- W empik go
Dobrze zagrane - ebook
Dobrze zagrane - ebook
Jak pozostać sobą, kiedy musisz grać?
Pati zgodziła się na przeprowadzkę do małego miasta nieco zbyt pochopnie i zbyt późno zdała sobie sprawę z konsekwencji. Nie potrafi żyć bez futbolu, tymczasem w Malinowie nie ma kobiecego klubu, a o męskim może zapomnieć. No, chyba że...
Dzięki pomocy koleżanki z nowej klasy Patrycja zmienia się w Pawła i trafia do juniorskiej drużyny KS Torpeda. By nikt się nie domyślił, uwiarygadnia przebierankę opowieściami o dawno niewidzianym kuzynie. A kiedy nie wciela się w Pawła, stawia na kobiecość, żeby jak najbardziej się od niego odróżnić. W efekcie musi nieustannie grać kogoś, kim nie jest - niezainteresowaną piłką dziewczynę albo nieistniejącego chłopaka.
Czy na dłuższą metę ta podwójna gra ma szanse powodzenia? Czy intryga wyjdzie na jaw? Czy ktoś odkryje prawdę, czy może sama Pati będzie mieć dosyć ciągłego udawania?
Dobrze zagrane to opowieść o miłości do futbolu, o łamaniu zasad i odnajdywaniu prawdziwych uczuć w relacjach budowanych na kłamstwie. Pełna emocji, (nie)fortunnych przypadków i humoru, przyprawiona szczyptą romansu. Dla młodych dorosłych w każdym wieku!
Od autorki
Cześć, jestem Ania. Odkąd pamiętam, wolałam świat wyobraźni od rzeczywistości. Pasję do pisania odkryłam w sobie już jako nastolatka. Przelewanie radosnej twórczości na papier było najlepszą zabawą, a jej efektem, między innymi, pierwsza wersja historii o Pati. To baza opowieści, którą trzymasz w ręku i którą ostatecznie dokończyłam po? dwudziestu latach. Mam nadzieję, że jej czytanie sprawi Ci przynajmniej w połowie tyle frajdy, ile mnie jej wymyślanie!
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67539-22-7 |
Rozmiar pliku: | 584 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Odmowa
Nie zdziwiła się. Właściwie mniej więcej takiej odpowiedzi się spodziewała. Niemniej było jej cholernie przykro. Miała cichą nadzieję, że w małomiasteczkowych klubach piłkarskich reguł trzymać się będą nieco luźniej i pozwolą jej grać z chłopakami. Zwłaszcza że na jakąkolwiek kobiecą drużynę w okolicy nie było co liczyć. Żadna z napotkanych przez nią po drodze osób nic na ten temat nie wiedziała. Ba, większość nie miała pojęcia o tym, że dziewczyny w ogóle grywają w piłkę nożną. Szybko oczywiste stało się, że trener Maślak też nie. Kiedy Pati zapytała, czy znajdzie się dla niej miejsce w zespole, jego zdziwienie było autentyczne i szczere. A jego ton wredny i prześmiewczy, kiedy bez chwili zastanowienia odparł, głaszcząc dłonią swoją przerzedzoną kozią bródkę i mrużąc szeroko rozstawione oczy, że w życiu nie słyszał równie absurdalnego pytania.
Nie spuszczając wzroku z jego złośliwego uśmieszku, wyobraziła sobie, jak kopie w podniszczone, ciężkie dębowe biurko, za którym siedział, z taką siłą, że przewraca się ono na niego razem ze stertą papierów i dzbankiem dawno temu zaparzonej, zimnej już kawy, przygniatając go do podłogi. A po chwili zastanowienia stwierdziła, że skoro to i tak tylko jej wyobraźnia, kawa jest jednak gorąca i rozlewa się wielką plamą po niedoprasowanej jasnozielonej koszuli opinającej mocno wystający brzuch trenera. Z uwagi na wrodzoną uprzejmość musiała jednak dodać – również w wyobraźni – że bardzo przeprasza, ma nadzieję, że wszystko w porządku i oczywiście zapłaci za czyszczenie koszuli lub zakup nowej. Ta ostatnia myśl sprawiła, że Patrycja zezłościła się sama na siebie.
Wszystkie te przemyślenia zajęły jej łącznie jakieś trzy i pół sekundy.
Wciągnęła głęboko powietrze przez nos, spinając przy tym mięśnie szczęk. Dopiero powolny wydech pomógł jej w częściowym opanowaniu emocji. Rozluźniła zaciśnięte w pięści dłonie.
– Rozumiem, dziękuję – bąknęła, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z gabinetu Maślaka.
Chciała zakończyć wizytę głośnym trzaśnięciem drzwiami, jednak nie pomogły jej w tym dawno nieoliwione, ciężko chodzące zawiasy. Mimo energicznego pchnięcia drzwi zamykały się w zwolnionym tempie, dając o sobie znać wyłącznie przeciągłym skrzypieniem, do którego trener najwyraźniej był przyzwyczajony i na które kompletnie nie zwrócił uwagi. Popijając kawę z półlitrowego kubka z napisem „TRENER ROKU” i odprowadzając Pati spojrzeniem, zwrócił za to uwagę na jej umięśnione łydki i długie nogi zwieńczone luźnymi, modnie potarganymi (choć tak naprawdę potarganymi przypadkiem) dżinsowymi szortami. Gdyby była chłopakiem, pomyślałby zapewne, że ma zadatki na dobrego zawodnika, jednak teraz głowę zaprzątało mu prawdopodobnie coś zupełnie innego.
Zeźlona w duchu faktem, że nie udało się jej efektowne wyjście, Patrycja przyśpieszyła kroku. Nie zainteresowały jej plastikowe trofea ustawione na półkach byle jak zawieszonych wzdłuż wąskiego korytarza. Nie zwróciła także uwagi na żadne ze zdjęć zespołu i jego poszczególnych członków, wiszących nieco bezładnie na ścianach, z których na czerwoną posadzkę sypała się stara poszarzała farba. Kiedy dotarła do wahadłowych drzwi wejściowych, już prawie biegła.
Pchnęła jedno ze skrzydeł, a właściwie na nie wpadła, nie zawracając sobie głowy tym, czy otwiera się na zewnątrz, czy do środka. Przez moment oparło się jej naciskowi. Ale tylko przez moment, bo tym razem była zdeterminowana, by nie pozwolić kolejnym drzwiom powstrzymać swojej frustracji. Na czymś musiała się wyżyć. Zaatakowała skrzydło ciężarem całego ciała i z impetem wypadła na zewnątrz, a raczej wpadła na chłopaka, który w tej samej chwili próbował wejść. Obydwoje stracili równowagę i Pati wylądowała na nieznajomym. Na szczęście dawno niekoszona trawa zamortyzowała upadek.
Frustracja szybko zamieniła się w zakłopotanie, kiedy kolory i kształty nabrały ostrości, a Patrycja zdała sobie sprawę z tego, co właśnie się wydarzyło. Z tego, że od dobrych kilku chwil siedzi okrakiem na chłopaku i bezwiednie wpatruje się w jego rozbawione ciemnobrązowe oczy. Poczuła, że jej policzki robią się ciepłe i zerwała się na równe nogi.
– Eee, sorry – wykrztusiła, po czym zaczęła biec w kierunku bramy o wiele szybciej, niż było to konieczne i bez oglądania się za siebie. Gdyby się odwróciła, zobaczyłaby, że chłopak, wciąż uśmiechnięty, siedzi na trawie, przeczesuje powoli palcami kruczoczarne włosy i patrzy za oddalającą się dziewczyną. Dopiero gdy zniknęła z jego pola widzenia, wstał, podniósł sportową torbę i wszedł do budynku.
Minęło dobrych kilka minut, zanim Pati stwierdziła, że chyba już wystarczy i właściwie nie ma przed czym uciekać. No, może poza własnymi myślami.
Kiedy się zatrzymała, dogoniły ją wszystkie.
Rozejrzała się wokół. Stała na środku dwupasmowej, lekko dziurawej i mocno nierównej jezdni, mniej więcej w połowie drogi między stadionem KS Malinówka a swoim nowym domem. „Tędy będę chodzić do szkoły” – pomyślała. Po prawej rozpościerało się zaorane pole rzepaku (o czym nie miałaby pojęcia, gdyby nie powiedziała jej o tym dzień wcześniej matka). Po lewej był liściasto-iglasty las, przez którego soczystą zieleń zaczęły już przebijać żółte i pomarańczowe liście, a między nimi pojedyncze promienie słońca, które leniwie wychylało się od czasu do czasu zza puszystych białych chmur.
Patrycja zauważyła wąską ścieżkę i podążyła nią w głąb lasu. Usiadła pod jednym z żółknących drzew. Oparła głowę o pień, zamknęła oczy i pozwoliła migotliwym słonecznym refleksom łaskotać się po twarzy.
Westchnęła. Miała mocno mieszane uczucia i nie do końca potrafiła wszystkie nazwać. Niezaprzeczalnie cieszyła się, że jej matka znalazła lepszą pracę, że być może w końcu zostanie w tej pracy doceniona i że będą mieszkać w uroczym domku otoczonym dużym ogrodem, z dala od miejskiego zgiełku i szumu samochodów. Wystarczyła jedna noc spędzona w nowym, wygodnym i o wiele większym od poprzedniego łóżku, by Pati poczuła wewnętrzny spokój. Nieco dziwny, bo przeplatany niepokojem.
Przeprowadziły się miesiąc po rozpoczęciu szkoły. Musiała pożegnać znajomych z liceum, zanim zdążyła ich dobrze poznać. Mniejsza z tym, i tak nie była do nikogo szczególnie przywiązana. Ale teraz będzie pewnie traktowana jak intruz w nowej klasie. Będzie musiała się przedstawiać, tłumaczyć, nadrabiać zaległości, przyzwyczajać do nowego miejsca. Trudno, tym razem też jakoś poradzi sobie ze zmianami w życiu. Jednak wszystko wskazywało na to, że przyjdzie jej radzić sobie bez piłki.
Otworzyła oczy, zastanawiając się, czy za chwilę napłyną do nich łzy. Nie napłynęły. Wciąż była zbyt zdenerwowana, by użalać się nad sobą i swoją sytuacją.
Miała szansę powiedzieć matce, że futbol jest dla niej tak ważny, że przeprowadzka do miasteczka, w którym nie będzie mogła kontynuować sportowej kariery, nie wchodzi w grę. Ale tej szansy nie wykorzystała, mimo że piłkę kochała bardziej niż cokolwiek innego. Nie licząc mamy, oczywiście. I rodziny.
Patrycja dostrzegała, jak bardzo jej matka Bożena męczy się w pracy – złośliwy, wymagający szef, nieskłonni do pomocy współpracownicy, niewdzięczni klienci. Tylko pieniądze były w porządku. Dlatego sama nakłoniła ją do rozejrzenia się za czymś innym. Czymś, co będzie jej odpowiadać, niezależnie od lokalizacji, a nawet od wysokości pensji.
Pech polegał na tym, że wymarzona praca znalazła się w mieścinie tak małej, że nie było w niej ani pół kobiecej drużyny piłkarskiej. Ale mama była tak podekscytowana, że Pati nie przyszło do głowy sprawdzić, dokąd konkretnie się przeprowadzają. A kiedy w końcu sprawdziła, było już za późno, by wycofać się z zaoferowanego wsparcia. Prawdę mówiąc, i tak zgodziłaby się na tę przeprowadzkę. Wiedziała, jak trudna i ważna była dla mamy ta decyzja, i nie zamierzała studzić matczynego zapału. Wyrażenie wątpliwości na głos oznaczałoby powrót do punktu wyjścia.
Bywały chwile, kiedy czuła, że w ich relacji to ona jest tą dojrzalszą.
W ciągu ostatnich kilku dni zdążyła się nieco doinformować, a dziś potwierdziła to, o czym donosił internet: że w Malinowie jest jeden jako taki stadion i dwa kluby piłkarskie. „I w żadnym ani jednej dziewczyny, do cholery!” – westchnęła w duchu. Gdyby mogła grać z chłopakami, nawet w nikomu nieznanym okręgowym zespole, nie byłoby jeszcze tak źle. Jako dziecko grywała przecież z kolegami z podwórka i z bratem. I miała z tych chwil jak najlepsze wspomnienia. Później nastał czas babskich drużyn, w których piłkę kopało się całkiem przyjemnie i w których nauczyła się bardzo wiele, jednak w głębi duszy czuła, że coś jest nie tak. Owszem, również dziewczyny potrafiły grać szybko i agresywnie, a do tego często miały lepszą koordynację ruchową, ale z jakiegoś powodu to nie było to samo. Grało się im dobrze, a Patrycja dogadywała się z nimi i mogła liczyć na ich wsparcie na boisku, ale zaraz po zakończeniu treningu biegła do domu, żeby zadzwonić do brata albo wyjść na miasto z kolegami.
W Malinowie przez krótką chwilę miała nadzieję, że uda się jej przekonać do siebie któregoś z miejscowych trenerów, ale mając w pamięci drwiącą odpowiedź Maślaka, nie była w stanie zebrać się w sobie i pójść teraz do tego drugiego. Nie miało to najmniejszego sensu, zwłaszcza że zdawała sobie sprawę z tego, że kolejna odmowa załamałaby ją jeszcze bardziej. Wolała hipotetyczne „tak” od definitywnego „nie”.
Przez dobre pół godziny biła się z myślami, aż zaczęły trochę lepiej układać się w jej głowie. Zaczerpnęła głęboko świeżego powietrza, które połaskotało jej nozdrza. Kichnęła donośnie. Na moment wszystkie myśli ucichły; Pati słyszała wyłącznie ćwierkanie ptaków, szelest liści i szum wody gdzieś w oddali. „Rzeka” – pomyślała. Mimowolnie wstała i zrobiła kilka kroków w głąb lasu. Po chwili namysłu stwierdziła jednak, że chyba powinna już wracać do mamy. Na rozpakowanie czekała cała sterta pudeł, które rano przywiozła firma przeprowadzkowa.
– Będzie dobrze! – zapewniła samą siebie i skrajem lasu ruszyła w kierunku nowego domu.
• • •
Już w drzwiach wejściowych poczuła woń spalenizny. A po wejściu do środka zderzyła się z tumanem ciepłego, śmierdzącego dymu sączącego się od strony kuchni niczym chmura po wybuchu wulkanu.
– Mamo? Mamo! – zawołała.
Otworzyła piekarnik i wszystkie okna w zasięgu ręki. Przeskoczyła przez wyspę kuchenną do salonu. Wszędzie wokół stały pudła, więc to, że wylądowała na jedynym kawałku niezagraconej podłogi, było absolutnym przypadkiem.
– Mamooo! – krzyknęła, zobaczywszy postać na granatowej kanapie.
Matka miała na wpół otwarte usta, z których wyciekła ślina i przykleiła je do błękitnej poduszki z frędzlami. Leżała na boku, z nogą zwisającą nad podłogą i jedną ręką pod uchem, a drugą gdzieś za plecami. Kosmyki związanych w luźny kok brązowych loków opadały na twarz. Jeden z nich przy każdym wydechu unosił się delikatnie i muskał powiekę.
„To nie może być wygodne” – pomyślała Pati, przyglądając się matce z lekko przechyloną głową. Po kilku sekundach odgarnęła niesforne kosmyki z jej twarzy i szturchnęła ją delikatnie.
– Co się… Co…? – Bożena otworzyła szeroko oczy. Zauważyła dym wypełniający kuchnię i salon, poczuła jego zapach i westchnęła. – Chyba mi się przysnęło – skwitowała, unosząc się niezdarnie.
Patrycja przysiadła obok na kanapie. Poklepała matkę po kolanie.
– To chyba na obiad nie będzie jednak kurczaka?
Jednocześnie wybuchnęły śmiechem.
Komentarz był zbędny. Obie wiedziały, że po pierwsze, mama nie jest najlepszą kucharką na świecie, a po drugie, była tak zmęczona przeprowadzką, że miała prawo się zdrzemnąć.
– Sądziłam, że wrócisz wcześniej. – Mimo wszystko postanowiła się wytłumaczyć.
Pati wzruszyła ramionami.
– Myślałam, że pokazywałam ci kiedyś, że piekarnik można tak ustawić, żeby sam się wyłączył po określonym czasie?
Matka przewróciła oczami.
– To był inny piekarnik. Dobrze wiesz, że z technologią radzę sobie kiepsko. Poza tym…
– Poza tym, będziemy miały okazję przetestować jakąś lokalną restaurację – dokończyła Patrycja. Zastanowiła się przez chwilę i spojrzała na matkę z udawanym przerażeniem. – Tutaj są restauracje, prawda?
– Sprawdźmy to. – Matka wstała. – Poprawię tylko makijaż i możemy iść. A ty uchyl, proszę, resztę okien i wyjmij z piekarnika to, co zostało z kurczaka.
• • •
Nazywanie Malinowa miastem było nadużyciem. W odczuciu Pati był bardziej wsią.
Od centrum dzieliła je droga znana już Patrycji z porannej wyprawy: po prawej las, po lewej pole rzepaku. Kawałek musiały przejść pod górę, a potem w dół. Chmury w końcu odpuściły i w pełnym słońcu było tak ciepło, że rozpięła szarą dresową bluzę, a chwilę później zdjęła ją i zawiązała wokół bioder. Pod spodem miała lekko rozciągnięty i mocno sprany żółty podkoszulek.
– Spałaś w nim dzisiaj, prawda? – zapytała Bożena, nie patrząc na córkę.
Podwinęła rękawy wełnianego swetra, ale ewidentnie nie zamierzała go zdejmować. Temperatury poniżej dwudziestu stopni Celsjusza nie zasługiwały, jej zdaniem, na pokazywanie światu jakiejkolwiek części ciała poza nadgarstkami.
– Mhm – mruknęła Pati, wzruszając ramionami.
Dotarcie do małego rynku, pośrodku którego znajdowała się proporcjonalnie mała fontanna, zajęło im około dwudziestu minut. Od ryneczku odchodziły cztery wąskie uliczki, pomiędzy którymi stały parami zadbane jednopiętrowe budynki. Wszystkie wyglądały prawie identycznie, właściwie różniły się wyłącznie kolorem elewacji. W białym była restauracja, w niebieskim kwiaciarnia, w zielonym bar z dyskoteką („Najzimniejsze piwo i najszybsze tańce w mieście!”, głosił szumnie plakat na drzwiach), w żółtym cukiernia. Na pozostałe Patrycja nie zwróciła uwagi.
– Jedzenie? – zapytała, a właściwie stwierdziła, wskazując na lokal o nazwie Smaki Owakie, przed którym ustawiono trzy drewniane stoliki nakryte niebieskimi obrusami w kwiatowy deseń.
– Zaiste – odpowiedziała matka równie złożonym zdaniem.
Obydwu zaburczało w brzuchach.
– Umrzemy z głodu – skomentowała Pati, po mniej więcej trzynastu sekundach oczekiwania na kelnera. Niespokojnie wierciła się na kolorowej poduszce ułożonej na misternie powyginanym, białym metalowym krześle.
– Uspokój się – skarciła ją mama, choć sama miała wyraźną ochotę wstać i wejść do budynku restauracji w poszukiwaniu obsługi. Zanim jednak zdążyła to zrobić, w drzwiach pojawił się przyjemnie wyglądający wąsacz w średnim wieku. Ubrany był w koszulę w biało-niebieską kratkę, biodra miał przepasane granatowym fartuchem. W dłoni trzymał notes i długopis.
– Dzień dobry pięknym paniom w ten piękny dzień! – Pomachał wesoło i ruszył w stronę stolika. Ale zanim podszedł, uderzył dłonią w czoło i odwrócił się na pięcie. Chwilę później zaprezentował klientkom dwie karty menu. – Panie chyba nie stąd? – zauważył, jak gdyby oczywistością było, że miejscowi znają ofertę na pamięć.
– Ewidentnie nie – odburknęła Patrycja z nosem wetkniętym w kilkustronicową broszurę, jakby chciała przyjrzeć się propozycjom z bardzo bliska.
Bożena nawet nie otworzyła karty.
– Co pan poleca? – zapytała, odwzajemniając się kelnerowi uśmiechem. Usiłowała odwrócić jego uwagę od naburmuszonej córki. W oczekiwaniu na odpowiedź wsparła podbródek na dłoni.
– Wszystko! – odparł i zaśmiał się nerwowo pod nosem, najwyraźniej zawstydzony własną nieskromnością. – Menu jest krótkie, ale w przygotowanie każdego dania wkładamy całe serce!
– Czyli długo będziemy musiały czekać? – Pati uniosła głowę.
– Niekoniecznie. Krem z pomidorów mogę podać w pięć minut, a w międzyczasie zaczniemy przygotowywać, hm… Macie ochotę bardziej na pizzę czy sałatkę?
Patrycja spojrzała szeroko otwartymi oczami, jak gdyby nie do końca zrozumiała pytanie.
– Dla mnie w takim razie krem, pizza pepperoni i kurczak w ziołach na purée z zielonego groszku. Proszę podawać to, co będzie gotowe pierwsze. Może być wszystko naraz. I jeszcze świeżo wyciskany sok pomarańczowy.
Mężczyzna skrzętnie zapisał zamówienie w notesie.
– Nad deserem zastanowię się później – dodała.
– Oczywiście. A dla pani? – Kelner zwrócił się do Bożeny.
– Krem z pomidorów brzmi świetnie. I jakaś sałatka. Proszę wybrać najlepszą, jaką pana zdaniem macie. – Uśmiechnęła się przesadnie szeroko. – Na pewno wpadniemy tutaj jeszcze nie raz, będzie okazja, by przetestować wszystkie.
– Sałatka! Tylko nie próbuj podkradać ode mnie pizzy – wymamrotała Pati.
Matka udała, że jej nie słyszy.
– Mieszkacie w okolicy? – zdziwił się kelner.
– W bardzo bliskiej okolicy – odparła Bożena. – Dosłownie od wczoraj. Mam nadzieję, że trafiłyśmy na najlepszą restaurację w mieście.
– Oczywiście! – rozradował się. – W takim razie dwie lampki powitalnego wina dla miłych pań z sąsiedztwa!
– Jedna – poprawiła go kobieta.
Patrycja lekko kopnęła mamę pod stołem.
– Jedna lampka białego wina i jeden mocno rozcieńczony spritzer dla dorosłej panienki. – Kelner puścił do niej oko.
Bożena przewróciła oczami w udawanej dezaprobacie, ale nie powiedziała słowa. Pati rozpromieniła się i nawet przez chwilę zapomniała o skomentowaniu tej przydługiej konwersacji, która odwlekała moment dostarczenia jedzenia do stolika.
– Jestem Patrycja. – Wyciągnęła dłoń do mężczyzny.
– A ja Bożena.
– Zeneeek! – zawołał przeciągle miły kobiecy głos z wnętrza budynku.
– Właśnie: Zenek. – Kelner uśmiechnął się przepraszająco i podrapał po potylicy. – Lepiej już pójdę po wasze zupy.
• • •
Być może dlatego, że była potwornie głodna, Pati stwierdziła, że nigdy w życiu nie jadła lepszego kremu z pomidorów. Oddała Zenkowi pustą miskę i poprosiła o dokładkę, zanim jej matka zdążyła zjeść połowę swojej porcji.
Bożena z uśmiechem, skierowanym bardziej do siebie niż do córki, bez pośpiechu kontemplowała danie. Delektowała się każdą łyżką ciepłego, gęstego, idealnie doprawionego, lekko słodkiego kremu powoli spływającego po gardle i przyjemnie rozgrzewającego żołądek. Słońce świeciło wytrwale, aż w końcu – w połączeniu z zupą i delikatnie musującym, szybko uderzającym do głowy winem – zmusiło ją do zdjęcia swetra. Patrycja splotła dłonie na karku i wyciągnęła się leniwie na krześle w oczekiwaniu na kolejne pyszności. Czuła się błogo, może nawet szczęśliwie.
– Będzie dobrze – odezwała się matka niepytana.
Pati milczała. Rozkoszowała się chwilowym brakiem myśli.
Kilka minut później Zenek doniósł dokładkę zupy, a razem z nią pizzę i sałatkę.
– Na pewno chcecie od razu kurczaka? – zapytał, kładąc przed dziewczyną placek o średnicy około czterdziestu centymetrów.
Matka spojrzała tak, jak gdyby chciała telepatycznie zakomunikować Patrycji, żeby nie przesadzała z ilością jedzenia, ale dziewczyna postanowiła tej komunikacji nie zauważać.
– Proszę się nie martwić, na desery mam osobny żołądek – oznajmiła i zanim kelner zdołał zareagować, zabrała się za pierwszy kawałek pizzy, jednocześnie wkładając łyżkę do miski z zupą.
– Sałatka wygląda niesamowicie – stwierdziła Bożena, spoglądając na talerz, na którym każdy element zdawał się mieć swoje miejsce. – Małe arcydzieło.
Do restauracji powoli schodzili się kolejni goście, najpierw zajmując wolne stoliki na zewnątrz. Co któraś osoba lustrowała nowe twarze. A może po prostu zastanawiała się, czy ta drobna dziewczyna faktycznie właśnie pochłonęła całą pizzę i sięga po trzecie danie.
Puste talerze zaczęły piętrzyć się na stole, ale Pati nie zwracała uwagi na nikogo.
– Jak poszło dziś rano? – zagaiła matka, powoli kończąc sałatkę.
Patrycja wzruszyła ramionami, ale kawałki mięsa przeżuwała wolniej. Przypomniało się jej, dlaczego jeszcze kilka godzin temu była nieszczęśliwa, i tym razem łzy bez większego problemu zaczęły napływać jej do oczu. Ale powstrzymała się przed uronieniem choćby jednej. Podniosła wzrok na matkę, zatrzymawszy widelec załadowany groszkowym purée w pół drogi do ust.
– Najwyraźniej jestem za słaba, żeby grać z chłopakami – odparła z prawie niewykrywalną nutą ironii w głosie. Zacisnęła zęby, aż mięśnie szczęk zaczęły jej pulsować.
Bożena spuściła oczy i westchnęła. Resztkę wina w kieliszku wprawiła w ruch wirowy.
– Przepraszam – odezwała się po chwili.
Pati, wyrwana z gonitwy myśli, otworzyła szeroko oczy. Zdała sobie sprawę, jak musiało zabrzmieć to, co powiedziała.
– Nie, mamo, nie masz za co przepraszać. Przecież to nie twoja wina – zaczęła się tłumaczyć.
Ale było za późno. Sprawiła matce przykrość i zrujnowała moment, w którym obie przez chwilę poczuły, że są we właściwym miejscu. „Miejsce” miało przy tym znaczenie nie tylko metaforyczne. Ładny ryneczek, słoneczna pogoda i smaczne jedzenie… To wszystko potęgowało wrażenie, że od tej pory będzie okej.
– Będzie okej – oznajmiła zapatrzona w swój talerz. Przełknęła ostatni kęs. – Poradzę sobie, nie martw się o mnie.
Spojrzała na matkę i uniosła kąciki ust, starając się, żeby jej uśmiech wyglądał na jak najszczerszy. Chciała, żeby był szczery. Ba, chciała wierzyć w to, co mówi.
Bożena zerknęła podejrzliwie na córkę, ale po chwili odwzajemniła uśmiech.
– Deser? – zaproponowała.
• • •
Ociągały się z powrotem do domu. Wiedziały, że czeka tam na nie rozpakowywanie pudeł i przygotowywanie się do pierwszego dnia w pracy i szkole. Bożena była przyjemnie podekscytowana, ale Patrycja delikatnie przerażona. Nie lubiła zwracać na siebie uwagi, zwłaszcza w szkole. Czuła, że będzie intruzem w klasie, która od początku roku zdążyła już się zgrać, a do tego będzie musiała przedstawić się kolegom. Publicznych przemówień, które były jej największym koszmarem, unikała jak ognia. „Trudno – pomyślała w końcu, wspomniawszy dzisiejszy poranek. – Co gorszego może mnie spotkać?”.
Słońce zaczęło kierować się w stronę horyzontu, chowając się za nisko i powoli płynące chmury. Powiał delikatny jesienny wiatr.
– No dobra, zbieramy się – zarządziła w końcu matka, dopijając ostatni łyk zimnej już kawy z mlekiem.
Zenek przyszedł pożegnać je razem z żoną, nieznacznie od niego niższą, drobną kobietą z ciemnymi włosami związanymi w wysoki kucyk i dużymi, piwnymi oczami osłoniętymi wielkimi okularami. Przedstawiła się jako Kornelia.
– Niesamowicie pani gotuje – pochwaliła ją Pati. – Na pewno tutaj wrócimy!
– Przychodźcie, kiedy tylko chcecie. Możecie liczyć na zniżkę dla stałych klientów. – Kornelia zmrużyła oczy w uśmiechu.
Wydawała się niesamowicie i szczerze sympatyczna. Patrycja postanowiła, że odtąd ta restauracja będzie jej ulubioną w mieście. Niezależnie od tego, czy są jakiekolwiek inne, ile ich jest i jak dobre jedzenie serwują.
– W takim razie widzimy się niedługo – podsumowała, niechętnie wstając od stołu.
Ruszyły w stronę zachodzącego słońca.
Bożena przyciągnęła córkę do siebie i objęła ją ramieniem. Pati nawet nie zaprotestowała swoim zwyczajowym: „Mamo, ale obciach!”. Po pierwsze, nie było w pobliżu nikogo, kto by tę scenkę mógł zobaczyć i skomentować, a nawet jeśli był, to na pewno go nie znała. Po drugie, czuła się dobrze w tej bliskości. Udzielał się jej wewnętrzny spokój mamy.
Nie śpieszyły się. Dojście do domu zajęło im jakieś pół godziny. Dotarły na miejsce, gdy popołudnie już na dobre zmieniło się w wieczór.
– Rozpakujmy chociaż kilka pudeł, żeby nie zaczynać nowego etapu życia w totalnym chaosie – zaproponowała matka, próbując ogarnąć wzrokiem górę mniej lub bardziej zgrabnych pakunków leżących w każdym zakątku. – A potem się wyśpimy – dodała, uśmiechając się do swoich myśli.
Rozpakowywanie i decydowanie, gdzie jaka rzecz powinna się znaleźć, zajęły im większą część wieczoru. Patrycja powlokła się na górę, do swojego pokoju, po dwudziestej drugiej. Wygrzebała z pudła z ubraniami kilka rzeczy stosownych do szkoły, obok nich położyła zapakowany książkami i zeszytami plecak. Była bardzo dumna z tego, że wpadła na pomysł wcześniejszego przygotowania się. I zadowolona z faktu, że ma teraz własną łazienkę. Bez porannego oczekiwania na swoją kolej będzie gotowa w pięć minut.
Zdjęła z łóżka kilka mniejszych kartonów, zrzuciła z niego stertę maskotek („Nie, nie jestem na nie za stara!” – skomentowała w duchu) i zaczęła je ścielić.ROZDZIAŁ 4
Spotkanie
Droga powrotna upłynęła dziewczynom w świetnym nastroju.
– „I nie przyprowadzamy żadnych panienek!” – zacytowała Maryśka, przesadnie obniżając głos.
– No cóż, żadnej poza sobą nie przyprowadzę. – Patrycja wyszczerzyła zęby.
Obydwie zaczęły się śmiać.
– Przybij piątkę, Pati! To będzie ściema stulecia! Nie skapnęli się do tej pory, więc wszystko jest w porządku.
– Przynajmniej na razie.
– Daj spokój! Musisz się tak wszystkim przejmować?
Patrycja uśmiechnęła się pod nosem. Przez ostatnie kilka godzin i tak przejmowała się znacznie mniej niż dotychczas. I wiedziała, że to dzięki nowej koleżance.
– Wracajmy lepiej do ciebie. Musisz się przebrać. A potem prosto na rynek – zarządziła Marycha.
– I to jak najszybciej. – Pati zaburczało w brzuchu. – Nie mogę się doczekać wizyty u Zenka.
Mijając sklepik spożywczy, przypomniała sobie, że miała zrobić zakupy na śniadanie. Szybko zgarnęła z półek kilka rzeczy, a przy kasie dorzuciła dwa czekoladowe batoniki, dzięki którym miała nadzieję dotrwać do prawdziwego posiłku. Maryśka stwierdziła, że poczeka.
Pół godziny później były już w drodze do centrum.
– Czy ty w ogóle bywasz w domu? – zagaiła Patrycja, zdawszy sobie sprawę, że koleżanka wciąż ma ze sobą szkolny plecak.
– Różnie. Mama i tak wychodzi razem ze mną rano, a wraca o siódmej wieczorem, albo i później. Wtedy z kolei mnie już zazwyczaj nie ma. Zresztą, co ja mam robić w domu, kiedy jest tyle wspaniałych chwil do przeżycia poza nim?
– No dobra. Ale czasami chyba się widujecie?
– Jasne. Jemy razem kolację.
– O której?
– Różnie. Czasami o dwudziestej pierwszej, czasami o północy.
Pati otworzyła szeroko oczy.
– Matka nigdy nie pozwoliłaby mi jeść o północy. – Udała naburmuszoną. – To podobno niezdrowe i źle wpływa na sylwetkę.
– Twoją sylwetkę? – zaśmiała się Marycha. – Jeżeli codziennie będziesz trenować jak dzisiaj, to chyba nie masz się czym przejmować?
Patrycja się uśmiechnęła.
– Nie mówię, że jej zakazy mnie powstrzymują.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
_Ciąg dalszy dostępny w pełnej wersji książki._SPIS TREŚCI
ROZDZIAŁ 1
Odmowa
ROZDZIAŁ 2
Nadzieja
ROZDZIAŁ 3
Torpeda
ROZDZIAŁ 4
Spotkanie
ROZDZIAŁ 5
Wróżka
ROZDZIAŁ 6
Toasty
ROZDZIAŁ 7
Metamorfoza
ROZDZIAŁ 8
Prawda
ROZDZIAŁ 9
Zakupy
ROZDZIAŁ 10
Kostka
ROZDZIAŁ 11
Kontuzje
ROZDZIAŁ 12
Relacje
ROZDZIAŁ 13
Korki
ROZDZIAŁ 14
Dylematy
ROZDZIAŁ 15
Stadion
ROZDZIAŁ 16
Bramka
ROZDZIAŁ 17
Zmartwienia
ROZDZIAŁ 18
Brat
ROZDZIAŁ 19
Psychoterapia
ROZDZIAŁ 20
Faceci
ROZDZIAŁ 21
Wigilia
ROZDZIAŁ 22
Sylwester
ROZDZIAŁ 23
Północ
ROZDZIAŁ 24
Decyzja
ROZDZIAŁ 25
Zwierzenia