- W empik go
Diana. W pogoni za miłością - ebook
Diana. W pogoni za miłością - ebook
Kolejna publikacja biografa księżnej Walii, autora bestsellerowej książki „Diana. Moja historia” - Andrew Mortona. Tym razem, w „Diana. W pogoni za miłością” Morton ukazuje bardziej romantyczną stronę „Królowej ludzkich serc”. To pogłębiony, intymny wręcz portret niezwykłej kobiety, jednej z najważniejszych ikon końca XX wieku, odmalowany przez pryzmat jej związków i sercowych rozterek. Książka opisuje ostatnie 5 lat życia księżnej, w tym między innymi historię jej związku z Hasnatem Khanem. Jest to premierowe wydanie biografii w Polsce. Książka w wersji oryginalnej, zaktualizowana i uzupełniona ukazała się w Wlk. Brytanii we wrześniu br.
Diana – piękna i kochana ikona końca ubiegłego wieku. Samotna, udręczona dusza. Skomplikowane życie wewnętrzne księżnej Walii, po raz pierwszy ujawniła książka „Diana. Moja historia” Andrew Mortona, napisana przy pełnej współpracy z księżną. Po trzęsieniu ziemi, jakim okazała się ta publikacja, Diana wyruszyła w kolejną podróż – odważną przemianę z zaniedbywanej, zdradzanej żony i mimowolnej ikony królewskiego stylu, w pewną siebie, nowoczesną młodą kobietę. Ta transformacja była jej osobistym triumfem, któremu kres położyły przedwcześnie tragiczne wydarzenia z 1997 roku. W swoim nowym niezwykłym studium ostatnich pięciu lat życia Diany Andrew Morton zaprezentował znakomite umiejętności jako dokumentalista i dziennikarz śledczy. Stworzył wyjątkową opowieść, często kontrowersyjną, a niekiedy wręcz niewiarygodną – o zdradzie, działaniach w złej wierze i cynicznych manipulacjach. Nie brak tu nawet oskarżenia o gwałt homoseksualny, obecności – prawdziwej czy tylko domniemanej – służb bezpieczeństwa, fałszowania dokumentów, kradzieży, defraudacji i oszustw, a w tle przewija się barwny korowód tajemniczych, nieoficjalnych doradców księżnej oraz licznych przedstawicieli dworskiego personelu, z których każdy ma własne ukryte cele, często kolidujące z interesami Diany.
Mnóstwo pytań pozostało bez odpowiedzi. Toteż wiele lat po śmierci księżnej Walii autor, któremu najbardziej zaufała, raz jeszcze powraca do przeszłości. Korzystając z nowych źródeł i materiałów, próbuje zrozumieć Dianę, człowieka i kobietę – jej nadzieje i lęki, jej radości i dramaty. Odsłaniając kolejne tajemnice, książka staje się podsumowaniem dorosłej części życia księżnej, którą z pewnością ucieszyłby ostateczny wniosek: że nawet śmierć nie zniszczyła jej popularności ani nie odebrała jej statusu królowej ludzkich serc.
„Kardiochirurg Hasnat Khan miał skłonności do tycia, wypalał paczkę papierosów dziennie, lubił Guinnessa i Carlsberga, Kentucky Fried Chicken i nocne jazzowe jam sessions.
Ale w chwili, gdy oczy Diany spoczęły na niezbyt imponującej postaci urodzonego w Pakistanie chirurga, jej serce zamarło...”
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64460-02-9 |
Rozmiar pliku: | 3,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Andrew Morton, uważany za jednego z najlepszych dziennikarzy śledczych na świecie, jest laureatem wielu nagród, m.in. Autora Roku, Dziennikarza Śledczego Roku i Tematu Roku oraz nagrody specjalnej za służbę na polu dziennikarstwa. Diana: prawdziwa historia znalazła się na drugim miejscu najlepiej sprzedających się książek lat dziewięćdziesiątych XX wieku w Wielkiej Brytanii, a jej kolejna, poszerzona wersja, napisana już po śmierci księżnej, Diana. Moja historia, stała się bestsellerem roku 1997. W księgarniach na całym świecie sprzedano miliony egzemplarzy obu tych publikacji, a druga z nich została przetłumaczona na ponad 35 języków.
Andrew Morton mieszka z żoną i dwiema córkami w Londynie.PODZIĘKOWANIA
Przez lata zdążyłem poznać wielu przyjaciół Diany, którym księżna Walii zaufała, i podczas lektury tej książki stanie się jasne, że odbyłem wiele nieoficjalnych rozmów z ludźmi, którzy towarzyszyli jej blisko w ważnych wydarzeniach w jej życiu. Chciałbym złożyć na ich ręce wyrazy wdzięczności za informacje, jakie od nich uzyskałem, oraz dobre rady.
Podczas tych osiemnastu miesięcy, kiedy dokumentowałem i pisałem tę książkę, miałem przyjemność przeprowadzić wiele serdecznych rozmów z tymi, których życie splotło się w rozmaity sposób z życiem zmarłej księżnej. Podziękowania zechcą zatem przyjąć: Dickie Arbiter, LVO (jedno z odznaczeń Royal Victorian Order), Steven Bartlett, Carolan Brown, dr James Colthurst, Paul Cooper, Mohamed al-Fayed, Debbie Frank, Philip Garvin, CEO Response International, Geordie Greig, Richard Greene, David Griffin, Robert Heindel, Soheir Khashoggi, Robert Lacey, Brian Lask, Ken Lennox, Keith Leverton, Thierry Meresse, Betty Palko, Vivienne Parry, Jean-Marie Pontaut, David Puttnam, Jenni Rivett, Ian Sparks, Raine, hrabina Spencer, Chester Stern, Oonagh Shanley-Toffolo, Penny Thornton, Stephen Twigg, Matthias Wiessler, Ken Wharfe, i Hassan Yassin.
Wiele podziękowań należy się mojej dokumentalistce Lily Williams, za jej dzielne zmagania pod ustawiczną presją. Jak zawsze mam wielki dług wdzięczności wobec moich redaktorów Dominique Enright i Toby’ego Buchana, a także reszty zespołu redakcyjnego wydawnictwa Michael O’Mara Books, za ich hart ducha, rzetelność i wsparcie, ze szczególnym uwzględnieniem Helen Cumberbatch, Kate Moore, Judith Palmer i Chrisa Maynarda. Wielkie dzięki tak – że dla Any Bjezancevic za projekt graficzny tekstu i projekt obwoluty i Andy’ego Armitage’a za indeks. I na koniec, od naszego spaceru po plaży przez wszystkie wspomnienia, Michael O’Mara jest dla mnie, i był zawsze, wielką podporą oraz świadkiem zdarzeń.PODZIĘKOWANIA DLA AUTORÓW FOTOGRAFII
1: Daily Mail/Solo Sindication (powyżej); James Colthurst (poniżej)
2 i 3: Michael O’Mara Books Ltd
4: Shelley Klein/Michael O’Mara Books Ltd (powyżej); Ken Lennox (w środku i poniżej)
5: Ken Lennox (powyżej); Rex (poniżej)
6: News Sindication (powyżej); Rex (poniżej)
7: David Jones/PA Images (powyżej z lewej); Express Sindication (powyżej z prawej); Rex (poniżej)
8: Rex (powyżej z lewej); Rex/Nils Jorgensen (powyżej z prawej); Rex/Brendan Beirne ( poniżej)
9: Rex/Brendan Bairne (powyżej z lewej); Rex (powyżej z prawej); Rex/British Sky Broadcastong Ltd (poniżej)
10: John Giles/PA Images (powyżej); Alpha (poniżej z lewej); Rex/The Sun (poniżej z prawej)
11: Ashley Knotek/Alpha
12: James McCauley/Capital Pictures (zdjęcie główne); Getty Images (okienko po lewej)
13: Rex/Tim Rooke (powyżej z lewej i prawej); Dave Chancellor Alpha (poniżej)
14: Rex/David Hartley (powyżej); Rex/Sipa Press (poniżej)
15: Rex/Sipa Press (oba zdjęcia)
16: Rex (powyżej); Rex/Sipa Press (poniżej)Wprowadzenie To właśnie miłość
Pewnej soboty w marcu 2004 roku siedziałem w moim gabinecie, cyzelując rozdział 11 tej książki, kiedy przy drzwiach wejściowych zadzwonił dzwonek. Była to reporterka z tabloidu Sunday People. Została wysłana, aby nagrać moją wypowiedź na temat książki, którą zamierzano wkrótce wydrukować, czyli tej publikacji. Dowiedzieli się ze swoich zwykłych znakomitych źródeł, że zamierzam odkryć w niej tożsamość trzech ukochanych Diany. I że na mojej liście znajduje się aktor Terence Stamp, jeden z filarów brytyjskiego przemysłu filmowego, dziś amant około pięćdziesiątki. Kategorycznie temu zaprzeczyłem i wróciłem do pracy.
Następnego dnia kupiłem Sunday People i zobaczyłem, że cała historia znalazła się na okładce i dwóch innych stronach gazety pod tytułami: „Seksbomba Diana” i „Nazwiska: oto trzech kochanków Diany”, przy czym tylko jeden z nich został faktycznie wymieniony. Artykuł opowiadał ze szczegółami, jak to „zaślepiona namiętnością” księżna, „zalecając się do trzech tajemniczych kochanków, rozpoczęła zdumiewającą kampanię stalkingu”, oraz że „usychająca z miłości” Diana bombardowała mężczyzn intymnymi listami. I tę historię miała właśnie ujawnić światu moja nieopublikowana jeszcze „wybuchowa” nowa książka. Autor artykułu posunął się tak daleko, że sugerował, iż bogaty, acz niewskazany z nazwiska gwiazdor przemysłu filmowego skonsumował swój romans z księżną w domu wspólnych przyjaciół. Zacytowano też jednego z informatorów gazety: „Wprawdzie niektórzy autorzy mogą być oskarżani o to, że wyjmują nazwiska z kapelusza, ale Morton ślęczał nad tysiącami dokumentów i zrobił wywiady z setkami wysoko ustawionych ludzi”. Wszystko to było rzeczywiście imponujące!
Do poniedziałku ta historia, która zdążyła obiec świat, zrobiła jeszcze jeden zakręt na łamach Daily Mail, który opisał „okropne cierpienie”, jakiego doświadczyli William i Harry, kiedy wiadomość do nich dotarła. „Wydaje się, że ta historia nie ma końca” – zauważył zaniepokojony królewski informator. I następny wiraż – tym razem to felietoniści dołożyli swoje informacje warte funta kłaków. W Daily Express Vanessa Feltz wyraziła zachwyt, że księżna znalazła „czuły, troskliwy romans” z Terence’em Stampem, który – była tego pewna – traktował ją z „najwyższą delikatnością”. Stawiając kropkę nad „i”, do chóru dołączył były kamerdyner Diany Paul Burrell – którego książkę synowie księżnej nazwali „zimnym i jawnym” aktem zdrady. „Mówiąc szczerze, myślę, że jest to obrzydliwe” – taka była uprzejma opinia Burrella na temat mojej jeszcze niewydanej książki. „Co się dzieje między dwojgiem ludzi za zamkniętymi drzwiami, powinno pozostać ich sprawą. Ja sam zawsze respektowałem prywatność ludzi i nigdy nie opowiadałem o intymnym życiu Diany. To, co robi Morton, jest okropne”.
Na zakończenie tej historii Sunday Times wydrukował całostronicową sylwetkę Terence’a Stampa, który zdobył sławę w swingujących latach sześćdziesiątych i do dziś cieszy się wielką popularnością, nie tylko jako aktor, lecz także autor powieści oraz autobiografii. W konsekwencji tej aktywności medialnej, w ciągu kilku dni duża liczba ludzi, w Wielkiej Brytanii i nie tylko, dowiedziała się, że Diana, powodowana obsesją, usychając z miłości, ścigała Terence’a Stampa, a potem miała romans z nim i kilkoma jeszcze na razie bezimiennymi mężczyznami. Pozostawał jeden drobiazg – cała ta historia była od A do Z wyssana z palca!
Ten dziwaczny incydent przypomniał mi powód, dla którego wróciłem do tematu Diany, księżnej Walii, dwanaście lat po mojej pierwszej biografii Diana: prawdziwa historia, opublikowanej w 1992 roku, napisanej z jej przyzwoleniem i przy jej współpracy. Ostatnia praca narodziła się, kiedy pewnego ranka w listopadzie 2002 roku, spacerowaliśmy z moim wydawcą Michaelem O’Marą po plaży St. Petersburg na Florydzie, gdzie promowałem swoją książkę Nine for Nine, opowiadającą o uratowaniu grupy górników z Pensylwanii, którzy na trzy dni zostali schwytani w podziemną pułapkę.
W tym czasie w sądzie Old Bailey w Londynie toczył się proces przeciw Paulowi Burrellowi o kradzież. I podczas moich radiowych i telewizyjnych wywiadów w Ameryce miałem być pytany nie tylko o górników, lecz także o wagę dowodów, przedstawianych w trakcie tej rozprawy. Kiedy podczas owego spaceru Michael i ja dyskutowaliśmy o tym procesie i Dianie, wydawało się, że kobieta, którą poznaliśmy w toku naszej współpracy nad książką we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, gwałtownie znika ze sceny, a jej postać i pamięć o niej z każdym upływającym rokiem kurczą się i maleją. Słuchając komentarzy na temat jej życia, opartych na dowodach z tego procesu, miałem odczucie, jakby puzzle jej osobowości zostały rozrzucone we wszystkie strony – jedne zapomniane, inne przejaskrawione lub kompletnie zniekształcone. Na przykład listom, które książę Filip, w następstwie mojej publikacji w 1992 roku, przesłał do księżnej i które były dyskutowane podczas sprawy, przydano nieproporcjonalnie wielkie znaczenie. W każdym razie o tych listach i ja, i wiele innych osób rozprawialiśmy wyczerpująco dziesięć lat wcześniej.
Deformacje całej historii od chwili śmierci księżnej powiększały się coraz bardziej. Zdarzało się, że ci, którzy znali Dianę lub dla niej pracowali, oferowali swoje wspomnienia, często przesadnie oceniając swoją pozycję w jej życiu albo kontynuując na stronach pamiętników własną małą wendetę. Na przykład jej osobisty sekretarz Patrick Jephson wypalił chyba zbyt pospiesznie ze swoją Shadows of the
Princess, opowiadając o okresie, kiedy był przez księżnę zatrudniony, a gorycz z powodu zwolnienia mocno zabarwiła jego osąd zdarzeń. Łatwo dostrzec, że w swoich późniejszych artykułach dla prasy wypowiadał się o Dianie cieplej i z większym współczuciem. Jakby na podstawie własnego doświadczenia zdał sobie sprawę z trudności, jakie napotykała, próbując zbudować sobie życie od nowa poza królewskim establishmentem. Podobnie kamerdyner Diany Paul Burrell pozwolił, żeby jego gniew w stosunku do rodziny Spencerów, którą winił za swój toczący się w Old Bailey proces o kradzież, zainfekował jego wspomnienia zatytułowane W królewskiej służbie.
Mnóstwo historii i opinii, zdezorientowana publiczność, przed którą paradowali świadkowie wydarzeń, udzielając komentarzy często się wykluczających, formułownych z ich wąskiej, osobistej perspektywy. Na przykład właściciel Harrodsa¹ Mohamed al-Fayed, ojciec ostatniego ukochanego Diany, Dodiego, wciąż twierdził, że jego syn zamierzał się z nią ożenić. Ten spór oraz konsekwentne obstawanie przy tym, że istniał spisek zmierzający do zamordowania jego syna i księżnej, wywarły duży wpływ na to, jak świat postrzegał ostatnie dni życia Diany. Inni upierali się, że ona sama im powiedziała, iż nie zamierza wychodzić za mąż, ale byli i tacy, którzy uważali, że jeśli już chciała za kogoś wyjść, to na pewno za Hasnata Khana. Tak że nawet dla tych, którzy znali osoby zamieszane w sprawę, wiele faktów pozostaje jeszcze do wyjaśnienia. Zdarzało się też, że ludzie mówili i pisali zupełnie co innego niż to, co mieli na myśli. To trudna sprawa nawet dla kogoś, kto zna „królewski teren” – ale wprost niemożliwa do rozszyfrowania przez przypadkowych obserwatorów. A fakt, że Diana dzieliła swoje życie na segmenty, zamykając całe jego obszary przed tymi, którzy teraz twierdzą, że dobrze ją znali, dodatkowo komplikuje jej ocenę.
Cały czas próbuje się opisywać jej życie przez pryzmat zniekształceń, za które winię mass media. Pułapkę dla prostodusznych kronikarzy stanowi także, i zawsze stanowiło, relacjonowanie ich stosunków z Dianą albo przez pryzmat jej osobowości, albo zdarzeń. Nadzwyczaj „pomysłowy” artykuł w Sunday People jest tego żywym przykładem. A to znaczy, że wnioski, oparte na dowodach jak ten materiał, muszą być w oczywisty sposób zniekształcone. W tej książce próbowałem, na tyle, na ile to było możliwe, usytuować decyzje Diany w kontekście tego, co naprawdę działo się w jej życiu, nie zaś tego, co media i publiczność sądziły, że się dzieje.
Zazwyczaj kiedy ważna osoba publiczna odchodzi, wspomnienia przyjaciół, służby i inne „wzbogacają” życiorys zmarłego. Jednak w przypadku Diany wydają się raczej go pomniejszać; dominuje odczucie, że po separacji i rozwodzie z księciem Karolem jej życie nie miało wielkiego znaczenia, kierunku czy wartości i „coraz bardziej”, że zacytuję pewnego szanowanego biografa, „wymykało się jej spod kontroli”; postrzegano ją jako kobietę wprawdzie kochaną, lecz emocjonalnie niestabilną. Czyżby wszystkie te starania i ból serca, przez który przeszła, aby zaprezentować swoją historię światu w książce Diana:prawdziwa historia, i następnie przejęcie kontroli nad swoim losem, miały pójść na marne? Ale jeśli tak było, jak wytłumaczyć ten spontaniczny przypływ żalu po jej śmierci, nagły wzrost uczuć połączony z szacunkiem i respektem, jakie wtedy okazywano?
Wydaje się, że to, co zagubiono, to wiedza o faktach lub uznanie dla tej kobiety, która – wciąż dość młoda i często samotna – walczyła, żeby nadać sens swojej bardzo wysokiej pozycji publicznej oraz skomplikowanemu życiu prywatnemu. Kiedy życie Diany się skończyło, punkt wyjścia do poszukiwań spełnienia na własną rękę – współpraca z jej biografem – miał przypuszczalnie większe znaczenie, niż sobie wtedy uświadamialiśmy. Należałoby to jeszcze dokładniej przeanalizować, jak parę innych zdarzeń zlekceważonych przez mass media – np. jej słynny wywiad dla programu BBC Panorama z 1995 roku. Utajone przyczyny jego powstania oraz dalekosiężne konsekwencje dziś zyskały jeszcze na historycznym znaczeniu.
Próbując nadać sens temu niezwykłemu i skomplikowanemu życiorysowi, często zapominamy o tym, jak daleko Diana dotarła i jakie osobiste i społeczne poprzeczki musiała na tej bieżni życia pokonać. Oto kobieta, która – jak określiła to Hillary Clinton – pokazała „odwagę i wytrwałość w stawaniu na nogi i dalszej wędrówce za każdym razem, kiedy życie rzucało ją na matę”. Ta książka jest właśnie próbą opisania i uczczenia tej wędrówki.
Andrew MortonRozdział pierwszy Trudna droga do wolności
Siedząc przy kolacji, księżna pogrążona była w rozmowie z producentem filmowym Davidem Puttnamem. Znali się już od dziewięciu lat i Diana traktowała go jako kogoś w rodzaju wujaszka, ramię, na którym mogła się wesprzeć w trudnych chwilach, i życzliwe ucho do słuchania w dramatycznych momentach jej życia. W marcu 1992 roku Puttnam, który dołączył do grupy jej przyjaciół, i miał sporo wyczucia, zorientował się, że Diana była w jeszcze większym stresie niż zwykle. Kiedy tak gawędzili w hotelu Claridge’s w centrum Londynu, gdzie odbywało się sympozjum na temat AIDS, rozmowa zeszła na temat przekraczania mostów – podejmowania decyzji, od których nie ma już odwrotu. Księżna powiedziała konspiracyjnie: „David, myślę, że zrobiłam rzecz, która nieodwracalnie zmieni moje życie. Rozmawiałam z dziennikarzem i niedługo zostanie opublikowana pewna książka. Doszłam do punktu, z którego nie można się już cofnąć. Jestem przerażona!”.
Po czym wstała i wygłosiła brawurowy speech o swoich powiązaniach i pomocy w zwalczaniu AIDS, a następnie swobodnie odpowiadała na pytania zebranej publiczności i mediów oraz ekspertów medycznych, w tym baronessyJay i profesora Michaela Adlera. Pewnego razu Diana została zapytana, czy prowadzi jakąś grę. „Ale nie w karty, lecz z życiem” – brzmiała jej odpowiedź. Podczas tego wieczoru znajdowała się tuż przed pierwszym z wielu decydujących rozdań. Tym dziennikarzem, o którym wspomniała, byłem ja, a książka to Diana: prawdziwa historia, opublikowana w czerwcu 1992 roku, która – przy jej współpracy – eksplorowała nieszczęśliwe życie w rodzinie królewskiej i zniszczyła mit o bajkowym małżeństwie księżnej.
Pomysł napisania tamtej książki zrodził się w dość dziwnym miejscu, bo w kantynie szpitala w październiku 1991 roku. Doktor James Colthurst odpoczywał; chwilę przedtem towarzyszył księżnej Walii w oficjalnej inauguracji pracy nowego tomografu CT Scaner na oddziale rentgena szpitala Świętego Tomasza w Londynie, gdzie w tym czasie pracował. Byłem tam służbowo jako królewski korespondent gazety Daily Mail, i tak przy herbacie i biszkoptach spytałem go o tę wizytę. Wkrótce stało się jasne, że Colthurst był kimś więcej niż lekarzem szpitalnym, oprowadzającym przedstawicielkę rodziny królewskiej, był jej przyjacielem, który znał ją od lat.
Doktor Colthurst i ja zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić, grywając latami w squasha na szpitalnych kortach, aby potem kończąc spotkania obfitym lunchem w pobliskiej włoskiej restauracji. Z uwagi na tę zażyłość próbowałem go pozyskać jako mój kontakt, ale szybko się zorientowałem, że był lojalnym przyjacielem, chętnym do rozmów na każdy temat prócz rodziny królewskiej. Nasza oficjalna znajomość powoli zmieniła się w przyjaźń, ale osiągnęliśmy zrozumienie co do tego, że gdy idziemy na lunch do restauracji, w karcie dań definitywnie nie ma „tematu Diana”. W późnych latach osiemdziesiątych między księżną a Colthurstem, synem baroneta, którego rodzina od ponad stu lat jest w posiadaniu zamku Blarney w Irlandii, zrodziła się przyjaźń. Rozpoczęła się dziesięć lat wcześniej, zimą 1979 roku, podczas wyjazdu na narty we francuskie Alpy. Pewnego wieczoru w trakcie tych wakacji lady Diana Spencer, którą znajomy przedstawił Colthurstowi i towarzystwu z jego domku, wybrała się razem z nimi do drogiej dyskoteki w uzdrowisku Tignes w dolinie Val Claret. Diana entuzjastycznie dołączyła do tej szatańskiej kompanii, aby móc tańczyć bez konieczności zamawiania bardzo drogich drinków, które proponowali krążący po sali kelnerzy. To wtedy Colthurst specjalnie uderzył się o kolumnę na parkiecie, upuścił trochę sztucznej krwi z kapsułki dla dramatycznego efektu, i podczas całej tej hecy Diana i jeszcze jedna dziewczyna „pomagały” mu wyjść z klubu. Chwyt, choć trochę niemądry, był niejednokrotnie powtarzany przez resztę wakacyjnego tygodnia, który księżna opisała potem jako jedne z najlepszych wakacji w jej życiu.
Diana lubiła nieszkodliwe i raczej niemądre żarty, ale Colthurst przypomniał pewien wcale nie taki niewinny wybryk, którego księżna i przyjaciele stali się ofiarami. Otóż podczas weekendu na farmie jej przyjaciół w Oxfordshire nieświadomie skonsumowali dużą ilość haszyszu, który ktoś zmieszał z ostrym chilli con carne. Dla Diany skończyło się to trudnym do powstrzymania atakiem chichotu, okropnym „ssaniem w żołądku” i kilkoma wizytami w kuchni po batony czekoladowe i górę innych słodyczy. Ale inni dostali gwałtownych torsji i Colthurst, wtedy jeszcze student medycyny, choć sam nie czuł się dobrze, musiał całą noc czuwać przy łóżkach przyjaciół „na haju”.
Jednak większość ich spotkań była „zwyczajna”. Colthurst i inni z tego towarzystwa stali się stałymi gośćmi w apartamencie Diany przy Coleherne Court podczas krótkiego, ale wesołego etapu życia jako singielki. Od czasu do czasu gotowała im kolację, tańczyli w Hurlingham Ball, a niekiedy ona odwiedzała go w jego mieszkaniu w Pimlico, zwykle z przyjaciółką Phillipą Coker. „Była świetnym i zabawnym kompanem, nie ma co do tego żadnych wątpliwości” – wspominał potem Colthurst. „Nigdy żadnej sugestii romansu; ona nie była w moim typie ani ja w jej”. Jesienią 1980 roku, podczas narzeczeństwa księcia Karola i Diany James Colthurst zorientował się, skąd wieje wiatr, kiedy pewnego wieczoru przyjechał do jej apartamentu na kolację. Diana akurat przygotowywała się na królewską randkę i zupełnie zapomniała, że będzie miała gościa. Pobiegła więc do pobliskiego sklepu, kupiła coś do jedzenia i zleciła współmieszkankom, żeby przygotowały naprędce jakieś danie. Kiedy około północy wróciła z pałacu Buckingham², miała mokre oczy i mówiła tylko o sytuacji księcia Karola. „To zdumiewające, co oni z nim wyprawiają” – powiedziała, mając na myśli liczbę jego oficjalnych obowiązków oraz wymagający personel.
Kiedy w 1981 roku została księżną Walii, zażyłość, typowa dla jej życia singielki, zniknęła, i na kilka lat pomiędzy nią a jej „Coleherne Court”³ pojawił się dystans. Od czasu do czasu jednak spotykała się z Jamesem Colthurstem, który wtedy pracował w różnych szpitalach niedaleko Londynu, oraz grupką innych dawnych przyjaciół, jak członek „grupy Coleherne”, były etończyk Adam Russell i jej koleżanka ze szkoły Carolyn Bartholomew, która zresztą została matką chrzestną Williama. Ale dopiero po oficjalnej wizycie Diany w szpitalu Świętego Tomasza w 1986 roku ona i Colthurst zaczęli się kontaktować częściej. Widywali się na wielu wesołych lunchach we włoskich lub chińskich restauracjach w znanym im rejonie Fulham, i to podczas jednego z tych spotkań Colthurst dostrzegł, jak księżna szybko pochłania jedzenie, a potem idzie do toalety – klasyczny symptom obżarstwa-przeczyszczenia, typowy dla osób cierpiących na zaburzenie łaknienia zwane bulimia nervosa. Ale ponieważ jako nastolatka zawsze miała świetny apetyt, z początku nie zaprzątał sobie tym głowy. Jakiś czas później Carolyn Bartholomew powiedziała mu, że martwi się o zwyczaje żywieniowe Diany, i zaczęli rozmawiać o samej chorobie i jej dalekosiężnych skutkach. To właśnie po tej rozmowie Carolyn Bartholomew zdecydowała się na swoje słynne ultimatum – jeśli Diana nie zwróci się o profesjonalną pomoc, ona pójdzie do mediów i opowie o jej bulimii.
Stopniowo Colthurst zaczął zyskiwać wgląd w prawdziwe życie Diany i kłopoty, z którymi próbowała sobie radzić. Jej małżeństwo się rozpadło, a mąż miał romans z Camillą Parker-Bowles, żoną oficera armii i swojego przyjaciela Andrew, ona jednak była zdecydowana zachować pozory – jak tego oczekiwała od niej rodzina królewska – i udawać, że nic się nie dzieje. W pałacu Kensington⁴ czuła, że jest kontrolowana przez dworzan, którzy woleli ją raczej oglądać – atrakcyjną w klasycznym stylu – niż jej słuchać. Było to życie klaustrofobiczne, a co gorsza, wszyscy, począwszy od królowej, a na lokajach skończywszy – świadomie czy podświadomie – zachowywali się w taki sam sposób, jakby zmówili się w dwulicowości i hipokryzji. I w dodatku wyczuwali napięcie powodowane tymi oszustwami. Kiedy Dickie Arbiter w lipcu 1988 roku zaczął pracować dla księcia i księżnej Walii jako urzędnik biura prasowego, znalazł się w „niemożliwej” sytuacji: zmuszony przekazywać światu fikcję ich szczęśliwego małżeństwa i zamykać oczy na rosnący między nimi dystans. Na przykład po wspólnych oficjalnych wystąpieniach w Londynie książę i księżna opuszczali salę razem, ale nie ujechali dalej niż do Friary Court w pałacu Świętego Jakuba⁵, kiedy jedno z ich przesiadało się do innego samochodu. „Ona wracała do pałacu Kensington, a on, hm, hm, składał nocne wizyty w muzeach czy galeriach sztuki” – wspominał Arbiter. „I najlepiej było nie pytać, dokąd naprawdę Karol jedzie”. Kiedy w czerwcu 1990 roku książę podczas meczu polo złamał ramię i został zabrany do szpitala Cirencester, jego personel bardzo uważnie słuchał policyjnych raportów radiowych o zbliżaniu się do szpitala księżnej Walii, tak aby mieć czas wyprowadzić pierwszego gościa – Camillę – zanim Diana przybędzie na miejsce.
Inni członkowie personelu także bywali zmuszani, wbrew ich woli, do stosowania podstępów. Ochroniarz, który towarzyszył księciu podczas jego nocnych wizyt do Middlewick House, domu Camilli, szesnaście kilometrów od Highgrove, wiejskiej rezydencji księcia i księżnej Walii; lokaj i kucharz, którym nakazywano przygotowanie i podanie do stołu kolacji, podczas gdy wszyscy wiedzieli, że książę nie będzie jej jadł, bo pojechał spotkać się z ukochaną; kamerdyner, który musiał wziąć długopis i zakreślać programy w telewizyjnym tygodniku Radio Times, aby sprawić wrażenie, że Karol spędził spokojny wieczór w domu przed telewizorem. „Wszyscy trzymaliśmy jego sekrety w tajemnicy, i to napięcie doprowadzało mnie do wymiotów” – wyznał w styczniu 1995 roku Daily Mail były kamerdyner Ken Stronach. „Wszystko, co kazał nam robić, to były kłamstwa, które miały wprowadzać w błąd”.
Naturalnie Diana stała w centrum całej tej konspiracji, której celem było okpienie jej i publiczności; miała ona trwać w nieskończoność, a uwikłani w nią byli ci, którym ufała i których kochała. Kiedy wypytywała przyjaciół Karola o Camillę, odpowiadali, że jej podejrzenia są bezpodstawne, że pani Parker-Bowles jest tylko wieloletnią przyjaciółką księcia. A gdy niepokój Diany narastał, wymieniali się uwagami, że wpada w paranoję, fantazjuje i jest obsesyjnie zazdrosna. Królowa matka odrzuciła jej przeczucia jako fantazje „niemądrej dziewczyny” – opinia powielana przez wyższych członków rodziny królewskiej – a lord Romsey i jego żona Penny, kiedy podczas wizyty w ich domu w Broadlands książę zapytał ich o zdanie, poświęcili godzinę na przekonywanie go, by nie proponował Dianie Spencer małżeństwa, i nazwali ją „szaloną kobietą”. Zresztą często była tak właśnie określana przez towarzystwo księcia Karola, które do końca twierdziło, że była paranoiczką, nawet po jej śmierci.
Sytuację komplikowało jeszcze przekonanie Diany, że od nazwania jej szaloną dzielił ją tylko krok od wylądowania w szpitalu psychiatrycznym. „To wyglądało tak, jakby chcieli mnie po prostu sprzątnąć” – powiedziała Colthurstowi. Nic dziwnego, że tak sądziła: wszak gdy nastały rozpaczliwe dni depresji i bulimii, na które cierpiała podczas inauguracyjnego pobytu w Balmoral⁶, pierwszą reakcją rodziny było wezwanie psychiatrów. Księżna wiedziała także, że według prawa brytyjskiego to królowa jest w istocie prawnym opiekunem następców tronu, a nie matka chłopców. Gdyby więc została „sprzątnięta” albo uciekła, straciłaby dzieci. Podejrzenia Diany, jakże dalekie od majaczeń szalonej, okazały się niestety prawdą, a bolesna świadomość, że została oszukana, nie tylko przez księcia Walii, lecz także wiele osób z królewskiego systemu, zaszczepiła w niej nieufność do establishmentu. I wszystko to odcisnęło piętno na jej zachowaniu na całą resztę życia.
W późnych latach osiemdziesiątych księżna zaczęła zdawać sobie sprawę, że jeśli nie poweźmie drastycznych kroków, czeka ją dożywocie w nieuczciwości i nieszczęściu. Jej pierwsza myśl: po prostu spakować walizki i uciec z synami do Australii. Echo zachowań jej własnej matki, która po pełnym sporów i niesnasek rozwodzie z hrabią Spencerem, a potem małżeństwie i kolejnym rozwodzie, dziś wiedzie samotną egzystencję w odludnym domu na ponurej wyspie Seil w północno-zachodniej Szkocji – miliony lat świetlnych od jej dawnego życia w sercu arystokracji hrabstwa Norfolk.
Wprawdzie coraz więcej i więcej ludzi dowiadywało się o konspiracji dookoła Diany, ale jedynie grupka przyjaciół była świadoma jej wzrastającej desperacji. W którymś momencie 1990 roku James Colthurst zorientował się, że księżna jest naprawdę w trudnym położeniu, kiedy zaczęła całkiem poważnie mówić, że stanie na środku Kensington High Street i wykrzyczy zdumionemu światu historię swojego nieszczęścia. „Jeśli twoi nieprzyjaciele twierdzą, że jesteś szalona – przypomniał jej sucho Colthurst – to taka akcja raczej ci nie pomoże”.
Ta uwaga odwiodła ją od tego nierozważnego pomysłu, lecz Colt-hurst i inni zaczęli zdawać sobie sprawę z krytycznego nastroju Diany. „Na tym etapie chciała wykrzyczeć swój gniew ze szczytu dachu. Chciała zniszczyć cały Dom Windsorów” – wspominał. – „Nie zważając na konsekwencje”. „Jej gniew z powodu dwulicowości jej męża i całego systemu – kontynuował – osiągnął takie natężenie, że czasem traciła samokontrolę, zalewała się łzami albo wpadała w depresję. Ale prawdziwym powodem, dla którego wyruszała sama w długą drogę samochodem albo decydowała się na lewatywę, był jej gniew. Całą sprawę pogarszała jeszcze niestabilność małżeństwa jej przyjaciółki, księżnej Yorku, która akurat romansowała z teksaskim playboyem Steve’em Wyattsem. No i w tym samym czasie Diana kontynuowała swój związek z oficerem armii Jamesem Hewittem, którego spotkała, gdy uczył jej synów konnej jazdy. Kiedy jednak musiała przyznać się do własnej niewierności, próbowała swoje zachowanie racjonalizować, twierdziła, że to reakcja na wieloletni romans jej męża z Camillą Parker-Bowles.
Patrząc, jak emocjonalne wahadło jego przyjaciółki wychyla się to w jedną, to znów w drugą stronę, Colthurst próbował analizować jej położenie. I zrozumiał, że zyskałaby trochę siły moralnej, gdyby mogła kontrolować przynajmniej jakikolwiek fragment swojego życia. A wtedy miałaby szansę podejmować jakieś rozsądne decyzje co do swojego przyszłego losu. Dla kogoś tak kruchego emocjonalnie jak Diana nawet mała sprawa mogła uczynić cuda – na przykład zmiana fryzury potrafiła odmienić jej spojrzenie na życie. Jej nowy fryzjer Sam McKnight, przyjaciel ulubionego fotografa księżnej, Patricka Demarcheliera, wywarł na niej kiedyś duże wrażenie. Bo kiedy modelował jej fryzurę – jak sama to określiła – „ujawnił coś zupełnie nowego”, dodając jej pewności siebie i poczucia własnej wartości. Czasem takie drobne sprawy polepszały jej samopoczucie, bo większy problem pozostawał wszak nie rozwiązany: jak przekazać publiczności jej prawdziwą historię i w tym samym czasie rozplątać węzły, krępujące jej życie oraz małżeństwo.
Znajdowała się naprawdę w trudnym położeniu. Bo gdyby po prostu spakowała walizki i odeszła, co bardzo by jej odpowiadało, publika, która wciąż wierzyła w jej bajkowe małżeństwo, potraktowałaby jej zachowanie jako irracjonalne, histeryczne i niedojrzałe. Więcej, groziłoby jej, że straci dzieci, dokładnie jak jej matka ćwierć wieku temu. „Rozważaliśmy wiele opcji” – wspomina doktor Colt-hurst – „i stało się jasne, że powinna przedyskutować swoje sprawy z innymi”. Ta myśl nie opuszczała jej ani na chwilę. Pierwszym i najprostszym posunięciem było podjęcie rozmowy z własnym mężem. Ale tego już próbowała. W tym okresie związek księcia z Camillą Parker-Bowles stał się już publiczną tajemnicą i nawet gdy Diana krzyczała na Karola, kłóciła się i wygłaszała tyrady, on ją po prostu ignorował. Czuła się kompletnie bezsilna. Widziała się z królową, która jej wprawdzie współczuła – miała przecież świadomość, co się dzieje – ale nie zaoferowała żadnego rozwiązania.
Drugi scenariusz sugerował, aby żyć jak dotąd, nic nie mówić i poszukać pomocy psychiatrycznej. Ale tego również próbowała. Rzecz w tym, iż wiedziała, że nie jest chora – to okoliczności sprawiały, że chora się czuła. To one wywierały wpływ – na nią, ale nie na jej umysł. I żadna pomoc psychiatryczna nie rozerwałaby kręgu podstępu i zdrady, w którym tkwiła. Jej stałym refrenem były słowa: „Mam dość, mam po prostu dosyć!”. Trzeci scenariusz przewidywał wyjście do ludzi i ujawnienie światu, jak naprawdę wygląda jej życie. Ale jak przemycić tę historię na zewnątrz? Rozważała szereg sposobów, od serii artykułów prasowych przez współpracę przy książce, do wywiadu telewizyjnego. „Rozpatrywała różne opcje, aby przedstawić swój punkt widzenia w sposób kontrolowany, zrozumiały dla ludzi, który przyniósłby jej raczej uznanie jako człowiekowi i położył kres postrzeganiu jej jako dodatku do królewskiego establishmentu” – tłumaczył James Colthurst. „Cała trudność polegała na odnalezieniu medium, za pomocą którego można byłoby przekazać te informacje.
Przez ostatnich dziesięć lat Diana obserwowała sposób, w jaki prasa przekręcała wypadki z jej życia i dodawała im pikanterii. I nawet jeśli seria artykułów mogła wywołać burzę, efekt byłby krótkotrwały i niejako poza jej kontrolą. Nie miała też zaufania do ściślejszych relacji z radiem czy telewizją, a to z powodu ich bliskich, zbyt zażyłych związków z większością mieszkańców pałacu Buckingham. Obawiała się zwłaszcza kontaktów z BBC, ponieważ żoną ówczesnego prezesa Rady Gubernatorów⁷, Marmaduke’a Husseya, była lady Susan Hussey, dama do towarzystwa królowej matki. W tych rozważaniach zawsze pojawiał się lęk przed cenzurą i demaskacją. A ponieważ ubiegłoroczne książki na temat życia monarchii, pióra takich autorów, jak Penny Junor i Andrew Morrow, pokazywały – jak twierdziła – niesprawiedliwy obraz jej życia, Diana nie darzyła miłością także świata wydawniczego.
Z drugiej strony księżna wiedziała, że w tym czasie pisałem jej dużą biografię, i była zadowolona z mojej wcześniejszej książki Diana’s Diary: An Intimate Portrait of the Princess ofWales z 1990 roku. Głównie dlatego, że zirytowała księcia Walii szczegółami opisu wnętrz Highgrove, i to do tego stopnia, że jego ówczesny osobisty sekretarz, Richard Aylard, rozpoczął śledztwo, aby ujawnić moje źródło informacji. Widziała we mnie wtedy kogoś w rodzaju rebelianta i outsidera, co – choć wtedy nie miałem o tym pojęcia – mocno zaważyło na moich szansach, gdy zdecydowała się opowiedzieć światu swoją historię.
Spotykałem wprawdzie Dianę na wielu cocktail parties, gdzie królewska para gawędziła z mediami przed swymi oficjalnymi wizytami zagranicznymi – wymiana słów lekka, łatwa i przyjemna, najczęściej na temat mojego jaskrawego krawata. Jeśli dobrze pamiętam, nie dostrzegało się wtedy nic, co mogłoby sugerować naszą przyszłą tak owocną współpracę. Niemniej w marcu 1991 roku Diana poinformowała Colthursta z wyprzedzeniem o zwolnieniu osobistego sekretarza księcia Karola, sir Christophera Airy’ego, wiedząc, że przekaże mi tę informację. Była zachwycona, że artykuł, który powstał i ukazał się w Sunday Times, podpisany moim nazwiskiem, w sposób akuratny odzwierciedlał sytuację wewnątrz królewskiego domu. Dziś wydaje mi się, że mnie po prostu testowała. Jak przekonałem się potem, dało jej to poczucie kontroli nad swoim życiem, dotychczas tak dokładnie monitorowanym. Była tak przyzwyczajona, że w tej niezdeklarowanej wojnie księcia i księżnej Walii to Karol i jego zespół kontaktują się z mediami, że takie działanie na własną rękę dało jej sporo satysfakcji.
To uczucie nie trwało jednak długo. W maju 1991 roku opublikowano materiał autora kolumny plotek Nigela Dempstera, gdzie Diana została sportretowana jako nadąsana niewdzięcznica, która odrzuciła ofertę męża, by zorganizować przyjęcie w Highgrove z okazji jej trzydziestych urodzin. Lecz ta rezydencja była dla niej terenem kochanki Karola, Camilli Parker-Bowles, i grupy schlebiających mu przyjaciół, czuła więc, że to party „ku jej czci” stanie się jedynie pretekstem do kolejnego spotkania księcia z ukochaną. Tak czy inaczej, publiczność otrzymała inny przekaz. Kiedy w kilka dni po materiale Dempstera – gdy otrzymałem od Diany via James Colthurst kolejną informację – napisałem dla Sunday Timesa duży artykuł na temat „Wojny księstwa Walii”, ten fakt przypieczętował jej odczucie, że mogłaby sama kontrolować swój publiczny wizerunek. „Już od jakiegoś czasu rozważała pomysł, aby upublicznić swoją historię i cała ta sprawa z urodzinowym przyjęciem stała się kropką nad i” – zaobserwował potem Colthurst. – „Zdała sobie sprawę, że w jakiś sposób musi przekazać ludziom własny message”.
Na tym etapie Diana już wiedziała, że jeśli sama nie opowie pełnej historii swojego życia, publika nigdy nie zrozumie ani nie doceni motywacji jej działań. I właśnie w tym czasie poprosiła Jamesa o wysondowanie możliwości przeprowadzenia przeze mnie wywiadu do książki. Przedtem Colthurst zapytał ją, czy naprawdę chciałaby spróbować jeszcze raz zmierzyć się z księciem Karolem. „A ona bardzo zdecydowanie odpowiedziała «tak» – wspominał. – „Ta odpowiedź zdecydowała o moim podejściu do książki” – skwitował. Trzeba także dodać, że priorytetem całej tej publikacji stały się dobro Diany i jej szczęśliwa przyszłość.
Utrzymując całą operację w głębokiej tajemnicy, James i ja spotkaliśmy się, aby przedyskutować pomysły księżnej w otoczeniu bardzo nieadekwatnym do królewskiego tematu – to znaczy w kawiarni uczęszczanej przez robotników w Ruislip, w północno-zachodnim Londynie, blisko miejsca, gdzie on w tym czasie chodził na jakiś kurs. To, co tam usłyszałem, na zawsze zmieniło moje życie. Pośród wszystkich tych smażonych jajek na bekonie odsłonił mi całą niezwykłą historię desperacji Diany, jej nieszczęścia, bulimii i związku jej męża z kobietą, o której niewielu jeszcze wtedy słyszało, Camillą Parker-Bowles. Wspomniał także, choć trochę niepewnie, o jej nie do końca poważnych próbach samobójczych. To wszystko było alarmujące, wprawiło mnie w zakłopotanie i osłupienie. Dzień w dzień przez ostatnie dziesięć lat ja i inni członkowie tak zwanej królewskiej Rat Pack⁸, jeździliśmy za parą po całym świecie i nigdy nie pojawiła się żadna sugestia historii, która rozgrywała się tuż pod naszym nosem. Od mniej więcej dwóch lat widać było pewne sygnały, że nie wszystko między małżonkami układa się dobrze, ale ani przez chwilę nie wyobrażałem sobie, że było aż tak źle. Wychodząc z kawiarni, miałem mętlik w głowie. Dostałem klucz, który otwierał drzwi do równoległego uniwersum, świata, gdzie nic nie było takie, na jakie wyglądało, a wszystko okazało się jedną wielką maskaradą.
Głęboko przejęty rewelacjami tego dnia, schodząc do metra, by pojechać do domu, podświadomie rzuciłem za siebie ukradkowe spojrzenie, aby sprawdzić, czy nie jestem obserwowany lub śledzony. Taki był ciężar nieufności i niepokoju, którymi zostałem obarczony.