- W empik go
Dogonić marzenia. Do ostatniego gwizdka - ebook
Dogonić marzenia. Do ostatniego gwizdka - ebook
Nie warto się poddawać. Każda gra to nowa szansa na zwycięstwo!
W małej hiszpańskiej mieścinie o nazwie Ribadeo nie ma zbyt wielu perspektyw. Jest za to klub piłkarski zwany Reveda Boys.
Logan Armago, ambitny dwunastolatek, marzy, by zostać gwiazdą futbolu. Wraz ze swoimi przyjaciółmi – Andre i Zackiem – doskonali swoje umiejętności w lokalnej drużynie pod czujnym okiem Petera Towera. Treningi nie tylko pozwalają chłopcu stać się lepszym zawodnikiem, ale także uczą go samodyscypliny, pracy w zespole oraz radzenia sobie z porażkami. Z czasem wysiłek włożony w rozwój zaczyna przynosić pierwsze efekty, a sen o świecie wielkiego futbolu staje się coraz bardziej realny…
Wspaniała, pełna humoru powieść o dorastaniu, sile przyjaźni i wierze w to, że każdy może dogonić własne marzenia! Idealna dla młodych fanów piłki nożnej oraz wszystkich, którzy chcą przypomnieć sobie, ile radości przynosi ten piękny sport.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-182-7 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był sobie chłopiec
Dzień, jak każdy inny, zapowiadał się optymistycznie dla młodego Logana, idącego dobrze mu znaną ulicą do restauracji, w której pracowała jego matka, Teresa. Można powiedzieć, że śniadanie stanowiło dla nich rytuał, który zawsze odbywał się w owej knajpie. Ruch na ulicy był nie większy niż zawsze, można by w razie potrzeby swobodnie przemieszczać się z futbolówką przy nodze, nikomu zbytnio nie wadząc.
Piękny i słoneczny sierpniowy poranek niestety nijak miał się do pamiętnej kartki w kalendarzu rodziny Armago. Dziś przypadała pierwsza rocznica śmierci Juana. Z tego też powodu Teresa zamówiła mszę w kościele, aby pomodlić się w ten ważny dzień za spokój wiekuisty zmarłego. Musiała brać dodatkowe godziny, by mogła zdążyć przed wieczorną modlitwą. Zgodnie z wolą umierającego ojca Logan w najbliższym czasie miał dołączyć do stołecznej drużyny, by sprawdzić swoje umiejętności. Przed niespełna rokiem chłopak skończył jedenaście lat, ale na małym boisku nieopodal domu grywał już z o wiele starszymi rówieśnikami. Często wracał z placu boju cały w piachu, z podrapanymi kolanami i łokciami, ale za to z uśmiechem na twarzy.
Wszedł do restauracji, nie robiąc większego hałasu. Po cichutku usiadł na swoim ulubionym miejscu koło lady, najbliżej starego, małego telewizora, w którym każdego ranka pokazywali wiadomości sportowe. Logan podczas wyświetlanych komunikatów nawet na chwilę nie odrywał wzroku od odbiornika, nie zwracając uwagi na to, że stygnie mu jedzenie. Niejednokrotnie został za to skarcony przez zatroskaną i kochającą Teresę.
Dobrze wychowany młodzieniec, z domu Armago, wyglądem przypominał dzieci z kolorowych reklam telewizyjnych. Nieskazitelna cera w połączeniu z błękitnymi niczym ocean oczami odziedziczonymi po matce i ciemnymi, prostymi włosami dawała efekt iście hipnotyczny. Teresa wytrwale powtarzała, że malec w przyszłości wyrośnie na nie lada przystojniaka, za którym kobiety będą ustawiały się sznurem. Często droczyła się z Juanem, że Logan ze swoją urodą jest jakoby skazany na karierę modela, co doprowadzało jej męża do podwyższonego ciśnienia. Jednak wszystko mówione było w formie żartów, a sam zainteresowany nigdy nie przykładał do tego większej uwagi.
Ojciec, zagorzały fan futbolu i reprezentacji Hiszpanii, zwracał uwagę, aby piłka towarzyszyła synowi od najmłodszych lat. Jego średni wzrost poczytywał jako zaletę, która nie ograniczałaby zwrotności i szybkości na boisku. Juan w ostatnich chwilach przed odejściem wyznał, że jedyne, czego żałuje, to fakt, iż nigdy nie było mu dane zobaczyć swojego potomka w profesjonalnym meczu, zaznaczając jednocześnie, jak wielkie nadzieje w nim pokłada. Nie musiał dopowiadać, aby zaopiekował się matką, dbał i troszczył się o nią – to nasz bohater doskonale wiedział. Akurat opiekuńczości na pewno nie można mu było odmówić.
Tego ranka Logan dostał aż dwa duże naleśniki zamiast jednego, jak bywało zazwyczaj, a do tego otrzymał w prezencie od koleżanek z pracy Teresy puszkę gazowanego napoju. Takie rarytasy młodziutki piłkarz widywał tylko podczas świąt oraz urodzin.
Po zjedzeniu posiłku ucałował mamę w czerwony, zarumieniony policzek, po czym pognał w swoich starych, ale uwielbianych przez niego niebieskich trampkach i podartych spodenkach prosto na bojo za stadionem Revedy. Na miejscu czekał już jego oddany przyjaciel oraz boiskowy partner, Andres Castilla, nazywany potocznie Andre.
Był on wysokim, schludnie ubranym, blondwłosym, dobrze prezentującym się młodzieńcem. Ich znajomość trwała już dobrych parę lat, od momentu gdy poznali się w tymże właśnie miejscu, walcząc po dwóch odmiennych stronach barykady, w otoczeniu tumanów kurzu. Do dziś wspominają swoją pierwszą sprzeczkę po tym, jak Andre sfaulował jednego z zawodników drużyny Logana i nie chciał się do tego przyznać, gdyż twierdził, że nie naruszył przepisów. Jak to bywa w podwórkowych meczach, decyzje są sporne i często rozwiązywane na tak zwaną gębę. Jednak już wtedy między chłopcami zaiskrzyło. Zobaczywszy, że trafili swój na swego, momentalnie zapałali do siebie sympatią, a ich przyjaźń trwa po dziś dzień.
Andre pochodził z wyższych warstw społecznych. Obydwoje rodzice byli adwokatami poważnymi w całej A Coruñie, a także w miastach ościennych, jak na przykład w Ribadeo, więc wszyscy doskonale wiedzieli, z kim mają do czynienia. Sergio i Monica, bo takie były ich imiona, nie darzyli Logana zbytnią sympatią, co okazywali poprzez próby przemówienia do rozsądku swojemu synowi. Nakazywali, aby ten przestał kolegować się z, jak to nazywali, „kopaczami” jego pokroju. Nie podobało im się, że ich dziecko zawiera znajomości z rówieśnikami ze slumsów, na których patrzyli przez pryzmat stereotypów, gardząc nimi. W ich domu nie poruszano tematów równości wszystkich ludzi, co z kolei miało swoje podłoże w fakcie, iż rodzina Castillów nie uznawała żadnych wyznań religijnych.
Andre na poziomie amatorskim grał w piłkę nożną już niespełna dwa lata. Uważał się przez to za bardziej doświadczonego niż Logan, co koniec końców niekiedy doprowadzało między nimi do utarczek słownych. Jednak wszystko odbywało się w pokojowej atmosferze bez tak zwanego mordobicia. Tak jak choćby tego słonecznego popołudnia.
– Ale co ty wygadujesz, Logan, weź mnie nawet nie denerwuj!
– Ah tak! Pieklisz się, bo wiesz, że mam rację – rzekł młody Armago.
– Nie masz racji, bo w zasadzie nie wiesz, o czym mówisz. Że niby Morientes lepszy od Raúla? – Powiedziawszy to, Andre fuknął głośno: – Na jakim świecie ty żyjesz?! A może patrzysz na mecze w innym wymiarze, gdzieś daleko w galaktyce? No, wtedy to by miało nawet sens.
– Bo tobie się wydaje, że jak Raúl gra w Galácticos, to już nie ma lepszego, bardziej wszechstronnego napastnika. Jesteś w błędzie, mój drogi, nie jesteś obiektywny, gdyż faworyzujesz swój ulubiony klub ze środkowym napadziorem na czele. Statystyki i liczby to nie wszystko – zakończył Logan, po czym założył ręce i odwracając się, strzelił focha.
„Panicz Castilla”, jak go nieraz nazywał kolega, nie zamierzał jednak dać za wygraną.
– A czym by była piłka nożna bez liczb? Najlepiej to w ogóle nie prowadzić statystyk i zapisywać kreski na tabliczkach jak w epoce kamienia łupanego.
– Epoce czego? – odparł Logan, robiąc dziwny grymas na twarzy.
– Oj, tata nieraz tak mówi. Sam nie wiem, co to znaczy. A ty się czepiasz Realu, a sam masz koszulkę Zidane’a – zagadnął Andre, ucieszony w głębi duszy ze swojej kontrofensywy.
– No bo wiesz, on to jest gość. Nie każdy zostaje bohaterem na mistrzostwach świata.
– Co fakt, to fakt – odrzekł Andre, patrząc rozmarzonymi oczami. Konflikt przynajmniej chwilowo został zażegnany.
Dalsze rozmowy naszych bohaterów w głównej mierze opierały się na wizjach przyszłości, kończących się wakacjach i zbliżającym się wielkimi krokami roku szkolnym. Z jednej strony chłopcy cieszyli się na powrót do szkoły, bo mogli zobaczyć kolegów i wymienić się wakacyjnymi przeżyciami, ale z drugiej wizja odrabiania prac domowych i siedzenia w szkole do południa ich przerastała, wprawiając w chmurne nastroje.
Jak to zwykle bywa, czas minął im niezwykle szybko. Słońce powoli zamykało swój pierścień, a oni, pożegnawszy się swoją specjalną wersją „piątki i żółwika w jednym”, rozeszli się do swoich domów.
Gdy Logan był już blisko celu, z każdym następnym krokiem wpadał w coraz większą zadumę. Przyrzekł sobie, że już nigdy nie będzie płakał tak jak przed rokiem na pogrzebie ojca, teraz to on miał być tym odpowiedzialnym za losy rodziny. Jednak nawet takie twarde
męskie postanowienia nie zmieniły faktu, że bardzo brakowało mu taty. Jego rady, pouczenia, nawet nakładane kary… wiele by teraz oddał, aby móc je znowu usłyszeć.
W głębi duszy bał się, że mimo utrwalania i powtarzania w głowie złotych myśli Juana z czasem zatrą się one gdzieś w pamięci, przepadając na zawsze. Czy będzie tak samo wspaniałym i dobrym człowiekiem jak on? Czy będzie równie lubiany i szanowany oraz czy podoła postawionym przed nim życiowym wyzwaniom?
– O czym tak myśli mój mały chłopiec, zamiast przebierać się do kościoła? Hmm? – wyrwała go z zadumy Teresa, stojąca na werandzie domu z tą wiecznie promieniejącą i zatroskaną twarzą.
– Tak sobie myślę, mamusiu – Logan dla podkreślenia szacunku do matki, mimo mijających lat, dobierał formę ze zmiękczoną końcówką, by jak najbardziej wyrazić swoje uczucia do niej – czy tacie na górze jest tak samo smutno bez nas, jak nam bez niego tutaj.
Teresa przełknęła ślinę i zamrugała niemalże niezauważalnie oczami, przytulając go mocniej do siebie. Zebrawszy szybko siły w sobie, po chwili powiedziała:
– Widzisz, kochany, Pan zabrał naszego najdroższego Juana do siebie z jakiegoś powodu. Nie jestem do końca pewna z jakiego, ale na pewno był mu bardzo potrzebny. Może szukał najlepszego fachowca, który zreperowałby mu ten słynny stół od ostatniej wieczerzy?
Po tych słowach roześmiali się jednogłośnie. Gdy już uspokoili się na tyle, żeby móc swobodnie rozmawiać, Teresa rzekła:
– Twój tata byłby z ciebie niesłychanie dumny, zawsze myśl o nim w ten sposób. No a teraz zmykaj do domu i wskakuj w wyjściowe ciuchy, bo pora już na nas. – Powiedziawszy to, uściskała jeszcze raz chłopca, puszczając go w stronę drzwi wejściowych, by ten wpadł w nie tak jak zawsze, z prędkością światła.2
Lekcja pokory
Logan żył w przeświadczeniu, że każdy dzień niesie za sobą nowe przygody, a wraz z nimi wyzwania. Niejednokrotnie bowiem zdarzało się, że to założenie znajdowało potwierdzenie w świecie realnym, tak jakby ktoś chciał mu jeszcze raz udowodnić słuszność jego toku myślenia. Inną sprawą był fakt, że owe przeświadczenie zaskakująco często wprowadzało go w tarapaty.
Nasz bohater szedł właśnie żwawym i zdecydowanym krokiem, mijając kolejne uliczki na przedmieściach oblanego porannym słońcem Ribadeo. Na sobie miał swoje zwykłe czarne piłkarskie spodenki i koszulkę bez rękawów z charakterystycznym bykiem widniejącym na piersi. Przechodząc obok sklepów z biżuterią, pasmanterią, wielkimi telewizorami i artykułami AGD, wiedział, że w tej dzielnicy ludzie pilnie obserwują, a na każdym rogu spotkać można policyjny radiowóz. Teresa tysiące razy powtarzała synowi, że w tej części miasta trzeba zachowywać się nienagannie. Wśród młodzieży z jego ulicy krążyła legenda, która mówiła, że jeden mężczyzna został kiedyś wtrącony do aresztu za cichy chód po ulicy. Z tego powodu nasz młodzieniec zawsze miał się na baczności, pokonując tą trasę.
Cel drogi był stały i niezmienny, mający swoją metę w dzielnicy bogatych apartamentów i willi, gdzie dom swój mieli państwo Castillo. Raz na jakiś czas, pod nieobecność rodziców będących w delegacji, Andre zapraszał przyjaciela do siebie, by mogli pobawić się w tych niezwykłych warunkach. Gdyby rodzice dowiedzieli się o tych spotkaniach, „Blondas” mógłby na jakiś czas zapomnieć o treningach i meczach, toteż zawsze starali się pozostawić po sobie idealny porządek. Przed laty dodatkowym utrudnieniem był opiekun domu i wszystkiego, co się w nim znajduje, łącznie z Andresem – pan Hernandez.
Na pierwszy rzut oka sprawiał on wrażenie odpychającego starszego zgreda z prawie niezauważalną blizną nad łukiem brwiowym. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną po czterdziestce, zaś powyższy opis dopełniał przenikliwy, zimny wzrok, którym badał swojego rozmówcę. Początkowo chłopcy wychodzili sami z siebie, by ukryć swoją słodką tajemnicę. A to Logan wspinał się na drzewo za domem, korzystając z tak zwanego tylnego wejścia, innego razu Andre symulował chęć pomocy panu Hernandezowi przy pracach podwórkowych, wwożąc przyjaciela na taczce, bądź też po prostu absorbował uwagę swojego opiekuna w taki sposób, by kumpel mógł się prześlizgnąć niezauważony.
Jednak, jako że kłamstwo ma zawsze krótkie nogi, słodka idylla musiała się kiedyś skończyć. Tak też się stało, gdy pewnego razu pan Hernandez nakrył chłopców na główkowaniu nad grami planszowymi w pokoju Andre. Ku ich zdziwieniu zaśmiał się szczerze, po czym, jeszcze bardziej wprawiając ich w osłupienie, przyłączył się do gry. Okazało się, że scrabble albo – jak to mówił pan złota rączka – „układanie słów z literek” było jego ulubioną formą zabawy w dzieciństwie. Wyznał im także, że od dawna wiedział o ich schadzkach, milcząc przy tym jak grób przed swoimi pracodawcami.
Niestety nie mogło być zbyt pięknie, więc w trójkę zawarli pewien pakt. W zamian za milczenie chłopcy zobowiązali się do pomagania w pracach podwórkowych panu Hernandezowi w takim wymiarze czasowym, by mogli połączyć to z harmonogramem swoich zabaw, przez co każdy mógł odnieść na tym korzyść. W ten sposób Logan na stałe wykluczył taczkę ze swoich środków lokomocji, chociaż, jak sam mówił, bardzo mu tego brakowało.
Wspominając tę zakończoną szczęśliwym finałem opowieść, Logan zorientował się, że jest u celu. Gęsty, dwumetrowy żywopłot lśnił przed nim w swojej okazałości, nadając willi jeszcze większą aurę tajemniczości. Gdyby nie potężna brama wjazdowa, młodzieniec bądź też każdy inny przechodzień zacząłby się zastanawiać, co robią te chaszcze w tak bogatej dzielnicy. Nie zdążył jeszcze kliknąć przycisku domofonu, gdy monumentalna brama zaczęła się uchylać w jego kierunku. Na twarzy pojawił mu się szeroki uśmiech od ucha do ucha, gdyż był to znak, że jego oddany przyjaciel czeka na niego z utęsknieniem i głową pełną nowych pomysłów na zabawy.
Młody Armago nie pomylił się, ledwo zdążył wyjść zza okazałej fontanny, a już otrzymał zaskakujące podanie. Jak się potem okazało, Andre strzelał swoją nową futbolówką. Chłopcy, przywitawszy się, ruszyli do ogrodu, wymieniając między sobą szereg podań. Będąc już na tyłach domu, Logan dokładnie przyjrzał się nowemu nabytkowi przyjaciela.
Była to piłka meczowa z najnowszej edycji, taka, jaką grali piłkarze Primera División w dopiero co startującym sezonie ligowym. Robiła wrażenie swoim starannie dobranym połączeniem barw, a także bardzo dobrze leżała na nodze. Była tak ładna, że chłopcy, bojąc się ją zniszczyć, starali się tak ją odbijać, by ta pozostawała cały czas w górze, co oczywiście nie było takie łatwe. Widząc, że średnio im to wychodzi, Andre niespodziewanie wpadł na pewien pomysł.
– Czekaj, Logan! Czekaj! – Złapał futbolówkę w rękę, po czym dodał: – Tak grając, zniszczymy ją w mgnieniu oka, a gdy rodzice wrócą, znowu zaczną mówić, że niczego nie potrafię uszanować i nie będą mi chcieli kupić nowej. Mam lepszy pomysł… – Tu nastała trzymająca w napięciu chwila ciszy. Młody Castillo, widząc jednak zaaferowaną minę Logana, zrozumiał, że nie może dłużej trzymać go w niepewności. – Chodźmy pograć w domu, Pan Hernandez wróci dopiero po południu, a Luiza pojechała na obóz wakacyjny, więc nie podkabluje do rodziców, jak to ma w zwyczaju moja cudowna, zbyt wiele kłapiąca dziobem siostra.
– Zwariowałeś? A jak coś zniszczymy? Jeden wazon z salonu twojego ojca jest pewnie warty więcej niż mój cały dom – stwierdził Logan z nieskrywanym strachem w oczach.
– Aaa, no tak. Zapomniałem przecież, że nie jesteś techniczny…
– Ja nie jestem techniczny?! – zagotował się młody Armago.
– Do dzisiaj myślałem, że jesteś, ale widocznie się myliłem, skoro nie potrafisz udowodnić swoich umiejętności. Pokażę ci, jak to się robi, słabia… – Nie zdążywszy dokończyć, Andre wbiegł do domu, żonglując piłką na kolanach niczym bramkarz w beach soccerze.
Blondwłosy Castillo doskonale wiedział, jak w najlepszy sposób pobudzić fantazję i niezłomną wolę walki swojego przyjaciela, w końcu znali się nie od wczoraj. Zanim się obejrzał, jego kompan stał już obok niego w holu, w pozycji świadczącej o tym, że czeka na otrzymanie piłki. Tak też się stało.
Gnali niczym wiatr, wymieniając podania i manewrując naprzemiennie między kanapą a szezlongiem. Przemieszczali się po domu z prędkością bliską teleportacji, fundując sobie nawzajem coraz to różniejsze zwody i sztuczki ze swoich talii zagrywek. Jak to się mówi: nie ma ryzyka, nie ma zabawy. Odnoszę wrażenie, że każdy z nas, niezależnie od wieku, przynajmniej raz w życiu przeżył takie uczucie, gdy frajda z zabawy jest tak ogromna i szczera, a jednak w pewnym momencie na słońce zachodzą jakby czarne chmury. To przeświadczenie, że nadchodzi nieuniknione nieszczęście. Jeśli wiecie, o czym mowa, to właśnie teraz miało ono nadejść.
Prawdopodobnie wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie wrodzona w chłopcach chęć do stałego podwyższania poprzeczki. Niewykluczone, że obyłoby się bez szkód w sytuacji pozostania przy samych zwodach i sztuczkach, jednak wyznaczenie bramki z futryny drzwi, a dokładnie z łuku wejściowego, z perspektywy czasu okazało się jednym z gorszych pomysłów. Można było śmiało przewidzieć, że za którymś razem piłka, mimo obrony bramkarza, może się odbić w niekontrolowany sposób i wystrzelić w złym kierunku. Pech chciał, że padło na gościa. Trzask, mrożąca krew w żyłach chwila milczenia, oględziny i ta świadomość, że telewizor chyba już więcej nie pokaże żadnego meczu. Ciszę przerwał poszkodowany.
– Andre, ja, ja… Przepraszam. Mama mnie zabije – rzekł Logan, po czym osunął się na ziemię, łapiąc się za włosy jak szaleniec próbujący je sobie wyrwać.
– Daj spokój, przecież to nie tylko twoja wina. – Andre chwycił przyjaciela pod ramiona, bezskutecznie próbując go pocieszyć i jednocześnie postawić na nogi. – Coś wymyślimy.
– Ale co ty chcesz wymyślić? – wybuchł młody Armago z nieukrywaną złością na samego siebie. – Ja strzelałem, mogłem bardziej uważać. O rany… Teraz to już mogę sobie pomarzyć o dołączeniu do klubu. Nigdy nie będziemy grali razem…
Na te słowa Andre sam osunął się na kolana. Pierwszy raz widział swojego przyjaciela w tak kiepskim stanie. To on zawsze go rozweselał, gdy miał gorsze dni, gdy pokłócił się z ojcem o sens gry w piłkę… Logan był przykładem niezłomności i wytrwałości w dążeniu do obranego celu. Teraz to on potrzebował jego pomocy. Tak bardzo próbował mu pomóc, jednak był sparaliżowany uczuciem bezradności. Jakby zamknął się w pułapce bez wyjścia, gdzie nie ma już światła ani żadnej nadziei. Wtem w myślach zaświtał mu pewien pomysł na wyjście z tej beznadziejnej sytuacji.
– Logan, proszę cię, wstań. Logan! No już, wstawaj! Przestań się mazać i posłuchaj mnie, mam pomysł. Tym razem lepszy niż ostatnio. – Dopiero po tych słowach zmieszany młodzian zaczął na nowo jakby kontaktować ze światem zewnętrznym. – Po prostu idź do domu, zapomnij o całej sprawie i przez jakiś czas nie pokazuj się tutaj, a najlepiej omijaj to miejsce szerokim łukiem, dla dobra nas obojga.
– Ale… Co ty wygadujesz? – Takiej deklaracji młody Armago ani nie zrozumiał, ani tym bardziej się nie spodziewał. – A co z telewizorem, jak ty to sobie wyobrażasz?
– Ja nas w to wszystko wpakowałem i ja nas z tego wyciągnę. Biorę to na siebie, nie martw się o to – odparł Andre, a z jego miny, poważnej jak nigdy dotąd, łatwo było wywnioskować, że wcale nie żartuje.
– Nie możesz tego zrobić, to moja wina, mój błąd – postawił się Logan, zakładając ręce za siebie. – A za błędy trzeba płacić.
– Mogę. A wiesz czemu? Bo to mój dom i moje zasady, więc skoro podjąłem taką decyzję, to miałem swoje powody, a ty, jako mój przyjaciel, powinieneś to uszanować. A teraz przepraszam cię, ale musisz już iść. Nie chcę, by ktokolwiek cię tutaj zobaczył i poddawał w wątpliwość nowy plan wydarzeń, jaki tu ustaliłem. Gdyby do tego doszło, wszystko runęłoby w gruzach. Pewnie przez jakiś czas się teraz nie zobaczymy, ale to nic, nadrobimy to.
Logan, uściskawszy przyjaciela, zaczął się cofać do drzwi wejściowych, nie potrafiąc wypowiedzieć ani słowa o tym, jak bardzo jest wdzięczny za okazany gest, choć jego oczy mówiły same za siebie.
– No idź już! – pośpieszył go przyjaciel.
Trasa pokonana do domu, a konkretnie szybkość jej przebycia, była tego dnia bez cienia wątpliwości tą rekordową. Logan nie zatrzymał się w swoim biegu nawet na chwilę, tak samo jak nawet na moment nie przestał myśleć o heroicznym, w jego oczach, zachowaniu Andre. Czuł w głębi duszy, że nie powinno tak być, jednak młody Castillo swoją stanowczością dał mu wyraźnie do zrozumienia, że nie pozostawia mu wyboru. Żadne słowa podziękowania nie oddadzą w pełni uczuć, które kotłowały się w młodym Loganie. Wiedział, że za takie poświęcenie w przyszłości będzie pragnął się odwdzięczyć w dwójnasób.
Tymczasem Andre, siedząc dalej w salonie, w tej samej pozycji, w której zostawił go jego kompan, czuł w sercu dziwne uczucie. Zdawał sobie sprawę, że czeka go niekrótki szlaban, prawdopodobnie zakaz treningów i wiele innych ograniczeń, jednak mimo to był szczęśliwy. Coś w środku podpowiadało mu, że postąpił słusznie.3
Póki mamy czas
Pierwszy raz w życiu młodego Armago czas płynął w niewyobrażalnie wolnym tempie. Momentami nawet zdawać by się mogło, że zatrzymał się w miejscu, jakby robiąc na złość, testując granice jego cierpliwości. Chociaż do końca wakacji pozostało niewiele ponad dwa tygodnie, to brak najbliższego przyjaciela u swego boku w połączeniu z niepewnością co do dalszego przebiegu sytuacji w domu Castillów był nie do zniesienia. Jeszcze parę dni temu wiele by oddał, byleby tylko ten beztroski czas pełen uciech, wszelakich zabaw i przygód nigdy się nie skończył. Dodatkowo świadomość tego, że całej sytuacji można było uniknąć, oraz wizja pokutującego za winy Andre wcale nie pomagały. Gdyby tylko mógł na chwilę cofnąć czas i wszystko zmienić…
Bijąc się z własnymi myślami, Logan spędzał tak ostatnie dni „wolności”. Gdyby ktoś miesiąc wcześniej mu powiedział, że tak się sprawy potoczą, z pewnością wyśmiałby wniebogłosy danego osobnika. Zamiast harców, meczów i ciągłego uganiania się za piłką patrzenie w biały sufit swojego pokoju? Niedorzeczne. A jednak kolejny raz przekonywał się, jak życie potrafi zaskoczyć. Uleciały z niego jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki cała radość i hurraoptymizm, które zastąpione zostały poczuciem pustki i dołującej bezradności. Cieszenie się z gry bez swojego kompana, który siedzi zamknięty najprawdopodobniej sam jak palec w swoim pokoju, w oczach Logana przybierało najwyższą rangę zdrady. Minuty były niczym godziny, a dnie mijały w ślimaczym tempie niczym całe miesiące.
Na szczęście wszystko ma swój początek i koniec. Tak niespodziewanie wyczekiwana inauguracja roku szkolnego miała wreszcie nadejść. Logan udawał się właśnie przyspieszonym krokiem w kierunku do niedawna tak bardzo nienawidzonej szkoły wielce podekscytowany. Jedynym, co odwracało jego uwagę przed spotkaniem z oddanym przyjacielem, były nowe, lśniące lakierki na nogach, gdyż ze starych najzwyczajniej w świecie wyrósł. I chociaż mama mu zagroziła, że jeśli nie będzie dbał o buty i zniszczy je podczas kopania z kolegami, to nie kupi mu drugich, przez co zostanie wystawiony na pośmiewisko wśród rówieśników, to już zastanawiał się, w jaki sposób należycie podkręcić w nich piłkę, aby ta latała, jak jej zagra.
Przed jego oczyma powoli zaczął majaczyć w oddali znajomy budynek szkoły. Podchodząc bliżej, zauważył mnóstwo gromadek rozsianych dookoła placu zabaw. Wszędzie było słychać śmiechy, ożywione dyskusje i krzyki nieustannie ganiających się dzieci. Logan przywitał się z paroma znajomymi, nie wdając się z nikim w szczególną rozmowę, a następnie, idąc dalej prosto przed siebie, usilnie sondował wszystkich wzrokiem. Gdy już powoli zaczął się niepokoić, nagle udało mu się namierzyć znajomą blondwłosą czuprynę. Jego przyjaciel niczym wykładowca na uczelni stał pośrodku rówieśników, gestykulując energicznie z niedającą się ukryć ekscytacją w głosie.
Chociaż Andre z reguły był gawędziarzem i duszą towarzystwa, to zbliżając się, zauważył coś jeszcze. Młody Castilla dosłownie nie zamykał się ani na chwilę, nie dając nikomu nic wtrącić. Inną sprawą było to, że obecni, jakby pogodzeni z rolą słuchaczy, przytakiwali mu z wielkim zaciekawieniem, wpatrzeni w niego niczym w obrazek. Przez myśl przeszło mu, że jego przyjaciel musiał przez dłuższy czas przebywać w odosobnieniu, przez co teraz nadrabia zaległości. Po raz kolejny zrobiło mu się smutno, jednak nie dając tego po sobie poznać, zbliżył się do grupki po cichu, nie chcąc przerywać wywodu. Kiedy Andre skończył, Logan zaczął głośno klaskać, a inni mu zawtórowali, jakby wieńcząc przemowę.
– Brawo, brawo, panie profesorze! Kopę lat! – powiedział Logan, gdy aplauz delikatnie ucichł.
Andre w odwecie dał mu telepatyczny przekaz spojrzeniem, że porozmawiają potem na osobności, by następnie wpaść mu w ramiona.
– Ja też za tobą tęskniłem, mój asystencie, czeka nas w tym roku masa pracy. Zamierzam sprawić, aby wraz z wiekiem i mądrość w końcu do ciebie dotarła.
Wszyscy zgromadzeni wybuchnęli śmiechem, który jednak nie potrwał długo. Właśnie zabrzmiał pierwszy dzwonek.
W drodze na salę gimnastyczną, gdzie miał za chwilę odbyć się apel ze znanym wszystkim doskonale i powszechnie lubianym dyrektorem Manuelem Torresem, Andre w skrócie opowiedział przyjacielowi, co się działo, gdy ten opuścił jego dom. Okazało się, że jedynym plusem w całej zaistniałej sprawie było to, że piłka trafiła w obudowę, a nie ekran, powodując upadek. Co prawda, rozbity telewizor wiele w tej sytuacji nie zyskał, jednak sam fakt, że nie ma na nim śladu rozbicia po piłce, działał na ich korzyść. Andre, nie będąc z tego szczególnie dumnym, okłamał rodziców, że zahaczył go ręką, przebiegając obok, i spowodował tę niesłychaną tragedię. Jako że miał do ich powrotu wystarczająco dużo czasu, by wszystko dokładnie przemyśleć i poukładać sobie w głowie, zagrał jedną z najlepszych w swoim życiu ról skruszonego chłopca, biorącego bezdyskusyjnie swoją winę na klatę. Rodzice Andre przez swoją wrodzoną dociekliwość, wynikającą też poniekąd z wykonywanego przez nich zawodu, mieli oczywiście podejrzenia i parę pytań. Jednak z braku dowodów i świadków ich śledztwo stanęło w martwym punkcie. W tym roku Oscara za rolę kłamcy otrzymuje Andre Castilla!
Loganowi spadł kamień z serca. W najczarniejszych myślach wyobrażał sobie, że pan Sergio znajdzie w całej sytuacji idealny pretekst, aby zabronić dalszej gry swojemu synowi, czego on sam by nie zniósł. Miał już nawet plan awaryjny, aby pójść na „miejsce zbrodni” i przyznać się do popełnionej winy. Już widział w myślach minę i wyraz satysfakcji na twarzy pana Castillo w stylu: „A nie mówiłem?”. Potem raz na zawsze zabroniłby mu utrzymywać kontakt z Andre pod groźbą wyjawienia całej prawdy Teresie, która chyba dostałaby zawału, dowiadując się, ile kosztował telewizor i co narobił jej ukochany synek. Na całe szczęście tak się jednak nie stało.
Podczas płomiennej przemowy dyrektora Torresa chłopcy, schowawszy się za materacami, dalej prowadzili ożywioną dyskusję, szepcząc niczym szpiedzy. Oczywiście zasłużona i nieunikniona kara musiała nadejść. Andre był tym starszym z dwójki rodzeństwa, przez co ojciec wymagał od niego większej odpowiedzialności, której jak na razie nie przejawiał, generując w dodatku najróżniejsze problemy. Młodsza Luiza, nie będąca jego odzwierciedleniem, sprawiała wrażenie anioła zesłanego wprost z siódmego nieba. Niesłychanie dojrzała jak na swój wiek, schludnie ubrana, z dobrymi manierami, zawsze wiedziała, co robić i jak zachować się w danej sytuacji. Dzięki temu, albo raczej przez to, ojciec był dla Andre niesłychanie surowy i chciał wychować go twardą ręką. W ramach kary Blondas do końca wakacji nie opuścił już swojego domu, praktycznie z nikim się nie widując oraz omijając rodzinne wakacje u wybrzeży Barcelony. Był już raz u stóp wielkiego Camp Nou, jednak na powrót tego lata czekał bardziej niż małe dziecko wierzące jeszcze w Mikołaja w przeddzień wigilii.
Logan znał na tyle dobrze swojego przyjaciela, że wiedział doskonale, iż ten, mimo że nie okazywał po sobie smutku, w środku czuł rozczarowanie. Myśl, jak by mu tu się zrewanżować w przyszłości za okazaną pomoc, zaczęła rosnąć w nim jeszcze bardziej niż dotychczas. Nie chciał kupować głupiego prezentu komuś, kto ma wszystko, czuł gdzieś w środku, że kiedy nadejdzie okazja, nie zawaha się i będzie gotowy.
Tymczasem przemowa dobiegała końca i uczniowie mieli lada moment rozejść się do klas, by otrzymać od swoich wychowawców plan zajęć na zbliżający się tydzień. Wychodząc ze swojej kryjówki, chłopcy zorientowali się, że ktoś im się bacznie przygląda. Była to niebywale śliczna dziewczyna o czarnych włosach spiętych w zjawiskowy kucyk i wielkich, pięknych oczach. Ubrana była w białą koszulę i czarną spódnicę, co dodawało jej powagi i wdzięku. Gdyby nie fakt, iż stała między uczniami z ich rocznika, to zdolni byliby pomyśleć, że to nowa praktykantka odbywająca staż w ich szkole, jak to już nieraz było w przeszłości. Uśmiechnęła się do nich, kręcąc głową z niedowierzaniem jak matka, która nie potrafi z miłości skarcić swoich dzieci, zamieniając naganę w szczery uśmiech.
Nie zdążyli nawet dojść do szeregu, a Logan poczuł na żebrach łokieć Andre, który nie odrywał wzroku od owej dziewczyny. Przyjrzawszy mu się, zauważył nowy dla jego oka widok. Jego przyjaciel był jakby w innym świecie. Młody Armago wiedział już, co za chwilę usłyszy od Andre, mimo że ten nie zdążył jeszcze nawet otworzyć ust. Taka zwłoka zdarzała mu się niebywale rzadko, szczerze mówiąc wcale.
– Czy ty widzisz to samo co ja, Logan? – zapytał, w dalszym ciągu nie odrywając wzroku od swojego celu.
– No, skoro mam głowę skierowaną w tym samym kierunku, to chyba tak. Nie sądzisz?
– Ale ty głupi jesteś – żachnął się Blondas. – Kto to jest? Znasz ją? Widziałeś ją już kiedyś? To chyba niemożliwe, żeby nam taka perełka umknęła?
Pytania szybsze od odpowiedzi. „Wrócił stary, dobry Andre” – pomyślał Logan, po czym odpowiedział:
– Nie wiem, kto to jest, nie widziałem jej nigdy wcześniej. I tak, to niemożliwe, aby umknęła twym oczom, bo teraz to chyba będziesz chodził za nią nawet do toalety – powiedział młody Armago, obdarzając swojego kompana szyderczym uśmieszkiem i myśląc przy tym, że jego przyjaciel chyba wpadł po uszy.
– Aż tak widać, że mi się podoba? Wiesz, że w szkole jest mnóstwo ładnych dziewczyn – odrzekł Andre, spuszczając pierwszy raz wzrok z nieznajomej i zatrzymując go na Loganie.
– Ale jakoś na widok tego mnóstwa nie ślinisz się jak niemowlak.
– Spadaj. Wcale się nie ślinię. – Odczekał chwilę, po czym zapytał, nie dając za wygraną: – Myślisz, że przydzielą ją do naszej klasy?
– A bo ja wiem. Ale jeśli mam być z tobą szczery, to wolałbym, żeby tak się nie stało, bo nie będę miał od kogo spisywać na kartkówkach… Ała! – krzyknął Logan, gdyż przyjaciel sprzedał mu właśnie kuksańca w bark. – A to za co?
– Za jajco, jak nie wiesz za co. Gadaj mniej głupot, to cię będzie mniej bolało. Jeśli trafi do B albo C, to chyba się dla niej przeniosę – powiedział Andre z rozmarzonym wzrokiem.
– No tak. To po to toczyłeś wojnę z ojcem, żeby nie chodzić do prywatnej szkoły i teraz mnie zostawić… Ładna przyjaźń – odparł Logan, śmiejąc się pod nosem i udając zranionego.
– Przecież z tobą się nie ożenię. Ale kim by był Andre Castilla, gdyby nie miał planu? Przecież zawsze można sprawić, żeby to ona przeniosła się do nas. W końcu ma się to coś. – Mówiąc to, podniósł dwuznacznie brwi w szczerym uśmiechu i pomknął biegiem do klasy.Bojo – inaczej boisko.
Mowa o legendarnych piłkarzach kadry Hiszpanii.
Galácticos – przydomek jednego z najbardziej utytułowanych klubów w historii futbolu, czyli Realu Madryt.
Napadzior – inaczej napastnik.
Zinédine Zidane – francuski piłkarz grający na pozycji pomocnika, uważany za jednego z najlepszych w dziejach.
Primera División – najwyższa klasa męskich rozgrywek ligowych w Hiszpanii.
Beach soccer – wariant piłki nożnej rozgrywany na piasku.
Szezlong – kanapa o długim, wąskim siedzeniu, z jednym bądź dwoma oparciami.