Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dobro. Jak być optymistą w trudnych czasach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 listopada 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,99

Dobro. Jak być optymistą w trudnych czasach - ebook

Najnowsza książka księdza Adama Bonieckiego. Głos spokoju i rozsądku w twoim domu.

Czy powinno się nauczać religii w polskich szkołach? Jak odnaleźć spokój i harmonię w pocovidowej rzeczywistości? Czego w dobie kryzysu klimatycznego naucza nas Ewangelia? Jak rysuje się przyszłość polskiego Kościoła? Co z nami robią media społecznościowe? Jak ze sobą rozmawiać mimo różnic?

Ta książka to wybór najbardziej aktualnych tekstów księdza Adama publikowanych na łamach „Tygodnika Powszechnego” w latach 2019–2021. Lektura poruszających, pełnych mądrości i zrozumienia tekstów pozwala odkryć głos prawdziwego autorytetu, którego we współczesnym świecie tak bardzo poszukujemy.

Ks. Adam Boniecki studiował filozofię na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Warszawskiego i na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Był duszpasterzem akademickim przy uniwersyteckim kościele św. Anny w Krakowie. W 1979 roku Jan Paweł II wezwał go do Rzymu i powierzył mu poprowadzenie polskiej edycji „L’Osservatore Romano”. Redaktor senior „Tygodnika Powszechnego”.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6397-0
Rozmiar pliku: 8,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Niewielka grupa osób skupiona wokół ławki przed nową siedzibą redakcji „Tygodnika Powszechnego” przy Dworskiej. Za kwadrans rozpocznie się kolegium redakcyjne, siedzący na ławce ksiądz Adam Boniecki wypala drugą tego dnia fajkę i mimochodem zdradza młodszym koleżankom i kolegom sekret swojej długowieczności. Codziennie o ósmej odprawia poranną mszę, ale wcześniej wypija szklankę świeżo wyciśniętego soku grejpfrutowego, zjada mleko z płatkami i nabija tę pierwszą. W trakcie palenia medytuje. Czas palenia i siła, z jaką wypełnia główkę tytoniem, zależy – jak podejrzewam – od wagi spraw, które odsuwa wówczas od siebie i powierza Komuś Innemu.

Jakoś tak to właśnie wygląda. W codziennym obcowaniu z nim próżno się spodziewać wielkich słów. Mówiąc o niedogodnościach zdrowotnych, kłopotach ze stanowczo zbyt często psującym się samochodem czy poprawkach dokonanych przez dążącego do perfekcji redaktora w którymś z jego tekstów, wybiera raczej ironię niż narzekanie. „Statystyki wskazują, że większość ludzi umiera właśnie w moim wieku. Kiedy to sobie przypomnę, już nie przejmuję się byle czym jak kiedyś. Mogę zrezygnować, przynajmniej w znacznym stopniu, z tej utrapionej kategorii: »jak wypadnę«” – mówi w jednej z rozmów z Anną Goc, ale ta charakterystyczna dla jego publicznych wypowiedzi trzeźwość nie tłumaczy jeszcze wszystkiego. Być może poczucie dystansu do siebie i świata jest efektem wieloletniego doświadczenia (i życiowych lekcji, których udzieliła mu Mama), a być może wiary.

A przecież to tylko jedno z obliczy księdza Adama Bonieckiego. W wielu scenach z filmu Aleksandry Potoczek _xABo: Ksiądz Boniecki_ patrzymy na człowieka, który zostawił właśnie portfel u fryzjera albo zapomniał o zapłaceniu mandatu, ale zagadnięty przez przypadkowego przechodnia o tak zwane sprawy najważniejsze, odpowiada z nieomylną precyzją.

W zebranych tu tekstach jest właśnie taki: precyzyjny i pełen dystansu. Skłonny do żartu i zaglądania pod podszewkę oficjalnej – wszystko jedno: państwowej czy kościelnej – rzeczywistości, a zarazem biorący serio sprawy, które naprawdę tego wymagają. Nie bojący się pytania o przyszłość pomników Jana Pawła II, pamiętający, że w targającym Kościołem kryzysie najważniejsze są ofiary skandali seksualnych, a nie wizerunek instytucji. Tolerancyjny i pełen empatii. I zawsze skłonny wyciągnąć z rękawa szpilkę na widok nadmuchanego balona.

„W tych niełatwych czasach przed wami książka pełna optymizmu i nadziei” – napisałem we wprowadzeniu do jednego z poprzednich tomów edytoriali otwierających kolejne numery „Tygodnika” na długo przed koronawirusem czy serią niepokojących wiadomości o nadchodzącej katastrofie klimatycznej. Jak to jest, że czasy są jeszcze bardziej niełatwe, a u niego jeszcze więcej optymizmu?

_Michał Okoński,
dziennikarz „Tygodnika Powszechnego” i redaktor tomu_Czy czas przyspiesza?

Tak – w miarę jak przybywa mi lat. Dopiero co było poprzednie Boże Narodzenie i Nowy Rok, a tu już Boże Narodzenie kolejne i następny Nowy Rok. I te niezrealizowane plany… Po prostu zabrakło czasu. Nie to co dawniej! Bo dawniej, panie dzieju, to na wszystko mieliśmy czas. Odwiedzaliśmy się bez telefonicznego uprzedzenia, godzinami siedzieliśmy przy herbacie, gadaliśmy i było dobrze. Ze wszystkim jakoś nadążaliśmy.

Ale czas nie przyspiesza. Minuta, jak dawniej, trwa minutę, godzina godzinę. Rok ma jak zawsze 365 dni, a jeśli jest przestępny, to ma 366. Jak zwykle. Jak od stuleci. Nie przyspiesza, ale się kurczy. Mój czas. Kurczył się od początku, ale w młodości żyłem tak, jakbym przed sobą miał czasu nieskończenie dużo. A potem zacząłem odkrywać, że już nie.

Lat przybywa niepostrzeżenie, cicho, jakby nic się nie zmieniało. No, prawie nic. Człowiek funkcjonuje normalnie, choć biodro zastąpi protezą, zaćmy się pozbędzie operacją, słuch wzmocni aparatem, a zawroty głowy maskuje, wspierając się na lasce. I co z tego, że do dziewięćdziesiątki już zaledwie kilka lat? Z taką miną chodzę po świecie, ale dobrze pamiętam, jak dobijająca do setki pani profesor Karolina Lanckorońska, skrywając niepokój za właściwym sobie ironicznym poczuciem humoru, kiedyś wyznała mi: „Proszę księdza, ja się tak nagle zestarzałam”. Pamiętam też, jak w szpitalu młoda lekarka, po obejrzeniu dyskietki, na której był sfotografowany mój mózg, powiedziała: „Ksiądz ma wspaniały mózg. Chciałabym taki mieć… w księdza wieku”. I są jeszcze spotkania dawno niewidzianych równolatków, są nekrologi znajomych, pogrzeby i wreszcie po prostu jest kalendarz… Tak, tak, czas nie przyspiesza, ale się kurczy. To mój czas się kurczy.

Takie są moje dumania o teraźniejszości i przyszłości. Choć kiedy z biciem zegara o północy na przełomie grudnia i stycznia zacznie się nowy rok, ja (trzeźwiuteńki) pomyślę także o przeszłości, której już nie ma i nie będzie. Pamiętacie 2005 rok? Pamiętacie śmierć Jana Pawła II i nasz płacz? Pamiętacie nasze zjednoczenie serc? „Pokolenie JP2”? Wysyp papieskich pomników? Pamiętacie nazywanie jego imieniem ulic, szkół, szpitali? I co pozostało? Pomniki – tak (czasem niestety); nazwy ulic – tak (do czasu, w Warszawie ulica Piękna do czasów PRL nazywała się Piusa XI); szkół i szpitali – jeszcze tak. Ale płacz, zjednoczenie serc – nie zostały. Ileż to wydarzeń, spraw, postaci z pierwszych planów odpłynęło na plan drugi, trzeci lub na nie wiadomo który. To nauka dla wszystkich, którzy przywiązują wielką wagę do planu, na którym się eksponują. Dla wszystkich zaś nauka dystansu. Psalm 37 (w przekładzie księdza Jakuba Wujka): „Widziałem niezbożnika wyniosłego, i podniesionego jako cedry libańskie. I minąłem, alić go już niemasz: i szukałem go, a nie nalazło się miejsce jego”.

W myśleniu o czasie minionym wracają też wspomnienia zachowań niemądrych, złych, krzywd wyrządzonych komuś lub czyjegoś (uzasadnionego lub nie) gniewu na mnie albo żalu do mnie. Nie wszystko się udało i uda powyjaśniać, ponaprawiać, anulować. Niestety, bardzo często się nie uda. Nie da się, gdy sprawa dotyczy gniewu/żalu ludzi zmarłych albo ludzi, których dziś nie potrafię odnaleźć. Nie uda się także wtedy, gdy moja wersja wydarzeń jest diametralnie różna od wersji tego, który przeze mnie cierpi lub/i mnie nienawidzi. I trzeba z tym żyć, bo nie wszystko da się naprawić. Trzeba żyć z bagażem swoich rzeczywistych win i win (niesłusznie) mi przypisanych. Czasu się nie cofnie, a zadanych komuś ran nie wyleczy żadna najbardziej szczera spowiedź i pokuta. Człowiek wierzący może wtedy mieć nadzieję w Bożym miłosierdziu, niewierzący, jak sądzę, znajduje się w trudniejszej sytuacji. Ciężar czasu przeszłego może i powinien nas wszystkich uczyć pokory i powstrzymywać od potępiania bliźnich.

Dowcipy śmieszą do czasu

Książki Michaela Hebba _Porozmawiajmy o śmierci przy kolacji_ jeszcze nie czytałem i dopiero teraz dowiedziałem się o ruchu Death Over Dinner. Jednak opis takiej eksperymentalnej kolacji oraz rozmowa Justyny Bargielskiej i Piotra Janickiego („TP” nr 39/2019), ta próba „oswajania nieoswajalnego” i „zgłębiania niezgłębionego” – po prostu mnie zachwyciły.

Z myślą, że umrzemy, warto się oswoić.

Z myślą, że umrzemy, warto się oswoić. W moim dość długim życiu takich rozmów, niekoniecznie przy kolacji, mam za sobą wiele, więc mam w nich (także przy kolacji, dlaczego nie?) spore doświadczenie. Wiem na przykład, że o śmierci inaczej rozmawiają młodzi i zdrowi, którzy wprawdzie wiedzą, że kiedyś umrą, ale będzie to kiedyś… Ich rozmowy o własnym umieraniu i pogrzebie są błyskotliwe, bogate w pomysły, przeplatane dowcipami. Znam sporo tych dowcipów z serii: „Umarł X, staje przed św. Piotrem, a on pyta…” – i przyznaję, że wraz z upływem lat coraz mniej mnie bawią. Inaczej o własnej śmierci rozmawiają ludzie, którzy właśnie stracili kogoś bliskiego, kogo kochali. Oni rzeczywiście martwią się smutkiem tych, których zostawią.

Rozmawiałem o śmierci także z ludźmi, którzy wiedzieli, że odchodzą. Ze wspaniałą panią profesor Barbarą Skargą, która ze spokojem mówiła, że śmierć to unicestwienie, że „nic tam przecież nie ma”, ale także z umierającą osobą tak zdumiewająco radosną, że nie mogłem się powstrzymać od pytania, czy się śmierci wcale nie boi. Popatrzyła na mnie zdumiona: „Bać się? Przecież ja całe życie idę do Niego” – powiedziała. „Do Niego”, czyli do Boga.

Rozmawiałem też z ludźmi tak zmęczonymi życiem i dolegliwościami, że dla nich śmierć to był głównie odpoczynek. Spotkałem (młodego) człowieka, przed którym rodzina ukrywała prawdę o jego nieuleczalnej chorobie, a on, choć doskonale wiedział, udawał, że im wierzy. Przed śmiercią pocieszał ich i zapewnił, że „się tam spotkamy”.

Antoni Kępiński, wiedząc, że odchodzi, przygotowywał do druku swoje książki, w których zawarł mądrość i doświadczenie lekarza psychiatry. Ksiądz Józef Tischner, już śmiertelnie chory, napisał książkę _Drogi i bezdroża miłosierdzia_, w której interpretował prawdę o Bożym miłosierdziu na podstawie _Dzienniczka_ siostry Faustyny, konfrontując ją z poglądami Robespierre’a i Nietzschego. I nie mówcie, że to nie były rozmowy o śmierci. Oni w ten sposób, co prawda nie przy kolacji, rozmawiali z tymi, którzy zostaną.

„Przy kolacji” całkiem inaczej niż młodzi rozmawiają o śmierci ludzie starzy, dobiegający kresu (ziemskiej) drogi. Oni już nie mają przed sobą nikogo ze starszego pokolenia i coraz częściej żegnają równolatków. Zwykle są rzeczowi, nie fantazjują na temat swojego pogrzebu. Pytani, kiedy by chcieli odejść, wskazują na konkretne sprawy, które powinni doprowadzić do końca. Porządkują, wyzbywają się rzeczy, chcą oszczędzić kłopotów najbliższym. Powiedzmy też jasno, że inaczej oswajają śmierć ludzie wierzący, inaczej agnostycy, a inaczej ci, którzy w żywot wieczny nie wierzą. Dylemat: czy śmierć to kres wszystkiego, czy przejście do wiecznego życia, jest dla religijnej wiary sprawą ostatecznie najistotniejszą.

Hebb mówi o przygotowaniu na swoją śmierć siebie i najbliższych. Obawiam się, że nawet jeśli rozmowy przy kolacji przygotowują nas do śmierci tych, których kochamy, to nawet sto tysięcy takich rozmów nie zdoła nas uwolnić od cierpienia po ich śmierci. Bo można się uodpornić na ból utraty tego, co mamy. Miłość jednak nie należy do kategorii „mieć”, ale „być”. Śmierć tych, których kochamy, jest raną naszego istnienia.

Nie lękajcie się

Zwykle nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak dalece strach, poczucie zagrożenia ze strony ludzi, sytuacji czy zdarzeń, wpływa na nasze myślenie i postępowanie. Strach może skutkować paraliżem woli, może też motywować do działania. Manipulowanie strachem poddanych zawsze było ulubionym narzędziem władców.

Pierwszą rzeczą, którą po przeczytaniu artykułu Marcina Napiórkowskiego _Władcy strachu_ („TP” nr 47/2019) zrobiłem, było sporządzenie katalogu własnych strachów. Wydało mi się, że warto sobie zdać z nich sprawę, bo oczywiście, jak każdy normalny człowiek, tych strachów mam sporo. Jeśli ta lista moich lęków, jak najbardziej szczera, nie jest kompletna, to i tak dostarcza mnóstwo materiału do przepracowania ich w duchu wskazanym przez autora.

Tak więc boję się utraty samokontroli (np. po wypiciu alkoholu), utraty przytomności (nie dotyczy narkozy). Boję się udaru mózgu, starczej demencji itp., publicznej kompromitacji, napisania czegoś, co bez mojego zamiaru wywoła awanturę, zrobienia czegoś, czego potem będę żałował. Boję się uszkodzenia protezy (endemicznej) w nodze i fizycznego unieruchomienia. Boję się ludzi, którzy mnie nienawidzą, ludzi agresywnych z zakłóconą świadomością, ludzi grożących mi bronią, agresywnych kierowców na drodze, sympatycznych, uwodzicielskich oszustów, ludzi owładniętych obsesją władzy, fanatyków, tzw. „powszechnych przekonań”, które uważam za błędne. Boję się religijnych formalistów, inteligentnej propagandy, krzyczących kaznodziejów, tłumu ogarniętego wspólną emocją (pozytywną lub negatywną). Boję się wojny, trzęsienia ziemi, powodzi, ale także odgłosu majstrowania przy zamku do drzwi w moim mieszkaniu. Boję się zwierząt w stanie agresywnym, katastrofy klimatycznej zapowiedzianej przez Międzynarodowy Panel Klimatyczny przy ONZ, amatorskich reform Kościoła, pomyślanych tak, jakby Kościół był pozarządową organizacją humanitarną. Tych przynajmniej lęków jestem świadom.

Napiórkowski pisze, że twórcy nowoczesnej kultury strachu mogą wykorzystać dowolne zagrożenie. Uprawianą w ten sposób politykę nazwano „sekurokracją”. Zastanawiam się, czy w naszym kościelnym nauczaniu nie bywaliśmy „siewcami strachu”, sekurokratami, którzy rozbudzania lęku przed grzechem i wiecznym potępieniem używali do umocnienia własnej władzy administratorów łaski Bożego miłosierdzia (opowiada o tym Michał Bilewicz w również opublikowanej na łamach „TP” rozmowie _Hierarchia lęków_). Ten lęk miał niewiele wspólnego z „bojaźnią Bożą”, bo ta wypływa z tego, co się określa jako _timor reventialis_ – lęk odczuwany wobec kogoś, kto budzi szacunek albo miłość. Jest to lęk, że mogę nie sprostać darowi spotkania z tym, kogo szanuję albo kocham, że mogę go zranić. Nie jest to strach, bo kochać znaczy ufać (dlatego najbardziej boli zawód ze strony tego, kogo się kocha, zawiedzione zaufanie). W bojaźni Bożej jest lęk przed sprawieniem zawodu Temu, z którym łączy mnie miłość, który mnie kocha i mi ufa.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: