Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Do Damaszku - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Do Damaszku - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 213 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

AKT PIERW­SZY

Na rogu uli­cy

Róg uli­cy, ław­ka pod drze­wem. Wi­dać bocz­ny por­tal ma­łe­go go­tyc­kie­go ko­ścio­ła, urząd pocz­to­wy i ka­wia­ren­ką, przed któ­rą sto­ją krze­sła. I pocz­ta, i ka­wiar­nia są za­mknię­te. Sły­chać zbli­ża­ją­ce się, a po­tem od­da­la­ją­ce tony mar­sza ża­łob­ne­go. Nie­zna­jo­my stoi na brze­gu chod­ni­ka jak gdy­by za­sta­na­wia­jąc się, w któ­rą stro­nę iść. Ze­gar na wie­ży za­czy­na bić: naj­pierw czte­ry ude­rze­nia, kwa­dran­se, wyż­szym to­ne­ra, po­tem, trzy ude­rze­nia na ozna­cze­nie go­dzi­ny, bar­dziej ba­so­wo. Wcho­dzi Pani, po­zdra­wia ski­nie­niem gło­wy Nie­zna­jo­me­go, chce go mi­nąć, ale przy­sta­je.

NIE­ZNA­JO­MY

To pani. Wie­dzia­łem, że pani przyj­dzie.

PANI

A więc wzy­wał mnie pan; czu­łam to.

– Ale dla­cze­go stoi pan tu na rogu uli­cy?

NIE­ZNA­JO­MY

Nie wiem; mu­szę gdzieś stać, kie­dy cze­kam.

PANI

Na co?

NIE­ZNA­JO­MY

Gdy­bym umiał po­wie­dzieć. – Od czter­dzie­stu lat na coś cze­kam. Zda­je mi się, że to, na co cze­kam, na­zy­wa­ją szczę­ściem, a może to tyl­ko ko­niec nie­szczę­ścia. Sły­szy pani, znów te strasz­li­we dźwię­ki, pro­szę po­słu­chać! Niech pani nie od­cho­dzi, bła­gam, niech pani nie od­cho­dzi, lęk mnie ogar­nia, kie­dy pani od­cho­dzi.

PANI

Dro­gi pa­nie! Spo­tka­li­śmy się przy­pad­kiem wczo­raj po raz pierw­szy i roz­ma­wia­li­śmy sam na sam przez czte­ry go­dzi­ny. Wzbu­dził pan moje współ­czu­cie, nie po­wi­nien pan jed­nak nad­uży­wać mo­jej życz­li­wo­ści.

NIE­ZNA­JO­MY To praw­da, nie po­wi­nie­nem. Ale bła­gam pa­nią na wszyst­ko, pro­szę mnie nie zo­sta­wiać sa­me­go. Je­stem tu w ob­cym mie­ście, nie mam żad­nych przy­ja­ciół, a moi nie­licz­ni zna­jo­mi wy­da­ją mi się zu­peł­nie obcy, a na­wet wro­dzy.

PANI

Wszę­dzie wro­go­wie; wszę­dzie sa­mot­ny! Dla­cze­go od­szedł pan od żony i dzie­ci?

NIE­ZNA­JO­MY

Gdy­bym to wie­dział? – Gdy­bym w ogó­le wie­dział po co ist­nie­ję, dla­cze­go tu sto­ję, do­kąd mam iść, co po­cząć. – Czy wie­rzy pani, że są lu­dzie po­tę­pie­ni już za ży­cia.

PANI

Nie, nie wie­rzę.

NIE­ZNA­JO­MY

Pro­szę spoj­rzeć na mnie!

PANI

Nig­dy w ży­ciu nie za­znał pan ra­do­ści?

NIE­ZNA­JO­MY

Nie! A gdy zda­wa­ło mi się, że tak, była to tyl­ko pu­łap­ka, by mnie sku­sić do dal­sze­go zno­sze­nia tej nie­do­li. Kie­dy spa­dał mi do ręki zło­ty owoc, za­wsze był za­tru­ty albo zgni­ły od środ­ka.

PANI

Niech pan wy­ba­czy, że py­tam – ja­kie jest pań­skie cre­do?

NIE­ZNA­JO­MY

Ta­kie – że gdy będę miał dość tego wszyst­kie­go, odej­dę!

PANI

Do­kąd?

NIE­ZNA­JO­MY

W ni­cość. To, że moja śmierć – za­le­ży ode mnie, daje mi nie­wia­ry­god­ne po­czu­cie wła­dzy…

PANI

O Boże, pan igra ze śmier­cią!

NIE­ZNA­JO­MY

Tak jak igram z ży­ciem – je­stem prze­cież po­etą. Mimo po­sęp­ne­go uspo­so­bie­nia, nig­dy nie umia­łem brać ni­cze­go zbyt se­rio, na­wet wiel­kich zmar­twień, i są chwi­le, kie­dy za­czy­nam wąt­pić, czy ży­cie jest bar­dziej rze­czy­wi­ste niż moje wier­sze

(sły­chać or­szak ża­łob­ny śpie­wa­ją­cy psal­my: De pro­fun­dis)

Znów nad­cho­dzą. Nie ro­zu­miem, dla­cze­go mu­szą cho­dzić tak w kół­ko uli­ca­mi!

PANI

Pan się boi?

NIE­ZNA­JO­MY

Nie, ale to mnie draż­ni, bo to wszyst­ko wy­glą­da na cza­ry… – Nie śmier­ci się boję, lecz sa­mot­no­ści, bo w sa­mot­no­ści czło­wiek ko­goś spo­ty­ka. Nie wiem czy to ko­goś in­ne­go wy­czu­wam, czy sie­bie sa­me­go, ale w sa­mot­no­ści nie jest się sa­mot­nym. Po­wie­trze gęst­nie­je, po­wie­trze kieł­ku­je i za­czy­na­ją, wy­ra­stać isto­ty, któ­re są nie­wi­dzial­ne, ale wy­czu­wal­ne, któ­re żyją.

PANI

Pan to do­strzegł?

NIE­ZNA­JO­MY

Tak, od ja­kie­goś cza­su do­strze­gam wszyst­ko, ale nie tak jak daw­niej, kie­dy wi­dzia­łem tyl­ko rze­czy i wy­da­rze­nia, kształ­ty i ko­lo­ry. Dziś wi­dzę my­śli i sens! Ży­cie, któ­re przed­tem było wiel­kim non­sen­sem, na­bra­ło zna­cze­nia, i do­strze­gam dziś ce­lo­wość tam, gdzie daw­niej wi­dzia­łem tyl­ko przy­pa­dek. – Gdy więc wczo­raj spo­tka­łem pa­nią, przy­szło mi na myśl, że zna­la­zła się pani na mo­jej dro­dze po to, by mnie ura­to­wać albo znisz­czyć.

PANI

Dla­cze­go mia­ła­bym pana znisz­czyć?

NIE­ZNA­JO­MY

Bo taka pani rola.

PANI

Ani mi to przez myśl nie prze­szło. Wzbu­dza pan we mnie przede wszyst­kim współ­czu­cie… tak, jesz­cze nig­dy, nig­dy w ży­ciu nie wi­dzia­łam czło­wie­ka, któ­ry od pierw­sze­go spoj­rze­nia wzru­szał­by mnie do łez… Pro­szę wy­znać, co pan ma na su­mie­niu? Czy zro­bił pan coś złe­go, co nie zo­sta­ło ujaw­nio­ne lub uka­ra­ne?

NIE­ZNA­JO­MY

Słusz­nie pani pyta! Nie mam na su­mie­niu wię­cej grze­chów niż inni, któ­rzy żyją bez­tro­sko… może tyl­ko tyle, że nie chcia­łem, by ży­cie mnie oszu­ka­ło.

PANI

A w ży­ciu trze­ba dać się mniej lub wię­cej oszu­ki­wać – żeby żyć.

NIE­ZNA­JO­MY

To nie­mal obo­wią­zek, ja zaś chcia­łem tego unik­nąć… jest też może w moim ży­ciu ja­kaś ta­jem­ni­ca, któ­rej nie znam… wie pani, w mo­jej ro­dzi­nie krą­ży le­gen­da, że je­stem od­mień­cem.

PANI

Co to zna­czy?

NIE­ZNA­JO­MY

Od­mie­niec to dziec­ko el­fów za­mie­nio­ne na dziec­ko zro­dzo­ne z czło­wie­ka.

PANI

Pan w to wie­rzy?

NIE­ZNA­JO­MY

Nie, ale uwa­żam, że w tej ale­go­rii coś jest. W dzie­ciń­stwie wciąż pła­ka­łem, jak­bym źle się czuł na świe­cie. Nie­na­wi­dzi­łem ro­dzi­ców, tak jak oni mnie nie­na­wi­dzi­li. Nie zno­si­łem przy­mu­su, utar­tych zwy­cza­jów, ry­go­rów i cią­gnę­ło mnie tyl­ko do lasu i nad mo­rze.

PANI

Mie­wał pan kie­dy wi­zje?

NIE­ZNA­JO­MY

Nig­dy! Ale czę­sto zda­wa­ło mi się, że mo­imi lo­sa­mi kie­ru­ją dwie róż­ne isto­ty: jed­na daje mi to, cze­go pra­gnę, a dru­ga stoi obok i bru­dzi dar, któ­ry tra­ci dla mnie wszel­ką war­tość, tak że nie chcę go tknąć. To rze­czy­wi­ście praw­da, że mia­łem w ży­ciu wszyst­ko, cze­go za­pra­gną­łem – ale oka­za­ło się to nic nie­war­te.

PANI

Do­stał pan wszyst­ko i mimo to jest pan nie­za­do­wo­lo­ny.

NIE­ZNA­JO­MY

To wła­śnie na­zy­wam prze­kleń­stwem….

PANI

Niech pan nie bluź­ni! – Dla­cze­góż w ta­kim ra­zie nie wy­szedł pan w swo­ich pra­gnie­niach poza ży­cie do­cze­sne i nie się­gnął tam, gdzie nie ma żad­ne­go bru­du?

NIE­ZNA­JO­MY

Bo wąt­pi­łem w ist­nie­nie cze­goś poza by­tem do­cze­snym.

PANI

A te elfy?

NIE­ZNA­JO­MY

Prze­cież to tyl­ko baj­ka! – Usią­dzie­my chwi­lę na ław­ce?

PANI

Chęt­nie, ale na co pan wła­ści­wie cze­ka?

NIE­ZNA­JO­MY

Na otwar­cie pocz­ty. Leży tam list, któ­ry mia­no mi do­rę­czyć, a któ­ry nie może do mnie do­trzeć

(sia­da­ją)

Niech pani opo­wie coś o so­bie!

(Pani wyj­mu­je ro­bót­kę)

PANI

Nie ma o czym mó­wić.

NIE­ZNA­JO­MY

Dziw­ne, ale ja też wo­lał­bym o pani my­śleć w ode­rwa­niu od oso­by, od imie­nia – nie wiem prze­cież na­wet jak brzmi pani na­zwi­sko – chęt­nie sam nadał­bym pani imię – pro­szę niech mi pani po­zwo­li się za­sta­no­wić – ależ tak, po­win­na się pani na­zy­wać Ewa

(robi gest w stro­ną ku­lis)

Fan­fa­ry

(sły­chać marsz ża­łob­ny)

Zno­wu ten marsz ża­łob­ny… Od tej chwi­li ma pani lat trzy­dzie­ści czte­ry „ więc uro­dzi­ła się pani w ty­siąc osiem­set-sześć­dzie­sią­tym czwar­tym. Ko­lej na cha­rak­ter, bo i tego też nie znam. Ma pani bar­dzo do­bry cha­rak­ter, gdyż głos pani brzmi jak głos mo­jej zmar­łej mat­ki – mó­wiąc o mat­ce mam na my­śli abs­trak­cyj­ne po­ję­cie Mat­ki, bo moja mat­ka nig­dy mnie nie pie­ści­ła, pa­mię­tam, tyl­ko, że mnie biła. Tak, tak, wi­dzi pani, ja je­stem wy­cho­wa­ny w nie­na­wi­ści. W nie­na­wi­ści! Wet za wet! Oko za oko! Pro­szę spoj­rzeć na tę bli­znę na czo­le, to od sie­kie­ry, któ­rą ska­le­czył mnie brat, kie­dy wy­bi­łem mu ka­mie­niem przed­ni ząb. Nie by­łem na po­grze­bie ojca, po­nie­waż ka­zał mnie wy­rzu­cić z we­se­la mo­jej sio­stry. Uro­dzi­łem się z nie­pra­we­go łoża , po ban­kruc­twie ojca, w cza­sie kie­dy ro­dzi­na no­si­ła ża­ło­bę po sa­mo­bój­stwie jed­ne­go z wu­jów. Te­raz zna pani moją ro­dzin­kę. Nie­da­le­ko pada jabł­ko od ja­bło­ni! Z tru­dem tyl­ko unik­ną­łem cięż­kich ro­bót – łącz­nie czter­na­stu lat – i dla­te­go mam wszel­kie po­wo­dy być wdzięcz­ny tym el­fom, choć może nie­zbyt mnie one uszczę­śli­wia­ją…

PANI

Chęt­nie słu­cham tego, co pan mówi, ale niech pan nie mie­sza w to el­fów; to mi spra­wia przy­krość, ogrom­ną przy­krość!

NIE­ZNA­JO­MY

Szcze­rze mó­wiąc nie bar­dzo w nie wie­rzę, jed­nak za­wsze po­wra­ca­ją. Czy nie są to du­sze po­tę­pio­ne, któ­re nie do­stą­pi­ły od­ku­pie­nia? Cóż! W ta­kim ra­zie je­stem tak­że dzie­cię­ciem trol­la. Raz są­dzi­łem już, że od­ku­pie­nie jest bli­skie, dzię­ki ko­bie­cie, ale to była ogrom­na po­mył­ka, gdyż wła­śnie wte­dy za­czę­ło się naj­gor­sze pie­kło.

PANI

Ee, pan tak tyl­ko mówi. No do­brze, jest pan po­tę­pio­ny, ale jest na to rada.

NIE­ZNA­JO­MY

Uwa­ża pani, że dźwięk dzwo­nów i świę­co­na woda przy­nio­są mi uko­je­nie… Pró­bo­wa­łem, ale nic mi to nie po­mo­gło. Czu­łem się jak dia­beł ma wi­dok zna­ku krzy­ża. Mów­my te­raz o pani!

PANI

To zby­tecz­ne! – Czy za­rzu­co­no panu kie­dyś że źle wy­ko­rzy­stu­je pan swo­je zdol­no­ści?

NIE­ZNA­JO­MY

Za­rzu­ca­no mi wszyst­ko. Nikt w moim mie­ście nie był tak znie­na­wi­dzo­ny jak ja, oto­czo­ny laką od­ra­zą. By­łem w zu­peł­nym od­osob­nie­niu. Gdy wcho­dzi­łem do ja­kie­goś lo­ka­lu, lu­dzie od­su­wa­li się ode mnie. Gdy chcia­łem wy­na­jąć po­kój, za­wsze był już za­ję­ty. Ka­pła­ni wy­kli­na­li mnie z am­bo­ny, na­uczy­cie­le z ka­te­dry, a ro­dzi­ce w domu prze­kli­na­li. Rada ko­ściel­na chcia­ła mi kie­dyś ode­brać pra­wo opie­ki nad mo­imi dzieć­mi. Wte­dy zbun­to­wa­łem się i pod­nio­słem pięść – prze­ciw nie­bu.

PANI

Dla­cze­go pana tak nie­na­wi­dzo­no?

NIE­ZNA­JO­MY

Nie wiem! Prze­cież nie mo­głem pa­trzeć jak lu­dzie cier­pią – i wzy­wa­łem, pi­sa­łem: wy­zwól­cie się, ja wam do­po­mo­gę. Mó­wi­łem do bied­nych: nie daj­cie się wy­zy­ski­wać bo­ga­czom! A do ko­biet mó­wi­łem: nie po­zwól­cie, by męż­czyź­ni na­kła­da­li wam jarz­mo. Do dzie­ci zaś, i to było naj­gor­sze, mó­wi­łem: nie słu­chaj­cie po­le­ceń wa­szych ro­dzi­ców, je­śli są nie­spra­wie­dli­wi. A ja­kie kon­se­kwen­cje? Cał­kiem nie­po­ję­te, bo mam prze­ciw­ko so­bie i bo­ga­tych i bied­nych, męż­czyzn i ko­bie­ty, ro­dzi­ców i dzie­ci! Po­tem zaś przy­szły cho­ro­ba i ubó­stwo, hań­bią­ca że­bra­ni­na, roz­wód, pro­ce­sy, wy­gna­nie, sa­mot­ność, a te­raz, ostat­nio – my­śli pani, że osza­la­łem?

PANI

Nie, nie są­dzę…

NIE­ZNA­JO­MY

W ta­kim ra­zie jest pani na pew­no je­dy­ną oso­bą, któ­ra tak nie my­śli, ale to dla mnie tym cen­niej­sze.

PANI (wsta­je)

Mu­szę pana opu­ścić…

NIE­ZNA­JO­MY

Pani też!

PANI

Ale nie po­wi­nien pan tu­taj zo­sta­wać.

NIE­ZNA­JO­MY

Więc do­kąd mam pójść?

PANI

Do domu, pra­co­wać!

NIE­ZNA­JO­MY

Nie je­stem ro­bot­ni­kiem, je­stem po­etą.

PANI

Nie chcia­łam pana ura­zić. Ma pan słusz­ność: po­ezja to dar, któ­ry się otrzy­mu­je, ale któ­ry moż­na utra­cić. Niech go pan nie zmar­nu­je!

NIE­ZNA­JO­MY

Do­kąd pani idzie?

PANI

Mu­szę coś za­ła­twić…

NIE­ZNA­JO­MY

Czy jest pani oso­bą re­li­gij­ną?

PANI Ja je­stem ni­czym.

NIE­ZNA­JO­MY

Tym le­piej, w ta­kim ra­zie zo­sta­nie pani czymś. Och, jak bar­dzo chciał­bym być pani sta­rym śle­pym oj­cem, pro­wa­dzi­ła­by mnie pani na jar­mar­ki, że­bym za­ra­biał śpie­wem, ale nie­szczę­ście w tym, że nie mogę się ze­sta­rzeć – tak wła­śnie jest tak­że z dzieć­mi el­fów, nie ro­sną, gło­wy im tyl­ko puch­ną. I krzy­czą… Chciał­bym być czy­imś psem, za kimś cho­dzić, tak żeby nig­dy już nie być sa­mot­nym – cza­sem tro­chę je­dze­nia, od cza­su do cza­su kop­niak, jed­na piesz­czo­ta, dwa ude­rze­nia szpi­cru­tą.

PANI

Mu­szę już iść! Do wi­dze­nia!

NIE­ZNA­JO­MY (z roz­tar­gnie­niem)

Do wi­dze­nia!

(sie­dzi da­lej na ław­ce: zdej­mu­je ka­pe­lusz, ocie­ra pot z czo­ła. Po­tem ry­su­je la­ską na pia­sku)

ŻE­BRAK (wcho­dzi. Wy­gląd ma na­der dziw­ny; szu­ka cze­goś w rynsz­to­ku)

NIE­ZNA­JO­MY

Co tam zbie­ra­cie, że­bra­ku?

ŻE­BRAK

Po pierw­sze – o co cho­dzi? A poza tym nie je­stem że­bra­kiem – czy pana pro­si­łem o co­kol­wiek?

NIE­ZNA­JO­MY

Prze­pra­szam, dość trud­no oce­nić lu­dzi po wy­glą­dzie.

ŻE­BRAK

Za­pew­ne. Po­tra­fi pan na przy­kład od­gad­nąć kim je­stem?

NIE­ZNA­JO­MY

Nie, ani nie po­tra­fię, ani nie chcę; po pro­stu zu­peł­nie mnie to nie in­te­re­su­je.

ŻE­BRAK

Kto może z góry wie­dzieć. Za­in­te­re­so­wa­nie przy­cho­dzi zwy­kłe do­pie­ro po­tem, kie­dy już jest za póź­no. Vir­tus post num­mos!

NIE­ZNA­JO­MY

Coś ta­kie­go! Że­brak mó­wią­cy po ła­ci­nie?

ŻE­BRAK

Wi­dzi pan, za­in­te­re­so­wa­nie już się bu­dzi. Omne tu­lit punc­tum qui mi­scu­it uti­le dul­ci. Mnie uda­wa­ło się wszyst­ko, co tyl­ko przed­się­wzią­łem, z tej mia­no­wi­cie przy­czy­ny, że nig­dy nic nie ro­bi­łem. Chciał­bym na­zwać się Po­li­kra­te­sem, tym, co to rzu­cił do mo­rza swój pier­ścień. Czy wie pan, że do­sta­łem od ży­cia wszyst­ko, cze­go chcia­łem? Ale ja nig­dy ni­cze­go nie chcia­łem i znu­żo­ny po­wo­dze­niem wy­rzu­ci­łem pier­ścień. Te­raz na sta­rość, ża­łu­ję tego i szu­kam go w rynsz­to­kach, ale po­nie­waż po­szu­ki­wa­nia mogą trwać dłu­go, nie gar­dzę, w bra­ku zło­te­go pier­ście­nia, pa­ro­ma nie­do­pał­ka­mi cy­gar.

NIE­ZNA­JO­MY

Nie wiem, czy pan że­brak kpi, czy brak mu pią­tej klep­ki.

ŻE­BRAK

Wi­dzi pan, ja tego też nie wiem.

NIE­ZNA­JO­MY

A wie pan, kim ja je­stem?

ŻE­BRAK

Nie mam po­ję­cia; i wca­le mnie to nie in­te­re­su­je.

NIE­ZNA­JO­MY

Za­in­te­re­so­wa­nie przy­cho­dzi zwy­kle do­pie­ro po­tem… To nie­sły­cha­ne! Do­pro­wa­dził mnie pan do tego, że po­wta­rzam pań­skie sło­wa. Prze­cież to­tak jak­by pa­lić po kimś nie­do­pał­ki cy­gar. Pfe!

ŻE­BRAK (uchy­la ka­pe­lu­sza)

A pan nie chce mo­ich nie­do­pał­ków?

NIE­ZNA­JO­MY

Co to za bli­znę ma pan na czo­le?

ŻE­BRAK

Pa­miąt­ka po jed­nym bli­skim krew­nym.

NIE­ZNA­JO­MY

Strach mnie ogar­nia. Mu­szę do­tknąć tego czło­wie­ka, żeby spraw­dzić, czy na­praw­dę ist­nie­je

(do­ty­ka ra­mie­nia Że­bra­ka)

Tak, on ist­nie­je na­praw­dę! – Pro­szę, oto skrom­ny da­tek! W za­mian za to obie­ca mi pan, że bę­dzie pan szu­kać pier­ście­nia Po­li­kra­te­sa w in­nej dziel­ni­cy,

(po­da­je mo­ne­tę)

post num­mos vir­tus. No pro­szę, znów za­czy­nam prze­żu­wać! Pro­szę odejść! Pro­szę odejść!

ŻE­BRAK

Odej­dę, ale do­praw­dy dał mi pan za dużo. Zwra­cam panu trzy czwar­te, w ten spo­sób je­ste­śmy so­bie win­ni tyl­ko przy­ja­ciel­ski upo­mi­nek!

NIE­ZNA­JO­MY

Przy­ja­ciel­ski upo­mi­nek? Nie je­stem pań­skim przy­ja­cie­lem!

ŻE­BRAK

Ale ja pań­skim. Gdy się jest sa­mot­nym na świe­cie, nie wol­no tak bar­dzo prze­bie­rać w lu­dziach.

NIE­ZNA­JO­MY

Pan wy­ba­czy, że po­że­gnam pana krót­ko! Pfe!

ŻE­BRAK

Ależ pro­szę, pro­szę bar­dzo; tyl­ko gdy się zno­wu spo­tka­my, będę miał w po­go­to­wiu przy­wi­ta­nie znacz­nie dłuż­sze.

(od­cho­dzi)

NIE­ZNA­JO­MY (sia­da i ry­su­je koń­cem, la­ski na pia­sku)

Nie­dziel­ne po­po­łu­dnie! Dłu­gie, sza­re, smut­ne nie­dziel­ne po­po­łu­dnie, kie­dy to we wszyst­kich do­mach zje­dzo­no już pie­czeń wo­ło­wą z kwa­śną ka­pu­stą i kar­to­fla­mi. Sta­rzy uci­na­ją so­bie po­obied­nią drzem­kę. Mło­dzi gra­ją w sza­chy i palą cy­ga­ra. Służ­ba po­szła na nie­szpo­ry. Skle­py po­za­my­ka­ne. Och, to dłu­gie za­bój­cze po­po­łu­dnie, dzień od­po­czyn­ku, gdy du­sza prze­sta­je się po­ru­szać, gdy rów­nie nie­moż­li­we jest spo­tkać zna­jo­mą twarz jak wci­snąć się do knaj­py…

PANI (wra­ca; ma kwiat przy de­kol­cie)

NIE­ZNA­JO­MY

No pro­szę! Wy­star­czy, bym otwo­rzył usta i po­wie­dział co­kol­wiek, a na­tych­miast ży­cie za­da­je mi kłam!

PANI

Jesz­cze pan tu sie­dzi?

NIE­ZNA­JO­MY

Chy­ba obo­jęt­ne czy pi­szę na pia­sku tu… czy gdzie in­dziej, by­le­bym pi­sał na pia­sku.

PANI

A co pan pi­sze? Pro­szę po­ka­zać?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: