- W empik go
Detektywi z podstawówki. Tajemnica woźnej Drucik - ebook
Detektywi z podstawówki. Tajemnica woźnej Drucik - ebook
Wciągająca, zabawna i pełna zwrotów akcji historia szkolnych przyjaciół, dla których prawda jest zawsze najważniejsza.
W podstawówce, do której uczęszczają Kasia, Karol i Wojtek ma odbyć się piłkarski turniej zorganizowany przez znanego na całym świecie piłkarza. Główną nagrodą jest złoty puchar!
Gdy w szkole zaczynają dziać się dziwne rzeczy, znikają piłki, a ostatecznie też turniejowa nagroda, detektywi rozpoczynają kolejne śledztwo!
Czy nowa woźna – Janina Drucik – ma coś wspólnego z tymi wydarzeniami? Czemu nuciła w szatni podejrzaną piosenkę? I czy wszyscy wiedzą kim była w przeszłości?
Detektywi z podstawówki zrobią wszystko, by doprowadzić sprawę do końca!
Alicja Sinicka kolejny raz zabiera nas do szkolnych ław i świata, w którym każdy zadaje się mieć jakieś tajemnice.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-83291-57-4 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Dwa – jeden” – powtarzałem w duchu. Tak brzmiał ostateczny wynik. To oczywiście nie był jeszcze główny mecz. Graliśmy tylko w ramach naszej klasy, ale jak na przygotowania do turnieju piłkarskiego, wypadliśmy trochę słabo.
– Gratulacje dla drużyny Marysi – powiedział trener Żyłka i poklepał ją po ramieniu, choć ona akurat nie strzeliła żadnego gola.
Drużyny mieliśmy mieszane, czyli dziewczyny i chłopaki grały razem. Trzeba było tylko pilnować, żeby w każdej drużynie znalazło się pięć dziewczyn i pięciu chłopaków, a na bramce to już była dowolność. Tak postanowił Radosław Mieczyk. Za każdym razem, gdy sobie o nim przypominałem, coś przyjemnie wirowało mi w żołądku. To bardzo znany piłkarz, który gra w reprezentacji Polski, a wywodzi się z naszego miasteczka. Radosław Mieczyk jest znany na całym świecie. Mama mówi, że nie ma popularniejszego polskiego sportowca. Kiedy tylko się o nim dowiedziałem, a było to parę lat temu, nie mogłem uwierzyć, że ktoś taki urodził się w naszym miasteczku i co więcej, chodził do tej samej podstawówki co ja!
Tym bardziej niesamowita była dla mnie wiadomość, że Radosław Mieczyk dwa tygodnie temu przyjechał w rodzinne strony i postanowił zorganizować turniej piłkarski dla uczniów klas trzecich. Oczywiście dużo wcześniej ustalał już wszystko z dyrektorami szkół podstawowych.
Pamiętam jego wystąpienie sprzed tygodnia w telewizji. Siedział przy długim stole. Miał na głowie czapeczkę z daszkiem, ubrany był w biało-czerwoną koszulkę piłkarską, niemal identyczną jak ta, w której często grywał mecze. Obok niego było dwóch panów z poważnymi minami i jakaś pani w jasnych włosach upiętych w kok.
Naprzeciwko niego trochę dalej siedzieli chyba dziennikarze. Tato Kasi powiedział nam, że to jest konferencja prasowa. Strasznie trudne słowo, ale to oznacza, że ktoś znany mówi wtedy coś ważnego wielu ludziom. I Radosław Mieczyk powiedział mniej więcej tak:
– Sam zacząłem grać w piłkę nożną, będąc w trzeciej klasie podstawówki. Miałem dużo szczęścia, bo moje treningi było prowadzone przez kogoś wspaniałego, komu do dzisiaj jestem wdzięczny. Sport dał mi w życiu najwięcej i moim marzeniem jest to, żeby zachęcić dzieci z miasta, w którym się urodziłem, do aktywności fizycznej.
Potem odchrząknął, a mikrofon zapiszczał tak głośno, że musiałem na chwilę zatkać uszy i wydaje mi się, że dużo osób wtedy zrobiło tak samo, a pani, która siedziała obok Radosława Mieczyka, coś mu poprawiła w mikrofonie i dopiero wtedy on mówił dalej:
– Jako wygraną ofiaruję ten oto złoty puchar, który zdobyłem parę lat temu za świetne wyniki w meczach piłkarskich.
I podniósł błyszczące trofeum, które miał przed sobą. Miało grubą nóżkę, na której błyszczała duża złota piłka nożna.
– Wow – szepnąłem, a chwilę po mnie to samo powiedziała Kasia.
Oglądaliśmy wszystko u niej w domu.
– Ten puchar jest dla mnie wiele wart – mówił dalej sportowiec. – Poprosiłem kilku kolegów z reprezentacji, żeby złożyli na nim swoje podpisy. Myślę, że dzięki temu będzie naprawdę świetną nagrodą dla klasy, która zwycięży w turnieju piłkarskim.
Dzień po wystąpieniu Radosława Mieczyka miałem wrażenie, że powietrze w naszej szkole się zmieniło. Wszyscy mówili tylko o konferencji prasowej, a przynajmniej wszyscy uczniowie z naszej klasy i z trzeciej B. Nasza wychowawczyni też wydawała się podekscytowana i poprosiła jednego ze szkolnych wuefistów, pana Żyłkę, żeby rozpoczął treningi dla chętnych po lekcjach. Wszyscy byliśmy chętni, oprócz jednego chłopaka, Ksawerego, który powiedział, że nie będzie grał i koniec, bo on woli judo. Ja też wolałem judo, ale Radosław Mieczyk to jednak Radosław Mieczyk, jak powiedział mój tata, i jakoś przychylniej spojrzałem na piłkę nożną. Nie chodziło mi chyba o ten złoty puchar, ale o samą przygodę, udział w czymś niezwykłym. Kasia powiedziała, że jej to jednak chodzi o ten puchar. Szybko ustaliliśmy wewnątrz klasy, że jeśli udałoby się nam wygrać, to każdy będzie mógł wziąć trofeum na jedną noc do domu.
Choć wolałem judo, w samej grze w piłkę nożną nie byłem taki znów najgorszy. Umiałem szybko biegać i dość dobrze się kiwałem.
I tak oto wylądowaliśmy po lekcjach na boisku. Pan Żyłka na koniec treningowego meczu powiedział, że dobrze się sprawdzam jako obrońca i że na pewno podczas turnieju nasza trójka, czyli Kasia, Wojtek i ja, będziemy w pierwszym składzie. To było trochę dziwne, bo w sumie nasza drużyna przegrała, ale trener Żyłka najwyraźniej widział to wszystko inaczej.
Tak czy inaczej, cieszyliśmy się na myśl o turnieju. Miał się rozpocząć za dwa tygodnie. Wojtek i ja pierwsi zeszliśmy z boiska. Ruszyliśmy do szatni, żeby się przebrać i wrócić do domu. Burczało mi już w brzuchu z głodu. Marzyłem o kolacji, choć na dworze było jeszcze jasno. Zbliżało się lato i dni robiły się coraz dłuższe.
Zeszliśmy po schodach, bo szatnia mieściła się w podziemiu. Nie zdążyliśmy otworzyć drzwi, gdy usłyszeliśmy rytmiczne szuranie, raz za razem, a potem ciche nucenie zachrypniętym głosem: „Trzeba to zrobić, trzeba to zrobić, trzeba to zrobić, i to już!”.
To był damski głos. Nie miałem pojęcia, do kogo należał, ale jedno było pewne. W szatni dla chłopców była jakaś kobieta.
Pociągnąłem Wojtka lekko za koszulkę, dając mu w ten sposób znać, żeby się zatrzymał. W szatni nie paliło się światło, co wydawało się nam trochę dziwne. Co prawda na dworze było jasno, ale tu okna były małe i warto by trochę rozjaśnić to pomieszczenie.
Nie wiedzieć czemu, trochę się przestraszyliśmy i choć włącznik światła był tuż obok nas, jakoś nie mieliśmy odwagi go nacisnąć. Jakby po tym ruchu mogło wydarzyć się coś złego. Zamiast tego zrobiliśmy parę ostrożnych kroków do przodu. Otuchy dodawały nam coraz wyraźniejsze głosy pozostałych kolegów z klasy, którzy też schodzili już z boiska.
Usłyszeliśmy kolejne słowa piosenki: „Na deptaku w Wejherowie zatrzymali się złodzieje, którzy tędy przejeżdżali co kolejną tę niedzielę”.
A potem kobieta ucichła. Szuranie też ustało. Spojrzeliśmy z Wojtkiem na siebie i usłyszeliśmy, jak ktoś zbliża się w naszą stronę, dotykając kolejnych metalowych szafek.
– Znam tę piosenkę – szepnął do mnie Wojtek. – Mój tato czasem jej słucha.
– Tak?
– No, to jest piosenka Kazika.
– Kazika?
Kiwnął głową.
Ten szmer metalu rozchodził się po całej szatni, wprawiając nas w coraz większe zdziwienie. W końcu ukazała się nam starsza kobieta, w szarym bezrękawniku i w jeansach. Miała siwe, rozpuszczone włosy sięgające za ucho, trochę pofalowane. Jej odkryte ramiona były chude, ale twarde, ciągnęły się po nich czarne zawijasy, chyba jakieś tatuaże. W ręce trzymała dużą miotłę. Usta zaciskała w wąską kreskę, patrząc na nas uważnie ciemnymi oczami, które przypominały dwa czarne guziki. Zapytała:
– Co wy się tak skradacie? Podsłuchujecie mnie czy co?
– My pani nie podsłuchujemy! – obruszyłem się, choć dokładnie tym właśnie się zajmowaliśmy.
– A co wy tu robicie o tej porze?
– Mieliśmy trening – odpowiedział Wojtek, który patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Nie wiedziałem, czy bardziej był przestraszony, czy zdziwiony.
– To wy biegaliście po boisku?
– Tak, my – przytaknąłem.
– A gdzie reszta?
– Zaraz będą.
– Tylko mi tu nie nabrudzić! Bo już zamiatałam!
Po tych słowach wyszła powoli z szatni, znowu szurając miotłą. My już nic nie odpowiedzieliśmy, bo nie mogliśmy ręczyć za to, że inni chłopcy z klasy nie nabrudzą. Na przykład taki Oliwier to był straszny bałaganiarz i wszędzie zostawiał po sobie ślady: łupki słonecznika, papierki po rozpuszczalnych gumach czy zużyte chusteczki higieniczne. Wychowawczyni co chwilę pisała mu w zeszycie uwagi do rodziców, że po sobie nie sprząta, ale nic to nie zmieniało.
Po chwili dołączyli do nas pozostali i jakoś temat tajemniczej nieznajomej przycichł, bo zniknęła na dobre. Kiedy jednak wracałem z Kasią do domu, zapytała:
– Widziałeś tę kobietę w szatni?
Nie musiała nic więcej dodawać, wiedziałem, o kogo jej chodziło.
– Tak.
– Była dziwna. – Kasia pokręciła głową. – Weszła do szatni dziewczyn i pokiwała nam groźnie palcem, mówiąc, że jak stamtąd wyjdziemy, to wszystko ma lśnić, bo ona nie będzie drugi raz zamiatać.
– Kto to właściwie jest? – zapytałem, wskakując na krawężnik ciągnący się wzdłuż chodnika.
– To ty nie wiesz? – Kasia zmarszczyła czoło i popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
W odpowiedzi pokręciłem głową.
– To jest nowa woźna! Jacek mi ostatnio mówił, że jego tato musiał pójść na dłuższy urlop, bo rozkręca swój zakład mechaniczny, i dyrektor zatrudnił właśnie tę kobietę. Jacek powiedział, że nawet jego tato trochę się jej boi.
– Boi?
– Tak! Ponoć pracowała piętnaście lat w więzieniu! Była strażniczką więzienną. Tato Jacka powiedział, że ona nie daje sobie w kaszę dmuchać. To znaczy, że każdy musi chodzić wokół niej na palcach.
– Nic o tym nie wiedziałem.
– Pracuje od paru dni. Nie widziałeś jej wcześniej?
– Jakoś nie.
Dochodziliśmy już do naszych domów, gdy zapytałem Kasię:
– Jak nazywa się ta kobieta?
– Nie wiem. Zaraz napiszę do Jacka na WhatsAppie, może on będzie wiedział. Jak mi odpisze, to dam ci znać.
– Dobra, dzięki.
Kasia napisała do mnie dopiero późnym wieczorem, gdy leżałem już w łóżku i czytałem komiks. Jej wiadomość brzmiała następująco: „Nowa woźna to Janina Drucik”.
Od razu wyobraziłem sobie mury więzienne i wielkie druty pod napięciem ciągnące się nad nimi. Pewnie kiedyś była taka ostra dla więźniów, a teraz będzie się nad nami pastwić. Janina Drucik... Tak, to nazwisko pasowało do nowej woźnej i nie wróżyło nic dobrego.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------