- W empik go
Diamenty księcia - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Diamenty księcia - ebook
6 część serii powieści kryminalnych noszących wspólny nadtytuł: „Lord Lister - tajemniczy nieznajomy”. Lord (Eward) Lister to postać fikcyjnego londyńskiego złodzieja-dżentelmena, kradnącego oszustom, łotrom i aferzystom ich nieuczciwie zdobyte majątki, a także detektywa-amatora broniącego uciśnionych, krzywdzonych, niewinnych, biednych i wydziedziczonym przez los, która po raz pierwszy pojawiła się w niemieckim czasopiśmie popularnym zatytułowanym „Lord Lister, genannt Raffles, der Meisterdieb” i opublikowanym w 1908, autorstwa Kurta Matulla i Theo Blakensee. Po wydaniu kilku początkowych numerów serię kontynuowano, pt. „Lord Lister, znany jako Raffles, Wielki Nieznajomy”, który był tytułem pierwszej powieści. Seria stała się bardzo popularna nie tylko w Niemczech (ukazało się tam 110 cotygodniowych wydań, a ostatnie wydanie cyklu zakończyło się w 1910); została przetłumaczona na wiele języków, i wydawana w wielu krajach na całym świecie. W Polsce od początku listopada 1937 do końca września 1939 wydawano serię 16-stostronicowych zeszytów pt. „Tygodnik Przygód Sensacyjnych. Lord Lister. Tajemniczy Nieznajomy” Każdy numer zawierał jedną mini-powieść cyklu, która stanowiło oddzielną całość.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-895-2 |
Rozmiar pliku: | 302 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Udany manewr
— Czy pewien jesteś, że posiadasz klucz do tajnego szyfru? — zapytał Charley Brand swego przyjaciela Listera.
Lord uśmiechnął się. Służący pomógł mu włożyć cenne futro.
— Uspokój się, mój drogi. W ciągu piętnastu dni włączałem stale nocą mój telefon do centralnego kabla i miałem możność wysłuchania wszelkich rozmów, prowadzonych przez Dyrekcję „London and Sudwest Bank“ ze swymi filiami.
— Potrafisz więc odcyfrować szyfr?
— Tak jest. Wysłałem do każdej z trzynastu filii „London and Sudwest Bank“ list w którym proszę, aby wypłacili niejakiemu panu Samuelowi Rottwellowi sumę pięciuset funtów sterlingów. Listy te podpisałem w Harlesden. Zostały one kontrasygnowane przez administratora depozytów.
— Czy któryś z dyrektorów filii nie może powziąć jakichś podejrzeń?
— Nie, przyjacielu — odpowiedział Lord Lister — wszystko idzie dobrze. W tego rodzaju rzeczach staram się działać z największą ostrożnością: Nagłówek, pieczęć, nawet forma listu są wiernie skopiowane z oryginałów. Nawet gdyby któryś z dyrektorów oddziału nabrał podejrzenia, uspokoi się niewątpliwie stwierdziwszy, że list napisany został tajnym szyfrem.
W rozmowie ze swym przyjacielem lord Lister posługiwał się językiem specjalnym, złożonym ze słów skróconych i zniekształconych. Służba, przysłuchująca się rozmowom, nie mogła zrozumieć z tego ani słowa.
— Czy mam wezwać szofera? — zapytał służący.
— Nie, sam będę prowadził — rzekł Charley Brand.
Charley Brand włożył swe ciepłe futro z włosem zwróconym na zewnątrz. W futrze tym do złudzenia przypominał ciężkiego, kosmatego niedźwiedzia. Wraz z Listerem zbliżył się do auta i zapuścił motor.
Wóz pomknął poprzez ulice Londynu i zatrzymał się przed kasą depozytową w Wauxhall.
Raffles ubrany był wytwornie. Portier banku z szacunkiem otworzył przed nim drzwi
— Jestem Samuel Rotwell — rzekł, zgłosiwszy się do kasy.
Główny kasjer przyniósł księgę podpisów, gdzie lord Lister podpisał dużymi wyraźnymi literami: „Fred Harry Ralf Samuel Rottwell“. Pod tym napisał coś w sposób zupełnie nieczytelny. Urzędnik porównał ten podpis z podpisem figurującym na awizie — skłonił się i wręczył książeczkę czekową nowemu klientowi. Mister Rottwell wypełnił od razu jeden czek na sumę 100 funtów.
— Zechce mi pan łaskawie wydać dziewięćdziesiąt funtów w banknotach, dziesięć zaś w złocie — rzekł do kasjera.
Nowy klient schował pieniądze, podziękował kasjerowi, wsiadł do swego auta i odjechał.
Ta sama operacja powtórzyła się w kasie oddziału w Clapham. Kasjer banku okazał się nieco ciekawszy od swego poprzednika.
— Ma pan prawdopodobnie w projekcie jakąś ciekawą eskapadę, mister Rottwell? — zapytał.
— Well — odparł lord Lister, śmiejąc się. — Projektuje się wyścigi saneczkowe w Windsorze.. Mam zamiar wziąć udział w tej imprezie. Będzie chyba dość ciekawie. Porobiono już grube zakłady.
— To było doprzewidzenia — odparł kasjer, wypłacając Rottwellowi 100 funtów.
Lord Lister powtórnie wsiadł do automobilu i w ciągu dwuch godzin złożył w ten sposób wizytę w dziewięciu filiach banku, powtarzając wszędzie ten sam manewr.
— Dziesięć razy po 100 funtów daje 1000 funtów. All right — rzekł Charley Brand, zapalając papierosa, podczas gdy Raffles wszedł do dziesiątego banku. — Suma ta wystarczy chwilowo na potrzeby lorda Listera. Jeśliby nie oddawał stale swych pieniędzy biednym, nie musiałby tak nieustannie gonić za marnym groszem.
* * *
Nagle uczuł, że ktoś uderzył go lekko w plecy. Odwrócił się zdziwiony i ujrzał człowieka w uniformie policyjnym.
— Inspektor Baxter! — krzyknął ze zdumieniem.
Papieros wypadł z jego ust.
— Aaa! Wiecie więc kim jestem? Do kogo należy to auto?
— Do mego pana — odparł Charley Brand.
— Kto jest waszym panem?
— Właściciel tego auta, panie inspektorze.
— Do pioruna! Sprytny z pana szofer. Powróćmy jednak do rzeczy. Kasjer banku w Harlesden spostrzegł, że w ciągu ostatnich dwuch godzin w siedmiu oddziałach banku wypłacono po 100 funtów niejakiemu panu Rottwellowi. Sprawdzając książki zauważył, że jegomość ten w nich nie figuruje. Zawiadomił mnie o tym telefonicznie. Znam tylko jednego człowieka, mogącego wpaść na równie dobry pomysł. Tym człowiekiem jest John Raffles i wóz niewątpliwie należy do niego.
— Raffles...? Mój pan nazywa się Rottwell, nie zaś Raffles, panie inspektorze...
— Dobrze więc — rzekł inspektor, domyślając się, że szofer chce w ten sposób zyskać na czasie, aby umożliwić ucieczkę złoczyńcy.
Skinął na dwuch agentów. Siłą wyciągnięto szofera z za kierownicy. Charley Brand mimo swych protestów zaprowadzony został do sąsiedniego domu, gdzie zdjęto zeń palto i czapkę szoferską.
— Już raz zdarzyło nam się zaaresztować tego ptaszka — rzekł Baxter, spoglądając na sekretarza Tajemniczego Nieznajomego — Pilnować go, jak oka w głowie! Zobaczymy później, co łączy go z Rafflesem.
Inspektor Baxter włożył futro Branda, nasunął czapkę na oczy, zakryte niebieskimi okularami i usiadł przy kierownicy.
Lord Lister wychodził właśnie z banku.
Nie zwracając uwagi na osobę szofera rzucił krótki rozkaz:
— Cadford.
— Well — odparł inspektor, zapuszczając motor.
Nie spostrzegł, że na dźwięk jego głosu twarz Listera drgnęła.
Inspektor Baxter wbrew przepisom policyjnym gnał przez ulice pełne ludzi z zawrotną szybkością. Trzy razy omal nie zderzył się z innymi automobilami.
Raffles siedział spokojnie w głębi automobilu.
Ścigany przez agentów na motocyklach, Baxter kierował się w stronę Scotland Yardu. Inspektor zatrzymał się, zeskoczył na ziemię, skierował rewolwer w stronę Rafflesa i rzekł:
— Wyłaź czemprędzej... Aresztuję cię!
Słowa te uwięzły mu w gardle. Agenci policji odeszli na bok, aby się wyśmiać dowoli.
W automobilu pozostał tylko żółty, gęsty dym, wydzielający przykry zapach.
— Powietrza! — krzyknął Baxter chwytając się za nos.
Żółta mgła rzedła powoli. Inspektor Baxter wsunął głowę do środka auta w poszukiwaniu śladów. Znalazł tylko sporą tubę, długości ręki, wydzielającą niemiłą woń.
Raffles znikł.
— Ulotnił się wraz z dymem, panie inspektorze — rzucił ktoś z tłumu. Inspektor Baxter począł kląć ze zdenerwowania. Nie przypuszczał, że Tajemniczy Nieznajomy przygotował się z góry i na tę również okoliczność. Jakże boleśnie zawiódł się tym razem!
Raffles nie odczuł najmniejszego niepokoju na myśl o tym, że auto w szalonym tempie zbliża się do Scotland Yardu. Miał przy sobie tubę, napełnioną niedawno odkrytym proszkiem, zwanym Aromalem. Substancja ta łatwo zapalna wydzielała z siebie zapach odurzający, dając jednocześnie gęstą ochronę z dymu. Podczas gdy Baxter, otworzywszy prawe drzwiczki automobilu, zaglądał do środka Raffles osłonięty dymem wyszedł najspokojniej przez lewą stronę. Raffles przeszedł z papierosem w ustach przed wartownikami i poczęstowawszy ich poprosił o oddanie od niego ukłonów inspektorowi Baxterowi.
— W czyim imieniu mamy oddać ukłony?
— Rafflesa — odparł i znikł.
Oszołomiony policjant przetarł oczy, sądząc, że śni. Zanim zdał sobie sprawę z sytuacji, Raffles był już daleko.
* * *
Kwadrans po tym Raffles udał się nowym automobilem do Bromley, jedenastego z kolei oddziału Banku „London and Sudwest“.
Lord Lister przypuszczał, że Baxterowi udało się rozpoznać jego automobil dzięki przypadkowi. Równie dobrze mógł Charley Brand popełnić jakąś nieostrożność.
Lord Lister nie wiedział, że dzielny sekretarz wymknął się policji, prowadzącej go do komisariatu, i oczekiwał go z niepokojem w domu.
Raffles nie zwykł był rezygnować choćby nawet w części z realizacji raz powziętego planu. Dlatego też udał się do dwóch ostatnich oddziałów „London and Sudwest“, niepomny na grożące mu niebezpieczeństwo.
— Jestem Rottwell — rzekł zbliżając się do kasy.
— Na pomoc, na pomoc! Łapać złodzieja — krzyknął przerażony kasjer.
W tej samej chwili rozległy się alarmowe dzwonki. Portierzy zamknęli drzwi i wyciągnęli rewolwery. Zapanowało zamieszanie.
Nikt nie wiedział dokładnie co się stało. Lord Lister spokojnym krokiem opuścił hall i starał się przemycić przez drzwi wejściowe.
— Wyjście wzbronione — rzekł energicznie portier, kierując w jego stronę lufę rewolweru. — Otrzymałem taki rozkaz proszę pana. Widzę przez okno, że zbliża się inspektor Baxter wraz z sześciu policjantami. On jedyny może zwrócić panu wolność.
W banku panował coraz to większy nieład. Część osób zamknięto w hallu. Inspektor Baxter wraz z agentami stanęli na progu.
— Czyście go schwytali?
— Jeszcze nie — odparł portier. — Jest jednak tutaj z pewnością. Rozpoznał go kasjer.
Raffles cofnął się, aby zejść z oczu inspektorowi. Sytuacja stawała się groźna. Wszedł na schody. Chciał wejść do jednej z sal, lecz drzwi były zamknięte na klucz. Nagle znalazł się wśród grupy urzędników.
— Oto on, Raffles! — krzyczano dokoła.
Raffles począł rozdzielać na prawo i lewo potężne ciosy. Urzędnicy rozbiegli się jak stado spłoszonych wróbli.
Tajemniczy Nieznajomy począł posuwać się zwolna długim korytarzem. Doszedł już właśnie do końca, gdy nagle wynurzyła się przed nim wysoka postać, o chudej, pomarszczonej twarzy.
— Uciekaj pan, na Boga! — rzekła postać. — Tędy przejście wzbronione!
Raffles nie miał czasu na dyskusję. Silnym uderzenie pięści rozłożył człowieka na ziemię i skoczył do drzwi. Były zamknięte na klucz. Sytuacja stawała się coraz groźniejsza.
— Co pan robi? — rzekł człowiek, wstając z trudnością. — Niechże pan wraca czemprędzej. Rozkazuję panu! Jestem dyrektorem tego banku.
— All right. — odparł Raffles. — Jedną ręką objął człowieka, uniemożliwiając mu ruchy, drugą zaś skontrolował zawartość jego kieszeni. Znalazł przy nim pęk kluczy. Jednym z nich otworzył zamknięte drzwi, w momencie gdy Baxter pojawił się wraz ze swymi ludźmi na drugim końcu korytarza.
Raffles zamknął spowrotem drzwi na klucz, wyjął z kieszeni latarkę elektryczną i rozejrzał się dokoła.
Znajdował się na schodach, wiodących do sklepionego podziemia. Z szybkością, na którą pozwalały mu ciemności, zbiegł ze schodów. Znalazł się w przestronnym miejscu, z którego napróżno szukał wyjścia. Postąpił kilka kroków naprzód i potknął się. Prawą ręką dotknął śliskiej masy.
Podniósł się przerażony i skierował światło latarki na ziemię.
Miał przed sobą trupa człowieka ohydnie zmasakrowanego.
W tej samej chwili gdy Raffles uczynił przerażające odkrycie, inspektor Baxter rozkazał przynieść siekierę dla wyrąbania zamkniętych drzwi.
Nie ustępowały łatwo.
— Czy pan nie słyszał, inspektorze? — spytali nagle agenci, przerywając pracę.
Baxterowi również zdawało się, że słyszy huk wystrzału.
— Niech skonam, jeśli w tej chwili tam na dole nie rozgrywa się jakiś dramat — rzekł jeden z agentów.
Zdwoili wysiłki i wyważyli wreszcie drzwi.
Znaleźli się na schodach prowadzących do podziemi. Nagle okrzyk przerażenia dobiegł do ich uszu. Zapanowała cisza.
— Naprzód! musimy wyświetlić sprawę — zawołał Baxter.
Agenci policji zbledli: Rzężenie umierającego wyraźnie dochodziło do ich uszu. W świetle latarek elektrycznych policjanci ujrzeli w środku podziemia leżące na plecach zwłoki ludzkie.
Dyrektor banku drżał jak w febrze. Inspektor Baxter pochylił się nad zmarłym. Był to Raffles. Dokoła niego czerwieniła się kałuża krwi, którą splamione było palto jego, ręce oraz twarz. W miejscu, w którym prawdopodobnie przeszła kula, włosy zlepiły się w twardy kosmyk.
Był to niewątpliwie Tajemniczy Nieznajomy. Inspektor Baxter zdjął czapkę i rzekł z fałszywy powagą:
— Niech Bóg ma litość nad jego duszą.
— Amen — odparli agenci. Jeszcze jakiś człowiek leży rozciągnięty na ziemi! — dodał jeden nich.
Jak tygrys skoczył Baxter do nowego trupa. Był to człowiek, którego twarz i ciało zmasakrowane były nie do poznania. Conajmniej dwadzieścia ran pokrywało jego ciało. Inspektor Baxter przeszukał zwłoki. Nie znalazł nic, coby mogło ustalić ich identyczność.
— Proszę, abyście panowie przeprowadzili dokładne dochodzenie w tej sprawie, — rzekł dyrektor banku. — To okropne! Co się tu mogło stać? Jeżeliby się okazało, że znosi się tutaj trupy zzewnątrz godziłoby to w opinię zarówno moją, jak i banku.
— Proszę się nie obawiać, dyrektorze — rzekł inspektor Baxter. — Chcielibyśmy otrzymać do naszej dyspozycji jedną z sal. Złożymy tam ciała aż do wieczora. Przed wieczorem zabierzemy je dalej.
Jeden z agentów pobiegł po lekarza.
— Nie żyje — rzekł doktór, pochylając się nad zwłokami pokłutego nożem człowieka.
Następnie obejrzał uważnie Rafflesa i pokiwał głową.
— To samo — rzekł — Co się tu stało?
— Oddałbym dziesięć lat życia, żeby to wiedzieć — rzekł Baxter. — Nigdy jeszcze nie byłem świadkiem podobnego wypadku. I znów ten przeklęty Raffles. Nawet po śmierci płata mi kawały? Czy nie mógłby umrzeć normalnie, jak każdy inny, przeciętny śmiertelnik?
Inspektor Baxter po raz trzeci obejrzał uważnie wnętrze podziemi.
— I znów nic — rzekł zdesperowanym tonem.
— Co miał pan na myśli, inspektorze? — zapytał jeden z agentów.
— Myślałem, że popełnił samobójstwo. W tym wypadku musielibyśmy znaleźć broń, z pomocy której zabił się.
— To prawda — odparł detektyw.
Popełniono dwa morderstwa, których przyczyna pozostawała w dalszym ciągu niewyjaśniona. Zabójca zniknął w tajemniczy sposób.
Inspektor Baxter rozkazał przewieźć zwłoki do wskazanej przez dyrektora sali. Postawił dwóch policjantów na warcie, do czasu zabrania zwłok.
Wypuścił wreszcie z banku uwięzioną publiczność i sam udał się do Scotland Yardu.
Tegoż wieczora pisma podały sensacyjną wiadomość, że Tajemniczy Nieznajomy, Raffles, nie żyje.
Ludzie bogaci, żyjący ciągle pod grozą niespodzianych odwiedzin lorda Listera, odetchnęli z ulgą. Biedacy, których był jedynym opiekunem, przyjęli tę wiadomość z żalem i smutkiem.Tajemniczy Nieznajomy żyje!
Raffles leżał rozciągnięty na drewnianej ławce, w małej ciasnej sali. Była czwarta godzina i zamykano właśnie bank. Policjant postawiony na warcie przechadzał się tam i zpowrotem po pokoju. Nagle zatrzymał się jak wryty. Włosy zjeżyły się na jego głowie, oczy wyszły z orbit. Jeden ze zmarłych poruszył się. Był to Raffles. Początkowo policjant sądził, że uległ złudzeniu. Ściskając silnie pałkę w ręce, przymknął oczy. Po chwili otworzył je znowu: Nie ulegało wątpliwości, że Raffles się poruszył.
Położył rękę na piersi, następnie oparł się o ławkę i usiadł, wpijając ostry wzrok w twarz detektywa.
Policjant zamarł ze strachu. Pałka wypadła z jego rąk. Z okrzykiem przerażenia rzucił się do ucieczki.
Raffles zeskoczył z ławki i rozprostował zdrętwiałe członki. Siły jego wracały stopniowo. Otworzył drzwi i wyszedł z sali. Urzędnik banku, który znalazł się w pobliżu niego, rzucił się jak oszalały do ucieczki. Korytarze były puste. Zaledwie kilku urzędników pozostało w całym banku. W głównej sali pochylony nad swym biurkiem siedział kasjer, który pierwszy wszczął alarm.
Gdy ociekająca krwią zjawa weszła do jego pokoju, nie podniósł nawet oczu z nad roboty.
— Czemu pracujesz o tak późnej porze? — odezwał się Raffles grobowym tonem.
Kasjer podniósł głowę.
— Na miłość Boską, kim jesteś, zjawo? — krzyknął, drżąc cały na swym fotelu.
— Jestem Raffles.
— Raffles? Przecież nie żyje.
— Well! Oto znów jestem przy życiu.
Nieboszczyk powoli zbliżał się do kasjera. Biedny urzędnik uczuł, że siły go opuszczają. Zrobiło mu się czarno przed oczyma. Na ciele czuł dotknięcie trupiej zimnej ręki. Z okrzykiem przerażenia ukrył się pod biurkiem.
— Zbyteczna obawa, szanowny panie. Ile pan dzisiaj zainkasował?
— Nic, zupełnie nic — jęknął kasjer z głębi swej kryjówki.
— To niewiele, jak na oddział „London and Sudwest Bank“ — odparł śmiejąc się Tajemniczy Nieznajomy.
Kluczem należącym do kasjera otworzył kasę ogniotrwałą, badając jej zawartość.
— Do pioruna! Sto... Tysiąc.... pięć tysięcy... dziesięć tysięcy... czterdzieści tysięcy... Oto niezła suma. Jeśli nawet wezmę dwadzieścia tysięcy bank nie uczuje żadnego uszczerbku. Inspektor Baxter zabrał z mej kieszeni pieniądze, które z takim trudem zdobyłem dziś rano... Musicie mi dać za to pewne odszkodowanie. Dochodzi godzina czwarta. Proszę nie ruszać się z miejsca przed godziną piątą. Zrozumiano?
Człowiek nie odpowiedział. Przerażenie odjęło mu mowę. Pozostał bez ruchu jeszcze długo po wyjściu Rafflesa z sali.
Lord Lister posuwał się zwolna długim korytarzem. Do uszu jego doszedł odgłos rozmowy dwóch osób. Nie zwrócił nań początkowo większej uwagi.
— Diamenty księcia Norfolk — padły nagle słowa.
Zatrzymał się natychmiast, nadstawiając uszu. Zbliżył się do drzwi i przyłożył ucho do szpary.
— Obejmę więc pieczę nad diamentami księcia Norfolk — rzekł męski głos. Dokąd należy je zanieść?
— Do pałacu Wystawy — odparł drugi głos. — Przyślemy po nie potem dziś wieczorem, w odniesione zostaną jutro rano.
— All right!
Zapanowało milczenie. Nagle lord Lister upadł na kolana i spojrzał przez dziurkę od klucza. Idąc za pierwszym impulsem nacisnął na klamkę. Zastanowił się jednak, wzruszył ramionami i skierował się w stronę niewielkiej sali, gdzie umieszczone były umywalnie dla użytku urzędników. Tam zdjął swe ciężkie futro zbrukane krwią i niepostrzeżony przez nikogo wyszedł z banku.
W godzinę później był już u siebie w domu na East James Street.
Charley Brand oczekiwał go z niecierpliwością.
— Obawiałem się o ciebie — rzekł.
— Ja zaś o ciebie — odparł lord Lister.
— Jesteś bardzo blady. Co ci jest? Czyś nie chory?
— Nie — Byłem świadkiem sceny, która poszarpała moje nerwy. Okropne.....................
— Czy pewien jesteś, że posiadasz klucz do tajnego szyfru? — zapytał Charley Brand swego przyjaciela Listera.
Lord uśmiechnął się. Służący pomógł mu włożyć cenne futro.
— Uspokój się, mój drogi. W ciągu piętnastu dni włączałem stale nocą mój telefon do centralnego kabla i miałem możność wysłuchania wszelkich rozmów, prowadzonych przez Dyrekcję „London and Sudwest Bank“ ze swymi filiami.
— Potrafisz więc odcyfrować szyfr?
— Tak jest. Wysłałem do każdej z trzynastu filii „London and Sudwest Bank“ list w którym proszę, aby wypłacili niejakiemu panu Samuelowi Rottwellowi sumę pięciuset funtów sterlingów. Listy te podpisałem w Harlesden. Zostały one kontrasygnowane przez administratora depozytów.
— Czy któryś z dyrektorów filii nie może powziąć jakichś podejrzeń?
— Nie, przyjacielu — odpowiedział Lord Lister — wszystko idzie dobrze. W tego rodzaju rzeczach staram się działać z największą ostrożnością: Nagłówek, pieczęć, nawet forma listu są wiernie skopiowane z oryginałów. Nawet gdyby któryś z dyrektorów oddziału nabrał podejrzenia, uspokoi się niewątpliwie stwierdziwszy, że list napisany został tajnym szyfrem.
W rozmowie ze swym przyjacielem lord Lister posługiwał się językiem specjalnym, złożonym ze słów skróconych i zniekształconych. Służba, przysłuchująca się rozmowom, nie mogła zrozumieć z tego ani słowa.
— Czy mam wezwać szofera? — zapytał służący.
— Nie, sam będę prowadził — rzekł Charley Brand.
Charley Brand włożył swe ciepłe futro z włosem zwróconym na zewnątrz. W futrze tym do złudzenia przypominał ciężkiego, kosmatego niedźwiedzia. Wraz z Listerem zbliżył się do auta i zapuścił motor.
Wóz pomknął poprzez ulice Londynu i zatrzymał się przed kasą depozytową w Wauxhall.
Raffles ubrany był wytwornie. Portier banku z szacunkiem otworzył przed nim drzwi
— Jestem Samuel Rotwell — rzekł, zgłosiwszy się do kasy.
Główny kasjer przyniósł księgę podpisów, gdzie lord Lister podpisał dużymi wyraźnymi literami: „Fred Harry Ralf Samuel Rottwell“. Pod tym napisał coś w sposób zupełnie nieczytelny. Urzędnik porównał ten podpis z podpisem figurującym na awizie — skłonił się i wręczył książeczkę czekową nowemu klientowi. Mister Rottwell wypełnił od razu jeden czek na sumę 100 funtów.
— Zechce mi pan łaskawie wydać dziewięćdziesiąt funtów w banknotach, dziesięć zaś w złocie — rzekł do kasjera.
Nowy klient schował pieniądze, podziękował kasjerowi, wsiadł do swego auta i odjechał.
Ta sama operacja powtórzyła się w kasie oddziału w Clapham. Kasjer banku okazał się nieco ciekawszy od swego poprzednika.
— Ma pan prawdopodobnie w projekcie jakąś ciekawą eskapadę, mister Rottwell? — zapytał.
— Well — odparł lord Lister, śmiejąc się. — Projektuje się wyścigi saneczkowe w Windsorze.. Mam zamiar wziąć udział w tej imprezie. Będzie chyba dość ciekawie. Porobiono już grube zakłady.
— To było doprzewidzenia — odparł kasjer, wypłacając Rottwellowi 100 funtów.
Lord Lister powtórnie wsiadł do automobilu i w ciągu dwuch godzin złożył w ten sposób wizytę w dziewięciu filiach banku, powtarzając wszędzie ten sam manewr.
— Dziesięć razy po 100 funtów daje 1000 funtów. All right — rzekł Charley Brand, zapalając papierosa, podczas gdy Raffles wszedł do dziesiątego banku. — Suma ta wystarczy chwilowo na potrzeby lorda Listera. Jeśliby nie oddawał stale swych pieniędzy biednym, nie musiałby tak nieustannie gonić za marnym groszem.
* * *
Nagle uczuł, że ktoś uderzył go lekko w plecy. Odwrócił się zdziwiony i ujrzał człowieka w uniformie policyjnym.
— Inspektor Baxter! — krzyknął ze zdumieniem.
Papieros wypadł z jego ust.
— Aaa! Wiecie więc kim jestem? Do kogo należy to auto?
— Do mego pana — odparł Charley Brand.
— Kto jest waszym panem?
— Właściciel tego auta, panie inspektorze.
— Do pioruna! Sprytny z pana szofer. Powróćmy jednak do rzeczy. Kasjer banku w Harlesden spostrzegł, że w ciągu ostatnich dwuch godzin w siedmiu oddziałach banku wypłacono po 100 funtów niejakiemu panu Rottwellowi. Sprawdzając książki zauważył, że jegomość ten w nich nie figuruje. Zawiadomił mnie o tym telefonicznie. Znam tylko jednego człowieka, mogącego wpaść na równie dobry pomysł. Tym człowiekiem jest John Raffles i wóz niewątpliwie należy do niego.
— Raffles...? Mój pan nazywa się Rottwell, nie zaś Raffles, panie inspektorze...
— Dobrze więc — rzekł inspektor, domyślając się, że szofer chce w ten sposób zyskać na czasie, aby umożliwić ucieczkę złoczyńcy.
Skinął na dwuch agentów. Siłą wyciągnięto szofera z za kierownicy. Charley Brand mimo swych protestów zaprowadzony został do sąsiedniego domu, gdzie zdjęto zeń palto i czapkę szoferską.
— Już raz zdarzyło nam się zaaresztować tego ptaszka — rzekł Baxter, spoglądając na sekretarza Tajemniczego Nieznajomego — Pilnować go, jak oka w głowie! Zobaczymy później, co łączy go z Rafflesem.
Inspektor Baxter włożył futro Branda, nasunął czapkę na oczy, zakryte niebieskimi okularami i usiadł przy kierownicy.
Lord Lister wychodził właśnie z banku.
Nie zwracając uwagi na osobę szofera rzucił krótki rozkaz:
— Cadford.
— Well — odparł inspektor, zapuszczając motor.
Nie spostrzegł, że na dźwięk jego głosu twarz Listera drgnęła.
Inspektor Baxter wbrew przepisom policyjnym gnał przez ulice pełne ludzi z zawrotną szybkością. Trzy razy omal nie zderzył się z innymi automobilami.
Raffles siedział spokojnie w głębi automobilu.
Ścigany przez agentów na motocyklach, Baxter kierował się w stronę Scotland Yardu. Inspektor zatrzymał się, zeskoczył na ziemię, skierował rewolwer w stronę Rafflesa i rzekł:
— Wyłaź czemprędzej... Aresztuję cię!
Słowa te uwięzły mu w gardle. Agenci policji odeszli na bok, aby się wyśmiać dowoli.
W automobilu pozostał tylko żółty, gęsty dym, wydzielający przykry zapach.
— Powietrza! — krzyknął Baxter chwytając się za nos.
Żółta mgła rzedła powoli. Inspektor Baxter wsunął głowę do środka auta w poszukiwaniu śladów. Znalazł tylko sporą tubę, długości ręki, wydzielającą niemiłą woń.
Raffles znikł.
— Ulotnił się wraz z dymem, panie inspektorze — rzucił ktoś z tłumu. Inspektor Baxter począł kląć ze zdenerwowania. Nie przypuszczał, że Tajemniczy Nieznajomy przygotował się z góry i na tę również okoliczność. Jakże boleśnie zawiódł się tym razem!
Raffles nie odczuł najmniejszego niepokoju na myśl o tym, że auto w szalonym tempie zbliża się do Scotland Yardu. Miał przy sobie tubę, napełnioną niedawno odkrytym proszkiem, zwanym Aromalem. Substancja ta łatwo zapalna wydzielała z siebie zapach odurzający, dając jednocześnie gęstą ochronę z dymu. Podczas gdy Baxter, otworzywszy prawe drzwiczki automobilu, zaglądał do środka Raffles osłonięty dymem wyszedł najspokojniej przez lewą stronę. Raffles przeszedł z papierosem w ustach przed wartownikami i poczęstowawszy ich poprosił o oddanie od niego ukłonów inspektorowi Baxterowi.
— W czyim imieniu mamy oddać ukłony?
— Rafflesa — odparł i znikł.
Oszołomiony policjant przetarł oczy, sądząc, że śni. Zanim zdał sobie sprawę z sytuacji, Raffles był już daleko.
* * *
Kwadrans po tym Raffles udał się nowym automobilem do Bromley, jedenastego z kolei oddziału Banku „London and Sudwest“.
Lord Lister przypuszczał, że Baxterowi udało się rozpoznać jego automobil dzięki przypadkowi. Równie dobrze mógł Charley Brand popełnić jakąś nieostrożność.
Lord Lister nie wiedział, że dzielny sekretarz wymknął się policji, prowadzącej go do komisariatu, i oczekiwał go z niepokojem w domu.
Raffles nie zwykł był rezygnować choćby nawet w części z realizacji raz powziętego planu. Dlatego też udał się do dwóch ostatnich oddziałów „London and Sudwest“, niepomny na grożące mu niebezpieczeństwo.
— Jestem Rottwell — rzekł zbliżając się do kasy.
— Na pomoc, na pomoc! Łapać złodzieja — krzyknął przerażony kasjer.
W tej samej chwili rozległy się alarmowe dzwonki. Portierzy zamknęli drzwi i wyciągnęli rewolwery. Zapanowało zamieszanie.
Nikt nie wiedział dokładnie co się stało. Lord Lister spokojnym krokiem opuścił hall i starał się przemycić przez drzwi wejściowe.
— Wyjście wzbronione — rzekł energicznie portier, kierując w jego stronę lufę rewolweru. — Otrzymałem taki rozkaz proszę pana. Widzę przez okno, że zbliża się inspektor Baxter wraz z sześciu policjantami. On jedyny może zwrócić panu wolność.
W banku panował coraz to większy nieład. Część osób zamknięto w hallu. Inspektor Baxter wraz z agentami stanęli na progu.
— Czyście go schwytali?
— Jeszcze nie — odparł portier. — Jest jednak tutaj z pewnością. Rozpoznał go kasjer.
Raffles cofnął się, aby zejść z oczu inspektorowi. Sytuacja stawała się groźna. Wszedł na schody. Chciał wejść do jednej z sal, lecz drzwi były zamknięte na klucz. Nagle znalazł się wśród grupy urzędników.
— Oto on, Raffles! — krzyczano dokoła.
Raffles począł rozdzielać na prawo i lewo potężne ciosy. Urzędnicy rozbiegli się jak stado spłoszonych wróbli.
Tajemniczy Nieznajomy począł posuwać się zwolna długim korytarzem. Doszedł już właśnie do końca, gdy nagle wynurzyła się przed nim wysoka postać, o chudej, pomarszczonej twarzy.
— Uciekaj pan, na Boga! — rzekła postać. — Tędy przejście wzbronione!
Raffles nie miał czasu na dyskusję. Silnym uderzenie pięści rozłożył człowieka na ziemię i skoczył do drzwi. Były zamknięte na klucz. Sytuacja stawała się coraz groźniejsza.
— Co pan robi? — rzekł człowiek, wstając z trudnością. — Niechże pan wraca czemprędzej. Rozkazuję panu! Jestem dyrektorem tego banku.
— All right. — odparł Raffles. — Jedną ręką objął człowieka, uniemożliwiając mu ruchy, drugą zaś skontrolował zawartość jego kieszeni. Znalazł przy nim pęk kluczy. Jednym z nich otworzył zamknięte drzwi, w momencie gdy Baxter pojawił się wraz ze swymi ludźmi na drugim końcu korytarza.
Raffles zamknął spowrotem drzwi na klucz, wyjął z kieszeni latarkę elektryczną i rozejrzał się dokoła.
Znajdował się na schodach, wiodących do sklepionego podziemia. Z szybkością, na którą pozwalały mu ciemności, zbiegł ze schodów. Znalazł się w przestronnym miejscu, z którego napróżno szukał wyjścia. Postąpił kilka kroków naprzód i potknął się. Prawą ręką dotknął śliskiej masy.
Podniósł się przerażony i skierował światło latarki na ziemię.
Miał przed sobą trupa człowieka ohydnie zmasakrowanego.
W tej samej chwili gdy Raffles uczynił przerażające odkrycie, inspektor Baxter rozkazał przynieść siekierę dla wyrąbania zamkniętych drzwi.
Nie ustępowały łatwo.
— Czy pan nie słyszał, inspektorze? — spytali nagle agenci, przerywając pracę.
Baxterowi również zdawało się, że słyszy huk wystrzału.
— Niech skonam, jeśli w tej chwili tam na dole nie rozgrywa się jakiś dramat — rzekł jeden z agentów.
Zdwoili wysiłki i wyważyli wreszcie drzwi.
Znaleźli się na schodach prowadzących do podziemi. Nagle okrzyk przerażenia dobiegł do ich uszu. Zapanowała cisza.
— Naprzód! musimy wyświetlić sprawę — zawołał Baxter.
Agenci policji zbledli: Rzężenie umierającego wyraźnie dochodziło do ich uszu. W świetle latarek elektrycznych policjanci ujrzeli w środku podziemia leżące na plecach zwłoki ludzkie.
Dyrektor banku drżał jak w febrze. Inspektor Baxter pochylił się nad zmarłym. Był to Raffles. Dokoła niego czerwieniła się kałuża krwi, którą splamione było palto jego, ręce oraz twarz. W miejscu, w którym prawdopodobnie przeszła kula, włosy zlepiły się w twardy kosmyk.
Był to niewątpliwie Tajemniczy Nieznajomy. Inspektor Baxter zdjął czapkę i rzekł z fałszywy powagą:
— Niech Bóg ma litość nad jego duszą.
— Amen — odparli agenci. Jeszcze jakiś człowiek leży rozciągnięty na ziemi! — dodał jeden nich.
Jak tygrys skoczył Baxter do nowego trupa. Był to człowiek, którego twarz i ciało zmasakrowane były nie do poznania. Conajmniej dwadzieścia ran pokrywało jego ciało. Inspektor Baxter przeszukał zwłoki. Nie znalazł nic, coby mogło ustalić ich identyczność.
— Proszę, abyście panowie przeprowadzili dokładne dochodzenie w tej sprawie, — rzekł dyrektor banku. — To okropne! Co się tu mogło stać? Jeżeliby się okazało, że znosi się tutaj trupy zzewnątrz godziłoby to w opinię zarówno moją, jak i banku.
— Proszę się nie obawiać, dyrektorze — rzekł inspektor Baxter. — Chcielibyśmy otrzymać do naszej dyspozycji jedną z sal. Złożymy tam ciała aż do wieczora. Przed wieczorem zabierzemy je dalej.
Jeden z agentów pobiegł po lekarza.
— Nie żyje — rzekł doktór, pochylając się nad zwłokami pokłutego nożem człowieka.
Następnie obejrzał uważnie Rafflesa i pokiwał głową.
— To samo — rzekł — Co się tu stało?
— Oddałbym dziesięć lat życia, żeby to wiedzieć — rzekł Baxter. — Nigdy jeszcze nie byłem świadkiem podobnego wypadku. I znów ten przeklęty Raffles. Nawet po śmierci płata mi kawały? Czy nie mógłby umrzeć normalnie, jak każdy inny, przeciętny śmiertelnik?
Inspektor Baxter po raz trzeci obejrzał uważnie wnętrze podziemi.
— I znów nic — rzekł zdesperowanym tonem.
— Co miał pan na myśli, inspektorze? — zapytał jeden z agentów.
— Myślałem, że popełnił samobójstwo. W tym wypadku musielibyśmy znaleźć broń, z pomocy której zabił się.
— To prawda — odparł detektyw.
Popełniono dwa morderstwa, których przyczyna pozostawała w dalszym ciągu niewyjaśniona. Zabójca zniknął w tajemniczy sposób.
Inspektor Baxter rozkazał przewieźć zwłoki do wskazanej przez dyrektora sali. Postawił dwóch policjantów na warcie, do czasu zabrania zwłok.
Wypuścił wreszcie z banku uwięzioną publiczność i sam udał się do Scotland Yardu.
Tegoż wieczora pisma podały sensacyjną wiadomość, że Tajemniczy Nieznajomy, Raffles, nie żyje.
Ludzie bogaci, żyjący ciągle pod grozą niespodzianych odwiedzin lorda Listera, odetchnęli z ulgą. Biedacy, których był jedynym opiekunem, przyjęli tę wiadomość z żalem i smutkiem.Tajemniczy Nieznajomy żyje!
Raffles leżał rozciągnięty na drewnianej ławce, w małej ciasnej sali. Była czwarta godzina i zamykano właśnie bank. Policjant postawiony na warcie przechadzał się tam i zpowrotem po pokoju. Nagle zatrzymał się jak wryty. Włosy zjeżyły się na jego głowie, oczy wyszły z orbit. Jeden ze zmarłych poruszył się. Był to Raffles. Początkowo policjant sądził, że uległ złudzeniu. Ściskając silnie pałkę w ręce, przymknął oczy. Po chwili otworzył je znowu: Nie ulegało wątpliwości, że Raffles się poruszył.
Położył rękę na piersi, następnie oparł się o ławkę i usiadł, wpijając ostry wzrok w twarz detektywa.
Policjant zamarł ze strachu. Pałka wypadła z jego rąk. Z okrzykiem przerażenia rzucił się do ucieczki.
Raffles zeskoczył z ławki i rozprostował zdrętwiałe członki. Siły jego wracały stopniowo. Otworzył drzwi i wyszedł z sali. Urzędnik banku, który znalazł się w pobliżu niego, rzucił się jak oszalały do ucieczki. Korytarze były puste. Zaledwie kilku urzędników pozostało w całym banku. W głównej sali pochylony nad swym biurkiem siedział kasjer, który pierwszy wszczął alarm.
Gdy ociekająca krwią zjawa weszła do jego pokoju, nie podniósł nawet oczu z nad roboty.
— Czemu pracujesz o tak późnej porze? — odezwał się Raffles grobowym tonem.
Kasjer podniósł głowę.
— Na miłość Boską, kim jesteś, zjawo? — krzyknął, drżąc cały na swym fotelu.
— Jestem Raffles.
— Raffles? Przecież nie żyje.
— Well! Oto znów jestem przy życiu.
Nieboszczyk powoli zbliżał się do kasjera. Biedny urzędnik uczuł, że siły go opuszczają. Zrobiło mu się czarno przed oczyma. Na ciele czuł dotknięcie trupiej zimnej ręki. Z okrzykiem przerażenia ukrył się pod biurkiem.
— Zbyteczna obawa, szanowny panie. Ile pan dzisiaj zainkasował?
— Nic, zupełnie nic — jęknął kasjer z głębi swej kryjówki.
— To niewiele, jak na oddział „London and Sudwest Bank“ — odparł śmiejąc się Tajemniczy Nieznajomy.
Kluczem należącym do kasjera otworzył kasę ogniotrwałą, badając jej zawartość.
— Do pioruna! Sto... Tysiąc.... pięć tysięcy... dziesięć tysięcy... czterdzieści tysięcy... Oto niezła suma. Jeśli nawet wezmę dwadzieścia tysięcy bank nie uczuje żadnego uszczerbku. Inspektor Baxter zabrał z mej kieszeni pieniądze, które z takim trudem zdobyłem dziś rano... Musicie mi dać za to pewne odszkodowanie. Dochodzi godzina czwarta. Proszę nie ruszać się z miejsca przed godziną piątą. Zrozumiano?
Człowiek nie odpowiedział. Przerażenie odjęło mu mowę. Pozostał bez ruchu jeszcze długo po wyjściu Rafflesa z sali.
Lord Lister posuwał się zwolna długim korytarzem. Do uszu jego doszedł odgłos rozmowy dwóch osób. Nie zwrócił nań początkowo większej uwagi.
— Diamenty księcia Norfolk — padły nagle słowa.
Zatrzymał się natychmiast, nadstawiając uszu. Zbliżył się do drzwi i przyłożył ucho do szpary.
— Obejmę więc pieczę nad diamentami księcia Norfolk — rzekł męski głos. Dokąd należy je zanieść?
— Do pałacu Wystawy — odparł drugi głos. — Przyślemy po nie potem dziś wieczorem, w odniesione zostaną jutro rano.
— All right!
Zapanowało milczenie. Nagle lord Lister upadł na kolana i spojrzał przez dziurkę od klucza. Idąc za pierwszym impulsem nacisnął na klamkę. Zastanowił się jednak, wzruszył ramionami i skierował się w stronę niewielkiej sali, gdzie umieszczone były umywalnie dla użytku urzędników. Tam zdjął swe ciężkie futro zbrukane krwią i niepostrzeżony przez nikogo wyszedł z banku.
W godzinę później był już u siebie w domu na East James Street.
Charley Brand oczekiwał go z niecierpliwością.
— Obawiałem się o ciebie — rzekł.
— Ja zaś o ciebie — odparł lord Lister.
— Jesteś bardzo blady. Co ci jest? Czyś nie chory?
— Nie — Byłem świadkiem sceny, która poszarpała moje nerwy. Okropne.....................
więcej..