- W empik go
Do nieznajomej. Tom 1 nowelle - ebook
Do nieznajomej. Tom 1 nowelle - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 282 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
…. Od lat kilku darzysz mnie Pani listami, w których pełno zajmującej treści i pouczających uwag. Pozostały one wszystkie bez odpowiedzi, gdyż do tej pory jesteś Pani dla mnie – nieznajomą. Z pod tajemniczej zasłony, w wytwornej formie obszernego zwykle listu, wskazujesz mi Pani kartę po karcie księgi wielkiej, niezbadanej, nazywanej: życiem. Zajmowała Cię każda natura bogata, niezależna, zbuntowana przeciw krzywdzie ludzkiej i ciemnocie; – każdy umysł ciekawy a zgnębiony; – serce ogniste a samotne; – wszelka energija podniosła a miotająca się w więzach!… Bardzo często zastanawiałaś się Pani nad tem, że obok nędzy i niedostatku, trapiącego wielkich i maluczkich duchem, idzie często na marne i niejedno podnioślejsze uczucie, które mogłoby rozwinąć się w kwiat bujny i wonny…
Takie zmarnowane uczucia są jak nuta wrzaskliwa struny życia, zerwanej na zawsze; są osią niewidzialnego i cichego dramatu, który dojrzeć, dosłyszeć i odczuć potrafiłaś Pani nieraz w bezimiennych listach swoich… Na ich kanwie pióro zdolnego pisarza mogłoby wyhaftować wiele pięknych i niepoślednich obrazów, – nieudolne, posyła Ci tylko ten skromny zbiorek noweli. Jeżeli one kiedykolwiek dojdą do rąk Twoich, rad będę bardzo, gdy uważać je zechcesz za usilne staranie zrozumienia Twych uwag i myśli niepowszednich, – za jedną tylko, słabo skreśloną odpowiedź na listów i zapytań tyle…………………………………………………………….
… Kennt ihr noch das alte Lied,
Das einst so wild die Brust durchglüht.
Ihr Saiten dumpf und trübe?
Die Engel, – die nennen es Himmelsfreud',
Die Teufel, – die nennen es Höllenleid,
Die Menschen, die nennen es – Liebe.I.
– Celinko droga….
– Słucham cię, mateczko.
– Domyślasz się zapewne, że będę dziś dla ciebie zwiastunką dobrej nowiny.
– Zaciekawiasz mnie, matko….
– Pan Adam prosił mnie o twą rękę….
– Pan Adam?…. o mą rękę? – wyszeptała młoda panna z widocznym niepokojem, malującym się na jej wyrazistych i pięknych rysach twarzy.
– Czy cię to zadziwia?
– Bynajmniej. Lecz kiedyż, matko, mówił z tobą o mnie?
– Wczoraj, gdy nad wieczorem używaliśmy przechadzki, ponad brzegiem rzeki, lecz teraz dopiero znalazłam chwilę stosowną, by ci powiedzieć to, czegoś się oddawna spodziewała.
– I cóżeś mu rzekła, mateczko?
– Przyjęłam oświadczyny jego z radością, lecz po ostatnie słowo odesłałam do ciebie.
– On też mówił i ze mną.
– A ty cóżeś mu odpowiedziała?…….. Milczysz?……..
Proszę cię, mów. przestraszasz mnie.
– Nic – odparła bojaźliwie Celina, oczu nie podnosząc na matkę.
– Jakto? Nic?….. to być nie może. Co mówisz dziecko nierozważne?
– Tak, nic, prawie to samo, co nic. Nie mogłam znaleść innej odpowiedzi – wyszeptała Celina.
– Niepodobna mi w to uwierzyć, a czy wiesz, że takie postępowanie mogło go na zawsze od ciebie odstręczyć, że takie postępowanie to lekceważenie. Przyznasz zaś sama, Celinko, że dla takich jak pan Adam ludzi, żywić winniśmy wielki szacunek, a nawet wielką sympatyję…. Mówił ze mną tak szczerze, iż wzruszył mnie do głębi. Zapewniał, że cię kocha miłością najprawdziwszą; że staraniem jego będzie, by każda życia godzina wydzwoniła ci spokój, dostatek i szczęście. A tyś mu nie nie odpowiedziała…. Czy wiesz, co znaczy milczenie dla serca, które goreje najpiękniejszym w życiu płomieniem? Nic – to tylko trzy litery, lecz dla niego to są trzy deski od trumny, w której pochowa zmarnowane uczucia, zawiedzione nadzieje i zwichnięte na zawsze zamiary!
– Zatrważasz mnie, matko. Więc cóżem ja winna, że jego uczucia, choćby najszczersze, nie znalazły u mnie żadnego oddźwięku? Miałam-że kłamać lub gwałt sobie zadawać? Uczyniłam zaś więcej, aniżeli uczynić mogłam i przyznam ci się, droga matko, że pozostawiłam mu nadzieję.
– Źle bardzo uczyniłaś: lepszą byłaby odpowiedź odmowna a stanowcza. Jest to cios. który strasznym bywa wprawdzie, lecz często uleczy serce cierpiące. A nadzieja, jestto lalka w złocistej szacie, która przywabia błyszczącemi oczyma, przykuwa do siebie zalotnym uśmiechem i uwija się między ludźmi po to, by ich z objęć serdecznych strącać w przepaść zwątpienia i wiecznej zagłady. I ja niegdyś, moje dziecko, miewałam nadzieje, i mnie zabłysnął jasny promień tego złudnego słońca; lecz nieprzeparte losu okoliczności wszystkiemu stanęły na zawadzie. Ja marzyłam niegdyś o takim człowieku, który najpiękniejsze życie złożył na ołtarzu najpiękniejszej sprawy, a pomimo to, ulegając namowom starych i chorych rodziców, zostałam w lat kilka żoną twego ojca, który niedługo umarł, pozostawiwszy mi w spadku kłopoty gospodarskie, zawikłane procesy, tę naszą wioskę i ciebie, maleńką sierotę. Gdybyś wiedziała, Celinko, ile godzin zrozpaczenia i goryczy przepędziłam pochylona nad twoją kołyską, tobyś nigdy, nikomu nie dawała w darze nadziei, która tak częto w zwodnicze przyobleka się blaski.
– Mateczko moja najdroższa, nie bierz tego tak do serca. Zobaczysz, wszystko dobrze się skończy. Nie martw się, proszę.
– Nie martwić się, a czyż mało mam powodu do ciągłej troski i zmartwienia? Czy sądzisz, że nie wiem jaką jest właściwa przyczyna odmowy tak nieoględnie panu Adamowi udzielonej? Ty myślisz o kim innym, moja Celinko.
Celina zapłonęła tak silnym rumieńcem… że prędko odwróciła twarz przed okiem matki i patrzeć poczęła w stronę ogrodu, z której dolatywało tajemnicze nawoływanie kukułki, wplatające się w nieustanny tryl słowika.
W tejże chwili głuche i prędko stłumione westchnienie, mimowolnie dobyło się z piersi obu tych kobiet. Powoli oddalały się one od werendy na ogród wychodzącej i zapuszczały się w szerokie jego aleje. Wiosna wszędzie rostaczała czarowne wdzięki i uśmiechy. Ulice ogrodu wysadzone stuletnim kasztanem, powiewną akacyją i wyniosłym jesionem, rzucały w około cień zarówno przyjemny, jak blask słońca majowego, – i zaledwo dozwalały dojrzeć, pięknym obsypane kwiatem, bzy i czeremchy, oraz symetryczne a wzorzysto jak kobierce pourządzane klomby, na których bujnie rozkwitłe orliki i spireje… irysy i lonicery, narcyzy i tulipany, prześcigały się wzajem w rozmaitości barw i kształtów.
– Tak, tak, moja córko – rzekła starsza kobieta, siadając na darniowej ławeczce ogrodu – nic ujść nie zdoła bacznego oka troskliwej matki. Uważam, iż od pewnego czasu marzenie stało się dla ciebie pokarmem codziennym; nieustanną podróż odbywasz po niebiańskich obszarach, oczami ciała i duszy błądzisz i szukasz na drodze zasianej gwiazdami, jak gdybyś jedną z nieb… dopatrzeć i posiąść chciała. Bezcelowa to wędrówka. Nie należy dla błędnych marzeń i niebiańskich ogników poświęcać rzeczywistego szczęścia, które nam los tak często sam do ręki wkłada.
– Matko droga!
– Moja Celinko – mówiła dalej matka, objąwszy córkę w ramiona – przecież ja tylko twego dobra pragnę. Zaufaj trochę mojemu doświadczeniu i moim cierpieniom, które mnie nauczyły inaczej patrzeć na różne ludzkiej doli objawy – i myśleć też o nich inaczej. Porzuć niedostępne dla nas marzenia, zapomnij o tym, który jak meteor przesunął się po drodze twego życia, – zapomnij, bo światło niebieskie świeci zwykle niegodnym albo wybranym. Wiem, że wymagam od ciebie rzeczy wielkiej, trudnej, może niepodobnej w wykonaniu, lecz pomyśl, iż twe nadzieje i marzenia wątłe jak tkanka pajęcza, zerwać się mogą za lada wiatru powiewem; więc ich zaparcie się znośniejszem będzie, aniżeli gorycz możliwego zawodu. Zapomnij i zwróć oczy na ziemię. Czy nie ładna już dla ciebie wioska nasza, czy ogród nasz nie prześliczny, czy w dali nie czerni się las twój ukochany, a bocian nie klekocze nad naszemi głowami? Wszak to do twego młodego serca wiosna tak uroczo wdzięczy się i śmieje. Przecież można być szczęśliwą w takiej atmosferze, pod pieczą zacnego i kochającego cię serca….
Celina opuściła głowę na piersi, i widocznie w myśli słowa matki rozważać poczęła.
Po długiem milczeniu obie kobiety powstały z miejsca i wolno przechadzać się poczęły wśród wonnej atmosfery ogrodu. Celina oparła głowę na ramieniu matki, i w ten sposób idąc zadumane, zbliżyły się i spoczęły w chłodnej, gęsto winem i powojem pokrytej altanie.
– Pomyśl i rozważ to sobie oględnie. W twojej tylko jest mocy naprawić złe, przez ciebie zrządzone. Spodziewam się, że czas pewien pan Adam jeszcze tu zabawi. Lecz zdaje mi się… że któś nadchodzi, czy nie on sam?
W tej chwili wszedł do altany młody chłopak z paczką w ręku.
– A to ty, Wojciechu, cóż powiesz nowego?
– Przyniosłem z poczty jakąś paczkę, list i gazety – odrzekł, obracając słomiany kapelusz w rękach.
– A…. list…. rzekła Celina z rozjaśnioną twarzą. Dajże go prędzej….
I żywo odebrała od chłopca list zamknięty w kwadratowej kopercie, na której farbą niebieską, ze wszystkiemi szczegółami, dokładnie wyciśniętą była starożytna tarcza herbowa.
Celina, cała jaśniejąca radością, chciała go podać matce, lecz nagle drgnęła.
– Mamo! – zawołała – list jest do mnie.
– Od kogo?
– Od niego – odrzekła zarumieniona.
Teraz i matka była wzruszona.
– Co ci pisze? – zapytała, a coś więcej niż prosta ciekawość brzmiała w jej głosie: usta kobiety drżały.
– Pisze, że w tej oto paczce, przysyła mi książki, o które go przed wyjazdem prosiłam – odrzekła Celina prędko, z twarzą rozpromienioną, oka nie spuszczając z listu. Nadmienia, że ich odszukanie sprawiło mu wielką przyjemność. Jaki on dobry, nieprawdaż matko? Następnie dziękuje grzecznie za gościnność, jakiej w domu naszym doznał i donosi, że bawi od kilku tygodni w Paryżu, uczęszcza na wykłady znakomitych profesorów Sorbony, spodziewa się, że pod koniec lata odetchnie świeżem powietrzem wioski naszej, i….
– I co?
– I nic – odrzekła Celina wesoło – i podpis..
Lecz widząc pewien wyraz rozczarowania na twarzy matki – rzekła:
– Czytaj sama, mateczko, to może się czegoś więcej doczytasz.
Oczy kobiety przebiegłszy szybko wstęp, zatrzymały się na ustępie końcowym: – "Szczęśliwym będę – czytała – gdy porzucę to gwarne ognisko cywilizowanego świata i zawitam w gościnne progi waszego modrzewiowego dworu, by odetchnąć świeżą wonią lasów i pól ojczystych, by przysłuchiwać się nieustannemu szmerowi rzeki, by znajdować się tam, gdzie wasze szla – chętne uderzają serca, by pod cieniem drzew szumiących wśród pięknej i prostaczej natury, marzyć o szczęściu w domowej zagrodzie i o tej, która tu bóstwem być musi, aby owe szczęście otrzymanem być mogło…. "
– Prawda – rzekła z łagodnym uśmiechem matka, składając list. – Niema już nic więcej: w najciekawszem miejscu urwane. Może sobie każdy tłómaczyć jak mu się podoba, jak piszący wystawia sobie bóstwo szczęścia w domowem ognisku. W twoim wieku na takiej kanwie zwykło się najpiękniejsze wzorować marzenia…. Ale pamiętaj….
– On mnie kocha, matko najdroższa – wykrzyknęła Celina, rzucając się matce w objęcia.
Przez pewien czas pozostawały obie kobiety w niemym i serdecznym uścisku. Było coś szczególnego w tem pocałowaniu matki: ściskała ona córkę, jakgdyby ją wydarła z nieubłaganych objęć śmierci, lub pragnęła tem jednem uściśnieniem zażegnać od niej na zawsze smutną dolę życia.
– Mateczko, ktoś nadchodzi.
Niedaleko altany dały się słyszeć niezbyt lekkie, powolne kroki.
– Pan Adam idzie.
– Pan Adam? W takiej chwili. Może przychodzi po stanowczą odpowiedź…. Cóż ja mu powiedzieć mogę? Poradź, ach poradź mi, matko!
– Trudna rada – odrzekła zmieszana, zatroskana matka. – Dziwnie się jakoś to wszystko składa. Bądź dla niego uprzejmą, bardzo uprzejmą, okaż mu w rozmowie pewien odcień życzliwości i poproś w imieniu moiem, by mi darował chwilkę rozmowy. Lepiej zatem będzie, gdy pozostawię was samych.
Odeszła szybko boczną aleją, zanim do altany wszedł pan Adam.
Był on w sile męskiego wieku, wyniosłej postawy i zdrowego oblicza. Wchodząc do altany, ukłonił się grzecznie, poważnie, ciągle w rękach trzymał ryżowy, czarną wstążką przepasany kapelusz. Wolno i nieśmiało zbliżył się do stolika, przy którym siedząc Celina, poczęła, to rozrzucać, to składać różne przybory robótki kobiecej.
– Dlaczegóż to nie widziałyśmy pana wczoraj, całe popołudnie – odezwała się pierwsza, z widocznem drżeniem w głosie.
– Pani bardzo łaskawa, że pamięta o mnie – odrzekł z chłodnym ukłonem.
– Mama też kilkakrotnie dopytywała się o pana.
– Byłem w lesie.
– W lesie? całe popołudnie? Używałeś pan przechadzki samotnie.
– Tym razem nie, proszę pani. Znalazłem w biblijotece książeczkę bardzo rzadką; zabrałem ją z sobą do lasu, usiadłem pod dębem rozłożystym, i ot tak, dla rozerwania myśli – uczyłem się.
– Uczył się pan? bardzo Ciekawam czego?
– Chiromancyi, to jest sztuki wróżenia z ręki, taki jest bowiem tytuł tej książeczki.
– I nauczył się pan tego z łatwością?
– Potrzebuję tylko trochę wprawy, by wyrokować o przyszłości, jeżeli nie tak dwuznacznie, jak Pytia, to przynajmniej tak odważnie, jak owa młoda i ładna cyganka, która niedawno nam wszystkim tak świetną przyszłość wróżyła.
– Więc proszę, niech mi pan wróży.
To mówiąc, podała mu rękę długą, delikatną" zgrabną.
Pan Adam milcząc, uważnie przypatrywał się podanej sobie ręce.
– Cóż, czy trudno odgadnąć? – zapytała – czy pan nic odczytać nie może i nic nie widzi.
– "Widzę rękę białą, jak alabaster, kształty miękie, toczone, jak z pod Canovy dłuta, – żyłki delikatne jaki błękitnego jedwabiu nici, dłoń gładką i różową jak atłas; widzę linije łamiące się w przeróżny sposób: lecz właśnie z takiej ręki…. wróżyć jest trudno.
– Doprawdy, pan mnie przestraszasz, lecz proszę, niech pan nie obawia się wygłosić niepomyślnej wróżby.
– Niepomyślnej dla pani? bynajmniej, ja tylko – dodał patrząc uważnie, to na rękę, to w oczy panny Celiny – ja tylko dla siebie wy czytuję wróżbę najniepomyślniejszą.
– Dla siebie? z mojej ręki? Czy być może?
– Tak, panno Celino, te żyłki…. te linije długie i te kąty pokazują, że to wykwintna ręka pańska, ręka arystokratyczna, dla której uścisk spracowanej dłoni za szorstki. Tak, panno Celino, ta piękna ręka pani przekonywa mnie, że powinieniem jak najprędzej stąd się oddalić, wyjechać.
– Pan zamierzasz nas opuścić – przerwała Celina zmieszana, z miejsca powstając.
– To mój zamiar stanowczy. Przyszedłem panią pożegnać. Do domu mam spory kawał, a komu w drogę, temu czas. Zresztą pobyt mój w domu państwa mógłby dziś tylko przeszkadzać.
– Przeszkadzać, panie Adamie, komu?
– Pani samej; lecz przedewszystkiem być mało miłym….
Głosu zabrakło mu w piersiach. Odetchnął głęboko.
– Komu? – zapytała Celina, opierając ręce na stoliku patrzą c śmiało w twarz pana Adama.
– Jemu! – odrzekł – podnosząc ze stolika list z herbową pieczątką i wskazując go Celinie.
Na twarz pięknej dziewczyny rumieniec wystąpił szkarłatny. I ona, tak jak on zapewne zrozumiała i domyśliła się wszystkiego. Nie wiedziała, co począć, co odpowiedzieć. Cichy, urwany głos głębokiego bólu wydobył się z piersi wzburzonej. Bezwładnie padła na ławkę, potem podparła ręką czoło i szukała w myśli odpowiedzi, choćby usprawiedliwienia.
– Panie Adamie – szepnęła, podnosząc głowę. Lecz w altanie nie było już nikogo. Zdaleka tylko spostrzegła go, gdy dosiadał wierzchowca i usuwał się z przed oczu jej tak szybko, jak szybko rozstrzygnął się los jego w pięknej wiosce, wśród krakowskich łanów.
Żal wielki, niepokój nieokreślony owładnął sercem Celiny po odjeździe Adama. Nie potrafiła sobie w żaden sposób wytłómaczyć tego dziwnego stanu swej duszy. Zdawało jej się, że ten koń rączy uniósł z sobą w tumanach kurzu jej spokój i uroczej młodości nadzieje. Dlatego też długo, zamyślona i smętna patrzyła w stronę, z której dochodził głuchy tentent konia, i sądziła w dziecinnem złudzeniu, że z tych szarych kłębów piasku wysnuje się wkrótce jakaś postać w bieli, która przytuli ją do uspakajającego łona, ogrzeje tchnieniem ust anielskich i zażegna od niej na zawsze posępnego smutku i czarnej troski godziny.
Lecz gdy wzrok jej padł na list leżący na stole, z gorączkowym pośpiechem schywiła go w owe białe i delikatne ręce, które straszyły pana Adama. Przeczytała półgłosem wolno, dokładnie, zastanawiając się nad każdym niemal wyrazem, a potem, obejrzawszy się ostróżnie dokoła, przycisnęła do gorących ust ów papier sztywny, gładki i zimny, czy tylko nie taki, jak charakter i serce autora listu onego.