- W empik go
Desire - ebook
Desire - ebook
Przypadkowe spotkanie dwóch kolegów ze studiów oraz ich towarzyszek owocuje wspólnym rejsem po Bałtyku. Czwórka przyjaciół, nieduży lecz wygodny jacht, żeglarska pogoda – czegóż chcieć więcej? Rejs zapowiada się wspaniale, jednak dość szybko na jaw wychodzą poważne problemy w obu związkach.
Żeglujący będą musieli zmierzyć się ze sobą i wyznawanymi wartościami. Czy wytrzymają w swoim towarzystwie cały miesiąc i szczęśliwie wrócą do Gdyni?
Książka Wiesława Cybulskiego to opowieść o relacjach międzyludzkich, zauroczeniu morzem oraz... odwiecznym pragnieniu miłości.
Jacht, lekko przechylony na prawą burtę, płynął prosto na zachód.
Ciepły, południowo-wschodni słaby wiatr miał piękny, morski zapach. Zbliżał się wieczór. Słońce, które we wrześniu na tej szerokości geograficznej zachodzi po dziewiętnastej, nabrało złocistej barwy.
Michał stał za sterem. Był w kokpicie sam. Uśmiech zadowolenia błąkał się po jego twarzy. W oddali widać już było charakterystyczną wieżę widokową.
Rzucił okiem na wyświetlacz GPS-a. Do Svaneke zostało mniej
niż pięć mil.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-307-1 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jacht, lekko przechylony na lewą burtę, płynął prosto na północ. Ciepły, południowo-wschodni, słaby wiatr miał piękny, morski zapach. Zbliżał się wieczór. Słońce, które w lipcu na tej szerokości geograficznej zachodzi przed dwudziestą drugą, przyjemnie ogrzewało twarz. Michał stał za sterem. Był w kokpicie sam. Chciał być sam. Chciał w spokoju zebrać myśli. Wciąż zastanawiał się nad wydarzeniami z ostatnich dni. Z uporem zadawał sobie ciągle te same pytania, choć wiedział, że nie ma na nie jednoznacznych odpowiedzi. Westchnął ciężko.
– Po prostu błąd zrobiłem jeszcze w Gdyni, wtedy, gdy zaproponowałem im ten rejs – zamyślony, cicho powiedział do siebie.
◄◄◄
Wszystko zaczęło się piątego lipca po południu. Michał siedział w kokpicie i naprawiał światło rufowe.
– Słona woda jest bezlitosna. Prędzej czy później rdza i śniedź zrobią swoje – mruczał pod nosem.
Na jachcie często jest coś do naprawienia czy sprawdzenia, ale prace te zawsze sprawiały mu dużą przyjemność. Jego jacht wprawdzie nie był nowy, ale w dobrym stanie. Dzielny, dziesięciometrowy, morski jacht. Zawsze o takim marzył.
Od początku miesiąca bywał w marinie prawie codziennie. W czerwcu zakończył poważny projekt rozległej sieci komputerowej dla dużej korporacji działającej w Polsce, zainkasował niezłe wynagrodzenie i postanowił sprawić sobie dłuższy odpoczynek. Szykował się teraz właśnie do trzytygodniowego, samotnego bałtyckiego rejsu, który traktował jako jeden z etapów przygotowań i treningów, niezbędnych do realizacji swojego największego marzenia. Już od ponad dwóch lat coraz poważniej rozmyślał o podróży jachtem dookoła świata. Rozważał to przedsięwzięcie nie w kategoriach wyczynu sportowego, lecz jako kilkuletnią włóczęgę po morzach, oceanach, portach, przystaniach oraz zatoczkach czy wyspach leżących na uboczu, z dala od głównych szlaków morskich. Nie śpieszył się specjalnie. Termin startu zaplanował wstępnie na dwa tysiące dziesiąty rok, więc miał dużo czasu, aby całą wyprawę przygotować perfekcyjnie.
– Michał? – stojący na kei mężczyzna krzyknął z niedowierzaniem w głosie. Obok niego stała bardzo zgrabna dziewczyna.
– Wojtek, stary byku, co tu robisz?! Nie widzieliśmy się chyba ze sto lat – roześmiał się serdecznie Michał.
– Spacerujemy sobie po marinie. To jest Agata, moja żona.
– Wejdźcie na jacht, proszę.
Wojtek wskoczył do kokpitu i przywitał się z Michałem. Odwrócił się i chciał wziąć za rękę żonę, aby jej pomóc, ale Agata szybko zdjęła buty, zostawiła je na kei, chwyciła za wantę, weszła na nadbudówkę, a następnie do kokpitu. Podała rękę Michałowi i przedstawiła się:
– Agata.
– Michał – odpowiedział. – Zgaduję, że jesteś żeglarką.
– Tak? A skąd takie przypuszczenie?
– To proste. Widzę, jak się poruszasz po jachcie.
– Tak, żeglowałam sporo. Na Mazurach, Jezioraku, tutaj na Kaszubach… Trochę po Zatoce…
– No, Michał – wtrącił się Wojtek, przerywając Agacie – to twoja łajba? Ostatnio jak się widzieliśmy, to miałeś taki mały jachcik. Chyba rambler. Trzymałeś go w ośrodku polibudy, na Wdzydzach.
– Dobrze pamiętasz. Sprzedałem go już. Fajny był. Bardzo go lubiłem.
– No, ale na ten jacht to wypakowałeś trochę kasy.
– Nie aż tak dużo. Sprowadziłem go cztery lata temu ze Szwecji. Miałem akurat przypływ gotówki. Pojechałem i kupiłem.
– A gdzie ty teraz pracujesz?
– Mam swoją firmę. Usługi informatyczne. Głównie projektowanie sieci.
– Aaa, pamiętam, Michał, że byłeś w tym dobry. Ale jak skończyliśmy politechnikę, to zacząłeś pracować chyba w Prokomie…
– Trzy lata byłem w Prokomie… E tam, nie mówmy o tym. A ty, co robisz?
– Po studiach prawie dwa lata byłem w Niemczech, a teraz jestem właścicielem spółki sprowadzającej sprzęt RTV i AGD z całego świata, ale głównie…
– Z Chin?
– No, właśnie. Roboty od cholery, ale nie narzekam. Kasa się zgadza. Właśnie wziąłem sobie parę tygodni urlopu. Agata to może sobie odpoczywać, kiedy chce. Wolny artystyczny zawód. Plastyczka – powiedział kpiąco. – OK, zmieńmy temat. Michał, powiedz mi, skąd wzięła się nazwa twojego jachtu – Desire.pl?
– Hmm… jak by ci to powiedzieć? – uśmiechając się, udawał, że zastanawia się głęboko. – To jest, w pewnym sensie, informacja dla każdego, kto wchodzi na ten jacht… Taka delikatna sugestia… No, co, jeszcze nie kumasz? Desire – to po angielsku pragnienie, tak? No! A jak się ma pragnienie, to…
– …trzeba się napić – zakończyli razem, śmiejąc się. Przypomniało im się powiedzenie z czasu studiów.
Agata patrzyła na Michała, rozbawiona.
– Więc trzeba było nazwać jacht Thirsty – wtrąciła. – Byłoby jednoznacznie.
Michał był pewien, że gdzieś już ją widział. Nie mógł sobie przypomnieć. Podobała mu się. Nawet bardzo. Łapał jej spojrzenia i usilnie starał się odnaleźć w pamięci sytuacje czy wydarzenia, z którymi mogłaby się kojarzyć. Nic nie przychodziło mu do głowy, więc zostawił sobie tę zagadkę na później.
Wojtek opowiadał o swojej pracy, podróżach, o domu, który wybudował w Orłowie, o tym, że od niedawna tam mieszkają…
– Długo jesteście małżeństwem?
– Długo! Cztery lata.
– Macie dzieci?
Agata szybko spuściła wzrok, potem spłoszona spojrzała na Wojtka.
– Nie, nie mamy.
– A po co nam ten kłopot? – roześmiał się nerwowo Wojtek.
Zapadła chwila niezręcznego milczenia. Michał zorientował się, że poruszył chyba niewygodny dla nich temat.
– A ty co? Sam sobie sterem, żeglarzem i… jachtem? – zapytał Wojtek.
– Za kwadrans poznacie moją dziewczynę. Przyjedzie po mnie, wracając z pracy. Jest reporterką w radiu, więc uważajcie, co mówicie. Wszystko może nagrać, a potem wykorzystać przeciwko wam – zażartował.
– Daleko żeglowałeś tym jachtem? – spytała Agata.
– Po całym Bałtyku, wszędzie.
– Zazdroszczę ci, też bym tak chciała.
– To popłyńmy razem w jakiś rejs.
– Dobry pomysł – powiedział Wojtek. – Jutro jest niedziela, skoczmy na Hel czy do Jastarni.
– E tam! Słuchajcie. Mirka w przyszłym tygodniu zaczyna urlop. Wybierzmy się razem gdzieś dużo dalej. W szwedzkie szkiery czy na Alandy. W dwie pary. Na jachcie są dwie oddzielne kajuty, kabina sanitarna, dobrze wyposażony kambuz. Czego chcieć więcej? Można płynąć nawet dookoła świata. Przy okazji pomoglibyście mi w przekonywaniu Mirki. Ona do żeglarstwa podchodzi tak trochę niechętnie, niestety.
– Ja mogę płynąć choćby dzisiaj. – Oczy Agaty błyszczały z emocji. – Co ty na to, Wojtek?
– OK, ja też jestem za – potwierdził i skinął głową.
– No, to super. Jutro przygotuję plan rejsu, mapy wszystkie mam, w poniedziałek czy wtorek spotkamy się i powiem wam, co trzeba wziąć na taką wyprawę, ustalimy, co bierzemy do żarcia, i w drogę… O, właśnie idzie Mirka.
W stronę jachtu szła wysoka, szczupła dziewczyna. Krótko obcięte, rude włosy sprawiały, że wyglądała bardzo młodo. Na ramieniu miała torbę z napisem „Radio Gdańsk”. Podeszła, spojrzała na siedzących w kokpicie i zawołała:
– Cześć, jestem Mirka.
– Wiemy, wiemy. – Wojtek uśmiechnął się. – Chodź tutaj do nas.
– Nie, nie mam czasu! Muszę zmontować nagrania, które dzisiaj zrobiłam. Poza tym, jak wchodzę na jacht, to od razu robi mi się niedobrze – zażartowała.
– Poznaj moich przyjaciół. Agata i Wojtek – Michał przedstawił Mirce swoich gości. – Wojtek to mój kumpel ze studiów. Mamy wiele superwspomnień, wspólnych przygód…
– No, no, Michał. O niektórych to lepiej nie opowiadać. A są i takie, że sam wolałbym o nich zapomnieć. Wiesz, Mirka, właśnie planujemy nasz wspólny rejs.
– Mhm… No, już się boję. Michał, sorry, śpieszę się…
– OK, my też już idziemy.
Agata i Wojtek zeszli na keję, a Michał szybko pozamykał jacht i dołączył do nich. Po drodze, idąc w stronę parkingu, rozmawiali o planowanym rejsie. Wojtek zadawał merytoryczne, lecz dość ogólne pytania, a Agata dopytywała o szczegóły. Mirka szła obok, ale nie brała udziału w rozmowie. Przysłuchiwała się tylko. Na koniec wymienili się numerami telefonów, umówili na kontakt w poniedziałek i rozeszli do swoich samochodów.
– Agata to żona Wojtka? – spytała Mirka, marszcząc brwi.
– Tak, od czterech lat.
– Nie są szczęśliwi razem – stwierdziła.
– Skąd wiesz?
– Nie wiem… Czuję to… Zachowują się trochę dziwnie… Nie wiem… Coś mi nie pasuje…
– Ja nic nie zauważyłem…
– Hmm… – Mirka milczała przez chwilę. – Zawieźć cię do domu czy u mnie coś zjemy razem?
– Zawieź mnie do domu. Muszę zastanowić się nad trasą rejsu, poszukać map…
– Michał, wy o tym rejsie to tak na poważnie? – przerwała mu.
– No tak! Mira, ja wiem… Ale daj się przekonać, proszę… Zobaczysz, będzie fajnie. W szwedzkich szkierach nie ma fal, jest mnóstwo przepięknych zatoczek, ciepła i czysta woda. Spodoba ci się.
– Tak, tylko najpierw trzeba tam dopłynąć. Przez Bałtyk!
– Wybierzemy dobrą pogodę. Z Łeby czy Ustki do Kristianopela jest około stu mil… To zaledwie dwadzieścia godzin… Potem następne niecałe osiemdziesiąt mil spokojnej jazdy przez Kalmarsund i już szkiery.
– Dobra, dobra… Zastanowię się. No, jesteśmy na miejscu. Pa, do jutra. Zadzwonię.
Pocałowała go przelotnie w policzek. Michał, wychodząc z samochodu, uśmiechał się do siebie. Był zadowolony. Czuł, że udało mu się przekonać Mirkę. Dzisiejsze przypadkowe spotkanie z Wojtkiem i Agatą oraz niespodziewany pomysł wspólnej wyprawy odbierał jako niezwykle szczęśliwy traf. Stopniowo narastała w nim nadzieja, że być może właśnie ten lekki, rekreacyjny rejs w dwie pary na jachcie odmieni w końcu negatywne nastawienie Mirki do żeglowania.
W poniedziałek wieczorem spotkali się wszyscy u Michała, na gdyńskim Fikakowie. Mirka przyszła ostatnia. Gdy weszła, Michał właśnie pokazywał swoje mieszkanie Agacie i Wojtkowi.
– Nie zaproponowałeś gościom nic do picia? – zapytała z wyrzutem.
– Nie zdążyłem, przed chwilą przyszli. Co chcecie? Kawę, herbatę czy coś zimnego?
– Ja kawę – powiedział Wojtek
– A ja coś zimnego. Liczę na niespodziankę. – Agata uśmiechnęła się lekko.
– Zapomnij. U Michała nie ma niespodzianek. Woda mineralna ewentualnie piwo… no i pewnie gdzieś znajdę jakieś słone paluszki.
Michał nie zareagował na te docinki. Gdy Mirka przyniosła napoje, na stole leżała już mapa generalna Bałtyku.
– Plan rejsu z grubsza wygląda następująco. Wypływamy w sobotę rano do Władysławowa. W niedzielę płyniemy dalej do Łeby, a w poniedziałek do Ustki. Oczywiście, gdyby pogoda była niekorzystna, to będziemy plan modyfikować. Chodzi o to, aby przez te trzy, cztery dni spokojnie zaaklimatyzować się na jachcie i dopiero później – skok przez Bałtyk do Szwecji. Następnie przepływamy przez Kalmarsund i w okolicach miasta Vastervik wpływamy w szkiery. Dalej, klucząc od zatoczki do zatoczki, płyniemy w górę i trochę na wschód, aż powyżej Sztokholmu. Stamtąd przeskakujemy na Alandy, na przykład do Mariehamn. Na Alandach jest mnóstwo atrakcyjnych miejsc, lecz zobaczymy już tam, na co będziemy mieli ochotę i na co czas pozwoli. Wracamy tą samą trasą, przez szkiery.
– Ile nam to zajmie czasu? – zapytał Wojtek.
– Bez pośpiechu… około miesiąca.
– OK, mnie to odpowiada. A jak wam?
– Super, marzyłam o takim rejsie – odpowiedziała Agata.
– No, nie wiem – głos Mirki był pełen wątpliwości. – Miejmy nadzieję, że jakoś to przeżyję.
– Mira, przestań, proszę – powiedział Michał. – Nie znam nikogo, kto by po maksymalnie dwóch, trzech dniach żeglugi nie przestał cierpieć na chorobę morską.
– Po trzech dniach? Ładna perspektywa! Dobra, nie gadajmy o mnie, dam sobie radę.
– OK – kontynuował Michał. – Sprawy techniczne, nawigacyjne i wyposażenie ratunkowe biorę na siebie. Po prowiant pojedziemy w piątek do supermarketu. Jeżeli ktoś ma jakieś specjalne życzenia, to proszę je zgłaszać teraz. Nie bierzemy bardzo dużych zapasów, bo owoce, warzywa, pieczywo i inne rzeczy, będziemy dokupować po drodze. Nie liczę kilku słoików gołąbków w sosie pomidorowym i fasolki po bretońsku, bez których nigdy w żaden rejs nie ruszam! Możecie się ze mnie śmiać, ale tak już mam i nie dam się z tego wyleczyć. Aha, dodatkowo przygotuję do jedzenia specjał, który na nocne wachty nadaje się znakomicie. Nie pytajcie, co to. – Uśmiechnął się tajemniczo. – Dalej. Przybory toaletowe, kosmetyki, środki higieniczne, leki… No, to już każdy najlepiej wie, czego potrzebuje. Na jachcie jest dobrze wyposażona apteczka w leki ogólne, a nawet w narzędzia do szycia ran. I jeszcze… Ubrania! Każdy bierze to, co lubi nosić, ale dobrze jest, jeżeli ma się dużo ciuchów na zmianę, gdy jedne zostaną zamoczone niespodziewaną falą. Najlepsze są polarowe – ciepłe, lekkie i szybko schną. Agata i Wojtek, macie jakieś dobre sztormiaki i kalosze na jacht?
– Mamy, mamy…
– No, to w porządku. Pozostałe rzeczy to tak jak na wycieczkę za granicę. Trochę koron szwedzkich, euro, karty bankomatowe… no, wiecie. Na paliwo, wspólne jedzenie, opłaty w marinach i tym podobne składamy się, a indywidualne wydatki – to zależy od fantazji i stanu konta. Wojtek, masz wolny czas w piątek około południa?
– Tak, mam.
– To pojedziemy razem po zakupy i zapakujemy wszystko na jacht. Tak jak mówiłem, planujemy start na sobotę rano, ale oczywiście będzie to uzależnione od pogody. Płyniemy rekreacyjnie, aby odpocząć, a nie katować się jakimiś hardcorowymi warunkami. Czy wszystko jasne?
– Jasne!
W sobotę, około dziewiątej rano, wszyscy już byli w marinie. Upychanie bagaży osobistych i klarowanie jachtu do wyjścia trwało grubo ponad godzinę. Wojtek co jakiś czas odbierał telefony. Nie chcąc przeszkadzać pozostałym, w trakcie rozmów wychodził na keję. Widać było, że jest coraz bardziej podenerwowany.
– Kurwa, nie wziąłem swojej firmowej komórki – zaklął. – Położyłem ją na stole w kuchni. Muszę pojechać do domu.
– Zostaw ją. Jedziesz odpocząć. Po co ci nieustanne telefony z firmy. Olej to! – poradziła Agata.
– Pogięło cię?! Muszę mieć ciągły kontakt z firmą. Są takie sprawy, które tylko ja mogę załatwić. Musicie poczekać. Wezmę taksówkę. Będę za godzinę.
– Musisz, to jedź – zgodził się Michał. – Ja w tym czasie zapoznam dziewczyny ze sprzętem i urządzeniami na jachcie.
Wojtek pobiegł na postój taksówek.
– Często mu się zdarza zapomnieć komórki? – zagadnął Agatę Michał.
– Dziwne. Bardzo rzadko. Poza tym nie przypominam sobie, aby w kuchni na stole coś leżało. Czekaj, zadzwonię na ten firmowy telefon. Niewykluczone, że jest on gdzieś tutaj w bagażach albo w jakiejś kieszeni. – Po chwili dodała: – Hm, jeszcze dziwniejsze. Włącza się skrzynka głosowa… tak jakby numer był zajęty. – Agata uśmiechała się niepewnie.
– Dobra, zostawmy to. Pokażę wam teraz, jak obsługiwać UKF-kę, GPS-y, echosondę, laptopy z programami nawigacyjnymi, jak łączyć się z Internetem i jak odbierać prognozy pogody przez radio. Wojtek już to wszystko wie. Wczoraj siedzieliśmy na jachcie prawie do dziewiątej. Musicie wiedzieć, gdzie są sprzęty ratownicze i sygnalizacyjne i jak ich używać, gdzie mamy zapasowe żagle, no i jak uruchomić silnik. Podstawowe manewry awaryjne oraz pracę na mapie papierowej przećwiczymy, jak już będziemy na pełnym morzu.
Agacie obsługa sprzętu nie sprawiała żadnego problemu. Widać było, że nie raz miała z tym do czynienia w przeszłości i szybko przypominała sobie, jak to wszystko działa. Mirka z kolei nie wykazywała specjalnej aktywności. O całej tej wyprawie myślała z niepokojem.
Wojtek wrócił po dwóch godzinach, wyraźnie zadowolony.
– Wszystko OK? – zapytał Michał.
– OK, OK, możemy płynąć.
– Jest już prawie czternasta, wieje słaby południowy wiatr. Nie ma sensu telepać się dzisiaj do Władysławowa. Popłyniemy powolutku na Hel, a gdyby przestało wiać zupełnie, włączymy silnik.
Wojtek poszedł do kabiny dziobowej zanieść torbę i zmienić buty. Agata weszła za nim i zamknęła drzwi. Słychać było, że rozmawiali podniesionym głosem. Po chwili wyszli oboje. Nie mówili nic do siebie. Gdy weszli do kokpitu, Michał powiedział:
– Może zabrzmi to zbyt oficjalnie w naszym gronie, bo przecież jesteśmy przyjaciółmi, ale chcę, aby nie było niejasności. Na jachcie jestem kapitanem i o wszystkich ważnych sprawach związanych z żeglugą ja decyduję. Regularnych wacht nie wprowadzam. Będę ustalał na bieżąco, kto z nas steruje i jak długo. Jeżeli chodzi o posiłki, to chciałbym, aby główne dania przygotowywały dziewczyny. Zgadzacie się?
– Michał, daj spokój – odpowiedziała Mirka. – Pewnie, że się zgadzamy, prawda, Agata?
– Oczywiście. A jak się pojawią jakieś problemy, to kapitan będzie je rozwiązywał.
– Aha, rozumiem, że wtedy ja będę kukiem. No dobrze. I jeszcze jedno. Na pokładzie zawsze jesteśmy w kamizelkach pneumatycznych, no, chyba że warunki na morzu są zupełnie lajcikowe, ale o tym, czy można zdjąć kamizelkę, ja decyduję. W cięższych warunkach przypinamy się do lajfliny. W nocy przypinamy się zawsze, bez względu na warunki, a tu nad zejściówką – pokazał palcem, uśmiechając się – jest napis. Proponuję zapoznać się z jego treścią.
Spojrzeli na małą tabliczkę: „The Capitan’s word is law”.
– No, to mamy przerąbane. – Wojtek usiadł ciężko, udając załamanego.
– Dobra, dosyć gadania, płyniemy – powiedział Michał. – Wojtek na dziób, Agata do cumy rufowej.
Za główkami mariny postawili żagle i półwiatrem, z niedużą prędkością około trzech węzłów, podążali w kierunku Helu. Fali prawie nie było. Mirka uśmiechnęła się do Michała.
– Jeżeli tak będzie w czasie całego rejsu, to ja mogę płynąć choćby na koniec świata. Podoba mi się!
– Mira, robię, co mogę. Dla ciebie wszystko. Codziennie będę zamawiał taką pogodę.
Tymczasem z gdyńskiego portu wyjściem południowym wypływał właśnie nieduży holownik. Z rozmów, które słyszeli na dwunastym kanale, pomiędzy kapitanatem portu Gdynia a holownikiem dowiedzieli się, że płynie on do Gdańska.
– Musimy go przepuścić. Przejdziemy mu za rufą – rzucił Michał do Wojtka, który stał za sterem.
– Coś ty, my idziemy na żaglach. Mamy pierwszeństwo.
– Wojtek, on jest w pracy, a my płyniemy rekreacyjnie. Nie przeszkadzajmy mu. W takich sytuacjach nie korzysta się z prawa drogi.
– A ja w życiu nigdy nie odpuszczam. Trzeba być twardym. Nigdy bym się niczego nie dorobił, gdybym nie walczył o swoje.
– No tak, ale to jest coś innego. Nie rozumiesz różnicy? Pchanie się mu pod dziób to stwarzanie niebezpiecznej sytuacji. Tutaj manewr ominięcia dużo łatwiej jest wykonać nam niż jemu.
Michała zirytowało trochę podejście Wojtka, ale nie chciał używać argumentu: „Nie dyskutuj, ja jestem kapitanem”. Znali się przecież od dawna. Kiedyś, w czasie wspólnych wypraw, ważne decyzje zawsze podejmowali razem, po przeanalizowaniu wszystkich „za i przeciw”, jednak tu, na jachcie, musiał mu jasno uświadomić, że te zasady już nie obowiązują, że często nie ma czasu na roztrząsanie różnych wariantów, że decyduje kapitan. Jednocześnie przypomniał sobie, jak już od pierwszych lat studiów Wojtek dał się poznać jako bezkompromisowy fighter. Rzeczywiście umiał walczyć o swoje prawa i wygrywał na tym bardzo często.
– Skręć! Jakieś trzydzieści stopni w lewo. Musimy zrobić wyraźną zmianę naszego kursu, aby na holowniku zrozumieli, co zamierzamy.
Wojtek, nie mówiąc już nic, przepłynął holownikowi za rufą, a później wrócił na poprzedni kurs.
Na Hel dopłynęli przed osiemnastą. Zacumowali w basenie jachtowym, burtą przy falochronie zachodnim, gdyż w Y-bomach wszystkie miejsca były zajęte. Po sklarowaniu jachtu Michał wyskoczył na keję. Mirka, Agata i Wojtek byli jeszcze w kokpicie.
– Dzisiaj w porcie będzie spokojnie – powiedział do nich, rozglądając się jednocześnie po niebie. – Wiatr już prawie całkiem siadł, ale trzeba wiedzieć, że przy silniejszych, południowych dujawicach tutaj nieźle buja. Czasem to aż cumy urywa. No, dobra. Zamykajcie jacht i chodźmy prędko na kolację, do Morgana. Musimy jakoś uroczyście rozpocząć ten rejs.
W pubie Captain Morgan było już dość tłoczno, ale mały czteroosobowy stolik jeszcze się dla nich znalazł. Agata rozglądała się po lokalu z wyraźnym zaciekawieniem. Podobał się jej ten wystrój – drewniana postać kapitana Morgana, dekoracje ze sprzętu żeglarskiego i rybackiego, przedwojenne urządzenia radiowe. Jej artystyczny zmysł podpowiadał, co można by zmienić, aby wprowadzić większą harmonię stylu, ale generalnie znajdowała tu klimat starej tawerny.
Michał podszedł do baru i zamówił cztery piwa. Wrócił do stolika i podał dziewczynom karty dań.
– Wybierzcie coś dobrego do jedzenia, OK? Dla mnie może być jakaś ryba.
Usiadł i odetchnął głęboko.
– Wow… Wojtek, kurczę, kiedy ostatni raz piliśmy razem piwo? Pamiętasz?
– Chyba po obronie… U ciebie w akademiku… Nie, czekaj… Później… Latem… Akurat miałeś jechać na Sycylię, na jakieś koncerty.
– A tak, masz rację. W sierpniu dwutysięcznego roku. Sycylia… Boże, jak tam było gorąco. Całe dnie siedzieliśmy w hotelu. Dopiero wieczorem można było wyjść. Ale to normalne. Tam życie zaczyna się po dwudziestej i trwa do późnej nocy.
– Jakie koncerty? – spytała Agata z zainteresowaniem. – Jesteś muzykiem?
– Tak, jestem… a właściwie byłem. Grałem przez wiele lat w najróżniejszych zespołach. Na Sycylię akurat pojechaliśmy jako ciekawostka z Polski. Występowaliśmy tam na jakichś lokalnych festynach czy coś w tym stylu. Przedstawialiśmy muzykę z tak bardzo różnego kulturowo kraju. W repertuarze mieliśmy nasze ludowe piosenki zaaranżowane na mały rockowy zespół.
– Jeszcze tego nie wiesz, Michał, ale Aga świetnie śpiewa – wtrącił Wojtek.
– No, to rewelacja! Ja mam na jachcie gitarę i tamburyn. Mirka też śpiewa. Będziemy urządzali koncerty.
– Właśnie, a Wojtek będzie chodził z kapeluszem i zbierał kasę – dodała Mirka. – Przed nami bogactwo i sława!
Żartowali, śmiali się. Rozmawiali o czekającym ich rejsie. Opowiadali o sobie. Michał i Wojtek przypominali historie z czasów studiów. W pewnym momencie Agata założyła okulary słoneczne, które Mirka położyła na stole.
– Podobają mi się, fajne są. Muszę jutro kupić coś podobnego. Mają tę zaletę, że nie spadają z głowy, a na jachcie to ważne.
– No, teraz już wiem! – nagle krzyknął Michał. – Dotarło do mnie. Założyłaś okulary i skojarzyłem! Nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie ja już ciebie widziałem, a teraz wiem.
– Ja nie kojarzę. – Agata uśmiechała się zaskoczona. – Na jakimś wernisażu czy wystawie… a może na koncercie? Często bywam…
– Nie, bliżej – przerwał jej Michał. – W środowisku żeglarskim. Widziałem cię na Wdzydzach, w czasie regat. W lecie… Chyba w dziewięćdziesiątym dziewiątym.
– Czekaj… Regaty w dziewięćdziesiątym dziewiątym… – zastanawiała się.
– Właśnie. Na trasie Lipa – Borsk – Lipa.
– A, tak… Coś mi świta.
– Byłaś w czteroosobowej załodze takiej nowiutkiej sportiny. Nazwy jachtu nie przypominam sobie, ale zapamiętałem, że ty miałaś ciemną koszulkę z napisem „Freedom” i ogromne, śmieszne okulary słoneczne.
– Ej, pamiętam! Były straszne. Zgubiłam gdzieś okulary i mama kolegi z załogi pożyczyła mi swoje. A na czym ty płynąłeś?
– Na moim ramblerze… Z kumplem. Może szybciej skumasz, jak ci powiem, że to my wygraliśmy te regaty.
– Aaa… zaraz, zaraz, zaraz…. Taka oryginalna nazwa jachtu – www.net, tak? Pamiętam! Ale ciebie sobie nie przypominam. Zresztą wtedy nie oglądałam się za facetami – roześmiała się głośno. – Miałam chyba siedemnaście… nie, osiemnaście lat. Poza tym byłam wkurzona na naszego sternika, bo zupełnie nie dawał sobie rady i przypłynęliśmy prawie na końcu.
– Wiesz, Wdzydze to dość trudny akwen. Dużo wysepek, zatoczki, wysokie drzewa na brzegu. Trzeba wiedzieć, jaką wybrać trasę, aby nie wpaść w jakąś ciszę.
Michał miał świetne wyczucie wiatru. Pochodził z Giżycka i żeglował od najmłodszych lat. Gdy był w liceum, ojciec kupił mu starego ramblera, którego wyremontowali wspólnie. Na studia do Gdańska przyjechał w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym roku, a dwa lata później przywiózł swój jacht na jezioro Wdzydze. Od tamtego czasu brał udział prawie we wszystkich regatach, ale te właśnie zapamiętał szczególnie. Z powodu zajętego pierwszego miejsca, no i Agaty, na którą zwrócił uwagę – niesamowicie zgrabna, ciemne, prawie czarne włosy, duże, wyraziste brązowe oczy, regularne, trochę greckie rysy twarzy.
Po ogłoszeniu wyników i rozdaniu nagród organizatorzy zaprosili uczestników regat na kiełbaski z grilla. Wszyscy siedzieli przy długich stołach. Agata była w gronie swoich przyjaciół. Michał obserwował ją z dużej odległości. Widać było, że trochę nudzi ją ta impreza. Zjadła kiełbaskę, wypiła coca-colę i poszła. Nigdy później nie spotkał jej na jeziorze.
– Pamiętasz? Dwie łódki zrobiły grzyba w czasie tych regat. Taka mała kabinówka, chyba bez 2 i omega – kontynuował Michał.
– Tak, pamiętam. Akcja ratownicza była natychmiastowa, motorówka znajdowała się w pobliżu. Nikomu nic się nie stało, ale plecaki z dokumentami i kasą poszły na dno.
– Widziałem z niedużej odległości jak ta omega się wywróciła. Było na niej dwóch chłopaków. Chcieli zrzucić spinakera, ale przywiało mocno z lewej burty, na topie masztu zrobił się kalafior i położyło ich w sekundę. Nie zdążyli nic zrobić. W parę chwil łódka odwróciła się do góry dnem.
Mirkę drażniło trochę, że Michał z takim entuzjazmem mówił o regatach, w których brała udział Agata. Nie była zazdrosna o nią, ale miała świadomość, że o ich wspólnych wyprawach nie opowiadałby tak rozemocjonowany. Ich wspólne wyprawy były raczej nieudane.
◄◄◄
W dwa tysiące szóstym roku wyjechali z namiotem w Tatry. Przez dwa tygodnie lało prawie codziennie. Mirka była zdegustowana. Było jej zimno, mokro, niewygodnie i nudno. Mimo że Michał starał się ze wszystkich sił przekonać ją do wędrówek po szlakach, pokazywał jej piękne, chociaż przeważnie zamglone wówczas górskie krajobrazy, to ona cały czas myślała o ciepłym łóżku, porządnej kąpieli, dobrym obiedzie. Rok później wykupili wycieczkę do Paryża… i znowu porażka. Program w ofercie biura turystycznego był co prawda dosyć ciekawy, ale realizacja beznadziejna. Przewodnik z firmy, pan Filip, ciągle załatwiał jakieś swoje interesy i, niejako przy okazji, organizował „atrakcje” dla uczestników wycieczki. W efekcie zwiedzili jedną trzecią tego, co mogli w tym czasie zobaczyć. Nawet do Luwru nie zdążyli, gdyż przywiódł ich tutaj po siedemnastej – za późno, nie było już biletów na ten dzień. Poza tym cały czas przebywali w towarzystwie, w którym nie czuli się dobrze. Na tej wycieczce było również starsze małżeństwo z nastoletnią córką. Od pierwszego dnia odłączyli się od grupy i sami ułożyli sobie plan zwiedzania Paryża. Wprawdzie zrezygnowali z zaplanowanej wyprawy do Disneylandu, ale za to zwiedzili wszystkie muzea w centrum, fantastyczne muzeum techniki, poszli nocą do przepięknej dzielnicy łacińskiej, byli na jakimś koncercie jazzowym… Michał patrzył na nich z nieukrywaną zazdrością.
– Rozmawiałem wczoraj z tą dziewczyną, Moniką – powiedział Mirce. – Mają przewodniki, informatory, plany miasta i zwiedzają wszystko, co ich interesuje. Tak, tak, trzeba wiedzieć, czego się szuka, a nie czekać, aż ktoś ci poda to na tacy. Następnym razem też sami przygotujemy sobie plan wycieczki.
►►►
W pubie zrobiło się wesoło. Ktoś z załogi jakiegoś jachtu przyniósł gitarę. Na zewnątrz, w ogródku, zebrała się grupa miłośników szant. Czas szybko upływał, nawet nie spostrzegli, gdy minęła północ.
– Wracamy już na jacht – powiedział Michał. – Przed południem wypływamy dalej. Trzeba się wyspać.
Nazajutrz rano było słonecznie i ciepło. Wprawdzie niebo wyglądało dosyć czysto, ale lekko zamglony horyzont i wczorajszy zachód słońca przepowiadały jakąś zmianę pogody. Wstali grubo po jedenastej, gdyż po powrocie z Morgana byli jeszcze w odwiedzinach na jachcie kolegi Michała i poszli spać bardzo późno, około trzeciej w nocy. Poranna toaleta, śniadanie, rozmowy o wczorajszym wieczorze… i zrobiła się dwunasta. Prognozy pogody mówiły o możliwych burzach po południu. Szybki niż, z frontem atmosferycznym, zbliżał się znad Morza Północnego.
– OK, wychodzimy w morze – powiedział Michał. – Do Władysławowa mamy trochę ponad dwadzieścia mil, w pięć godzin będziemy na miejscu, powinniśmy zdążyć przed burzą.
– Będzie burza? – zapytała z niepokojem Mirka.
– Może być, wieczorem. Śpieszmy się.
Na razie wiał niezbyt mocny południowy wiatr, taki w sam raz do spokojnego żeglowania. Po wyjściu z portu postawili żagle i powoli okrążali Cypel Helski. Fala była nieduża, ale Mirka już czuła się źle. Dodatkowo z przerażeniem myślała o tej możliwej burzy. Przypomniało się jej, jak pierwszy raz przeżyła burzę w Zatoce Gdańskiej.
◄◄◄
Pracowała od niedawna w Radiu Gdańsk i właśnie robiła reportaż o budowie tunelu pod Monciakiem, na Grunwaldzkiej w Sopocie. Z Michałem byli parą już kilka miesięcy. Zadzwonił do niej, mówiąc, że akurat płynie sam z Gdańska do Gdyni, że może ją zabrać z mola i dalej, do domu, popłynęliby już razem. Mirka bardzo rzadko dawała się namówić na rejsy po morzu, ale tym razem uległa. Było gorąco, duszno. Pomyślała, że na wodzie, w ten upał, będzie przyjemniej. Szybko pobiegła na molo. Z nabrzeża widać było powoli zbliżający się jacht i Michała machającego do niej ręką. Wiał jeszcze delikatny wiaterek. Na zachodzie, nad lądem, gromadziły się coraz ciemniejsze chmury. Michał wiedział, że będzie burza, wszystko na to wskazywało, ale chciał pokazać Mirce, że burza na jachcie nie jest aż tak straszna, jak się jej wydaje. Myślał, że gdy będzie przy niej, gdy pokaże, że można się przygotować na takie warunki, to ona przełamie swój strach, zaufa mu i zacznie z nim żeglować częściej. Niestety, całe to doświadczenie przyniosło odwrotny skutek. Wprawdzie burza nie była bardzo groźna, grzmotnęło kilkanaście razy i popadało trochę, ale Mirka, przerażona, drżąc ze strachu, siedziała w kącie kokpitu i szeptała coś do siebie zbielałymi wargami.
Po zacumowaniu w Gdyni powiedziała, że nigdy, ale to nigdy, już nie chce być na jachcie w czasie takiej nawałnicy…
Pobiegła do domu, nie czekając na Michała.
►►►
Teraz czuła, że ma to wszystko przeżyć ponownie. Szara na twarzy, zeszła do mesy i położyła się na koi.
Burzowe chmury szły z północnego zachodu. Były ciężkie i czarne. Jacht płynął coraz wolniej. Gdy byli na wysokości Kuźnicy, wiatr ucichł zupełnie.
– Mhm… Zaraz przyjdzie. Odpalamy silnik, refujemy grota, zwijamy genuę. Założymy dwa refy, później na drugim sztagu rozwiniemy małego foka… zresztą zobaczy się – powiedział Michał. – Wojtek, ty refujesz. Aga, idź przygotować dla nas sztormiaki i kalosze.
Zmniejszanie powierzchni grota, dzięki systemowi szybkiego refowania, zajęło niecałe dwie minuty. Przygotowani na przyjęcie burzy, z niepokojem obserwowali nadciągający, rozbudowany cumulonimbus. Zrobiło się ciemno, jak o zmierzchu. Morze wprawdzie było jeszcze zupełnie spokojne, ale ciemnogranatowy kolor wody potęgował grozę. Na północno-zachodnim niebie pojawiały się już pierwsze rozbłyski, a z oddali dobiegał pomruk grzmotów.
– Około dziesięciu kilometrów stąd… Szybko się zbliża. Zaraz będzie ulewa. Wojtek, posteruj teraz przez chwilę, a my pójdziemy już włożyć sztormiaki. Nie ma sensu, abyśmy wszyscy mokli na deszczu. Ja stanę przy sterze, a Agata obsłuży żagle. To wystarczy, damy radę we dwoje. Ty siedź w kabinie, ale bądź gotów na szybkie wyjście, gdybyśmy potrzebowali jakiejś pomocy.
Kiedy wrócili na pokład, zaczęły padać pierwsze grube krople. Raz za razem błyskawice rozjaśniały ciemne niebo.
– Szybciej, bo już moknę – krzyknął Wojtek.
– Dobra, możesz teraz iść do środka.
Michał przejął ster, a Wojtek w pośpiechu pobiegł do swojej kajuty i położył się.
Uderzenie wiatru przyszło nagle. Jacht, pod zarefowanym grotem i małym fokiem, przechylił się gwałtownie na lewą burtę. Mirka wrzasnęła przerażona i skuliła się na koi. Mocno przycisnęła dłonie do uszu, aby przytłumić przeraźliwy trzask piorunów.
Zafalowanie w tej chwili nie było jeszcze duże, ale zwiększało się bardzo szybko. Powstające krótkie i agresywne fale znacznie zmniejszały prędkość jachtu. Płynęli ostrym bajdewindem. Wiał już stały, bardzo mocny, północny wiatr. Krople deszczu siekły po twarzach jak szpilki.
– Nie możemy iść dłużej tym halsem. Dryfuje nas w stronę lądu. Agata, zrobimy teraz zwrot. Wybierzesz prawego szota.
– Dobrze, jestem gotowa!
– Mirka, uważaj, zmieniamy hals! – krzyknął głośno do niej. – Połóż się teraz po prawej burcie.
– Michał, proszę cię, wracajmy, ja tego nie wytrzymam, zaraz mi serce stanie! – zawołała drżącym głosem.
– Mira, kochanie, za kilkanaście minut burza przejdzie, wiatr się uspokoi, zobaczysz. Za niecałą godzinę będziemy w porcie. Powrót na Hel to ponad dwie godziny.
Po zmianie halsu jacht płynął dużo spokojniej. Burza powoli oddalała się.
– Wydaje mi się, że wiatr pomału cichnie… I deszcz jakby mniejszy – powiedziała Agata po jakimś czasie.
– Zgadza się, to już nie jest nawet sześć w skali Beauforta. Słuchaj, odeszliśmy w morze dość daleko, ponad trzy mile. Gdy teraz wrócimy na poprzedni hals, to wjedziemy prosto do Władysławowa. Półwiatrem popłyniemy szybko i spokojnie. Robimy zwrot. Idź, proszę, do Mirki i powiedz, aby położyła się znowu na lewej koi.
Mimo szumu wiatru i fal było słychać w kokpicie odgłosy jej spazmatycznego płaczu.
Gdy wpływali do portu, burza już minęła. Zza chmur wyszło słońce i zapowiadał się przyjemny wieczór. Zacumowali jacht w Y-bomach. Mirka wstała i niepewnym jeszcze krokiem wyszła na keję.
– Michał – zawołała – proszę cię, chodź tutaj do mnie. Muszę z tobą porozmawiać.
– Już idę! Wojtek, zróbcie z Agatą klar na jachcie. My zaraz wracamy.
Podszedł do Mirki i wziął ją za rękę. Szli w milczeniu kilkanaście kroków. Michał czuł, że musi ją w jakiś sposób uspokoić. Szukał w głowie słów, właściwych argumentów. Mirka nagle głęboko odetchnęła, jakby podjęła jakąś ważną decyzję.
– Michał, ja dalej nie płynę. Wracam do domu pociągiem. Wy żeglujcie dalej we trójkę.
– Mirka, no co ty?! To dopiero początek rejsu! – był zaskoczony, plątał się, nie wiedział, co jej powiedzieć. – Ta dzisiejsza burza… przyszła nagle… Nie będziemy już…
– Przestań! Przestań!! – krzyknęła. – Chcesz mnie teraz przekonać, że już nigdy nie będzie burzy? Albo że co!? Że się przyzwyczaję? Przecież ty nie masz pojęcia, co się ze mną naprawdę dzieje. Tu nawet nie chodzi o to, że cały czas rzygam. Ja się po prostu panicznie boję! Panicznie. Rozumiesz? Dla mnie każda fala, która uderza w jacht, jest tą ostatnią!
– Dobrze, to kończymy rejs – powiedział zrezygnowany. – Ty dzisiaj wracasz pociągiem do Gdyni, a my jutro popłyniemy w powrotną drogę. Spotkamy się za dwa dni.
– Nie. Nie! Nie!! Wy powinniście kontynuować wyprawę. Nie możesz zawieść Agaty i Wojtka. Im bardzo zależy na tym rejsie. – Zamilkła na chwilę. – Chodźmy już z powrotem. Pomożesz mi się spakować i odprowadzisz mnie na pociąg.
Wrócili na jacht i Mirka zaczęła pakować do torby swoje rzeczy.
– Michał, mogę tu zostawić parę niepotrzebnych mi bambetli? Nie chce mi się tego dźwigać.
– Tak, tak, oczywiście, możesz… Zostaw, przywiozę ci je po powrocie – odpowiedział zamyślony.
– Zaraz, co jest, kurczę? Pogięło was? – krzyknął Wojtek.
– Nie, nie pogięło – odpowiedziała Mirka. – Wracam do domu. Nie dam rady.
Weszła do kajuty rufowej, a za nią Agata, która zamknęła powoli drzwi.
– Naprawdę rezygnujesz z rejsu?
– Tak, przecież widzisz, że następnej ciężkiej pogody nie przeżyję!
– To my też wracamy. Trudno, nie udała się nam ta wycieczka.
– Nie, Agata. Wy musicie płynąć dalej. Zrozum! Musicie! Proszę, pomóżcie mi podjąć jedyną właściwą dla mnie decyzję.
Mirka rozpłakała się. Agata przytuliła ją do siebie.
– Chyba cię rozumiem.
Idąc na dworzec, Mirka i Michał nie rozmawiali wcale. Po przyjściu sprawdzili rozkład jazdy. Pociąg do Gdyni odjeżdżał za dziesięć minut. Mirce łzy pociekły po policzkach. Michał wziął ją w ramiona i mocno przytulił. Odepchnęła go lekko, otarła łzy wierzchem dłoni i szlochając, powiedziała:
– Michał, my nie możemy być razem. To jest nasze pożegnanie i rozstanie. Bardzo chciałam polubić żeglowanie… ale sam widzisz, nie da się, nie mogę. Ty nigdy nie zrezygnujesz ze swojej pasji. Nawet nie mam prawa tego wymagać… To oddala nas od siebie coraz bardziej.
Michał poczuł lodowate zimno w żołądku. Przeżywał dziwny stan. Z jednej strony jednoznaczne słowa Mirki i ból rozstania, a z drugiej strony coś w rodzaju dziwnej ulgi, spowodowanej niejasną świadomością, że oto rozwiązuje się jeden z jego największych problemów. Ból rozstania przeważył.
– Ale przecież ja ciebie kocham.
– Wiem, Michał. Ja ciebie też kocham, ale to tylko kwestia czasu, gdy zaczniemy się nienawidzić.
Na peron wjechał pociąg. Mirka szybko chwyciła torbę, pocałowała Michała i szepnęła:
– Idź już, idź.
Weszła do pociągu, odwróciła się na moment i rozpłakała znowu. Michał stał z bezradnie opuszczonymi rękoma.
Nie pamiętał, jak znalazł się na miejskiej plaży. Zbliżał się już wieczór. Tak jak co dzień, kilkunastu fotografów amatorów czekało na brzegu morza, aby zrobić zdjęcia zachodzącego słońca, z Klifem Rozewskim na pierwszym planie. Niebo na zachodzie miało purpurowy kolor. Michałowi nie podobał się ten zachód słońca. Był wprawdzie malowniczy, ale przepowiadał pogorszenie się pogody.
„A co to ma za znaczenie?” – zirytował się. Nie podjął jeszcze decyzji, czy płynąć dalej. „Jutro zadzwonię do Mirki… Ale co to zmieni? Ona ma rację. Nasz związek nie ma szans”.
Myśli kłębiły mu się w głowie. Pomyślał, że w tym stanie psychicznym nie zaśnie i będzie się męczył przez całą noc. Pobiegł brzegiem morza w stronę Rozewia, aby się zmęczyć.
Gdy wrócił na jacht, Agata już spała, a Wojtek surfował w Internecie. Od razu poznał po minie Michała, co się stało.
– Co, zerwaliście?
– Tak, to już chyba skończone. Nie było szans. Mirka nigdy w pełni nie zaakceptuje mojego żeglowania.
– No i kłopot z głowy – zaśmiał się dziwnie Wojtek. – To znaczy… Przepraszam… Głupio powiedziałem… Sorry – tłumaczył się niezręcznie.
– Daj spokój, nie ma sprawy.
Wojtek wrócił do laptopa, a Michał siadł przy stoliku nawigacyjnym i beznamiętnym wzrokiem wpatrywał się w mapę generalną Bałtyku, na której cienką linią, parę dni temu, nakreślił planowaną trasę rejsu. Zamknął oczy. Cały czas myślał o Mirce.