- W empik go
Do nielicznego grona szczęśliwych - ebook
Do nielicznego grona szczęśliwych - ebook
Esej o współczesnym świecie, blaskach i cieniach demokracji, zagrożeniach dla kultury i zaletach rewolucji w ujęciu historyka idei i filozofa polityki.
„Zastanawiałem się długo nad tytułem tego eseju. Najbliższe było mi sformułowanie «to the happy few», czyli dedykacja Stendhala zamieszczona na końcu Pustelni parmeńskiej (...).
Chodziło mi o tych, zapewne niezbyt licznych w skali świata zachodniego, którzy nie chcą ulec marazmowi, do którego nas skłania stan rzeczy. Stan nie tej lub owej rzeczy, lecz wszystkich rzeczy (...).
Happy few to swego rodzaju elita czy też raczej grupa wyróżniająca się szczególnymi cechami, a przede wszystkim: bezinteresownym podejściem do kultury, odwagą w stawianiu pytań i przekonaniem, że o to, co nasze, bez czego nas by nie było, co stanowi o naszej formie życia – trzeba walczyć do ostatniej kropli krwi (częściej atramentu). Nie jest to elita, bo ludzi tych nie łączy ani pozycja społeczna, ani poglądy polityczne, ani konkretna wizja niezbędnych przemian. Nie staną na barykadach, chyba że będzie trzeba razem z innymi, i nie podejmą odpowiedzialności politycznej za ojczyznę, kraj czy świat, jeżeli ta odpowiedzialność wymagałaby konkretnych i skutecznych działań. Nie bardzo się do tego nadają i nie tak powinni być przez innych wykorzystani.
Pośród happy few są wielcy pisarze i ludzie, którzy nie napisali i nie powiedzieli ani jednego stosownego słowa. Znani i nieznani. Podziwiani i lekceważeni. Łączy ich (nas) wszystkich troska o własny interes, a ten interes to przyjemność płynąca z udziału w świecie, jaki cenimy, łączy ich także troska o losy tego świata. Mamy poczucie, że pojawiły się nowe zagrożenia, zagrożenia przede wszystkim wewnętrzne, i jakoś chcemy w tej sytuacji zareagować. Jakoś – czyli nie wiemy jak i sposobów poszukujemy. Nie mamy najmniejszej pretensji do tych, którzy albo nie dostrzegają naszego świata, albo nie dostrzegają zagrożenia, albo nie chcą na nie reagować. Niech idą swoją drogą, o ile tylko nam pozwolą iść naszą. «To the happy few» oznacza zatem – nielicznym zgromadzonym w tym nieco sekretnym towarzystwie. Nikogo nie zachęcam i nikomu nie odmawiam prawa członkostwa. Proszę tylko o dwie godziny lektury i ja już będę szczęśliwy”.
(fragment Wstępu)
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-244-1023-1 |
Rozmiar pliku: | 468 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zastanawiałem się długo na tytułem tego eseju. Najbliższe było mi sformułowanie „to the happy few”, czyli dedykacja Stendhala zamieszczona na końcu Pustelni parmeńskiej. Dlaczego jednak napisany po polsku esej miałby mieć angielski tytuł? Czy to nie pretensjonalne? Nie bardzo bym się tym przejmował, gdyby nie fakt, że dobrze dedykacji Stendhala na polski przełożyć się nie da. „Nielicznym szczęśliwym” brzmiałoby nieco idiotycznie. Wiedziałem, że Stendhal wziął tę dedykację od Szekspira, z Henryka V (akt czwarty, scena 3), więc zacząłem w internecie szukać różnych polskich tłumaczeń. I nieoczekiwanie pojawił mi się następujący cytat:
„Gdy przeglądałem kalendarzyk, chcąc przypomnieć sobie kontekst planów snutych w Warszawie 4 grudnia 1974 roku, spotkała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Spostrzegłem, że zakreśliłem następnego dnia, 5 grudnia, imieniny Kryspina. Nie, żadnego Kryspina nigdy nie znałem. Ale to w dzień świętego Kryspina u Szekspira Henryk V wygłasza przed bitwą wspaniałą mowę do żołnierzy, wielką pochwałę wierności sobie, walki o słuszną sprawę, wolności i przyjaźni. A więc aż tak był mi wtedy bliski fragment o «małej, ale szczęsnej garstce braci» («we few, we happy few, we band of brothers»), że obchodziłem dzień świętego Kryspina jako prywatne święto? Cenzura, propaganda, jałowość i kłamliwość oficjalnej doktryny, brak swobody i perspektyw, na pewno był to ciemny horyzont tamtego czasu, ale rodziła się wówczas możliwość obrony i uświetnienia własnej niezależności, stworzenia własnego świata, który trzeba było sobie z pewnym wysiłkiem budować, zmagając się z dokuczliwymi utrudnieniami. Jak jednak ten swobodny świat był potrzebny tym, którzy do niego wędrowali, tym, którzy starali się go dla siebie zbudować!
Jak cudownie się w nim oddychało! Jak, mimo wszystko, potrafiło być w nim barwnie i radośnie, mimo wszystko, mimo drętwej mowy dokoła, mimo oficjalnej szarości, martwoty! Zachowuję wdzięczność dla ludzi, książek, obrazów, pejzaży, dzięki którym świat wydawał się swobodniejszy i rozleglejszy, bliższy, kryjący w sobie wiele zakątków. Po to pisaliśmy Od Mochnackiego do Piłsudskiego, aby swój świat rozszerzyć i uczynić własnym. Po to czytaliśmy polskich autorów XIX wieku, aby oddychać swobodnie i czuć się suwerennie, tu i teraz, gdzie byliśmy, w latach siedemdziesiątych, w Warszawie. Mam nadzieję, że po ćwierćwieczu trochę tego upojenia sensowną swobodą, tego oczarowania różnorodnością świata, tej radości z odzyskanych przodków odnaleźć można na kartach naszej książki. I może przyda się ona innym, którzy w odmiennych warunkach wyruszą w podobną podróż ku własnym źródłom – czeka ona przecież każdego niezależnie myślącego człowieka”.
To słowa mojego przyjaciela Wojciecha Karpińskiego pochodzące z posłowia napisanego w 1996 roku. Posłowia do opublikowanej przez nas wspólnie naszej pierwszej książki Sylwetki polityczne XIX wieku (1974), wydawanej po raz kolejny i bez cenzury w 1997 roku.
Zupełnie zapomniałem o tym fragmencie i tylko szczęśliwy przypadek (czy na pewno przypadek?) sprawił, że mogę go zacytować. Słowa powyższe są w pełni zgodne z moją intencją. Nieco ją precyzując i interpretując Stendhala, napiszę, że chodziło mi o tych, zapewne niezbyt licznych w skali świata zachodniego, którzy nie chcą ulec marazmowi, do którego nas skłania stan rzeczy. Stan nie tej lub owej rzeczy, lecz wszystkich rzeczy. Wśród wielu użytków czynionych z wspomnianej dedykacji jest piosenka pod takim tytułem, liczne książki, czasem bez powołania się na Stendhala. Natomiast pośród jego interpretatorów – a był i jest ich całkiem spory zastęp – nie ma zgody co do rzeczy podstawowej. Czy mianowicie „happy few” to swego rodzaju elita, czy też raczej grupa wyróżniająca się szczególnymi cechami, a przede wszystkim: bezinteresownym podejściem do kultury, odwagą w stawianiu pytań i przekonaniem, że o to, co nasze, bez czego nas by nie było, co stanowi o naszej formie życia – trzeba walczyć do ostatniej kropli krwi (częściej atramentu). Nie jest to elita, bo ludzi tych nie łączy ani pozycja społeczna, ani poglądy polityczne, ani konkretna wizja niezbędnych przemian. Nie staną na barykadach, chyba że będzie trzeba razem z innymi, i nie podejmą odpowiedzialności politycznej za ojczyznę, kraj czy świat, jeżeli ta odpowiedzialność wymagałaby konkretnych i skutecznych działań. Nie bardzo się do tego nadają i nie tak powinni być przez innych wykorzystani.
Pośród happy few są wielcy pisarze i ludzie, którzy nie napisali i nie powiedzieli ani jednego stosownego słowa. Znani i nieznani. Podziwiani i lekceważeni. Łączy ich (nas) wszystkich troska o własny interes, a ten interes to przyjemność płynąca z udziału w świecie, jaki cenimy, łączy ich także troska o losy tego świata. Mamy poczucie, że pojawiły się nowe zagrożenia, zagrożenia przede wszystkim wewnętrzne, i jakoś chcemy w tej sytuacji zareagować. Jakoś – czyli nie wiemy jak i sposobów poszukujemy. Nie mamy najmniejszej pretensji do tych, którzy albo nie dostrzegają naszego świata, albo nie dostrzegają zagrożenia, albo nie chcą na nie reagować. Niech idą swoją drogą, o ile tylko nam pozwolą iść naszą. „To the happy few” oznacza zatem – nielicznym zgromadzonym w tym nieco sekretnym towarzystwie. Nikogo nie zachęcam i nikomu nie odmawiam prawa członkostwa. Proszę tylko o dwie godziny lektury i ja już będę szczęśliwy.POZA PRZESZŁOŚCIĄ
– POZA CZASEM
Wszystko się zmienia. Bardzo wielu zmian nie zauważamy. W sierpniu z dnia na dzień jest nieco mniej liści, ale nie od razu to dostrzegamy. Wiele zmian natychmiast zapominamy, a inne zapominamy po pewnym czasie. Zapominamy rzeczy niezbyt ważne – ile kosztowały przedmioty codziennego użytku przed denominacją – ale także ważne, na przykład jak wyglądało życie codzienne, zanim komunizm upadł. Niewątpliwie słabnie pamięć jednostek, a wskutek tego także pamięć zbiorowa. Pamięć słabnie z wielu przyczyn. Rozpatrzmy je nieco bliżej.
Po pierwsze, im więcej jest zapisane, sfotografowane, upamiętnione, tym mniej trzeba pamiętać. Kiedy pamięć stanowiła formę przechowania zarówno wydarzeń historycznych, jak i przeszłości domowej, trzeba było sobie stale opowiadać, jak to niegdyś było. Wieczorami siadano i opowiadano te same historie po wiele razy, właśnie żeby pamiętać. Pisano dzienniki, w których umieszczano nawet błahe zdarzenia. W znacznej mierze z tego obowiązku zostaliśmy zwolnieni. Prawie wszystkie czyny zostały zapisane.
Po drugie, w coraz większym stopniu stan ten ma charakter powszechny; społeczeństwa zachodnie wywodzą się ze świata, w którym pamięć zbiorowa była tylko pamięcią lokalną i obejmowała tylko zdarzenia bezpośrednio znaczące dla lokalnych środowisk. Kiedy ludzie z tych środowisk weszli do wielkich społeczeństw, pamięć lokalną zostawili w dawnych domach, które potem kupił ktoś obcy, a inna pamięć zbiorowa przestała im być potrzebna. Ba, często wręcz ją odrzucali, bo stanowiłaby o tej ich tożsamości, której starali się pozbyć. Dotyczy to w formie jaskrawej chłopów, ale – wbrew pozorom – także pozostałych.
Po trzecie, w demokracji wszyscy jesteśmy inni niż dawniej i nie potrzebujemy pamięci. Jedni się wstydzą pamiętać lub wspominać, inni mają to za zajęcie zbyteczne. Jeżeli chcą wiedzieć, jak kiedyś było, to sięgają do popularnych książek historycznych, gdzie coraz częściej opisywane są szczegóły, których fantazyjności nadziwić się nie możemy. Książki te nas bawią lub ciekawią, ale są nam głęboko obce, a w najlepszym razie stanowią tylko formę rozrywki. Ich lektura to podróż do obcych, nieznanych nam przedtem krajów i nie ma z współczesnością, z teraźniejszością zupełnie nic wspólnego.