- W empik go
Dom biały. Tom 4: powieść - ebook
Dom biały. Tom 4: powieść - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 232 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
K. Pawła Koka. (Kock).
tłumaczył z francuzkiego
Józef Kraszewski.
Niegdyś to było duchów co niemiara!
W każdej wioseczce wieszczków pytano się rady.
Swoje widmo miewała każda baszta stara.
A na wieczorne starzy zszedłszy się biesiady,
Iląż bajkami dzieciom spać nie dali ,
Delil. (Wiejski człowiek).
Tom czwarty.
Wilno.
Nakład i druk T. Glücksberga,
1833
Wolno drukować z obowiązkiem złożenia trzech exemplarzy w Komitecie Cenzury.
Wilno, 13 sierpnia 1802 roku.
Michał Oczapowski. Cenzor.KTOŚ MYŚLI SIĘ ŻENIĆ.
Wstawszy nazajutrz po balu, Alfred poszedł do pokoju Edwarda; a nieznalazłszy go ani tam, ani w zamku, ani w ogrodach, nie wątpi już, że gardząc przyrzeczeniem, Edward poszedł sam bez niego do Izory. W rospaczy, sen swój przeklina; ledwie że na koń nie siada i nie goni go w góry. Lecz pomyślał że już późno, ze Edward musiał wyjechać oddawna, i że może nawet wraca. Czeka więc go; spodziewając się wytłómaczenia.
Kiedy Alfred przechodzi się niespokojnie po galeryi wychodzącej na pole, Robino wstawszy ubiera się najstaranniej, i z miną rozjaśnioną zbliża się do barona uśmiechając: – "Dzień dobry, kochany Alfredzie!
– "Dzień dobry! odpowiada nagle zaczepiony, i znowu szybkim krokiem przechadza się po galeryi.
– Na honor, bardzom rad, ze cię tu dziś spotykam… nie tak się to często zdarza; bo zwykle ty z panem poetą wstajecie, nim Febus złotowłosy z łona mórz się podniesie… Eh! z tym djabelskim Ferulusem, nauczyłem się wyrażać etymologicznie! … Lecz wróćmy do rzeczy… Cóż to nie słuchasz mnie Alfredzie?….:
– Gadaj… gadaj… ja słucham.
– Otoż, kochany moj, oznajmię ci, że wczorajszego dnia… ja…. Ale, ale… jakże ci się wczorajszy bal podobał… nie wspomniałeś mi o tem… A pięknie było, he?….:
– Tak… prócz wierszy pana Ferulus i serów w zapasach, wszystko się ślicznie udało.
– No!… jakże chcesz! byty to nieprzewidziane wypadki!… Jednakże pan Berlęg utrzymywał, że to ożywiło nieco zabawę. Nakoniec, mój kochany Alfredzie, w tym dniu ustaliłem mój wybór.
– Co? jak?
– Co? jak! juściż naturalnie, żeby się ożenić. Trzeba mi żony! Zajmując pewne miejsce w towarzystwie… mając zamek… a zresztą… serce się odezwało; przemówiło i bardzo dziwnie! Nigdym jeszcze nie był tak zakochany; bo tez nigdy nie miałem zręczności widzieć tak zachwycającej osoby. Ręczę, że zgadłeś Alfredzie! musiałeś spostrzedz nasze stosunki? bo też prawdziwie nie mogłem się utrzymać… Gadajże przecie… co tam patrzysz przez okno?…
– Słucham… słucham;.. mów tylko.
– No! otóż powiem, jest to panna Kornelija Pęsery, która mnie podbiła; ona będzie moją dostojną małżonką, jeśli, jak się spodziewam, P. Margrabia ojciec jej nie sprzeciwi się temu!"
Alfred odchodzi od okna, mówiąc mu:
– "Panna Kornelija, ta wysoka z którą bal rozpocząłeś, z nią się chcesz żenić?
– Właśnie… mój drogi… Czyż nie ładna? hm?…
– Tak… niczego…
– Hm? jak tańcuje?…
– Tak! ale ludzie nie żenią się dla tańcowania. Słuchaj, Robino…
– Mówiłem ci już, że nie znam tego nazwiska!
– No! więc Julijuszu Rosz-nuar, czy iak tam sobie chcesz, posłuchaj mnie proszę. Jesteś dobry chłopiec, chociaż majątek trochę ci głowy nadkręcił, i chcesz pana udawać… Byliśmy razem w szkołach, i smutnoby mi było, widzieć cię kiedyś nieszczęśliwym…
– Co za wstęp szalony?
– Wydajesz więcej nad dochody… prześwistasz twoje dziedzictwo; lecz że się bawisz, przebaczam ci to; ale mój przyjacielu, wierz mi, nie żeń się z panną Korneliją, bo wówczas nie długo się zapewne pobawisz."
Robino zagryza usta, z nieukontentowania i odpowiada: – "Na cożeś się tak rozgadał, kochany Alfredzie!… można było krótko powiedzieć, nie żeń się z panną Korneliją… Przyznam ci się, iż byłem pewny, że mi dobrego gustu powinszujesz… I dla czegożbym się nie miał żenić?
– Bo ona wcale nie dla ciebie.
– Otoż właśnie, dowodem że dla mnie, jest że ją ubóstwiani.
– Ba! tak ci się zdaje!… Ubóstwiałeś Franusię, a jednakżeś ją bardzo ozięble porzucił!…
– Franusię!… o to wyjechał! bardzo proszę, mój drogi, nie wspominaj mi o niej więcej!… Gdyby się państwo Pęsery dowiedzieli… Prawda, że nikt nie zabroni młodemu człowiekowi za bawić się… i co to szkodzi?… ale oni to lak ściśle strzegą przystojności i obyczajów, toby mi zaszkodziło.
– Zresztą wierzę ci, że kochasz pannę Korneliję… ale ona bynajmniej… pójdzie za ciebie dla tego tylko, żeby mieć męża!
– Nie kocha? mnie? zawołał Robino. No! już zmiłuj się, tego mówić nie możesz!… sądziłem, że nierównie więcej masz przebiegłości i uwagi… Panna Pę – sery mnie nie kocha!… lak! nic – bo mnie ubóstwia, i dzięki Bogu, wczoraj przekonałem się o tem dostatecznie;… najczulsze opuszczenie się… ściskanie ręki… westchnienia… nerwowe drgania… jednem słowem, szaleje za mną!…"
Alfred obraca się, ruszając ramionami, i odpowiada: – "No! no! ubóstwia cię, niech i tak będzie. Ale ona równa jest tobie wiekiem, ma lat dwadzieścia ośm.
– Nie! nie! oho! niema dwódziestu ośmiu, w przeszłym miesiącu skończyła dwadzieścia siedm i pół.
– A majątek… to rzecz ważna, ileż ma posagu?…
– Posagu!… o! ma mnóstwo… Naprzód, bardzo piękne nadzieje, potem to co jej ojciec ma dostać od Rządu za plany ekonomii ruralnej, które wprędce poszle do Ministra; nareszcie to, co jej zostawi wujaszek Miluchny, który tego roku ma dostać nominaciją na podprefekta… albo najdalej w przyszłym, to niezawodnie, nakoniec, urząd wspaniały i bardzo korzystny, który obiecano dać zięciowi margrabiego!…
– Tak! a od lat pięćdziesięciu niemogą umieścić wujaszka.
– To nic nie dowodzi. Zresztą, mój kochany, ja nic przemyślani nad posagiem, jak jaki kupiec… cenić kobicie… targować… a pfe!… i jeszcze taką jak panna Kornelija!… Zdaje mi się, że samo spowinowacenie się z taką familiją, warto cokolwiek."
Alfred bierze za rękę dziedzica, i z najzimniejszą krwią mu powiada: – "Powtarzam ci, mój kochany, zrobisz wielkie głupstwo, jeśli się ożenisz."
Robino napyrzył się jak indyk, i wyrywa rękę mówiąc: – "Mój przyjacielu… do głupstw. twojej rady nie potrzebuję… ja nie umizgam się do pastuszek, a ożenię się z kim zechcę.
– Zeń się sobie choć ze starym djabłem! zawołał Alfred i wyszedł z galeryi.
– "Z djabłem się nie ożenię, ale z panną Korneliją! odpowiedział Robino z mocnem postanowieniem wychodząc na dziedziniec. Nie kocha mnie!… miałbym zrobić głupstwo!… wołał lecąc do stajni., Rozumiem co to! o! rozumiem! to nie trudno odgadnąć, Pan Alfred chciałby mi odmówić pannę Korneliją, i dla tego stara się odwrócić mnie od tego małżeństwa;… ale to wcale niezgrabnie. Aby mu wszelką odebrać nadzieję, biegę do margrabiego, i nie odejdę, póki mi swojej córki nie przyrzecze."
Robino woła woźnicy, dżokeja, i każe zaprzęgać. Widm pan Ferulus przychodzi dowiedzieć się o zdrowiu pana Rosz-nuar, i oznajmić mu że dano śniadanie.
Robino pomiarkował, że może przekąsić, nim o rękę poprosi. Idzie więc z bibliotekarzem do jadalnej sali, i mówi mu zajadając: – "Panie Ferulus, żenię się wkrótce…"
P. Ferulus skrzywił się trochę, bo mu się bardzo podobał rodzaj życia, który w zaniku prowadził; a przewidywał, że jak tylko przybędzie jejmość, on sam wiele straci na znaczeniu, i nie będzie mógł dysponować obiadu i roskazywać jak długo mają siedzieć przy stole. Jednakże, ponieważ Robino wyrzekł tonem stanowczym o ożenieniu, i zdaje się, jak mu patrzy z oczu, oczekiwać powinszowania. Pan Ferulus wykrzywia gębę nakształt uśmiechu, i słodziuchnym głoskiem odpowiada: – " JW Panie, małżeństwo jest stanem znanym od najdawniejszej starożytności; ludzie żenili się zawsze, nawet nim ustanowiono Notarijuszów, i urzędników municypalnych; żenić się, jest to stosować się do roskazów Opatrzności. Mieszkańcy Sodomy spalili się za to, że się żenić nie chcieli; żeń się tedy JWPanie, wielcy ludzie miewali zawsze powołanie do stanu małżeńskiego: Herkules jednej nocy ożenił się z czterdziesto dziewiecią córkami Tespijusa, króla Beocii… a jeśli Dion Kassiusz zasługuje na wiarę, Cezar miał wydać wyrok, którym ogłosił się być mężem wszystkich kobiet w Rzymie, kiedy mu się to podoba. Co to za ludzie Herkules i Cezar!… Teraz niestety! jedną tylko wolno mieć żonę, i może to nawet i dosyć. Czy nie mógłbym wiedzieć JW. Panie, kogo zaszczycić raczyłeś swoim wyborem?
– Młodszą córkę margrabiego Pęsery, młoda, przystojną osobę, imieniem Korneliją, która przy mnie siedziała u stołu.
– "Wiem już wiem, JWPanie… starożytnej postawy, profil grecki… wzrost Antygony… kształty do malowania!… a mowa wytworna i gramatyczna!… Winszuję JWPanu, była to najpiękniejsza ze wszystkich!
– Ten nieoszacowany Ferulus! zawołał Robino ściskając go czuie za rękę. Otoż to dobrze!… znasz się natem, umiesz cenić mój wybór, bo cię namiętność nie zaślepia, i mówisz to co myślisz!
– Umiem cenić! JWPanie, co więcej opieję go w jambach, heksametrach i pentametrach.
– Bardzo dobrze, mój kochany Ferulus, ja jadę natychmiast do pana margrabiego Pęsery, bo sam miarkujesz, że nietrzeba zaniedbywać się w podobnej okoliczności… Kto inny odmówiłby mi pannę Korneliją, i ja nigdybym tego nie odżałował…. Koń zaprzężony, jadę do
Sę't Aman; i mam nadzieję, że przed ślubem skłonię całe familiję, aby u mnie jakiś czas przepędziła!
– "Jedź! JWPanie, rzekł Ferulus, odprowadzając go aż do pojazdu, a gdy dziedzic się oddalił, dodał: "Jedź po żonę… kiedy ci tak pilno… a zdaje mi się jednak, że ci tu nic z mojej łaski nic brakło. Cóż robić, trzeba się cieszyć i opiewać całą drużynę państwa Pęsery!"
Alfred odszedł od pana dziedzica i przechadzał się po wzgórku, oczekując powrotu Edwarda. Przybywa i on nakoniec, a Alfred wychodzi naprzeciw niego.
Edward puścił cugle koniowi. Cały w myślach o Izorze, o swojej miłości, o Domie Białym zatopiony, nie patrzał w koło siebie, i sądził, że jeszcze nic lak blisko zamku, gdy nagle usłyszał głos! – "Stój! zleź z konia… mam pomówić z tobą!….
Edward zadrżał usłyszawszy głos tak dobrze znajomy, lecz w tej chwili pełen gniewu, patrzy, i widzi przed sobą Alfreda bladego, nieruchomego, a w rysach jego twarzy wyczytuje gwałtowną niespokojność.
Edward zsiada i puszcza konia, który bieży sam do zamku. Dwaj przyjaciele stoją w ulicy ocienionej drzewami; Alfred wychodzi z niej, i dając znak Edwardowi, aby szedł za nim, oddala się w miejsce ustronne. Edward milczy i czeka, aby jego towarzysz zaczął rozmowę, o której przedmiocie łatwo się domyśla.
– Byłeś u Izory? odezwał się wreszcie Alfred.
– Tak… od niej wracam.
– Także to dotrzymujesz przyrzeczeń! Czy zapomniałeś o umowie?… o! i ja sto razy miałem chętkę, sam w góry pojechać, i z nią się zobaczyć… lecz oparłem się chęciom;… bom nie chciał złamać słowa… a ty?…
– Wyznaję, Alfredzie, żem zbłądził… lecz miłość moja ku Izorze, jest tak gwałtowna, iż oprzeć się nie mogłem!
– Powiedz raczej, że nieunosząc się wcale delikatnością, żartowałeś sobie z mojej ufności!…
– Alfredzie, słuchaj mię proszę, nie sądź, że moje przywiązanie do Izory jest chwilowe.
– A zkądże wiesz, ze ja ją mniej kocham od ciebie? ty starasz się o wzajemność westchnieniami, tęsknotą… Ja prościej postępuję… mówię co czuję… nie ukrywani mojej miłości.
– Zresztą Alfredzie, ona obudwa razem kochać nas nie moie;… a gdyby… ona ciebie nademnie nic przełożyła?…
– Rozumiem, odpowiedział rozgniewany Alfred, widzę, że dziś rano będąc z nią sam na sam, korzystałeś dobrze z czasu, i odprawiłeś mnie z kwitkiem… Sądziszże, iż potem twojem wyznaniu, usunę się, i zostawię ci twoją zdobycz! pozwolisz, abym mogło tem wątpić na chwilę, i spróbował także, czy równie jak ty szczęśliwym być nie potrafię… I ja także sam na sam zobaczę się z Izorą, a może ta dumna piękność i dla mnie powolniejszą będzie.