnie sfotografować, jak się z kimś ważnym spotka. Czasami są tematy w plenerze, to się jeździ po lasach, działkach. Są i przestępstwa, choć tym się akurat kronika kryminalna zajmuje, ale czasami też coś tam pstryknę dla nich, jak duży temat.
Na te słowa aż mocniej przyciskam torebkę do piersi. „Kronika kryminalna”! Brrr, aż mi ciarki pod podkolanówkami przeszły, toć to brzmi jak z jakiego _W11_. Ale co tu się może dziać na tych Kaszubach? Wydaje się spokojnie, cicho, a przede wszystkim pięknie. To przecie sielankowe rejony. Największa zbrodnia, jakiej można tu było dokonać, to chyba odwrócenie domku do góry nogami w Szymbarku. Raz się tam wybrałam i więcej nie zamierzam! Pół dnia mi się w łepetynie kręciło. Byłam wtedy bardziej zakręcona, niż co to Reni Jusis śpiewała.
– No, więc tak jak mówię, tematy są różne. Na pewno też zrobimy pani zdjęcia, żeby na naszej stronie internetowej wiedzieli, do kogo mają zaszczyt pisać.
Z satysfakcją uśmiecham się pod nosem. Dobrze zrobiłam, żem się tak odstroiła jak stróż w Boże Ciało!
– Nie ma pani tremy przed obiektywem? – dopytuje mój szofer.
– Ja?! A skąd! To już nie pamiętacie, że kamery mnie kochają? – Opuszczam lusterko pasażera i palcami naciągam policzki.
– Pamiętamy, pamiętamy – mówi Darek ze śmiechem. – O proszę, już jesteśmy na miejscu.
Parkujemy pod budynkiem, w którym chyba znajduje się wiele firm czy tam innych specjalizacji. Nad wejściem wisi kilka banerów, a wśród nich między innymi ten nasz, „Kaszubskich Wieści”.
Wysiadam i czekam, aż Darek wyciągnie plecak z bagażnika.
– To co, idziemy? Panie przodem – mówi, a ja biorę głęboki wdech.
– Idziemy.DEJTA SPOKÓJ!
OD DZISIAJ KAPUCZINA W FIRMOWYM KUBKU
Wchodzimy do budynku. Na wprost wejścia mieści się niewielka recepcja, za którą wisi wielka tablica informacyjna. Odczytuję, że siedziba redakcji jest aż na drugim piętrze, ale Darek idzie w kierunku schodów.
– Ekhm – chrząkam jak dama, by zwrócić uwagę fotografa.
Darek spogląda na mnie, a ja wskazuję na swoje nogi.
– W tych butach? Wykluczone – mówię.
– Ach, no tak. – Śmieje się i po chwili jedziemy już windą.
Brrr, aż mnie ciarki przechodzą, bo ostatni raz używałam windy w sanatorium w Ciechocinku. Modlę się w duchu, żeby się nie zepsuła, na szczęście dojeżdżamy na miejsce cali i zdrowi.
Korytarz jest długi jak kolejka po nowe kapcie z promocji na rynku. Ja nie wiem, po kiego grzyba te modelki jeżdżą po Paryżach czy innych Sosnowcach na wybiegi, jak o – tu by można było zrobić pokaz mody.
W końcu skręcamy w kierunku drzwi, na których wisi tabliczka z nazwą gazety. Wchodzimy do środka, a mnie na start zaskakuje intensywne światło jarzeniówek, więc można powiedzieć, że mnie oświeciło pierwszego dnia pracy.
Kiedy oczy mi wreszcie dochodzą do normalnego poziomu fizjologii, rozglądam się po sporym pomieszczeniu. Prawie wszyscy tu zebrani podnoszą wzrok znad komputerów i zerkają w moją stronę. Milkną rozmowy. Od razu wiadomo, kto przyjechał!
– Dzień dobry! – Uśmiecham się promieniście i staram się chociaż na chwilę nawiązać kontakt wzrokowy z każdą osobą w redakcji. Na moje oko jest tu jakieś dziesięć osób. Dejta spokój, jak ja spamiętam ich imiona!
Przez pomieszczenie przetaczają się powitalne pomruki. Mam nadzieję, że to nie był ich popis pracy w grupie, bo jeśli tak, to nie będzie to łatwy żołądź do zgryzienia.
– Zaproszę od razu do redaktora naczelnego – mówi Darek i prowadzi mnie do kolejnych drzwi. Puka kilka razy, ale nie czeka na zawołanie, tylko od razu wchodzimy do niewielkiego gabinetu.
– No witam serdecznie naszą nową gwiazdę! Śmiało, śmiało!
Gwiazdę? Od razu widać, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu! Już go lubię.
Mężczyzna wstaje, podaję mu rękę, a on delikatnie ją całuje. No i to są maniery! Nie to co Kubuś, jak do kolegów mówi: „Siema, stary!”. No dejta spokój!
– Grabski. Hubert Grabski – przedstawia się redaktor, a ja czuję od niego zapach kawy. Wydaje się szczupły, ale nie do końca. Gruby też do końca nie jest, no, może chudszy od Beaty, ale większy od Teresy. Ma spodnie w kolorze ni mniej, ni więcej sraczkowatym, no cóż, nie każdy może się poszczycić takim dobrym gustem jak ja. Na białej koszuli pod pachami widać plamy potu. Aha, czyli nie działa im klimakteryzacja. Włosy w kolorze ciemny blond zaczesał do tyłu, coby nie było widać, że łysieje. Jeśli ma dzieci, powinien im kupić taki zdalnie sterowany helikopter, to miałby gdzie lądować.
– Miło mi, jestem…
– Och, dobrze wiemy, z kim mamy do czynienia! – Grabski klaszcze w dłonie, a następnie zwraca się do Darka: – Przynieś, proszę, kawkę dla naszej wspaniałej Cioteczki. Jaką pani sobie życzy?
– Z mleczkiem, najlepiej z trzech kopiastych – odpowiadam.
– Mamy ekspres, więc automatycznie zrobi.
– Hm, to niech będzie… – Próbuję sobie przypomnieć jakąkolwiek nazwę kawy, którą widziałam u Gośki na ekspresie. O, już mam! – To ja tę kapuczinę poproszę.
– Oczywiście – mówi Darek, po czym zostawia nas samych.
– I jak samopoczucie? – pyta Grabski.
– Och, całkiem dobrze, ale wie pan, trochę mnie zaskoczył telefon od państwa. Myślałam, że już nie będę miała zajęć na stare lata, a tu proszę. Wydawało mi się też, że jak są te całe internety, to tylko młodych ludzi do pracy potrzeba.
– Ależ skąd. Przecież internet jest dla każdego, a poza tym nauka obsługi laptopa to pikuś – zapewnia, pomagając mi ściągnąć płaszcz. – Nam zależy, żeby ktoś umiał dobrze czytelnikom doradzić. Wie pani, teraz ludzie borykają się z różnymi problemami, mają masę pytań. Dorotka Jakubiak, to jest moja zastępczyni, kiedy przeprowadziła z panią wywiad po już, można by rzec, legendarnej akcji w Ciechocinku, wpadła na pomysł ciotkowego kącika porad. Rubryka mogłaby się nazywać: „Ciotkowy Zaułek Mądrości”.
– Och, pięknie to brzmi! – Dejta spokój, aż mnie ciarki przeszły! – A jak często mam odpisywać? To się będzie codziennie pojawiało?
– Rozmawialiśmy właśnie w zespole, że najsensowniej będzie wrzucać porady na stronę internetową naszego portalu raz w tygodniu, na przykład w środę. Wtedy będziemy potrzebować odpowiedzi na pytania czytelników do poniedziałku, do końca dnia.
– Ło matko, a jak ktoś we wtorek napisze, to mu nie będzie przykro, że nie zdążył?
– Spokojnie, kochana pani. Wtedy to pytanie przejdzie na następny tydzień – zapewnia Grabski. – Żadne pytania nie zostaną pominięte, no chyba że będą zawierały jakieś niestosowne treści.
– Na przykład? – Marszczę brwi.
Grabski bierze oddech, rozpiera się na fotelu i odchyla. Już widzę oczyma wyobraźni, jak mój przełożony fika koziołka, i korci mnie, aby udzielić pierwszej porady w tej pracy: „Nie huśtaj się na krześle”.
– Na przykład ktoś może pytać o to, jak zmyć krew po morderstwie albo jak imprezować trzy dni bez przerwy i nie mieć kaca, ktoś może będzie chciał kogoś otruć, a nie będzie wiedział, czego użyć…
– Dobrze, rozumiem! – przerywam mu gwałtownie, bo aż mi żołądek do gardła podskoczył. Przyznam się, że w ogóle nie pomyślałam o takich pytaniach. – No ale co, jeśli się takie trafią?
– Wie pani, niektóre maile na pewno będą głupie i szczeniackie, nimi w ogóle nie będziemy się przejmować. Natomiast jeśli trafią się sprawy zbyt… jak by to powiedzieć: poważne, wtedy proszę śmiało się z nami kontaktować. Będziemy interweniować, bo nigdy nie wiadomo, czy pytający nie będzie potrzebował realnej pomocy. Trzeba trzymać rękę na pulsie.
Zapada cisza, słychać tylko, jak przełykam ślinę. W samą porę wraca Darek z kawą.
– Dziękuję – mówię, przejmując kubek. Ależ pachnie ta kapuczina!
– Tak czy owak! – Redaktor uderza ręką w stół. – Kochana pani, nastawiamy się na same przyjemne pytania, więc proszę się na zapas nie przejmować. Niech się pani napije kawki, kubek proszę sobie potem wziąć, będzie się lepiej w domu pracowało, pijąc z takiego! Ja zaraz wracam, idę po sprzęt.
Biorę łyk kawy. Jaka pyszna! Też musimy sobie sprawić z Beatą ten cały kawowy teleexpress.DEJTA SPOKÓJ!
POCZTA, ALE BEZ KOLEJKI
Darek otwiera drzwi i do gabinetu wchodzi Grabski, trzymając dwie torby. Matko jedyna, nie dość, że będę się musiała nauczyć obsługiwać tę maszynę, to jeszcze będę ją musiała najpierw złożyć? Toć ja niby jestem dobra w puzzle, ale takie, co to układam z Kubusiem, z Myszką Miki, a nie w takie elektrotyczne. Bo co, jak mnie prund kopnie podczas podpinania kabli?
– I oto jest. – Grabski rozsuwa zamek jednej z toreb i wyciąga ciemnoszarego… tego, no, laptoka. Oddycham z ulgą. – Był u nas używany tylko przed dwa tygodnie, więc można powiedzieć, że jest nowy.
– A w tej drugiej zapasowy? – dociekam.
– Nie, nie – śmieje się ciepło. – Tu są myszka, podkładka, ładowarka, etui. Nie chciałem pchać wszystkiego do jednej, bo trochę ciasne te torby.
– Rany boskie, ja się boję. – Otwieram szerzej oczy i zasłaniam usta.
– Proszę się nie bać, nauczy się pani.
– Nie tego, to to wiem. Ale jak mnie okradną w pociągu? Taki sprzęt, ja się przecie nie wypłacę potem.
– Spokojnie – odzywa się Darek. – I tak muszę potem podjechać do Sopotu, więc po drodze panią podwiozę. Myślałem, że wcześniej proponowałem, ale mogło mi wylecieć z głowy.
– Naprawdę? Ojej, dziękuję! – Od razu pogodnieję, no kamień z serca. – Uff, wiecie, już widziałam te złodziejowe oczy skupione na tej torbie. Gdybyście mi tego laptoka do kartonu po zastawie stołowej spakowali, toby nikt nie spojrzał. Mogłabym z nim bezpiecznie dojechać nawet do Częstochowy!
– No to co? Sprawdzamy, jak to działa? – pyta z uśmiechem Grabski, zaczesując dłonią włosy na pole lądowe dla helikopterów.
– Sprawdzamy – odpowiadam niepewnie.
Następne piętnaście minut upływa nam na nauce obsługi laptopa. Niektóre rzeczy łapię od razu (jak nazwa tego przenośnego komputera), a inne muszą mi tłumaczyć jak ja Beacie. No ale to są nowinki, proszę ja was, a nie tematy typu: jak często się podlewa kwiatki. Albo jak Beata pomaga mi zrobić ciasto, to też jej muszę wszystko tłumaczyć jak krowie na głowie. Mówię: weź szklankę i odmierz mąkę, to nie. Filiżankę z kredensu bierze. Dobrze, że jak jej mówię, że do sernika się daje cukru na oko, to do ucha nie wsypuje. Wtedy to byśmy ten sernik z latryngologiem jadły.
Ale, ale, ja tu o zielonych migdałach, a toć padają ważne informacje. Z powrotem skupiam się na Grabskim. Mówi powoli i zrozumiale, naprawdę, mądrego to i miło posłuchać.
– No i pięknie, załapała pani – chwali mnie, chyba szczerze. – Sama pani widzi, nie takie to trudne.
– Rzeczywiście, ale powtórzmy to raz jeszcze, tak na wszelki, dobrze? – Zawsze człowiek czuje się pewniej, jak sobie trochę potrenuje pod okiem ekspata.
Teraz sama włączam laptopa, czekam, czekam, kółeczko się kręci. Robiłam notatki, ale nie muszę już w nie zerkać. Otwiera się ten cały pupil czy pulpit, śmieszna nazwa, swoją drogą. Włączam przeglądarkę, klikam przycisk z lewej i od razu otwiera mi się poczta. Oj, żeby się też na takiej dało krzyżówki kupić czy awizo odebrać, tobym chyba wcale z domu nie wychodziła! A toć na poczcie kolejki zawsze takie, że głowa mała.
– Świetnie. – Darek kiwa głową. – To teraz ponownie wyślę do pani wiadomość, że to niby czytelnik.
Po chwili pojawia się nowy… jak to było… A, już wiem. Mejl, ale pisze się mail. MA-il. Mail. Jak taki Kamil, ale bez K… no i z przestawionymi literami.
Otwieram tego całego maila, odpisuję tylko kilka słów, starając się nie robić literówek, bo wtedy trzeba taką strzałką cofnąć.
– Dobra, mam. – Chwytam za myszkę i klikam „WYŚLIJ”.
U Darka rozbrzmiewa dźwięk z telefonu, co znaczy, że otrzymał odpowiedź. Wszyscy troje radośnie bijemy brawo. Wypisz, wymaluj jak wtedy, kiedy piesek Gośki, Pimpirimpi, nauczy się nowej sztuczki albo szczeknie na Maślakową.
– A pamięta pani, jak usunąć spam? To znaczy reklamy i tak dalej?
– Tak, tak, „Zaznacz” i „Usuń”, a potem można z kosza usunąć na stałe. To jak takie wyrzucanie śmieci, tylko bez segregacji.
– Dokładnie – śmieje się Grabski. – Tak jak mówiłem, maile do pani, podobnie jak pani odpowiedzi, zawsze i tak spływają do nas, byśmy mogli to szybciej sobie redagować i wrzucać na stronę. Jaki system sobie pani opracuje, to już nie nasza sprawa. Może sobie pani odpisywać każdego dnia, może co drugi dzień albo właśnie w poniedziałki. Z naszego doświadczenia: najlepiej sprawdzać pocztę raz dziennie, bo jak się ma za dużo wiadomości, to potem się ciężko wygrzebać.
– Spokojnie, panie Hubercie, toć ja mam czasu a czasu, do grobu się jeszcze nie spieszę! Będę codziennie wchodzić, żeby być na bieżąco – zapewniam. – Przyznam, że bardzo się ekscytuję tym zajęciem. W końcu ktoś, kto ma kark na szyi, będzie regularnie zabierać głos. I to z sensem!
– Jutro ogłosimy informację o „Ciotkowym Zaułku Mądrości”, a adres skrzynki podamy pojutrze. A tu, droga pani, umowa do przejrzenia. – Grabski kładzie na biurku dwa zestawy kartek. – Jeśli będzie miała pani jakieś pytania, niejasności, to proszę śmiało zgłaszać.
– Oczywiście.
Umowę czytam bardzo powoli i dokładnie. Z takimi rzeczami to lepiej dmuchać na zimne. Ile to się teraz słyszy o tych chwilówkach, metodach na babcię i wnuczka czy innych takich. A jeszcze jak tam co małym kruczkiem napisane! Tu na szczęście potraktowali mnie należycie do wieku i wzroku, bo stron może i sporo, ale litery duże jak uda Maślakowej!
Nie widzę nic podejrzanego, więc chwytam długopis z logo redakcji i starannie podpisuję się na dwóch egzemplarzach.
– Doskonale, w takim razie… – Grabski wstaje, podciąga spodnie i wystawia rękę. – Witamy w naszej redakcji.
Odwzajemniam uścisk i nagle przychodzi mi do głowy, że muszę mieć jaką pamiątkę z tej wielkopomnej chwili.
– Panie Darku, niechże nam pan zdjęcie jakie zrobi, to w rodzinie roześlę!
Aparat pstryka, na wszelki wypadek daję Darkowi swoją komórkę, której obsługa zajmuje mu znacznie dłużej. Po skończonej sesji kierujemy się do wspólnego biura, przez które przechodziłam na początku. Rozmawiam chwilę z moimi nowymi współpracownikami, przedstawiam się kulturalnie, ale ich imion nie jestem w stanie zapamiętać. Naprawdę, mogliby nosić jakie plakietki.
– Jeśli chce pani, żebym panią odwiózł, to musimy lecieć – mówi Darek.
– Oczywiście, no to do zobaczenia, kochani! – Macham do wszystkich, po czym kieruję się do windy.
Na parkingu Darek ostrożnie pakuje torby do bagażnika, mam nadzieję, że pamięta o kubku! Nie zdążyłam go umyć w biurze, więc w domu będę musiała użyć swojego płynu do naczyń. Niech stracę. To będzie moja inwestycja w karierę.
Ruszamy w drogę, ale tym razem nie wrócę do siebie tylko jako Ciotka. Wrócę jako redakcyjny autorytet!DEJTA SPOKÓJ!
ŻEBY MI BEATA INTERNETU NIE POPSUŁA
– No dobra, Beata, myślałam, że już nigdy tego nie powiem, ale czas do pracy. – Biorę kubek ze świeżo zaparzoną kawą i siadam do stołu.
Muszę powiedzieć, że nie jestem jakoś bardzo wyspana czy pełna energii, bo dejta spokój, całą noc przewalałam się w łóżku z emocji.
Długo zasnąć nie mogłam, bo ciągle myślałam o tych mailach od czytelników. A od kogo, a o czym, a z czym, a i w ogóle. Nawet barany próbowałam liczyć, ale wszystkie miały twarz Maślakowej.
Wczoraj był u mnie Kubuś, to żem mu pokazała, jak to stara ciotka ogarnia te technologiczne sprawy. Może ze dwa razy się musiałam zastanowić, czy aby na pewno klikam dobrze, ale na szczęście tego laptopa w powietrze nie wysadziłam. O matko, ja to go będę musiała na noc zamykać do pawlacza, bo przecie jak Beatę podkusi i się dobierze… Jeszcze mi skasuje ten cały internet!
Kiedyś ją poprosiłam, żeby coś mi tam policzyła na kalkulatorze. Wzięła, wyciągnęła z szuflady, naklikała, namieszała tak, że dejta spokój, zamiast cyfr to się litery pokazały! Jej to nie ma co ufać w tych sprawach, bo inaczej toby trzeba było elektryka co godzinę wzywać.
– Ciociu, jestem z ciebie dumny! – powiedział Kubuś i dał mi soczystego buziaka w policzek. – Teraz będzie nam łatwiej odrabiać lekcje.
No tak, to żem się kopnęła w piszczel. Od tej pory Teresa to już codziennie będzie go do mnie przysyłać. No ale przynajmniej u mnie poje porządnie, toć taki mizerny ten dzieciak, chudy jak szczypiór! Że też wiatr go nie porwał!
Dosuwam się do stołu, otwieram laptopa i powoli wykonuję wszystkie niezbędne kroki, by uruchomić pocztę. Patrzę na ekran, ale nie widzę żadnej wiadomości.
– O masz, nie działa – mówię pod nosem. – Wyrzucą mnie, kariera skończona.
Już chwytam za komórkę, żeby zadzwonić do Grabskiego, ale w tym samym momencie pojawia się mail.
– Jest! Boże, Beata, jest pierwsza wiadomość! – krzyczę, uradowana. Wkładam okulary. Dobrze, że nie muszę odpowiadać słownie, bobym się z nerwów zacinała jak Gośka w podstawówce na przedstawieniu.
– Naprawdę? No to czytaj! – Beata podbiega, prawie potykając się o dywan.
_Dzień dobry, droga Ciociu!_
_Na wstępie chciałam bardzo pogratulować tego słynnego bohaterskiego czynu w Ciechocinku! Oglądałam razem z rodzicami i byliśmy pod wrażeniem Pani odwagi. Kiedy zobaczyłam informację, że będzie Pani udzielać porad, musiałam napisać!_
_W sumie to piszę w imieniu mamy, bo ostatnio pokłóciła się ze swoją siostrą o robienie białego prania. Chyba chciałabym mieć takie problemy, a nie sprawdziany, kartkówki i prowadzenie samorządu szkolnego. Jeśli takie są kłopoty dorosłych ludzi, to nie mogę się doczekać, aż będę pełnoletnia!_
_Czy ma Pani jakieś porady na temat prania białych ubrań? Mama będzie bardzo wdzięczna!_
_Pozdrawiamy serdecznie!_
_Wiktoria klasa IV SP nr 16 w Gdyni,_
_mama Edyta, tata Leszek i nasz kundelek Fafik_
– Boże, Beata, przynieś mi chusteczkę – mówię i pociągam nosem.
Beata kiwa głową.
– Mnie też białe pranie doprowadza do łez.
– Toć to nie o tym. – Przewracam oczami. – Słyszałaś to?
– No słyszałam, słyszałam.
– I patrz, w telewizorni mnie oglądali, całą rodziną! – Wycieram łzy. – Ale zobacz, jak ta dziewczynka się ładnie wypowiada, jaki list mi napisała, dej spokój. Oj, na pewno szóstkowa uczennica, może ją z Kubusiem trzeba zapoznać? Ale nie o tym teraz, wróćmy do meritumu. – Białe pranie? Nic prostszego! Biorę łyk kawy. – Weź no już mi daj powietrze, bo przecie się skupić muszę. Ludzie pomocy potrzebują, widzisz, że matka z siostrą nieporadne jak nowy listonosz. Jak by tu zacząć…
Kilkukrotnie uderzam palcami o stół i czuję się niczym Danuta Stenka w _Nigdy w życiu_. Tylko żem se marchewek do chrupania nie przygotowała.
_Droga…_
Nie, nie mogę zacząć tak samo, bo przecie pomyśli, że zgapiam.
_Najdroższa…_
Nie, też nie. Przecie nie piszę do papieża.
_Kochana…_
O tak. Kochana będzie w sam raz.
_Kochana Wiktorio!_
_Toć nawet nie wiesz, jak mi jest miło. Rozumiem Twoich bliskich, ponieważ temat robienia prania może się, proszę ja Ciebie, zetknąć z różnymi emocjami w domu. (Uwierz mi, mam taką jedną w chałupie, co to trzeba pilnować, żeby do pralki naczyń nie wstawiła). Jak żem mieszkała za czasów młodości na wsi, to się chodziło na wykopki. Ło pierunie, po tym to dopiero były brudne skarpety! Mam w rodzinie Kubusia, w podobnym wieku co Ty, i jak Kubuś wraca z piłki nożnej, to jest tak samo. No i jego mama popełnia błąd, bo wrzuca te białe skarpety z jakimiś paskami do białego, a wtedy się, proszę ja Ciebie, białe zabarwia i nie ma prawa już być więcej śnieżnobiałym._
_Dlatego najlepiej jest najpierw porządnie posegregować brudy, jak białe, to białe, nie ma zmiłuj. A do prania dobrze dodać tak ze dwie łyżki sody oczyszczonej, pewnie Twoja mama ma w kuchni, a jeśli nie, to trzeba kupić. Soda zdziała prawdziwe cuda! Z kolei w naprawdę trudnych przypadkach warto sięgnąć po ocet. On się nadaje nie tylko do kuchni, do nóżek w galarecie, ale i właśnie do prania. To środek uniwersalistyczny!_
_Wybacz, jeśli długo czekasz na odpowiedź, ale dopiero się uczę pisać na tych klawiszach. Nie zawsze trafiam w tę literkę, w którą chcę, i muszę cofać i naprawiać._
_Mam nadzieję, że pomogłam._
_Ucz się pilnie, słuchaj rodziców. Nie umiem jeszcze napisać takiej śmiejącej się buzi jak Ty. Może się szybko nauczę._
_Pozdrawiam_
_Ciotka_
Od pierwszego zdania minęło jakieś piętnaście minut, ale dejta spokój, no ile ja napisałam! Jak się wprawię, to będę trzaskać takie odpowiedzi w minutę osiem!
Muszę rozruszać palce, bo jednak takie uderzanie w te litery wymaga wysiłku. Ja nie wiem, jak kiedyś ludzie na tych maszynach do pisania sobie radę dawali. O tak, od jutra każdego ranka gimnastyka palców. Może je będę w zlewie namaczać, to pomyślą, że je na basen wzięłam. Taki wodny areobik.
Ostrożnie poruszam myszką i klikam „WYŚLIJ”. Mam nadzieję, że się po drodze nie skasowało, boby ten cały mój kierat na marne poszedł. Toć mnie płacą od porady, a nie od godziny.
Idę do łazienki, a kiedy wracam, na ekranie widzę aż cztery nowe wiadomości.
Ponownie wkładam okulary i zabieram się do pisania.
_Dalsza część w wersji pełnej_