Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dobra-noc - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 marca 2024
Ebook
29,99 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dobra-noc - ebook

Opowieść, przesąd, przekleństwo - słowa są ulotne, ale mają moc kształtowania rzeczywistości.

Czasy między I a II wojną światową, maleńka wieś nieopodal Częstochowy.

W domu Jadwigi i Michała Pecynów radość miesza się z lękiem. Kobieta rodzi swoje siódme dziecko - wszyscy liczą, że w rodzinie pojawi się pierwszy chłopiec, tymczasem rozlega się krzyk kolejnej dziewczynki. Rodzice próbują wyprzeć swój żal, jednak społeczność wiejska im w tym nie pomaga. Starszyzna wsi wierzy, że siódma córka w rodzinie może stać się zmorą i sprowadzić na wybraną ofiarę chorobę, a nawet śmierć. Choć oficjalnie nikt nie daje wiary przesądom, gdy Jadwiga w wyniku porodu traci zdrowie, podświadoma niechęć do dziewczynki zaczyna narastać...

Poruszająca historia przypadnie do serca miłośniczkom powieści Sylwii Kubik.

Sabina Waszut (ur. 1979) - autorka powieści historycznych i obyczajowych. Jej debiutancka powieść „Rozdroża" była nominowana do Nagrody Literackiej Europy Środkowej „Angelus” za 2014 r, zaś kolejne dzieła zdobyły . nominację do nagrody „Książka Roku” portalu Lubimyczytać.pl, a także nagrodę główną w kategorii „Pióro” Na Festiwalu Literatury Kobiet w Siedlcach. Jako felietonistka współpracuje z miesięcznikiem "Chorzów Miasto Kultury". Mieszka w Rudzie Śląskiej.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-271-4728-4
Rozmiar pliku: 441 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Każdy we wsi ją znał. Każdy o niej słyszał. Opowieści snuł parobek, co to spał w stodole, szeptała wdowa z domu pod lasem. Nawet ksiądz czasem wspomniał, i choć jako jedyne skuteczne antidotum zalecał modlitwy przed snem i po obudzeniu, sam kazał gospodyni powiesić zaraz koło łóżka lustro, a ludzie dobrze wiedzieli, że ona bardziej niż pacierza boi się właśnie zwierciadła. Nie lubi się w nim przeglądać. Brzydzi się własnego odbicia. Ucieka.

Historie płynęły niczym wartki strumyk, niczym wiatr, który przychodzi na przednówku i roztapia resztki śniegu leżącego przy podcieniach chałup. I tak z pokolenia na pokolenie ci, co umierali, zawsze zdążyli jeszcze przestrzec młodszych, zaś ci, co się rodzili, słuchali ze źrenicami rozszerzonymi strachem.

A było się czego bać. Oj, było.

Nie znano sposobu, aby przewidzieć, kiedy zacznie gnębić ludzi. Czasem spokój panował całe miesiące, nawet lata, a potem znów mieszkańcom wsi w sen zapaść nie dawała, znów się kręciła po zagrodach, znów siły wypatrzonej ofierze zabierała.

Mówiono, że to potępiona dusza grzesznika albo kogoś skrzywdzonego za życia, kto powraca, aby się mścić. Ale przecież równie dobrze mogła to być Anielka, Kazia czy Krysia, siostra, córka, wnuczka. Wystarczyło, że nieszczęsne dziewczę narodziło się po sześciu starszych siostrach lub brwi miało zrośnięte w jedną i już padało oskarżenie, już trzeba było bacznie obserwować, głowę przed taką spuszczać, miejsca ustępować, aby się nie zezłościła, aby krzywdy nie chciała wyrządzić.

Najlepiej było w ogóle taką z daleka omijać. Tylko jak to zrobić, gdy wieś to zaledwie kilkanaście chałup ustawionych jedna koło drugiej przy piaszczystej drodze, na której wszyscy się codziennie spotykają?

Istniały stare metody, aby się bronić. Babka z lasu, co to i ziół na przeróżne choroby potrafiła naparzyć, i dziecko przy trudnym porodzie odebrać, strzegła dawnych wierzeń i doradzała tym, do których w nocy ta siła nieczysta przychodziła. Mówiła, co robić, aby całej krwi nie wyssała i bez życia na łożu nie zostawiła.

Ale nawet krzyżowanie rąk na piersi przed zaśnięciem ani spanie w nogach łóżka lub na brzuchu, ani nawet narysowanie kredą kręgu wokół posłania nie mogło gwarantować bezpieczeństwa. Gdy była głodna, wszystkie pradawne metody okazywały się nieskuteczne. Zmora musiała się najeść.

Najniebezpieczniej robiło się po północy. Wieś spała wówczas głębokim snem i nawet podwórkowe Burki i Azorki, zamiast strzec gospodarzy, wolały chronić się przed chłodem w lichych budach.

Właśnie wtedy ta potępiona dusza wychodziła z ciała niczego nieświadomej śpiącej nieszczęśniczki. Pokonując wszelkie ludzkie i boskie zabezpieczenia, podążała do wypatrzonego domostwa i siadała na łóżku ofiary, a potem powoli, aby za szybko nie zbudzić, wpełzała na unoszącą się jeszcze spokojnym oddechem pierś. Dusiła i gniotła, by krew uderzyła do głowy śpiącego, a potem wypłynęła przez nos bądź usta. Spijała ją i robiła się coraz silniejsza.

Umęczona ofiara w końcu się budziła. Z ciężarem na piersi, z uczuciem braku tchu i powolnego wyczerpania. Najgorsze jednak było to, że zaatakowany przez zmorę nie mógł się poruszyć. Tak jakby w jednej chwili i ręce, i nogi, i głowa przestały należeć do niego. Przerażenie rosło. Ci, co przeżyli taki atak, opowiadali o strachu, który nie był ludzki. Mężczyźni i kobiety, a nawet kilkuletnie dzieci, czuli, jak z każdą chwilą coś nienazwanego, coś nie z tego świata, wysysa z nich życie. Zjada ich żywcem. A oni nie mogli nawet krzyknąć, pisnąć choćby. Nic. Trzeba było czekać na śmierć, która nie nadchodziła.

Zmora zabijała długo. Czasem kilkanaście razy nawiedzała człowieka, zanim ten skonał z wycieńczenia. Czasem rezygnowała i ofiara wracała do zdrowia.

Gdy upiorna dama kończyła ucztowanie, musiała jak najszybciej wrócić do ciała, aby nie zastał jej świt. Słońce było bowiem jej największym wrogiem.

Bywało, że porywała konia, galopowała wówczas przez wieś, aż zajeżdżony padał z pianą na pysku. Potem znajdowano zwierzę na łąkach bądź w lesie, już nieżywe, z zaplecioną w warkocze grzywą, zupełnie nieprzypominające tego, które jeszcze dzień czy dwa wcześniej potrafiło pociągnąć ogromny wóz wyładowany po brzegi workami mąki.

Taką galopującą na koniu zmorę czasem widział włóczęga śpiący pod lasem, czasem pijak zbyt późno wracający do domu. Każdy opowiadał to samo. I każdy przysięgał, że chudej szkaradnej kobiety o nienaturalnie długich kończynach i jasnych włosach, którymi zakrywała nagie ciało, nie zapomni do końca życia. Prędzej wolałby dać się zabić, niźli mieć jeszcze kiedyś do czynienia z dziwadłem, któremu bliżej do kości rozkładających się w grobach niż do żywych ludzi.

I tak oto od setek lat, od zarania ludzkiej pamięci, we wsi Dobra trwała niekończąca się walka dobra ze złem. Gdy jedno straszydło ludzi przestawało nękać, można było już wypatrywać nadejścia drugiego. Wiosna za wiosną, zima za zimą, otoczona lasem z jednej strony, a rzeką z drugiej, wieś, niby to senna, skulona gdzieś pod miedzą, czekała i obserwowała. Każdy dzień mógł przecież przynieść nową opowieść.ROK 1933

– I po co to nam? – Jadźka nie przestawała lamentować. – Pieniądze tylko niepotrzebnie wydasz, tak jakbyś ich za dużo miał – mówiła do ucha męża głośnym szeptem.

Michał Pecyna nie słuchał jednak narzekań żony, a właściwie wcale ich nie słyszał. Jego myśli krążyły teraz wokół niewielkiego pudełka, które wisiało na szyi fotografa. Co siedzi w środku małego urządzenia? Jakie licho tam drzemie, tak silne, że może zatrzymać czas? – zastanawiał się chłop, próbując jednocześnie sprawnie wykonywać polecenia.

– Proszę przesunąć się w lewo. O, jeszcze trochę, bliżej córek. A panna niech położy rękę na ramieniu ojca. Tak będzie dobrze.

Michał pokornie poruszał się raz w prawo, raz w lewo, schylał się, przysiadał na przyniesionym z domu krześle, a potem, na wezwanie, znów wstawał. Zupełnie nie denerwowały go przedłużające się przygotowania, nie przeszkadzał też rosnący tłum gapiów przed furtką i marudzenie żony. Z natury był człowiekiem niezwykle spokojnym.

– A teraz pani – kontynuował ustawianie fotograf, zwracając się do klientów czystą polszczyzną, aby zaraz było widać, że jest odpowiednio wykształcony i że przyjechał z miasta. – Tak, właśnie tak. Pani powinna usiąść. To ładnie będzie wyglądało.

– Ja?! – Jadwiga aż krzyknęła z zaskoczenia. – Ja przecież nie mogę być na tej fotografii.

– Dlaczego? – zapytali równocześnie fotograf i Michał.

Jadźka speszyła się, rumieniec okrasił jej opalone policzki. Jak miała wytłumaczyć obcemu mężczyźnie to, o czym nawet ze swoim niechętnie gadała? A zresztą, czy ten fotograf jest ślepy? Nie widzi?

– Matula musi być, jaka to pamiątka bez matki? – zaczęły zachęcać córki i zaraz zrobiło się na podwórku głośno. Sześć młodych gardeł ma wielką moc.

– Nie, nie – powtarzała Michałowa żona. – To na pewno jakiegoś pecha przyniesie albo inną zarazę.

W odróżnieniu od męża, którego wszelkie techniczne nowości przyprawiały o szybsze bicie serca, nawet jeśli na tej małej podczęstochowskiej wsi mógł o nich czytać wyłącznie w gazetach, Jadźka była kobietą, dla której dobre było wyłącznie to, co znane i sprawdzone.

– Jeśli nasze prababki i pradziadkowie jakoś bez tego żyli, my też możemy, nie potrzeba nam nic więcej – mówiła, gdy mąż odrywał ją od roboty, aby pokazać jakieś zdjęcia w gazecie albo przeczytać o czymś, o czym właśnie sam się dowiedział.

Teraz było tak samo. Gdy tylko do drzwi zapukał fotograf – domokrążca, którego wcześniej pewnie wszyscy sąsiedzi z podwórek przegonili – Michał, nie zważając na wysoką cenę ani na upór żony, zapragnął mieć zdjęcie. Rodzinną pamiątkę na wieki. Zawołał zaraz wszystkie sześć córek i nawet niechętną żonę zdołał wyciągnąć przed chałupę.

Teraz jednak Michałowa zaparła się jak stara klaczka sąsiada Przybyły, co to za nic jej do ciągnięcia wozu nie można zmusić, jeśli sama nie zechce. Nawet bat nie pomaga.

– Wy tam sobie róbcie, co chcecie. Ja nie będę tutaj brzuchem świecić, bo mnie Bóg jeszcze za to ukarze – powiedziała tak stanowczo, że już nikt nie próbował dalej jej namawiać.

Rodzinne zdjęcie bez matki zostało w końcu zrobione – ojciec siedzący na krześle, otoczony wianuszkiem sześciu córek, z których najmłodsza ledwie od ziemi odrosła, a najstarsza za cztery niedziele miała przed ołtarzem klęknąć i wierność Pietrkowi przysięgać.

Fotograf pobrał od Michała kwotę dwa razy wyższą, niż miał w cenniku, którego nie przedstawił, zatarł po kryjomu ręce, że tak mu się udało głupiego chłopa naciągnąć, i obiecał, że już za kilka tygodni gotowe zdjęcie będzie mogło zdobić ścianę w Michałowej chałupie.

Pecyna zabrał się do swoich zajęć. Narąbał drewna, naprawił rączkę wiadra, używanego do dojenia Miłki – ich jedynej krowy, pomógł córkom zagonić do kurnika rozbiegany po podwórku drób, a potem, zmęczony niecodziennymi przeżyciami, usiadł na ławce przed swoją starą chałupą.

Co wieczór, gdy tylko pogoda była odpowiednia, pozwalał sobie na tę chwilę samotności i przemyśleń płynących wraz z dymkiem fajki. Siedział tak godzinę, czasem dłużej. Michałowa nie próbowała przeszkadzać mężowi w tym dziwnym zwyczaju, zakazywała też córkom hałasować przed chałupą, gdy Michał odpoczywał. W końcu do gospody w miasteczku z innymi chłopami nie chodził, wódki prawie nie tykał, więc niech tam sobie siedzi i duma, jak mu to do czegoś potrzebne. Dobry z niego mąż, na lepszego trafić nie mogła.

No i dumał Michał i tego wieczoru, a jego myśli wciąż krążyły wokół niedawno zrobionego zdjęcia.

To pech, że fotograf pojawił się właśnie teraz. Gdyby tak przyszedł do wsi za miesiąc albo za dwa... Wtedy Michał mógłby już trzymać na rękach swojego syna. Och, jaki byłby dumny. I może Jadźka też stanęłaby obok. Po narodzinach już tak by się pewnie nie bała. Teraz to faktycznie nie wiadomo. Może kobieta ma rację, że to mogłoby dziecku zaszkodzić?

Choć Michał bardzo kochał swoje córki, mimo że nieczęsto o tych uczuciach wspominał, bo przecież nie przystoi tego okazywać dziewczętom, teraz nie mógł się już doczekać syna. W końcu sąsiedzi przestaną z politowaniem kiwać głowami i współczuć Michałowi. W końcu będzie miał kogo na gospodarstwie zostawić i przestanie się troszczyć, że cała ojcowizna przepadnie, gdy wszystkie panny za maż powychodzą. Bo kto to wie, jakich zięciów dostanie? Kto to wie, czy robotni będą i czy wszystkiego nie przehulają?

– Siódmy będzie syn – mówił coraz głośniej i coraz pewniej, bo przecież wszystko, co tylko mogło, przepowiadało mu syna.

Jadzia jak nigdy przedtem miała smaki na kwaśne, wyjadała kiszoną kapustę prosto z beczki. Tym razem nie dostała ciemnych plam na rękach i twarzy, a przecież wiadomo wszystkim, że przy córce kobieta brzydnie, aby jej urodę oddać, przy synu tak się nie dzieje.

Jadźka też pragnęła syna, więc ze dwie niedziele temu wybrała się do babki. Tej, co w lesie mieszka, po drugiej stronie rzeki. A kto jak kto, ale babka na dzieciach się zna. Będzie już z pięćdziesiąt takich, którym pomogła przyjść na świat. A może i więcej.

Babka ziół Jadzi zaparzyła, brzucha dotknęła, w oczy popatrzyła i orzekła, że tym razem to musi być chłopak.

Wiadomo, do takich rzeczy chłop się nie miesza, bo to nigdy nic nie wiadomo, ale babce wierzyć trzeba. Mądrzejszej od niej we wsi nie ma.

Stara powiedziała, że będzie syn, to będzie.

Michał odetchnął głęboko. Wstał. Przeciągnął się. Jeszcze raz popatrzył na czerwone słońce chowające się za lasem. Zerknął na wąski pas swojej ziemi, który rozpoczynał się zaraz za piaszczystą drogą dzielącą pola od zabudowań, a kończył prawie pod lasem. Teraz, pod koniec lata, jeżył się ścierniskiem.

– Jutro będzie ciepło – powiedział i uśmiechnął się pod wąsem.

Zanim wszedł do chałupy, zajrzał jeszcze do Miłki. Musiał sprawdzić, czy aby na pewno została wydojona przed nocą. Odkąd ten obowiązek, którego kobiety przy nadziei wykonywać nie mogą, spadł na córki, Michał wolał sprawdzić, czy nikt o żywicielce rodziny nie zapomniał. Po drodze wziął też kilka drewienek ze składziku za chlewem. Noce już chłodne, może Jadźka będzie marzła, może poprosi, aby w piecu rozpalić, a przecież kobiecie w błogosławionym stanie nie można niczego odmówić. Michał wolał być przygotowany.

Już miał wchodzić do chałupy, już oparł dłoń o szorstkie deski wejściowych drzwi i napiął mięśnie, aby je lekko pchnąć, bo ostatnio opadły na zawiasach i teraz ciężko chodziły, a ciągle nie było kiedy ich naprawić, gdy nagle ktoś z drugiej strony szarpnął za klamkę tak gwałtownie, że Michał stracił równowagę, potknął się i omal nie wpadł na Klarę. Na szczęście zwinna pięciolatka, jedna z najmłodszych Michałowych córek, w porę uskoczyła w bok.

– Dokąd ci tak spieszno? – zapytał, przykucając, aby pozbierać rozsypane drewienka.

– Matka kazała. Po babkę lecę – wydyszała i zanim zdążył jeszcze o coś spytać, już jej nie było.

Michał zawahał się, spojrzał w głąb szerokiej sieni, z której wchodziło się do dwóch izb. Usłyszał od Klary dosyć, aby wiedzieć, co się właśnie zaczęło dziać. Nie miał teraz czego szukać w chałupie. Na powrót przekroczył próg i cicho zamknął drzwi, uważając, aby nie zaskrzypiały. Narodziny dziecka nie są dla męskich oczu. Babka, gdy przyjdzie, najpierw okna zasłoni, potem włosy Jadźce rozpuści i spinki z nich powyjmuje. Rozepnie też guziki i rozsznuruje węzły. Na koniec, kiedy synek będzie już blisko, nawet starsze córki z domu powygania. Niech tylko Klara biegnie szybko, niech pogania babkę.Michał wiedział, że przy tej starej znachorce jego Jadźka jest bezpieczna. I syn również. Potem się jej wódki za fatygę naleje, a i do fartucha jakiś pieniądz wrzuci.

Trochę niespokojny, zerknął jeszcze raz za siebie, westchnął ciężej niż zwykle, przeszedł przez furtkę i stanął na środku drogi. Podrapał się w czubek głowy, wykręcił zapiętkiem buta dołek w piasku, a potem zamiast do karczmy, o której przez chwilę pomyślał, ruszył przed siebie. Miedzą aż do lasu.– Dziewucha.

– Jak to? Co też to mówicie? – Jadźka sapnęła i oblizała spierzchnięte wargi. – Przecież miał być syn.

Babka wzruszyła ramionami, nie miała teraz czasu na rozmowę z Michałową. Pochyliła się ponownie między nogami rodzącej i po chwili uniosła noworodka. Dziecko natychmiast zaczęło płakać.

– Siódma córka – stwierdziła posępnie. – Ale zdrowa.

– To niemożliwe, niemożliwe – jęczała obolała Jadźka. Zamknęła oczy. Odwróciła głowę do ściany. Nie chciała widzieć dziecka.

Stara znachorka sprawnie zajmowała się położnicą. Po tylu porodach dziecko wyskoczyło z Michałowej prawie bez jej pomocy. Nie musiała się zbytnio namęczyć. Przecięła pępowinę i obmyła niemłodą już matkę. Teraz przyszła pora na kąpiel noworodka. Ta pierwsza, zaraz po narodzeniu, była najważniejsza.

Do pomocy zawołała Maryśkę – najstarszą z czekających pod domem dziewcząt. Tylko patrzeć, jak sama matką zostanie, niech zobaczy, co ją czeka.

– Balię mi tu postaw na stole. I wyślij którąś po jajka i mleko. Tylko niech świeże będą.

Wydawała rozkazy, nie bacząc na niepokój dziewczyny, która zamiast słuchać, co rusz zerkała to na matkę, leżącą bez ruchu, jakby nieżywą, to na nagiego noworodka, który nie był chłopcem.

– Słuchaj mnie, dziewczyno! – krzyknęła w końcu znachorka.

– Co z matulą? Żyje? – wydusiła z siebie Marysia.

– A co by miała nie żyć. Żyje, żyje. Tylko dziecko jej się nie podoba.

Maryśka już o nic nie pytała. Wybiegła z izby, aby po chwili wrócić z tym wszystkim, o co prosiła babka.

Do wody, w której kąpano noworodka, wedle starych zwyczajów trzeba wrzucić jajka i wlać mleko. Dobrze było, jeśli na dnie balii znalazł się jeszcze pieniądz. To wszystko miało przynieść nowo narodzonemu pomyślność, zapobiegało chorobom. A ponieważ stara kobieta znała się na ziołach jak na niczym innym, do wody dodała też odrobinę dziewanny i rumianku, aby cera dziewczynki była rumiana i gładka.

Babka przeczuwała, że tej małej jak nikomu innemu będzie potrzebna pomyślność. I choć stare odchodziło w niepamięć, kobieta postanowiła zrobić wszystko tak, jak należy. Obmyła więc nowo narodzoną dziewczynkę, zawinęła w kocyk i położyła obok Jadźki. Nie zauważyła, że przez szparę w zasłonie, którą zaciągnęła okno, światło księżyca padało wprost na łóżko położnicy i teraz pięknie oświetliło buzię śpiącego dziecka. Nie zauważyła albo zapomniała, że księżyc nie jest dobrą wróżbą.

Siódma dziewczynka w domu. Siódma siostra. Ta liczba też nie wróżyła dobrze. Nie tylko znachorka pamiętała o dawnych wierzeniach, inni również sobie przypomną. Aby pomóc dziewczynce, w której przecież żadnej winy nie było, postanowiła dopełnić wszystkich magicznych czynności, niegdyś zalecanych i praktykowanych. Zawinęła więc łożysko w czystą ściereczkę, a na pępowinie zawiązała białą bawełnianą nitką kisteczki.

– Niech to dziecko w domu zostanie. Zawsze obok matki. Jedynie tu będzie bezpieczne – szeptała.

Zaklęcia płynęły z ust babki, gdy zakopywała zawiniątko pod progiem chałupy.

Spieszyła się. Wolała wyjść, zanim Michał wróci. Zanim się dowie, że ma do odchowania kolejną córkę.

Dobrze, że najmłodsza, niespełna trzyletnia Pelasia wyręczyła babkę. Dobrze, że nie rozumiała. Dobrze, że cieszyła się z siostry bardziej, niż cieszyłaby się z brata, z którym przecież nie można byłoby się bawić w dziewczęce graczki i pleść na łące kwietnych wianków.

Podekscytowana wydarzeniami tego letniego wieczoru i tym, że nikt nie kazał jej iść spać, mimo bardzo późnej pory siedziała przed chałupą, wsłuchując się w szczekanie Burka i cykanie świerszczy. Owinięta starym swetrem matki czekała, aż wróci ojciec. Postanowiła, że pierwsza obwieści mu nowinę o narodzinach maleńkiej siostrzyczki.

Choć chyba nikt na wsi nie dziwiłby się złości chłopa, ten przyjął nowinę zupełnie spokojnie. I choć czuł, jak rozczarowanie zaciska się pętlą wokół serca, chwycił podskakującą wokół niego Pelę, uniósł wysoko i uśmiechnął się do niej tak szczerze, jak tylko potrafił.

– To teraz będziesz pomagała matce. Wiesz, ona musi odpoczywać – powiedział, przeczuwając, że Jadźka nieprędko wstanie z łóżka i zajmie się niemowlęciem i to wcale nie z powodu osłabienia porodem.

– A pewnie, tatko, wszystko zrobię, co tylko mamusia każe. A wiesz, jaka ona śliczna? Ma całkiem czarne włoski – szczebiotała Pelasia, szczęśliwa i bezpieczna w ramionach ojca.

Zanim Michał wszedł z córką do chałupy, zanim pocałował wciąż odrętwiały żalem żonę, zanim pogładził po policzku śpiące niemowlę, przysiadł jeszcze na chwilę na ławeczce przed wejściem i zapalił drugą tego dnia fajkę. Ci, którzy znali Michała, natychmiast domyśliliby się, że coś w jego życiu przewróciło się do góry nogami, powód, dla którego znów ubijał tytoń, nie mógł być błahy. Ci, którzy znali jego zwyczaje, domyśliliby się prędko, że w starej chałupie, z obszerną kuchnią po lewej stronie i małą izdebką po prawej, musiało się wydarzyć coś niezwykłego.

Ale na razie nad Dobrą panowała noc. I nikt prócz babki, która dawno już spała, nie wiedział, co też się stało u Pecynów.Tak jak przypuszczał Michał, Jadzia nie potrafiła dojść do siebie. Leżała w łóżku z zaciśniętymi powiekami, spod których niemal codziennie płynęły łzy. Zmuszała się jedynie do tego, aby nakarmić płaczące dziecko, i to tylko wówczas, gdy któraś ze starszych córek podała jej bezbronne zawiniątko. Dobrze, że tyle było dziewuch w chałupie, inaczej noworodek umarłby pewnie z głodu, a izby i zagroda zarosłyby brudem.

Może gdyby, tak jak to było w zwyczaju, któraś z sąsiadek odwiedziła matkę, może gdyby przyniosła biały chleb, kurkę na rosół i dobre słowo, Michałowa spojrzałaby w końcu na córeczkę i zobaczyła, jaka jest śliczna z tymi kręconymi czarnymi włoskami i równie ciemnymi oczkami, którymi wodziła po izbie tak, jakby już wszystko rozumiała. Domu Michałów nie nawiedził jednak żaden gość. Wręcz przeciwnie, coś nakazywało sąsiadom omijać podwórko Michała i Jadźki, coś nakazywało im spuszczać głowę na widok nieszczęsnego chłopa albo którejś z dziewcząt.

O Pecynach rozprawiali chyba wszyscy mieszkańcy wsi. Baby, co spotykały się przy kapliczce, częściej imię Jadźki wymieniały niżeli Najświętszej Panienki, mężczyźni przy kolejnym wypijanym w karczmie piwie żałowali Michała. Nawet młodzież, która gromadziła się wieczorami nad rzeką, z wypiekami na twarzy wspominała o tym, co działo się w domu sąsiadów. No bo jak to tak? Chałupa zaniedbana, niemowlęciem zajmują się siostry, a Jadwiga tylko leży i leży w łóżku – i albo płacze, albo bez ruchu w sufit patrzy. No jak to tak, przecież tak się nie godzi. Trzeba wstać, obiad ugotować, podłogę zamieść, kurom ziarna nasypać. Trzeba się ruszyć, wtedy i bóle, i zmartwienia szybciej mijają. Nikt Michałowej nie rozumiał, a przecież wiadomo, że od nieszczęść i chorób człowiek woli się trzymać z daleka, nigdy nie wiadomo, czy taki smutek nie jest zaraźliwy. Czy nie przeskoczy na innego i nie wbije w niego pazurów. I widać nawet najbliżsi Jadźki tak myśleli, skoro ślub najstarszej – Maryśki – przesunięto, uznając, że nie może być wesela tam, gdzie jest choroba.

Coś złego zawisło nad strzechą Pecynowej chałupy. Coś, co niepokoiło i wywoływało ciarki na plecach, choć jeszcze nie miało swojej nazwy, choć ani w myślach, ani w ustach jeszcze się nie urodziło.

Jadźka leżała samotna i opuszczona, mimo że w izbie od rana do wieczora było tłoczno i gwarnie. Szóstka dziewcząt potrafiła narobić hałasu, nawet jeśli wszystkie zmartwione były dziwnym zachowaniem matki. Michał większość dnia spędzał poza domem. Doglądał zwierząt, naprawiał, co tylko było do naprawy, włóczył się po lesie. Nie umiał pomóc chorej żonie, nie umiał się zająć córeczką, wolał więc zniknąć wszystkim z oczu.

Dwa razy wzywano do Jadźki babkę, ale i ona pomóc nie umiała. Widziała co prawda już wcześniej matki, które po porodzie odrzucają swoje dzieci, matki, które płaczą, zamiast cieszyć się ze szczęśliwego rozwiązania, ale sposobu na szybkie wyleczenie nie znała. Próbowała różnych ziół. Szałwia i dziurawiec pomagają koić nerwy, uspokajają, ale na Michałową nie działały. Nawet napar z werbeny okazał się nieskuteczny.

Czas. Doświadczona znachorka wiedziała, że pewne rany zagoić może tylko czas.Gdy minęły trzy tygodnie i zbliżał się czas chrztu dziecka, Michał począł się zastanawiać, czy może powinien zawieźć żonę do lekarza, do miasta. Częstochowa nie leżała aż tak daleko. Zaprzągłby konia i pojechaliby. W końcu już kilka razy z Jadźką w mieście byli. Nawet szpital widzieli. Cały z czerwonej cegły. Po ogrodzie snuli się chorzy, większość w pocerowanych i wiszących na chudych ramionach piżamach, Przyciskając nos do ogrodzenia, obserwowali też lekarzy w białych kitlach i pielęgniarki w dziwacznych czepkach na głowach. Aż włosy się na karku jeżyły, gdy człowiek na to patrzył, wszystko takie obce, dziwne i groźne. Ale może tam wiedzieliby, co zrobić, jak przywrócić żonie chęci do życia? Z drugiej strony, mogliby też bardziej zaszkodzić. Czy to raz ktoś, kogo po długiej chorobie do szpitala zawieziono, już z niego nie wychodził? Prawda, że babka też wszystkim pomóc nie umiała, ale jakoś tak lepiej umierać we własnym łóżku, wśród rodziny. Nie, na taką poniewierkę Jadźki posłać nie mógł. Jeszcze trzeba poczekać, myślał.

Więc leżała Jadźka w otoczeniu swoich córek. Panny myślały, że matka przez większość dnia śpi, ale ona wszystko słyszała, wszystko czuła, tylko czarnych myśli spod zamkniętych powiek nie potrafiła rozgonić, aby w końcu móc wstać i zacząć żyć.

A myśli były ciężkie i wciąż te same. Co zrobiła źle? Dlaczego właśnie jej modlitw dobry Bóg nie wysłuchał? Dlaczego nie dał jej synka, którego tak pragnęła? A może to nie Bóg, może to ona zrobiła coś źle? Ilu zakazów nie przestrzegała? O ilu zapomniała?

Nie noś jajek w fartuchu.

Nie patrz w ogień.

Nie zakładaj korali.

Nie zaglądaj przez dziurkę od klucza.

Unikaj rudych i kulawych.

Tyle tego... Która by sobie teraz tym wszystkim głowę zawracała! Proboszcz mówił, że to zabobony, że nie trzeba wierzyć, przestrzegać. Świat się zmienia. Michał czytał w tych swoich gazetach, jakie to maszyny budują, jakie cuda robią. O prądzie jej ostatnio opowiadał, co to go do wsi prowadzić mają. Za kilka lat już nie trzeba będzie palić świeczek, tylko – cyk – guziczek włączysz i lampa zaświeci. A ona miałaby wierzyć, że gdy wejdzie do piwnicy, to dziecko narodzi się garbate?

A jeśli źle robiła, że mądrości matek i babek nie słuchała? Jeśli to dlatego, zamiast chłopca, znów dziewuszka w kołysce kwili? Prawie wyśmiała starą sąsiadkę, gdy ta doradzała, aby przed rozwiązaniem siekierę wbić w próg domu. Miało to odstraszyć wszelkie złe moce i czary. Głupia była, że nie wierzyła, że po swojemu robiła. Bardzo głupia.

Ale przecież do zdjęcia z rodziną nie stanęła, aby przypadkiem to dziwne pudło, przez które patrzył na nią fotograf, duszy nienarodzonego dziecka nie uwięziło.

Wszystko na nic.

Michałowa nie umiała się uspokoić.– I jak ją nazwiecie? – zapytała siostra Michała, Bronka, zakładając dziecku białą koszulkę.

Jak na kumę przystało, sama ją uszyła z najlepszego płótna i pamiętała o czerwonej kokardce pod szyją.

– Krystynka – słabym głosem odpowiedziała Jadźka. – Babka z lasu mówiła, aby tak nazwać, że to dobre imię.

– A pewnie, że dobre. Dobre jak każde. Byle było jak wołać – przytaknęła kuma. – A teraz włóż bluzkę i spódnicę. Córki ci wszystko przyszykowały, Niedługo trzeba nam jechać.

Jadźka popatrzyła na szwagierkę zapuchniętymi i podkrążonymi oczami, ale nie miała odwagi zaprotestować.

Siostra Michała była potężną kobietą o dłoniach, których niejeden chłop mógłby pozazdrościć. Jej donośny głos i krewki charakter znała nie tylko wieś, w której razem z mężem mieszkała, ale i kilka sąsiednich. Bronka stanowiła zupełne przeciwieństwo spokojnego i cichego Michała, ale może właśnie dzięki tym różnicom rodzeństwo, choć jedno od drugiego mieszkało godzinę jazdy wozem, służyło sobie pomocą i wsparciem, gdy tylko nadchodziła taka potrzeba,

A właśnie teraz potrzeba była. Michał sam pojechał kilka dni temu do siostry i poprosił ją o trzymanie najmłodszej córki do chrztu. Wiedział, że nie odmówi, a bał się odmowy innych. Ludzka litość częściej odwraca głowę, niż stara się pomóc. W duchu liczył też, że gdy sprowadzi Bronkę do domu, Jadźka szybciej dojdzie do siebie. Siła i energia, jakimi dysponowała jego siostra, mogły napełnić innych życiem.

Teraz, gdy zobaczył żonę, choć bladą i lekko chwiejącą się na nogach, ale jednak ubraną, uczesaną i gotową do wyjścia, zaczął żałować, że na pomysł z Bronką wpadł tak późno. Rodzina to jednak rodzina.

– Wszystko jest? – zapytał, podając żonie ramię.

Wsparła się na nim z widoczną ulgą.

– A czego ci brakuje? – ofuknęła go Bronka. – Biała szata jest, czapeczka też, w becik kawałek chleba wszyty na szczęście. O niczym nie zapomniałam, Już niejedno dziecko do chrztu niosłam.

Wyszli. Bronka niosąca na rękach zawiniątko, kum Władek – kuzyn Jadźki, sześć Michałowych córek, a za nimi z wolna Michał i Jadzia.

Wóz stał już przed domem. Koń zarżał przyjaźnie na widok Jadźki, on też się stęsknił za gospodynią, która ostatnio do niego nie zaglądała i nie częstowała jabłkami, jak wcześniej. Siwek mieszkał teraz w stajni na drugim końcu podwórza, ale jeszcze kilkanaście lat temu mieszkałby pod jednym dachem z Pecynami. Ojciec Michała wedle ówczesnych zwyczajów tak dom wybudował, że z sieni wchodzono na lewo do izby mieszkalnej, na prawo zaś do stajni. Zresztą, co się tu dziwić, koń był cenniejszy od całej reszty inwentarza. Jeszcze przed wielką wojną niektórzy uważali, że jest cenniejszy nawet od dzieci, bo gdy małe dziecko umarło, to ogromna strata i płacz, ale gdy koń umarł, to cała rodzina mogła wkrótce głodu zaznać.

Jednak czasy się zmieniły i kiedy dwie zimy temu stary koń dokonał żywota, Michał pasa zacisnął i nowych butów córkom nie kupił, lecz przed zasiewami kupiony na targu Siwek stał już w nowiutkiej stajni, a ze starego pomieszczenia pokoik dla dorastających córek urządzono.

Pecyna ochoczo trzepnął lejcami. Pojechali. Tylko najstarsze dziewczęta, które na wóz się nie zmieściły, poszły pieszo.

Do kościoła nie było daleko. Wystarczyło dojechać do końca wsi i minąć rozdroża, przy których stała kapliczka ze Świętą Panienką, gdzie w maju i październiku zbierały się wiejskie kobiety, aby Maryjce zaśpiewać, dziękując za coś, a częściej o coś błagając. Za kapliczką już prosto aż do lasu ubitym szerokim traktem, wzdłuż pól. Za lasem jeszcze tylko stało kilka gospodarstw sąsiedniej wsi i można już się przeżegnać na widok wysokiej wieży kościoła.

Kościół w miasteczku był nie byle jaki. Z daleka ludzie do niego zjeżdżali. Czasem w środku nocy wstać musieli, aby na poranną mszę zdążyć i przed obrazem Matki Boskiej Pociesznej się pokłonić. Obraz słynął bowiem z cudów. Wokół oblicza Marii mnożyły się wota ofiarowane w podzięce za uzdrowienia. Srebrne serca, gwiazdki i sznury korali ozdabiały Najświętszą Panienkę. To przed nią w dniu swojego ślubu przyklękały wszystkie córki Michała, uprzednio ściągając buty, aby z pełnym szacunkiem prosić o pobłogosławienie małżeństwa.

W drodze Michał cały czas powtarzał sobie słowa modlitwy, którymi dziś miał poprosić o uzdrowienie żony i opiekę nad maleńką Krysią, bo choć uważał się za człowieka nowoczesnego, w opatrzność Boską wierzył jak mało kto.

Gdy dojechali, osłabiona podróżą Michałowa ledwie zdołała wysiąść z wozu. Świat jej wirował, oczy zachodziły mgłą, choć to może i dobrze, bo nie widziała przynajmniej spojrzeń niektórych sąsiadów. Ani chybi by się jej nie spodobały.

To, co przez ostatnie tygodnie działo się w domu Michałów, łamało rytuały i ustalony porządek, a tego ludzie w Dobrej, a nawet w miasteczku, nie lubili. Zrozumiałe było zatem, że teraz na Michała i Jadźkę patrzyli z ukosa. To naturalne, że byli ostrożni.

Podczas mszy Jadzia nie usiadła przy kumach. Została w tyle, prawie przy wyjściu z kościoła. Niegdyś, dopóki kobieta, która urodziła, nie została przez księdza oczyszczona, póki świecy na ołtarzu nie dotknęła, nie mogła siadać bliżej. Teraz już nikt o tym nie pamiętał, a jednak Michałowa nie czuła się godna, aby pod ołtarz podchodzić. Wiedziała, że nie tak powinna się zachowywać matka, wiedziała, że swoim smutkiem grzeszy.

Gdyby tylko umiała zmyć z siebie ten lepki czarny brud, który umazał ją całą, zakleił serce i rozum w dzień narodzin Krysi. Gdyby tylko umiała w końcu się umyć do czysta. Ale na ten brud nie pomagała ani gorąca woda w balii, ani ostra szczotka.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: