Do przodu, dziewczyny! - ebook
Do przodu, dziewczyny! - ebook
Początek lat dziewięćdziesiątych nie był łatwy dla dorastających dziewcząt. Feministyczne hasła wydawały się przestarzałe i kojarzyły się z pokoleniem matek, a pop- i kontrkultura wciąż pełne były narcystycznych mężczyzn przekonanych o własnej nieomylności. Amerykańskie nastolatki powiedziały „dość!”. Chcąc zmienić skostniały układ sił, postanowiły rozsadzić system od środka. Tak narodził się punkowy ruch Riot Grrrl, który przez kilka lat z małej lokalnej inicjatywy urósł do rozmiarów subkultury i rozlał się na całe Stany.
Bikini Kill, Bratmobile, Heavens to Betsy i wiele innych dziewczyńskich zespołów grało w końcu tak, jak miały ochotę, sekretnie powielane ziny wypełniały skrzynki pocztowe nastolatek w całym kraju, a nieformalny sojusz kobiet rósł w siłę. I choć wspólnotowe działania ustały, a krąg buntowniczek zaczął trawić wewnętrzny konflikt, zaangażowane reprezentantki Riot Grrrl wciąż stanowią autorytet w sprawach związanych z równością, sprawiedliwością i feminizmem oraz inspirują kolejne pokolenia młodych kobiet do walki o własne miejsce i własny głos.
Do przodu, dziewczyny! to pasjonująca kronika kultowych lat dziewięćdziesiątych oraz niezwykła historia dziewczyńskiej rewolucji, której siła rozwaliła szowinistyczny mur dzielący od dekad alternatywną scenę.
Kategoria: | Socjologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8191-454-3 |
Rozmiar pliku: | 3,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Linda Polman _Laleczki skazańców. Życie z karą śmierci_
Charlie LeDuff _Detroit. Sekcja zwłok Ameryki_ (wyd. 3)
Tom Clavin Bob Drury _Serce wszystkiego, co istnieje. Nieznana historia Czerwonej Chmury, wodza Siuksów_ (wyd. 2)
Andrew Smith _Księżycowy pył. W poszukiwaniu ludzi, którzy spadli na Ziemię_
Nikki Meredith _Ludzkie potwory. Kobiety Mansona i banalność zła_
Nick Bilton _Król darknetu. Polowanie na genialnego cyberprzestępcę_
Patti Smith _Rok Małpy_
Magda Działoszyńska-Kossow _San Francisco. Dziki brzeg wolności_
David Treuer _Witajcie w rezerwacie. Indianin w podróży przez ziemie_
_amerykańskich plemion_
Sam Quinones _Dreamland. Opiatowa epidemia w USA_ (wyd. 2)
Ronan Farrow _Złap i ukręć łeb. Szpiedzy, kłamstwa i zmowa milczenia wokół gwałcicieli_
S. C. Gwynne _Imperium księżyca w pełni. Wzlot i upadek Komanczów_ (wyd. 2)
Matt Taibbi _Nienawiść sp. z o.o. Jak dzisiejsze media każą nam gardzić sobą nawzajem_
Holly George-Warren _Janis. Życie i muzyka_
Jessica Bruder _Nomadland. W drodze za pracą_
Laura Jane Grace Dan Ozzi _Trans. Wyznania anarchistki, która zdradziła punk rocka_
Legs McNeil Gillian McCain _Please kill me. Punkowa historia punka_ (wyd. 2)
Magdalena Rittenhouse _Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero_ (wyd. 2 zmienione)
Rachel Louise Snyder _Śladów pobicia brak. W pułapce przemocy domowej_
Jon Krakauer _Wszystko za życie_
Ewa Winnicka _Greenpoint. Kroniki Małej Polski_
Paul Theroux _Głębokie Południe. Cztery pory roku na głuchej prowincji_ (wyd. 2)
Lawrence Wright _Szatan w naszym domu. Kulisy śledztwa w sprawie przemocy rytualnej_
Geert Mak _Śladami Steinbecka. W poszukiwaniu Ameryki_ (wyd. 2)
Timothy Egan _Brudne lata trzydzieste. Opowieść o wielkich burzach pyłowych_
Charlie LeDuff _Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje_ (wyd. 2)
Robert Kolker _W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii_
Alex Kotlowitz _Amerykańskie lato. Depesze z ulic Chicago_ (wyd. 2)
Charlie LeDuff _Praca i inne grzechy. Prawdziwe życie nowojorczyków_
Piotr Jagielski _Święta tradycja, własny głos. Opowieści o amerykańskim jazzie_
Jan Błaszczak _The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side_ (wyd. 2)
Woody Guthrie _To jest wasz kraj, to jest mój kraj_
Lawrence Wright _Wyniosłe wieże. Al-Kaida i atak na Amerykę_ (wyd. 2 zmienione)OD AUTORKI CHCIAŁAM BYĆ JEDNĄ Z NICH
Przegapiłam kilka pierwszych lat działań ruchu Riot Grrrl. W 1991 roku, kiedy dziewczyny w Waszyngtonie rozprawiały o rewolucji, miałam czternaście lat. Mieszkałam niedaleko, na przedmieściach aglomeracji waszyngtońskiej, lecz już w stanie Maryland. Tego lata pojechałam na obóz teatralny. Wystawiałyśmy sztukę _The Wiz_; grałam w niej dobrą podstarzałą wiedźmę, która uczy Dorotkę, że jeśli tylko uwierzy w siebie, zdoła odnaleźć drogę do domu. Byłam ubrana w suknię balową z różowej satyny i wjeżdżałam na scenę zamknięta w dwuipółmetrowym lotosie zrobionym ze sklejki pomalowanej na różowo i lawendowo. Wszystkie członkinie zespołu teatralnego, chamskie szesnastolatki, nazywały mój kwiatowy pojazd „Fielką Fioletową Faginą”. Co wieczór zamykały mnie w nim na moment przed wejściem na scenę. Stałam tam i czekałam na sygnał, pogrążona w różowawej ciemności – takiej samej, jak ta, którą widać, gdy zamknie się oczy.
Tego lata, kilka tygodni po zakończeniu prac nad _The Wiz_, wybrałam się do sklepu z ciuchami Ross Dress for Less. Moi rodzice przeglądali ubrania na wieszakach, a ja przymierzałam T-shirty. Byłam sama w przebieralni, gdy zaczepił mnie ekspedient. Młody chłopak, pewnie nie miał więcej niż dwadzieścia lat. Rozmawialiśmy oddzieleni zasłonką, odpowiadałam nonszalancko na jego pytania. Właśnie rzuciłam na bok T-shirt i zastanawiałam się nad kraciastą koszulą, gdy nagle on powiedział coś, co sugerowało wyraźnie – nie pamiętam: otwarcie czy nie wprost, ale sens był jednoznaczny – że chciałby mnie przelecieć.
Zamarłam w tym maleńkim pomieszczeniu. Przykurczonymi rękami ukrytymi pod kołnierzykiem przytrzymywałam bluzkę, którą właśnie miałam odłożyć. Byłam pewna, że zaraz zwymiotuję wprost na zasłaną szpilkami szarą wykładzinę.
Powiedział coś w rodzaju: „Twoi rodzice są daleko. Nie usłyszą nas”. A może to było: „Nie usłyszą _ciebie_”?
Groźba, którą usłyszałam w jego głosie, mogła być prawdziwa. A może było to echo opowieści, którą mnie karmiono – opowieści o zagrożeniu, jakie dla wszystkich dziewcząt, zwłaszcza tych powyżej trzynastego roku życia, może stanowić niemal każdy mężczyzna? Chociaż nieustannie słyszałam o „czyhającym niebezpieczeństwie” i „potrzebie zachowania ostrożności”, teraz przerabiałam scenariusz najgorszy z możliwych: byłam w pułapce, półnaga, a od potencjalnego napastnika – mężczyzny, który chciał mnie skrzywdzić – oddzielała mnie jedynie płócienna zasłonka.
Pewnie mogłabym zwymiotować na _niego_. Słyszałam, że to czasem działa.
„Znalazłaś coś, Saro?” Moja matka! Stała przy trzyczęściowym lustrze. Wyszłam do niej pełna wdzięczności, tuląc do siebie, niczym nieporęczną zbroję, bluzki na wieszakach.
Chociaż nigdy w życiu nie znalazłam się w okolicznościach, w których zagrożenie gwałtem było równie realne, przez lata byłam w ciągłej gotowości, by zmierzyć się z podobnymi sytuacjami. Nie mogłam się przy tym uwolnić od wstydu, że w pewnym sensie to ja „skusiłam” owego ekspedienta – jak również Petera, wysokiego bębniarza marszowej orkiestry, który pewnego ranka popchnął mnie na szafkę w pustym korytarzu szkolnym i przytrzymał przez przerażająco długą chwilę, jak gdyby zastanawiał się, co ze mną zrobić. Puścił mnie dopiero, gdy usłyszał kroki zbliżającego się nauczyciela. Nigdy nie powiedziałam nikomu o tych zdarzeniach. W obu przypadkach wydawało mi się, że to moja wina.
Moje dorastanie było doświadczeniem ciągłych zmagań z losem; katastrofa zawsze czyhała w pobliżu, oblizywała usta i czekała, kiedy może wkroczyć do akcji. Byłam nieszczęśliwą nastolatką, która żyła w poczuciu wyobcowania i izolacji – na dodatek przekonaną, że tylko ja jedna się tak czuję.
Przekonanie to nie było pozbawione podstaw. Nie należałam do żadnej grupy czy paczki. Porzuciłam kółko teatralne po tym, jak jego wiceszefowa, niska, pogodna dziewczyna, która pachniała paczulą i ubierała się w ciuchy z gniecionego weluru, powiedziała mi, że delikatnych pocałunków, którym oddawałyśmy się na przednim siedzeniu samochodu jej matki, nie da się pogodzić z planem, jaki ma wobec niej Bóg. Pozbawiona jedynej paczki, jaką znałam, dryfowałam – zbyt dziwna dla elity bystrzaków i zbyt pilna dla koterii buntowników o fioletowych włosach, którzy w porze lunchu popalali papierosy za salą gimnastyczną.
Zaczęłam uciekać na weekendy do Waszyngtonu. Krótka podróż ośmiopasmową autostradą kończyła się ślepo na bezdrzewnym parkingu nieopodal stacji Shady Grove, na którym wysadzali mnie rodzice. Tam wsiadałam do kolejki jednej z linii waszyngtońskiego metra. Uwielbiałam przyglądać się pociągom, które czekały na sygnał do odjazdu. Wielkie monstra dyszały, nieruchomo stojąc na szynach, których dotknięcie groziło śmiercią. Gdy któryś z nich wreszcie ruszał, czułam ekscytację, jak gdybym spadała z urwiska.
W tygodniu samotnie jadałam lunche na pustym korytarzu, po czym zaszywałam się w szkolnej bibliotece, gdzie drzemałam w kącie między wyjściem ewakuacyjnym a półką z książkami o feminizmie. Przetrwanie każdego dnia było dla mnie wielkim wysiłkiem.
Desperacko poszukiwałam czegoś, co mogłoby mnie ocalić lub podpowiedziało, jak sama mam to zrobić.
Pierwsze wieści o ruchu Riot Grrrl dotarły do mnie jesienią 1992 roku. Byłam w dziesiątej klasie i właśnie wróciłam ze szkoły po kolejnym przygnębiającym dniu. Stałam przy kuchennym stole i przeglądałam pocztę, kiedy moją uwagę przykuł artykuł z najnowszego „Newsweeka”. Poczułam, jakby ktoś chwycił mnie za ramiona i mocno potrząsnął. Artykuł zatytułowany _Rewolucja Po Dziewczyńsku_ otwierała historia pewnej dziewczyny, która opisywała swoją reakcję na seksualne zaczepki szkolnego natręta: „Nie waż się tknąć ani mnie, ani żadnej z moich przyjaciółek!”. Dalsza część artykułu dotyczyła ogólnokrajowej sieci nastoletnich feministek, które zjednoczyły się, aby wspierać się nawzajem, walczyć z molestowaniem przez kolegów z klasy i rozmawiać na wszystkie tematy, „począwszy od strojenia gitary, a skończywszy na wychodzeniu z szafy”. Dziewczyny, według autorki, były „seksowne, asertywne i głośne”. Chociaż ja sama nie byłam seksowna, ani też szczególnie do tego nie aspirowałam, przypomniałam sobie, że przez jakiś czas w podstawówce – a sporadycznie i później – _bywałam_ asertywna i głośna. I znów chciałam taka być.
Nie ruszając się z miejsca, dwa razy przeczytałam artykuł. Wspomniano w nim, że riot grrrls niedawno zorganizowały konwent w Waszyngtonie. Czy to możliwe? W mojej okolicy były dziewczyny, które mogłyby mnie zrozumieć?
Kiedy mama wróciła do domu i przeczytała artykuł, stwierdziła, że nie wydaje jej się, aby ten ruch mógł być czymś, w co chciałabym się zaangażować.
A ja nigdy wcześniej niczego bardziej nie pragnęłam.
Riot grrrls były tak blisko mnie… czasami wyobrażałam sobie, że czuję zapach ich purpurowej farby do włosów. A jeśli któraś z nich chodziła do mojej szkoły? W erze przedinternetowej poszukiwania łatwo mogły utknąć w ślepej uliczce. W dziesiątej i jedenastej klasie regularnie przeglądałam dział mody w „The Washington Post” i sekcję ogłoszeń drobnych w „The City Paper”; wertowałam waszyngtońską książkę telefoniczną; sprawdzałam też tablicę ogłoszeń w feministycznej księgarni w centrum miasta, gdzie zaczęłam przesiadywać w weekendy, by czytać Alison Bechdel i Luce Irigaray – lecz nie natrafiłam na żaden trop.
Mimo to artykuł podsunął mi pewien pomysł. Skoro nie mogę dotrzeć do riot grrrls, sama wykombinuję, jak być feministką. Zbierając materiały do klasowej prezentacji, przeprowadziłam wywiad z koordynatorką oddziału National Organization for Women, która zachęciła mnie do utworzenia grupy w liceum. Zrobiłam to natychmiast. Klub przyciągnął kilkanaście członkiń i co najmniej taką samą liczbę antagonistów. Ci ostatni wyrażali swoją niechęć, majstrując przy naszej gablocie na szkolnym korytarzu – hasło FEMINISM: THE RADICAL NOTION THAT WOMEN ARE PEOPLE_!_ przerobili na FEMINISM: RADICAL MEN PEE. Wykrzykiwali też: „Lesby!” przez drzwi sali, w której odbywały się nasze zebrania, po czym uciekali.
Większość członkiń klubu obawiała się otwartego konfliktu, zatem rozgrywałyśmy sprawę ostrożnie; wydałyśmy serię porannych komunikatów z okazji Miesiąca Historii Kobiet, zorganizowałyśmy warsztaty samoobrony, a w naszej gablocie zamieściłyśmy tylko jedno, pojednawczo-wyjaśniające hasło: FEMINISM: IT’S ABOUT CHOICES . Ale nasza aktywność w najmniejszym stopniu nie odnosiła się do tego, co czułam w przymierzalni w Ross Dress for Less, jak również do tego, co czułam, gdy w prasie czytałam o tym, jak ogranicza się prawo do aborcji, jak gejom i kobietom odbiera się granty na działalność artystyczną ani jak szpaler oficerów marynarki wojennej rozbiera nastolatkę na konwencie Tailhook Association w Las Vegas. A potem przyszedł dzień, w którym lubiany przez wszystkich tenor pojawił się na próbie chóru w T-shircie z napisem: CZŁOWIEK, KTÓRY NOSI TĘ KOSZULKĘ, TO POLICJANT. POŁÓŻ SIĘ I RÓB WSZYSTKO, CO CI KAŻE.
Kiedy zobaczyłam ten T-shirt, pomyślałam, że się rozpłaczę. Potem stwierdziłam, że go uderzę. Przede wszystkim jednak chciałam, by konfrontacja była skuteczna, wzięłam się więc w garść, podeszłam do niego i oświadczyłam: „Twoja koszulka naprawdę mnie obraża”.
Wysokim, dziewczęcym głosem odparł: „A _twoja_ obraża _mnie_” i odszedł ze śmiechem. Miałam na sobie zwykłą zieloną koszulkę.
Im bardziej starałam się sublimować furię w strawną, dyplomatyczną retorykę „wyborów”, tym większa narastała we mnie wściekłość. Czułam się samotna nawet pośród członkiń klubu NOW. W artykule w „Newsweeku” napisano, że riot grrrls to „zapewne pierwsze pokolenie feministek, które tak wcześnie rozpoznało i wykorzystało swój gniew”. Zgoda: rozpoznałam swój gniew. Ale jak mogłabym go użyć całkiem sama?
Na początku 1993 roku w jednym z pism, które odkryłam, gdy przesiadywałam w weekendy we wspomnianej już feministycznej księgarni, w końcu trafiłam na adres waszyngtońskiej grupy Riot Grrrl. Pismo nosiło tytuł „off our backs” , a wydawały je kobiety z kolektywu o tej samej nazwie. Skład był robiony ręcznie, a drukowano je na cienkim papierze gazetowym. Jednak chociaż „off our backs” wyglądało jak z 1973 roku, w jednym z numerów zamieszczono wywiady z kilkoma riot grrrls oraz adres ich skrytki pocztowej.
Nareszcie. Znalazłam je. Natychmiast wysłałam im długi i egzaltowany list. A potem przez wiele miesięcy czekałam na odpowiedź.
W końcu otrzymałam kopertę, a w niej trzy odbite na ksero ulotki. Oto treść jednej z nich:
Okej, proponuję, aby te dziewczyny, które chcą coś zmienić, zaczęły pisać na swoich / naszych rękach. Dobrze do tego nadają się flamastry. Możecie rysować serca lub gwiazdy albo pisać na swoich palcach słowa, cokolwiek, to będzie sposób, aby prorewolucyjne dziewczyny mogły się nawzajem rozpoznać.
Czułam się jak tajna agentka, która sporadycznie otrzymuje wskazówki i instrukcje z nieznanej kwatery głównej. Teraz komunikaty zaczęły nadchodzić częściej. Stosowałam się do nich. Na grzbietach moich wiotkich, kościstych dłoni narysowałam flamastrem koślawe gwiazdy. Na ostatnich, najdłuższych stawach palców napisałam: R-I-O-T (na prawej) i G-I-R-L (na lewej) – po jednej literze na kostkę. Jeździłam autobusem; jeździłam metrem; odwiedzałam muzea; chodziłam do szkoły. Czekałam, aż natknę się na dziewczynę taką, jak ja. Czekałam, aż ujrzę całą ich grupę. Czekałam, aż zatrzyma mnie ich banda i powie: „Idziesz z nami”.
Mój nauczyciel gry na pianinie kazał mi umyć ręce.
Czytałam te trzy ulotki na okrągło. Jedna z nich informowała, że:
Waszyngtońska sekcja Riot Grrrl spotyka się w każde niedzielne południe o 15:00 w żółtym budynku Positive Force House w Arlington, 3510 8th Street N., tuż przy stacji metra Virginia Square.
Ale bałam się tam iść. Miałam obawy, że te dziewczyny okażą się dla mnie zbyt _cool_ i wtedy stracę ostatnią nadzieję.
Koleżanka ze szkoły dała mi kasetę Bikini Kill – wiedziałam, że to zespół w jakiś sposób powiązany z Riot Grrrl – i przez pewien czas przestała dla mnie istnieć wszelka muzyka oprócz tej, w której dominowała rozedrgana linia basu i wściekły wrzask Kathleen Hanny, który ścinał z nóg jak strumień wody chlustający z węża strażackiego: „_Dare you to do what you want! Dare you to be who you will!_” .
Ostatnim, decydującym impulsem był wisiorek wielkości tarczy zegarka, owalny, wycięty z zestawu Shrinky Dink, z napisem „Riot Grrrl” i kilkoma ręcznie narysowanymi gwiazdami. Zobaczyłam go na szyi dziewczyny na koncercie w sali chóru sąsiedniego liceum i od razu uświadomiłam sobie, że już kiedyś ją spotkałam; chodziłyśmy do tej samej podstawówki. Zapytałam ją o zebrania. Powiedziała, że powinnam przyjść. Wybrałam jedną z niedziel i zapisałam datę w kalendarzu.
Był kwiecień 1994 roku. Trzy dni przed wyznaczoną niedzielą, w szklarni przy domu Kurta Cobaina w Seattle znaleziono jego zwłoki. Pamiętałam, że „Newsweek” określał Courtney Love – żonę Cobaina, a teraz wdowę po nim – mianem „patronki” riot grrrls. Mnie osobiście nigdy nie ruszała ani Nirvana, ani zespół Hole, którego liderką była Love. O mały włos, a zostałabym w domu; obawiałam się, że spotkanie, na które się wybieram, zdominują żałobne nastroje, co od razu oddzieli mnie od pozostałych dziewczyn.
Mimo to poszłam, a kiedy w końcu przekroczyłam próg Positive Force House i znalazłam się w salonie na parterze, już wiedziałam, że pozostałe uczestniczki zebrania też mają w nosie Nirvanę i Hole. Rozmawiałyśmy o molestowaniu seksualnym przez kolegów z klasy i nauczycieli, o podkochiwaniu się w chłopakach i dziewczynach, o tym, jakich używamy tamponów i jakie lody najbardziej lubimy, a także o naszym oburzeniu seksistowskimi tekstami i zdjęciami, na jakie natrafiałyśmy w gazetach i telewizji. Nie każda z tych dziewczyn była punkówą, nie każda grała w kapeli i chociaż nigdy dotąd nie spotkałam nikogo, kto byłby bardziej _cool_ niż one, nie onieśmielało mnie to, a wręcz przeciwnie: przyciągało do nich. Były śmiałe, bezczelne i mocne. Ekspedientowi, który przystawiał się do mnie w przymierzalni, dałyby w twarz. Gdyby opiekowały się gablotą szkolnego klubu NOW, zamieściłyby w niej hasła w stylu: GDYBYŚ NIE BYŁ TAKIM DUPKIEM, MOŻE NIE MUSIAŁABYM BYĆ FEMINISTKĄ. Chciałam być jedną z nich.
Gdy rozmawiałam z tymi dziewczynami, zaczynałam rozumieć, że nie muszę być nieszczęśliwa. Kiedy jest się nastolatką, trochę krwi poleje się tak czy owak, ale można uniknąć tej konkretnej krwawej łaźni. Bolesność tego okresu i specyfika niedoli, które wówczas przeżywałam, miały charakter polityczny, a to oznaczało, że mogą ulec zmianie. Czułam się bezsilna nie dlatego, że byłam słaba, lecz dlatego, że żyłam w społeczeństwie, które osłabiało dziewczyny. Byłam nękana przez chłopaków nie dlatego, że ich prowokowałam. Nauczono ich, że takie postępowanie jest do przyjęcia, i wiedzieli, że nikt nie zareaguje. Nie było w tym mojej winy, a razem mogłyśmy z tym walczyć.
Po raz pierwszy od lat wiedziałam, że wszystko będzie dobrze.
Niemal wszystkie spotkania waszyngtońskiej grupy Riot Grrrl, począwszy od pierwszego, które miało miejsce w 1991 roku, odbywały się w tym samym domu w Arlington, siedzibie funkcjonującego już od dłuższego czasu punkowego kolektywu. W korytarzu, pod schodami, stała sięgająca ramion metalowa szafka na dokumenty, w której znajdowały się pamiątki po ruchu. Pewnego niedzielnego popołudnia, kiedy dotarłam na zebranie przed czasem, otworzyłam ją i przykucnąwszy pod schodami, zaczęłam grzebać w archiwach. Ślęczałam nad nimi, aż rozbolały mnie kolana i straciłam czucie w stopach. Znalazłam spisy telefonów pełne nazwisk dziewczyn, których nigdy nie spotkałam. Znalazłam stare protokoły i harmonogramy zebrań, wykazy sekcji ruchu w całym kraju i kartonowe szablony spryskane farbą w sprayu. Znalazłam oryginalne matryce zinów sprzed lat; rogi pisanych na maszynie tekstów zwijały się, bo stary klej przestał trzymać. Znalazłem szuflady wypełnione listami od dziewczyn takich jak ja, które trafiły gdzieś na wzmiankę o Riot Grrrl i pisały pod ten adres, bo pragnęły zachęty, nadziei, poczucia więzi.
Znalazłam też gruby album ze zdjęciami z piżamowych imprez, koncertów, marszu na Kapitol, meczu w krokieta topless w The National Mall. Przed spotkaniami często wpatrywałam się w milczeniu w twarze ze zdjęć. Kim były? Gdzie się podziały te wszystkie dziewczyny, których nazwiska wypełniały spisy telefonów? Co się stało z innymi sekcjami? Zawartość archiwów nie dawała mi spokoju. Najnowsze przedmioty w szufladach miały może pół roku; inne pochodziły najwyżej sprzed kilku lat. A jednak przeszłość, której były świadectwem, dawno minęła: była trochę legendą, a trochę mirażem.
Mijały lata. Wypełniłam tekstami kilkanaście numerów zina, zaczęłam grać w kapeli, poszłam na studia, założyłam własny zespół, zaliczyłam trasę koncertową, zaczęłam pisać o muzyce i polityce do czasopism. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych ktoś powiedział mi, że skrytka pocztowa waszyngtońskiej grupy Riot Grrrl została zamknięta i nie organizuje się już cotygodniowych zebrań. Coraz częściej słyszałam, że ludzie mówią o Riot Grrrl, używając czasu przeszłego. Niektórzy widzieli w nich radykalny ruch młodych feministek, lecz dla większości było to zjawisko muzyczne, styl, który wygasł: w najlepszym przypadku – epoka otwarcia się na „mocne” wykonawczynie; w najgorszym – ideologia, której znakiem rozpoznawczym był brak talentów muzycznych i brak gustu w kwestii stroju. Jeśli jakieś dziewczyny grały byle jak na gitarach, określano je mianem „riot grrrls”, jakby to był gatunek muzyki, jak rockabilly czy grindcore. W internecie można było kupić kostium „Riot Grrrl” na Halloween (w dziecięcych rozmiarach); wyglądał jak strój gotyckiej cheerleaderki w śniegowcach. Nawet feministyczne książki¹ poświęcone tematyce gender i muzyce rockowej bagatelizowały polityczne aspekty ruchu – ponieważ, jak podejrzewam, ich autorzy nie wiedzieli, jak traktować życie nastolatek, żeby czuły się ważne. Prawda o ruchu została pogrzebana. Pragnęłam, aby ktoś wyjaśnił nieścisłości, a przynajmniej sprostował nieprawdy. Potem zdałam sobie sprawę, że przecież _ja_ mogę zebrać te wszystkie opowieści w jedną całość i poświęciłam się raz jeszcze odkrywaniu riot grrrls.
Przez pięć lat prowadziłam badania na potrzeby tej książki: wiele jeździłam, aby rozmawiać z osobami, do których dotarłam dzięki znajomym znajomych lub które wytropiłam w internecie; buszowałam w prywatnych zbiorach oraz archiwach rozmaitych instytucji; oglądałam na mikrofilmach brytyjskie pisma muzyczne i stare biuletyny feministyczne. Minęło dziesięć lat, odkąd ostatnio pisałam coś do zina lub brałam udział w konwencie Riot Grrrl, nigdy jednak nie straciłam ciekawości – tej samej, która towarzyszyła mi, gdy kucałam przy szafce na dokumenty w Arlington, nie zważając na ból kolan i odrętwienie stóp. Jeśli coś straciłam, to poczucie, które miałam jako nastolatka, że rzeczy, nad którymi pracowałyśmy z przyjaciółkami i korespondentkami, były piękne i ważne; to przekonanie, że wiele naszych emocjonalnych problemów (brak wiary w siebie, zagubienie, smutek) nie wynika z osobistych niepowodzeń, lecz jest skutkiem presji politycznej i społecznej, a zatem, że możemy z nimi walczyć; wiarę, że jesteśmy w stanie – jak to ujęto w jednym z manifestów ruchu – naprawdę zmienić świat, i że go zmienimy. W trakcie prac nad tą książką odzyskałam łączność z tymi przekonaniami, a jednocześnie dowiedziałam się, że – w odróżnieniu od mojej epifanicznej błogości – wiele osób związanych z Riot Grrrl przeżywało swoje zaangażowanie w ten ruch znacznie głębiej. Wady ruchu oraz osobiste (i polityczne) przepychanki, na których powstrzymanie nie był on dobrze przygotowany, okazały się zgubne w większym stopniu, niż potrafiłam to dostrzec ze swojej ograniczonej perspektywy. Czasami dobrze jest zachować niewielki dystans od centrum eksplozji kulturowej – wpływ zapewne jest wtedy słabszy, lecz obrażenia nie tak poważne. Książka ta opowiada historię ruchu Riot Grrrl poprzez życie kilku głównych jego postaci – zarówno tych związanych z muzyką, jak i młodych kobiet, które były blisko, gdy się zaczynał, lub były zaangażowane w niego szczególnie długo lub intensywnie. Były jednak tysiące innych, o których historiach jedynie napomykam, a których życie w latach dziewięćdziesiątych trwale ukształtował ruch Riot Grrrl.
Zdałam sobie sprawę, że wiele podstawowych wartości ruchu jest dziś tak samo niezbędnych, jak były wtedy. Wczesne lata dziewięćdziesiąte były trudnym okresem dla kobiet – zwłaszcza młodych – a w kolejnych dekadach zbyt mało się zmieniało. Jednak od tamtej pory nie pojawił się żaden ruch, który potrafiłby skonfrontować się z seksizmem z mocą choćby zbliżoną do żaru i pasji Riot Grrrl. Dorastanie wiąże się z arogancją i bezkompromisowością. Z czasem nasze przekonanie o własnej nieomylności łagodnieje – i tak być musi. Nigdy jednak nie przestajemy potrzebować tego idealizmu i energii, tej odwagi, by nazywać politycznym to, co jest polityczne, a rzeczy, które są nie do przyjęcia, jako nie do przyjęcia – tak jak nigdy nie przestajemy potrzebować tego poświęcenia w kształtowaniu naszego życia i naszych społeczności na naszych własnych warunkach. Opowiadanie historii to dopiero początek.1 _DOUBLE DARE YA_:
NARODZINY BIKINI KILL
Na początku ktoś powiedział pewnej dziewczynie, żeby założyła zespół¹. Był rok 1989. George Bush zastąpił Ronalda Reagana w Białym Domu; Madonna znalazła się pod pręgierzem za to, że w teledysku do _Like a Prayer_ pocałowała czarnego świętego; nieznany zespół Nirvana miał właśnie wydać debiutancki album _Bleach_, a Kathleen Hanna wsiadła do autobusu w mieście Olympia w stanie Waszyngton i wyruszyła do Seattle.
Kathleen miała dziewiętnaście lat i kończyła drugi rok na Evergreen State College w Olympii. Jej lata licealne, z których część spędziła w Oregonie, a część w Maryland, smakowały piwem i trawą. Był to czas obleśnych facetów, tapirowanych fryzur, niedużych metalowych i reggae’owych koncertów oraz lekceważenia obowiązków szkolnych². Na Evergreen przyjęto ją w 1990 roku, ale tylko warunkowo. Zapisała się na kurs _women’s studies_ – wydawało się, że w programie nauczania nie ma nic poza _Drugą płcią_ Simone de Beauvoir – ale większość czasu i tak spędzała na zajęciach z fotografii na wydziale sztuk pięknych. Pracowała w studenckiej ciemni, gdzie wywoływała filmy dla studenckiej gazety. Do Seattle wybrała się na spotkanie z pisarką Kathy Acker, swoją bohaterką³. Czterdziestodwuletnia Acker była gwiazdą literackiej awangardy. Miała tatuaże i tlenione, ścięte po męsku włosy. Jej książki były dla Kathleen objawieniem. „Sama pisałam popieprzone bzdety i myślałam, że jestem kompletną świruską – wyznawała Kathleen. – A potem od jednej z nauczycielek fotografii dostałam powieść Acker _Blood and_ _Guts in High School_ i pomyślałam sobie: No nie, jednak nie jestem wariatką! Ta lektura pozwoliła mi odzyskać pewność siebie. Nie było dla mnie jasne, czy zostanę pisarką, fotografką, czy innego rodzaju artystką. Ale poczułam, że skoro inne kobiety tworzyły tak obłędne rzeczy, to i ja mogę”.
Bezczelne, niełatwe w lekturze opowieści Acker otwarcie zajmowały się kobiecą seksualnością i demolowały formę literacką. W _Blood and Guts in High School_ – powieści z 1978 roku, która tak wciągnęła Kathleen – młoda dziewczyna błaga ojca o seks, dołącza do gangu, ma dwie aborcje i idzie na koncert zespołu The Contortions, a wszystko to dzieje się na pierwszych czterdziestu trzech stronach książki. W tej opowiadanej w beznamiętny sposób historii brakuje ciągłości, a punkty widzenia ustawicznie się zmieniają. Całość tworzy kolaż, w którym mieszają się bajki, scenariusze, wiersze, rysunki męskich i żeńskich genitaliów oraz strony z podręcznika w języku perskim. Forma powieści sugeruje, że realia życia kobiet – zwłaszcza w odniesieniu do seksualności i molestowania – są zbyt skomplikowane, aby można je było wyrazić za pomocą typowej narracji. Tylko sprzeczności, pęknięcia i rozdźwięki pozwalały na przekazanie prawdy.
To nie nienawiść, rozumiesz, musimy się odegrać. Walczyć z tępotą gównianego społeczeństwa. Z wyalienowanymi, zrobotyzowanymi obrazami. Oto pani ciasteczko, pszę pani. Nie – wszystkiemu oprócz szaleństwa⁴.
_Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży._PRZYPISY KOŃCOWE
Od autorki. Chciałam być jedną z nich
1 Encyklopedyczna praca _She’s a Rebel. The History of Women in Rock & Roll_, autorstwa Gillian G. Gaar, opowiada dzieje ruchu wyłącznie przez historie zespołów Bikini Kill i Bratmobile, natomiast erudycyjne dzieło Simona Reynoldsa i Joy Press _The Sex Revolts. Gender, Rebellion and Rock ’n’ Roll_, które w dogłębny sposób analizuje niektóre idee i aspekty wizualne Riot Grrrl, niemal całkiem ignoruje element oddolny, tak istotny dla ruchu.
2 Zawarta w książce rekonstrukcja marszu opiera się na wywiadach z riot grrrls, które w nim uczestniczyły; korzystałam również z wideo _We Won’t Go Back!_, produkcji The National Organization for Women, dokumentującej wydarzenia tego dnia; wewnętrznych dokumentów i komunikatów NOW znajdujących się w The Arthur and Elizabeth Schlesinger Library on the History of Women in America; artykułów zamieszczonych w biuletynie „National NOW Times”; artykułach publikowanych w prasie i czasopismach: Christine Spolar, _Thousands Expected for Abortion-Rights Rally_, „The Washington Post”, 2.04.1992, s. C1; Karen De Witt, _Huge Crowd Backs Right to Abortion in Capital March_, „New York Times”, 6.04.1992, s. A1; Christine Spolar, _Abortion-Rights Rally Draws Half a Million Marchers_, „The Washington Post”, 6.04.1992, s. A1; Karlyn Barker, _Stars Turn Out to Take a Walk for Their Cause_, „The Washington Post”, 6.04.1992, s. D3; Elizabeth Neuffer, _500,000 March for Choice_, „The Boston Globe”, 6.04.1992, s. 1; oraz Kevin Sullivan, _All-America Day Has Something for Everyone_, „The Washington Post”, 6.04.1992, s. D1.
3 Mimi Hall, _A ‘Defining Moment’. Abortion Rights Marchers Target Politicians_, „USA Today”, 6.04.1992, s. 1A.
4 Claudia Wallis, _Women Face the ’90s_, „Time”, 4.12.1989, s. 81.
5 Judy Mann, _Echoes of Vietnam_, „The Washington Post”, 10.04.1992, s. E3.
6 Maralee Schwartz, _Feminists Vow to Seek Political Changes_, „The Washington Post”, 17.10.1991, s. A7.
1. _Double Dare Ya_: Narodziny Bikini Kill
1 Aby opowiedzieć historię powstania Bikini Kill, opierałam się głównie na wywiadach, które przeprowadziłam z Kathleen Hanną i Tobi Vail w 2006 roku oraz w latach 2009–2010; oraz na wywiadzie, który Andrea Juno przeprowadziła z Kathleen Hanną w połowie lat dziewięćdziesiątych, opublikowanym w _Angry Women in Rock_ (dalej AW_I_R); a także na dwóch filmach wideo nakręconych przez Corin Tucker na początku 1991 roku: wywiadzie z Bikini Kill oraz wideo z koncertu, który zespół zagrał 14 lutego 1991 roku w North Shore Surf Club w Olympii. O ile nie podaję innych źródeł, wszelkie cytaty w książce pochodzą z przeprowadzonych przeze mnie wywiadów.
2 Oakes, _Slanted and Enchanted_, s. 127.
3 O wizycie Acker w Seattle pisał Steven Shaviro, _Questioning Limits_, „Reflex”, lipiec/sierpień 1989.
4 Acker, _Blood and Guts in High School_, s. 34.PRZYPISY
Utworzona w 1966 roku największa amerykańska organizacja feministyczna, która za cel stawia zapewnienie kobietom równouprawnienia w polityce, edukacji i na rynku pracy. (Wszystkie przypisy dolne pochodzą od tłumacza).
Nieprzetłumaczalna przeróbka hasła „Feminizm: radykalny pogląd, że kobiety są ludźmi!” na „Feminizm: radykalni mężczyźni sikają”.
Chodzi o tzw. aferę Tailhook – głośny skandal, do którego doszło we wrześniu 1991 roku podczas dorocznego konwentu Tailhook Association, zrzeszenia pilotów lotniskowców i marynarzy floty wojennej USA. Kilkadziesiąt kobiet biorących udział w tym spotkaniu padło ofiarą przemocy seksualnej. Pomimo prób zatuszowania afery oskarżenia zostały ujawnione, a niemal trzystu pilotów uznano za winnych.
Popularna w USA zabawka dziecięca składająca się z arkuszy polistyrenu, które można ciąć zwykłymi nożyczkami. Po podgrzaniu wycięte kształty twardnieją i nieco zwiększają rozmiar, zachowując swój pierwotny kolor i kształt.
Park w centrum Waszyngtonu, pomiędzy Mauzoleum Lincolna a terenami otaczającymi Kapitol USA.
Oryg. _The Fountainhead_ – bestsellerowa powieść autorstwa Ayn Rand z 1943 roku, głosząca wyższość indywidualizmu nad kolektywizmem.
Wychodząca co roku w lutym specjalna edycja amerykańskiego miesięcznika „Sports Illustrated”, wypełniona fotografiami modelek, celebrytek i sportsmenek w strojach kąpielowych na tle egzotycznych krajobrazów, często krytykowana za promocję wizerunku kobiety jako obiektu męskiej konsumpcji.
Seria koncertów organizowanych w latach 1991–2001 dla wsparcia ruchów na rzecz prawa do aborcji w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.
W 1992 roku Sąd Najwyższy rozpatrując sprawę _Planned Parenthood przeciwko Casey,_ podtrzymał wcześniejsze orzeczenie na temat legalności aborcji (sprawa _Roe przeciwko Wade_ z 1973 roku), stwierdził jednak, że poszczególne stany mogą wprowadzać ograniczenia tego prawa, o ile nie powoduje to „nadmiernego obciążenia” (_undue burden_).
American Civil Liberties Union – założona w 1920 roku organizacja non-profit, której celem jest ochrona praw obywatelskich gwarantowanych przez Konstytucję USA.
Postulowana poprawka do Konstytucji USA, której celem było uchylenie federalnych i stanowych przepisów dyskryminujących kobiety, uchwalona przez Senat w 1972 roku i przesłana do kongresów poszczególnych stanów celem ratyfikacji. Chociaż trzydzieści z nich zaakceptowało ją wkrótce po uchwaleniu, a kolejne pięć w późniejszym okresie, nigdy nie weszła w życie – warunkiem przyjęcia poprawki jest zatwierdzenie jej przez co najmniej trzy czwarte (trzydzieści osiem) legislatur stanowych. Po 1982 roku nie przedłużano okresu przeznaczonego na ratyfikację.
Przegłosowana w 1976 roku tzw. Poprawka Hyde’a zakazała używania funduszy federalnych do finansowania aborcji, z wyjątkiem przypadków, gdy ciąża zagraża życiu kobiety lub jest rezultatem kazirodztwa bądź gwałtu.
Oparta na wolontariacie organizacja pożytku publicznego, założona w 1915 roku w Detroit. Jej działalność skupia się głównie na pomocy dzieciom i młodzieży. Do 1987 roku mogli do niej należeć wyłącznie mężczyźni.
Prezydentura Ronalda Reagana, przypadająca na lata 1981–1989, wyznaczała tak dramatyczny zwrot w wielu dziedzinach polityki amerykańskiej (podatki, opieka społeczna, sądownictwo, obronność itp.), że w oczach zwolenników zyskała miano konserwatywnej rewolucji.
Jedyny polski przekład fragmentów _Blood and Guts…_, autorstwa Piotra Siemiona, ukazał się (opatrzony odredakcyjnym tytułem _Jane_) w 1990 roku w nieregularniku „bruLion” (nr 13, s. 108–118).