- W empik go
Do Boga: poemat - ebook
Do Boga: poemat - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 185 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Âàðøàâà, 5 Iþëÿ 1901 года.
Siostrze Stanisławie poświęcam
I.
Miasto Śpi… W mroku mrugają latarnie,
Rzędami okien patrzą kamienice,
W załamach murów szary mrok się garnie,
Pełznie pasami przez puste ulice
Starego miasta… Pod nocy oponą,
Jak martwy rycerz w zardzewiałej zbroi,
Miasto bez ruchu i bez głosu stoi…
Kopuły świątyń w nocnym mroku toną,
A na kopułach usiadła grudniowa
Noc, rozwiesiła na gzymsach swe cienie
I zadrzemała, zaklęta w milczenie,
Wpatrzona w przestrzeń – bez szmeru, bez słowa…
Przebiegam puste ulice… Noc ciemna
I w moją duszę zapadła milczeniem…
Spieszno mi! biegnę – a trwoga tajemna
Pełznie przez puste ulice i cieniem
Wlecze się za mną od proga do proga –
Pełna przerażeń i przestrachów – trwoga…
Tam kędyś leżą przepaściste dale,
Jak nieme sfinksy z twarzą tajemniczą,
Długie, faliste słaniają sie żale.
Chwiejne zwątpienia, niby żmije syczą;
I głód wyciąga swoją długą szyje,
I zgrzyta, dzwoniąc żółtymi zębami…
Ach! w onych dalach, pod białemi mgłami
Nieprzetęskniona ludzka tęsknośc żyje!
A ja wciąż ide i patrzę – i patrzę
W one nieznane, a smutne przestrzenie,
Na te uśmiechy słońca coraz rzadsze,
Na te wilgotne coraz grubsze cienie –
I ide… Dziwny fatalizm mnie pędzi
I prąd mie dziwny w przestrzenie unosi…
I widzę oto na skalnej krawędzi
Śmierć czarna stoi i kosi… i kosi…
A pod nią otchtań pełna łez i kości
Krzyczy przepastną i mroczną gardzielą:
- – "Patrz! tu się kości, niby płótno, bielą!
Jam jest strażnicą wszechludzkiej nicości!…
A więc to nicość jest ową przystanią,
Do której płynie moja łódź na fali?
A więc nad ową przepastną otchłanią
Wszystko rozwieje się w uroczej dali,
Wszystkie wysiłki i każden pot krwawy
Pochłonie nicość – bez sławy – bez sławy!
Gdzie dom mój – przystań moja. Budowałem
Gmach o wieżycach strzelistych… Wieżyce
W jaśnieniu słońca kąpały się białem,
Świeciły słońcem, jak cztery księżyce,
Po rogach domu… Dziś przyszło zwątpienie –
Gmach cały runął i zarył sie w ziemi,
A ja oczyma szukam go błędnemi
I patrzę w one sfinksowe przestrzenie,..
Miasto śpi w mroku… Noc jesienna cicha
Świat oplatała srebrnej mgły oponą…
Kopuły świątyń w nocnym mroku toną,
W załamach arkad wiatr jesienny wzdycha…
Na granitowym krużganku kościoła
Chrystus ze spiżu dźwiga krzyż ze spiżu;
Gazowe światło drży i spływa z czoła,
Mroki pełzają po rękach i krzyżu…
Z oczu spiżowych patrzy cisza błoga,
Twarz pełna męki i pełna słodyczy…
Zda się ta postać nieruchoma krzyczy
Ogromnym ruchem: – Ludzieł tedy droga!" –
Zda się ta ręka wyciągnięta z burzy
Woła na tłumy z kościelnego proga:
–- "Dokąd idziecie, zbłąkani w podróży!
Ku prawdzie wiedzie tylko taka droga!" –
I pełzną ku mnie zewsząd nocne cienie…
Jeden cień mówi: – – Szukaj onej drogiU –
Drugi cień mówi: – "Masz skrwawione nogi,
A na tej drodze ciernie i kamienie…"
Trzeci cień mówi: – "Jak żebrak ubogi,
Idź – tam jest ducha twojego zbawienie!…"
– "Cha… cha!…" jak puszczyk, śmieje się zwątpienie
– "Cha… cha!… Zbawienie… Zawysokie progi!
Idz po jałmużnę, żebraku ubogi!…" –
II.
Ilekroć zamknę oczy, to w jasności
Promiennej widzę tę twarz Chrystusową,
Te twarz ze spiżu… potem białe kości
Widzę, w tę otchłań rzucone sfinksową,
Cidzie się zaczyna nicość… Dziwne dziwy!
Tutaj dzień biały – tam noc leży mgłami
Spiżowy Chrystus wiekuiście żywy,
A żywi ludzie są tylko trupami!
Spiżowa ręka drży i plonie życiem
I zda się mówi potęgą miłości,
A życia ludzkie kończą się rozbiciem
I zatopieniem w tem morzu nicości…
III.
Już późno… Nie śpię… sen trwożnie ucieka
2 czerwonych powiek… W samotnej komnacie
Cisza w miesięcznej kąpie się poświacie…
Myśl się do lotu rwie, jak ptak kaleka
Z złamanem skrzydłem… zrywa się i pada
W jakieś zielone miesięczne jaśnienie…
Sny białe chodzą po ziemi… Noc blada
Na mojem łóżu szarym zmierzchem siada,
Na twarz mą kładzie przezroczyste cienie
I mnie, i cieniom dziwy opowiada.
Budzi się nagle zaklęty w milczenie
Sen, falą płynie w półświatła, w półcienie…
Wyciągam ręce swoje, nocy blada,
Do ciebie! W tobie, nocy, jest duch Boży!
Twój sen mnie może z smutków wyspowiada…
Na mojem sercu, niby druh serdeczny,
W jasnym księżycu swoją skroń położy
I duszę moją, jak księgę, otworzy,
I pójdzie dusza szlakiem drogi mlecznej –
Aż się obudzi w promienistej zorzy!
Noc milczy… Tylko serce bije., bije…
Jakby na trwogę… W piersi coś się rodzi,
Coś się porusza, oddycha i żyje,
Do gardła pełznie i po mózgu chodzi…
Któś nagle w moją pierś zatapia dłonie,
Któś z piersi serce powoli dobywa –
Serce ocieka krwią, jak jęk, się zrywa,
Serce ocieka krwią i płonie… płonie…
Jakaś dłoń bierze chore serce moje
I w to miesięczne je kładzie jaśnienie…
Przecieram oczy, nieruchomy stoję –
W bladym księżycu leży serce moje,
A nad niem stoi, niby Bóg, sumienie!…
Noc księżycową złoci je poświatą,
A ono leży od swej krwi w księżycu
Czarne, jak gdyby owinięte szmatą
Żałobną…
Czuję, jak po mojem licu
Płyną łzy – płaczę, jako dziecię małe!
Jak trwożne dziecie do matki, o nocy,
Do ciebie ręce drżące i nieśmiałe
Wyciągam… Garnie się mój duch sierocy
Do ciebie, jasna, księżycowa nocy!…
Czuję chłód – idzie od piersi do czoła,
Do mózgu pełznie… Słyszę jakieś głosy…
Może to dzwonią spadające rosy!
Nie„ nie! tak rosy nie dzwonią… któś woła
Mnie… Słyszę dobrze jakiś szmer najcichszy –
Idą, zlewają się w szum… szum coraz wzrasta…
Czy nad dachami uśpionego miasta
Po czarnem niebie jakiś orkan wichrzy?
Czy się wyrwały ze snu i zadumy
Szeregiem wieków w sen zaklęte szumy.
Że olbrzymieją rozgwary dokoła,
Że pełzną głosy od okna, od proga,
A jakaś ręka wyciągnięta woła:
– "Ku prawdzie wiedzie tylko taka droga!…–
Jakiś głos mówi;
– fi Patrz! dzień się zaczyna
Nowy – w purpurach od morza do morza,
Jak Bóg, świetlista wstaje nowa zorza!
A ty powtarzasz; – wszystko proch i glina! –
A ty, wpatrzony w przepastne otchłanie.
Dążysz ku nocy… W tej smutnej podróży
Żadne nad tobą nie wstaje świtanie.
I chyba tylko krwawy ogień burzy,
Lub ryk o skały odbitego gromu –
Prowadzą ciebie do nicości domu…
Dałeś się unieść prądowi – i płyniesz
Obłędnym szlakiem, a płyniesz świadomie
I wiesz, że w onej mgle, w tym krwawym gromi"
Prędzej czy poźniej z swoją łodzią zginiesz…
Do ciebie nigdy nie idzie od zorzy
Żaden blask żywy i żaden dech Boży.
Jak zbrodzień, w nocne wpatrujesz się cienie
I dnia białego boisz się, jak zbrodzień,
I coraz głębiej grzeźniesz, padasz codzień,
I codzień większe zwalcza cię zwątpienie.
Wielki świat stoi przed tobą umarły.
Pełny mar, pełny piekielnych straszydeł,
A po nim ludzie chodzą, niby karły,
A żaden nie ma u swych ramion skrzydeł,
Żaden nad sobą nie ma zorzy…