- nowość
Dezorientacje. Biografia Konopnickiej - ebook
Dezorientacje. Biografia Konopnickiej - ebook
Magdalena Grzebałkowska na tropie konopnickiej
Bezkompromisowa biografia poetki
Matka ośmiorga dzieci opuszcza męża i przenosi się do Warszawy, by pisać poezję.
Autorka bajki O krasnoludkach i o sierotce Marysi chorą córkę zamyka w szpitalu psychiatrycznym.
Pochylająca się nad losem dzieci społeczniczka oddaje obcym ludziom własnego wnuka.
Postać migotliwa, niejednoznaczna, nieuchwytna. Wybitna reporterka Magdalena Grzebałkowska mierzy się z legendą Konopnickiej. Odkrywa rysy na jej wizerunku i sprawia, że znana z czarno-białych portretów ponura matrona przeistacza się w barwną, pełną życia kobietę.
Decyzje, dylematy i rozterki Konopnickiej – buntowniczki, feministki, artystki, pokazują, że była postacią na wskroś współczesną, która wciąż może inspirować, zaskakiwać i szokować.
Magdalena Grzebałkowska – reporterka, autorka bestsellerowych biografii (Beksińskich, Komedy, ks. Twardowskiego) i reportaży historycznych. Mieszka w Gdańsku.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8367-212-0 |
Rozmiar pliku: | 13 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kwiaty doniczkowe z parapetów mieszkania przy Frascati oddaje Jacentowej.
Odprawia Teofilę. Wieloletnia służąca odchodzi z niespłaconym wekslem na kwotę stu trzydziestu rubli i sześćdziesięciu siedmiu kopiejek.
Liche książki z biblioteczki ofiarowuje znajomym.
Mały niebieski kałamarzyk z Tuły zamierza podarować Laurze, najmłodszej córce. Pianino jej tylko pożyczy. Gdyby udało się wynająć instrument komuś pewnemu i wypłacalnemu, córka miałaby pomoc w dochodach.
Zofia, najstarsza z córek, wkrótce wychodzi za mąż. Dostanie od niej gospodarskie rupiecie i większość mebli.
Tadeusz, najstarszy syn, który w swoim mieszkaniu ma tylko dziurawy stołek, otrzyma szafkę. „Gruchot to stary, z którego nie miałabyś pociechy i Ty wielkiej” – wyjaśnia Zofii w liście¹.
Helenie, środkowej córce, nic nie zostawia. Wystarczy, że na jej nieślubne dziecko oddane pod opiekę obcej kobiecie przeznacza kilka rubli miesięcznie.
Drobnym, pochyłym pismem na kartce wielkości dłoni robi spis: biurko, cztery wyplatane krzesła, kołdra, stary fotelik, konsolka mahoniowa rozkładana, stolik prosty z szufladą, półeczka wyplatana stojąca, półeczki dwie drewniane wiszące, obrazek, serweta i cztery serwetki, stary dywanik, talerz drewniany, dwa kubeczki do papierosów, zapalniczka oraz stolik prosty z przedpokoju.
Te rzeczy chce zostawić na przechowanie znajomemu.
Dokłada tam kilka cennych książek, wśród nich albumy Grottgera i _Starą_ _baśń_ Kraszewskiego. Ma jeszcze tacę z frażetowskim obrzeżem, a po ojcu – czerwony flakonik kryształowy do likieru i kryształową puszkę do herbaty. Też zostaną na razie w Warszawie. Kiedy tylko znajdzie nowe miejsce do życia, ściągnie wszystko do siebie i urządzi się od nowa.
Z rzeczy osobistych ma pocerowaną bieliznę, kapelusz, rękawiczki, czarną suknię, paltot i stare trzewiki.
Kilka złotych pierścionków, zegarek niewielkiej wartości i złota obsadka pióra − to jej cały majątek. Nadadzą się znakomicie do zastawiania w lombardzie.
W styczniu 1890 roku, po miesiącu przygotowań, czterdziestoośmioletnia Maria Konopnicka, poetka, wieszczka, opuszcza stolicę Kraju Nadwiślańskiego. Nie żałuje tego miasta, jego błota, w którym trzeba brnąć po każdym deszczu, i wywołującego kaszel gęstego pyłu, unoszącego się nad ulicami w suche dni.
Warszawian też nie lubi. „Niektórzy zowią mnie dziką, że z ludźmi obcuję niechętnie, dla cóż ja już na to poradzę, że razi mnie tak bardzo wszelka próżność, czczość konwenansów i pewna nędza duchowa, którą z niewielkim wyjątkiem, wszędzie tu spotykam” – pisała w 1881 roku i do tej pory nie zmieniła zdania².
Konopnicka jeszcze nie zna celu swojej podróży. Kilka tygodni wcześniej informowała Stanisława, średniego syna: „ nie wiem, co się dalej ze mną stanie i czy mnie gdzieś w świat losy nie zapędzą. Na Litwę może, bo mam paszport roczny do Cesarstwa – albo gdzie. Wyjadę gdzieś dalej, żeby się o mnie tak bezpośrednio te sprawy z Heleną nie obijały. Spokoju tylko szukam do pracy. Do Warszawy nic mnie nie wiąże; wszędzie znajdę warsztat do pisania, bylem siły miała po temu”³.„OKROPNA ISTOTA”
1
Dwa lata wcześniej.
Jest sobota 19 listopada 1887 roku.
Z woli cara w Imperium Rosyjskim i w Królestwie Polskim jest to sobota 7 listopada 1887 roku⁴.
W trzypokojowym mieszkaniu przy Frascati panuje nieład. Zofia, dwudziestojednoletnia córka Marii Konopnickiej, absolwentka Instytutu Panien Polskich w Paryżu, pakuje neseser podróżny. Jeszcze dziś wyjeżdża pod Kijów, gdzie w majątku rodziny Podhorskich znalazła pracę nauczycielki. Oprócz rzeczy osobistych zabiera z sobą prezenty od matki – nową czarną sukienkę i futerko.
Brat Zofii, dziewiętnastoletni Jan, przyjechał tego dnia na Frascati z Zegrzynka, gdzie pracuje w młynie parowym. Chce pożegnać się z siostrą. Być może zamierza też odprowadzić ją na dworzec. Samotna kobieta na ulicy, bez opieki mężczyzny, naraża się na zaczepki obcych.
Maria Konopnicka ma już plany na wieczór. Kiedy tylko Jan i Zofia wyjdą z domu, zaparzy sobie czarną kawę i zasiądzie przy biurku. Redaktorzy „Tygodnika Ilustrowanego” czekają na zamówiony wiersz o Adamie Mickiewiczu, a „Kuriera Warszawskiego” – na stały felieton Humanusa (to pseudonim poetki).
Plany Marii i jej dzieci burzy kilka słów zawartych w telegramie, który przychodzi po południu: „Ojciec umierający, konie czekają w Sieradzu. Konopnicki”.
Zofia śle wiadomość do Podhorskich, że musi odłożyć przyjazd. Jan wie, że jeśli nie wróci do poniedziałku do Zegrzynka, może stracić pracę w młynie. Ale to nie jest teraz ważne. Całą trójką muszą jak najszybciej dostać się do folwarku Góra, gdzie umiera Jarosław, mąż poetki, ojciec ich sześciorga dzieci.
Przed nimi szesnastogodzinna podróż. Powinni ubrać się ciepło. „Kurier Poranny” informował dziś, że o trzeciej nad ranem ciepłomierz wskazywał zaledwie 1,2 stopnia w skali Réaumura (czyli 1,5 stopnia Celsjusza)⁵. I przewidywał: „Powietrze półpogodne, mniej zimne, możliwa mgła, wieczorem możliwy śnieg lub mgła. Radzimy wziąć paletot zimowy i parasol”.
Ruszają.
„ jedziemy do Łowicza, a dalej ekstrapocztą do Sieradza. W Sieradzu koni nie ma . Jedziemy tedy znów ekstrapocztą do Warty, z Warty do Góry w najwyższym niepokoju. Pędziliśmy od piątej godziny w sobotę, przez całą noc do południa w niedzielę” – Maria zda później stryjowi relację z wyprawy⁶.
Gdy przyjeżdżają, przed dom wychodzą mieszkańcy zdziwieni niespodziewanymi gośćmi. Schodzi się służba.
„A Ojciec? Ojciec u proboszcza na śniadaniu. Zdrowszy? Nigdy nie chorował. Może sobie stryjeczek wyobrazić nasze zdziwienie”⁷.
Jarosław Konopnicki dzierżawi Górę od pół roku. Żyje nędznie.
Zofia, która latem po powrocie z Paryża spędziła kilka tygodni u ojca, pisała do matki: „Góra jest bardzo skromna. W domu trzy pokoje. Dziewczynki – Józia i Hela śpią w stołowym; ojciec z Jaśkiem i Klińskim w trzecim. Nie ma ani kołder, ani poduszek , ale ładny ogród”⁸.
Teraz w Górze z Jarosławem mieszkają Stanisław i Tadeusz, pomagają ojcu prowadzić gospodarstwo. Jest tu też Helena.
Żadne z nich nie przyznaje się do wysłania telegramu.
Troje przybyszy postanawia odpocząć jeden dzień i w poniedziałek ruszyć w podróż powrotną.
W Warszawie Maria, Zofia i Jan są we wtorek wieczorem. „Straszna to przeprawa w takim ścisku jechać z Żydami” – poetka zawiadamia stryja⁹.
Zofia, z rozstrojonymi nerwami, znów szykuje się do wyjazdu. Jan wraca do młyna. Maria stara się nadrobić zaległą pracę i korespondencję.
„Wracając do telegramu to wiemy już, kto go przysłał. Mogę tylko Stryjeczkowi powiedzieć, że z moich sześciorga dzieci mam teraz tylko trzech moich poczciwych chłopaków, tudzież moją dobrą Zośkę i równie zacną Lorkę. A że nie śmierć zabrała mi trzecią, Helenę, nad tym boleję”¹⁰.
2
Umrze, ale dopiero za siedemnaście lat.
W akcie zgonu ksiądz zapisze w języku rosyjskim, że nazywała się Helena Konopnicka, była trzydziestopięcioletnią panną (odmłodzi ją o dwa lata) oraz że zmarła o ósmej wieczorem 25 stycznia 1904 roku. Kapłan poda też miejsce jej śmierci: wieś Drewnica.
Tego, że zmarła jako pacjentka zakładu dla umysłowo chorych, już nie dopisze. Nie było takiego zwyczaju.
3
Nie zachowało się ani jedno zdjęcie Heleny Konopnickiej, żaden jej portret, jeśli w ogóle był. Nie jest znany nawet najkrótszy list wysłany przez Marię Konopnicką do córki, choć przetrwało ponad siedemset listów do pozostałych dzieci. Nie ma śladu korespondencji zwrotnej¹¹.
Korzystając z fantomowych resztek życia Heleny, wymyślam jej list do matki, żeby uzupełnić tę pustkę.
Droga mamo,
proszę nie rwać tego listu, jak inne moje, tylko go przeczytać.
Pamięta mama, jak się urodziłam w pierwszym dniu marca? Musiało być chłodno, jeszcze zima trzymała.
A moje pierwsze latko mama pamięta? Słońce stało wysoko nad Bronowem, a ja spałam w ogrodzie. Opisała to mama przecież: „Kołyseczka muślinem bieluchno przykryta, ani jedna muszka nie trafi do niej. Helenka cała różowa, na czołku aż rosa stoi, tak śpi maleństwo. Wyciągnęła jednę rączkę, wyciągnęła drugą, obie różane, tłuste, obie w piąsteczki ściśnięte, potem otworzyła oczki ciemne i leży cichutko, jakby nigdy nic”¹².
Tyle pięknych dzieci mama urodziła.
Tadeusza w czerwcu 1863 roku, Stanisława w styczniu 1865 roku, Zofię w styczniu 1866 roku, w marcu 1867 roku – mnie, Janka w marcu 1868 roku i wreszcie Laurę w lipcu 1870 roku.
Mamusiu, czy ja od początku byłam inna niż oni?
Napisała mama kiedyś do taty: „Czy pamiętasz, jak Ci raz na wielkanocną wódkę dla chłopów Helena wyjęła z mojej kieszeni od sukni, z szafy, kilkanaście rubli, które dostałam od ojca, i jakeś je wziął potajemnie przede mną”¹³.
Tatuś kazał nam robić różne rzeczy, pamięta mama? Mnie zmusił do podrobienia czyjegoś podpisu na dokumencie, mówiąc: „Staraj się, żeby było podobne”. Jankowi, jak miał dziewięć lat, kazał podpisać weksel na sto trzydzieści rubli i sześćdziesiąt siedem kopiejek, które pożyczył od Teofili.
Bardzo się cieszyłam, gdy w 1878 roku zabrała mama całą naszą piątkę do Warszawy. Smutno mi było, gdy mnie tylko mama odsyłała na wieś do ojca. Chyba trochę mama skłamała stryjowi w lutym 1882 roku, tłumacząc, czemu z wami nie jestem: „ dopiero jak Zosia z domu ustąpi, wziąć ją będę mogła, bo teraz ledwo, ledwo mogę pracą dni i nocy nieraz wyżywić, odziać i uczyć dalej tę gromadkę”¹⁴. W Warszawie to ja bym mogła spać nawet na podłodze, byle przy mamie. I suchy chleb jeść. Miałam piętnaście lat, co ja miałam do roboty sama na wsi?
Czy to wtedy się stałam potworą, jak mnie mama później nazwała?
Przeglądam _Zasady wychowania domowego_ Jana Papłońskiego z 1871 roku. Pisze on: „Posłuszeństwo jest podstawą, na której gmach moralny wznosić należy; w dziecku jest ono nietylko cnotą, ale nawet źródłem cnót wszystkich”¹⁵. A Maria Zaleska w pracy _Znaczenie posłuszeństwa w wychowaniu_ dodaje: „Wyrobienie uległości w dziecku jest niezaprzeczenie jednem z najważniejszych zadań wychowania”¹⁶.
Miłość mamy można było utracić przez nieposłuszeństwo.
Jako nastolatka przynosiłam mamie – słynnej poetce Konopnickiej – wstyd w towarzystwie warszawskim. W mieście, zamiast się uczyć do egzaminów, sprawiałam kłopoty. Odesłana na wieś, wywoływałam awantury, o których donoszono mamie w listach.
Plotkowano o nas.
Pewnie mama nie wie, co Adam Pług w kwietniu 1884 roku napisał do Józefa Ignacego Kraszewskiego: „ jedną córkę wykształciła już na guwernantkę, drugą posyła na pensję, najstarszego syna umieściła przy fabryce cukrowej, średniego przy laboratorium chemicznym, najmłodszego zaś oddała do szkoły naukowo-rzemieślniczej. Jedna tylko najstarsza córka jej się nie udała (szóste dziecko), ale ta zostawała przy ojcu, dlatego żeby złe jej usposobienie nie oddziaływało na młodsze siostry”¹⁷.
Mamy przyjaciel się zresztą pomylił. Najstarsza była Zofia.
A pamięta mama skandal, jaki stał się moim udziałem pod koniec tamtego roku?
Uciekłam od ojca do mamy. Zatrzymałam się wówczas na plebanii, w okolicach Sochaczewa, prosząc o nocleg. Przedstawiłam się jako szukająca pracy nauczycielka, córka Konopnickiej. Poprosiłam proboszcza o pożyczenie trzech rubli (chciałam mieć na dalszą drogę), a rano zniknęłam bez słowa. „Zostawiła paszport i kaftanik nocny i odjechała” – napisał znajomy księdza do znajomego mamy¹⁸. A mamę zawiadomił o tym ów proboszcz. Pewnie odesłała mu mama te trzy ruble. Konopnicka zawsze spłaca długi swoich dzieci.
A ten telegram z listopada 1887 roku też mama pamięta, prawda?
Czy to wtedy po raz pierwszy chciała mama, żebym umarła?
Tak się mamusia cieszyła, gdy pół roku później miałam jechać do Paryża, śladami Zosi. Miała mama mnie odwieźć i przy okazji pierwszy raz w życiu zobaczyć francuską stolicę. Może liczyła mama, że tam sposłusznieję? Zamiast tego do Francji poszedł list: „Szanowna i Droga Pani. Dotknęła mnie niespodziewanie nowa troska. Helcia zapadła nagle na jakieś nerwowe cierpienie, które się zapowiada bardzo niedobrze ”¹⁹.
Cóż, miała mama rację, nigdy potem nie było już dobrze między nami.
Ręce mateczki całuję, Helena
PS: I bardzo mamę kocham. I mama mnie także, ja to wiem. Wszak Jan Papłoński uważa, że: „Miłość jest rodzicom wrodzoną”²⁰.RĘKOPISY PŁONĄ
1
Około dziesiątej rano w środę 18 stycznia 2023 roku włączam lampkę przy biurku w Czytelni Zasobu Wieczystego Biblioteki Narodowej i rozchylam okładki jednej z tekturowych teczek, które położył przede mną bibliotekarz. Zostały oznaczone w katalogu bibliotecznym jako „Wypisy z archiwum Marii Konopnickiej”. Wypożyczyłam je raczej z obowiązku niż z nadzieją na znalezienie skarbu.
Poetka zmarła w 1910 roku, a jej peleryna, kufer podróżny firmy Louis Vuitton, binokle, rękopisy i korespondencja, które przetrwały dwie wojny światowe, już dawno zostały zamknięte w gablotach, skatalogowane i opublikowane.
Z teczek wyjmuję koperty, a z nich wysypuję na stół dziesiątki kartoników i stron powyrywanych z wielu notesów. Każdą zapisano nerwowym, pośpiesznym, niemal nieczytelnym charakterem pisma. Atrament na nich wyblakł, ołówek się rozmazał, tusz z długopisu spełzł. Przerzucam niecierpliwie fiszki ze streszczeniami artykułów, fiszki z niejasnymi sygnaturami i z tytułami wierszy. Są tu setki nazwisk, daty oderwane od faktów i wydarzenia bez epok. Zatrzymują mnie dopiero strony opisane jako „Listy syna Stanisława”, „Listy Tadeusza”, „Listy Zofii” i „Listy Jana”.
W lutym 1882 roku Maria pisała do stryja: „Kiedy ojciec mój umarł, zostawiając sporą paczkę papierów familijnych w rękach swojej drugiej żony przyjechałam do Warszawy i postarałam się przejrzeć te papiery, złożone po większej części z korespondencji rodzinnej. Listy swoje wybrałam i spaliłam”²¹.
Kufer podróżny firmy Louis Vuitton, binokle i płaszcz podróżny, które należały do poetki.
Przez całe życie korespondowała z dziećmi, przyjaciółmi, znajomymi, wydawcami i czytelnikami. Badacze twórczości poetki na ogół są przekonani, że większość listów darła lub paliła od razu po przeczytaniu, żeby nie wozić z sobą dodatkowego ciężaru w kufrze podczas podróży po Europie.
Być może leży przede mną dowód na to, że nie do końca mieli rację.
Mam gęsią skórkę.
2
W połowie 1939 roku Zofia Niesiołowska-Rothertowa złożyła wizytę Stefanowi Dembemu.
Ona była nauczycielką języka polskiego po doktoracie z analizy artystycznej twórczości Kornela Ujejskiego, działała w Towarzystwie Opieki nad Zabytkami Przeszłości i prowadziła badania nad życiem i twórczością polskich pisarek, w tym Marii Konopnickiej.
On był założycielem i pierwszym dyrektorem Biblioteki Narodowej (od dwóch lat na emeryturze). W jego biurku spoczywała bezcenna kolekcja materiałów biograficznych polskich pisarzy i poetów, w tym korespondencja Konopnickiej, którą od lat gromadził. Część listów kupił od Laury Pytlińskiej, najmłodszej córki poetki.
Stefan Demby udostępnił swoje zbiory Zofii Niesiołowskiej-Rothertowej. Musiało się jej tego dnia spieszyć, bo zamiast przepisywać całe listy, streszczała je tylko, zakładając prawdopodobnie, że w razie potrzeby do nich wróci.
Biurko z zawartością strawił ogień, gdy we wrześniu 1939 roku trafiła w nie jedna z pierwszych bomb, które spadły na Warszawę. Wkrótce Stefan Demby zmarł.
Po śmierci Zofii Niesiołowskiej-Rothertowej w 1959 roku jej archiwum trafiło do Biblioteki Narodowej. Kilka teczek zatytułowano: „Wypisy z archiwum Marii Konopnickiej”. Przez siedem dekad niemal nikt do nich nie zaglądał albo – po przejrzeniu zawartości – lekceważył je.
Ślad po korespondencji dzieci do Konopnickiej znalazłam jedynie w książce _Maria Konopnicka_ wybitnej historyczki literatury Aliny Brodzkiej. Wydana została jednak po raz pierwszy w 1951 roku, zapewne więc Rothertowa udostępniła Brodzkiej przedwojenne notatki jeszcze w swoim domu.
3
W roku 1949 najstarsza córka Marii po ciężkiej chorobie i amputacji nogi zwróciła się do historyka literatury Stanisława Pigonia o poradę. Chciała przed śmiercią złożyć w stosownym miejscu pisane przez matkę listy, które były jej własnością. Wysłała mu sto siedemdziesiąt dziewięć egzemplarzy do przejrzenia. Profesor Pigoń polecał Zofii Mickiewiczowej Bibliotekę Jagiellońską albo Akademię Umiejętności, zdecydowanie odradzając kontakt z Biblioteką Narodową: „rękopisy zaś wepchnęliby do jakiejś paki w magazynie, gdzie by leżały bezużytecznie”²². Zalecił jednak wcześniej przejrzenie listów. „Są w nich takie, które może jeszcze zaraz nie powinny być dostępne. Jeden dotyczy scysji ze zmartwychwstańcami w Rzymie. W dzisiejszych czasach mógłby się stać gratką dla jakiegoś łowcy skandalów. Drugi dotyczy stosunków p. Laury z Przybyszewskim. Po takich zbiorach żerują różni krzykliwi efekciarze”²³.
W 1952 roku Zofia wrzuciła więc do ognia kompromitującą jej zdaniem część korespondencji matki, a cztery lata później podzieliła pozostałą partię listów na dwie grupy²⁴. Pierwszą, liczącą kilkaset stron, zdecydowała się oddać w depozyt Bibliotece Jagiellońskiej. Drugą, niewielką część, włożyła do koperty formatu A4 i złożoną na pół przewiązała sznurkiem. Paczkę przekazała jednej ze swoich bratanic, wnuczce poetki, z prośbą o spalenie zawartości.
Zofia umarła w 1956 roku. Niedługo potem wnuczki Marii wycofały depozyt z biblioteki. Listy Konopnickiej rozproszyły się po kraju – część trafiła do sprzedaży, niektóre jako darowizna do muzeów i bibliotek. Przeznaczona do spalenia paczka spoczywała wciąż na dnie szuflady bratanicy Zofii. Tuż przed śmiercią kobieta przekazała kopertę prawnuczce Marii Konopnickiej, z prośbą o spalenie listów.
– Ale nie czytaj ich – przestrzegła.
Prawnuczka poetki powie mi podczas spotkania, że wahała się przez moment, czy nie zajrzeć do środka. Jednak zwyciężyła w niej lojalność wobec rodziny. W marcu 1988 roku wrzuciła zamkniętą kopertę do ognia²⁵.CÓRKA PRAWIE MIZANTROPA
1
W lusterku przywieszonym do stołowej nogi Maria Wasiłowska widzi swoją drobną, najwyżej sześcioletnią postać²⁶. Dziewczynka siedzi na stołku, mruży oczy i obserwuje, jak światło padające z okna prześwietla jej rudawe loki.
Jest teraz sama w pokoju. Nie lubi, gdy inni patrzą na jej zabawę w teatr. Pokazuje język dziewczynce z drugiej strony lustra i z kieszeni fartuszka na ramiączkach wyciąga cztery karty – personel dramatyczny swojego teatru.
Na scenę stworzoną z siedziska wyplatanego krzesła pierwsza wychodzi dama karo o imieniu Anusia: „Ach, Boże!” – wzdycha. Jej monolog za każdym razem składa się głównie z westchnień. Anusia jest sierotą, piękną, dobrą i cierpiącą.
Król karo, „mąż prawy”, jest narzeczonym Anusi, ale na drodze do ich szczęścia stają pozostałe bohaterki dramatu – dama pik Herodiada i dama treflowa Szarlota.
Maria: „ mglista atmosfera wielkiego smutku i wielkiej melancholii życia ogarniała całe krzesło, stołek i mnie samę”²⁷.
Dziewczynka odkłada karty na parapet i zatrzymuje się jeszcze na chwilę przy dużym, na czarno bejcowanym stole ustawionym pod oknem. Na blacie czekają na zacerowanie wiązki pończoch i stosy bielizny. Ostrożnie wysuwa spod spodu szufladę i wkłada dłoń między zbierane od lat skrawki tkanin, kłębki włóczki, wstążki, perkal i tiul.
Maria: „Wszystko to razem nazywało się «gałganki» i było celem moich skrytych westchnień”²⁸.
To pokój Anny, nazywanej Anusią, która opiekuje się dziećmi Wasiłowskich: czesze je, myje, ubiera, ceruje ich odzież i uczy modlitw. Przed snem opowiada im żywoty świętych, a one uważają je za bajki.
Maria: „ tak byliśmy oswojeni z całym martyrologium, żeśmy o wyrwanych językach, rozpalonych kleszczach, plecach dartych pasami ze skóry i piłowanych ciałach rozprawiali jak o chlebie z masłem ”²⁹.
*
Parterowe mieszkanie przy pryncypalnej ulicy Petersburskiej pod numerem 200 w Suwałkach Józef i Scholastyka Wasiłowscy od 1840 roku wynajmują od wdowy po rejencie Zapiórkiewiczu.
Mają syna i cztery córki. Maria, ich drugie dziecko, przyszła na świat 23 maja 1842 roku. Wołają na nią zdrobniale Mania.
Wasiłowscy zajmują siedem pokoi, gabinet ojca pomalowano na żółto, ściany i sufit jadalni wyłożono jasnym obiciem w kwiaty. Kuchnię urządzono nowocześnie, stoi w niej piec z fajerkami zwany angielką, ale jest też tradycyjny kominek do przyrządzania pieczystego i gotowania rosołu w glinianych naczyniach (pan domu uważa, że rosół z żelaznych garnków jest niesmaczny). Pokój dziecięcy ogrzewa piec z zielonych kafli, a przez duże okno, zakończone łukiem, można wyjrzeć na podwórze. Rodzinie usługuje pokojówka, kucharka i Anusia.
Józef jest obrońcą Prokuratorii Generalnej i reprezentuje interesy majątkowe Królestwa Polskiego. Pełni także funkcję patrona (adwokata) trybunału cywilnego. Matka zarządza domem. Jej postać nie zdąży utrwalić się wyraźnie w matrycy pamięci dziewczynki.
Suwałki – stolica guberni augustowskiej – właśnie przeżywają swój rozkwit. Władze gubernialne uważają, że „ do rzędu pierwszych i ozdobniejszych miast w Królestwie Polskim liczyć się może”³⁰. Mieszka tu około siedmiu i pół tysiąca ludzi, połowa z nich to Żydzi, klasę dominującą stanowi inteligencja urzędnicza. Prezydent miasta zakazuje palić na ulicach cygara, żeby nie powodować pożarów drewnianej zabudowy, oraz naciska na stawianie budynków murowanych. Jeśli właściciel posesji musi postawić dom drewniany przy jednej z głównych ulic, powinien przynajmniej wymurować front lub oszalować go deskami malowanymi na olejno. Stoi tu Hotel Warszawski, gdzie odbywają się przedstawienia teatralne, koncerty i bale, oraz księgarnia i czytelnia Samuela Orgelbranda. Ulice Suwałk oświetla w nocy szesnaście latarń rewerberowych (z lustrem odbijającym światło).
Rycina przedstawiająca jedną z głównych ulic Suwałk, druga połowa XIX wieku.
Za domem, w którym mieszkają Wasiłowscy, sad i ogród ciągną się aż do brzegów rzeki Hańczy. Za nią zaś rozciąga się cmentarz, na którym spoczywa Zofia, siostra Marii, która zmarła wkrótce po urodzeniu.
2
Nad rozłożonym na dywanie albumem _Życie marszałków Francji_ pochyla się dziesięcioletnia Maria Wasiłowska i jej młodszy o rok brat Jan³¹. Książka jest własnością ich ojca, wypożycza im ją czasem.
– Ten mój! – Jan zakrywa ręką portret marszałka Michela Neya.
– A ten mój! – Maria rezerwuje dla siebie Lazare’a Hoche’a.
– Ney sławniejszy!
– Ale Hoche ma ładniejsze frędzle od szarfy!
– Nędzny jest gust kobiet – szydzi Jan.
Maria: „ i to było punktem wyjścia dla zaciętej kłótni”³².
Rodzeństwo zaczyna przepychać się nad książką. Godzi się, dopiero gdy nad stroną z księciem Józefem Poniatowskim wołają jednocześnie: „Ten mój!”.
*
Od 1849 roku Wasiłowscy mieszkają w powiatowym Kaliszu³³.
Przyczyny przeniesienia Józefa do miasta położonego zaledwie dziesięć wiorst (dziesięć kilometrów i sześćset metrów) od granicy z Prusami pozostaną nieznane. Nie chodziło o awans – ojciec Marii piastuje w Kaliszu takie samo stanowisko, jak w Suwałkach, nadal też przyjmuje prywatnych klientów.
Rodzina Wasiłowskich jest teraz większa – Scholastyka w 1850 roku urodziła córkę Celinę. Tym razem Józef wynajął dla wszystkich piętro w oficynie wolno stojącej kamienicy zwanej pałacem Puchalskich.
To Przedmieście Warszawskie, przemysłowa dzielnica, poza ścisłym centrum. Kiedy Maria wychodzi z domu i przystaje przed bramą, obserwuje wychudłych, bladych i obdartych robotników – kobiety, mężczyzn i dzieci – jak przechodzą przez plac i znikają w drzwiach trzypiętrowej fabryki sukna niemieckiej rodziny Repphanów. W niskich salach pozbawionych wentylacji, wśród niezdrowych wyziewów, pracują dla Repphanów po czternaście godzin dziennie za głodową stawkę. Dziennikarz „Niwy” napisze o nich: „Szkielety te ludzkie patrzą szklannemi oczyma, jakby wzywały ratunku”³⁴.
Kolaż złożony z rycin przedstawiających Kalisz, 183٥ rok.
Na lewo od bramy pałacu Puchalskich w rozległym ogrodzie stoi kościół Bernardynów. Jeśli Maria Wasiłowska skręci w prawo, w kilka minut dojdzie do dzielnicy żydowskiej, rozciągającej się w centrum miasta, nad kanałem Babinka.
Jedenastotysięczny Kalisz, który jeszcze dwie dekady wcześniej przeżywał rozkwit, teraz podupada. Bruki są tu złe, rynsztoki ciasne, wszechobecne błoto zalega na ulicach tygodniami. W środku miasta ludzie trzymają świnie i krowy, odór idący z obór i chlewów czuć wszędzie.
Latem 1852 roku Kalisz nawiedza epidemia cholery, a w drewnianej, ciasno zabudowanej dzielnicy żydowskiej wybucha pożar. Dziesięcioletnia Maria obserwuje łunę nad miastem. W wierszu _Zgorzałemu miastu_ napisze kiedyś:
Ulicami śmierć przechodzi
W ognistej powodzi,
Bęben dźwiga zamiast kosy
Dobosz straszny, bosy ³⁵.
Dwa lata później miasto pustoszy powódź i głód. Józef Wasiłowski działa w Radzie Opiekuńczej Ochrony Ubogich Dzieci. Możliwe, że współpracuje też z Towarzystwem Zupy Rumfordzkiej, którego członkowie rozdają na ulicach porcje kalorycznego jedzenia, podobnego do krupniku. Mimo pomocy każdego ranka policja miejska znajduje ludzi zmarłych z powodu niedożywienia.
Rodzina Marii w tym czasie przeżywa własną tragedię. W marcu 1854 roku w wieku trzydziestu czterech lat umiera Scholastyka Wasiłowska.
W 1902 roku poetka napisze w liście do dziennikarza Antoniego hrabiego Wodzińskiego: „Mało pamiętam matkę, która nas zostawiła sześcioro”³⁶.
3
– _Levez-vous, mesdemoiselles, il est temps_! – o godzinie siódmej rano w klasztornym korytarzu odbija się echem głos bony, _madame_ Marchand³⁷. Dołącza do niego okrzyk drugiej z bon, _Frau_ Stephen: – _Fräulein_! _Aufstehen_!
– Panienki, pobudka! – Służące przebiegają sypialnie.
Trzynastoletnia Maria Wasiłowska otwiera oczy, siada na łóżku i ziewając, zaczyna wciągać na nogi białe pończochy. Spostrzega, że Wanda, jej starsza o dwa lata siostra, założyła już zieloną suknię sięgającą do połowy łydki, część pensjonarskiego mundurka. Niektóre koleżanki dzielące z nimi sypialnię już są gotowe. Pomagają sobie teraz wzajemnie, zapinając na szyjach białe kryzy, w których ich głowy wyglądają, jakby je podano na talerzach.
Mniszki benedyktynki od nieustającej adoracji Najświętszego Sakramentu (zwane sakramentkami) od dwustu lat prowadzą w klasztorze na Nowym Mieście w Warszawie pensję dla dziewcząt ze szlacheckich domów. Ich szkoła jest znana z wychowywania uczennic w prostocie i czystości, z daleka od życia, które toczy się poza murami, ale bez przesadnego nacisku na duchowość podopiecznych. Najmłodsze panienki trafiają tu nawet jako ośmiolatki, niektóre z nich zostają do szesnastego roku życia. Ich rodzice wymagają, żeby córki opuszczały pensję gotowe do zamążpójścia.
W roku szkolnym 1855/1856 na pensji przebywa około stu uczennic, wśród nich jest też kilka ubogich, wychowywanych bezpłatnie przez klasztor. Poza Marią i Wandą Wasiłowskimi z Kalisza, które spędzą tu tylko rok, jest jeszcze ich nowo poznana przyjaciółka, jedna z najzamożniejszych panien – Elżbieta Pawłowska z Grodna. Oddana przez matkę do sakramentek jako dziesięciolatka, wyjdzie z pensji po pięciu latach i niemal natychmiast zostanie wydana za mąż. W przyszłości uzyska stwierdzenie nieważności małżeństwa, zostanie pisarką i będzie się podpisywać Eliza Orzeszkowa.
Kościół i klasztor Sakramentek w Warszawie, z czasu gdy przebywała tu na pensji Maria Wasiłowska.
O godzinie ósmej dzwonek wzywa uczennice do kaplicy na krótką modlitwę.
Po drugim dzwonku jedzą śniadanie w refektarzu.
Trzeci dzwonek oznacza, że jest już godzina dziewiąta i zaczynają się lekcje.
Maria siada w klasie na długiej czarnej ławie, przed długim czarnym stołem, naprzeciw brzydkiej czarnej tablicy.
W 1879 roku Eliza Orzeszkowa, starsza od Marii o rok, będzie wspominała: „Byłaś małą dziewczynką z płowymi włosami dokoła białej i świeżej twarzyczki. wiele z nas zazdrościło Ci falistych kędziorów, w jakie układały się Twoje włosy”³⁸.
Maria jej napisze: „ miałaś cerę bladą, obfite ciemne włosy i poważne spojrzenie. Nie byłaś dzieckiem”³⁹.
Panienki uczą się literatury polskiej, arytmetyki, historii, geografii i religii. Każda z nich ma lekcje rysunków, gry na fortepianie, a w soboty przychodzi baletnica, pani Stolpe, „którąśmy bardzo lubiły, bo była piękna, wesoła i na zabój walcowała i polkowała z nami” – zapamięta Orzeszkowa⁴⁰. Jest też język francuski, niemiecki i dla chętnych rosyjski.
Wszystkie lekcje, poza polskim, odbywają się po francusku lub niemiecku, w tych językach należy rozmawiać także na przerwach. Bony, jeśli usłyszą, że ktoś mówi po polsku, zawieszają mu na szyi za karę wielki jęzor z czerwonego sukna. Pensjonarki nie przejmują się tym za bardzo.
Eliza Orzeszkowa: „ czerwony język z szyi na szyję przelatywał, a myśmy też wciąż trzepały i hałasowały po polsku”⁴¹.
Marię, Wandę i Elizę łączy miłość do literatury. Polonista Ignacy Kowalewski, ich ulubiony nauczyciel, deklamuje na lekcjach Kochanowskiego, Reja, Skargę, Górnickiego, Trembeckiego i Krasickiego. Dzieła Mickiewicza, częściowo zakazane przez władze carskie, przyjaciółki znajdują w klasztornej bibliotece. Czytają też literaturę francuską (w tym Dumasa), sięgają po niemiecką (Schillera), zza murów dociera do nich zakazana przez zakonnice literatura obyczajowa. Ukrywają się z romansem _Pojata, córka Lizdejki_ Feliksa Bernatowicza, kochają się w ubogim bohaterze _Kollokacji_ Józefa Korzeniowskiego.
Nauka nie sprawia przyjaciółkom żadnych trudności.
Eliza Orzeszkowa: „Wszystkie trzy pisałyśmy wiersze i komponowałyśmy wypracowania dla mniej od nas genialnych koleżanek. Zdaje się, że była z nas trójka cudownych dzieci! Wanda była też wirtuozką poezji”⁴². Ich wiersze są „smętne, rzewne, nierzadko rozpaczliwe, zawsze niemądre”, ale koleżanki je uwielbiają, przepisują do pamiętników, uczą się na pamięć, uważając szkolne poetki za chlubę pensji⁴³. Nauczyciele i zakonnice są podobnego zdania.
Polonista porusza też podczas lekcji tematy społeczne. Większość uczennic pochodzi z rodzin ziemiańskich, nauczyciel dyskutuje z nimi „ np. o poddaństwie chłopów, jaką ono jest nieprawością i jakiem nieszczęściem”⁴⁴.
Dzwonek o godzinie trzynastej wzywa panienki na obiad.
Po przerwie uczennice wracają do klas na jeszcze dwie godziny nauki. Potem jest podwieczorek, odrabianie lekcji, kolacja i czas wolny. O dziesiątej wieczorem dźwięk dzwonka wzywa pensjonarki do sypialni. Maria Wasiłowska odpina kryzę, ściąga sukienkę i pończochy, rozplata warkocze. Koleżanki z pokoju wykonują te same czynności. Po krótkiej modlitwie kładą się do łóżka, a służąca gasi świece.
4
Maria powie po latach, że jej ojciec był „prawie mizantropem”⁴⁵. Wdowiec Józef Wasiłowski pod maską człowieka skromnego i pokornego ukrywa twarz osoby dumnej i zamkniętej w sobie. Dnie spędza w pracy, ale wieczory z dziećmi. Wolne chwile poświęca tłumaczeniu listów Blaise’a Pascala i Psalmów Dawida, nie robi tego jednak z zamiarem publikacji. Pięć córek i jednego syna wychowuje według własnych zasad, odmiennych od powszechnie przyjętych.
Tomasz Dziekoński, autor książki _O_ _wychowaniu dzieci ze szczególniejszem do płci żeńskiej zastosowaniem_, już w 1828 roku zalecał oddanie córek i synów w ręce bon, a po ósmym roku życia – mistrzyń. Powinny one zastąpić we wszystkim rodziców z wyższej klasy⁴⁶.
Jan, jedyny syn Józefa, uczy się w męskiej Wyższej Szkole Realnej w Kaliszu, żeby móc wyjechać później na studia do Liège. W mieście są także trzy pensje dla dziewcząt, jednak swoich córek wdowiec tam nie posyła. W domu Wasiłowskiego religii uczy ksiądz Andrzej Kobusiewicz, wikary z parafii kolegiackiej, możliwe, że młodszymi dziewczynkami zajmuje się guwernantka, panna Vaucher⁴⁷. Józef zatrudnia też prawdopodobnie prywatnego nauczyciela Grzegorza Bukowińskiego i nauczyciela muzyki Józefa Malińskiego, znanego w Kaliszu kompozytora⁴⁸. Maria chętnie i dobrze gra na fortepianie.
Ojciec uczy swoje dzieci łaciny, czyta im potem Cycerona i Salustiusza w oryginale.
Eleonora Ziemięcka, autorka wydanych w 1843 roku _Myśli o wychowaniu kobiet_, zaleca rodzicom ostrożność w kształceniu dziewczynek. Bóg, jej zdaniem, kobietom dał uczucia, a mężczyznom – rozum. I dlatego: „Autorowie piszą dzieła osobne dla nauki kobiet: jest fizyka, chemia, astronomia dla płci pięknej”⁴⁹. W podręcznikach dla dziewcząt zjawiska się jedynie opisuje, w książkach dla chłopców – wyjaśnia. Marzeniem autorki jest, żeby kobiety nie przestawały się uczyć nawet po wyjściu za mąż, jednak wszystko należy robić z umiarem. Wiedza niesie kobietom łzy i cierpienie wynikające z męskiej zazdrości, a nadmierne wysilenie umysłu może doprowadzić niektóre z nich do obłąkania. Eleonora Ziemięcka pochyla się też nad niewiastami, które dały się skusić „śmiałym żądzom emancypacyi”. Prosi, żeby z nich nie szydzić, tylko spojrzeć ze współczuciem i spróbować temu zaradzić. Bo najlepiej, zdaniem autorki, kobiety czują się w domu, pochylone nad robótkami ręcznymi, w otoczeniu dzieci.
Możliwe, że Józef Wasiłowski jest pod wpływem lektury postępowych podręczników (do geografii, historii, przyrody i arytmetyki) przeznaczonych dla panien wychowywanych w domu, autorstwa pisarki i emancypantki Narcyzy Żmichowskiej. We wstępie wydanego w 1847 roku _Wykładu nauk_ podkreślała ona, że nie dzieli nauki na osobną dla kobiet i mężczyzn. I dodawała, że religia została z jej podręczników usunięta „jako świętość bardziej uczuciu, niż lekcyom przynależna”⁵⁰.
*
W domu Wasiłowskich kuchnią zarządza popijająca kucharka Urbanowa, której w drżących rękach tłuką się gliniane garnki (Józef nadal nie jada rosołu z żelaznych)⁵¹. Raz w tygodniu odwiedza ją syn Jasiek, który terminuje u szewca Pospieszyńskiego⁵². W prowadzeniu gospodarstwa pomaga pokojówka. Wodę do domu dostarcza wodziarka, niezwykle silna kobieta – Józefowa Glapina⁵³. Po pokojach kręcą się cztery siostry i brat. Mimo to nastoletnia Maria czuje się samotna. Potrzebuje bratniej duszy, szuka przyjaciółki.
Miasto, choć trapione kłopotami, znane jest w Królestwie z bogatego życia kulturalnego. Są tu cztery księgarnie, wypożyczalnia książek i czytelnia pism, zorganizowane przez Resursę Obywatelską⁵⁴. W miejscowym teatrze występują trupy aktorskie ze wszystkich zaborów. Muzyka stoi na wysokim poziomie. W 1856 roku „Gazeta Codzienna” podaje: „Kalisz należy do najmuzykalniejszych u nas miast prowincyonalnych . Z Kalisza to dochodzą nas najczęściej wieści o koncertach amatorów i artystów”⁵⁵.
Kilka razy w roku, z okazji targu świętojańskiego i jarmarków na wełnę, miasto zapełnia się ziemiaństwem zjeżdżającym do Kalisza w interesach. Okres najintensywniejszej zabawy przypada w karnawale.
Nie wiadomo tylko, czy ojciec pozwala Marii i jej siostrom bywać w którymkolwiek z tych miejsc.
Józef Wasiłowski pozostaje w nieustającej żałobie.
Maria Konopnicka: „Atmosfera naszego dziecięctwa była bardzo różna od tej, w jakiej dzieci żyją zwykle. Nie prowadzono żadnych wesołych światowych rozmów”⁵⁶.
Wasiłowski nie przyjmuje nikogo w domu ani nie składa wizyt innym. Za cel spacerów z córkami i synem obiera zawsze kaliski cmentarz, na którym pochowana jest Scholastyka. W kościele Bernardynów przy pałacu Puchalskich wisi epitafium ku jej czci, gdzie też często przychodzą.
Głęboko religijny, zdaniem córki mistyk, Wasiłowski rozmawia z dziećmi o Biblii i przeczytanych wspólnie lekturach. Czyta im _Psałterz Dawidowy_ w tłumaczeniu Jana Kochanowskiego, Księgę Rodzaju i wyjątki z Pisma Świętego. Sięga po dzieło Tomasza à Kempis _O naśladowaniu Chrystusa_, zawierające rozważania religijne.
Maria: „ umiałam w pierwszem niemal dziecięctwie na pamięć”⁵⁷.
Wieczorami dzieciom skupionym wokół siebie czyta poezje Jana Kochanowskiego, Franciszka Karpińskiego, Kazimierza Brodzińskiego i Adama Mickiewicza. Wzrusza się podczas lektury _Konrada Wallenroda_, a kiedy dociera do dialogu Alfa – Konrada – ze swoją żoną Aldoną – Pustelnicą – płacze i nie może dokończyć czytania. Wraz z nim płaczą dzieci.
Trzydzieści lat później Maria przyzna: „ dotychczas nie mogę bez dreszczu i bladości słuchać głośnego czytania poezji”⁵⁸.
Ojciec pozwala jej korzystać ze swojej biblioteki. Pierwszą książką, którą jego córka wybiera, jest wydana w 1804 roku _Teoria jestestw organicznych_ Jędrzeja Śniadeckiego, polskiego lekarza i naukowca.
Pociechę pannom Wasiłowskim niesie rzadki kontakt z rodziną Kuligowskich spod Kalisza, którzy mają córki w ich wieku – Kamilę i Leontynę.
Dwudziestoletnia Maria Wasiłowska
„Najdroższa Kamilciu!” – pisze do panny Kuligowskiej Maria Wasiłowska. „Tak prędko przeszło te wczorajsze parę godzin w Waszem miluchnym towarzystwie kocham Ciebie Kamilciu, niezapomnij o Twej Mani. Bo może niewiesz, że i trzpiot miewa czasem poważniejsze myśli. nie chcę Cię nudzić – powiem więc krótko – że tak okropnie trzeba, żebyś mnie kochała, że to, Boże drogi!… Mamie rączki całujemy. Ojcu kochanemu prześliczne ukłony . Całem sercem Wasza Maria W. Ty zaś, droga Leontynko, masz list od Wandzi dostatecznie długi, przyjm więc ode mnie choć małe uściśnienie”⁵⁹.
To jedyny list Marii z czasów młodzieńczych, który się zachowa.
Czy przyjaźń z panną Kuligowską przetrwała – nie wiadomo.
W 1860 roku Wanda kończy dwadzieścia lat, Maria jest osiemnastolatką. Obie są już gotowe, żeby opuścić dom i wyjść za mąż. Józef Wasiłowski zaczyna się więc rozglądać za odpowiednimi kawalerami dla swoich córek. Nie może być pewny tego, czy Maria będzie zadowolona z wyboru, między nimi nie zawsze się dobrze układa. Po śmierci ojca poetka napisze do stryja: „ różniliśmy się rdzennie w wielu poglądach; bo wiele kwestii pozostawało nieporuszonych między nami…”⁶⁰.„ŚNIŁY MI SIĘ CHUSTY KRWAWE”
1
Mogło być tak: dzwonek u drzwi, pokojówka idzie otworzyć, Maria wygląda zaciekawiona na korytarz. W progu stoi mężczyzna w szarym zniszczonym szynelu.
– Stryju? – pyta niepewnie dziewczyna, ale za chwilę już biegnie w jego stronę.
Po latach mu przypomni: „ rzuciłam Ci się na szyję i nie czekając pozwolenia, ucałowałam serdecznie”⁶¹.
Teofilowi Lenartowiczowi napisze: „ a kiedym mu się rzuciła na szyję, zdawało mi się, że na jego płaszczu wytartym przymarzły jakieś wieczne śniegi, a na jego twarzy – wiecznego bólu wyraz”⁶².
Maria chwyta wychudzoną dłoń przygarbionego człowieka o bladej twarzy i ciągnie go w głąb mieszkania.
– Ojcze! – woła. – Stryj Ignacy wrócił, ojcze!
Józef Wasiłowski staje w progu jadalni, spogląda na młodszego o pięć lat brata z uwagą. Ostatnim razem widzieli się tuż przed zsyłką Ignacego na Syberię.
– Witaj, bracie. – Józef wyciąga dłoń, ale nie ma w tym geście czułości.
Maria do stryja: „Ja nie wiem, jak to się stało , że takiego współczucia, na jakie rachować miałeś prawo, nie znalazłeś, drogi, biedny Stryju!”⁶³.
Uwagę od niezręcznej sytuacji między Wasiłowskimi odwracają młodsze siostry Marii, wieszając się stryjowi na szyi i jednocześnie pytając, czy widział wilki i niedźwiedzie. Ignacy śmieje się, płaszcz rzuca na stół i bierze na ręce jedną z dziewczynek. Pokojówka wnosi rosół. Jest rok 1860.
Maria nie rozumie zachowania ojca. Wychował swoje dzieci w kulcie Ignacego, czemu więc jest teraz taki chłodny? Wobec człowieka, „co wycierpiał tyle dla Polski”⁶⁴. Przecież każdy list od brata z Syberii po wielokrotnym głośnym przeczytaniu chował w biurku jak relikwię. Tyle wieczornych rozmów w domu dotyczyło losów stryja – bohaterskiego konspiratora, więzionego i sądzonego w Cytadeli, a potem zesłanego tak daleko.
Po latach napisze Ignacemu: „Chodziły u nas głuche wieści niegdyś, że kiedyście wy w Cytadeli siedzieli, to matki odbierały bieliznę waszą krwawą, ze śladami ran waszych i katowni. Ja jeszcze sypiałam w takim łóżeczku z poręczami, żebym nie wyleciała na ziemię i śniły mi się chusty krwawe, Chrystusego męczeństwa chusty”⁶⁵.
Patrzy więc zdumiona na braci, którzy dawniej się kochali, a teraz wstają w milczeniu od obiadu i przechodzą do gabinetu Józefa na rozmowę i cygaro.
„Życie dziwnie wyziębia ludzi” – dziwi się Maria⁶⁶.
2
Siedemnaście lat wcześniej przed obliczem Warszawskiej Komisji Śledczej, urzędującej w Cytadeli, stanął aresztant Ignacy Wasiłowski. Był jednym z dwustu osiemdziesięciu spiskowców, z różnych grup konspiracyjnych, zatrzymanych w latach 1839−1844 przez carskie władze⁶⁷. Spiskowcem o tyle pechowym, że nigdy nie zamierzał nim być.
Urodził się w 1818 roku w zubożałej szlacheckiej rodzinie, gimnazjum ukończył w Pułtusku, mieszkając na stancji ze starszym o sześć lat uczniem Gerwazym Gzowskim, z którym łączyła go jedynie znajomość. W 1835 roku przyjechał do Warszawy i z pomocą brata Józefa, asesora w Prokuratorii Generalnej, znalazł pracę w wydziale skarbowym Komisji Wojewódzkiej.
Ignacy Wasiłowski: „Idąc za radą ojca i brata starszego, postanowiłem unikać wszelkich towarzystw z młodymi ludźmi, gdyż stawiane mi przed oczy zbyt częste przykłady zepsucia napełniały mnie obawą, abym i ja podobnemu nie uległ losowi”⁶⁸.
Nie był jednak zupełnym samotnikiem. Wyzna później Marii, że w młodości „o włos tylko że się nie ożenił i to z bogatą dziedziczką”⁶⁹.
Przypadkowe ponowne spotkanie z Gzowskim sprawiło, że koledzy zaczęli się widywać, a z czasem wynajęli wspólne mieszkanie przy ulicy Przejazd i Mylnej. Ignacy piął się po szczeblach kariery urzędniczej. Awansował do stanowiska rachmistrza klasy 1. biura Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych i Duchownych. Całe dnie spędzał w pracy, a wieczorami się dokształcał, tymczasem Gerwazy, jako współtwórca Związku Narodu Polskiego, organizował działalność konspiracyjną w Warszawie. Ich dwa pokoje z alkową (w której zamieszkał trzeci kolega – Łaźniewski) stały się centrum spotkań spiskowców. Konspiratorzy, paląc fajki, prowadzili rozmowy w duchu demokratycznym.
Ignacy zapamiętał: „Wszyscy zgadzali się na to, że wszyscy ludzie są równi i wolni z prawa natury: że najlepszy rząd jest taki, gdzie sam lud wykonywa władzę najwyższą przez wybranych od siebie reprezentantów , że Polska powstanie w dawnych swoich granicach; że jedynym do tego środkiem jest uwłaszczenie włościan. Ja sam podzielałem powyższe opinie, lecz w spory się nie wdawałem ”.
Zatrzymany przez władze i poproszony o „szczere i zupełne prawdy opowiedzenie” aresztant Ignacy Wasiłowski podał śledczym dwadzieścia nazwisk kolegów z kółka spiskowego, w którym uczestniczył, w tym Cypriana Norwida i jego dwóch braci (zaznaczył jednak, że bracia Norwidowie do spisku nie należeli). Wyrecytował też tytuły książek i gazet, które w kółku czytywano.
W kwietniu 1844 roku, po półrocznym pobycie w Cytadeli, sąd wojskowy skazał Gerwazego Gzowskiego i jego kolegów na karę ciężkich robót⁷⁰. Ignacy Wasiłowski, podobnie jak inni współpracujący podczas śledztwa, miał zostać wcielony do Specjalnego Korpusu Syberyjskiego z utratą praw stanu.
*
„Przyszedł w biedzie wielkiej – wspominał Ignacego Justynian Ruciński, zesłaniec żyjący ówcześnie w Tiumeniu w Syberii Zachodniej – bez butów na nogach, bez złamanego grosza w kieszeni przekonawszy się zaś, że jest dobrze wychowany, uzdolniony i nieposzlakowanego charakteru, przyjęliśmy go do zupełnego koleżeństwa”⁷¹.
Droga polskiego zesłańca – zakutego w kajdany – wiodła przez Moskwę do Tobolska. Trwała od kilku miesięcy do dwóch lat i nie była zaliczana w poczet kary. Kto miał pieniądze lub był stanu szlacheckiego, miał szansę na transport kibitkami. Jednak nie było to regułą. Postoje w podróży wyznaczały miejsca zwane etapami, gdzie zatrzymywano się na nocleg w lichych budynkach. W Tobolsku, oddalonym od Warszawy o ponad trzy i pół tysiąca kilometrów, przegrupowywano skazańców. Dla niektórych była to dopiero połowa drogi, którą dalej – bez względu na stan – trzeba już było przebyć pieszo, wciąż w kajdanach. Wasiłowski jednak miał szczęście – od Tiumenia dzieliło go zaledwie dwieście czterdzieści kilometrów.
Na miejscu szybko okazało się, że jest cennym pracownikiem biurowym, zamiast więc pełnić wartę i konwojować aresztantów, rozpoczął pracę w tiumeńskim sądzie ziemskim, a z czasem trafił do sądu w Tobolsku. Przypadło mu uprzywilejowane życie zesłańca, trawionego jedynie tęsknotą za krajem.
Ruciński wspominał: „Taniość pomieszkań i wszystkich artykułów konsumpcyjnych, prawie bajeczna; przy małych funduszach można było utrzymać się wygodnie. Zarobek był łatwy, bo dostatek był ogólny. Nikt nie troszczył się bardzo o chleb powszedni. Ogólny taki dobrobyt ułatwiał towarzyskie stosunki, rozwijał gościnność i wpływał nawet na ogólną moralność, bo życie płynęło łatwo i każdy miał myśl swobodną. Europa mogłaby wiele pozazdrościć tej dalekiej, północnej krainie”⁷².
W 1856 roku Ignacy Wasiłowski otrzymał awans na podoficera, objęła go też amnestia ogłoszona przez wstępującego na tron cara Aleksandra II. Został zwolniony z wojska rok później⁷³.
Ostatni list z Syberii wysłał do brata.
Maria zapamięta: „Miałeś powracać i pisałeś, drogi Stryju, że te kilka miesięcy rozbudzonych nadziei cięższe są Ci do przebycia niżeli całe długie lata niewoli. Mnie też biło serce bardzo. Byłeś już dla mnie, drogi Stryju, jakby ideałem. Czekałam, wyobrażałam sobie Twój pośpiech, Twój niepokój, Twoją niecierpliwość”⁷⁴.
3
Ignacy Wasiłowski wraca do kraju w roku 1860. Po kilku dniach pobytu w Kaliszu wyjeżdża do Warszawy. W 1867 roku zostanie świadkiem na ślubie Józefa z Aleksandrą Turowiczówną. Bracia będą się spotykać, ale chłód między nimi pozostanie, nad czym Maria będzie ubolewała.
Ona ze stryjem utrzyma kontakt do jego śmierci w 1901 roku.