Dobre maniery dla miłych ludzi, którzy czasem mówią K***A - ebook
Dobre maniery dla miłych ludzi, którzy czasem mówią K***A - ebook
Żyjemy w świecie, który bardzo różni się od czasów porad Jana Kamyczka na temat savoir-vivre’u. Wielu z nas, na ogół miłych i uprzejmych ludzi (którym jednak zdarza się siarczyście zakląć), często traci rozeznanie, jak być kulturalnym człowiekiem i jednocześnie skutecznie radzić sobie z atakami chamskich zachowań.
Amy Alkon z wdziękiem prowadzi nas przez zawiłości etykiety i proponuje praktyczny zestaw zasad dobrego zachowania przystających do nowoczesnego stylu życia. Być może babcia próbowała nauczyć cię, którym nożem kroi się rybę, jednak na co dzień bardziej przyda ci się wiedza o tym:
- czy wypada oddzwonić, zamiast odpowiedzieć e-mailem (a może to niegrzeczne)?
- czy można umieszczać w internecie zdjęcia z rodzinnego spotkania (wszyscy przecież wiedzą, że minęły czasy prywatności)?
- ile napiwku wręczyć kelnerowi w restauracji (i czy zostawić coś barmanowi)?
- jak uciszyć imprezujących sąsiadów (i nie wyjść przy tym na zrzędę)?
A jeśli ktoś dmucha ci dymem papierosowym prosto w twarz? Bardzo głośno rozmawia przez telefon w miejscu publicznym? Postawił torbę na siedzeniu w autobusie i ani myśli jej ruszyć? Ta książka zawiera realistyczne rady na realne sytuacje i mnóstwo dobrego humoru. Stary, dobry Kamyczek może spokojnie przesunąć się na półce (chyba że to niegrzecznie tak mówić).
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66117-87-7 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jestem bardzo wdzięczna mojemu wydawcy w St. Martin's, Michaelowi Flaminiemu, za jego mądrość, dobry gust, poczucie humoru i wiarę we mnie oraz moim agentom, Cameronowi McClure i Kenowi Shermanowi, którzy byli moimi bardzo mądrymi i życzliwymi doradcami.
Danielle Fiorella z St. Martin's zaopiekowała się mną w sposób, o jakim pisarze mogą zazwyczaj jedynie pomarzyć. Ponadto cały zespół wspierał mnie w procesie tworzenia tej książki, za co jestem im naprawdę ogromnie wdzięczna.
Ogromne podziękowania kieruję też do swojego chłopaka, Gregga Suttera, za całą jego miłość, wielkie wsparcie i dbanie o to, bym zawsze miała w domu coś do jedzenia poza mrożonymi hamburgerami z kończącą się datą przydatności. Chciałabym też podziękować Stef Willen, utalentowanej pisarce, która zredagowała cały mój pierwszy maszynopis i miała odwagę spierać się ze mną w momentach, gdy uważała, że nie mam racji, oraz Etel Sverdlov za jej naprawdę ważne i pomocne uwagi na wczesnym etapie powstawania tej książki, Christinie Nihirze („The Velvet Whip”) za jej lojalność, mądrość i życzliwość; Davidowi Yontzowi, korektorowi i gramatycznemu ninja tej książki i mojej rubryki z poradami, który jest w stanie wyłapać błędy niezauważone przez innych i wykazuje niezwykłą dozę wyrozumiałości, gdy ja (często) odwołuję się do maksymy Elmore'a Leonarda: „Gdy poprawność językowa staje ci na drodze, być może czas ją odrzucić”.
Niezwykle cenna była również pomoc tych, którzy przeczytali cały mój manuskrypt i podzielili się swoimi uwagami na jego temat, a byli to: antropolog A.J. Figueredo, bioinżynierka Barbara Oakley, biograf David Rensin oraz ekonomista Tamas David-Barrett, który przeczytał kilka rozdziałów odnoszących się do badań autorstwa jego i Robina Dunbara. Osobne podziękowania kieruję do rodziny i przyjaciół, którzy znaleźli czas, by przeczytać poszczególne rozdziały i ocenić je. Są wśród nich: Debbie Levin, Erika, Ruth Waytz, Christina Nihira, DB Cooper oraz moja przenikliwa, mądra i zwariowana siostra, Caroline Belli.
Jestem również niezwykle wdzięczna członkom i członkiniom stowarzyszeń Human Behavior and Evolution Society, NorthEastern Evolutionary Psychology Society oraz Applied Evolutionary Psychology Society, którzy od ponad dekady są bardzo przyjaźni i pomocni w kwestii misji, którą realizuję: by „ich badania były do wykorzystania”.3 KOMUNIKACJA
Wpadłam na znajomego, którego jakiś czas nie widziałam. Powiedział mi, że zszedł się ze swoją byłą dziewczyną i że wzięli ślub. Mówił, że życie jest super, oprócz kilku rzeczy, które musi zmienić w sobie jego żona. Tych rzeczy było dokładnie sześć. Otworzył portfel i z dumą zaprezentował mi wizytówkę, z tyłu której było coś napisane. Zapisany drobnymi, schludnymi literkami tekst brzmiał:
1. Rzucasz palenie.
2. Oddajesz mi lexusa i jeździsz swoim jeepem.
3. Żadnych psów.
4. Sprzątasz po sobie w kuchni.
5. Znajdujesz pracę, zamiast żyć ze spadku. (Szóstego nie pamiętam).
Powiedział, że to lista żądań, jaką wystosował dla swojej nowej żony. Którą jej wręczył. Na tejże wizytówce.
Byłam pewna, że żartuje.
Ale nie żartował.
– Hmm, i jak to odebrała? – zapytałam.
– Nie odzywała się do mnie przez tydzień.
NIEBEZPIECZNE PAPLANIE
Bez zbędnych rozmyślań potrafimy zazwyczaj przewidzieć efekt, jaki nasze słowa, czy to wymówione, czy zapisane, wywołają u drugiej osoby. Najwyraźniej jednak nawet racjonalni i inteligentni dorośli potrafią odstawić tak skretyniały numer jak ten, w którym wręczasz swojej żonie wizytówkę ze spisem nakazów i zakazów, oczekując, że będzie ich przestrzegać.
Wolność słowa jest ważnym prawem.
Mówiąc słowami Arystotelesa seriali telewizyjnych, Abego Vigody'ego, goszczącego w The Rockford Files, „Każdy może kłapać dziobem; taka jest Ameryka”. Powodzenie w stosunkach międzyludzkich zapewni nam jednak świadomość, że samo posiadanie przemyśleń nie jest jeszcze powodem do objawiania ich światu. Przydatne będzie także stosowanie trzech, najważniejszych według mnie, reguł przemawiania do drugiego człowieka. Do Wielkiej Trójki należą:
• słuchanie,
• empatia,
• szacunek.
Słuchanie i empatia: rozmowa czy bombardowanie słowami?
Fran Lebowitz wyłożyła wprost ludzkie rozumienie konwersacji: „Przeciwieństwem mówienia nie jest słuchanie. Przeciwieństwem mówienia jest czekanie”².
Smutna prawda jest taka, że nawet czekanie to dla niektórych zbyt wiele. Przez „niektórych” mam też na myśli siebie. O moich problemach ze słuchaniem świadczy chociażby to, że raz mój chłopak był zmuszony przerwać moje przerywanie mu, mówiąc: „Halo, teraz mówi Gregg!”.
Spore postępy w słuchaniu poczyniłam dzięki Markowi Goulstonowi – psychiatrze, coachowi biznesu i trenerowi negocjatorów z Los Angeles. Jego wywód na temat trafiania do ludzi oraz tego, jak znaczące jest dla nich poczucie zrozumienia, został opublikowany na drugiej stronie „Los Angeles Times” w 2006 roku.
Jedną z pacjentek Goulstona była kobieta, która nim dostała skierowanie do niego, kilkukrotnie próbowała popełnić samobójstwo i była hospitalizowana z powodu depresji. Obawiał się, że nie potrafi jej pomóc. Po sześciu miesiącach terapii kobieta wciąż rzadko się odzywała i nie nawiązywała z nim kontaktu wzrokowego. Przed jednym ze spotkań z nią był na nogach już trzydzieści sześć godzin, dokonując w tym czasie ewaluacji stanu psychicznego pacjentów ostrych dyżurów w całym mieście.
Był tak piekielnie zmęczony, że w którymś momencie meble w jego biurze wydawały mu się rozpływać, tracić kolor. Bał się, że przechodzi udar – aż nagle doznał olśnienia: tak wygląda świat widziany oczami tej kobiety z depresją; rozpacz nakłada na rzeczywistość swoisty filtr.
– Nigdy nie sądziłem, że jest to dla ciebie tak straszne – wypalił jej prosto w twarz. – Nie mogę pomóc ci się zabić, ale jeśli to zrobisz, nie będę o tobie źle myślał. Będzie mi ciebie brakować i może uda mi się zrozumieć, że nie było innego wyjścia.
Goulston był przerażony: właśnie udzielił pacjentce pozwolenia na samobójstwo. Ale wtedy ich wzrok spotkał się po raz pierwszy. Miała nieco zdziwione spojrzenie i uśmiechała się łagodnie.
– Jeśli naprawdę możesz zrozumieć, dlaczego chcę to zrobić – powiedziała – to może wcale nie muszę.
Z czasem kobieta wróciła do zdrowia, wzięła ślub, urodziła dwójkę dzieci, uzyskała dyplom z psychologii i sama stała się terapeutką. Goulston zrozumiał zaś wyższość dogłębnego, niemal podskórnego słuchania ludzi nad swoją intelektualną, zawodową interpretacją.
Oczywiście każdego z nas bazylion razy pouczano, że należy słuchać, ale Goulston szczegółowo opisuje, jak słuchać – i dlaczego. W książce „Po prostu słuchaj! Sztuka porozumienia” tłumaczy, że niemal każda interakcja to zabieg, aby kogoś do czegoś przekonać: że należy nam się ta praca, że warto iść z nami na randkę albo że po prostu jesteśmy bystrzy. Wydaje nam się, że przekonujemy innych perswazją i faktami. Ale, jak tłumaczy Goulston, nasza argumentacja nie zostanie usłyszana, dopóki nie nawiążemy bliższej relacji z rozmówcą – choćby pytając „co u ciebie?”, naprawdę słuchając i sprawiając, że druga strona czuje się dostrzeżona, wartościowa i zrozumiana. To burzy opór. Rozmówca nie chce już nas zbyć – odpręża się i dopiero wtedy może usłyszeć, co mamy do powiedzenia, rozważyć to, a może nawet zrobić to, czego oczekujemy.
Aby faktycznie słuchać drugiego człowieka, potrzebna jest nam empatia – przyjmowanie cudzej perspektywy i sprawienie, by ta osoba poczuła, że ją „czujemy”, jak określa to Goulston, poprzez okazanie, że rozumiemy, jak się czuje³. Dla przykładu: w rozmowie z kimś, kto wydaje się być na skraju wytrzymałości, powiedziałby coś w stylu: „Na pewno czujesz, że nikt nie rozumie, jak trudno jest ”. Jednego z wrogo nastawionych szefów zagrożonego przedsiębiorstwa przekonał do siebie słowami: „Sparzyłeś się w przeszłości, prawda?” (Goulston nie używa szablonowych gadek; analizuje sytuację, by jak najlepiej zrozumieć, co czuje druga strona).
Nawet jeśli nietrafnie zinterpretujesz, przez co przechodzi druga osoba, to zadając sobie pytanie „Jak to jest być teraz na jej miejscu?” i angażując się w próbę zrozumienia jej uczuć, okażesz troskę i zwiększysz szansę otwarcia się tej osoby na ciebie. A gdy już do tego dojdzie, musisz włożyć wiele wysiłku w to, by rzeczywiście słuchać – szczerze, mając umysł szeroko otwarty; nie możesz po prostu nadstawić ucha w kierunku gadającej głowy i polegać na swoich przypuszczeniach.
Ponieważ standardowo zaprogramowani jesteśmy na tryb „JA! JA! JA!”, to zachęcanie ludzi do otwartej rozmowy i faktyczne słuchanie ich wymaga przygotowania – przypomnienia sobie najważniejszych zasad i zastosowania ich. Rady Goulstona przekułam w praktykę w tygodniach przed i zaraz po tym, jak gościłam go w swojej audycji radiowej. Potem wróciłam do bycia nieczułą egocentryczką, którą zbyt często byłam, poznając nowych ludzi.
To nie tak, że mam ogromne ego. Jak wielu pisarzy – doświadczyłam ciężkich chwil. Gdy miałam dwadzieścia kilka lat i mieszkałam w Nowym Jorku, sprawy obrały tak zły obrót, że przez pół roku nie stać mnie było ani na czynsz, ani na łóżko. Spałam więc na drzwiach opartych na dwóch skrzynkach na mleko. (Gdy niektórzy z czułością wspominają swój pierwszy samochód, ja przywołuję widok mojego pierwszego materaca). Z obawy przed tym, że w wieku osiemdziesięciu lat (albo już pięćdziesięciu) będę jeść tylko jedzenie dla kotów, istniała taka część mnie – mój wewnętrzny dział PR – która nigdy nie kończyła służby; zawsze starała się przekonać kogoś, by za coś mnie zatrudnił.
Chciałam, by moje życie się zmieniło, dlatego kilka lat temu przykleiłam sobie do lustra w łazience karteczkę, na której napisane było tylko: „Goulston: Słuchaj!”. Kilka dni później, gdy szłam na coroczną imprezę dla dziennikarzy, blogerów i pisarzy z LA, przyrzekłam sobie mówić tego wieczora jak najmniej na swój temat i zwięźle odpowiadać na pytania zadane przez innych. Różnica w tym, jak się bawiłam, jakie interakcje nawiązywałam, jak ciekawy i przyjemny był ten wieczór, była ogromna – tak ogromna, że uznaję ten moment za przełomowy. Teraz nie muszę już gryźć się w język i milczeć, by słuchać; chcę słuchać i robię to.
Nawyk słuchania w towarzystwie pozwolił mi w sytuacjach stresowych kierować uwagę z bezmyślnego wypluwania swoich argumentów na słuchanie i komunikację. Nie jest tak, że zawsze wychodzi na moje, ale koniec końców okazało się, że jako lepsza słuchaczka jestem też lepszą przyjaciółką i dziewczyną. Nowi znajomi nie odnosili zaś wrażenia, że chcę ich związać i przyłożyć im nóż do gardła, by przez kolejne dni słuchali, co mam do powiedzenia.
Szacunek: wartość dowartościowania ludzi
Chociaż uwielbiam żartować, że nie jestem agresywna, tylko wroga, to odczuwam czasami potrzebę wzięcia na spacer piankowego kija baseballowego. Chodząc po swojej okolicy, spotykam ludzi, których witam uśmiechem i zwykłym „cześć”. Większość ludzi odpowiada na moje powitanie słowami, uśmiechem czy skinieniem głowy. Ale raz na jakiś czas minie mnie bez słowa ktoś z kamienną twarzą.
Momentalnie się wściekam. Idę dalej w swoją stronę, ale kusi mnie, by pobiec za tą osobą, stanąć z nią twarzą w twarz i zapytać: „Och, czy «cześć» to zbyt trudne słowo, by przeszło ci przez gardło? Odrobina uprzejmości to dla ciebie za dużo, KUTAFONIE?!”. (Uwielbiam zestawiać wezwanie do uprzejmości ze słowami takimi jak „KUTAFON”).
Tak, czuję, że moja reakcja jest niewspółmierna do tej „obelgi”, tego, że obcy człowiek nie odpowiedział na moje powitanie. Kto wie, może po prostu jest mocno zamknięty w sobie albo właśnie zdechł mu pies, więc był zatopiony w swoich myślach. Ale właśnie taki niewielki afront potrafi zaboleć niespodziewanie mocno, a to dlatego, że bije w naszą godność – dobre samopoczucie, które towarzyszy nam, gdy jesteśmy traktowani z szacunkiem.
Psycholożka Donna Hicks, specjalistka od rozwiązywania konfliktów z Harvardu, która mediowała w sporach na Bliskim Wschodzie, w Ameryce Środkowej i Irlandii Północnej, uważa, że budowanie wzajemnego szacunku jest kluczem do porozumienia.
W książce „Dignity: Its Essential Role in Resolving Conflict” zauważa, że aby zrozumieć konflikt, musimy najpierw uświadomić sobie, jak bardzo ludzie są wrażliwi na punkcie traktowania ich tak, jakby nie mieli znaczenia.
Szanowanie ludzkiej godności wymaga wykazania się taktem. Chodzi o mały wysiłek, dzięki któremu inni poczują, że są istotni. Ważne jest, by rozstrzygać wątpliwości na ich korzyść (idąc za sugestią Hicks, należy zacząć od założenia, że mamy do czynienia z osobami uczciwymi) oraz by poważnie traktować ich opinie i uczucia.
Hicks wierzy, że nieposzanowanie godności – umniejszanie naszej wartości – może mieć na nas druzgoczący wpływ, bo wykształciliśmy w sobie nawyk obrony własnej reputacji. Wzbiera w nas poczucie upokorzenia, a nasza najczęstsza reakcja – gniew – jest tym, co w swojej książce „Inteligencja emocjonalna” psycholog Daniel Goleman nazywa „uprowadzeniem emocji”. Mimo że rana wynikająca z naruszenia godności nie jest fizyczna, to impuls docierający do naszego mózgu sygnalizuje atak, a ośrodek emocjonalny mózgu, czyli ciało migdałowate, generuje natychmiastową reakcję; nie ma czasu na konsultację z rozsądkiem. Ciało migdałowate apeluje do nadnerczy, by te organizowały defensywę. Następuje wyrzut adrenaliny i pozostałych hormonów wydzielanych przez organizm pod wpływem stresu, w wyniku czego instynktownie chcemy walczyć lub uciekać, co, nawiasem mówiąc, jest w naszym świecie przesadą – walczymy ze zniewagami i obelgami, nie z wygłodniałymi tygrysami.
Objawy gniewu mają potężną moc i wobec nieustępliwych gagatków są dobrym manifestem wiadomości „Nie wchodź mi (więcej) w drogę!”. Ale jeśli ów gagatek zdaje się mieć odrobinę sumienia, możesz opanować gniew i powiedzieć mu (prosto w twarz lub na piśmie), że jego zachowanie wobec ciebie było pozbawione szacunku – cokolwiek chciał osiągnąć, mógł to zrobić w sposób uprzejmy, życzliwy i ludzki. Wywołanie u winowajcy skruchy za poniżenie cię prędzej doprowadzi go do zmiany zachowania niż próba zastraszenia, szczególnie jeśli nie jesteś zbyt odstraszający. Co więcej, nazywając rzeczy po imieniu, pokazujesz, że nie można tobą pomiatać i tym samym wzmacniasz swoje poczucie własnej wartości. Nie zawsze możesz powstrzymać ludzi od kopania cię, gdy leżysz, ale nie musisz wystawiać się na kolejne ciosy.
MILCZENIE JEST ZŁOTEM
Moi sąsiedzi to uroczy ludzie, którzy traktują mnie jak członka rodziny. Co roku zapraszają mnie, mojego chłopaka i swoją starszą przyjaciółkę, byśmy wspólnie z nimi i trójką ich dzieci świętowali Boże Narodzenie i Święto Dziękczynienia. Są to ciepłe, rodzinne spotkania, a nie miejsce na debaty, dlatego wystrzegam się rozmów o polityce i ekonomii; to z kolei pomaga mi uniknąć pokusy ścigania ofiar nielogicznego czy kiepskiego rozumowania, co zazwyczaj kusi mnie tak samo, jak kulejąca krowa kusi kojota.
Na świątecznym obiedzie w 2010 roku ich przemiła, choć niezwykle rozemocjonowana starsza przyjaciółka, pracująca na pół etatu w Whole Foods, wygłaszała tyradę na temat nowej, promującej zdrowy tryb życia polityki sklepu, dzięki której pracownicy mogli otrzymać zniżki na ubezpieczenie zdrowotne pod warunkiem spełnienia specyficznych zdrowotnych celów.
– Są jak naziści! – jazgotała. Kłębiąca się w mojej głowie riposta wprost domagała się uwolnienia: „Hmm, przykro mi, ale dopóki nie wciskają swoich pracowników do pieca razem z zapiekanką tofu…”. Mina, jaką zrobił mój chłopak, oznaczała mniej więcej tyle, co mina właściciela psa na widok zamierzającego podlać dywan pupila. Uśmiechnęłam się i nie powiedziałam ani słowa.
Żeby przeciwdziałać naszej naturze, musimy pamiętać o tym, by najpierw działał rozum, a dopiero potem jadaczka. Absolutną koniecznością jest sformułowanie myśli, zanim cokolwiek powiemy, bo to, czy wpadniemy do towarzyskiego piekła (i czy dane będzie nam się z niego wygrzebać), zależy od tego, co zostanie powiedziane lub co zostanie przemilczane. Dlatego poza stosowaniem Wielkiej Trójki komunikacji (słuchania, empatii i traktowania ludzi z szacunkiem) musisz zapoznać się z Kolejną Czwórką: czterema angażującymi mózg komponentami pakietu umiejętności komunikacyjnych:
• Zarządzanie prośbami: upewnij się, że panujesz nad całym słownikiem znanych ludzkości pojęć, wliczając w to słowo „nie”.
• Zarządzanie szczerością: jak i kiedy być niezupełnie szczerym.
• Zarządzanie zachowaniem: jak grzecznie i skutecznie przekonywać ludzi, by zmienili nastawienie.
• Zarządzanie krzywdą: jak odpowiadać nieliczącym się z innymi ciołkom, co powiedzieć, kiedy to ty jesteś jednym z nich, oraz jak i kiedy pomóc skrzywdzonemu nieznajomemu.
ZARZĄDZANIE PROŚBAMI
Jak mówić „nie”
Jeśli jesteś jedną z tych osób, które nie potrafią wydusić z siebie tego słowa, jest wielce prawdopodobne, że jesteś niewolnikiem każdego, kto poprosi cię o cokolwiek. (Dlatego twoje życie to niekończący się ciąg obowiązków).
Kiedyś sama taka byłam. „Nie” było dla mnie nienaturalnym słowem. Właściwie to jednym z moich największych osiągnięć było przeobrażenie się w pewnego rodzaju sukę. Nie na pełen etat, ale wtedy, kiedy trzeba. To był ogromny krok do przodu nad wycieraczką do butów w kształcie człowieka, którą kiedyś byłam przez to, że aż do trzynastego roku życia nie miałam ani jednego przyjaciela.
Kiedy przestałam być wyrzutkiem, przerzuciłam się na bycie podlizuchem, którym byłam jeszcze nawet po dwudziestce. Dopiero wtedy zrozumiałam, że mam wielu „przyjaciół”, ale tylko jednego prawdziwego przyjaciela, i że nie potrafię zdefiniować swoich poglądów, bo zawsze mówiłam to, co według mnie chcieli usłyszeć inni. (Nie zyskujesz w ten sposób niczyjego uznania, ale zapamiętują cię jako osobę, do której warto zwrócić się o pomoc przy przeprowadzce).
Umiejętność mówienia „nie” wynika z poczucia własnej wartości. Dla ludzi, którzy ją mają, stawanie w obronie własnej jest naturalną reakcją. Niestety, rozwój poczucia własnej wartości wymaga dłuższego czasu, więc jeśli tego potrzebujesz, od razu zabierz się do pracy.
W międzyczasie nie musisz się poddawać i przychylać każdej prośbie. Zamiast tego wypróbuj plan B, czyli podejście pt. „mieć jaja”: gromadź w sobie odwagę, aby powiedzieć „nie”, kiedy powinno być powiedziane – gdy ktoś narusza twoje granice (albo to, co w twoim odczuciu powinno być granicą) albo gdy naciska, byś poszedł na imprezę, która według ciebie będzie prawdziwą udręką. Chodzi o to, aby wybierać momenty, kiedy chcesz zrobić coś dla innych, zamiast pozwalać komukolwiek wymuszać to na tobie. Jasne – już sama myśl o tym jest przerażająca, ale wydukanie pierwszego „nie” udowodni ci coś ważnego: ziemia nie rozstąpi się i nie wyłoni się z niej szpon, który będzie chciał cię porwać; zrozumiesz za to, że ludzie naprawdę szanują fakt, że potrafisz im się postawić. Dzięki temu uda ci się także odnaleźć prawdziwych przyjaciół – takich, którzy w sytuacji kryzysowej będą przy tobie, zamiast przekierowywać cię na pocztę głosową.
Każde kolejne „nie” będzie ci coraz łatwiej przechodziło przez gardło. Co więcej, już samo sprawianie wrażenia, że masz szacunek do samego siebie, doprowadzi cię do celu szybciej niż zagłębianie się nad tym, jak możesz to osiągnąć. Prowadzone na przestrzeni dekad badania dowodzą, że najszybszą drogą do zmiany samopoczucia jest zmiana nastawienia. W jednym z takich badań z 2010 roku psycholożka społeczna Dana R. Carney zauważyła, że znaczenie ma nawet postawa ciała. Część uczestników eksperymentu przez dwie minuty stosowała mowę ciała typową dla władczych pracowników wyższego szczebla. Ich nastawienie tak bardzo się w tym czasie zmieniło, że było porównywalne do tego, które na co dzień towarzyszy potężnym menadżerom. U badanych przybierających „pozy siły” (np. siedzenie w pozycji „władca świata” z nogami zarzuconymi na biurko, z rękoma skrzyżowanymi za głową) odnotowano zwiększone stężenie hormonu zwykle kojarzonego z dominacją – testosteronu. Co różniło ich od uczestników z drugiej grupy („pozycje bezsilności”), to także zwiększenie poczucia władzy i wiary we własne możliwości. W kolejnym teście, którego przedmiotem był hazard, byli bardziej skłonni podejmować ryzyko, co znaczy, że wyraźnie wzrosła ich pewność siebie. W innych badaniach dotyczących mowy ciała obserwowano podobne zmiany na plus.
Wniosek z tego jest taki: jeśli jesteś największym mięczakiem na świecie, nie ma sensu oczekiwać, że któregoś dnia obudzisz się twardzielem. Przemianę możesz zacząć od teraz, chodząc z podniesionym czołem, szczególnie wtedy, kiedy sytuacja tego wymaga. Zacznij od zamknięcia się w pokoju, nawet w biurowym schowku na szczotki (jeśli jest wystarczająco duży). Wyprostuj się, oprzyj ręce na biodrach i zrób kilka śmiałych kroków, a następnie powiedz swojemu krzesłu czy mopowi dozorcy, że będzie po twojemu. Wiem, to wydaje się absurdalne, ale pamiętaj, że odpowiednie ułożenie ciała popchnie twoje nastawienie w dobrą stronę. Prawdopodobnie nie od razu staniesz się tak pewny siebie jak George Clooney, ale jest to początek dobrej drogi, jeśli do tej pory nosiłeś na sobie łatkę „potulny”. Niech dziś stanie się pierwszym dniem wszystkich twoich „nie”! A także okazjonalnego „absokurwalutnie nie”.
Jak powiedzieć „nie”, gdy powiedziało się „tak”