Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Doba obecna w Królestwie Polskim - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Doba obecna w Królestwie Polskim - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 251 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DOBA OBEC­NA W KRÓ­LE­STWIE POL­SKIEM

Kra­ków 1905

Na­kła­dem re­dak­cyi mie­sięcz­ni­ka po­li­tycz­ne­go "Wy­zwo­le­nie".

Do­brze dzie­je się obec­nie w spo­łe­czeń­stwie pol­skiem. Ży­je­my, dą­ży­my, wal­czy­my. Po­ka­za­ło się, że cho­dzi­ło nie o zdol­ność do wal­ki, ale o moż­li­wość tej wal­ki. Z chwi­lą, gdy owa moż­li­wość się zja­wi­ła, spo­łe­czeń­stwo wsz­czę­ło bój na śmierć i ży­cie. Wa­ha­ło się przez dłu­gie trzy kwar­ta­ły i mia­ło pra­wo się wa­hać. Wie­lo­krot­nie już wy­stę­po­wa­ło pierw­sze, wie­lo­krot­nie a nada­rem­nie wo­ła­ło: "za na­szą i wa­szą wol­ność!" Tego za­po­mi­nać nie­wol­no. Wy­kre­ślo­ne z kar­ty eu­ro­pej­skiej, opie­ra­ło się samo na so­bie, na swej we­wnętrz­nej sile, na swej du­szy. Wśród naj­sroż­szej nie­wo­li nie­tyl­ko nie stra­ci­ło swej oso­bo­wo­ści, ale ją roz­wi­nę­ło, udo­sko­na­li­ło, uszla­chet­ni­ło. A te­raz, gdy go­dzi­na czy­nu wy­bi­ła, pod­ję­ło wal­kę. Jaką wal­kę? W ja­kiej for­mie? O ja­kie zdo­by­cze? Lu­dzie serc prze­czu­lo­nych i wszel­kie­go ro­dza­ju dok­try­ne­rzy zna­ją tyl­ko jed­ną od­po­wiedź; tę przyj­mą po­kla­skiem, każ­dą inną prze­kleń­stwem i ka­lumn­ją. Nie chcę mó­wić do serc prze­czu­lo­nych i do dok­try­ne­rów. Chcę ra­czej mó­wić do tych, któ­rzy, jak się pięk­nie i by­stro wy­ra­ził Wy­spiań­ski, "nie prze­fi­lo­zo­fo­wa­li spra­wy pol­skiej".

Chciał­bym ze­brać fak­ty roz­rzu­co­ne, do zna­nych do­rzu­cić nie­zna­ne, dać jed­nych i dru­gich psy­cho­lo­gję. W po­zor­nym cha­osie dą­żeń pra­gnę wy­ka­zać zu­peł­ną ce­lo­wość ru­chu i świa­do­mość środ­ków, zwró­cić uwa­gę na ten szcze­gól­ny umiar po­mię­dzy ro­zu­mo­wa­niem a za­pa­łem, zim­nem po­sta­no­wie­niem i wprost zu­chwa­łem wy­ko­na­niem.

Ży­li­śmy książ­ką, "bu­rzy­li­śmy i bu­do­wa­li" w książ­ce. To mi­nę­ło. Za­czę­li­śmy żyć czy­nem, bu­rzy­my i bu­du­je­my w sa­mem ży­ciu. Ukła­da­li­śmy pro­gra­my "dla za­sa­dy"; dziś ukła­da­my je "dla czy­nu". Dla­te­go pie­ni­li się na war­szaw­skich dzia­ła­czy "lu­dzie za­sad", któ­rzy już za­po­mnie­li, jak czyn się ro­dzi i jak wy­glą­da; i dla­te­go przy­łą­czy­li się do ru­chu lu­dzie czy­nu, któ­rzy nie za­po­mnie­li, że wszel­ka za­sa­da może mieć róż­ne for­my re­ali­za­cji.

Pol­ska dzi­siej­sza, to nie Pol­ska daw­na. Ach, czy przy tych sło­wach zno­wu nie za­drżą lu­dzie prze­czu­lo­nych serc i lu­dzie dok­tryn'? Oni do­zna­ją szcze­gól­ne­go lęku; boją się, aby po­ko­le­nia żywe nie prze­ro­sły po­ko­leń umar­łych, aby się nie zdo­by­ły na myśl sa­mo­dziel­ną, bo we­dle ich wy­obra­żeń umar­li po­win­ni rzą­dzić ży­wy­mi, a żywi wiecz­nie tyl­ko speł­niać wolę te­sta­men­to­wą nie­bosz­czy­ków. Pol­ska, tak wy­pa­da­ło­by z ich hi­stor­jo­zo­fji, ma się roz­wi­jać nie we­dle praw przy­ro­dzo­nych, któ­re trze­ba od­kryć, ale we­dle pla­nu, za­kre­ślo­ne­go jej czy przez Skar­gę, czy przez Sejm Czte­ro­let­ni, czy przez ja­kie­goś pro­fe­so­ra kra­kow­skiej wszech­ni­cy.

Inni zno­wu, któ­rych moż­na­by na­zwać cel­ni­ka­mi współ­cze­sno­ści, oba­wia­ją się, aby kto­kol­wiek nie prze­my­cił z za­gra­ni­cy prze­szło­ści ja­kiej­kol­wiek idei, ja­kiej­kol­wiek spu­ści­zny, a zwłasz­cza de­mo­kra­tycz­nej, bo dla nich, jako, de­mo­kra­tów rze­ko­mo wszech­ludz­kie­go au­to­ra­men­tu taka swoj­ska spu­ści­zna jest naj­nie­bez­piecz­niej­sza. Są to płod­ni w wi­chrzy­ciel­stwo dok­try­ne­rzy, któ­rych musi po­sia­dać każ­da le­wi­ca. Byli i będą jesz­cze.

A jed­nak zda­rzy­ła się w War­sza­wie rzecz nad­zwy­czaj­na. Śród cha­osu par­tji, pro­gra­mów, wie­ców, walk dys­ku­syj­nych i walk ulicz­nych, na­stał mo­ment, w któ­rym za­wo­ła­no: Nie­ma par­tji! Są tyl­ko dwa stron­nic­twa: stron­nic­two lu­dzi, któ­rzy coś ro­bią i stron­nic­two lu­dzi, któ­rzy nic nie ro­bią!…

* * *

To, co się dzie­je obec­nie w War­sza­wie i w dzie­się­ciu gu­ber­niach Kró­le­stwa Pol­skie­go, za­sko­czy­ło nie­spo­dzia­nie tak zwa­ną opin­ję pu­blicz­ną. Dla­cze­go?

W Kró­le­stwie Pol­skiem, a na­wet w War­sza­wie, ist­nie­je zu­peł­ny brak ja­kich­kol­wiek źró­deł po­zna­nia. Nie mamy Sej­mu, nie mamy po­słów, nie mamy pra­sy nie­za­leż­nej, nie mamy swo­bo­dy sto­wa­rzy­szeń, nie mamy na­wet nie­za­leż­nej be­le­try­sty­ki, ma­lu­ją­cej ży­cie. Sta­ny od sta­nów zo­sta­ły od­dzie­lo­ne po­li­cyj­ne­mi prze­gro­da­mi, szlach­cic od chło­pa, in­te­li­gent od ro­bot­ni­ka. Kto prze­sko­czył taką prze­gro­dę, ten zo­stał uzna­ny za po­li­tycz­ne­go prze­stęp­cę.

Na­uczyć ja­kie­goś bie­da­ka czy­tać, pi­sać, ra­cho­wać, rów­na­ło się pod­kła­da­niu dy­na­mi­tu pod tron Ro­ma­no­wych. Kie­dy w in­nych kra­jach ta­kim fi­lan­tro­pom sta­wia­ją po śmier­ci po­mni­ki, u nas za ży­cia pę­dzo­no ich do cy­ta­de­li, albo de­por­to­wa­no na Sy­ber­ję. Nę­dza ludz­ka? Co cie­bie ob­cho­dzi nę­dza ludz­ka, mó­wił rząd. Pra­gniesz wy­stą­pić z ja­kąś ini­cja­ty­wą? Zo­staw to nam, war­cza­ła biu­ro­kra­cja ro­syj­ska.

Kto nie zo­stał za­stra­cha­ny "bia­łym ter­ro­rem" i ba­dał i szedł mię­dzy lud, wglą­dał w ży­cie, w roz­po­rzą­dze­nia rzą­do­we, w sto­su­nek tych roz­po­rzą­dzeń do ży­cia, albo kto dzia­łał, kto bu­dził, kto or­ga­ni­zo­wał, ten mu­siał mieć tak cia­sny kąt wi­dze­nia, że nig­dy nie mógł ob­jąć ca­ło­kształ­tu zja­wisk, że mu­siał być stron­nym, że z ko­niecz­no­ści wi­dział źle, prze­ce­niał, nie­do­ce­niał. A że spo­łe­czeń­stwo sil­nym pod­le­ga­ło prze­obra­że­niom, prze­to wy­two­rzy­ły się u nas dwa ro­dza­je li­te­ra­tu­ry in­for­ma­cyj­nej, je­den ro­dzaj, któ­re­go ob­ja­wem ty­po­wym "Dwa­dzie­ścia pięć lat Ro­sji w Pol­sce, 1863 – 1888", jęk na ucisk, jęk bez­na­dziej­ny, książ­ka, do któ­rej, jak­by po­wie­dział re­dak­tor pierw­szy war­szaw­skie­go "Gło­su", Jó­zef Po­toc­ki, wy­daw­cy tyl­ko jesz­cze stry­czek do­dać po­win­ni, aby każ­dy po prze­czy­ta­niu mógł się za­raz po­wie­sić, a ro­dzaj dru­gi, pi­śmien­nic­two par­tyj­ne, któ­re, jak przy­sło­wio­wa lisz­ka, chwa­li­ło tyl­ko swój ogon, a je­śli było np. so­cjal­de­mo­kra­tycz­ne, to, we­dle słów Róży Lu­xem­burg, "mia­ło przedew­szyst­kiem na celu po­in­for­mo­wa­nie czy­tel­ni­ka o roli so­cjal­de­mo­kra­cji" (Wy­buch re­wo­lu­cyj­ny w ca­ra­cie, str. 3).

Całe ostat­nie czter­dzie­sto­le­cie, jego dzie­je we­wnętrz­ne, prze­obra­że­nia spo­łecz­ne, my­ślo­we, dą­że­nio­we, wszyst­ko to było spo­wi­te mgłą ta­jem­ni­cy. Zna­no fak­ty i to źle, a zu­peł­nie już nie zna­no tych fak­tów psy­cho­lo­gji. Ze­gar pu­blicz­nych uświa­do­mień za­trzy­mał się w chwi­li, kie­dy pol­ska pra­sa wy­gło­si­ła ostat­nie sło­wo nie­za­leż­ne. Świa­do­mość na­ro­do­wa, re­pre­zen­to­wa­na przez książ­kę i pi­smo per­jo­dycz­ne, zo­sta­ła zu­peł­nie zdy­stan­so­wa­na przez na­ro­do­wy in­stynkt, któ­ry nie po­sia­dał pra­wie żad­nej re­pre­zen­ta­cji w pi­śmien­nic­twie. Z tego po­wo­du lu­dzie nie­raz nie­tyl­ko błęd­nie ro­zu­mie­li nowe zja­wi­ska, ale ist­nie­niu ich prze­czy­li. Lu­dzie róż­nych ką­tów Pol­ski prze­sta­li się ro­zu­mieć, wy­wią­za­ła się cie­ka­wa wal­ka wia­tra­ków, wal­ka o "wia­ry spo­łecz­ne", szer­mie­rze sia­da­li do ba­lo­nu swych "wiar", a po­nie­waż po­li­cja ode­bra­ła im wszel­ką swo­bo­dę ru­chów w wy­mia­rze trze­cim, wzbi­li się ra­zem z Pol­ską przez sie­bie poj­mo­wa­ną w wy­miar czwar­ty…

I sta­ła się pa­ro­dja Scho­pen­hau­era: "Po­len als Wil­le und Yor­stel­lung".

Ale czy Pol­ska była temu win­na, że jej sy­no­wie, wy­twa­rza­ją­cy tak zwa­ną opin­ję pu­blicz­ną, nie zna­li jej! Rzecz wprost pa­ra­dok­sal­na! Pol­ska była ta­jem­ni­cą dla pol­skiej opin­ji pu­blicz­nej.

Bo ta opin­ja pu­blicz­na two­rzy­ła się na biur­ku p. Do­ni­mir­skie­go, Go­dlew­skie­go i ks. Cheł­mic­kie­go; w spe­lun­ce p. Je­leń­skie­go, Je­ske-

Cho­iń­skie­go i Ve­ri­tu­sa; na ple­ban­ji "Prze­glą­du Ka­to­lic­kie­go" i "Kro­ni­ki Ro­dzin­nej"; na ko­la­cji u p. Sa­lo­mo­na Le­wen­ta­la i na czwart­ko­wych przy­ję­ciach u De­oty­my, któ­ra coś trzy­dzie­ści lat nie wy­cho­dzi­ła z domu przy zbie­gu Mar­szał­kow­skiej z Kró­lew­ską. Two­rzy­ła się tak­że w kole Hen­ry­ka Sien­kie­wi­cza, któ­re­mu w cią­gu ostat­nich dwu­dzie­stu lat dymy ka­dzi­dla­ne owa­cji cał­kiem rze­czy­wi­stość za­kry­ły i za­kryć mu­sia­ły. Two­rzy­ła się w pięć­dzie­się­ciu sa­lo­ni­kach wy­bit­niej­szej war­szaw­skiej in­te­li­gen­cji. A da­lej two­rzy­ła się na taj­nych ze­bra­niach róż­nych tak zwa­nych "nie­le­gal­nych", któ­rych ży­cie było jed­nem pa­smem sza­lo­nej agi­ta­cji i nie­ustan­ne­go ukry­wa­nia się, su­ge­stjo­no­wa­nia ludz­kie­go ma­te­ry­ału, "ob­ku­wa­nia" dzia­ła­czy dru­go­rzęd­nych, wia­ry w nie­ty­kal­ność pro­gra­mu, uchwa­lo­ne­go na ostat­nim zjeź­dzie ogól­no­par­tyj­nym…

Tak zwa­na pra­sa nie­le­gal­na była nie hi­stor­ją ży­cia ostat­nie­go czter­dzie­sto­le­cia, ale hi­stor­ją wal­ki róż­nych pu­bli­cy­stów par­tyj­nych.

Więc gdy Bia­li na­wet z Sien­kie­wi­czem na cze­le za­pew­nia­li rząd, że "po­wsta­nia nie bę­dzie" (List otwar­ty Po­la­ka do mi­ni­stra ro­syj­skie­go, str. 18), Czer­wo­ni nie­tyl­ko w to po­wsta­nie wie­rzy­li, ale na se­sji, od­by­tej w Ki­jo­wie, za­rę­cza­li, że się od­by­wa­ją "prób­ne mo – bi­li­za­je"… A po­tem w pół roku przy­szła mo­bi­li­za­cja rzą­do­wa… i od­by­ła się bez opo­ru… Tak, ale już w stycz­niu do­ko­na­ła się wiel­ka zmo­wa po­wszech­na, a w lu­tym za­czę­ły pa­dać bom­by…

A po­nie­waż i Bia­li nie próż­no­wa­li, po­nie­waż skła­da­li u stóp tro­nu, czy u stóp mi­ni­strów, me­mor­ja­ły "23", więc każ­dy miał tro­chę ra­cji i ci, któ­rzy mó­wi­li, że po­wsta­nia nie bę­dzie, i ci, któ­rzy je za­po­wia­da­li…

A naj­wię­cej ra­cji miał Sło­wac­ki, kie­dy pi­sał: "W tych ma­gna­tach ser­ce cho­re" i kie­dy prze­po­wia­dał, że lud za­mie­ni się w krzak Moj­że­szo­wy, któ­ry roz­go­rze­je błę­kit­nym pło­mie­niem…

Rok 1863 był ro­kiem prze­ło­mu bio­lo­gicz­ne­go Pol­ski. Do tego roku Pol­ska jed­na, od tego roku Pol­ska dru­ga.

Do tego roku bo­ha­ter­skie wy­si­le­nia ce­lem "od­bu­do­wa­nia" sta­rej rzecz­po­spo­li­tej pol­skiej; od tego roku wy­tę­żo­na pra­ca nad "zbu­do­wa­niem" Pol­ski no­wej.

Do tego roku Pol­ska wy­łącz­nie szla­chec­ka, od tego roku Pol­ska de­mo­kra­tycz­na, Pol­ska miej­skiej in­te­li­gen­cji, Pol­ska ludu, Pol­ska ro­bot­ni­ka.

Uwłasz­cze­nie ludu wiej­skie­go to bra­ma, przez któ­rą hi­stor­ja ru­szy­ła no­wym to­rem.

Zna­my ten fakt, ale nie zna­my jego psy­cho­lo­gicz­nych kon­se­kwen­cji.

Chłop pol­ski za­czął żyć sa­mo­dziel­nie, na wła­sny ra­chu­nek ma­ter­jal­ny i mo­ral­ny, stał się z pańsz­czyź­nia­ne­go nie­wol­ni­ka dzie­dzi­ca jego ubo­gim wpraw­dzie, ale bądź co bądź są­sia­dem. Daw­niej pan my­ślał za chło­pa, od­tąd chłop mu­siał my­śleć za sie­bie sa­me­go. Je­że­li było to klę­ską, że pol­ski chłop przez bli­sko czte­ry wie­ki po­zo­sta­wał nie­wol­ni­kiem, to sto­kroć więk­szą klę­ską było dla ca­łe­go na­ro­du, że w cią­gu tego cza­su ża­den pług my­śli nie prze­orał jego kory mó­zgo­wej.

Rząd do­ko­nał wiel­kiej rze­czy dla Pol­ski a po­peł­nił naj­więk­sze głup­stwo dla sie­bie. Praw­da, zra­zu po­siał nie­zgo­dę po­mię­dzy dwo­rem a cha­łu­pą, po­siał ją uka­zem, usta­wą gmin­ną, ko­mi­sa­rzem wło­ściań­skim, spra­wą ser­wi­tu­to­wą. Ale po­wo­li ukaz po­czął żółk­nąć w ar­chi­wach, usta­wa gmin­na żyła tyl­ko na pa­pie­rze, ko­mi­sa­rze wło­ściań­scy mimo wszel­kich wy­sił­ków już ro­bo­ty dla sie­bie zna­leźć nie mo­gli a spra­wy ser­wi­tu­to­we utra­ci­ły cha­rak­ter za­pal­ny. Na­to­miast rząd, usu­wa­jąc na bok szlach­ci­ca, skie­ro­wał całe odium chłop­skie na sie­bie. On wstą­pił te­raz w pra­wa szlach­ty, on te­raz bił, on głę­bił, gnę­bił chło­pa i szlach­ci­ca; on za­pro­wa­dził po­dat­ki, po­bór re­kru­ta, po­bór ła­pó­wek, on "świę­tom kan­ce­la­ry­ją" rzą­dził, on pra­wo­sław­ny, on obcy, on nie sza­nu­ją­cy miej­sco­we­go oby­cza­ju, on sta­wia­ją­cy po­mnik Alek­san­dra II. "ty­łem" do Ja­snej Góry, on cią­gle draż­nią­cy, on ze swo­ją woj­ną tu­rec­ką a wresz­cie woj­ną na Da­le­kim Wscho­dzie.

"Lud dla Pol­ski", wo­ła­li pa­tr­jo­ci sta­re­go typu. "Lud ma swo­je cele" ostrzegł ja­kiś głos. Z tego, choć­by dja­lek­tycz­nie, da się wy­cią­gnąć ja­kaś nie­zna­na nam jesz­cze bli­żej praw­da: je­że­li oczy­wi­stość na­ka­zu­je przy­znać, że lud to prze­cież Pol­ska i jesz­cze jaka, to w ta­kim ra­zie ona Pol­ska Lu­do­wa mia­ła­by "swo­je cele" w prze­ciw­sta­wie­niu do po­li­ty­ki pol­skich pa­tr­jo­tów sta­re­go typu.

Tak, Pol­ska Lu­do­wa mia­ła swo­je cele, swo­je dą­że­nia, "swo­ją pocz­tę", jak się ja­kiś chłop wy­ra­ził, swo­ją "myśl", swój "ra­chu­nek", swo­ją "po­li­ty­kę" jako ży­wio­łu. My­śmy mie­li na­szą nie­pod­le­głość, na­sze po­wsta­nie, na­szą pań­stwo­wość, na­szą li­te­ra­tu­rę, na­szą sztu­kę, na­szą na­ukę – bez współ­dzia­ła­nia mas lu­do­wych. A lud miał swo­ją – emi­gra­cję.

Wte­dy po­czę­li­śmy roz­dzie­rać sza­ty ze zgro­zy i roz­pa­czy. Bo to nam cał­kiem nie pa­so­wa­ło do na­szej nie­pod­le­gło­ści, do na­szych po­wstań, do na­szej pań­stwo­wo­ści, do na­szej li­te­ra­tu­ry, na­szej sztu­ki, na­szej na­uki – do na­szej idei o współ­udzia­le ludu przy "od­bu­do­wa­niu" Pol­ski.

Pi­sa­li­śmy roz­pacz­li­we po­wie­ści "Na zła­ma­nie kar­ku", po­sy­ła­li­śmy ko­re­spon­den­tów do por­tów no­wo­jor­skich, do Bra­zyl­ji, na­rze­ka­li­śmy na brak ro­bot­ni­ka… i bo­daj to na­rze­ka­nie było naj­szczer­sze…

Gdzie­by tam kto słu­chał wy­gła­sza­nych rów­no­cze­śnie spra­woz­dań ja­kie­goś "Prze­glą­du Emi­gra­cyj­ne­go", wy­cho­dzą­ce­go we Lwo­wie; na­wet Szcze­pa­now­ski na nic in­ne­go się nie zdo­był, jak na twier­dze­nie, że je­że­li w Ga­li­cji rok rocz­nie umie­ra 50. 000 bie­da­ków na cho­ro­by na­gmin­ne, to nie­chaj le­piej wy­wę­dru­ją a żyją…

Strasz­ny pe­sy­mizm.

Na­gle ni stąd ni z owąd po­czy­na­ją pi­sma do­no­sić, że z Ame­ry­ki na­pły­wa­ją pie­nią­dze, że lud z za mo­rza pła­ci dłu­gi, za­ku­pu­je zie­mię w kra­ju, że idzie po­wrot­na fala, za­mie­nio­na w do­la­ry, a tak wiel­ka, że wy­pa­da coś po ru­blu na gło­wę lud­no­ści, za­miesz­ku­ją­cej Kró­le­stwo Pol­skie.

Na­gle zna­ny kon­ser­wa­ty­sta ks. Bryk­czyń­ski po­miesz­cza w ga­ze­tach list otwar­ty, w któ­rym po­wia­da, że emi­gra­cja jest rze­czą do­brą, tyl­ko ra­dzi uda­wać się tam a nie tam.

Na­gle wy­bie­ra się ko­mi­sja, zło­żo­na z przed­się­bior­czych mło­dych lu­dzi, lu­dzi na­uki, lu­dzi bez­stron­nych w dzie­dzi­nie "wy­znań spo­łecz­nych". Wra­ca­ją, opo­wia­da­ją dzi­wy…

Na­gle po­ka­zu­je się, że emi­gra­cja jest dla ludu po­dró­żą na­uko­wą, aka­dem­ją umie­jęt­no­ści, wszech­ni­cą po­glą­do­we­go wy­kła­du nauk spo­łecz­nych i po­li­tycz­nych, że lud już po trzech mie­sią­cach znaj­du­je tam dla sie­bie for­mę uspo­łecz­nie­nia się, gdy jej w "ka­sto­wej" Eu­ro­pie, w Pol­sce "sta­rej cy­wi­li­za­cji szla­chec­kiej" przez całe ży­cie, choć­by skoń­czył uni­wer­sy­tet, zna­leźć nie mógł i za­wsze ko­goś… ra­ził.

Ten chłop, ten za­tra­ce­niec, o któ­rym lwow­scy przed­sta­wi­cie­le Na­ro­do­wej De­mo­kra­cji śmie­li po­wie­dzieć, że z chwi­lą na­sta­nia kon­sty­tu­cji w Kró­le­stwie Pol­skiem wy­bie­rał­by na po­słów ko­mi­sa­rzy wło­ściań­skich (a nie pp. Dmow­skich i Wa­si­lew­skich), ten chłop urzą­dził pew­ne­mu szlach­ci­co­wi taki "ka­wał".

Gdzieś ma­jem, o wcze­snym ran­ku, gdy pierw­sze wo­nie du­rzy­ły gło­wę i pierw­sze cie­płe po­dmu­chy ca­ło­wa­ły stę­sk­nio­ne wio­sny twa­rze, mło­dy pan dzie­dzic wy­je­chał z dwo­ru na ko­ni­ku wro­nym i, ma­cha­jąc nie­tro­skli­wie szpi­cru­tą, zbli­żał się do za­bu­do­wań wiej­skich.

A że umiał nie­tyl­ko ma­rzyć, ale i pa­trzeć, prze­to po­strzegł przed jed­ną z za­gród owych "Ame­ry­ka­nów", co to świe­żo wró­ci­li z za mo­rza, czar­ne sur­du­ty, koł­nie­rzy­ki bia­łe, kra­wa­ty, dym pa­pie­ro­sów. Oho, ja­kaś feta.

– Słu­ga sza­now­nych pa­nów. A cóż to, w dzień po­wsze­dni tak od­święt­nie?

– A cóż to, czy pan nie wie, że to dziś rocz­ni­ca Kon­sty­tu­cji Trze­cie­go Maja?

Ot – na "Zła­ma­nie kar­ku". Ot, trwo­ga o nie­pod­le­głość. Ot, trwo­ga o wpływ ko­mi­sa­rzy wło­ściań­skich. Ot – "swo­je dro­gi, swo­ja pocz­ta, swo­je cele".

* * *

Rząd ro­syj­ski ma w ogó­le szczę­śli­wą rękę. Co po­sie­je "do­bro­czyn­nie", to mu wy­ra­sta "chwast nie­wdzięcz­no­ści". Słusz­nie twier­dził war­szaw­ski szef żan­dar­mer­ji Fuł­łon, że chłop pol­ski jest isto­tą naj­niew­dzięcz­niej­szą pod słoń­cem. Rząd mu dał wol­ność i zie­mię a on żywi wzglę­dem rzą­du tyl­ko nie­na­wiść i knu­je bunt. Żali p. Fuł­łon my­ślał, że moż­na było so­bie ku­pić chło­pa pol­skie­go za… par­szy­wą… mor­gę grun­tu?

* * *

W r. 1878 ten­że "szczę­śli­wy" rząd wy­dał pra­wo gór­ni­cze, od­dzie­la­ją­ce wła­sność po­wierzch­ni zie­mi od wnętrz­nych bo­gactw ko – pal­nych, skut­kiem cze­go w cią­gu pięt­na­stu na­stęp­nych lat pol­ski prze­mysł drob­ny za­mie­nił się w prze­mysł wiel­ki.

Przy­pa­trz­my się choć­by ma­pie gra­ficz­nej stu­let­niej eks­plo­ata­cji so­sno­wiec­kie­go wę­gla, spo­rzą­dzo­nej przez Biu­ro Rady Zjaz­du Prze­my­słow­ców Gór­ni­czych w Dą­bro­wie.

Oto ciek­nie drob­niuch­ny stru­my­czek czar­nych dja­men­tów, oto wie­ko­pom­na, twór­cza dzia­łal­ność Ban­ku Pol­skie­go, za­ło­ży­cie­la słyn­nej dziś Huty Ban­ko­wej, bu­dow­ni­cze­go ca­łych ko­lon­ji, któ­rych domy są do dnia dzi­siej­sze­go ozdo­bio­ne na ścia­nie szczy­to­wej li­te­ra­mi B. P.

Stru­my­czek ten za­chwiał się nie­znacz­nie w la­tach 1831/32, na­stęp­nie w la­tach 1855/56, po­tem w la­tach 1863/64 i wresz­cie w la­tach 1870/71. Cie­niuch­ny, wiot­ki, jak ki­bić pięk­nej dziew­czy­ny, na­gle od roku 1878 pęcz­nie­je, ro­śnie, za­mie­nia się w ko­lo­sal­ną rze­kę czer­ni, w je­zio­ro, w mo­rze. Wy­daj­ność jed­nej ko­pal­ni sko­czy­ła z 14 wa­go­nów na dobę do 200 wa­go­nów. Pa­dły pusz­cze le­śne, spły­nę­ły szy­ba­mi do pod­zie­mi, aby drew­nia­nem czo­łem pod­pie­rać skal­ny sklep po wy­bra­niu wę­gla. Za­dy­mi­ły ko­mi­ny se­tek fa­bryk, ty­ta­nicz­nych kuź­nic, hut, za­grzmia­ła uwer­tu­ra sta­lo­wych wal­ców, za­szu­mia­ły nie­skoń­czo­ne trans­mi­sje.

Sław­na Huta Ban­ko­wa w cią­gu jed­nej go­dzi­ny wy­rzu­ca­ła ze swych cze­lu­ści wię­cej gwoź­dzi, niż daw­niej w cią­gu roku. Za­dy­mi­ła Łódź, za­dy­mi­ły Pa­bja­ni­ce, Czę­sto­cho­wa, War­sza­wa… i oto na­tem pod­ło­żu pra­wa gór­ni­cze­go roku 1878, na tej me­try­ce, na­ro­dził się w Pol­sce nowy stan, po­wsta­ła kla­sa ro­bo­cza.

Na­ro­dzi­ła się rzą­do­wi – Ir­re­den­ta.

O, ży­cie twar­de, ży­cie cią­głych nie­bez­pie­czeństw, usta­wicz­ny ta­niec ze śmier­cią. Pra­ca wart­ka, pra­ca czło­wie­ka współ­cze­sne­go, któ­ry cią­gle się spie­szy, któ­ry na nic nie ma cza­su, któ­ry żyje nie na lata, ale na mi­nu­ty, na se­kun­dy.

Jed­na se­kun­da prze­śle­pio­na i oto czer­wo­ny wąż dru­tu ob­ci­na nogę. Jed­na se­kun­da nie­uwa­gi i oto sza­la szy­bo­wa z bra­cią ro­bo­czą roz­trza­ska się o dno czwo­ro­kąt­nej, trzy­sta me­trów głę­bo­kiej stud­ni. Jed­na se­kun­da nie­zde­cy­do­wa­nia i oto pierś zgnie­cio­na sza­le­ją­cym w dół po po­chyl­ni po­cią­giem wa­go­ni­ków.

Gro­za i spo­kój, szał pra­cy i zim­na krew, cią­gła go­ni­twa, a kro­kiem się nie uszło za próg.

To nie sie­lan­ka pa­stu­sza i śmierć z wy­cień­cze­nia śród ma­cie­rza­nek… To bój, cią­gły bój, zło­wro­gi bój z ogniem, wodą, ga­za­mi, pry­ska­ją­cym sto­pem, z po­tę­ga­mi przy­ro­dy, któ­re trze­ba ujarz­mić i tak dłu­go ugnia­tać, do­pó­ki się nie zmie­nią… w ko­piej­kę, zło­tów­kę, ru­bla.

To kuź­ni­ca nie­tyl­ko "szyn i że­la­za ga­tun­ko­we­go", ale tak­że cha­rak­te­rów, po­gar­dy śmier­ci i wia­ry… w moc du­cha.

"Fa­bry­ki, fa­bry­ki, to na­sze pa­ła­ce" – za­brzmi nie­kie­dy. A na­gle za­brzmia­ło: "Niech się pali, niech się wali, bę­dziem, bra­cia – świę­to­wa­li!"

Pa­tr­jo­ci daw­ne­go typu nie zna­leź­li w swej mo­wie ani jed­ne­go cza­ro­dziej­skie­go sło­wa, na któ­re­go dźwięk by­ła­by się ku nim ob­ró­ci­ła twarz tego wiecz­nie sza­le­ją­ce­go, jak koło roz­pę­do­we, pra­cow­ni­ka. Szczyt­ne wy­ra­zy, jak "Oj­czy­zna", "Ko­ściusz­ko", "Ki­liń­ski", "Le­gjo­ny", któ­re bu­dzi­ły gdzie­in­dziej całe świa­ty my­śli i uczuć, tu brzmia­ły pu­sto, jak szum, jak kle­kot, jak obca mowa. I oto dla­cze­go wszyst­kie obiet­ni­ce Na­ro­do­wych De­mo­kra­tów po­zo­sta­ły na pa­pie­rze. Bo kie­dy zna­lazł się au­tor, któ­re­go ser­ce drgnę­ło dla tego "czyść­ca pol­skie­go", je­den z naj­wy­bit­niej­szych wszech­po­la­ków rzekł do nie­go z prze­ką­sem: "Szko­da, że pan je­steś za­nad­to so­cja­li­stą a za mało Po­la­kiem"…

I zno­wu po­wtó­rzy­ło się, jak z kwe­stją emi­gra­cji. Te huki mło­tów, to nie pol­ska rzecz;

ten znój, co się tam leje, to nie pol­ski znój; te sło­wa: "Krew na­szą dłu­go lały katy", to nie pol­skie sło­wa…

Pol­ska cał­kiem się prze­nio­sła do wy­mia­ru czwar­te­go. Całą trój­wy­mia­ro­wość od­ję­to oj­czyź­nie, Ko­ściusz­ce, Ki­liń­skie­mu, Le­gjo­nom… Zro­bio­no z tego ja­kąś oj­czyź­nia­ną fik­cję, ja­kieś "Ding an und für sich", a wszech­po­la­cy ma­rzy­li o za­ło­że­niu ja­kiejś aka­dem­ji pol­skich rze­czy, bo im wszyst­ko było nie­po­lskie…

Ży­cie było im – nie­po­lskie.

"Ta rze­ka jest cał­kiem fał­szy­wa w to­nie", za­wo­łał ja­kiś ma­larz, pa­trząc na Wi­słę.

"To za­głę­bie wę­glo­we So­snow­ca i Dą­bro­wy nie­ma w so­bie nic pol­skie­go" szep­ta­li Na­ro­do­wi De­mo­kra­ci. I nie po­szli tam.

Ży­cie psu­ło tym pa­nom cał­kiem ich teo­ryj­ki…

" Sę­dzia­mi bę­dziem wów­czas my"… Kto, wy? Czar­na ho­ło­ta!

Kie­dy ru­nę­ło rusz­to­wa­nie w cza­sie bu­do­wy po­li­tech­ni­ki war­szaw­skiej i kil­ku­na­stu ro­bot­ni­ków cięż­ko po­ra­ni­ło, rzekł pe­wien sę­dzi­wy pa­tr­jo­ta do swej są­siad­ki w mle­czar­ni Nad­świ­drzań­skiej: "Praw­da, pani, nic nie szko­dzi, że tę ho­ło­tę tro­chę po­tłu­kło!"

W kwa­drans po­tem wóz prze­je­chał ja­kieś dzie­cię tej "ho­ło­ty". Sta­rzec drgnął, ze­rwał się, biegł ra­to­wać. Bo to wi­dział a tam­te­go nie wi­dział. Lu­dzie są lep­si, niż ich dok­try­ny…

Ale hi­stor­ja mu­sia­ła dać lek­cję tym pa­nom za­pa­trzo­nym w dok­try­nę. I dała.

Bo oto przy­szedł do Pol­ski ko­smo­po­li­tycz­ny so­cja­lizm, sta­nął jak Me­fi­sto­fe­les za ro­bot­ni­kiem u hu­czą­ce­go warsz­ta­tu i po­czął mu w ucho szep­tać:

– Po­wia­da­ją ci, że nie umiesz czy­tać. A ja ci mó­wię, że czy­tać umiesz. Patrz na wy­nędz­nia­łe twa­rzycz­ki twych dzie­cin, na tę bla­dość siną, na te wy­peł­złe oczę­ta. Wy­czy­tasz sło­wo: Nę­dza. Po­licz te­raz trum­ny i tru­mien­ki. Ile mia­łeś dzie­ci, a ile masz? Wi­dzisz, umiesz tak­że ra­cho­wać. Ob­róć oczy na two­ją żonę, wiecz­nie nie­do­ma­ga­ją­cą, nig­dy nie wy­po­czę­tą, przed­wcze­śnie za­wię­dłą… Łzy ci z oczu pa­dły na jej twarz? Wi­dzisz, umiesz tak­że pi­sać. Ty wie­le rze­czy umiesz, tyl­ko nie wiesz, że umiesz…

A rów­no­cze­śnie ja­kiś zwar­jo­wa­ny Nie­tz­sche ukła­dał gdzieś w Wo­ge­zach afo­ryzm: "Czło­wie­ku, do­tąd duch twój jest jesz­cze mgła­wi­cą, z mil­jo­nem gwiazd ukry­tych przed two­ją źre­ni­cą"…

"Jak się to jed­no z dru­giem łą­czy" śpie­wa­ją cho­chli­ki w Fau­ście Go­ethe­go…

I na­gle od­zy­wa się prze­raź­li­wy ryk sy­re­ny fa­brycz­nej. Ludz­ka rze­ka mie­ni się gwiaz­da­mi roz­iskrzo­nych oczu. Zmo­wa, zmo­wa, pierw­sza zmo­wa w Pol­sce!

Tłu­my ro­sną, fur­ka czer­wo­ny sztan­dar. "Precz z ty­ra­na­mi, precz z zdzier­ca­mi, niech gi­nie sta­ry, pod­ły świat!" Głuch­ną fa­bry­ki, le­ni­wie owi­sły pasy trans­mi­sji i roz­le­ga się bu­rza śpie­wu: "My nowe ży­cie stwo­rzym sami, my nowy za­pro­wa­dzim ład!"

Lud pol­ski ru­sza przed biu­ra spa­no­szo­nych nie­miec­kich fa­bry­kan­tów. Na­gle roz­le­ga się prze­raź­li­wy gwizd, ste­po­we "hu-ha!" Spa­da ko­zac­ka za­wie­ru­cha, spa­da grad na­ha­jek, spa­da deszcz oło­wiu…

– Lu­dzie, krew, krew, krew! Lu­dzie, tru­py! Na miły Bóg, strze­la­ją, tra­tu­ją!…

Kto są ci "oni"? Skąd to wy­cie ste­po­we w kra­inie wę­gla i że­la­za? Kto tu wpu­ścił te hor­dy dzi­kie?

Kto sta­nął mię­dzy ro­bot­ni­kiem a jego lo­sem? Kto mu wzbra­nia upo­mnieć się o dłuż­sze ży­cie dla jego dzie­cin, o chwi­lę snu dla jego żony, o ja­kąś po­pra­wę bytu dla nie­go sa­me­go?

Kto? Kto? –

– Myśl o ustro­ju so­cja­li­stycz­nym – szep­ce za ple­ca­mi Me­fi­sto­fe­les.

Tłum wy­trzesz­cza oczy, nie może się po­ła­pać. "Nie bij", ry­czy do ko­za­ka.

– Myśl o ter­ro­rze – szep­ce da­lej Me­fi­sto­fe­les za ple­ca­mi.

Tłum ucie­ka bez­ład­ną masą. Już oko­li­ca "uspo­ko­jo­na".

Idą do Pe­ters­bur­ga ra­por­ty o "Szczę­śli­wem za­ła­twie­niu nie­po­ro­zu­mień". Ale nie idą o tych no­cach bez­sen­nych, o tych po­ta­jem­nych na­ra­dach, o tych roz­my­śla­niach.

To po­dob­no Ko­ściusz­ko na nich szedł? To po­dob­no i Ki­liń­ski prze­ciw nim po­ru­szył War­sza­wę'? To po­dob­no Le­gjo­ny śpie­wa­ły, "co nam obca prze­moc wzię­ła, mocą"…

Mocą?… A jak­że­by tu dojść do tej mocy'? Jak­że­by tu sku­pić ten na­ród pol­ski w je­den po­tęż­ny młot, żeby z góry ude­rzył…

I oto na­gle za ple­ca­mi ro­bot­ni­ka ko­smo­po­li­tycz­ny Me­fi­sto­fe­les za­mie­nia się na wy­bla­dłą a tak sta­now­czą po­stać "swo­ja­ka", któ­ry wę­glem na ścia­nie wy­pi­su­je: "Niech żyje nie­pod­le­gła Pol­ska"…

I oto na­gle za­czy­na­ją gi­nąć od pchnięć śmier­tel­nych szpie­dzy… I oto na­gle za­czy­na­ją pa­dać bom­by w War­sza­wie, w Ło­dzi, w Ka­li­szu…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: