- W empik go
Diaboliada - ebook
Diaboliada - ebook
W czasie owym, kiedy wszyscy ludzie skakali z jednej posady na drugą, towarzysz Korotkow mocno siedział w Gławcentrbazspimacie (Główna Centralna Baza Materiałów Zapałkowych) na etatowym stanowisku referenta i przesłużył w nim całe 11 miesięcy. Zagrzawszy miejsce w Spimacie, delikatny, cichy blondyn Korotkow w zupełności wypędził z swej duszy myśl, że istnieją na świecie tak zwane przewrotności losu, i zaszczepił sobie w zamian przekonanie, że on — Korotkow — urzędować będzie w bazie do końca życia na kuli ziemskiej. Lecz, niestety, wyszło zupełnie nie tak... (fragment)
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7991-274-2 |
Rozmiar pliku: | 515 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W czasie owym, kiedy wszyscy ludzie skakali z jednej posady na drugą, towarzysz Korotkow mocno siedział w Gławcentrbazspimacie (Główna Centralna Baza Materiałów Zapałkowych) na etatowym stanowisku referenta i przesłużył w nim całe 11 miesięcy.
Zagrzawszy miejsce w Spimacie, delikatny, cichy blondyn Korotkow w zupełności wypędził z swej duszy myśl, że istnieją na świecie tak zwane przewrotności losu, i zaszczepił sobie w zamian przekonanie, że on — Korotkow — urzędować będzie w bazie do końca życia na kuli ziemskiej. Lecz, niestety, wyszło zupełnie nie tak…
20 września 1921 r. kasjer Spimatu nakrył głowę swą wstrętną uszatą czapką, włożył do portfelu pręgowaną asygnatę i wyjechał. Działo się to o godz. 11 po północy.
Powrócił zaś kasjer o godz. 4 i ½ po południu, zupełnie mokry. Po przyjeździe, otrząsnąwszy z czapki wodę, położył czapkę na stole, a na czapce — teczkę i rzekł:
— Nie napierajcie, panowie.
Potem szukał czegoś na stole, wyszedł z pokoju i powrócił po kwadransie z wielką martwą kurą z ukręconą szyją. Kurę położył na teczce, na kurze prawą rękę i wyrzekł:
— Pieniędzy nie będzie.
— Jutro? — chórem zawołały kobiety.
— Nie — kasjer pokręcił głową — i jutro nie będzie, i pojutrze. Nie napierajcie, panowie, a to wy mi, towarzysze, stół przewrócicie.
— Jak to? — zawołali wszyscy i w tej liczbie naiwny Korotkow.
— Obywatele! — płaczliwym głosem zaśpiewał kasjer i łokciem odepchnął Korotkowa — przecież proszę!
— Więc jakżeż? — krzyczeli wszyscy i najgłośniej ze wszystkich ten komik Korotkow.
— No, proszę bardzo — ochryple zamruczał kasjer i wyciągnąwszy z portfelu asygnatę, pokazał ją Korotkowowi.
Nad tym miejscem, na które wskazywał brudny paznokieć kasjera, na ukos napisane było czerwonym atramentem:
„Wydać. Za S. Subbotnikowa — Senat”.
Niżej fioletowym napisane było:
„Pieniędzy nie ma. Za tow. Iwanowa — Smirnow”.
— Jak to? — krzyknął sam Korotkow, a pozostali, sapiąc, naparli na kasjera.
— Ach, ty, Boże! — w zmieszaniu zawołał tenże — cóż jam tu winien? Mój ty Boże!
Spiesznie wsunąwszy asygnatę do teczki, nakrył się czapką, teczkę wsunął pod pachę, machnął kurą, krzyknął:
— Przepuśćcie, proszę bardzo! — i zrobiwszy wyłom w żywej ścianie, znikł w drzwiach.
Za nim z piskiem pobiegła blada dziennikarka na wysokich spiczastych obcasach, lewy obcas przy samych drzwiach z chrzęstem odpadł, dziennikarka zachwiała się, podniosła nogę i zdjęła pantofel.
I w pokoju pozostała ona — bosa na jedną nogę i wszyscy pozostali, w tej liczbie i Korotkow.