- W empik go
Dom biały. Tom 3: powieść - ebook
Dom biały. Tom 3: powieść - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 235 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
K. Pawła Koka. (Kock).
tłumaczył z francuzkiego
Józef Kraszewski.
Niegdyś to było duchów co niemiara!
W każdej wioseczce wieszczków pytano się rady,
Swoje widmo miewała każda baszta stara.
A na wieczorne starey zszedłszy się biesiady,
Iląż bajkemi dzieciom spać nie dali.
Delil. (Wiejski człowiek) .
Tom trzeci.
Wilno.
Nakład i druk T. Glücksberga.
1832
Wolno drukować z obowiązkiem złożenia trzech exemplarzy w Komitecie Cenzury. Wilno, 13 sierpnia 1832 roku.
Michał Oczapowski, Cenzor.ZNOWU WŁÓCZĘGA.
Edward powrócił do zamku Rosz-nuar, niepostrzegłszy się nawet jaka przebył drogę. Kiedy się kto kochać zaczyna, to tak bywa miłością zajęty, że się nigdy nie nudzi; jestto przynajmniej jakiemkolwiek wynagrodzeniem za cierpienia, których nam miłość bywa przyczyną.
Edward spotkał Alfreda na dziedzińcu zamkowym. "Wyszedłeś bardzo rano!" rzekł młody Marsej, patrząc w oczy swemu przyjacielowi; "wstawszy zaraz pytałem się o ciebie, powiedziano mi żeś wyszedł od godziny… do licha! ranny z ciebie ptaszek!… co mnie, to wczorajsze tańce mocno… zmordowały, bo im końca nic było, a Auwernijaczki nie bardzo są lekkie. Założyłbym się, że zgadnę zkąd wracasz;… byłeś niedaleko Białego Domu;… chciałeś się zobaczyć z Izorą?"
– Nie, nie byłem w tej stronie; przechadzałem się po okolicach…. śliczne tu są okolice!… Nacóźbym się miał starać zobaczyć z tą dziewczyną?…. zdaje mi się że się to na nic nie zdało?
– Nie zdało!… zobaczyć się z dziewczynką piękną, jak samą miłość malują!…. owszem, nie można lepiej użyć czasu!
– Właśnie dla tego że ładna, niebezpieczno ją widywać.., osobliwie tobie Alfredzie, co się tak łatwo zapalasz – mógłbyś się zakochać… to jest… powziąć ja – kie przywiązanie do tej wieśniaczki… bo zdaje mi się, że nie masz zamiaru uwieść ją?
– Zdaje ci się! zdaje ci się!… ho! ho! Edwardzie! czy nie myślisz mi prawić nauki obyczajowej?… Ja nie mam jeszcze żadnych zamiarów. lecz, ona ładna!… będę się starał widzieć z nią jeszcze; a jeśli się jej podobam;… to… nic wiem co z tego będzie!…. I cóżby tu było znowu tak bardzo złego?
– To dziewcze jest cnotliwe i niewinne, chcesz jej spokojność naruszyć? chcesz żeby ci odpłaciła wzajemnością uczucie, którego dłużej nad tydzień nie doznajesz; potem opuścisz ją na pastwę zgryzotom! o! byłoby to straszliwem!
– Edwardzie!…. nadto romansowo..: mówisz że jest cnotliwą;… tegoś mi nie dowiódł…. Jej dziwne położenie… to, co o niej mówią… różnica w jej obejściu się od innych góralek, tysiące rodzą do – mysłów. Zresztą, jest cnotliwą, niech i tak będzie, zezwalam. Tymczasem wieśniak jaki zakocha się w niej i potrafi się podobać. Czemuż nie chcesz dozwolić, abym był tyle szczęśliwy, co któren z tych gapiów? Zresztą, mój kochany, gdyby nam zawsze takie myśli przychodziły, nigdyby się nikt nie umizgał, i siedzielibyśmy sobie wszyscy z oczyma w dół spuszczonymi, żeby nie spotkać jakiego pięknego wejrzenia…. i nie mieć złych myśli!… przedziwnieby to było! zapewne; ale doskonałość nie jest ludzkim przymiotem;… pierwsi nasi rodzice nie mogli się oprzeć pokusie, a ja pewno nigdy od nich lepszym być nie myślę!
Edward zamilkł, usiłując pokryć nieukontentowanie którego doznaje; i już ma się od Alfreda oddalić, gdy Robino pokazuje się z kilku robotnikami, których Franciszek z miasta sprowadził.
"Moje dzieci; rzekł Robino – trzeba mi ten zamek całkiem odnowić. Pokoje są nadto ponure, obicia przestarzałe, szyby zamałe, i wschody na nic. Reparujcie, odnawiajcie, zbijajcie, stawiajcie, naklejajcie, malujcie; byleby jak można najprędzej – zapłacę wam.. po pańsku. Franciszku, zaprowadź ich;.. wiesz czego ja chcę".
– Jakto? mój kochany! zawołał Alfred – chcesz cały zamek odnawiać?
– Nie, nie cały; ale przynajmniej tę cześć, w której mieszkać będę, w której będę gości przyjmował; co się tycze wieży północnej, ta zostanie jak jest, nigdy do niej i nie zajrzę!… Potem, trzeba będzie przemienić, przesadzić cały ogród. Mogęż ja, sprosiwszy najlepsze towarzystwo z Sę`t`Aman, prowadzić jena spacer między plantacije buraków!…., piękniebym się wystrychnął!… prawda, że mnie to będzie kosztować…. ale wszystko się wróci, jak się bogato ożenię!…
– Czy już zamyślasz się ożenić?
– Zapewne; bo uważam, że ożenienie doda mi znaczenia, powagi, zresztą – zobaczę… Ale ja jadę do Sę`t`Aman, zapewne i wy ze mną?
Alfred waha się, musiał mieć inne zamiary, lecz Edward który to spostrzegł, spiesznie odpowiada: "Tak, tak! jedźmy do Sę`t`Aman, powiadają że to ładne miasteczko…. trzeba się zapoznać z mieszkańcami."
Po chwili rozwagi, Alfred przystaje. Pan Kiunet zbliża się, kłaniając się aż do ziemi, tak, że tylko co swemu panu nóg nie ucałował, i oznajmuje, że już do karijołki zaprzężono.
– Już masz karijolkę?
– Tak! to jest… rodzaj kabrijoleciku…. Pan Szwal mi się wystaraj… bar – dzo porządna… zawsze to wygodniej niż wlec się wielkim pojazdem, tak blisko.
– A gdzieżeś dostał konia?
– Pożyczył mi pan Ferulus, wziąwszy u ojca jednego z uczniów swoich.
– To jest, że ojciec jego ucznia ci pożyczył.
– Wkrótce muszę kupić konie. No! prędzej panowie, jedzmy śniadanie i ruszajmy do Sę`t`Aman. Uprzedziłem mego Notarjusza o tem, pewny jestem że całe miasto nas czeka.
Zjedli śniadanie, siadają w karijolkę, która chociaż trzęsie trochę; lecz że koń mocny, wkrótce ukazują się ślady fortyfikacij otaczających dotąd Sę`t`Aman; i trzej podróżni wjeżdżają do miasta, a Robino mocno się dziwi, że mieszkańcy we drzwiach stojąc na ich przybycie nie czekali.
Nowy właściciel idzie do Notarjusza,
Alfred i Edward oglądają miasto i wprędce wracają na plac, gdzie ich Robino z uśmiechającą się miną spotyka. Notarijusz mu oznajmił, iż o nim wiele w mieście mówiono, i zaprosił go do siebie na obiad nazajutrz, dla zapoznania ze znaczniejszymi miasta mieszkańcami. Nakoniec, kieszenie pana Robino pełne są listów polecających; a że oznajmił Notarijuszowi iż chciałby się ożenić, ten mu przyrzekł trzy bale i cztery wieczory tańcujące na przyszły tydzień.
– Ale i o was, przyjaciele moi! nie zapomniałem… dodaje Robino.
– Czy nie myślisz nas także pożenić? rzekł Alfred.
– Ach! nie, nie wcale!… chociaż jeślibyście sobie tego życzyli… na wsi ludzie niezmiernie się żenią – oznajmiłem tylko, żem przywiózł z sobą z Paryża dwóch z młodzieży: jednego bardzo bogatego, drugiego bardzo dowcipnego…
– To niby ma znaczyć, że ten bogaty jest wielkie cielę….
– Nie! ale nie!…, pytano się mnie czyście także nieżonaci, a jakem powiedział że tak, bardzo mnie proszono, żebym was z sobą na obiad przyprowadził i…
– Nadto grzeczności, panie Julijuszu; ale my wcale nie mamy ochoty odegrywać roli z komedii: Małe miasteczko; pojedziesz bez nas na obiad.
– Jak chcecie, panowie;.. nic nas już w mieście nie trzyma, wróćmy do zamku, przypilnować robotników; uprzedziłem Notarjusza, że wkrótce dam bal wielki, obiad… tańce… fajerwerk… Bengalskie ognie… jak w Tivoli w Paryżu. Jedźmy! każem powyrywać buraki.
Siadają do karijolki, i powracają do zaniku. Robino upojony szczęściem marzy o balach, fetach, weselach; zdaje mu się że wszystkie kobiety ubiegają się o jego serce, wszystkie panny słodkie oczki robią do niego. Zajęty tem zupełnie, nie spostrzegł, iż towarzysze nie słuchają go, lecz oddani własnym uwagom, czem innem się zupełnie zajmują, nie jego balami, na które, obiecuje, iż wieśniaków okolicznych prosić nie będzie.
Zbliżają się już do zamku, gdy Robino wykrzyknikiem swoim, budzi towarzyszów z ich marzeń:
"Znowu ten człowiek!… on mi z oczu nic schodzi!… wolałbym patrzeć na wilka, jak na tego ogromnego obdertusa!…."
Podnoszą oczy i spostrzegają biednego podróżnego siedzącego niedaleko zamku, na któren równie uważnie, jak przeszłego dnia pogląda.
"Ach! to ten!… z kijem sękatym!" rzekł uśmiechając się Alfred.
– To ten biedak z Klermą dodał Edward.
– Tak… to ten przebrzydły paniczyk! który… hm! sami patrzajcie!… czego on tak w ten zamek wlepił oczy?… w mój zamek!… zupełnie, jakby się chciał kłócić z majstrami, których robotą zajętych widzi… Każę go z przed moich watów odpędzić!
– Panie Rosz-nuar, zdaje mi się że twoja Jaśnie Wielmożność zrobić tego niema prawa… Pan Ferulus nawet ci powie, że extra muros, nikt mu siedzieć i chodzić nie zabroni…:
– Ale!… to nacóż on takiem okiem patrzy na mój zamek?…. to mi się nie podoba.
– Pójdź się z nim rozmów. – "Z nim!… rozmawiać!…, tak się pospolitować!… o! tego nie zrobię…. a chciałbym jednakże wiedzieć, co on tu robi w tych stronach!
– No, rzeki Edward, ja co się nie Koję spospolitowania, pójdę z nim pogadam… Mnie się zdaje, że ten biedak szuka zatrudnienia… możebyś mu dal jakie w zamku zajęcie? teraz potrzebujesz służących?
– Jego! wziąć do siebie?… o! nie! bałbym się żeby mnie nie okradł!
– Ależ, mój panie! nie zawsze z pozoru sądzić należy? i dla tego że ten biedak gorzej jest od wieśniaków ubrany, nic chcesz mu dać na chleb zarobić?… Takto, z nieszczęśliwych robią się zbrodniarze!…
– W istocie…. możesz mieć słuszność w tem co mówisz…. No! no! zobaczymy… zapytaj się go co umie robić… mógłby wyrywać buraki; opatrywać konie które mam kupić;… zresztą zobaczy my… Tylko dowiedz się wprzódy co to za jeden;… chcę mieć na moich usługach samych dystyngwowanych.
Karijolka wjechała na dziedziniec, a pan Ferulus, który już na obiad przyszedł, spotyka podróżnych. Edward wychodzi z zamku, i idzie w tę stronę, gdzie widział człowieka z Klermą Ferran.
Nieznajomy siedział jeszcze w małej odległości od północnej wieży, na którą ciągle prawie miał wzrok obrócony; trzymał kij między kolanami, a rękę spartą miał na ręku.
Edward, zbliża się do niego; lecz on nie patrzy i siedzi jak siedział wprzódy. Trzeba było żeby przychodzący sam zaczął rozmowę – Edward staje przednim i odzywa się: "Przypatrujesz się pan temu zamkowi z wielką uwagą, mój panie?"
Nieznajomy spogląda na mówiącego, Patrzy przez chwile z nieukontentowaniem, i odpowiada nakoniec: "Czyż mi nie wolno patrzeć, gdzie mi się podoba".
– A któż temu przeczy. Sądziłem ze widok tego zaniku, dawne jakie obudził w panu wspomnienia;… możeś tu pan znał kogo przed laty?
Nieznajomy rzucił na mówiącego przenikliwe wejrzenie, uśmiechnął się gorzko i umilkł. Po chwili Edward odezwał się znowu: "Co za piękne okolice!… rad jestem żem tu przyjechał… razem tyle położeń dzikich i wesołych widoków. Czy pan z tych stron?…."
Nieznajomy spojrzał znowu na niego z uwagą, i odpowiedział: "Gdybym ja pana zapytał, zkąd jesteś? coś robił, i pocoś tu przyjechał, byłożby to przyzwoicie – odpowiedziałżebyś pan na moje pytania?
– Być może – a zresztą, może japytając pana mam do tego powody, którychbyś pan nie miał, gdybyś…
– Tak!… to się ma rozumieć, że dla tego, iż jestem obdarty, że mam minę włóczęgi – więc pan przyzwoicie odziany, mający zapewne trochę pieniędzy w kieszeni, sądzisz się być nierównie wyższym odemnie, i masz prawo wybadywania mnie!
– Przepraszam; nie wcale, mój panie; jeśli powierzchowność twoja okazała mi żeś ubogi, ztąd urodziła się myśl dania ci pomocy, chciałem ci być użytecznym, i dla tego wypytywałem się…
Nieznajomy popatrzył na Edwarda, potrząsnął głową jakby temu nie wierzył i rzeki: "Byłbyś więc bardzo różnym od innych ludzi!….