Dni naszego życia. Część I - ebook
Dni naszego życia. Część I - ebook
Podróże do przeszłości bywają bolesne, ale czasem to właśnie one najsilniej trzymają nas przy życiu... Wkrótce przekona się o tym młoda Dziewczyna, która od poznanego przypadkowo osiemdziesięciolatka usłyszy prawdziwą opowieść o życiu pełnym pasji, miłości i oddania. Stając się jego jedyną powierniczką, niespodziewanie wkroczy do intymnego świata, gdzie dzień po dniu będzie mogła uczestniczyć w najszczerszych wyznaniach: pięknych i okrutnych zarazem. Dokąd doprowadzi obojga bohaterów ta trudna, przebyta wspólnie droga?
„Dni naszego życia” to poruszająca opowieść o przyjaźni, która rodzi się wtedy, gdy najmniej się jej spodziewamy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-146-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Co tak naprawdę jest najważniejsze w życiu? To, czego zawsze sobie życzymy: zdrowie, szczęście, pieniądze? A może cała kwintesencja życia zawiera się w jednym słowie – ja? Każdy z nas tworzy przecież historię, zachowuje wspomnienia, darzy drugiego człowieka przyjaźnią oraz pewnym uczuciem. Wszyscy jesteśmy osobnymi jednostkami, które chcą odnaleźć swoje miejsce na tym świecie, pragną kochać i być kochane. Marzą, aby przeżyć każdą chwilę godnie i w wyjątkowy sposób. Chcemy do końca swoich dni być sobą i pozostać wierni wyznawanym przez siebie zasadom.
Dzień po dniu pojawiają się wątpliwości, problemy, treści wizualne i słowne, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć w poszukiwaniu odpowiedzi. Sami musimy odnaleźć drogę do własnego szczęścia.
Czy prawdziwa miłość istnieje naprawdę, czy jest jedynie złudzeniem? Czy uczucie to może być potężniejsze od samej śmierci – nieznanej i nieobliczalnej? Cuda rzeczywiście się zdarzają, czy są jedynie zabobonami? Czy człowiek może tak po prostu znaleźć szczęście i spełnienie tam, gdzie inni widzą jedynie pustkę lub zwyczajną prozę życia? A może szczęście to jedynie nierealna fantazja umysłu szaleńca? Iluzja, której tak bardzo pragniemy? Czy możliwa jest przyjaźń trwała i prawdziwa, co oprze się upływowi czasu oraz zmiennym nastrojom?
Być może miłość oraz szczęście to wytwory umysłu człowieka, który potrzebuje czegoś, do czego mógłby dążyć każdego dnia.
A co dzieje się z człowiekiem, jeśli musi mierzyć się z coraz większymi przeciwnościami losu? Czy można tak po prostu, bez większych problemów, wstać, oczyścić rany i ruszyć dalej? A może ten, kto raz upadnie, pozostaje tam, na dnie, już na zawsze? Wspomnienia przeżywanych każdego dnia ulotnych chwil – czy one również stają się z czasem jedynie zarysem przeszłości, mgłą ogarniającą nasz umysł kawałek po kawałku?
Czy aby doświadczyć czegoś niesamowitego, niespotykanego i mającego wpływ na nasze życie, potrzebna jest podróż na drugi kraniec świata, na nieznane terytoria? Czy właśnie tam, gdzie świat jest nam nieznany, jesteśmy w stanie odnaleźć siebie, swoje miejsce i własną drogę?
Niewiedza, chęć poznania smaku powodzenia i porażki, naturalna wola przeżycia i ciągłej walki o coś lepszego są zakodowane w ludzkiej psychice. Nic nie jest tak do końca do przewidzenia, do całkowitego wyjaśnienia, do bezwzględnego poznania. Nigdy nie będziemy czegoś pewni w stu procentach, zwłaszcza jeśli mowa jest o trzech najważniejszych w życiu rzeczach – o samym sobie, przyjaźni oraz miłości. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy otrzymamy szansę, aby posmakować tych uczuć, a z całą pewnością nie jest możliwe, żeby już w pierwszych sekundach określić, czy jedno lub drugie jest prawdziwe i czy będzie trwać aż po kres życia. Może będzie z nami aż do końca świata, a może skończy się za tydzień, miesiąc, rok. Nikt tego nie wie.
Jedyne, co możemy zrobić, by być lepszymi i dobrze wykorzystać czas swojego życia, to wierzyć, że to, co w danej chwili odczuwamy i to, w co wierzymy, jest czymś wyjątkowym i niepowtarzalnym. Jest tylko dla nas, a my kroczymy własną ścieżką, aby odnaleźć samego siebie i swoje miejsce na biegnącym wciąż przed siebie świecie.
I dlatego powinniśmy każdego dnia powtarzać niczym mantrę słowa, jakie kiedyś usłyszałam od bardzo mądrego człowieka:
Wczoraj to historia, jutro to tajemnica. Dziś to wyjątkowa chwila. Pamiętaj o tym, co było. Oczekuj tego, co dopiero nadejdzie. Żyj.ROZDZIAŁ 1
Jak niemal każde dziecko, które wychowywało się wśród bajek, od zawsze byłam przekonana i święcie wierzyłam, że coś takiego jak spełnione życie istnieje i jest czymś zupełnie naturalnym, dostępnym dla każdego człowieka. Czy każda opowieść dla najmłodszych nie kończy się radosnymi słowami: żyli długo i szczęśliwie, a co za tym idzie wyjątkowym przesłaniem, że dobro i miłość zawsze zwyciężają, a życie toczy się dalej i prawdopodobnie jest jeszcze lepsze niż przedtem? Właśnie takie małe, niewinne kłamstwo powoduje później liczne zawody miłosne oraz rozczarowania – nie tylko życiem, ale przede wszystkim samym sobą, swoimi pragnieniami i możliwościami. Po pierwszej życiowej klęsce, wraz z wiarą w dobro, zawsze pojawia się wątpliwość, która z czasem przeradza się w ciążące i niekończące się rozmyślanie. W końcu wszystkie oczekiwania i nadzieje dotyczące miłości i sensu życia umierają lub całkowicie zmieniają światopogląd człowieka i wartości, które tworzyły go przez lata. Zamiast ognia budującego nasze życie pozostaje jedynie marny pył bez jakiejkolwiek wartości.
Odkąd tylko pamiętam, zawsze chciałam odkryć tajemnicę cudownego sposobu na szczęśliwe oraz spełnione życie. Tę niesamowitą niewiadomą, która kryje w sobie charakterystyczną moc i dając radość, jednocześnie rani.
Naszedł w końcu taki dzień, gdy otrzymałam od losu możliwość, aby zaspokoić moje najskrytsze pragnienia, przeżyć najważniejszą lekcję życia, odnaleźć samą siebie pośród labiryntu nieznanych miejsc, uczuć oraz twarzy. Szansę, abym mogła odkryć, co tak naprawdę się dla mnie liczy, czego wciąż poszukuję, gdzie jest miejsce, do którego przynależę.
To szansa jedna na miliard. Dzięki niej można uwierzyć w jakiekolwiek uczucie, w życie pełne niespodziewanych momentów, a także w to, że ludzka pamięć może być jednak wieczna. Wspomnienia mogą być nadzieją na lepsze jutro, na połączenie przeszłości z przyszłością. Z kolei odnalezienie swojego miejsca oraz podążanie własną drogą, czyli marzenia każdego z nas, do których dążymy dzień po dniu, są po prostu na wyciągnięcie ręki. Otrzymałam od sił wyższych możliwość poznania sposobu na życie, którego każdy z nas powinien zasmakować, jeżeli nie w całości, to przynajmniej w jakiejś części. Aby tego doświadczyć, wystarczy jedynie chcieć.
Czy jest możliwe odnalezienie w sobie siły oraz motywacji, aby żyć i być dobrym człowiekiem, gdy los nie jest życzliwy, a ciosy padają z każdej strony, sprawiając, że kolejny atak jest jeszcze silniejszy i mroczniejszy od poprzedniego? Czy człowiek jest w stanie przetrwać coś takiego i pozostać sobą?
Wcześniej uważałam taki hart ducha i stan umysłu za coś wręcz niemożliwego. Ludzie nie są przecież robotami, ale żywymi istotami. Każdy ma granice wytrzymałości, które utrzymują go przy życiu i w jednym kawałku. Byłam niemal całkowicie przekonana, że kiedy raz upadnie się w gęsty, przerażający mrok, nigdy więcej nie zobaczy się pięknego świata, a jedynie cienie towarzyszące nam w dalszej wędrówce. Być może nawet podczas trwania w tym samym miejscu. Blizny są niczym tatuaże, które – nawet jeśli odrobinę bledną – pozostają z nami aż do śmierci. Zostają na zawsze w naszej pamięci jako kolejne punkty na mapie naszego życia – przeszłości i przyszłości. Teraźniejszość jest przecież jedynie przystankiem łączącym światy.
Jeden śmiertelnik był przeciwieństwem wszelkich stereotypów. Pewien mężczyzna w podeszłym wieku udowodnił swoją życiową postawą, że ludzie są znacznie silniejsi, niż zwykle uważają. Każdy z nas ma w sobie nieodkrytą moc, która pomaga przetrwać najgorsze momenty, zabliźnić najgłębsze rany, ocaleć w chwilach najmroczniejszego zwątpienia w samego siebie oraz w otaczający nas świat. Ta sama moc pozwala zobaczyć pomiędzy czarnymi chmurami maleńki punkcik, który daje nadzieję, że prędzej czy później słońce znów zacznie świecić na niebie, a ciemności odejdą w zapomnienie. Jedyne, co trzeba zrobić, to wierzyć i walczyć o samego siebie. Walczyć o pozostanie na powierzchni oceanu tego świata.
Teraz już to wiem i nie boję się upadku w bezdenną przepaść pełną szeptów i cieni. Znam swoją wartość oraz siłę, jaka we mnie drzemie. Wiem także, na jak wiele mnie stać.
Jak wiele z samej siebie jesteś w stanie poświęcić dla osoby, którą kochasz? – usłyszałam to pytanie na jednym z naszych pierwszych spotkań i wciąż jestem w stanie przywołać w myślach jego głos, kiedy wymawiał te słowa oraz uczucie zdumienia, które ogarnęło mnie w tamtym momencie. Bez zastanowienia, ale z poczuciem pewności oraz dumy odparłam – wiele, może nawet wszystko. Większość z zapytanych o to samo osób udzieliłaby identycznej odpowiedzi. Przecież właśnie takie rozwiązanie tej zagadki podpowiada nam umysł w pierwszej chwili. Byłam wtedy w ogromnym błędzie, jak oni wszyscy. Tak wiele własnego życia – świadomie lub nie – poświęcamy na zwykłą codzienność, dla bliskich nam osób, przyjaciół, dla siebie samych, czasem także dla sąsiadów lub współpracowników. Nie zauważamy przy tym, jak wiele wyrzeczeń oraz emocji nas to kosztuje. Ale miłość, taka prawdziwa, zawsze zabiera dwie rzeczy – serce oraz duszę. Serce, by kochać całym sobą i duszę, aby stworzyć jedność z ukochaną osobą. Tak niewiele, a jednak tak wiele.
Miłość nie jest łatwa, nie jest też tak przyjazna, jak się zdaje. Jest wymagająca, nieprzewidywalna, przemija niepostrzeżenie. Gdy kochasz, umierasz każdego dnia po kawałku na nowo, ponieważ martwisz się o drugą osobę, dla której chcesz jak najlepiej. Nawet kosztem samego siebie. A gdy odchodzi, w jakimś sensie giniesz wraz z nią – głos mojego sąsiada mówiącego te słowa za każdym razem wywołuje ten sam dreszcz na skórze, jak to miało miejsce podczas tamtej pamiętnej rozmowy. To brutalna prawda o nas samych, o naszym zatraceniu dla uczucia, które po cichu zadaje nam niewidzialne rany, wystawia na próby i wymaga kolejnych ofiar złożonych z nas samych.
W imię miłości człowiek jest zdolny do wszystkiego, do każdego poświęcenia, do największych głupstw, do tworzenia najpiękniejszych słów i obrazów, do całkowitego zatracenia się. To właśnie dla tego uczucia jesteś zawieszony między niebem a piekłem, doświadczasz każdego typu emocji i chłoniesz je, pragnąc wciąż więcej wraz z upływem czasu.
Podobno życie to nie sekwencja zdarzeń o charakterze przyczynowo-skutkowym, ale czysty przypadek. Przeznaczony przypadek – jak mawiał mój przyjaciel. Niekiedy ten przypadek przynosi jakiś konkretny efekt. Czasem dzieje się dobrze, innym razem źle i to od nas zależy, jaki efekt końcowy otrzymamy. Każdy dzień i wszystkie sekundy naszego istnienia są unikatowe, ale musimy umieć doceniać dar, jakim jest życie i możliwość wytyczania coraz to nowszych ścieżek prowadzących do określonego celu.
Jeden człowiek udowodnił, że życie i przeznaczenie są czymś, czego nie można przewidzieć. Nie sposób przygotować się na każdą ewentualność, ale to nie jest ważne. Prawdziwie istotne jest to, aby ofiarować drugiej osobie cząstkę siebie.
Historia pewnego małżeństwa została mi opowiedziana przez starszego mężczyznę, który mieszkał tuż obok. Kojarzyłam go z widzenia prawie od zawsze, lecz jego prawdziwe oblicze poznałam późno i w dodatku przez przypadek. A jednak to zdarzenie odmieniło mnie raz na zawsze.
Opowieść już niemłoda, odkryta po wielu latach – niczym skarb ukryty na dnie oceanu przed wiekami. Historia, która dała mi namacalny dowód, że należy marzyć, planować, oczekiwać i wierzyć. Stanowiła świadectwo, że ja również mogę doświadczyć uczucia, które mną zawładnie. Była potwierdzeniem, że należy walczyć o siebie, swoje dobro i wyznawane zasady. Dawała nadzieję, że pewnego dnia odnajdę miłość, taką na zawsze i przeżyję swe dni w najwspanialszy z możliwych sposobów – zdobywając nowe, niesamowite wspomnienia, które pozostaną ze mną do ostatniej chwili, że stworzą one wyjątkowy album mojej przeszłości. Album wspomnień, który będzie moim towarzyszem do samego końca mojego życia po tej stronie świata.
Wystarczyły nieco ponad trzy miesiące szczerych rozmów, spowiedzi z najbardziej osobistych zdarzeń wydobytych z zakamarków pamięci i najskrytszych przemyśleń, abym była w stanie spojrzeć na otaczający świat z zupełnie innej perspektywy. Pomogło także czytanie kolejnych liter zapisanych starannie na delikatnych kartkach, dni spędzone na przyglądaniu się zatrzymanym na starych fotografiach uśmiechom oraz odkrywaniu tajemniczych spojrzeń, gestów i słów, które byłe przeznaczone tylko dla nich – bohaterów tej opowieści. To były godziny wypełnione śmiechem, płaczem, milczeniem, krzykiem, czasami nawet śpiewem, żartem i tańcem. Sekundy wyznaczane muzyką i poezją tamtych chwil. Życie, które wciąż obecne było w jego sercu, jakby wszystko toczyło się dalej własnym rytmem. Życie, które dawno temu przeminęło.
Już po paru dniach spędzonych w towarzystwie starszego mężczyzny oraz zatopieniu się w jego wspomnieniach niczym trzeci, niewidzialny bohater, pojawiło się we mnie pragnienie, które przybierało na sile z każdą minutą. Pozostanie ono już zresztą we mnie na zawsze. Marzenie i jednocześnie jedyny wyznaczony przeze mnie cel na przyszłość – pozostać sobą i odnaleźć uczucie, które sprawi, że moje życie będzie miało jakąś wartość. Będzie choć w ułamku tak niesamowite, jak dni w jego opowieści, te które spędził wraz ze swoją ukochaną. Spotkać na swojej drodze tę jedyną osobę i to właśnie z nią stworzyć swoje miejsce na ziemi, swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Doświadczyć uczucia tak silnego, że zachowa się je w sercu mimo upływu czasu oraz wszelkich przeciwności losu. Kochać i być człowiekiem kochanym ze wszystkich sił, miłością silniejszą niż cokolwiek innego. Te właśnie słowa zapisałam głęboko w swoim umyśle, aby nigdy ich nie zapomnieć i żeby małymi krokami dążyć do lepszej wersji samej siebie.
Od naszego pierwszego spotkania i pierwszej rozmowy co chwilę w mojej głowie pojawiały się kolejne pytania. Dziesiątki, może nawet setki zapytań – od tych najzwyklejszych po najbardziej osobiste, emocjonalne, najgłębiej skrywane przed światem, na które chciałam poznać odpowiedź jak najszybciej. Chciałam znać prawdę, znaleźć racjonalne wytłumaczenie dla każdej wątpliwości. Nie oczekiwałam jedynie miłych słów. Byłam przygotowana na zdania pełne goryczy, przykrych wspomnień, może nawet tragicznych. Od początku wiedziałam, że nie będzie łatwo i przyjemnie, a oprócz śmiechu i radości otrzymam także rozpacz i łzy.
Dlaczego nie spytałam i nie zażądałam wyjaśnień od razu, przy pierwszej możliwej okazji? Wielokrotnie chciałam tak postąpić, ale powstrzymywałam się. Jaki sens miałyby nasze dalsze spotkania, gdybym otrzymała od razu wszelkie wyjaśnienia? Nie chciałam pozbawić się możliwości zatracania raz po raz w nieznanej dotąd magii. Nie potrafiłam zrezygnować z uczucia podekscytowania w czasie poznawania dalszych części tej wyjątkowej historii. Wiedziałam, że w miarę upływu czasu wszystkie ważne i te mniej istotne wątki jego opowieści odsłonią przede mną odpowiednie słowa i obrazy, że dostanę upragnione odpowiedzi. Zawsze istniała przecież możliwość późniejszego dopytania, odnalezienia zagubionych wątków, aby historia jego przeszłości została przedstawiona w całości, bez pozostawienia jakichkolwiek niewiadomych.
Czy jest coś piękniejszego od poznania i zrozumienia fenomenu uczucia, jakim jest miłość pełna oddania oraz trwałych obietnic? Miłość pozostająca na zawsze w pamięci. Taka, co trwa nie kilkanaście lat, lecz całe życie, a może nawet dłużej?
Większość odpowiedzi na pojawiające się pytania okazywała się oczywista i przewidywalna, ale zdarzały się również takie fragmenty historii, których istnienia nikt by się nie domyślił. Wszystkie wątki spowodowały pojawienie się i narastanie we mnie różnych, często nawet sprzecznych emocji – od śmiechu i radości po smutek i płacz. Czasem byłam zszokowana, innym razem zwyczajnie zagubiona. Wystarczyła sekunda, abym z jednego stanu przechodziła w inny. Zdarzało się wielokrotnie, że wstrzymywałam oddech na znacznie dłużej niż przysłowiowe trzy sekundy. Topiłam się w zalewających moje wnętrze uczuciach niczym rozbitek na pełnym morzu wśród wzburzonych fal. I wiedziałam, że nieważne co się stanie za ułamek sekundy, muszę przetrwać.
Smuć się i śmiej każdego dnia, aby kiedyś nie okazało się, że stałaś się bezbarwnym człowiekiem pogrążonym w przeszłości – zdanie, które jest dla mnie nie tylko wspomnieniem jednej z rozmów. Uczyniłam z tych słów mantrę powtarzaną każdego dnia mojego życia. Jak zresztą wiele innych zdań i spostrzeżeń, które zachowałam głęboko w sercu. Smucę się i śmieję, ponieważ tylko w ten sposób człowiek jest w stanie przetrwać czas od jednego wschodu słońca do następnego. Łzy oraz uśmiech – darmowa obrona przed wszelkim złem tego świata.
Przez trzy miesiące, które spędziłam w towarzystwie starszego mężczyzny, zdążyła pojawić się między nami pewna więź. Przyjaźń. Być może przyczyną tego rodzaju przywiązania oraz wzajemnej sympatii, dla których wiek się nie liczył, był fakt, że oboje czuliśmy się osobami żyjącymi w niewłaściwym miejscu i czasie, wśród niewłaściwych ludzi. Łączyły nas również podobne charaktery oraz pochodzenie z rodzin, którym w oczach większości społeczeństwa daleko do ideału. Rozumieliśmy się, zupełnie jakbyśmy byli w podobnym wieku, jak rodzeństwo. Byliśmy jak jedna osoba podzielona na dwoje. To nie zdarza się często. Wiem o tym i dlatego jeszcze bardziej jestem wdzięczna siłom wyższym za to, że nasze drogi się skrzyżowały. Możliwe, że nasze ścieżki zostały połączone w chwili mojego zamieszkania przy tej ulicy, a może tamtego majowego przedpołudnia. Ale czy to ważne?
Znaczna część młodego pokolenia, a często również osoby nieco starsze, ślepo powtarzają popularne niegdyś zdanie, że przyjaźń z kimś znacznie starszym od ciebie jest niemożliwa, a ta z osobą w podeszłym wieku to coś niemalże niedopuszczalnego. Dla wielu przyjaźń z rodzicami to kompromitacja, z dziadkami – katastrofa. Bliska relacja z osobą starszą jest po prostu źle postrzegana przez pryzmat panujących norm moralnych, przez społeczeństwo zatracające się coraz bardziej i mocniej we wzorcu sztucznej perfekcyjności. Ludzie nie są świadomi tego, jak wiele wspaniałych chwil, rozmów oraz niesamowitych doświadczeń tracą bezpowrotnie, odrzucając możliwość zanurzenia się w tak odmiennym świecie, często już niedostępnym dla współczesnego pokolenia. W świecie, jakiego mogą doświadczyć tylko w towarzystwie osób znacznie od nich starszych. To jak bezsensowne zmarnowanie szansy na przeżycie czegoś niespotykanego, na zobaczenie obrazów z przeszłości, które bezpowrotnie znikają we mgle.
Często zastanawiałam się, w jakim miejscu powinnam ulokować się wraz z moją trzymiesięczną przyjaźnią, aby zadośćuczynić liście stworzonej przez obecny świat – przy dziadkach czy przy staruszkach? Mój sąsiad był dla mnie kimś więcej niż tylko mężczyzną w podeszłym wieku, jakim widzieli go wszyscy wokół. Przede wszystkim był dla mnie jak własny dziadek, którego nie pamiętam. Jego serce i umysł były wypełnione miłością, życiową mądrością oraz tęsknotą, a jednak miały w sobie tak wiele radości i przyjaznego nastawienia do świata, który nie był przecież dla niego życzliwy. On mimo wszystko pozostał sobą.
Moim zdaniem najlepszą nazwą dla naszej znajomości byłaby katastrofa nierealnej przyjaźni, która daje tak wiele i zmienia wszystko. Mnie odmieniła na zawsze. Katastrofą w tym wszystkim był fakt, że ta wspaniała znajomość zaczęła się zbyt późno i trwała stanowczo zbyt krótko. To były słodkie chwile, po których pozostał smak goryczy.
Z każdym kolejnym dniem zaczynałam dostrzegać coraz więcej powodów, dla których jego żona aż tak go kochała. Rozumiałam, dlaczego poświęciła wiele, żeby spędzić swe dni, trwając u jego boku. Był szlachetny, oddany, miał wspaniałą osobowość. Poniekąd zazdrościłam jego małżonce tego uczucia, jakim została obdarzona i tego, że poznała mężczyznę, dla którego była całym światem, jedyną miłością. Nawet tak wiele lat po swoim odejściu. Wspaniałym było również to, że z biegiem lat jej obraz w jego wspomnieniach wciąż był żywy, pełen barw oraz emocji. Przemijające lata nie sprawiły, że przestał ją kochać, wręcz przeciwnie – jego uczucie nie uległo żadnym zmianom. Wciąż była to ta sama miłość – magiczna i bezgraniczna.
Dom nie jest tam, gdzie ty jesteś. Dom jest tam, gdzie jesteś z ukochaną osobą – często słyszałam jego głos wyjaśniający jedną z podjętych decyzji, która zaważyła na tym, jak potoczyło się ich życie.
Kim byłabym teraz, gdybym kierowała się tylko przyjętymi przez społeczeństwo normami? Czy byłabym tu, w miejscu, w którym się znajduję? Nie wiem i nigdy się tego nie dowiem. Jestem jednak pewna, że byłabym całkiem inną osobą. Być może wciąż tkwiłabym w starej skorupie. Uwięziona tam z tym, co znane, bez wiary w cuda, pozbawiona nadziei na cokolwiek lepszego, z wyznaczonym życiowym celem, który zapewne nie byłby tym, czego kiedykolwiek pragnęłam. Proza normalnego życia.
Ten sam starszy mężczyzna powiedział kiedyś, że wydarzenia i wspomnienia tworzą człowieka, jego życie oraz to, kim jest i kim się staje.
Mądrość życiowa, wyznawane zasady, jego tak bardzo odmienne spojrzenie na świat oraz zauważanie niezauważalnych drobiazgów spowodowały, że coś w mnie uległo zmianie. Nie byłam już jedną z milionów identycznych osób. Nie patrzyłam na otaczający mnie świat, widząc jedynie czarno-biały obraz – jak większość ludzi. Dzięki temu mężczyźnie otworzyłam szerzej oczy, nie bojąc się przy tym spojrzeć prosto w słońce. Z dnia na dzień zaczęłam bardziej doceniać życie i myśleć o chwili obecnej, zamiast martwić się o to, co będzie lub nie będzie jutro czy za miesiąc. Przecież żyjemy tylko jeden raz, a nasze istnienie to jedynie krótka chwila, która może zostać zatrzymana i stracona na zawsze. Wystarczy sekunda nieuwagi, pstryknięcie palcami i już nas nie ma. Przestałam martwić się także tym, że nie jestem i nigdy nie będę idealna, nie osiągnę tak wielu rzeczy. Nigdy nie zmienię się dla kogoś. Pozostanę sobą, jednostką z unikatową duszą, a jest to najważniejsza i najpiękniejsza rzecz, jaką mogę ofiarować samej sobie.
Wszyscy jesteśmy przekonani, że po osiągnięciu wieku dojrzałości i przekroczeniu umownej granicy, która oddziela bycie dzieckiem od stania się dorosłym, nagle jesteśmy ekspertami od bycia człowiekiem myślącym i żyjącym. Mylimy się jednak bardzo, wierząc naiwnie we własną perfekcyjność i nieomylność. Osobiście jestem pewna zaledwie kilku rzeczy, setki innych wciąż są dla mnie niewiadomymi do odkrycia. Być może nigdy ich nie poznam. Wiem także, że dzięki mojemu przyjacielowi zmieniłam swoje priorytety i ruszyłam w podróż niełatwą i krętą drogą, by pewnego dnia dotrzeć do własnej duszy, poznając przy tym prawdziwą siebie.
Gdy spoglądam przez okno i patrzę na dom, w którym kiedyś mieszkali i spędzali miło czas, tworząc własną historię, za każdym razem czuję pustkę panującą nie tylko w tamtym miejscu, lecz także we mnie. Tęsknię za czasem spędzonym na poznawaniu przeszłości pełnej piękna, miłości oraz cierpienia. Tęsknię przede wszystkim za nim – za człowiekiem, który obudził mnie ze snu i pokazał, co tak naprawdę liczy się w życiu, a wszystko to przy okazji opowiadania fragmentów swojej historii.
Mój sąsiad odszedł przed kilkoma tygodniami, a jednak jestem w stanie przywołać w mojej wyobraźni jego obraz w ogrodzie przy małym, metalowym stoliku, gdy siedzi na swoim ulubionym drewnianym krześle z kubkiem herbaty w jednej ręce, gazetą lub książką w drugiej. Potrafił przesiadywać na dworze całymi godzinami, nie tylko w ciepłe i słoneczne dni, ale także wtedy, gdy na dworze panował chłód, a z nieba padał deszcz. Rozumiałam to i podziwiałam jego wytrwałość. Właśnie podczas takich kiepskich dni, kiedy cała okolica zatapiała się w przytulnej ciszy i ogólnym spokoju, stan ukojenia i oderwania od pędzącego wciąż naprzód świata był przerywany od czasu do czasu jedynie przez jakiegoś zagubionego przechodnia lub przez samochód przejeżdżający naszą ulicą.
Pamiętam także smak i zapach ukochanych potraw mojego przyjaciela, które przygotował dla mnie w czasie naszej krótkiej znajomości. Nie smakują już tak dobrze bez jego obecności. Choćbym przyrządzała je ściśle według jego przepisów, są całkiem inne niż tamte. To niesamowite, jakie szczegóły potrafi zapamiętać ludzki umysł i jak przywołuje je z pamięci w danej chwili.
Nieco ponad dziewięćdziesiąt dni byłam kimś więcej niż jedynie dobrym sąsiadem. Stałam się przyjacielem, powiernikiem wspomnień. Miałam zachować te wszystkie słowa i obrazy dla kolejnych pokoleń, dla jego najbliższych. Ten czas sprawił, że odnalazłam to, czego tak usilnie poszukiwałam – zapewnienie, że wszystko dobrze się potoczy, jeśli tylko zacznę w to wierzyć i pragnąć tego z całego serca. Trzy miesiące, dzięki którym zapomniałam, czym jest samotność, obecna przecież w dzisiejszych czasach niemal na każdym kroku – w każdym mieszkaniu, w każdym z nas. Nie chciałam, aby czas biegł dalej, ale żeby zatrzymał się w miejscu. Wtedy te chwile, które przenosiły mnie do całkiem innego świata, nigdy by nie przeminęły. Pragnęłam zapamiętać z nich jak najwięcej. Ta szkoła prawdziwego życia udowodniła mi, że cały czas doceniamy i zauważamy tylko te rzeczy, które nie są godne naszej uwagi i jedynie odwracają nasz wzrok od tego, co wartościowe, wieczne i niepowtarzalne. Dziewięćdziesiąt kilka dni, które odmieniły moje życie oraz mnie jako człowieka, zostawiając po sobie małe ślady w mojej duszy i sercu.
Historia niespełna stu dni, a jednocześnie osiemdziesięciu lat wspomnień, czterdziestu trzech lat samotnego życia i jednej wielkiej miłości. Opowieść o czymś, co nie zdarza się często, choć istnieją na ten temat tysiące wierszy i piosenek. Może ona stanowić dowód, że cuda jednak istnieją, a prawdziwa miłość potrafi być wieczna.
Za każdym wspomnieniem kryje się jakaś historia. Czasem to jedynie krótka opowiastka, którą można streścić w niewiele ponad dwie minuty. Innym razem opowieść przybiera miliony barw oraz uczuć i zajmuje miejsce na kilkudziesięciu stronach notesu. Niekiedy historie są proste i pozytywne, innym razem przytłaczają swoim ogromem, przejściami ich bohaterów oraz emocjami.
Ta historia nie jest zwyczajna. Nie jest to także opowieść o mnie. Byłam jedynie tłem, bezbarwnym słuchaczem, który zapisując kolejne słowa, nieświadomie dał jej drugie życie – przyszłość. Stałam się przezroczystym bohaterem drugiego planu, który skorzystał z otrzymanej szansy i przemienił się z uśpionego w kokonie owada w jego dojrzałą, przemierzającą świat postać.
Jest to historia mężczyzny, któremu los postanowił wymierzać kolejne ciosy, a także opowieść o wielkiej miłości, jaka nie miała prawa się wydarzyć. Jej bohaterowie już odeszli, ale ich uczucie wciąż żyje w listach, przedmiotach i miejscach, w których wcześniej się pojawiali. Są obecni na nagraniach z dyktafonu i na zapisanych przeze mnie kartkach w notesie.
Historia opowiedziana ich słowami, zapisana ich myślami i odczuciami. Zachowana z jak największą dokładnością, nawet z tą niewidzialną magią unoszącą się w powietrzu. Niesamowita baśń o dwóch zakochanych w sobie istotach. Taka, która zdarza się raz na milion serc i łączy dwa z nich w jedno. Na zawsze.
A pomiędzy tym wszystkim znalazła się obietnica, żeby nigdy nie zapomnieć. Nawet wtedy, gdy czas będzie zamazywał kolejne fragmenty, a inni zaczną nalegać, aby pogrzebać każde wspomnienie, słowo i obraz.
Oto testament miłości, wierności i przyjaźni. Testament zachowanych wspomnień, twarzy oraz miejsc, które dzięki swojej wyjątkowości pozwalają przenieść się w czasie do całkiem innego świata i przywrócić tamte dni do życia – w marzeniach. Jest to także testament obietnicy, że wszystko może być wspaniałe, nawet te najmniej istotne rzeczy. Trzeba tylko chcieć.ROZDZIAŁ 2
Czy aby doświadczyć czegoś niesamowitego, unikatowego, wręcz baśniowego, należy odbyć podróż na drugi koniec świata, do jakiegoś nieznanego do tej pory miejsca? Niekoniecznie, choć mogłoby się wydawać, że tak właśnie trzeba postąpić. Istnieje stwierdzenie przez wielu powtarzane niczym mantra – odkrywaj świat nieznany.
W moim przypadku nie było konieczne udanie się w daleką podróż, ani nawet opuszczenie własnego miasta. Wystarczyło przejść zaledwie kilka metrów, żeby znaleźć się w zupełnie innym świecie. Tak odmiennym od tego, w którym większość z nas żyje i żyć będzie do końca. Kierunek, w jakim współczesny świat podąża, wskazuje, że za kilka czy kilkanaście lat będzie on wyglądać znacznie gorzej. Osobiście odczuwam współczucie dla przyszłych pokoleń, które nie będą wiedzieć, czym jest prawdziwe uczucie i jego magia. Żałuję tych, którzy nie będą znać smaku oraz znaczenia wielu doświadczeń, jakie ja miałam przywilej poznać i posmakować.
Cała opowieść dotyczy tego budynku i mojej ulicy, którą tak dobrze znam, bo wychowałam się tutaj, biegając z innymi dzieciakami. To miejsca, które mijałam wiele razy w czasie mojego życia, a jednak po tych trzech miesiącach nabrały one zupełnie innego znaczenia oraz wyglądu w moich oczach. Zupełnie jakbym poznawała całkowicie nieznane do tej pory miasto. A wszystko miało swój początek w budynku znajdującym się naprzeciwko mojego domu.
Piotr – mężczyzna, który mieszkał tam od zawsze – był człowiekiem uśmiechniętym, lubiącym pomagać, przyjaźnie nastawionym do ludzi, chociaż oni rzadko mieli ochotę odwzajemnić jego pozdrowienie. Lubił rozmawiać, ale w tych rozmowach trudno było doszukać się szczegółów z jego życia. Nigdy nie zdradzał tego, co dobrego lub złego się w nim wydarzyło. To były jego prywatne sprawy i tajemnice, które skrzętnie ukrywał przed ludźmi. Może był przekonany, że inni nie potrafiliby go zrozumieć, nie wspominając nawet o udzieleniu mu pomocy, a może raczej uważał, że nie ma prawa zawracać innym głowy swoimi sprawami. To Piotr był zazwyczaj tym, który wysłuchał i w razie potrzeby służył pomocą, nie patrząc na to, czy był to ktoś lubiany i czy zasługiwał na taki gest.
Wystarczył moment – jakieś krzywe spojrzenie, komentarz lub plotka – żeby stosunek do cichego i spokojnego mężczyzny nagle ulegał całkowitej zmianie. Jednego dnia sąsiedzi akceptowali jego istnienie, kolejnego wszyscy wokół mieli dość miłego usposobienia i odmiennego spojrzenia na życie. Zaczęto uważać go za dziwaka i odludka, spoglądano podejrzliwie, doszukując się w jego zachowaniu wszystkiego, co najgorsze. Żył tuż obok nich samotnie, nieodwiedzany przez nikogo. Nawet jego własny syn uciekł, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Jedynie nieliczni odpowiadali na jego powitania, poświęcali chwilę na dłuższą wymianę zdań lub po prostu machali radośnie ręką, gdy go mijali. Ten stan rzeczy również dobiegł końca. Ludzie nie są przecież wieczni i czasem dane miasto jest dla nich tylko jednym z przystanków… Niektórzy z czasem zmienili swe adresy, a pech chciał, że były to te osoby, które znały go i widziały w nim zwyczajnego człowieka, sąsiada, przyjaciela. Oni wiedzieli, że Piotr zawsze okaże trochę serca, współczucia i wyciągnie pomocną dłoń. Stał się dla nich osobą, która zawsze była i będzie gdzieś obok, nie tylko dosłownie, bo znajdowała się w pobliżu.
Czasami stał w cieniu i obserwował otoczenie, nie zdradzając przy tym swojej obecności. Innym razem zjawiał się i ofiarowywał drugiemu człowiekowi miłe słowo i ciepły uścisk, gdy ten właśnie tego potrzebował. Dość często zdarzało się, że zauważał rzeczy, których ktoś inny po prostu nie widział w codziennym życiowym zamieszaniu. Każdego dnia szedł swoją własną drogą, która pozwalała mu żyć tak, aby czerpać ze świata wszystko, co tylko dane miejsce miało mu do zaoferowania.
Wśród tych nielicznych osób, które można by policzyć na palcach obu rąk, a i tak zostałoby kilka wolnych, byłam także ja. Chociaż kiedyś uważałam, że bycie życzliwym dla tego mężczyzny to zwyczajne okazywanie uprzejmości oraz dobre wychowanie. Był on przecież dużo starszy ode mnie, więc na ten szacunek zasługiwał. Dopiero później, kiedy pozwolił mi wejść do swego tajemniczego świata, okazało się, że jest on nie tylko niezwykle interesującym człowiekiem, może trochę za bardzo skrytym, lecz przede wszystkim posiadaczem tysiąca intrygujących historii oraz ciekawostek o świecie. W końcu przeżył dobre i złe chwile, a jego przeszłość była tworzona przez miliony niesamowitych wspomnień.
Piotr miał w sobie coś magicznego, co powodowało, że po kilkunastu minutach spędzonych w jego towarzystwie i poznaniu jakiejś tysięcznej części całej opowieści, niewytłumaczalna siła przyciągała człowieka do niego niczym niewidzialna nić. A kiedy już wkroczyło się do jego świata, nie chciało się później wracać do tego, co czekało poza strefą bezpieczeństwa – do szarości życia codziennego. Jedynym sposobem, żeby doświadczyć takiego niesamowitego stanu, było zwyczajne poznanie go i porozmawianie odrobinę dłużej niż tylko wymiana dzień dobry. Należało jeszcze porzucić uprzedzenia i stereotypy powtarzane przez lata w okolicy, które niektórzy traktowali niczym najświętsze i nietykalne prawdy, choć w rzeczywistości z prawdą niewiele miały wspólnego. Ale przede wszystkim trzeba było tego chcieć. Zrobić ten pierwszy krok nie ze względu na ludzką ciekawość i aby udowodnić sobie lub komuś innemu, że potrafi się być miłym dla każdego, nawet dla dziwaka, który trzyma się z boku. Chodziło tu tylko o pragnienie poznania interesującego człowieka mającego wiele do powiedzenia. O chęć zapoznania się z historią jego niesamowitego życia, jaka zawarta była w opowieściach z dawnych i wyjątkowych dni. Później także o zatracenie się w jego słowach, myślach, niemającym końca optymizmie oraz widzeniu rzeczy niedostrzegalnych dla zwyczajnego człowieka. To było jak palące pragnienie stania się na krótką chwilę cząstką jego wspomnień i prawd, które przeminęły, stając się zapomnianymi prochami przeszłości, nic niewartymi w dzisiejszym świecie – pełnym ślepców oraz niedoścignionych wzorców doskonałości.
Gdy jest się dzieckiem, w umyśle pojawiają się tysiące pytań oraz spraw, które chce się jak najszybciej zweryfikować i nie przestaje się drążyć tematu, póki nie otrzyma się stosownego wyjaśnienia. Pytanie – odpowiedź. Pytanie – doświadczenie – odpowiedź. Pytanie – doświadczenie – odpowiedź – wniosek końcowy. Odkąd tylko pamiętam, za każdym razem, kiedy próbowałam uzyskać jakąś informację na temat naszego sąsiada, zawsze słyszałam, że jego życie jest jego sprawą, nie naszą. Temat pozostawał w zawieszeniu przez dłuższy czas. Nie poddawałam się i chociaż nie było to łatwe, próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej na temat mężczyzny i jego owianego tajemnicą życia. Pragnęłam wyjaśnienia, dlaczego wszyscy widzą problem w tym, że wytrwale żyje według własnych zasad. Piotr nie miał wyjścia – musiał polubić samotność, na którą został skazany przez otoczenie. Przez ludzi, którzy uważali się za lepszych, ponieważ mieli swoich bliskich na wyciągnięcie ręki. Stąpali oni po swoich ścieżkach, krocząc raz ku dobremu, a po chwili wprost do czystego zła. Zachowywali dobrą minę pełną sztucznego szczęścia i mimo przeciwności, jakie pojawiały się na ich drodze, wysyłali w świat pozory swego wspaniałego życia. Większość z nich pracowała lub żyła w miejscach, które nie były tym, czego tak naprawdę oczekiwali od życia. Możliwe, że nigdy nie chcieli stać się osobami, jakimi w końcu się stali. Czekali i marnowali każdy dzień na udowadnianie czegoś, co tak naprawdę nie istniało, tracąc powoli to, co najważniejsze – wolność oraz samych siebie.
Później nadeszły dni, gdy przestałam zastanawiać się nad jego życiem, lecz stosowałam metodę mówienia dzień dobry i pytania jak się pan dzisiaj miewa. Czasem nasza pogawędka wydłużała się z czterech zdań do pięciominutowej rozmowy o pogodzie, roślinach w ogrodzie i mało znaczących planach na święta czy wolne dni. To pozwoliło mi wywnioskować, że wszystkie krążące tu i tam opinie na jego temat były zwyczajnymi bzdurami.
Niemal od zawsze nad tą dzielnicą unosiła się w powietrzu osobliwa, czasem nawet przerażająca aura – mieszanka poczucia wyższości i bycia lepszym od innych oraz pogardy w stosunku do wszystkiego, co było poniżej narzuconej normy przyzwoitości. Atmosfera wypełniona trucizną wżerającą się do twojego świata i zatruwającą wszystko, co spotykała na swej drodze. W unoszącej się nad ulicami arogancji można było odnaleźć plotki oraz komentarze dotyczące każdego mieszkańca, nie tylko okolicy, ale całego miasta. Czasem dotyczyły one również miejsc i osób w promieniu kilku kilometrów od jego granic. Najczęściej jednak złośliwe uwagi dotyczyły mojego sąsiada, a później również mnie.
Pamiętam czasy, bardzo dawno temu, kiedy rodzice straszyli niegrzeczne dzieci słowami: bądź grzeczny albo przyjdzie do ciebie pan spod dwunastki. Zdarzało się, że ludzie – rówieśnicy oraz dorośli – pytali mnie i moich bliskich, jak to jest być sąsiadem tego dziwaka i czy zaobserwowaliśmy coś niepokojącego. Dla nich nasz spokój i brak sprzeciwu wobec jego bliskości był czymś niedopuszczalnym, niemożliwym do zaakceptowania. Doskonale pamiętam poszczególne twarze wygięte w grymasie zdegustowania, kiedy wymieniali jego nazwisko lub numer domu w swoich wypowiedziach. Za każdym razem takie zachowanie oburzało mnie. Nie tylko z powodu ludzkiej głupoty, ale przede wszystkim dlatego, że tak łatwo przychodziło im oceniać innych, całkowicie ich nie znając.
Co niby nadzwyczajnego czy niepokojącego mogło się dziać na posesji naprzeciwko, gdzie mieszkał taki sam człowiek jak ja czy oni? Nic, normalne życie. Jak wszyscy ci zwykli i niezwykli ludzie, on także był człowiekiem ceniącym swoją prywatność. Może nie był cholernie miły dla wszystkich, ale godność i maniery, jakie reprezentował, były brakującymi detalami osobowości niemal całej populacji dzisiejszych czasów. Dopiero później uświadomiłam sobie, że oni po prostu szukali najprostszego sposobu, aby pozbyć się elementu niepasującego do ich idealnej układanki. Elementu, który psuł ogólny wygląd perfekcyjnej dzielnicy na przedmieściach wielkiego miasta oraz nieskazitelnego świata, w którym przyszło nam żyć.
Nie było dnia, abym nie podziwiała jego konsekwencji i uporu. W jakimś sensie uważałam go za przykład do naśladowania, bo przez tyle lat nie zmienił się, nie ugiął pod słowami krytyki i groźbami odrzucenia tylko po to, aby stać się kolejnym lepszym człowiekiem. Aby sąsiedzi, darząc go udawaną przyjaźnią, składali mu odwiedziny, przynosząc kawałek ciasta, zapraszając na małe przyjęcie dla znajomych lub tylko po to, aby zapoznać się ze wszystkimi plotkami krążącymi po okolicy. Nie chciał stać się kimś, kto zasłużył na ich uwagę oraz przychylność, nie było to zgodne z wyznawanymi przez niego wartościami. Uważał to za niepotrzebne do szczęścia dodatki. Nie ozdabiał swojego domu oraz ogrodu z powodu świąt. Nie sadził w ziemi ani w doniczkach nowych roślin każdej wiosny czy lata. Nie walczył też z chwastami i dzikimi roślinami na swoim trawniku, pozwalając tym samym na ich wolne rozprzestrzenianie się po sąsiednich ogródkach. Nie odganiał nawet ptaków i wiewiórek, jak to mieli w zwyczaju czynić pozostali mieszkańcy naszego osiedla. Wręcz przeciwnie – zwierzęta zawsze mogły znaleźć w jego ogrodzie ziarna, orzechy oraz inne smakołyki ukryte pod dachem własnoręcznie zbudowanego karmnika o prostym wyglądzie.
Żył według zasad, które sam sobie wyznaczał, pomimo tego, że tak bardzo raziły one innych. Nie zwracał uwagi na słowa oburzenia i szedł dalej spokojnym krokiem. To był naprawdę niesamowity wyczyn. I sprawił, że na zawsze stał się jak ten kolec, co wbił się głęboko pod skórę i uwiera, lecz nie zagraża życiu, więc zostawiamy go, licząc, że z czasem ciało samo go usunie. Z biegiem lat przemienił się z osoby wytykanej palcami i obgadywanej przez wszystkich w kogoś niewidzialnego i zapomnianego przez świat. To dla mnie przez cały ten czas był zwyczajnym sąsiadem z naprzeciwka.
Jednak jego wyjątkowość nie była najważniejsza. Stanowiła zaledwie niewielki dodatek do prawdziwych powodów, przez które nasze drogi pewnego razu skrzyżowały się na dobre. To wszystko zaczęło się pewnego ciepłego dnia przed kilkoma miesiącami. Tak, minęło już ponad sześć miesięcy. Niemal dwieście dni i nocy. Mimo wszystkich tych godzin, które są już za mną, nadal pamiętam każdy szczegół, nawet najmniejszy, z tamtego dnia oraz z każdego kolejnego spędzonego w jego towarzystwie. I teraz, powracając pamięcią do tamtych czasów i do tego, co nastąpiło później, wciąż jestem bezgranicznie wdzięczna losowi, że moje życie potoczyło się właśnie w takim kierunku. Wdzięczność, jaką czuję, nigdy się nie zmieni, nie minie. Stałam się uczestnikiem wspaniałego doświadczenia, które nauczyło mnie, że najważniejsze jest to, kim jesteśmy i kogo kochamy. Jutro nie jest istotne, bo liczy się tu i teraz. Chwila obecna.
Dostałam od losu szansę, aby poznać jedną z najbardziej wzruszających historii. Opowieść tak magiczną i nieprawdopodobną, że w pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć, aby to wszystko mogło być prawdą. Po raz pierwszy w życiu przekonałam się, że cuda naprawdę się zdarzają i uwierzyłam, że nie ma rzeczy niemożliwych. Historia, jaką mi opowiedział, jest dowodem na to, że prawdziwe piękno jest bardzo cenne, unikatowe i nie przytrafia się każdego dnia. Doskonałe oraz wyjątkowe są tylko chwile spędzone z bliską osobą, bo powodują, że czujemy bezgraniczne i niczym niezmącone szczęście. Właśnie to jest w życiu najważniejsze, a nie kolejne cele i tworzenie list rzeczy do zrobienia czy osiągnięcia, które być może nigdy nie staną się naszym udziałem.
Ta historia potwierdza także, że prawdziwa miłość istnieje. Należy w to wierzyć całym sobą i dążyć do jej odnalezienia, a następnie pielęgnować w każdej sekundzie i sprawić, by nami zawładnęła i żyła w nas aż do ostatniego oddechu oddanego po tej części lustra. Każdego dnia trzeba walczyć z całych sił, aby miłość, nieważne jaka, stała się częścią nas samych i codzienności naszego życia, które mija tak szybko.
Ta opowieść z jednej strony jest niesamowita, z drugiej zaś skrywa tragiczne oblicze. Słodko-gorzkie przeżycia, które zbudowały jedno światło i połączyły dwie dusze. Historia jego życia, którą miałam okazję poznać, udowadnia, że pomimo niepowodzeń oraz licznych przeciwności warto walczyć, cieszyć się z otrzymanej szansy, bez przerwy czegoś pragnąć i uśmiechać się nawet wtedy, gdy przed sekundą po naszych policzkach płynęły słone łzy.
Teraz, po upływie tak wielu tygodni od naszej pierwszej rozmowy, wciąż wierzę, że nasze ścieżki nie przecięły się bez powodu. Sądzę, że stało się tak, aby magia pełna wzruszenia, wspaniałości oraz emocji wzniosła się w powietrze i dotarła do najdalszych zakątków ziemi, czyniąc życie innych lepszym oraz dając nadzieję, że im także może przytrafić się coś takiego. Spotkaliśmy się w pół drogi, by opowieść dawnych lat przetrwała aż po kres tego świata i była jak światło latarni morskiej, które prowadzi bezpiecznie do domu.
Wszystko zaczęło się pewnej zimy, gdy śnieg pokrył dachy oraz ulice swoją bielą. To właśnie wtedy nadeszły zmiany, pisząc nowy rozdział w księdze jego życia. Koniec nadszedł niespodziewanie w jeden z letnich dni, gdy niebo zmieniało swe barwy z ciemnych na jasne, zostawiając tysiące wspomnień unoszących się w powietrzu niczym płatki śniegu tamtego zimowego, pamiętnego dnia.