- W empik go
Dla ciebie księżyc - ebook
Dla ciebie księżyc - ebook
Gabriela Kubacka podróżuje samolotem z Toronto do Warszawy. W trakcie lotu poznaje Aleksa Domino. Mężczyzna po wieloletniej emigracji, wraca do kraju, by uczestniczyć w ślubie swojego jedynego syna Janusza. Niestety tragicznym zrządzeniem losu jego plany nie mogą dojść do skutku. Gabriela na prośbę Aleksa odwiedza Janusza, by przekazać mu prezent od ojca – obrączki. Na miejscu okazuje się, że spotkanie z mężczyzną może wywrócić jej życie do góry nogami.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-265-1170-3 |
Rozmiar pliku: | 294 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
‒ Czekoladkę?
Gabrysia Kubacka podziękowała uśmiechem i poprawiła się w fotelu. Siedzący obok mężczyzna nadal trzymał przed nią otwarte pudełko.
‒ Już nie mogę się doczekać lądowania! ‒ westchnął.
Dziewczyna zajęta była sprawdzaniem pasów i tylko skinęła głową. Pan Alex Domino z Toronto zadręczał ją przez ostatnie godziny i myślała z ulgą, że podróż dobiega końca.
‒ Lądujemy za trzydzieści minut ‒ powiadomił słodki głos stewardessy. ‒ Temperatura w Warszawie dwadzieścia cztery stopnie Celsjusza. Dziękujemy państwu za wspólny lot.
‒ Przeżyłem to tylko dzięki pani, Gabi ‒ Alex Domino pochylił się w stronę sąsiadki. ‒ Nie wiem, jak wytrzymałbym ten stres w innych warunkach. Na pewno się pani nie poczęstuje?
‒ Słodycze są najlepsze na stres ‒ zgodziła się. ‒ Ale jeszcze jedna oznacza katastrofę dla mojej figury.
We wzroku Aleksa Domino było zdumienie.
‒ Pani?! Pani nic takiego nie grozi!
Gabrysia odpowiedziała na komplement zmęczonym uśmiechem. To była ich ósma godzina w samolocie linii Canadian i czuła się wyczerpana. Podczas lotu nie mogła spać i teraz po prostu leciała z nóg. Spojrzała na zegarek. Dwadzieścia pięć minut. Potem odprawa i taksówką do domu, razem godzinka. O szóstej położy się do łóżka i wstanie nie wcześniej niż za dwanaście godzin. Błogosławiona zmiana czasu.
Jej sąsiad zdawał się być nieczuły na tę zmianę, choć Gabrysia pamiętała, co mówił przed startem.
‒ Lecę dopiero drugi raz ‒ oznajmił. ‒ Nieźle jak na czterdzieści dziewięć lat życia!
Początkowo był nieco irytujący, bo rozwodził się nad tym, jak bał się podczas pierwszego lotu przed dwudziestu laty. Pierwszy lot Aleksander Domino odbył z Warszawy do Toronto.
Uspokoił się nieco później, gdy byli już wysoko nad ziemią i przez następnych kilka godzin samolot nie musiał wykonywać żadnych niebezpiecznych manewrów. W ciągu tego czasu Gabrysia poznała dokładnie historię pana Aleksa.
‒ Nie sądziłem, że kiedykolwiek wrócę do starego kraju ‒ opowiadał. ‒ Ani przez chwilę, proszę pani! Aż do zeszłego miesiąca.
W ubiegłym miesiącu pan Alex, niegdyś architekt, a teraz właściciel niedużej firmy budowlanej, otrzymał list z zaproszeniem na ślub. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie okoliczności.
‒ Napisał do mnie pierwszy raz ‒ cieszył się pan Aleksander, od dwudziestu lat będący Aleksem. ‒ Ja pisałem wielokrotnie, wysyłałem kartki, życzenia urodzinowe. I oczywiście pieniądze. Ale on nie napisał nigdy. Ja wiem, że to moja była żona źle go do mnie nastawiła. Aż tu naraz przychodzi listonosz i przynosi list. Płakałem, proszę pani, jak strasznie płakałem!
Z zewnętrznej kieszeni marynarki wyjął złożony arkusik papieru.
‒ Niech pani zobaczy! ‒ zachęcał Alex, wciskając list pomiędzy palce Gabrysi. ‒ Niech pani zobaczy i sama powie, czy nie mam racji. On tak pisze jak kochający syn. I to jak kochający! Teraz wszystko zrozumiałem! Ona, moja żona, nie dała mu pisać wcześniej, może ukrywała moje listy, może je wyrzucała bez czytania...
Gabrysia uprzejmie rzuciła okiem, a pan Alex zachęcał, żeby przeczytała list w całości.
„Drogi Tato ‒ pisał młody mężczyzna imieniem Janusz. ‒ Nareszcie zdobyłem Twój adres. Nie wiem, czy życzysz sobie, żebym do Ciebie pisał. Ale chcę, żebyś Ty wiedział, że wiele razy zastanawiałem się, kim jesteś i jaki jesteś. Nic o tobie nie wiem, a chciałbym się wszystkiego dowiedzieć. Może w ogóle nie pamiętasz, że istnieję. Na wszelki wypadek przypominam Ci, że mam dwadzieścia sześć lat. Za miesiąc żenię się z cudowną dziewczyną, Renatą. Pochodzi z Twoich stron, z Krzemionki koło Supraśla. Ona i ja bardzo chcemy Cię poznać. Może mógłbyś przyjechać na nasz ślub? Nie wiem, w jakiej jesteś sytuacji finansowej, ale gdybyś był w trudnej, to zapłacę za Twoją podróż. Więc niech pieniądze nie staną między nami. Oczekujemy Cię w kościele (nowym) w Supraślu w sobotę, 29 czerwca, o godzinie 14”.
Podczas długiego lotu Gabrysia dowiedziała się wszystkich szczegółów z życia pana Alexa i jego rodziny. Zostawił żonę i dziecko, wyjechał z kraju za chlebem. Powiodło mu się.
W portfelu miał fotografię, starą fotografię, która towarzyszyła mu przez lata pobytu w Kanadzie. Na zdjęciu kilkuletni chłopczyk trzymał za rękę wysokiego, smukłego mężczyznę.
‒ To on ‒ wyjaśnił niepotrzebnie Alex Domino. ‒ Janusz. Ciekawe, czy nadal jest do mnie podobny.
‒ Na pewno ‒ stwierdziła Gabrysia.
‒ Tak pani myśli? ‒ Pan Domino był zadowolony z tej uwagi. ‒ Kochałem go, gdy był mały. Teraz też go kocham. I jestem zadowolony, że znalazł kogoś, z kim chce się związać na całe życie.
Pokazał Gabrysi pudełeczko, które wyjął z kieszeni marynarki. Były w nim dwie grube złote obrączki, leżące na różowym aksamicie.
‒ Kazałem wyciąć napisy ‒ chwalił się. ‒ Kochanemu synowi Januszowi. Kochanej córce Renacie. I data. Napisałem do nich. Na adres Renaty, bo tylko taki miałem. Że przyjadę na ślub i że przywiozę obrączki. Pani jestem bardzo wdzięczny, Gabi. Rozmowa z panią bardzo wiele mi dała.
Gabrysia Kubacka uśmiechała się niepewnie. W czasie całego lotu mówiła raczej niewiele i nie uważała, żeby sąsiad miał szczególne powody do wdzięczności. Domyślała się, że Alex Domino dziękuje jej za możliwość wygadania się. Opowiadał, jak ciężko i dużo pracował. I mówił, jaki był osamotniony przez dwadzieścia lat pobytu w Kanadzie.
Im bliżej lądowania, tym bardziej wydawał się zestresowany. Bał się spotkania z ziemią, bał się spotkania z Polską, bał się spotkania z synem.
‒ Już niedługo ‒ Gabrysia uśmiechem dodała mu odwagi.
Nagle jej sąsiad gwałtownym ruchem poluzował krawat.
‒ Trochę mi słabo ‒ oświadczył i Gabrysia zobaczyła, że bezwładnie osuwa się w fotelu.
Personel samolotu zareagował bardzo profesjonalnie. Alex Domino ocknął się, rozejrzał wokoło przepraszającym wzrokiem.
‒ To nic ‒ powtarzał. ‒ To przcież nic, ja zaraz...
Stewardesa dotknęła jego ręki, dyskretnie badając puls.
‒ Wytrzyma pan? To kilka minut.
‒ Tak, tak ‒ zapewniał. ‒ Nie chcę robić kłopotu...
Gabrysia zamierzała przesiąść się na inne miejsce, żeby chory miał więcej powietrza, ale zatrzymał ją gestem.
‒ Proszę zostać, Gabi. Proszę zostać.
Zgodnie z życzeniem trzymała go za rękę aż do wylądowania. Zaraz potem na pokład samolotu wszedł personel wezwanego pogotowia i starszy, siwy lekarz o pulchnych policzkach.
‒ Proszę się nie ruszać ‒ powiedział. ‒ To nic wielkiego.
Zrobił leżącemu zastrzyk, a potem kazał go zabrać na nosze i wynieść do czekającej na zewnątrz karetki.
‒ A pani kto? ‒ zwrócił się doktor do Gabrysi, bo Alex Domino nie chciał puścić jej ręki. ‒ Rodzina?
‒ Nie ‒ zaprzeczyła. ‒ Co mu jest, panie doktorze?
‒ Zawał.
Gabrysia zbladła, więc lekarz uspokoił ją gestem.
‒ Raczej niezbyt groźny ‒ wyjaśnił. ‒ Poleży kilka dni.
‒ Kilka dni? ‒ przeraziła się. ‒ A wesele? Przyleciał na ślub syna, ma obrączki i w ogóle...
Lekarz wzruszył ramionami.
‒ Ślub można przełożyć. A poza tym źle chłopakowi w kawalerskim stanie? Niech mu pani powie, żeby się jeszcze zastanowił. Po co dobrowolnie włazić w paszczę tygrysowi?2.
Gabrysia podeszła do odprawy jako ostatnia. Młody celnik przyjrzał się jej z wielką uwagą, jakby sprawdzał, czy ktoś tak wdzięczny dla oka musi przejść obok jego stanowiska i nie może zostać na dłużej.
‒ Coś do oclenia? ‒ zapytał z nadzieją.
Patrzył na długie jasne włosy, zielonkawe oczy, prosty nos i zmysłowe usta dziewczyny. Mniej uwagi poświęcił dwóm podróżnym torbom.
Gabrysia Kubacka pokręciła głową przecząco. Myślała tylko o tym, żeby jak najszybciej opuścić lotnisko.
‒ Zupełnie nic? ‒ Celnik wydawał się rozczarowany. ‒ Nawet gdybym dokładnie panią przeszukał?
Gabrysia była zmęczona i nie miała ochoty na rozmowy.
‒ Jak widać ‒ rzuciła niezbyt uprzejmie. ‒ A łapy niech pan trzyma przy sobie.
Celnik zacmokał głośno.
‒ A to co? ‒ zapytał, wzrokiem wskazując przedmiot, który trzymała w ręce. ‒ Mały szmugielek? Trzymamy w rączce, bo chcemy służby celne wyprowadzić w pole? Oj, pójdziemy chyba na osobistą...
‒ Nigdzie nie pójdę! A już na pewno nie z takim konusem!
Trzymała w garści pudełeczko, które tuż przed zabraniem do karetki pogotowia wręczył jej Alex Domino. Etui ze ślubnymi obrączkami dla jego syna i Renaty. To ono zainteresowało celnika. Urażony w swojej męskiej godności chciał wyrwać pudełeczko z rąk Gabrysi, ale w sukurs przyszedł jej starszy celnik.
‒ Mogę w czymś pomóc?
‒ Bardzo proszę ‒ odpowiedziała, wskazując palcem młodego człowieka w mundurze. ‒ Ten pan robił mi niedwuznaczne propozycje. I kwestionuje obrączki, które są w deklaracji celnej pana Aleksa Domino.
Otworzyła etui i podsunęła je w kierunku starszego z mężczyzn. Ten spojrzał na zawartość pudełka.
‒ Aha ‒ powiedział. ‒ To pani jest od tego zawałowca z 626 Canadian. Chce pani złożyć skargę?
Gabrysia wzruszyła ramionami.
‒ Teraz to już chyba niepotrzebne. Dziękuję za interwencję.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.