Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Dolina Tęczy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
4 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dolina Tęczy - ebook

Siódma część przygód rudowłosej Anne i jej rodziny w nowym – najbliższym oryginałowi – tłumaczeniu Anny Bańkowskiej
Nieopodal Złotych Iskier kryje się mała kotlina, do której nie docierają porywiste wiatry. Wśród korzeni świerków wiją się tajemnicze wąskie ścieżki, a spomiędzy gęstego igliwia gdzieniegdzie wyzierają dzikie wiśnie. To właśnie w zagłębieniach przecinanej przez strumyczek kotliny czworo najstarszych dzieci Blythe’ów najchętniej spędza czas.
W tym własnym magicznym królestwie, nazwanym przez nich Doliną Tęczy, Jem, Walter, Nan i Di poznają dzieci nowego pastora: Jerry’ego, Carla, Unę i Faith, i szybko się zaprzyjaźniają. Do grupy niedługo dołącza Mary Vance – zbłąkana sierota, ukrywająca się w stodole po ucieczce od wyzyskującej ją chlebodawczyni.
W miasteczku coraz częściej mówi się o tym, że nowy pastor, dość roztrzepany wdowiec, powinien ponownie się ożenić – jego dzieciom zdecydowanie przydałaby się kobieca ręka! I choć pastor opiera się temu pomysłowi, przypadkowe spotkanie w Dolinie Tęczy w świetle księżyca owocuje miłosnym uczuciem. Niestety – wybranka pastora związana jest pewną obietnicą…
Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68226-11-9
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD TŁU­MACZKI

Od­da­jąc Czy­tel­nicz­kom i Czy­tel­ni­kom nowy prze­kład ko­lej­nego tomu kul­to­wego cy­klu po­wie­ści o Anne, je­stem świa­doma „zdrady” po­peł­nia­nej wo­bec po­ko­le­nia ich ma­tek i babć, do któ­rych zresztą za­li­czam też sie­bie. Tak jest – ra­zem z wy­dawcą do­szli­śmy do wnio­sku, że w cza­sach, kiedy wszyst­kie dzieci wie­dzą, że żadna Ka­na­dyjka nie ma na imię Ania, Janka czy Zo­sia i ża­den Ka­na­dyj­czyk nie na­zywa się Ma­te­usz czy Ka­ro­lek, pora przy­wró­cić wszyst­kim, nie tylko wy­bra­nym (jak w po­przed­nich prze­kła­dach), bo­ha­ter­kom i bo­ha­te­rom książki ich praw­dziwe imiona, na­zwom geo­gra­ficz­nym na Wy­spie Księ­cia Edwarda zaś ich ory­gi­nalne brzmie­nie.

Po­dej­mu­jąc się ko­lej­nego prze­kładu (a w ostat­nich la­tach na­stą­pił praw­dziwy ich wy­syp), po­sta­wi­łam so­bie za cel jak naj­ści­ślej­szą wier­ność wo­bec ory­gi­nału i re­aliów ży­cia na Wy­spie Księ­cia Edwarda. Od­wie­dzi­łam w tym celu liczne fora in­ter­ne­towe, blogi i grupy na Fa­ce­bo­oku po­świę­cone ży­ciu i twór­czo­ści Lucy Maud Mont­go­mery. Na­leżą do nich osoby, które do­sko­nale znają wszyst­kie jej książki, także w ory­gi­nale, i od lat ana­li­zują nowe prze­kłady, bez­li­to­śnie de­ma­sku­jąc na­wet naj­mniej­sze błędy i nie­ści­sło­ści. Każda z tych osób ma swoje zda­nie na przy­kład w kwe­stii tłu­ma­cze­nia na­zwy Green Ga­bles, od po­nad stu lat zna­nej w Pol­sce jako Zie­lone Wzgó­rze. W sieci do­stępne są zdję­cia z Wy­spy Księ­cia Edwarda, można więc so­bie obej­rzeć, jak wy­glą­dają słynne „czer­wone drogi” czy od­two­rzona na pod­sta­wie opisu w książce i ko­re­spon­den­cji au­torki farma ro­dzeń­stwa Cu­th­ber­tów. Dzięki uprzej­mo­ści Ber­na­dety Mi­lew­ski (au­torki bloga „Kie­ru­nek Avon­lea”), która nie tylko jest ko­pal­nią wie­dzy o LMM, zna na wy­rywki wszyst­kie jej książki i tropi w nich z do­cie­kli­wo­ścią de­tek­tywa wątki au­to­bio­gra­ficzne, ale też co roku spę­dza na Wy­spie Księ­cia Edwarda kilka mie­sięcy i współ­pra­cuje z L.M. Mont­go­mery Li­te­rary So­ciety, mo­głam do­wie­dzieć się, jak istotne dla au­torki było słowo ga­ble. Na­zwa ta już od pierw­szego prze­kładu spra­wiała tłu­ma­czom kło­poty. Ga­ble po an­giel­sku to ter­min ar­chi­tek­to­niczny ozna­cza­jący trój­kątną ścianę łą­czącą dwie czę­ści dwu­spa­do­wego da­chu. Po pol­sku jest to „szczyt”. Nie­stety słowo „szczyt” Po­la­kom ko­ja­rzy się głów­nie z gó­rami, dla­tego już pierw­sza tłu­maczka zmie­niła ory­gi­nalne Green Ga­bles na Zie­lone Wzgó­rze, które tak wryło się w pa­mięć ko­lej­nych po­ko­leń, że aż do tej pory nikt nie od­wa­żył się zba­dać, czy tam w ogóle było ja­kieś wzgó­rze. Otóż nie było. Ale to nie dla­tego zde­cy­do­wa­łam się zro­bić wy­łom w tra­dy­cji i na­zwać ten dom Zie­lone Szczyty. Zro­bi­łam to po tym, jak przyj­rza­łam się na zdję­ciach tam­tej­szemu bu­dow­nic­twu, w któ­rym wła­śnie te szczyty naj­bar­dziej rzu­cają się w oczy. Nie­które domy mają ich po kilka. Ist­nieje książka Na­tha­niela Haw­thorne’a pod ty­tu­łem The Ho­use of the Se­ven Ga­bles , którą L.M. Mont­go­mery czy­tała w roku 1903. Swój po­kój w domu dziad­ków Mac­ne­il­lów, u któ­rych się wy­cho­wała, na­zy­wała za­wsze ga­ble room – i tę na­zwę (east ga­ble room) nadała po­ko­ikowi Anne. Było to dla niej nie­mal ma­giczne miej­sce, o któ­rym na­pi­sała na­wet kilka wier­szy. W po­przed­nim to­mie na­zwa Zie­lone Szczyty po­ja­wiała się tylko spo­ra­dycz­nie, po­nie­waż Anne już tam nie mieszka, za to po­zwo­li­łam so­bie do­ko­nać ko­lej­nej zmiany. Cho­dziło o na­zwę domu pań­stwa Bly­the’ów – ich pierw­szego wła­snego, a nie wy­na­ję­tego. W ory­gi­nale to In­gle­side, co ozna­cza „miej­sce, prze­strzeń wo­kół ko­minka”. Już w Wy­ma­rzo­nym domu Anne wi­dać, jak ważną rolę w ży­ciu tej ro­dziny od­gry­wało to wła­śnie miej­sce, dla­tego uzna­łam, że na­zwa ich pierw­szego wła­snego domu po­winna ja­koś wią­zać się z ogniem. Pol­ska na­zwa Złoty Brzeg, którą znamy z do­tych­cza­so­wych prze­kła­dów, nie ma z nim nic wspól­nego. Poza tym czy taka ro­man­tyczka jak Anne mo­głaby na­zwać swój dom (po­ło­żony zresztą dość da­leko od mo­rza) brze­giem, na­wet zło­tym? Moim zda­niem nie, zwłasz­cza że w jed­nym z pierw­szych roz­dzia­łów zwie­rza się Dia­nie, jak długo ra­zem z Gil­ber­tem za­sta­na­wiali się nad tą na­zwą i jak bar­dzo za­le­żało im, aby była piękna. Czy Złote Iskry przy­padną Pań­stwu do gu­stu tak samo jak mnie – przy­szłość po­każe. W to­mie, który mają Pań­stwo w ręku, ty­tu­łową (fik­cyjną) na­zwę Do­lina Tę­czy, cał­ko­wi­cie zgodną z ory­gi­na­łem, po­zo­sta­wiam bez zmian.

Za ab­so­lut­nie bez­cenne in­for­ma­cje ser­decz­nie dzię­kuję Ber­na­de­cie Mi­lew­ski, au­torce bloga „Kie­ru­nek Avon­lea”, oraz panu Sta­ni­sła­wowi Ku­cha­rzy­kowi, który od lat bada florę Wy­spy Księ­cia Edwarda, a swoją wie­dzą dzieli się na blogu „Ziel­nik L.M. Mont­go­mery”. To on jest au­to­rem nie­ofi­cjal­nej (bo ofi­cjal­nej brak) pol­skiej na­zwy may­flo­wers (ma­jow­niki), ulu­bio­nych kwia­tów LMM (Epi­gaea re­pens), o któ­rych au­torka czę­sto wspo­mina w swo­ich książ­kach.

Anna Bań­kow­skaROZ­DZIAŁ I

Po­wrót do domu

BYŁ PO­GODNY, JA­SKRA­WO­ZIE­LONY ma­jowy wie­czór. W wo­dach Four Winds Har­bour prze­glą­dały się zło­ci­ste chmury, wi­doczne mię­dzy ła­god­nymi, ciem­nymi brze­gami za­toki. Przy mie­rzei upior­nie po­ję­ki­wało mo­rze, mimo wio­sny po­grą­żone w wiecz­nym smutku. Za to wzdłuż czer­wo­nej drogi do przy­stani, którą sta­tecz­nym kro­kiem po­dą­żała do Glen St. Mary panna Cor­ne­lia, po­świ­sty­wał we­soło psotny, do­bro­tliwy wie­trzyk. Panna Cor­ne­lia była wpraw­dzie od trzy­na­stu lat pa­nią Mar­shal­lową El­liott, ale na­dal więk­szość oko­licz­nych miesz­kań­ców wo­lała zwra­cać się do niej po sta­remu. Spo­śród sta­rych przy­ja­ciół tylko jedna osoba po­rzu­ciła ten zwy­czaj: Su­san Ba­ker, po­si­wiała, lo­jalna, lecz za­wzięta go­spo­dyni ro­dziny Bly­the’ów ze Zło­tych Iskier, ni­gdy nie prze­pu­ściła oka­zji, by z osten­ta­cyjną po­gardą na­zy­wać ową nie­wia­stę „pa­nią Mar­shal­lową El­liott”. Zu­peł­nie jakby chciała jej zło­śli­wie wy­tknąć sta­tus mę­żatki: „Chcia­łaś, to masz, i je­śli o mnie cho­dzi, tak wła­śnie będę cię ty­tu­ło­wać”.

Panna Cor­ne­lia szła od­wie­dzić pań­stwa Bly­the’ów po ich nie­daw­nym po­wro­cie z trzy­mie­sięcz­nego po­bytu w Eu­ro­pie. Dok­to­ro­stwo roz­po­częli po­dróż od udziału w słyn­nym kon­gre­sie me­dycz­nym w Lon­dy­nie, a pod ich nie­obec­ność w Glen miały miej­sce pewne wy­da­rze­nia, które panna Cor­ne­lia chciała z nimi pil­nie prze­dys­ku­to­wać. Po pierw­sze, na ple­ba­nię spro­wa­dziła się nowa ro­dzina. I to taka, że na samą myśl o niej panna Cor­ne­lia, zmie­rza­jąca wła­śnie dziar­skim kro­kiem do Zło­tych Iskier, krę­ciła z nie­po­ko­jem głową.

Su­san Ba­ker i Anne z domu Shir­ley śle­dziły ją z wiel­kiej we­randy, gdzie roz­ko­szo­wały się uro­kami za­pa­da­ją­cego zmierz­chu. Senne drozdy po­gwiz­dy­wały ci­cho wśród klo­nów, żon­kile ko­ły­szące się na wie­trze pod ścianą z czer­wo­nej ce­gły przy­po­mi­nały grupę wdzięcz­nych tan­ce­rzy.

Anne sie­działa na schod­kach, obej­mu­jąc dłońmi ko­lana. W ła­ska­wym świe­tle wie­czoru wy­glą­dała bar­dziej na młodą dziew­czynę niż na matkę kil­korga dzieci, do czego mia­łaby słuszne prawo, a jej roz­ma­rzone zie­lo­no­szare oczy lśniły ta­kim sa­mym bla­skiem jak daw­niej. Za jej ple­cami le­żała zwi­nięta w ha­maku, tłu­ściutka jak pul­pe­cik, naj­młod­sza z la­to­ro­śli – sze­ścio­let­nia Rilla. Miała krę­cone rude włosy i orze­chowe oczy, ukryte te­raz pod po­wie­kami, które jak zwy­kle tuż przed snem śmiesz­nie marsz­czyła.

Shir­ley – znany w ro­dzin­nym Who’s Who jako „brą­zowy chłop­czyk” – spał w ra­mio­nach Su­san. Ze swymi brą­zo­wymi wło­skami, śniadą kar­na­cją i bar­dzo ró­żo­wymi po­licz­kami był jej uko­cha­nym piesz­czosz­kiem. Anne po jego uro­dze­niu długo cho­ro­wała, więc Su­san za­stę­po­wała mu matkę z na­miętną czu­ło­ścią, któ­rej nie za­znało żadne ze star­szych, lecz także bar­dzo jej dro­gich dzieci. Dok­tor Bly­the utrzy­my­wał, że gdyby nie Su­san, Shir­ley by nie prze­żył.

– Da­łam mu ży­cie tak samo jak pani, droga dok­to­rowo – lu­biła po­wta­rzać. – Jest te­raz na­szym wspól­nym dziec­kiem. – I rze­czy­wi­ście: to u niej mały Shir­ley szu­kał za­wsze po­cie­chy, gdy na­bił so­bie guza, to ona ko­ły­sała go do snu i bro­niła przed za­słu­żo­nymi klap­sami. Su­san bez skru­pu­łów wy­mie­rzała spra­wie­dli­wość in­nym dzie­ciom Bly­the’ów, je­śli wy­ma­gało tego do­bro ich du­szy, ale Shir­leya ni­gdy nie tknęła na­wet pal­cem i nie po­zwa­lała na to jego matce. Raz, kiedy dok­tor go uka­rał, Su­san za­wrzała świę­tym obu­rze­niem.

– Ten czło­wiek spu­ściłby la­nie na­wet anio­łowi, droga dok­to­rowo – stwier­dziła z go­ry­czą, po czym przez całe ty­go­dnie biedny dok­tor mu­siał oby­wać się bez jej ciast.

Na czas po­dróży ro­dzi­ców za­brała Shir­leya do domu swego brata. Po­nie­waż reszta dzieci prze­by­wała wtedy w Avon­lea, przez trzy cu­downe mie­siące miała go tylko dla sie­bie. Mimo to z ra­do­ścią wró­ciła do Zło­tych Iskier i swo­jej uko­cha­nej gro­madki. Ten dom był dla niej ca­łym świa­tem, w któ­rym spra­wo­wała nie­po­dzielne rządy. Na­wet Anne rzadko kwe­stio­no­wała jej de­cy­zje, ku zgor­sze­niu pani Ra­chel Lynde z Zie­lo­nych Szczy­tów, która przy każ­dej wi­zy­cie uwa­żała za sto­sowne jej wy­tknąć, że po­zwo­liła Su­san wejść so­bie na głowę i kie­dyś tego po­ża­łuje.

– O, idzie do nas Cor­ne­lia Bry­ant – za­uwa­żyła Su­san. – Przez trzy mie­siące uzbie­rał się jej cały wór plo­tek, to pew­nie chęt­nie go roz­ła­duje.

– Wła­śnie na to li­czę. – Anne pod­cią­gnęła wy­żej ko­lana. – Umie­ram z cie­ka­wo­ści, a panna Cor­ne­lia na pewno opo­wie nam o wszyst­kim, co działo się pod na­szą nie­obec­ność: kto się uro­dził, oże­nił czy upił, kto umarł, wy­je­chał, kto się z kim po­bił, komu zde­chła krowa, która dziew­czyna zna­la­zła ad­o­ra­tora. Tak cu­dow­nie jest znowu być w domu i mieć wo­kół sie­bie tych wszyst­kich dro­gich są­sia­dów. Chcę wszystko o nich wie­dzieć... Pa­mię­tam, jak pod­czas zwie­dza­nia opac­twa west­min­ster­skiego za­sta­na­wia­łam się, za któ­rego z dwóch wiel­bi­cieli wyj­dzie w końcu Mil­li­cent Drew. Wiesz, Su­san, mam straszne po­dej­rze­nie, że uwiel­biam plotki...

– No, pani dok­to­rowo, prze­cież każda po­rządna ko­bieta lubi wie­dzieć, co w tra­wie pisz­czy. A co do Mil­li­cent, to sama in­te­re­suję się tą sprawą. Ni­gdy nie mia­łam wiel­bi­ciela, co do­piero dwóch... Te­raz już mi nie za­leży, sta­ro­pa­nień­stwo nie boli, je­śli się do niego przy­wyk­nie. Włosy Mil­li­cent wy­glą­dają, jakby cze­sała je mio­tłą, ale męż­czyźni tego nie do­strze­gają.

– Bo wi­dzą tylko jej ładną, fi­glarną buźkę.

– Bar­dzo moż­liwe. I choć Bi­blia głosi, że „kłam­liwy wdzięk i marne jest piękno”, nie ob­ra­zi­ła­bym się, gdy­bym mo­gła oso­bi­ście się o tym prze­ko­nać. Na pewno kiedy już zo­sta­niemy anio­łami, bę­dziemy piękne, ale co nam to da? A skoro mó­wimy o plot­kach... Po­dobno ta biedna Har­ri­so­nowa Mil­ler zza za­toki w ze­szłym ty­go­dniu pró­bo­wała się po­wie­sić.

– Och, na­prawdę?

– Spo­koj­nie, pani dok­to­rowo. Nie udało się jej... Co prawda trudno ją wi­nić, bo ma okrop­nego męża, ale ja­kie to głu­pie! Wie­szać się i zo­sta­wiać mu wolną drogę do po­ślu­bie­nia in­nej? Ja na jej miej­scu tak bym mu dała po­pa­lić, że prę­dzej sam by się po­wie­sił... Co nie zna­czy, że po­pie­ram sa­mo­bój­stwo, bez względu na wszystko.

– Ale o co cho­dzi z tym Har­ri­so­nem Mil­le­rem? – za­in­te­re­so­wała się Anne. – On za­wsze do­pro­wa­dza lu­dzi do osta­tecz­no­ści.

– Cóż, jedni na­zy­wają to re­li­gią, a inni, za prze­pro­sze­niem pani dok­to­ro­wej, awan­tur­nic­twem. Wy­gląda na to, że nie mogą się zde­cy­do­wać. By­wają dni, że war­czy do­słow­nie na wszyst­kich, bo uważa, że czeka go wieczne po­tę­pie­nie. A znów in­nym ra­zem oświad­cza, że ma to w no­sie i idzie się upić. Po mo­jemu to on ma coś z głową, jak każdy z tej li­nii Mil­le­rów. Jego dzia­dek zwa­rio­wał, my­ślał, że osa­czyły go wiel­kie czarne pa­jąki. Po­noć ła­ziły po nim i fru­wały do­okoła. Mam na­dzieję, że ni­gdy nie po­stra­dam ro­zumu, zresztą u Ba­ke­rów to się nie zda­rza, ale je­śli już Opatrz­ność tak zrzą­dzi, to oby nie przy­brało to po­staci wiel­kich czar­nych pa­ją­ków. Nie cier­pię ich... A co do pani Mil­ler, to do­prawdy nie wiem, czy za­słu­guje na li­tość. Nie­któ­rzy mó­wią, że wy­szła za Har­ri­sona tylko dla­tego, żeby zro­bić na złość Ri­char­dowi Tay­lo­rowi, a jak dla mnie do dziwny po­wód do za­mąż­pój­ścia. No ale nie mnie być sę­dzią w mał­żeń­skich spra­wach. O, wi­dzę, że Cor­ne­lia jest już przy furtce. Idę po­ło­żyć tego brą­zo­wego aniołka do łó­żeczka i za­raz tu wra­cam z ro­bótką.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: