- promocja
Diuna. Dziedzic Kaladanu - ebook
Diuna. Dziedzic Kaladanu - ebook
Czytając Dziedzica Kaladanu, wszyscy fani „Diuny” mogą z satysfakcją towarzyszyć narodzinom legendy.
Po tym, jak Bene Gesserit odwołały Jessikę z Kaladanu i wysłały jako konkubinę do innego szlachcica, książę Leto postanowił zaangażować się w rozbicie radykalnego ruchu na rzecz Wspólnoty Szlacheckiej. Kaladanem zaś w jego imieniu zarządza ich syn. Ledwie czternastoletni Paul wkracza w świat, którego sobie nawet nie wyobrażał. Podczas gdy sardaukarzy pacyfikują kolejne planety i wskutek knowań Harkonnenów zagrażają też Kaladanowi, Paul wyrasta na przywódcę i wstępuje na krętą ścieżkę swego przeznaczenia jako przyszły Muad’Dib.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-766-6 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Janet Herbert i Rebecca Moesta._
_W dowód naszego oddania również tę im dedykujemy._
_W podzięce za ogrom pracy nad wszechświatem Diuny oraz nieustające wsparcie, którego udzielał nam podczas tworzenia tej trylogii, chcemy ją też zadedykować_
_Christopherowi Morganowi z Tor Books._Za każdym razem kiedy mam ten sen, staje się on coraz bardziej rzeczywisty. Gdy się budzę, pragnę tam wrócić, mimo że wyczuwam wielkie zagrożenie.
— Paul Atryda, dziennik
Paul obudził się w swojej ciemnej sypialni w zamku Kaladan z odrzuconą na bok kołdrą, bo wieczór był niezwykle ciepły. Czuł się bardzo samotny i zagubiony, zmartwiony, że książę Leto i lady Jessika są daleko i do tego rozłączeni. Nie było też Gurneya Hallecka.
Ale dziedzic rodu Atrydów musiał myśleć jak książę. Niedługo skończy czternaście lat i spoczywa na nim odpowiedzialność za Kaladan, przynajmniej do czasu powrotu ojca.
Wiedział, że misja księcia jest sprawą najwyższej wagi, i pamiętał o nagraniu, które zostawił mu ojciec. „Obejrzyj je, tylko jeśli nie wrócę — powiedział Leto, wkładając mu do ręki rolkę szigastruny. — Mam nadzieję, że nigdy nie będzie to konieczne. Wiesz, dlaczego to robię, czemu podejmuję takie ryzyko”. Po minie ojca poznawał, że jest on doskonale świadomy niebezpieczeństwa, na które się naraża — z własnej woli, dla dobra Imperium.
Starał się ponownie zasnąć w dokuczliwym gorącu, w którym skóra kleiła mu się od potu. Miniony dzień był niezwykle upalny jak na tę porę roku, znad morza nie docierała najlżejsza bryza, która zazwyczaj ochładzała tereny wzdłuż wybrzeża. Na domiar złego w zamku akurat zepsuła się klimatyzacja. Kaladańscy inżynierzy zbadali mechanizm, przejrzeli instrukcje dostarczone przez ixańskiego producenta aparatury i przeprosili młodzieńca, mówiąc, że nie da się jej naprawić bez sprowadzenia części zamiennych spoza planety.
Paul nie był wydelikaconym dzieckiem, mógł znieść ten dyskomfort, przystosować się do pogody i w miarę możliwości nie zwracać uwagi na skwar. Szeroko otwarte okna i nocna bryza przynosiły pewną ulgę, a po wyprawach z ojcem na łono natury młodzieniec przywykł do przebywania poza zamkniętymi pomieszczeniami.
Ze względów bezpieczeństwa oraz by zachować postawę, jaka przystała książęcemu dziedzicowi, nie mógł być jednak wolny jak ptak. Musiał odgrywać rolę młodego szlachcica rezydującego w starożytnym zamku i być gotów w każdej chwili zarządzić coś w zastępstwie Leto. Tego oczekiwał od niego ojciec, tak samo jak od niego Stary Książę Paulus.
Spełni te oczekiwania, by dać ojcu powód do dumy, ale wolałby robić rzeczy, których się po nim nie spodziewano.
Kręcił się i przewracał w ciemności z boku na bok, ocierał pot z czoła. W końcu wyskoczył z łóżka, wyniósł prześcieradło i poduszkę na mały balkon przy sypialni i tam się położył w cienkiej piżamie. Płytki były twarde i nadal oddawały ciepło. Paul spojrzał z westchnieniem na gwiazdy skrzące się na czystym jak kryształ niebie.
W jego polu widzenia migotały te, których nazwy znał, bo nauczyli ich go ojciec i doktor Yueh: Seille, Ikam, Jylar i wiele innych, stanowiące części ogromnego Imperium. Ale żadna z najjaśniejszych nie należała do potężnego rodu szlacheckiego. Kaladan nie był szczególnie korzystnie położony, w pobliżu stolicy, Kaitaina, ani na żadnej z ważnych tras liniowców. Także planety innych rodów, których przedstawiciele zasiadali w Landsraadzie, miały niedogodne położenie, ale mimo to niektórym udało się wybić. Paul zastanawiał się nad przyszłością Atrydów i nad tym, jaką rolę przyjdzie mu odegrać w rozwijającej się historii.
Leżąc tak, usłyszał furkot skrzydeł. Na kamiennej balustradzie wylądował jeden z wyszkolonych jastrzębi ojca. W słabym świetle wspaniały ptak spojrzał na niego z ukosa, po czym przyjął postawę czatowniczą — obracał głowę to w jedną, to w drugą stronę.
Paul zdał sobie sprawę, że ptak nie usiadł tam przypadkiem. Szef ochrony Atrydów, Thufir Hawat, w jakiś sposób odgadł, że młodzieniec przeniósł się na balkon, i wysłał jastrzębia. Stary mentat-wojownik i jego ludzie, część grupy sokolników księcia, w ostatnich tygodniach pracowali z jastrzębiami. Świetnie wyszkolone ptaki miały przymocowany sprzęt monitorujący.
Thufir stale martwił się o bezpieczeństwo Paula i narzekał, że ten podejmuje „niepotrzebne ryzyko”, na przykład wspinając się na strome skały czy wprowadzając ornitopter w groźne sztormy nad oceanem. W tych wyprawach towarzyszył mu Duncan Idaho, który nazywał je manewrami mającymi zwiększyć umiejętności podopiecznego. Wprawdzie przysiągł, że nigdy nie pozwoli Paulowi zbytnio się narażać, ale jego również niepokoiły te wyczyny.
— Może posuwamy się trochę za daleko — przyznał mistrz miecza. — Thufir chce, żebyś ćwiczył, ale bez przesady.
Mentat pilnował dziedzica Atrydów jak jastrząb, w przenośni i dosłownie.
Paul wyciągnął rękę do ptaka na balustradzie. Ten popatrzył na niego, po czym odwrócił wzrok i kontynuował służbę. Chłopiec widział małe soczewki na jego piórach i przekaźnik na szyi. Stary mentat bez wątpienia przeglądał teraz przesyłane obrazy.
— Thufirze, potrafię sam o siebie zadbać na własnym balkonie.
Z transpondera dobiegł słaby, ale słyszalny głos.
— Paniczu, nie mógłbym „za bardzo” troszczyć się o twoje bezpieczeństwo. Cóż byłyby warte moje umiejętności, gdyby pod moją opieką przytrafiło ci się coś złego? Chcę, żebyś teraz spokojnie zasnął i wypoczął.
Paul z powrotem położył głowę na poduszce.
— Thufirze… dziękuję ci za troskę.
By pozbyć się niespokojnych myśli i otworzyć wrota snu, wykonał ćwiczenie umysłowe Bene Gesserit, którego nauczyła go matka. Po całodziennym treningu z Duncanem miał znużone ciało.
W ciepłych podmuchach ciągnących znad morza, z jastrzębiem pełniącym przy nim wartę, Paul osunął się w ciemność snu… która stopniowo przeistoczyła się w pustynny krajobraz, z jaskrawym słońcem nad rozgrzanymi wydmami. Stał wśród bezkresu piasku, patrząc spod zmrużonych powiek na spieczoną słońcem skalną skarpę. Był ranek, ale już gorący, zapowiadający upalny dzień.
Ścieżką biegnącą po wielkiej skale szła zgrabnie jakaś postać w pustynnym stroju. U podnóża skały rozchyliła burnus i ukazała się delikatna sylwetka młodej kobiety o skórze ciemniejszej niż jego i włosach pokrytych kurzem.
Widział ją już wcześniej w wielu snach, jej głos też brzmiał znajomo, niosąc się jak powiew znad pustyni.
— Opowiedz mi o wodach swojej planety, Usulu.
Przeżywszy to w niezliczonych zapadających w pamięć wariacjach, czuł, że to coś więcej niż sen, ale zawsze budził się w połowie wizji. Tym razem udało mu się pozostać trochę dłużej w tamtej rzeczywistości, ale kiedy jego śniące „ja” starało się wykrztusić odpowiedź, zadać jakieś pytanie, krajobraz i intrygująca młoda kobieta zniknęły.
Dużo później, kiedy bryza od morza stała się wilgotna i chłodna, leżał rozbudzony na balkonie. Postanowił uciec się do innych ćwiczeń umysłowych. Zaczął liczyć swoich przodków. Zamek stał na tym urwisku górującym nad morzem od dwudziestu sześciu pokoleń. Zbudował go hrabia Kanius Atryda. Nie był pierwszym z rodu, który rządził Kaladanem, ale to on wymarzył sobie wspaniałą fortecę na tym skalnym przylądku i zamówił jej projekt, gdy miał zaledwie dziewiętnaście lat, niewiele więcej niż Paul.
Potężny zamek, razem z ogrodami i prosperującą wioską tuż obok, stanął nieco ponad dziesięć lat później. Paul przypomniał sobie twarz Kaniusa z księgofilmu, a potem wyliczał jego następców aż do Paulusa Atrydy, swego dziadka, którego portret wisiał w sali jadalnej.
Ale kiedy chciał przywołać obraz następnej postaci w tej linii, swego ojca, zobaczył tylko zamglony, niewyraźny kontur. Bardzo mu go brakowało i miał nadzieję, że wkrótce wróci do domu.
Czuł ciężar całej pracy wykonanej przez Kaniusa i innych Atrydów, planów, które musieli snuć, i decyzji, które podejmowali, by umocnić swój ród. W końcu zapadł w głęboki, niespokojny sen.W Imperium każdy zachowuje swoje sekrety, przy czym te bardziej szkodliwe nie są po prostu skrywane, lecz głęboko zakopywane — wraz ze wszystkimi świadkami.
— hrabia Hasimir Fenring, prywatna notatka do Szaddama IV
Elegia miała piękne lasy, rzeki i jeziora, ale nie była prawdziwym domem Jessiki, a uroda tej planety nie była taka sama jak oceanicznego Kaladanu. Jessika starała się pocieszać myślą — _nadzieją_ — że jest tu tylko gościem i wkrótce wróci do księcia Leto i ich syna. Jednak z każdym dniem coraz bardziej się tu zadomawiała i coraz głębiej angażowała w życie przystojnego wicehrabiego Giandra Tulla jako jego oficjalna konkubina z rozkazu Bene Gesserit.
Siedziała teraz zafrasowana w skromnym, ale gustownie urządzonym gabinecie, który przydzielił jej wicehrabia. Mały budynek administracyjny był oddzielony od dworu gajem drzewiastych porostów. Biuro Giandra znajdowało się w głębi korytarza, więc obserwowała stały przepływ funkcjonariuszy obok swego gabinetu, w tym zdumiewającą liczbę wojskowych. Pomimo pozorów załatwiania codziennych spraw znała już prawdziwe plany szlachcica.
Przed kilkoma dniami, przemykając przez las, podążyła skrycie za wicehrabią i wyśledziła, że odebrał tajemniczy transport broni, którą umieścił w zamaskowanym podziemnym schronie. Tak się dowiedziała, że Giandro Tull jest cichym zwolennikiem buntu zmierzającego do ustanowienia Wspólnoty Szlacheckiej.
To odkrycie zmieniło wszystko w ich stosunkach, a odkąd wicehrabia pomógł jej w misji ratowania Paula, Jessika wiele mu zawdzięczała. Gdy mu wyznała, że była świadkiem odbioru broni, dopuścił ją do tajemnicy, ale nie wyjawił osobistych powodów, dla których zdecydował się poprzeć spiskowców dążących do obalenia władzy Corrinów. Oboje wciąż jeszcze starali się poznać swoje nowe role i sojusze.
Jessika była zajęta wystawianiem formularzy zamówień na włókna porostów, wypełniając ręcznym pismem księgę rachunkową, co było przestarzałą, ale dla niej pokrzepiającą metodą. Również książę Leto wykonywał znaczną część pracy administracyjnej ręcznie.
Obdarzywszy ją zaufaniem, Giandro zwiększył jej rolę w domu i poprosił o pomoc w zamawianiu dostaw. Uznała to zadanie za doskonały kamuflaż, który dawał jej swobodę w zdobywaniu wszystkiego, co chciała. Z nostalgii złożyła zamówienie na ryby księżycowe z Kaladanu po to tylko, by się dowiedzieć, że nie są już dostępne. Zastanawiała się, co się może dziać w miejscu, które nadal uważała za swój dom.
Giandro Tull prowadził rozległe interesy, niektóre dyskretnie związane z buntem. A po przeszukaniu planety przez sardaukarów i oczyszczeniu go z podejrzeń nabrał większej śmiałości. Najwyraźniej wkrótce potem zaczął potajemnie wspierać Jaxsona Aru. Jessika nadal nie rozumiała dlaczego.
Chociaż znała wicehrabiego od niedawna, nabrała dla niego szacunku, a nawet go polubiła — w granicach, które sama sobie wyznaczyła. Mimo że oznajmił publicznie, iż jest jego konkubiną — co zadowalało Bene Gesserit i innych obserwatorów — nie wykazywał najmniejszego romantycznego czy seksualnego zainteresowania ani nią, ani nikim innym.
Nie był to taki związek, jak sądziło wielu ludzi, ale im obojgu odpowiadał. Niech inni myślą sobie, co chcą. Tymczasem będzie robiła wszystko, co konieczne, by zmieniono jej przydział i pozwolono wrócić do Leto i Paula.
Westchnęła. W innych okolicznościach mogłaby się pogodzić, że zostanie z Tullem. Ale nie teraz, gdy poznała Leto. Znalazła w księciu Kaladanu partnera tak bliskiego ideału, jak tylko była w stanie sobie wyobrazić… nawet po strasznej sprzeczce, która ich rozdzieliła. Chociaż wiedziała, że Leto wątpi w jej lojalność, nadal darzyła go wielką miłością. Splamiła się już w oczach zgromadzenia żeńskiego, dając mu upragnionego syna zamiast córki, którą nakazano jej urodzić…
Kiedy obok jej gabinetu przechodził spiesznie jakiś oficer, usłyszała, że coś upada na podłogę. Zerknąwszy na korytarz, zobaczyła, że klęka, by pozbierać papiery, które mu się rozsypały, i wpycha je do skórzanej teczki. Był to jeden z ochroniarzy, którzy pojechali z Giandrem w góry, by odebrać nielegalny transport broni. Potem ruszył szybko do biura wicehrabiego.
Jessika zauważyła, że jedna z kartek prześliznęła się pod jej drzwiami. Był to rysunek techniczny. Podniosła go, ale oficer wszedł już do Giandra. Spojrzawszy na dokument, poczuła dreszcz. Wydawał się mieć związek z transportem broni i przedstawiać jakiś nowy projekt.
Mając w pamięci zaambarasowaną minę wojskowego, wyszła szybko na korytarz, by oddać mu zgubiony dokument. Przemknęła obok urzędnika, który strzegł dostępu do biura wicehrabiego i zaskoczony chciał ją zatrzymać, jakby nie rozpoznał nowej konkubiny swego pana.
Usłyszawszy poruszenie, Giandro otworzył wewnętrzne drzwi i pochwycił jej spojrzenie.
— Jessiko! Co się stało?
W gabinecie przed szerokim biurkiem stał speszony oficer i układał przyniesione dokumenty.
Jessika uniosła rysunek.
— Przypuszczam, że to coś ważnego.
Oficer spojrzał na nią z przerażeniem.
— Prze…przepraszam, mój panie! To niewybaczalne.
— Ale dobrze się skończyło. — Giandro wpuścił Jessikę do środka, kiwnął uspokajająco głową urzędnikowi w sekretariacie, po czym zamknął drzwi. — Na szczęście znalazła to Jessika, a nie ktoś, kto mógłby narobić nam kłopotów.
Spuściła wzrok, udając niewiniątko.
— Nie odgrywam tutaj żadnej politycznej roli.
Zauważyła na środku starego biurka błękitną herbową spiralę Tullów, częściowo przykrytą papierami.
— Przemawia przez ciebie mądrość Bene Gesserit — rzekł Giandro. — Ale oczywiście cenię twój rozsądek i opinie. To major Zaldir, jeden z ekspertów pracujących nad projektem nowej broni. — Spojrzał znacząco na oficera. — Jessika zna nasze plany i darzę ją bezgranicznym zaufaniem.
Zaldir popatrzył na niego zarówno z lękiem, jak i ze zdziwieniem.
— Nawet… nawet w tej sprawie, mój panie?
— Nawet w tej sprawie.
Jessika zerknęła na rysunek.
— Nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś takim. Widziałam poprzednią dostawę broni. Czy były w niej takie urządzenia?
Giandro obdarzył ją ciepłym uśmiechem.
— To przykre, że mnie szpiegowałaś, a jeszcze bardziej, że ci się udało, ale w ostatecznym rozrachunku dobrze się stało. Fakt, że wiesz, czym się zajmujemy, wiele nam ułatwia.
Zaldir zebrał papiery i ułożył je we właściwym porządku. Miał zaniepokojoną minę.
— Prototypy niwelatorów tarcz są zapakowane i gotowe do wysyłki. — Kiedy ponownie spojrzał na Jessikę, na jego czole pojawiły się krople potu. — Czy ona… czy ona wie o…?
— Tak, wie, że nowa dostawa przeznaczona jest dla Jaxsona Aru.
Jessika ukryła zaskoczenie. Zniżyła głos.
— Nie podoba mi się zamiłowanie tego człowieka do wielkich, krwawych wystąpień.
Na Otorio Leto był jedną z niewinnych postronnych osób, które o włos uniknęły masakry. Wielu innych zginęło i to wydarzenie wstrząsnęło księciem do głębi.
Zakłopotany niechęcią Jessiki Giandro dał jej znak, by usiadła obok majora na jednym z antycznych krzeseł z herbem Tullów. Zmarszczył czoło i powiedział:
— Chociaż z powodów, które uważam za wystarczające, popieram Wspólnotę Szlachecką, nie zawsze zgadzam się z taktyką Jaxsona. Wolałbym mniej brutalne, za to bardziej skuteczne podejście. Dlatego ta nowa broń ma służyć nie do ataku, lecz do _obrony_. — Rozejrzał się po gabinecie, jakby chciał się upewnić, że jest bezpiecznie. — To pomieszczenie jest chronione przed inwigilacją. Możemy rozmawiać swobodnie. Majorze, proszę opowiedzieć jej o niwelatorach.
Oficer, który nadal zdawał się nie mieć pewności, czy można wprowadzić Jessikę do kręgu najbardziej zaufanych osób, przyciągnął ku sobie dokumenty.
— Te urządzenia wyrównują szanse i dają naszym sojusznikom możliwość zmierzenia się z dużo potężniejszym wrogiem, jakim jest Imperium — wyjaśnił. Ożywił się, wyraźnie przykładając większą wagę do szczegółów technicznych niż do wojskowej dyscypliny. — Nasz pomysłowy niwelator może wyłączyć z pewnej odległości tarcze osobiste. Po jego uruchomieniu nasi przeciwnicy będą bezbronni wobec zwykłej broni miotającej, strzelb igłowych, antycznych pistoletów, czego absolutnie nie będą się spodziewali. Wyobraźmy sobie niezwyciężonych dotąd sardaukarów nagle skoszonych salwą zwyczajnych pocisków!
Zdając sobie sprawę z konsekwencji użycia takiego urządzenia, Jessika kiwnęła głową. Wynalezienie tarcz osobistych sprawiło, że od tysięcy lat wszystkie rodzaje broni miotającej stały się w większych bitwach bezużyteczne. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że można je unieszkodliwić. Stosowanie niwelatorów tarcz doprowadziłoby do kolejnej fundamentalnej zmiany w sposobie prowadzenia wojny.
Wicehrabia przejrzał raport.
— Oczywiście nie wyłączają one pentarcz o większej mocy ani tarcz osłaniających domy. Ale jakąż będą niespodzianką w starciu sam na sam!
Jessika ponownie skinęła głową.
— Sardaukarzy nie będą mieli pojęcia, że posiadacie taką broń. Jeśli kiedykolwiek wytropią Jaxsona Aru czy bazę Wspólnoty Szlacheckiej, ruszą hurmem do ataku. — Pozwoliła sobie na lekki uśmiech. — I wystawią się na zniszczenie.
Podczas niedawnej potajemnej wizyty na Kaladanie rozmawiała z synem, ale Leto poleciał dokądś w jakiejś własnej tajemniczej sprawie. Paul, związany tajemnicą, nie wyjawił jej, co robi ojciec, ale Giandro wspomniał mimochodem, że Leto też może szukać kontaktu z buntownikami. Nie wydawało się to możliwe… chyba że miał ku temu jakiś powód.
Podniósłszy wzrok, zobaczyła roziskrzone oczy szlachcica, który powiedział:
— Wyślemy transport prototypowych niwelatorów tarcz w umówione miejsce, skąd Jaxson Aru będzie mógł je odebrać i rozprowadzić wśród buntowników. Dołączę list, żeby wiedział, jak doniosłe znaczenie mają te urządzenia.
Major zebrał papiery.
— Gotowe do wysyłki nieoznakowane skrzynie stoją przy stajni, mój panie. Ochrona oczyści teren, żebyś mógł nagrać wiadomość. Możemy ją zaszyfrować i umieścić w ryduliańskim krysztale, tak by nagrania nie zdołał odtworzyć nikt poza Jaxsonem Aru.
Giandro podniósł się zza antycznego biurka.
— Podczas nagrywania będzie przy mnie Jessika. Chcę mieć nową konkubinę u boku.
Jessika poczuła nagły przypływ niepokoju. A jeśli Leto zobaczy tę wiadomość podczas swoich konszachtów z przywódcą buntowników?
— Mój panie, wolałabym nie pokazywać się publicznie.
Nie rozumiejąc jej obaw, zachichotał.
— Nie martw się, to będzie jak najbardziej prywatna wiadomość.
Przywdział brązową kurtkę wojskową ze srebrno-złotymi epoletami i ściągaczem i przystąpił do przygotowywania wiadomości.Oceniajcie nas nie na podstawie naszych słów, lecz działań, a nawet one mogą się zmieniać zależnie od okoliczności. Nikt nigdy nie może poznać naszych ukrytych zamiarów.
— Bene Gesserit, _Analiza szkoleniowa_ Księgi Azhara
Urdyrektorka Malina Aru nie była pewna, czy nawet twierdza KHOAM na Tanegaardzie byłaby dla niej bezpiecznym schronieniem, zwłaszcza teraz, gdy Jaxson był przekonany, że matka popiera jego plany. Wierzył, że aprobuje jego zamiar gwałtownego, chaotycznego obalenia Imperium Corrinów zamiast kontrolowanej zmiany władzy.
Po opuszczeniu ukrytego centrum dowodzenia buntem na ustronnym Nossusie leciała właśnie na Tanegaarda, by się spotkać z dwojgiem swoich pozostałych dzieci. Z tymi, na których mogła polegać. Mieli się wspólnie zastanowić, co zrobić z tą przerażającą radykalną fakcją. Żywiła nadzieję, że nie jest osamotniona w swych wątpliwościach.
Jej prywatny statek wyłonił się z liniowca nad Tanegaardem. Ponieważ była urdyrektorką Konsorcjum Honnete Ober Advancer Mercantiles, mogła zmienić trasę według swego życzenia. Po tym, co zobaczyła i usłyszała na Nossusie, nie dbała o kłopoty, których mogło to przysporzyć innym podróżnym, nawet członkom najpotężniejszych rodów zasiadających w Landsraadzie. Po dostarczeniu jej jednostki do celu ogromny statek odleciał z orbity, wszechwiedzący nawigator zagiął przestrzeń i naprowadził linowiec na zwykły kurs. Pasażerowie pewnie nawet się nie zorientowali, że z niego zboczył.
Frankos i Jalma też byli w drodze. Jako nominalny prezes KHOAM jej drugi syn mógł podobnie pociągnąć za sznurki, by szybko przybyć na Tanegaarda. Również Jalma, żelazna dama sterująca rodem Uchanów, mogła zapewnić sobie szybki przelot. W wezwaniu ich na spotkanie Malina użyła ustalonego hasła, które było wezwaniem do broni. Nie miała wątpliwości, że zjawią się jak najszybciej.
Trzeba było zapanować nad Jaxsonem.
Po wieloletniej służbie pilot jej prywatnego statku wiedział, że nie powinien wszczynać czczych pogaduszek. Zachowując się chłodno i profesjonalnie, schodził z orbity nad cyklopowe budowle na Tanegaardzie, które wyglądały tak, jakby mogły przetrwać wybuch supernowej. Malina patrzyła przez okno, z roztargnieniem gładząc po srebrzystej sierści swoje jeżopsy, Hara i Kara. Leżały przy niej na podłodze, gotowe iść z nią wszędzie.
W pancernych skarbcach na Tanegaardzie, z drzwiami otwieranymi po wprowadzeniu odpowiednich kodów, trzymano tajne zapisy finansowe, biznesowe i dane osobiste, do których nie miał dostępu nikt inny w Imperium, nawet jego władca. Dzięki temu, że te poufne, odsłaniające kulisy wielu spraw, a nawet kompromitujące informacje trzymano w bezpiecznym miejscu, kompania KHOAM mogła spokojnie prowadzić działalność. Bez wiary w to, że utrzyma współpracę z nimi w tajemnicy, wiele rodów zasiadających w Landsraadzie przestałoby robić z nią interesy. Gdyby zaś Szaddam spróbował siłą zdobyć te informacje, każdy urdyrektor prędzej by je zniszczył, niż mu przekazał.
W początkach Imperium kompania zakupiła Tanegaard, mało znaną planetę ze skąpymi zasobami naturalnymi. Zbudowała tam cytadelę nie do zdobycia, w której umieściła swoją siedzibę główną. Pracujący w niej urzędnicy żyli tam i służyli firmie od wielu pokoleń. Tylko nieliczni opuszczali kiedykolwiek planetę czy w ogóle wyrażali taką chęć. Mieszkali w otoczonych murami enklawach i zajmowali się interesami całego Imperium, które obejmowało milion światów.
Statek Maliny schodził łagodnie po spokojnym niebie. Jako urdyrektorka będzie musiała się zobaczyć ze swoimi głównymi sekretarzami, szefami działów i kierownikami sprzedaży, ale nie mogła wyjawić prawdziwego powodu spotkania z Frankosem i Jalmą. Jej długotrwałe związki z szerszym i ostrożniejszym ruchem na rzecz Wspólnoty Szlacheckiej były pilnie strzeżoną tajemnicą, bo gdyby kiedykolwiek wyszły na jaw, ległaby w gruzach nie tylko jej reputacja, ale także pozycja KHOAM w Imperium. A odkrycie, że choćby w najmniejszym stopniu wspiera Jaxsona, miałoby skutki tysiąc razy gorsze.
Wylądowali w zewnętrznym porcie dwudziestopiętrowego budynku głównego. Urdyrektorka wyłoniła się ze statku z czujnymi jeżopsami po bokach. Spojrzała na fasadę cytadeli wznoszącą się niczym pionowe urwisko skalne. Była tak gładka, że wspięcie się na nią było niedościgłym marzeniem, o ścianach tak mocnych, że wytrzymałyby, nawet gdyby runął na nie statek kosmiczny. Tak przynajmniej jej mówiono.
Budowla była usiana sklepionymi salami konferencyjnymi i audiencyjnymi, prywatnymi gabinetami oraz bankami danych z półkami uginającymi się od kompaktowych rolek szigastruny i ryz arkuszy ryduliańskiego papieru krystalicznego. Pomieszczenia ciągnęły się kilometrami i tylko armie chętnych do pomocy mentackich bibliotekarzy potrafiły się zorientować w tym labiryncie i znaleźć potrzebne informacje.
Pod sztandarami z czarnymi, czerwonymi i żółtymi kółkami KHOAM stała zbrojna kohorta asystentów i majordomusów. Do Maliny podszedł wysokiej rangi asystent, Holton Tassé, i energicznie się jej ukłonił, udając, że nie widzi pary jeżopsów. Mimo że był podrzędnym funkcjonariuszem, posiadał większą władzę niż większość członków Landsraadu. Kiedyś Malina bardzo na nim polegała.
— Urdyrektorko, kiedy dowiedzieliśmy się o pani niespodziewanej wizycie, zmieniliśmy nasze terminarze i anulujemy tyle spotkań, ile pani sobie zażyczy. Mamy umówionych urzędników, którzy mogą poświęcić mnóstwo czasu na negocjacje z panią. Chcemy ograniczyć rozmowę z każdym z nich do pięciu minut.
— Zredukujcie je do minimum — powiedziała Malina, przechodząc obok niego z jeżopsami przy nodze. — Zrobię wszystko, co niezbędne dla dobra firmy, jestem jednak nie tylko urdyrektorką, lecz także matką. Pierwszeństwo muszą mieć Jalma i Frankos. Przyślijcie ich do mnie, jak tylko przybędą, i wykreślcie z mojego harmonogramu wszystkie inne sprawy.
Kroczyła przez labirynt biur, gabinetów kierowników i sal posiedzeń. Ogromne korytarze były tak szerokie, by mogły się nimi poruszać powolne wózki dryfowe przewożące materiały i pasażerów z biura do biura. Obróciła się do Tasségo.
— Zorganizuj mi pierwszą konferencję za pół godziny. Załatwimy tyle spraw, ile się da.
Na Nossusie Jaxson z promiennym uśmiechem chwalił się swymi groźnymi planami. Zadowolony z jej pozornego poparcia ostentacyjnie przedstawił jej wąski krąg swoich najbliższych radykalnych wspólników. Wszyscy byli już od dawna zwolennikami utworzenia Wspólnoty Szlacheckiej, ale nie wiedziała, że tak się niecierpliwią, iż przyłączyli się do skrajnego skrzydła Jaxsona. Wśród członków tego grona znajdowały się głowy rodów Londine’ów, Fenimerów, Mumfordów, Myerów, Voków i Ellisonów, a nawet świeżo zwerbowany wicehrabia Giandro Tull.
Ale Jaxson najbardziej dumny był z niedawno zawartego przymierza z księciem Leto Atrydą znanym z rygorystycznego przestrzegania kodeksu honorowego. To, że przyłączył się on nie tylko do ruchu na rzecz utworzenia Wspólnoty Szlacheckiej, ale też do agresywnej fakcji Jaxsona, najlepiej świadczyło o powszechnej nienawiści do dynastii Corrinów…
Malina potrafiła dobrze ukrywać swoje uczucia. Przez następne kilka godzin odbyła jedno po drugim sześć spotkań ze swoimi współpracownikami w zapewniającej największą poufność salce konferencyjnej z jednymi grubymi metalowymi drzwiami, a jej rozmówcy nawet się nie zorientowali, że myślami jest gdzie indziej. Na pozór poświęcała im pełną uwagę, więc wychodzili zadowoleni. W innych okolicznościach uznałaby, że mówią o ważnych sprawach, ale teraz wszystko bladło w porównaniu z innymi kłopotami. Jeżopsy, wyczuwając jej niepokój, siedziały sprężone, z czujnie postawionymi uszami.
Zjadła doskonały obiad, podczas którego załatwiła inne sprawy, potem odbyła jeszcze kilka spotkań i w końcu musiała się położyć. Następny ranek zaczął się od serii błyskawicznych konsultacji w jej dużym gabinecie z każdym z urzędników, którzy dostali, zgodnie z obietnicą Tasségo, po pięć minut. Czuła się coraz bardziej spięta, zniecierpliwiona i zatroskana.
Gdy pracownicy niższych szczebli wyszli, by wykonać jej polecenia, podszedł do niej Tassé.
— Podczas pani nieobecności stwierdziliśmy coś niepokojącego — powiedział i położył na biurku dokument. — To raport, który kazałem sporządzić.
Malina przebiegła go wzrokiem, po czym spojrzała na Tasségo. Paliła ją twarz.
— Włamanie do centralnego skarbca? Do naszych czarnych teczek? — Nie była w stanie ukryć niepokoju. Były tam najbardziej obciążające materiały, które mogły wywołać wielki zamęt. Kompania KHOAM trzymała je jako haki na nieustępliwe rody, nawet na Imperatora, by użyć ich w razie potrzeby, gdyby inne środki zawiodły.
— Gdy tylko się o tym dowiedziałem, kazałem wszcząć dochodzenie, chociaż do włamania doszło prawdopodobnie już jakiś czas temu. — Tassé był dość wysoki i miał kędzierzawe, jasne włosy przerzedzone na czubku głowy. — Dokonano go tak sprawnie, że nikt niczego nie zauważył, ale teraz mamy nowe, skuteczniejsze techniki śledcze.
— Kto to zrobił? Jak do tego doszło? Czarne teczki!
Tassé rozejrzał się wokół, sprawdzając, czy wszyscy urzędnicy wyszli. W przedsionku czekało na swoją kolej wielu innych.
— Ktoś obszedł kody zabezpieczające tak sprytnie, że nie zostawił żadnych śladów umożliwiających jego identyfikację. Wygląda na to, że dane nie zostały wykradzione ani skasowane, tylko skopiowane.
— Te archiwa powinny być najściślej strzeżone w naszym najlepiej zabezpieczonym skarbcu! — Malina kipiała ze złości, bo wiedziała, co zawierają czarne teczki: informacje o kumoterstwie i korupcji w Imperium, najbardziej obciążające sekrety szantażów, szczegóły potajemnych układów dyskredytujące ich strony. Był to system, który pozwalał trzymać wszystkich w szachu i zapewniać jednym rodom uprzywilejowaną pozycję, a inne spychać na dalszy plan. Wzięła głęboki oddech. — I tak mam już dość na głowie. Jeśli czarne teczki zostaną upublicznione, dojdzie do krwawej wojny domowej. Jakie zamiary mogą mieć sprawcy włamania? Dostaliśmy jakieś groźby albo ultimatum?
— Nie, i właśnie to jest bardzo dziwne.
Malina wstała, a ponieważ pojawił się nowy problem, odwołała — ku wielkiemu rozczarowaniu tych, którzy uważali, że mają pilne sprawy do omówienia — wszystkie pozostałe spotkania umówione na ten dzień. Odesłała Tasségo, by kontynuował śledztwo.
Późnym popołudniem na Tanegaarda przybyli Frankos i Jalma. Widząc, w jakim nastroju jest Malina, przybrali zaniepokojone, a zarazem posłuszne miny, gotowi zrobić wszystko, o co poprosi ich matka i urdyrektorka.
Malina zamknęła się w sali konferencyjnej z córką i starszym synem. Jeżopsy zajęły miejsca przy drzwiach.
Chociaż od dość dawna nie widziała się z dziećmi, nie podeszła do nich, by je uściskać, ani nie okazała macierzyńskiego ciepła. W rodzinie Aru nie panowały tego rodzaju relacje. Byli potężni, bogaci, ambitni i zadowoleni z życia, ale stronili od śmiechu, uścisków i pocałunków. Urdyrektorka pod pytającymi spojrzeniami dzieci przez długą chwilę milczała.
Frankos, wysoki i szczupły, mimo swej sylwetki i stalowosiwych włosów wyglądał młodo. Jalma miała krótkie, ciemne włosy i włożyła typowy dla Pliesse konserwatywny strój. Jako nominalny prezes KHOAM Frankos nauczył się panować nad emocjami i zręcznie uprawiać polityczne gierki, Jalma zaś wykazywała się niekiedy niecierpliwością nieco podobną do zapalczywości młodszego brata, jak wtedy, gdy doprowadziła do zabicia swego zdziecinniałego, starego męża, chociaż ten i tak stał nad grobem.
— Dlaczego nas wezwałaś, matko? — zapytała. — Byłam akurat w środku ważnych negocjacji w sprawie sprzedaży drewna hederowego, a Frankos przewodniczył międzyplanetarnemu szczytowi w Srebrnej Iglicy na Kaitainie.
Zamiast się usprawiedliwiać, Malina po prostu splotła na stole przed sobą szczupłe dłonie. Dopóki nie uzyska więcej informacji o włamaniu do archiwum czarnych teczek, nie zamierzała im o tym mówić. Na razie ograniczyła się do wyjaśnienia swego pierwotnego celu.
— Cóż, ja wolałabym teraz być w domu na Tupile. Chodzi o Jaxsona. Spotkałam się z nim i jego grupą buntowników, więc dokładnie wiem, do czego zmierzają. — Zmrużyła oczy. — I wiem, że oboje prywatnie obiecaliście go wesprzeć. Naprawdę jesteście tak niezadowoleni z zakulisowych działań Wspólnoty Szlacheckiej? Nie możecie poczekać na kontrolowany przez nas rozpad Imperium?
Zła jak osa Jalma usadowiła się głębiej na krześle, wygładziła przód sztywnej sukni i nic nie odpowiedziała.
Frankos miał zakłopotaną minę.
— Przyleciał do każdego z nas z osobna i przedstawił swój plan przyspieszenia rozwoju wydarzeń. Wysłuchałem go, ale niezupełnie poparłem. On robi dość… przytłaczające wrażenie.
Jalma wyglądała na zdenerwowaną.
— Tylko go udobruchaliśmy, matko. Wiesz, jak niebezpiecznie jest nie wysłuchać Jaxsona. Udawaliśmy, że się z nim zgadzamy. — Westchnęła z irytacją. — Dopiero co uzyskałam pełną kontrolę nad rządem Pliesse. Myślisz, że chciałabym, żeby nas zbombardował z orbity, urządzając kolejny wielki pokaz?
— Może uwierzył, że nawet jeśli nie pochwalamy jego planów, jesteśmy nimi zainteresowani, ale w najmniejszym stopniu nie zachęcaliśmy go do ich realizacji — zapewnił Frankos.
— Oczywiście, że jesteśmy zainteresowani… gdyby miało mu się powieść — dodała Jalma. — Przekształciłby Imperium o sto lat wcześniej, niż zakłada nasz plan. Wspólnota Szlachecka stałaby się bytem rzeczywistym, nie teoretycznym.
Malina patrzyła na nich uważnie, przenosząc powoli wzrok z jednego na drugie.
Frankos zmarszczył brwi i zapytał:
— Jak to się stało, że Jaxson sprowadził cię do swojej nowej kryjówki? Trzyma to miejsce w największej tajemnicy.
— Zjawił się u mnie z tą samą propozycją co u was — odparła, po czym uśmiechnęła się do nich z wyrozumiałością. — I ja też go wysłuchałam. Nie jestem ślepa na fakt, że jego marginalne ugrupowanie zyskuje poparcie i siłę. Gdybym mogła pstryknięciem palców pozbyć się Corrinów i uwolnić milion planet, oczywiście bym to zrobiła. Ale Jaxson jest niebezpieczny. Wyrzekłam się go przed całym Landsraadem, składając oficjalne oświadczenie jako urdyrektorka KHOAM i jako matka. Ale jestem na tyle mądra, by wykorzystać jego żywiołowość dla naszych celów, żeby pomóc naszemu ruchowi. Dlatego poleciałam na Nossusa i udawałam, że popieram jego ekstremalne wyczyny. Widziałam, jak liczny jest ten radykalny odłam. — Świdrowała ich wzrokiem spod przymrużonych powiek. — Jakie jest wasze stanowisko w tej sprawie?
Z ulgą stwierdziła, że ich oburzenie i sprzeciw nie są udawane.
— Fakt jest taki, że się go boimy, matko — przyznał Frankos.
Jalma się wyprostowała.
— Prze naprzód jak taran, a ja nie chcę się znaleźć na jego drodze. Nawet gdybym próbowała, nie byłabym w stanie go powstrzymać.
— Pytanie, czy postaramy się go powstrzymać, czy z całego serca poprzemy jego plan — powiedziała Malina. — O tym właśnie musimy postanowić.Maskarada może być frywolną zabawą albo posłużyć do realizacji śmiertelnie groźnego celu. Najwięcej ryzykujesz, gdy zapomnisz, w którym momencie zdjąć maskę.
— książę Leto Atryda, listy do syna
Nossus, z rozległymi łąkami, kępami wysokich traw i wędrującymi stadami zwierząt, wyglądał sielsko i uroczo. Niebo było błękitne i czyste, zwodniczo niewinne.
Leto wiedział, że to złudzenie.
Jaxson Aru wraz ze swoimi fanatykami wybrał tę leżącą na uboczu planetę na miejsce, gdzie mogli spokojnie knuć plany siłowego obalenia Imperium. Leto pozornie dołączył do ich skrajnego ugrupowania, mimo że było to sprzeczne z jego osobowością i zasadami. Udawał, że podziela obsesję i determinację Jaxsona i sprzyja zamiarom zemsty na Corrinach.
A Jaxson uwierzył, że robi to ze szczerego przekonania. Uważał, że zwerbowanie księcia Leto stanowi najlepsze potwierdzenie słuszności jego sposobu działania. Leto czuł się jak w jaskini lwa, ale musiał kontynuować maskaradę, pozyskać ich zaufanie, by potem zniszczyć. Sardaukarom Imperatora nie udało się stłumić zarzewia buntu, ale jemu może się to powieść. Nikt inny nie znajdował się w lepszej sytuacji.
Na oczyszczonym terenie Jaxson zbudował dwór z przylegającym do niego hangarem. Majątek obejmował też hektary pól uprawianych przez ludzi udających rolników, którzy w rzeczywistości byli jego prywatną oddaną armią. Początkowo główna grupa spiskowców traktowała księcia nieco podejrzliwie, ale całkowite zaufanie, jakim darzył go Jaxson, uśmierzyło większość obaw. Przywódca buntowników zdawał się potrzebować dowartościowania i przyjaciela.
Niedawno, po spotkaniu z małym kręgiem zdeterminowanych buntowników, odleciała z Nossusa Malina Aru. Leto był zaskoczony, że macki Wspólnoty Szlacheckiej sięgnęły aż do samej urdyrektorki KHOAM. Starał się poznać wszystkie szczegóły ich planu, a sam trzymał język za zębami.
Matka Jaxsona była sprytną kobietą interesu, powściągliwą w ocenach, umiejętnie skrywającą prawdziwe myśli i emocje. Mimo to Leto się zastanawiał, czy naprawdę popiera działania swojego syna wyrzutka, gdyż podczas spotkania ważyła słowa i składała dość mgliste obietnice. Gdy wyleciała w żywotnych interesach KHOAM, reszta konspiratorów została na Nossusie, by dokończyć plany, ale oni też mieli niebawem udać się do domów.
Jaxson wprowadził Leto do wąskiego grona najbliższych współpracowników. Po kilku dniach ożywionych, prowadzonych do późnej nocy dyskusji ich uczestnicy smacznie spali przed planowym przybyciem liniowca. Jednak Jaxson wstał wcześnie, a gdy wszedł do kuchni głównego budynku, zastał tam Leto popijającego kawę.
Uśmiechnął się do niego ciepło i powiedział:
— Leto, zapraszam cię w bardzo szczególne miejsce. Chodź ze mną. — Starał się umocnić ich przyjaźń.
Ale książę miał się na baczności.
— Będziemy znowu układać plany z resztą grupy?
— Chcę ci tylko coś pokazać. Coś… bardzo osobistego.
Odgrywając swoją rolę, Leto wyszedł za nim na zewnątrz. Minęli niedawno wzniesiony hangar za głównym budynkiem. Wewnątrz ekipa robotników rekonstruowała za pomocą lanc laserowych i narzędzi spawalniczych charakterystyczny imperialny statek-skarbiec, który Jaxson w jakiś sposób podmienił podczas ataku na pałac. Przy okazji ukradł fortunę w solarisach, którą już rozdał na finansowanie różnych akcji buntowników.
Teraz zatrzymał się, by zerknąć do otwartego hangaru.
— Wkrótce skończą remont. Statek zostanie wyposażony w nowe silniki i będzie gotowy do lotu — w terminie i do celu, które _ja_ wybiorę.
Leto popatrzył na dziwną jednostkę.
— To chciałeś mi pokazać?
— Nie… nie. Chodź.
Wprowadził księcia do gaju wątłych drzewek oliwnych. Z wyraźnym szacunkiem dotykał ich szarozielonych liści.
Leto patrzył i nic nie mówił, pozwalając, by przywódca buntowników sam zdecydował, kiedy przerwać milczenie. Jaxson przywykł do płomiennych przemówień i prowokacji, ale gdy teraz się odezwał, z jego ust dobył się zaledwie szept pełen emocji.
— W mojej rodzinnej posiadłości na Otorio gaj oliwny rósł od setek lat. Majestatyczne drzewa zdawały się emanować spokojem. — Ciężko westchnął. — Kiedy przebywałem w tamtym świętym gaju, znałem swoje miejsce we wszechświecie. Wszystko było tak, jak powinno być.
— I starasz się to odtworzyć tutaj? — zapytał Leto, kiedy szli przez gaj.
— Te drzewka mają zaledwie kilka lat, ale mogą żyć stulecia — ciągnął Jaxson. — W gaju na Otorio został pochowany mój ojciec. Często siadywałem przy jego grobie i rozmyślałem o wszystkim, czego mnie nauczył. Matka i reszta uważali go za utrapienie, ale po prostu go nie rozumieli. — Potrząsnął głową. — Kiedy odszedł, matka wciągnęła mnie w sprawy kompanii. Chciała mnie zindoktrynować, tak jak wyćwiczyła Frankosa i Jalmę. Zabierała mnie do archiwów w skarbcach cytadeli KHOAM na Tanegaardzie i zmuszała do uczestniczenia w ciągnących się bez końca posiedzeniach w Srebrnej Iglicy. Dała mi pełny dostęp do wszystkiego, bym zrozumiał zawiłości wielkiego galaktycznego konsorcjum.
— I udało jej się?
— Matka nie docenia mojej wiedzy. — Jaxson przykląkł przy drzewku i pogładził jego szarą korę. Wydawało się, że wyobraża sobie ten gaj jako stary i potężny. — Przebywałem poza naszą posiadłością, gdy Szaddam postanowił anektować Otorio. Wyciął i zaorał nasz piękny gaj. Zbezcześcił grób mojego ojca i zbudował na nim muzeum. — W jego słowach pobrzmiewała gorycz żrąca jak kwas. — Matka chce podkopać Imperium i stopniowo zmienić jego system polityczny. A ja zdecydowałem się przyspieszyć ten proces. — Wybuchnął wymuszonym śmiechem. — Cieszę się, że wreszcie uwierzyła, iż najlepszą drogą do celu jest ta, którą ja wybrałem: roztrzaskanie skostniałego Imperium, byśmy mogli żyć wolni w nowej wspólnocie. — Klepnął Leto w ramię. — A ty mi w tym pomożesz, przyjacielu. Wspólnie dokonamy wielkich rzeczy.
— Już pewnych dokonaliśmy — rzekł Leto. — Uważam, że wysiłek, na który zdobyliśmy się na Issimo III, jest dowodem skuteczności metod alternatywnych.
Twarz Jaxsona stężała.
— Tak, to poprawiło moją reputację. Zawdzięczam to tobie.
Leto poczuł wielką ulgę, gdy udało mu się wyperswadować Jaxsonowi kolejny bolesny „wielki gest”. Za jego namową, zamiast sprowadzić straszną zarazę na i tak już przeżywający trudne czasy niedawno skolonizowany świat, przywódca buntowników dostarczył żywność, sprzęt i wszystko, co było tam potrzebne. Teraz nie piętnowano tam Jaxsona, lecz wychwalano jego imię, ale Leto nie był pewien, czy jego towarzysz wie, co z tym począć.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki