- promocja
Diuna. Pani Kaladanu - ebook
Diuna. Pani Kaladanu - ebook
Drugi, po Księciu Kaladanu, tom trylogii ukazującej wydarzenia sprzed Diuny.
RODZINA CZY PRZEZNACZENIE?
Lady Jessika jest oficjalną konkubiną i wielką miłością księcia Leto Atrydy, matką ich syna Paula, Muad’Diba. Wybory, których dokonała, zaważyły na losie Imperium. Już raz przeciwstawiła się starożytnemu zakonowi Bene Gesserit, teraz jednak musi ostatecznie zdecydować, co jest dla niej ważniejsze: lojalność wobec szkoły matek wielebnych czy więzy krwi i oddanie najbliższym.
Tymczasem wydarzenia w Imperium nabierają tempa i zaczynają wymykać się spod kontroli, a Bene Gesserit i rodzina Jessiki znajdują się na kursie kolizyjnym z przeznaczeniem.
Brian Herbert i Kevin J. Anderson od lat z powodzeniem kontynuują sagę Franka Herberta o Diunie. Napisali wspólnie m.in. trylogie „Legendy Diuny”, „Wielkie Szkoły Diuny” i „Preludium do Diuny” oraz dwutomowe zwieńczenie legendarnych „Kronik Diuny”, a także zaadaptowali ich pierwszy tom na trzyczęściową powieść graficzną. Wszystkie książki ukazały się nakładem DW REBIS.
„Trylogia Kaladanu” składa się z następujących tomów:
Książę Kaladanu, Pani Kaladanu, Dziedzic Kaladanu.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-959-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– lady Jessika, dzienniki prywatne
Sercem i umysłem Jessika znalazła się na dnie przepaści. Z każdą chwilą coraz bardziej oddalała się od Kaladanu, księcia Leto i Paula.
Po otrzymaniu ultimatum, w którym Bene Gesserit groziły jej rodzinie poważnymi konsekwencjami, Jessika, przywołana na Wallacha IX jak krnąbrne dziecko, przemierzyła układy gwiezdne w liniowcu Gildii Kosmicznej. Lecąc promem z ogromnego statku orbitującego wokół ponurego i zimnego ojczystego świata zgromadzenia żeńskiego, nie czuła wzruszenia z powodu powrotu do domu.
Czy jeszcze kiedyś zobaczy Kaladan? Albo Leto czy Paula? Zmieniła pozycję na twardym siedzeniu. Prawdopodobnie odpowiedź na to pytanie zależała od tego, czego chciała od niej matka przełożona Hariszka.
W statek uderzył wyjątkowo silny boczny wiatr, zmuszając pilota do przerwania schodzenia na powierzchnię planety i wzniesienia się do czasu osłabnięcia turbulencji. Wśród pasażerów rozległy się głosy zaniepokojenia. Jessika milczała; zmagała się z własnymi wewnętrznymi turbulencjami.
Spojrzawszy przez romboidalny iluminator, zobaczyła kłębiące się chmury, które odzwierciedlały zamęt panujący w jej głowie. Była oburzona, że zgromadzenie trzyma ją żelazną ręką. Opuściła je przed wieloma laty i wyobrażała sobie, że na Kaladanie jest niezależna – aż do teraz, kiedy to Bene Gesserit strzeliły z bata. Wezwanie nie pozostawiało żadnego pola do negocjacji. Matka wielebna Mohiam zagroziła, że jeśli Jessika nie posłucha, zgromadzenie zniszczy księcia i przyszłość rodu Atrydów, a na pewno miało środki, by tego dokonać.
Potrzebowały jej do swoich celów, wycofały ją – na stałe? – z Kaladanu. Jeszcze nigdy nie była tak przygnębiona, odizolowana od wszystkich i wszystkiego, co kochała. Ale nie zamierzała pokornie się na to godzić.
Prom znowu zakołysał się w podmuchach wiatru, lecz wyminąwszy burzę, zaczął ponownie schodzić i Jessika patrzyła, jak zbliżają się do kompleksu szkoły matek. Przez zasłonę chmur widziała stare budynki i nowe dobudówki, spadziste dachy pokryte czerwonymi dachówkami i niskie zarośla na ziemi. Liście nabrały jesiennych kolorów – jasnego szkarłatu i oranżu. Zabudowania były połączone jak liczne kobiety w zgromadzeniu, stanowiące część złożonej i potężnej machiny politycznej.
Osierocona Jessika wychowywała się tu od dziecka, a zgromadzenie uczyło ją, indoktrynowało i zawładnęło nią od urodzenia aż do nieuchronnej śmierci. Była własnością Bene Gesserit.
Uciekając się do metod wpojonych jej w szkole matek, skoncentrowała się na ćwiczeniach oddechowych, które przywracały jasność umysłu i spokój. Czuła, jak jej mięśnie się rozluźniają. Musiała być w najlepszej formie, by stawić czoło temu, co ją niebawem czeka.
Gdy tak się skupiała, turbulencje ustały i reszta chmur nad lądowiskiem na obrzeżu kompleksu szkolnego się rozproszyła. Nadal mając na sobie kaladańskie szaty, Jessika czuła się nie na miejscu, wkrótce siostry zmuszą ją jednak do przebrania się w tradycyjny ciemny strój, by przypomnieć jej, że nadal jest i zawsze będzie jedną z nich.
Na Wallachu IX, z jego słabym słońcem i chłodnym klimatem, młode kobiety ze zgromadzenia od dawna albo dorastały do czekających je wyzwań, albo odpadały. Jessika poczuła dziwną nostalgię za starą szkołą i wewnętrzne rozdarcie między lojalnością wobec zgromadzenia a wiernością rodzinie. Spędziła tutaj tak wiele lat, kształtowana, jakby była z miękkiej gliny, i w końcu została przydzielona jako oficjalna konkubina młodemu księciu o wielkim potencjale.
A teraz znalazła się tu z powrotem. Miała złe przeczucie.
Na lądowisku powitała ją osobiście matka przełożona. Hariszka miała przeszywający wzrok i surowy sposób bycia. Pomimo wieku jej skóra była zadziwiająco jędrna i gładka, prawdopodobnie skutkiem regularnego zażywania melanżu. Przez całe życie służyła zgromadzeniu, a swoją obecną funkcję pełniła od dziesiątków lat.
– Chodź ze mną. Jesteś natychmiast potrzebna – powiedziała, nie wyjaśniając jednak, jaka to niecierpiąca zwłoki sprawa wywróciła życie Jessiki do góry nogami.
Starsza kobieta narzuciła szybkie tempo, niczym dowódca prowadzący oddział do szturmu na nieprzyjaciela. Wkroczyły do dużego nowego budynku administracji wzniesionego dzięki hojnej darowiźnie starego wicehrabiego Alfreda Tulla, którego nazwisko umieszczono na tablicy przy wejściu.
– Chcę, żebyś to zobaczyła, zanim na powrót się zaaklimatyzujesz. Możemy nie mieć wiele czasu – oznajmiła Hariszka. – Musisz poznać powód, dla którego się tutaj znalazłaś, i dowiedzieć się, dlaczego jest to takie ważne.
„Tak – pomyślała Jessika. – Muszę się tego dowiedzieć”.
Idąc za matką przełożoną po szerokich schodach, chłonęła mało ważne detale, ale chociaż dręczyła ją ciekawość, nie zadawała żadnych pytań. W odizolowanej części drugiego piętra Hariszka zaprowadziła ją do okna w zamkniętych na cztery spusty drzwiach obszernej izby chorych. Przed plazem stały na straży dwie siostry, ale Jessika podeszła, zdecydowana zajrzeć do środka.
– Drzwi są zamknięte i zabarykadowane, lecz nie lekceważ zagrożenia – odezwała się Hariszka. – Okno jest z przezroczystego, zbrojonego płazu i ona też może nas przez nie widzieć, jeśli tylko jest wystarczająco przytomna. Jeśli jednak będzie to konieczne dla naszego bezpieczeństwa, możemy przełączyć plaz na widok jednostronny.
Skoro zastosowano tyle zabezpieczeń, Jessika spodziewała się ujrzeć w środku jakiegoś potwora. Zamiast tego zobaczyła wyciągniętą na łóżku starą kobietę wiercącą się niespokojnie we śnie. Miała na sobie szpitalną koszulę, a do ciała podłączone rurki i przewody prowadzące do monitorów. Jej twarz była wykrzywiona w grymasie. Krzyczała coś, ale gruby plaz tłumił dźwięki. Chociaż jej szyję i ręce pokrywały zmarszczki i starcze plamy, oblicze nie było tak zwiędłe jak ciało.
Jessika nic z tego nie pojmowała.
– Ona… jest groźna? Co to ma wspólnego ze mną?
Hariszka udzieliła wykrętnej odpowiedzi:
– To Lethea, była Kwisatz Matka. Teraz służy zgromadzeniu inaczej, dopóki pozostaje przy życiu… i dopóki nie ujawni nam tego, czego potrzebujemy.
_Kwisatz Matka_. Jessika przypomniała sobie pierwszą żonę Szaddama Corrino, Anirulę, która była obecna przy narodzinach Paula i bardzo się chłopcem interesowała. Kobieta była Bene Gesserit o „ukrytej randze” i nosiła ten ważny, sekretny tytuł. Umarła krótko po przyjściu Paula na świat.
– A czym zajmuje się Kwisatz Matka? – zapytała. „I dlaczego ma taką władzę, aby mnie wezwać?” – dodała w myślach.
– Tak jak nawigator Gildii przewiduje bezpieczne trasy między gwiazdami, tak Kwisatz Matka może ujrzeć każdą nić w gobelinie naszych planów eugenicznych. Lethea została zwolniona z tego obowiązku z powodu niestabilności psychicznej. Ale nadal jest użyteczna, chociaż groźna.
Jessika nie mogła oderwać oczu od wiedźmy wijącej się na łóżku w izolatce. Wydawało się jej, że staruszka ledwie może się ruszać.
– Groźna?
Hariszka patrzyła przed siebie, jakby mogła wzrokiem przeniknąć drzwi.
– Zamordowała już kilka sióstr. Stąd te wszystkie środki bezpieczeństwa. – Matka przełożona skinęła na jedną z kobiet trzymających straż przy oknie, trzydziestolatkę o czarnych włosach i oliwkowej cerze. – Siostra Jiara uważnie ją obserwuje, ale obawiam się, że niewiele może o niej powiedzieć.
Jiara zerknęła przez plazową szybę.
– Jej umysł słabnie, lecz nadal jest niewiarygodnie potężny. – Przerwała, ale zaraz dodała: – Na tyle, by potrafiła zabić samą siłą woli.
Jakby wyczuwając ich obecność, Lethea uniosła nieco powieki i spojrzała szparkami oczu prosto na Jessikę za szybą. Jessika się wzdrygnęła.
– Do czego ona jest wam potrzebna? – zapytała matkę przełożoną. – Co jest takie ważne?
– Lethea posiada szczególną zdolność prekognicji, zdolność przewidywania przyszłości naszego zakonu. Już nieraz jej prognozy okazały się trafne i cenne dla nas, bo pozwoliły nam podjąć rozważne decyzje. Dlatego mimo zagrożenia, które stanowi, podtrzymujemy ją przy życiu. Ten dar jednak to pojawia się, to zanika, a ona traci nad nim kontrolę.
– Postradała zmysły – dodała Jiara gorzkim tonem. – Ale nalegała, żeby cię tu sprowadzić.
Jessikę nurtowało tak wiele pytań, że nie mogła już się powstrzymać przed ich zadaniem.
– Co to ma wspólnego ze mną? Nigdy nie spotkałam tej Kwisatz Matki.
Hariszka odwróciła się do niej i odparła:
– Jesteś tu, ponieważ Lethea powiedziała: „Sprowadźcie ją. Od niej zależy nasza przyszłość”. I nalegała, żeby odseparować cię od syna. Według niej możesz położyć kres naszemu zgromadzeniu.
Jessika poczuła się, jakby spadła z wysokiej skały.
– Odseparować mnie od Paula? – To nie miało sensu. – Dlaczego? W jakim celu?
Hariszce zrzedła mina.
– Potrzebujemy cię właśnie po to, by znaleźć odpowiedź na to pytanie. Lethea przewidziała grozę, rozlew krwi, katastrofę. Dlatego tak pilnie cię wezwałyśmy.
Oddzielona od nich plazem Lethea nadal wbijała spojrzenie w Jessikę, a potem spiorunowała wzrokiem matkę przełożoną, Jiarę i drugą siostrę. W końcu zamknęła oczy i opadła bezwładnie na łóżko.
– Jest podstępna – szepnęła Jiara. – Popatrz na nią. Chce zabić jeszcze parę spośród nas, jeśli tylko damy jej szansę.
– Naprawdę wreszcie zasnęła? – zapytała druga siostra.
Hariszka wcisnęła przycisk w ścianie i drzwi izby chorych otworzyły się z cichym sykiem. Zawołała jeszcze trzy siostry medyczki, które przybiegły korytarzem.
– Zajmijcie się nią szybko, póki jeszcze można – powiedziała.
Kobiety wtoczyły do izby chorych maszynę i podłączyły do niej staruchę dodatkowymi rurkami i kablami, starając się jej przy tym nie zbudzić. Dwie siostry odczytywały wskazania urządzenia, natomiast trzecia pozostawała czujna, jakby spodziewała się ataku.
– To urządzenie do wlewów dożylnych – wyjaśniła Hariszka. – Lethea odmawia jedzenia. Musimy utrzymać ją przy życiu bez względu na to, jak się temu sprzeciwia. I spodziewamy się, że wyciśniesz z niej odpowiedzi.
Medyczki pracowały szybko, ale gdy odłączały rurki, pacjentka się poruszyła. Przestraszone kobiety odskoczyły i rzuciły się w stronę drzwi.
Lethea rozbudziła się zupełnie i krzyknęła dziwnie:
– Stać!
Jessika rozpoznała nieodpartą siłę Głosu. Czy właśnie w ten sposób starucha zabijała?
Dwie siostry zdążyły umknąć na korytarz, ale trzecia, strażniczka, nagle zatrzymała się jak rażona piorunem. Była przerażona i mimo wszystko usiłowała wydostać się z pomieszczenia, ale nie mogła się ruszyć, jakby została spętana. Jej towarzyszki wróciły, złapały ją za ręce i wyciągnęły na zewnątrz, po czym zamknęły za sobą drzwi.
Miotając się na łóżku, Lethea patrzyła ze złością w okno.
– Właśnie dlatego musimy przysyłać tu trzyosobowe zespoły – powiedziała Hariszka. – Wydaje się, że Lethea może zapanować nad umysłem tylko jednej siostry, dzięki czemu pozostałe dwie mogą uratować ofiarę.
– Dla niej to zabawa – dodała Jiara. – Stara się złapać którąś z nas, kiedy będzie sama.
Lethea obrzuciła Jessikę wrogim, przerażającym spojrzeniem, ale ta nie spuściła wzroku i patrzyła jej prosto w oczy.
– To dlatego domagała się widzenia ze mną? Żeby mnie zabić?
– Możliwe – odparła matka przełożona. – Bardzo możliwe.Ród Atrydów zawsze oceniał swoją wartość w kategoriach honoru, nie miarą posiadanych włości. Jeśli chodzi o to, co jest dla nas ważne, jesteśmy znacznie bogatsi niż jakikolwiek inny ród w Landsraadzie.
– Leto Atryda, przemówienie z okazji przyjęcia tytułu księcia Kaladanu
Wszystkie główne trasy Gildii prowadziły ostatecznie na Kaitaina, roziskrzoną stolicę Imperium. Książę Leto wyleciał z odległego Kaladanu na pokładzie rodowej luksusowej fregaty, która zacumowała w luku liniowca. Jego orszak, znacznie większy, niż potrzebował, odziany był w zielono-czarne stroje ozdobione wspaniałym jastrzębiem Atrydów. Landsraad zupełnie się nie spodziewał po księciu Kaladanu takiej ostentacji.
Po ataku terrorystycznym na Otorio zasady obowiązujące w Imperium się zmieniły. A po kłopotach związanych z Jessiką… Leto poczuł przypływ emocji. Po jej wyjeździe on sam też się zmienił. Był teraz innym człowiekiem, miał nowy cel i priorytety. Chciał zrealizować długo odkładane ambitne plany dotyczące rodu i syna i zabrał się do tego z determinacją. Tylko to mu zostało.
Minister protokołu Atrydów, chudy i niezbyt pewny siebie mężczyzna o nazwisku Eli Conyer, wypełnił podczas podróży wszystkie formularze i gdy liniowiec Gildii wypuścił na orbitę Kaitaina chmarę fregat, promów i statków pasażerskich, wysłał wiadomość o przybyciu księcia. Przekazał ją do biura sekretarza Landsraadu i pałacu Imperatora, a także do źródeł i kanałów informacyjnych, nalegając na zorganizowanie należnego mu oficjalnego powitania.
Conyer nie mógł ukryć uśmiechu.
– Wszystko odbędzie się tak, jak na to zasługujesz, mój panie. Stolica dowie się, że przyleciał książę Kaladanu!
Nie tak dawno temu, podczas inauguracji jarmarcznego muzeum Corrinów na Otorio, Leto przewracał oczami na widok wystrojonych i kolorowych jak papugi szlachciców, którzy popisywali się w nadziei, że zwrócą na siebie uwagę Szaddama Corrino IV. Teraz wyglądało na to, że sam będzie się tak zachowywał.
Nie czuł się dobrze, będąc w centrum zainteresowania, ale tak właśnie polecił to urządzić swemu ministrowi. Była to jego pierwsza próba podkreślenia rangi rodu Atrydów.
– Czyż nie tak postępuje każdy członek Landsraadu? – zapytał.
– To powszechna praktyka, mój panie – obruszył się Conyer – ale ty nigdy wcześniej tak nie postępowałeś. Dlatego ta wizyta jest godna uwagi.
Dotychczas Leto zadowalał się rolą dobrego władcy swego ludu, nade wszystko ceniąc sobie honor, i tak też wychowywał syna. Z tego powodu wiele okazji do powiększenia majątku i władzy, a zatem również bezpieczeństwa rodu, mu umknęło. Przeoczył wiele sposobności. A jeśli w ten sposób uszczuplił dziedzictwo Paula? Zastanawiał się, czy inni szlachcice nie uważają go po cichu za niezdolnego do prowadzenia rozgrywek politycznych.
Po ataku terrorystycznym, którego dokonał Jaxson Aru, w Landsraadzie zwolniło się wiele miejsc i szlachta rywalizowała o nie jak świnie o dostęp do koryta. Leto nie chciał brać w tym udziału, ale zdawał sobie sprawę, że nie może okazać słabości. Musiał przybyć na Kaitaina i zażądać choćby części tego, na co zasługiwali Atrydzi. Od dawna im się to należało.
Conyer spojrzał na ekran i uśmiechnął się.
– Załatwiłem nam straż honorową i eskortę w Imperialnym Porcie Kosmicznym, mój panie. – Zerknął w bok, jakby zmieszany. – To płatna usługa, ale mieści się w naszym budżecie.
– Dobrze zrobiłeś – rzekł Leto, gdy pyszna fregata osiadła w wyznaczonej strefie. – Czy dla mnie i mojej świty przygotowano odpowiednie kwatery gościnne?
Conyer zrobił urażoną minę.
– Oczywiście, mój panie! W skrzydle promenadowym. Wspaniały apartament z przyległymi pokojami dla służby i ochrony. Będziesz doskonale widoczny, dokądkolwiek się udasz w swoich sprawach, i na pewno zostaniesz zauważony.
Miasto stołeczne, z budynkami rządowymi, pomnikami, muzeami, wieżami, rzeźbami, fontannami, obeliskami, bramami i zegarami słonecznymi pod czystym, błękitnym, podlegającym kontroli klimatu niebem, było oknem wystawowym Imperium. Kakofonia dźwięków i natłok obrazów sprawiły, że Leto po opuszczeniu fregaty przystanął. Brakowało mu nieustannego szumu morza, fal rozbijających się o nabrzeża kaladańskiego portu. Pamiętał, jak spacerował z Jessiką między pozostawionymi przez odpływ kałużami, pokazując jej anemony, umykające kraby i kolczaste ryby gwiezdne. Wspominał sztorm na morzu, błyskawice przecinające chmury…
Spoglądając na stolicę, pamiętał, po co tutaj przybył. Gdy zostanie potężniejszym panem na rozległych włościach, znowu będzie mógł się rozkoszować pięknem swej oceanicznej odziedziczonej po przodkach planety.
Ale nie będzie już z nim Jessiki. Ich związek nieodwołalnie się rozpadł, Bene Gesserit oficjalnie wezwały ją z powrotem na Wallacha IX. Zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy albo będzie mógł z nią porozmawiać.
Do fregaty podszedł oddział żołnierzy wyglądających jak straż pałacowa, ale była to tylko eskorta zamówiona przez Conyera, by Leto wywarł większe wrażenie. Dwóch chorążych trzymało szkarłatno-złotą flagę z lwem Corrinów, a obok zielono-czarny sztandar z jastrzębiem Atrydów. Jeden ze strażników ryknął gromkim głosem:
– Kaitain wita księcia Kaladanu!
Dwunastu umundurowanych żołnierzy ukłoniło się równocześnie, okazując dobrze wyćwiczony szacunek. Na pobliskich lądowiskach Leto zauważył inne promy pasażerskie i prywatne fregaty szlachty, które również wynurzyły się z przepastnego wnętrza liniowca. Przybyłych gości witały podobne komitety honorowe.
Kiedy fregatę opuściła jego służba, Leto odgarnął ciemne włosy i uniósł brodę. Z orlim nosem i silną szczęką miał przystojny profil.
Twardym głosem rzucił do eskorty:
– Zabierzcie mnie do pałacu. Czeka na mnie Imperator Szaddam.
Nie miał pojęcia, czy to prawda, a ten wyniosły ton zabrzmiał w jego uszach nienaturalnie, ale strażnicy stanęli na baczność, po czym ruszyli przodem. Jego rzeczy miała przetransportować do przydzielonej mu kwatery osobista służba.
Myślał o czternastoletnim Paulu, swym dziedzicu, chociaż był on dzieckiem zrodzonym z konkubiny, nie potomkiem z prawego łoża. Leto nie miał ochoty prowadzić matrymonialnych gierek. Jego jedyna próba zawarcia politycznego związku zakończyła się rozlewem krwi i tragedią podczas ceremonii ślubnej i wtedy przyrzekł sobie, że już nigdy nie narazi rodziny na coś takiego. Swojej _rodziny_.
Tak wiele się zmieniło.
Zamiast myśleć o własnym ożenku, skierował uwagę na potencjalne kandydatki na żonę dla Paula, ale ze zdziwieniem odkrył, że niektórzy szlachcice nie uważali Atrydów za ród wystarczająco ważny, by wiązać się z nim takim sojuszem. Na wspomnienie, jak książę Fausto Verdun zakpił z samego pomysłu, że jego córka mogłaby wyjść za Atrydę, ogarnął go gniew.
Jeśli jednak uda mu się zrealizować swój cel na Kaitainie, to może się zmienić.
Po wejściu do oszałamiającego pałacu Imperatora Leto był tylko jednym z równorzędnych gości. Eskorta wprowadziła go do ogromnego holu i tam zostawiła, bo na tym kończyło się jej zadanie. Leto poczuł się nagle jak pojedynczy płatek kwiatu na rozległej górskiej łące. W dworskim rozgardiaszu przyciągał niewiele uwagi.
Zaskoczył go głos, który niespodziewanie rozległ się blisko niego:
– Aach, hmm, mój drogi książę. Miałem nadzieję, że cię tutaj przejmę!
Leto odwrócił się i zobaczył szczupłego, ciemnowłosego mężczyznę o ostrych rysach, dużych oczach i nikłej brodzie. Jego czarno-purpurowe szaty zdobiły wszelkie symbole, jakich można się było spodziewać u człowieka ważnego na dworze.
– Pozwól, że cię powitam. Będę ci towarzyszył, jeśli łaska.
Rozpoznawszy go, Leto złożył krótki ukłon.
– Doceniam ten gest, hrabio Fenringu. – Nagle uświadomił sobie, że to nieoczekiwana okazja. – Może mógłbyś pomóc mi w sprawach, które mnie tu przywiodły.
Hasimir Fenring był jednym z najbliższych przyjaciół i doradców Imperatora Szaddama. Nosił oficjalny tytuł ministra do spraw przyprawy na Arrakis, ale wiele czasu spędzał na knuciu dworskich intryg. Z pewnością mógłby się stać dla Leto potężnym sprzymierzeńcem, był jednak człowiekiem, który nie ulegał nikomu prócz Szaddama. Dlaczego zwrócił uwagę na księcia Kaladanu?
Hrabia wykonał szybki ukłon.
– Ani Padyszach Imperator, ani ja nigdy nie zapomnimy, że ocaliłeś nas przed tym szaleńcem na Otorio. Przeżyliśmy dzięki twojemu ostrzeżeniu. Jestem pewien, że Szaddam zrobi wszystko, o co go poprosisz.
– Dziękuję. Przybyłem na Kaitaina, by spróbować trochę innego podejścia i zaskarbić rodowi Atrydów nieco więcej szacunku. – Leto odetchnął głęboko, skrywając irytację.
– Więcej szacunku? – Fenring uniósł brwi.
W barwnym tłumie ogromnego holu Leto dostrzegł ciemno odzianą Bene Gesserit i zamarł – matka wielebna Mohiam, prawdomówczyni Imperatora, przysunęła się bliżej, by posłuchać ich rozmowy. Rana, którą siostry zadały Jessice i jemu, była głęboka i świeża.
Książę ostentacyjnie odwrócił się do niej plecami.
– Przepraszam za szorstki ton, hrabio. Moja rodzina doznała zniewagi ze strony innego szlacheckiego rodu, więc jestem w złym humorze. – Wyprostował ramiona i wygładził zielono-czarną pelerynę.
Wydawało się, że Fenring nie zauważa starej matki wielebnej.
– Zniewaga dla twojego rodu? Aach, więc to kanly?
Ten pomysł zaniepokoił Leto. Verdun ubliżył jemu i jego synowi, ale książę nie zamierzał wszczynać krwawej waśni.
– Nie, nie w tym rzecz. Wygląda na to, że ród Verdun uważa mego syna za niegodnego ubiegania się o rękę jego potomkini, a książę Fausto nie uznaje mnie za dość ważnego członka Landsraadu. Jestem tu po to, by powiększyć majątek i wpływy i naprawić to wrażenie.
– Aach, hmm… – Usta Fenringa wykrzywiły się w uśmiechu. – Szlachcice zwykle starają się z ukrycia pociągać za sznurki, by zyskać wpływy, a ty jesteś wielce bezpośredni! To mi się podoba. Prawdopodobnie będę mógł ci pomóc, książę Leto. Oczywiście mam swoje możliwości i dostęp do imperatorskiego ucha. – Zachichotał. – Ale nie przejmowałbym się księciem Verdun.
Kątem oka Leto zauważył, że prawdomówczyni przysunęła się bliżej.
– A to dlaczego? – zapytał.
Fenring uniósł brwi.
– Aach, dlatego że ród Verdun został wyeliminowany. Książę Fausto był buntownikiem i zdrajcą, uczestnikiem rebelii Wspólnoty Szlacheckiej. Imperator go ukarał. Cała jego rodzina nie żyje.
Leto wstrzymał oddech. Czegoś takiego się nie spodziewał.
Jeszcze tego samego popołudnia w prywatnych komnatach kontemplacyjnych Szaddama, gdzie Imperator oddawał się rozmyślaniom, Fenring wyjawił, co Leto Atryda powiedział mu na temat celu swego przylotu na Kaitaina.
Imperatorowa Aricatha, kruczoczarna piękność o wyrazistych oczach i pełnych ustach, owinęła sobie małżonka wokół palca. Stała przy drzwiach, mając zamiar przysłuchiwać się rozmowie, ale Fenring posłał jej zniecierpliwione spojrzenie. Jeszcze nie zdecydował, czy jest sojuszniczką czy wrogiem.
Szaddam wylegiwał się w nieformalnym mundurze, na który zużyto zbyt dużo brokatu, by był wygodny. Odprawił żonę machnięciem ręki.
– Pozwól nam porozmawiać, kochana. Potem opowiem ci o wszystkim, co musisz wiedzieć.
Fenring uważnie ją obserwował, dostrzegł więc w jej oczach błysk, zanim szybko skinęła głową i wymknęła się z pokoju.
Po jej wyjściu Szaddam rzekł:
– A więc mój krewniak w końcu zainteresował się władzą, którą mógł dostać dawno temu. Wynagrodzimy go za to, co zrobił na Otorio? – Przeciągnął palcem po dolnej wardze. – To by dobrze wyglądało w oczach reszty Landsraadu.
– Dążenie do władzy wydaje się niezgodne z jego charakterem – powiedział hrabia. – Ma jakiś inny cel? Czyżby po cichu skumał się ze Wspólnotą Szlachecką? Jest akurat takim typem człowieka, jakiego buntownicy chcieliby przeciągnąć na swoją stronę.
– Leto Atryda? – zakpił Szaddam. – Miałby być buntownikiem i zdrajcą?
Matka wielebna do tej pory siedziała sztywno na krześle i milczała. Teraz przemówiła:
– Obserwowałam go i mogę zaświadczyć, że przeżył autentyczny wstrząs, gdy się dowiedział o losie księcia Verdun. Studiowałam wyraz jego twarzy, napięcie mięśni, ton głosu. Jego antypatia nie była udawana. Jeśli książę Verdun był członkiem rebelii, to Leto Atryda nie widział w nim sojusznika.
– Ja też nie miałem dobrego zdania o Fauście – rzekł Szaddam. – Tego człowieka trudno było polubić. – Potem się roześmiał. – Ale dobry i szlachetny książę Leto? Często chciałem, żeby wykazał się większą ambicją i pokazał ciemniejszą stronę swojej osobowości. Wtedy bym go zrozumiał.
– To czyniłoby go bardziej ludzkim – przyznała Mohiam. – Teraz, kiedy jego konkubina odeszła, będzie miał czas, by rozważyć inne priorytety.
Fenring podrapał się po grzbiecie nosa.
– Może jest dobry w skrywaniu prawdziwej natury, hmm?
Mohiam zastanowiła się przez chwilę, po czym potrząsnęła głową.
– Nie, jest bezpośredni i autentyczny.Niebezpieczeństwo, jakie stanowi wróg, jest wprost proporcjonalne do strachu, który budzi.
– podręcznik walki dla sardaukarów
Imperialne maszyny oznakowane szkarłatem i złotem Corrinów spadły na planetę Elegia jak lawina. Nie była to wizyta dyplomatyczna, lecz straszliwy pokaz siły. Oddziały sardaukarów zapewnią Imperatorowi współpracę gubernatora i wypłoszą dzikiego przywódcę buntowników Jaxsona Aru.
Pułkownik baszar Jopati Kolona nie był przekonany, że terrorysta przebywa na Elegii, ale Szaddam sprawdzał każdą plotkę szybko i bezlitośnie. W porcie kosmicznym planety wylądowało dziesięć transportowców z setkami wojowników pod dowództwem Kolony. Nie przedstawili wieży kontrolnej żadnego planu lotu i nie poprosili o pozwolenie na lądowanie. Sardaukarzy po prostu zmusili wszystkie jednostki handlowe, by usunęły im się z drogi. Kolona nie tyle wydawał rozkazy, ile patrzył, jak nieuchronnie spełniają się jego życzenia.
Podczas lotu ze zgrupowania fregat bojowych na orbicie pułkownik baszar przesłał wicehrabiemu Giandrowi Tullowi żądanie, by czekał na niego w porcie kosmicznym, dodając spokojnie, że albo je spełni i będzie współpracował, albo poniesie konsekwencje.
Gdy tylko maszyny wylądowały i otworzyły luki, wyskoczyli z nich żołnierze i pobiegli przez lądowisko zwartym szykiem, który dzięki latom precyzyjnego szkolenia tworzyli w sposób niemal naturalny. W otworach strzelniczych pojawiły się działka, a ich obsługa zasiadła przy urządzeniach celowniczych, gotowa do zniszczenia na rozkaz dowódcy całego portu kosmicznego.
Po wyjściu Kolony ze statku flagowego jego wzrok musiał się przystosować do przymglonego światła słonecznego. Pułkownik baszar wciągnął głęboko powietrze przesycone dziwnym zapachem wszechobecnych porostów, z których słynęła planeta, po czym ruszył naprzód, bo zabrać się do dzieła.
Jak było do przewidzenia, wicehrabia przybył na spotkanie. Zdążył nawet wznieść na skraju lądowiska przyozdobioną wstęgami trybunę. Zachowywał się tak, jakby akcja sardaukarów była swego rodzaju paradą.
Kolona, wyćwiczony w bezlitosnej walce o przetrwanie na Salusie Secundusie, zawsze zwracał baczną uwagę na otoczenie, gotowy w każdej chwili stawić czoło zagrożeniu. Jego spojrzenie skupiło się na wicehrabim jak laserowy celownik.
Giandro Tull stał na trybunie odziany w lśniący strój z elegijskich porostów, które bujną szatą pokrywały formacje skalne. Miał sięgające ramion kasztanowe włosy i szczupłą, przystojną twarz. Widniał na niej szeroki, acz sztuczny uśmiech. Czekał nieruchomy jak posąg na zbliżającego się Kolonę w galowym mundurze, który był wzorem wojskowej elegancji, z tak ostro zaprasowanymi kantami, że mogłyby być użyte jako broń sieczna.
Pułkownik baszar i jego składająca się z trzydziestu żołnierzy straż honorowa mieli tarcze osobiste, długie miecze i krótkie sztylety, haki oraz noże do rzucania. Giandrowi Tullowi towarzyszyli tylko doradcy w odzieniu z łuskowatych porostów. Byli wyraźnie zaniepokojeni i starali się nie zrobić niczego, co zaogniłoby sytuację. Dobrze, właśnie takie zachowanie chciał widzieć Kolona.
Spokojny uśmiech nie znikał z twarzy wicehrabiego; jego opanowanie zaimponowało dowódcy sardaukarów.
– Czemu zawdzięczamy ten niespodziewany zaszczyt, pułkowniku baszarze? – zapytał gospodarz.
– Padyszach Imperator przysłał nas, byśmy sprawdzili, czy niepokojące wieści, jakoby na Elegii widziano kryminalistę Jaxsona Aru, są prawdziwe – odparł równie oficjalnie Kolona. – Jestem tu po to, by zbadać, czy na waszą planetę nie dotarła zaraza buntu.
Tull nie wyglądał na wstrząśniętego.
– Gdzie słyszeliście takie brednie?
– Nie wolno mi ujawniać źródeł naszych informacji, panie. – W istocie Kolona nie wiedział, skąd przyszedł ten meldunek, ale Szaddam wszędzie widział konspiratorów. Samo podejrzenie było wystarczającym powodem do wszczęcia śledztwa, a pułkownik baszar wykonywał rozkazy bez szemrania.
– Z przyjemnością o tym porozmawiam. – Tull lekko się ukłonił. – Niechaj będzie mi wolno zaprosić pana w moje skromne progi. Przy obiedzie będzie pan mógł przedstawić mi ewentualne dowody, które przemawiają przeciwko mnie. Jestem lojalnym poddanym Imperatora.
Zaproszenie zaskoczyło Kolonę.
– Nie przybyłem tu z wizytą towarzyską, panie. To powinno być oczywiste.
Głos wicehrabiego stwardniał.
– Nie jestem ślepy ani głupi, pułkowniku baszarze. Wiem, że sardaukarzy unicestwili ród Verdun na Ostatkach i że to samo może się stać z moją planetą. – Jego sztuczny uśmiech stał się jeszcze szerszy. – Wolę współpracę i szczerą rozmowę, chyba że uzna pan, iż lepiej będzie załatwić to w nieprzyjemny sposób. Pan i pańscy ludzie dostaniecie wszelką pomoc potrzebną do zdementowania tych bredni, tak byście mogli jak najszybciej ruszyć w drogę powrotną.
Kolona dał znak swojej straży.
– Moi ludzie przeczeszą miasto i wioski, w których mogliby się ukrywać Jaxson Aru albo jego zwolennicy. Rozejrzą się i przeprowadzą konieczne dochodzenia.
Wicehrabia przełknął ślinę w sposób aż nadto widoczny.
– Proszę mnie zapewnić, że pańscy żołnierze będą ściśle przestrzegali procedur i nie poczynią niepotrzebnych szkód.
Kolona dał mu jedyną możliwą odpowiedź:
– Są sardaukarami.
Żołnierze rozprysnęli się na wszystkie strony jak śrut z dubeltówki i zaczęli przeczesywać stolicę Elegii, by sprawdzić wiarygodność pogłosek i plotek. Wicehrabia zachowywał się ostrożnie i Kolona to doceniał. Nie chciał siać niepotrzebnego zniszczenia jak na planecie rodu Verdun. Pamiętał też, jak przed laty niespodziewany atak przeprowadzony pod dowództwem księcia Paulusa Atrydy zmiótł ród Kolonów i ich posiadłości…
Wystawne przyjęcie, które wicehrabia wydał w swojej posiadłości na jego cześć, nie zrobiło na Jopatim Kolonie wielkiego wrażenia. Spożywanie przez całe życie bogatych w składniki odżywcze racji żywnościowych zabiło w nim apetyt na wykwintne dania, ale pułkownik baszar odgrywał swoją rolę tak, jakby wykonywał zadanie bojowe. Wiedząc, że otrucie go nie leży w interesie Tulla, zjadł tyle, by nie zostać uznany za prostaka, ale na błahe pogawędki nie miał chęci.
Siedzieli tylko we dwóch w sali bankietowej, którą zdobiły rozsiewające mgiełkę wodną fontanny i piłokształtne bukiety porostów. Służba wnosiła tacę za tacą i bez słowa wychodziła.
– Mógłbym zabrać pana do moich stajni i pokazać wspaniałe konie najrzadszej rasy wywodzącej się ze starej Ziemi – rzekł z uśmiechem Tull. – Wojskowy, jak pan, powinien docenić wyjątkowość tych wierzchowców.
– Sardaukarzy nieczęsto jeżdżą wierzchem. Poza tym to nie jest towarzyska wizyta – powtórzył Kolona. Sardaukarzy odkryją, czy w plotkach o pobycie Jaxsona Aru na Elegii kryje się ziarno prawdy.
Tull próżno czekał na ciąg dalszy wypowiedzi, więc w końcu zapytał:
– Wyjawi mi pan, dlaczego znalazłem się w kręgu podejrzeń Imperatora?
– Z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że był pan – jakże korzystnie dla siebie – nieobecny na Otorio podczas ataku terrorystycznego. Na galę przybyło wielu szlachciców, by okazać Imperatorowi swoje poparcie, ale pana wśród nich nie było. I dlatego pan żyje. Może wiedział pan o tym zamachu?
Tull stracił panowanie nad sobą.
– Szanowny panie, tuż przed galą zmarł mi ojciec! Było to wstrząsem dla całej Elegii, więc musiałem zostać. Myśli pan, że celowo doprowadziłem do jego śmierci, by mieć usprawiedliwienie? – powiedział łamiącym się ze złości głosem.
Kolona zachował niewzruszoną minę.
– To możliwy scenariusz. Wiedząc o ataku, mógł pan skorzystać z okazji, by pozbyć się ojca i przejąć władzę.
Wicehrabia wydawał się szczerze oburzony.
– Taka sugestia z ust nie tylko oficera sardaukarów, ale po prostu człowieka jest dla mnie obelgą.
Kolona skubnął jedzenia, po czym kontynuował:
– Również prawdomówczyni Imperatora zgłosiła pewne podejrzenia w związku z pańską nową pozycją w rodzie. Twierdzi, że widzi dziwne zmiany w pana zachowaniu, które tylko ona potrafi dostrzec. Imperator jej słucha.
– Uwagi matki wielebnej nie są bezinteresowne – rzucił szyderczym tonem wicehrabia. – Jest Bene Gesserit, a ich zgromadzenie pozostaje ze mną w otwartym sporze. Motywy, którymi kierują się siostry, są oczywiste nawet dla dziecka. Nie dawałbym zbytniej wiary ich podszeptom. – Skrzywił się, po czym ciągnął: – Te czarownice wodziły mojego ojca za nos przez całe życie. Dawał im mnóstwo pieniędzy na rozbudowę ich szkoły. Trwonił nasz rodowy majątek, jeśli chce pan znać moje zdanie! Gdy zmarł, skończyłem z ich finansowaniem, a jego konkubinę wygnałem. Ta baba próbowała mnie uwieść przy łożu z jeszcze ciepłymi zwłokami mojego ojca. – Tull wyglądał, jakby zbierało mu się na mdłości. Zapanował nad tą reakcją i rzekł ostrzejszym tonem: – Jeśli pan jeszcze nie wie tego wszystkiego, pułkowniku baszarze, to powątpiewam w pańskie zdolności śledcze.
Kolona kiwnął głową z szacunkiem. Oczywiście znał te szczegóły.
Wicehrabia odczekał chwilę, po czym spytał z naciskiem:
– Coś jeszcze?
– Imperatora niepokoją wasze związki biznesowe z rodem Verdun. Według upublicznionych danych KHOAM wasze interesy są ze sobą powiązane.
– Naturalnie. Nasza stolica jest piękna, czerpiemy zyski z uprawy naszych rzadkich odmian porostów, ale koncentrujemy się też na eksploatacji otaczającego nas pasa asteroid. Wydobywamy z nich rudę metali nieszlachetnych i wysyłamy do przetworzenia na Ostatki. – Twarz Tulla spochmurniała. – Uderzenie na ród Verdun było ciężkim ciosem dla mojego ludu i złożyłem już w tej sprawie oficjalną skargę do Landsraadu.
– Skąd mamy wiedzieć, czy wasze relacje biznesowe nie są sposobem na finansowanie Wspólnoty Szlacheckiej?
– A skąd my mamy wiedzieć, że Fausto Verdun był zdrajcą? – odparował Tull. – Muszę wpierw zobaczyć dowody jego zdrady przedstawione Landsraadowi po błyskawicznej egzekucji księcia i całej jego rodziny. – Wicehrabia ledwie powściągał złość.
Kolona zachował neutralny wyraz twarzy. Wątpił w winę pana na Ostatkach, ale sardaukar nie mógł wyrażać zastrzeżeń wobec rozkazów Imperatora.
– Moim zdaniem dowody były mocne – powiedział.
Wicehrabia nie skrywał już przepełniającej go wściekłości.
– Ci wszyscy ludzie zostali zamordowani bez procesu, bez przedstawienia jakichkolwiek dowodów, bez szansy na apelację, a ja mam uwierzyć panu na słowo?
– Niech pan uwierzy słowu Imperatora – odparł Kolona, co ucięło rozmowę.
Jedli i pili w milczeniu. Po chwili Tull odezwał się potulnym, ale gorzkim tonem:
– Proszę badać, co pan sobie zażyczy, pułkowniku baszarze, ale nie znajdzie pan tutaj żadnych dowodów rebelii. – Odsunął talerz, dając tym znak, że posiłek dobiegł końca. – Chyba że pan je sfabrykuje.
Kolona ponownie udzielił mu nieubłaganej odpowiedzi:
– Jesteśmy sardaukarami.
Nie było to jednoznaczne zapewnienie, że tego nie zrobi, ale chciał, żeby tak zabrzmiało.
Opuścił luksusową posiadłość i wrócił na swój osobisty transportowiec w porcie kosmicznym, gdzie ustanowił centrum dowodzenia.
Jego oddziały pozostały na Elegii jeszcze cztery dni, prowadząc wnikliwe śledztwo, ale nie znalazły żadnych pogrążających wicehrabiego dowodów. Jopati Kolona odetchnął z ulgą.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki