Dom, którego nie było - ebook
Dom, którego nie było - ebook
Cztery kobiety spotykają się na wspólnej terapii. Każda z nich miała inne, ale zawsze skomplikowane relacje z matką. To wpłynęło na wybory życiowe bohaterek. Karolina jest nauczona bezwzględnego posłuszeństwa, Katarzyna była zakonnicą, z kolei Daria jest niechcianym przez matkę dzieckiem, którym zajmował się ojciec, Łucja była zaś wychowywana na arystokratkę traktującą mężczyzn jako środek do osiągnięcia celu. Terapeutka wyznacza listę poleceń do wykonania. Zadania są nietypowe, a każde przybliża bohaterki do odzyskania zachwianej równowagi. Czy to się uda? Czy nauczą się kochać i szanować siebie?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65684-10-3 |
Rozmiar pliku: | 551 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nawet nie zdążyła ściągnąć przemokniętych butów.
– Nie rozbieraj się, Karolina! – Matka stanęła przed nią, opierając ręce na biodrach. Dziewczyna nie lubiła tego gestu. Dodatkowo kobieta odchylała lekko tułów, wypinając nie tyle piersi, co zwiotczały brzuch opięty zbyt ciasną bluzką. – Pójdziesz do pani Górskiej i poprosisz o pieniądze na chleb. Powiesz, że oddam z zapomogi.
Karolina pokręciła głową, patrząc błagalnym wzrokiem, ale matka zdawała się już tego nie dostrzegać. Weszła do kuchni, sięgnęła po leżącego na popielniczce papierosa i zaciągając się dymem, wróciła do córki. Dziewczyna wreszcie odważyła się cicho odezwać:
– Muszę iść? Nie możesz sama?
– Jestem zbyt honorowa, by pożyczać pieniądze – odparła mama. – Od Górskiej idź prosto do sklepu. Kup dwa bochenki chleba, najtańszą margarynę i trzy paczki papierosów.
Matka wiedziała, że prośbie dziecka nikt się nie oprze. Na dodatek dziecka tak nieśmiałego i zahukanego jak Karolina. Wystarczyło, że ktoś krzywo na nią spojrzał, a usta dziewczynki wyginały się w podkówkę. Widok chudzielca z prostymi, krótkimi włosami, uciekającego spojrzeniem, mógł wzbudzać w ludziach wyłącznie nieprzyjemną litość.
Zupełnie inne uczucia wywoływała Lidka, młodsza siostra Karoliny – pulchne, śliczne, uśmiechnięte dziecko. Taki pączuszek w maśle. Zawsze chwalona, łaskotana w piętkę i pod brodą, zanosiła się ślicznym śmiechem. Ona nie patrzyła wystraszonym spojrzeniem zranionego jelonka. Rzadko płakała. Karolina pamiętała tylko jeden taki przypadek. Miała wtedy pięć lat. Siostra była o dwa lata młodsza.
– Co się stało? – Matka wpadła do pokoju. – Dlaczego Lidzia płacze?
– Nie wiem – wyszeptał chudzielec.
Rzeczywiście, jeszcze przed chwilą radośnie bawiąca się siostra teraz nagle zaczęła płakać. Matka groźnie popatrzyła na starsze dziecko. Przytuliła Lidkę, pytając, co się stało. Tamta jeszcze mocniej się rozpłakała.
– Na pewno jej coś zrobiłaś!
Kobieta zaczęła się rozglądać po pokoju. Pasek wisiał na gwoździu przy drzwiach. Karolina nie lubiła, gdy mama po niego sięgała. Zaczęła się trząść. Z uczepioną jej nogi Lidką matka chwyciła skórzane narzędzie. Z całej siły uderzyła Karolinę w tyłek. Dziewczynka zawyła z bólu i uciekła do drugiego pokoju. W tym czasie Lidka przestała płakać, a na jej twarzy z cudnymi dołeczkami w tłustych policzkach pojawił się piękny uśmiech.
– Córeńko, Karolina już dostała karę. – Mama nadal tuliła ją do siebie. – Powiedz, dlaczego płakałaś?
Lidzia się roześmiała.
– Bo mi się chciało płakać – odparła, wzruszając ramionami i wróciła do zabawy.
Nie wiedzieć czemu tamto zdarzenie przypomniało się Karolinie w drodze do domu pani Górskiej. Nie lubiła do niej chodzić. Ta kobieta zawsze patrzyła na nią z pogardą. Dlaczego matka nigdy nie wyśle tam Lidki? Przecież dzisiaj skończyła lekcje wcześniej. Chleb mógł już być w domu. A co będzie, jeśli Górska nie pożyczy pieniędzy? Raz tak się przecież zdarzyło. Karolina wróciła do domu bez pieniędzy i bez zakupów, a matka jeszcze ją zwyzywała od nieudaczników. Że niby błahej sprawy nie potrafi załatwić.
Na szczęście tym razem nikt jej nie widział. Lał deszcz, więc wieś wyglądała na opustoszałą. Od czasu do czasu Karolinę mijał jakiś samochód. Schodziła wtedy na porośnięte trawą pobocze. Buty i tak miała przemoczone.
Górska na szczęście była w domu i miała dobry humor. Rano wybrała się na grzyby i przywiozła cały kosz borowików, które czyściła teraz na ganku.
– Ech, ty mizeroto – powiedziała do Karoliny, wycierając ręce w brudną ścierkę. – Powiedz matce, że dziesiątego ma mi oddać. I poprzednią pożyczkę też.
Dziewczynka wykrzywiła twarz w uśmiechu, wzięła pieniądze i nie zważając na chlupiącą wodę w butach, pobiegła do sklepu. Kupiła lekko czerstwe pieczywo i papierosy. Margaryny już nie było, więc musiała wziąć smalec. Szarzało, gdy wracała do domu. Na niebie wisiały ciężkie chmury, co jeszcze potęgowało mrok. Nie lubiła chodzić po ciemku. Bała się biegających po wsi bezpańskich psów. Wieczory najchętniej spędzała przy książkach, w innym świecie. Takim, do którego chciało się uciec choćby na krótką chwilę.
Karolina oddała matce zakupy i resztę pieniędzy. Kobieta tylko skinęła głową, nie odrywając oczu od telewizora.
Odkąd Karolina pamiętała, matka nigdy nie miała pracy. Kiepsko wykształcony ojciec początkowo pracował w leśnictwie. Zajmował się końmi. Gdy zastąpiły je maszyny, zwolniono go. Od tamtej pory imał się dorywczych zajęć, aż wreszcie przeszedł na rentę. Ledwo wiązali koniec z końcem. Świadczenia wystarczały im raptem na kilka pierwszych dni miesiąca. Potem zaczynały się pożyczki od sąsiadów i kupowanie na zeszyt. Latem zawsze można było dorobić. W lesie pieniądze leżały praktycznie pod każdym krzakiem. Najgorzej było zimą.
Karolina postawiła mokre buty na piecu. Miała nadzieję, że do jutra wyschną. Posmarowała pajdę chleba smalcem i już chciała wymknąć się do pokoju, gdy zza zasłony papierosowego dymu doleciał ją głos matki.
– Poczekaj. Wszystkiego najlepszego. Chrzestna zostawiła ci prezent. Leży na kredensie.
No tak, dzisiaj miała urodziny. Zupełnie o nich zapomniała. A może nie chciała pamiętać? Prezent był już, naturalnie, rozpakowany, ale nie przejęła się tym. Ha! Pióro kulkowe! Prawie wszystkie koleżanki w klasie takie miały. Na twarzy dziewczyny pojawił się rzadko widziany uśmiech, który nie zniknął, dopóki nie weszła do pokoju.
Przy ławie siedziała jej siostra. Miały co prawda przejęte po kimś biurko, ale Lidka nigdy z niego nie korzystała. Wolała odrabiać lekcje na kolanach. Na widok wchodzącej do pokoju Karoliny skrzywiła buzię i wywaliła język.
– I co się tak cieszysz, głupia? – spytała, wydłubując brud zza długich paznokci. – Jutro też będę miała pióro kulkowe!
– Ty masz urodziny dopiero w listopadzie… – zaczęła Karolina, lecz siostra zbyła ją śmiechem.
– Ale pióro będę miała już jutro – odparła z wyższością. – Mama mi kupi!
Skoro tak powiedziała, to na pewno dotrzyma obietnicy. Karolinie minęła cała radość z niespodzianki. Miała dwanaście lat i nie po raz pierwszy pomyślała, że życie jest niesprawiedliwe. Ona ma urodziny, a Lidka dostaje prezent! Ona pilnie się uczy, pisząc starannie w zeszytach, jej siostrze wystarczy zaś machnięcie lekcji na kolanie, a i tak jest najlepsza w szkole!
Karolina szybko odwróciła głowę, żeby Lidka nie zobaczyła jej łez, bo wtedy śmiałaby się jeszcze głośniej.
Następnego dnia młodsza siostra dostała pióro kulkowe, ładniejsze niż to Karoliny. W dniu urodzin otrzymała jeszcze akordeon.
– Bo ma słuch – stwierdziła matka, patrząc, jak Lidka podryguje w takt muzyki wygrywanej na wiejskim odpuście. To był ostatni raz, kiedy Lidka dotknęła akordeonu.
* * *
Bożena nie mogła się doczekać, kiedy Kazik wróci z pracy. Siedziała w łazience. Kilkumiesięczna Daria krzyczała w pokoju. Była sina od płaczu. Od kilku godzin miała pełną pieluchę. Gdy klucz zazgrzytał w zamku, Bożena wyszła z ukrycia. Mąż popatrzył na nią z wyrzutem, ale minęła go bez słowa. Odłożył aktówkę, umył ręce i wziął małą w ramiona.
Nie musiał pytać, czy coś jadła. Takie maluchy płaczą zazwyczaj z głodu. Potrzebował kwadransa, by przebrać Darię, umyć jej pupę, nasmarować odparzoną skórę maścią. Z dzieckiem na ręku przygotowywał mleczną mieszankę. Córeczka bardzo szybko nauczyła się ssać z butelki, bo Bożena… brak słów. Dziewięć miesięcy wyczerpującej ciąży i wielogodzinny poród dały się jej we znaki. Na dopiero co narodzoną córeczkę patrzyła z jawną wrogością! Dla niej to był mały, ryczący potwór. Żeby choć zamknął się na chwilę! Trzy dni w szpitalu, podczas których dziecko przynoszono jedynie na karmienie, minęły błyskawicznie. A potem gdy obie wróciły do domu, cały świat zamknął się w czterech ścianach z rozkrzyczanym noworodkiem, pogryzionymi do krwi sutkami i z obolałym brzuchem. Przecież to udręka! W takich warunkach nie można cieszyć się macierzyństwem, myślała z rozpaczą.
Kazik nie komentował zachowania żony. Od początku małżeństwa bezwzględnie podporządkowywał się każdemu jej słowu. W nocy kilkakrotnie wstawał do córeczki, bo Bożena nie słyszała kwilenia małej. O wpół do szóstej delikatnie budził żonę i wychodził do pracy. Nie narzekał na zmęczenie. Dla niego ważne było to, że Bożena się wysypia i nabiera sił do zajmowania się córką w ciągu dnia. Kazik modlił się, aby to robiła.
Twierdziła, że się stara. Wytrzymywała do dziesiątej, potem dzwoniła po matkę lub po teściową. Zdarzało się, że żadna z nich nie mogła zająć się Darią. Wtedy Bożena zamykała się w łazience i pozwalała małej ryczeć. Gdy mąż przejmował pałeczkę po powrocie z pracy, kobieta odżywała. W ciągu pięciu minut dresy zamieniała na normalne ciuchy, robiła szybki makijaż i wybiegała z domu. Szła przed siebie, jak najdalej od tego koszmaru. Jednego popołudnia do koleżanki, drugiego do kina, następne spędzała na włóczeniu się po centrum handlowym. Do domu wracała najpóźniej, jak tylko mogła.
Bożena zapisała Darię do żłobka, gdy ta skończyła pół roku. Wtedy Kazik pierwszy raz sprzeciwił się żonie. Stwierdził, że dziecko potrzebuje matki, ale Bożena wzruszyła ramionami i skwitowała, że jeśli chce, może się zwolnić z pracy i zajmować córką. Ona dłużej nie zamierza. Chce do ludzi, do pracy w biurze. Chce pić poranne kawki ze współpracownikami, plotkować, wyskakiwać na zakupy, na imprezy firmowe i tak dalej.
Niedługo potem każdego dnia pędziła do pracy jak na skrzydłach. Powroty opóźniała do granic możliwości. Wracała autobusem jadącym najdłuższą trasą. Z przystanku szła wolnym krokiem, zatrzymując się przy każdej sklepowej wystawie. Gdy w końcu przekraczała próg mieszkania, Daria była gotowa do snu. Słysząc wchodzącą mamę, na czworakach gnała do niej. Radośnie piszczała i wyciągała rączki, ale Bożena nie reagowała. Zamykała się w łazience i wchodziła pod prysznic. Na tyle długi, aż Daria zasypiała.
Córka stała się całym światem Kazika. Miała rok i potrafiła składać proste zdania. Zasługa ojca. Codziennie przez dwie godziny spacerował z Darią, ciągle do niej przemawiając. Miała piętnaście miesięcy, kiedy do snu czytał jej Sienkiewicza! Bożena pukała się w czoło. Daria rosła na inteligentne dziecko. Szkołę podstawową zaczęła wcześniej niż rówieśnicy. Z pierwszej klasy od razu przeszła do trzeciej. W zachwytach rozpływali się nauczyciele i psychologowie.
Uroda dziewczynki rozkwitła, gdy ta skończyła jedenaście lat. Wyjątkowo długie rzęsy okalały jej śliczne niebieskie oczy. Twarz była pociągła, z dumnymi rysami. Wtedy też zainteresowała się modą i życiem sławnych ludzi. Czytała brukowe gazety, tak chętnie kupowane przez Bożenę. To właśnie na tym polu z matką znalazły wspólny język.
– Przekazuj jej wartościowe rzeczy, a nie taki chłam! – zżymał się Kazik, rzucając wyrwanym Darii czasopismem.
Roznegliżowana modelka uśmiechała się z okładki. Bożena nic nie robiła sobie ze słów męża. Wreszcie – jak twierdziła – miała kompana do normalnych rozmów w tym domu. Co w tym złego, że nastolatka interesuje się ciuchami?
Daria dorastała. Ojciec pomagał jej w nauce, sprawdzał wypracowania, chodził na wywiadówki, odwiedzał wraz z nią muzea. Bożenę to nudziło. Niespodziewanie relacje ojca z córką zaczęły się psuć. Daria odkryła świat zbuntowanej młodzieży i – o dziwo – bardzo jej się spodobał. Przestała mieć ochotę na naukę. Nie miała zamiaru być dalej grzeczna i poprawna. To takie przyziemne! Zaczęła wagarować, zrobiła sobie tatuaż i wsadziła kolczyk do nosa. Przynosiła ze szkoły coraz słabsze oceny. Zdarzały się dni, że czuć było od niej papierosy i alkohol.
– Tak ją wychowałeś, to teraz masz za swoje – przygadywała Bożena mężowi.
– Ty za to wolałaś koleżanki i fatałaszki – odbijał piłeczkę Kazik.
Bożena wzruszała ramionami. Nie przykładała się do wychowania Darii, to fakt. Ale darzyła córkę uczuciem. Kochała ją na swój sposób.
* * *
– Zostaniemy na jeszcze jednej mszy.
Babcia po raz kolejny rozłożyła modlitewnik. Kasia majtała nogami, siedząc w kościelnej ławce. Robiła to z takim impetem, że staruszka położyła jej rękę na kolanie. Dziewczynka lubiła tu przebywać. Z zainteresowaniem zerkała na obrazy na ścianach. Tu Jezus kroczący, tu leżący, tam ukrzyżowany. Patrzyła na figurki Maryi. Teraz, w maju, były przystrojone pięknymi kwiatami. Zapach rozchodził się po całym kościele. Podobnie jak woń świec. Oba pachnidła jej zdaniem były cudowne.
Odkąd sięgała pamięcią, babcia zabierała ją do kościółka. Stał w samym centrum ich niewielkiego miasteczka. Na plebanii mieszkał ksiądz proboszcz wraz z wikarym. Po każdym nabożeństwie kapłan podchodził do Kasi i głaskał małą po głowie. Czasem prosił, by wykonała znak krzyża. Kiedy indziej pytał o modlitwę. Kasia znała wszystkie. Babcia co wieczór klękała z nią przy łóżku i modliły się. Niedziela bez wizyty w kościele nie wchodziła w grę. Odkąd Kasia pamiętała, zawsze siadała w pierwszej ławce. Robiła to także później.
Natomiast jej rodzice do kościoła chodzili rzadko. Mama odwiedzała świątynię przy okazji najważniejszych uroczystości. Ojciec twierdził, że zacznie chodzić na emeryturze. O rozwój duchowy Kasi dbała wyłącznie babcia. Dziewczynka miała siedem lat, gdy pierwszy raz zobaczyła zakonnice. Młode kobiety ubrane w czarne habity prawie nie wychodziły z kościoła. Modliły się całymi godzinami, a ich twarze przyoblekała ekstaza. Wtedy Kasia po raz pierwszy pomyślała, że też chce żyć w takim uniesieniu.
W drugiej klasie dziewczynka była przygotowywana do pierwszej komunii świętej. Katechetka tak pięknie wszystko tłumaczyła! Mówiła o istocie sakramentu, życiu zgodnym z przykazaniami, o świętości w codziennych obowiązkach… Koleżanki i koledzy byli znudzeni wywodami, ale nie Kasia. Ona z niecierpliwością czekała na każdą lekcję. W ósmej klasie katechezy przejęła siostra zakonna. Pojawiła się w parafii niedawno i od razu rzuciła się w wir życia wiernych. Powstało kółko maryjne, do którego z radością przystąpiła Kasia. Siostra Anna była zachwycona zaangażowaniem dziewczynki i coraz mocniej włączała ją w życie parafialne. Kasia przygotowywała dzieci do sypania kwiatków, przystrajała grób Chrystusa przed Wielkanocą, a w święta nosiła kościelne sztandary.
– Zostanę zakonnicą – zakomunikowała pewnego dnia.
Ojciec krzyknął, że jest głupia i marnuje sobie życie. Matka powiedziała, że nie dadzą ani grosza. Nie musieli, gdyż babcia, zachwycona decyzją wnuczki, finansowała wszystko.
– Kto ma w rodzinie księdza lub zakonnicę, nie zginie – mawiała.
Wspomagała Kasię finansowo. Opłacała rekolekcje w wybranej przez nią formacji. Dziewczyna spędzała tam kilka dni na modlitwach. Za każdym razem wracała z takiego wyjazdu z bólem w sercu. Żal jej było opuszczać zakon.
Zgromadzenie, które wybrała, przyjmowało dziewczyny pełnoletnie. Kasia była zmuszona czekać jeszcze dwa lata. Tymczasem podjęła naukę w liceum medycznym, ale nie sprawiało jej to radości. Nie chciała czekać. Marzyła, by od razu służyć Bogu. Poprosiła o pomoc siostrę Annę, od której po kilku dniach otrzymała folder formacji zakonnej znajdującej się osiemdziesiąt kilometrów od jej miasteczka, przyjmującej w swe szeregi nawet piętnastolatki.
Kasia złożyła dokumenty i od razu została przyjęta. Musiała tylko kontynuować naukę w tamtejszym liceum medycznym. Z domu zabrała najpotrzebniejsze ubrania, książki i osobiste drobiazgi. Z uśmiechem przekroczyła wrota zakonu. Spełniało się właśnie największe marzenie jej życia.
* * *
– Nie chcę nosić tych skórzanych botków! – Łucja z niesmakiem odwróciła głowę od lśniących nowością francuskich bucików.
Dwa dni wcześniej babcia przesłała je z Paryża. Mieszkała tam od wielu lat. Jako żona ambasadora wraz z nim trafiła na francuską placówkę. Mieli jedną córkę, która wydała na świat ich wnuczkę od początku rozpieszczaną do granic możliwości.
– Dlaczego nie chcesz? – Mama popatrzyła na nią ze zdumieniem.
Buciki były naprawdę śliczne! Modne, solidnie wykonane, z prawdziwej skórki, na zgrabnym obcasiku. Babcia przyznała, że nie były tanie.
– Czego się nie robi, by dziecko nabrało życiowego smaku – powtarzała.
A teraz Łucja patrzyła na mamę ze łzami w oczach.
– Dzieci będą się ze mnie śmiały – wyszeptała.
Mama przytuliła ją delikatnie. Nie chciała zniszczyć misternie uplecionego koszyczka z włosów. Po chwili zaczęła tłumaczyć:
– Kochanie, dzieci śmieją się z tego, czego nie znają. One noszą tanie obuwie kupowane na bazarku. Wiesz, jak to niszczy stopę? Sztuczne futerko to doskonała pożywka dla grzyba. To nie ty powinnaś się wstydzić, że masz naprawdę dobre buty, lecz inne dzieci, że ich nie mają.
– A jeżeli ich rodziców nie stać na takie? – W Łucji odezwał się socjalistyczny duch.
– To problem złego gospodarowania pieniędzmi – powiedziała mama. – Na zdrowiu i wiedzy nie należy oszczędzać.
Jej rodzice tego nie robili. Wywodzili się ze starej, przedwojennej inteligencji. W ich domach mówiono po polsku i po francusku. Do babci dziewczynki to nawet guwernantki przychodziły! Doskonale władała językami, dlatego często była zapraszana jako tłumacz do ambasady. Tam poznała Piotra, przyszłego męża. Szybko urodziła się im córka. Wiktorię wychowywano bardzo starannie, dużą wagę przywiązując do kształcenia i dobrych manier. Jako kilkunastoletnie dziecko doskonale znała etykietę i kulturę zachowania, posługiwała się biegle kilkoma językami, umiała szyć i haftować. Miała wpojone zamiłowanie do ponadczasowej elegancji i szyku. Rodzice znaleźli jej odpowiedniego kandydata na męża. Obiecujący polityk, szybko zyskał sympatię całej rodziny. Godnie zarabiał, dzięki czemu mogli prowadzić życie na wysokim poziomie. Starsi państwo, wyprowadzając się do Paryża, zostawili młodym swoje mieszkanie w pięknej kamienicy. Były tam rzeźbione małżeńskie łoże, koronkowa pościel i kolonialne meble, a przede wszystkim wspaniała biblioteka z ogromną liczbą woluminów.
Łucja, przychodząc na świat w takiej rodzinie, otrzymała dziedzictwo rodowe, które bywa również obciążeniem. Od narodzin mówiono do niej w obu językach – w polskim i we francuskim. Mając trzy lata, grała proste akordy na pianinie. Czytała w wieku lat czterech. Poszła do prestiżowego przedszkola, które opłacali dziadkowie. Szkołę podstawową miała jednak… zwykłą.
– Musi nauczyć się żyć w społeczeństwie – twierdziła Wiktoria. – Państwowa podstawówka to prawdziwa szkoła życia.
Nie bali się o zmarnowanie talentów Łucji, gdyż jej czas był efektywnie wypełniony. Wcześnie rano mama odwoziła ją do szkoły i późnym popołudniem odbierała. Podczas pauz Łucja miała obowiązek czytania i niewdawania się w jałowe dyskusje z innymi dziećmi. Te szybko odseparowały odmieńca. Od czasu do czasu ktoś przebiegł obok niej i krzyczał „Paniusia z Koziej Wólki, paniusia z Koziej Wólki!”, jednak i to dzieciom się znudziło. A może Łucja przestała to dostrzegać?
Dzisiaj otarła lecącą po policzku łzę i założyła skórzane buciki.
* * *
Karolina odetchnęła z ulgą, przekraczając próg liceum. Udało się, choć mało brakowało, żeby…
– Musisz iść do zawodówki! – Matka wydmuchała dym i zaniosła się kaszlem. – Po jaką cholerę ci liceum? Masz zdobyć zawód i znaleźć pracę.
– Ale ja chcę się uczyć…
Matka wzruszyła ramionami.
– Nie dam ani grosza na bilet miesięczny!
Z podpuchniętymi od płaczu oczami Karolina zwierzała się nauczycielce. Pani Ula zawsze ją wspierała. Cieszyła się, że dziewczyna jest oczytana i łaknie wiedzy. Może uda jej się wyrwać z tego zadupia? Tylko ci rodzice… Ich się nie da przekonać. Prostactwo takie, rozmyślała.
Nauczycielka sama opłacała Karolinie dojazdy. Zdobyła także podręczniki dla niej. Dziewczyna odwdzięczała się ciężką pracą. Pierwszą klasę przeszła śpiewająco. W drugim roku wydarzył się cud. Szkoła przystąpiła do programu stypendialnego. Karolina załapała się jako jedna z pierwszych i co miesiąc dostawała drobną sumę. Wydawała niewiele. Resztę wkładała do koperty schowanej w bieliźniarce. Nikt tam nigdy nie zaglądał. Tak myślała, dopóki pewnego dnia nie odkryła braku pieniędzy. Nawet nie musiała pytać, kto się na nie połasił. Tego samego popołudnia Lidka weszła do domu w nowej kurtce. Kupiła ją na straganie rozstawianym w środku wsi.
Karolinie chciało się płakać. Gdyby wydała te pieniądze chociaż na drożdżówki, miałaby coś z tego. A tak została bez złamanego grosza, odarta z szacunku. Pogarda w oczach Lidki była aż nadto widoczna.
Dwa lata później podstawówkę skończyła siostra.
– Pójdziesz do liceum – zdecydowali rodzice. – Masz przetarty szlak. Poza tym są książki i zeszyty po Karolinie. Jesteś inteligentna, więc dasz sobie radę.
Karolina pracowała całe lato, aby kupić wyprawkę do następnej klasy. Najpierw zbierała truskawki u gospodarza z okolicy. Potem przez kilka tygodni wstawała o świcie i jeździła na jagody do lasu. Gdy już minął sezon na nie, zbierała grzyby lub czarny bez. Szybko pojęła, że zarobione pieniądze musi wydać od razu, bo zwyczajnie się ulotnią.
Lidka przez całe lato nie robiła kompletnie nic. Odpoczywała od trudów podstawówki. Pod koniec wakacji zaczęła podbierać rodzicom papierosy. Potem już oficjalnie paliła. Matka tylko raz zwróciła Lidce uwagę, że nie powinna tego robić. Córka roześmiała się jej w twarz.
Karolina bez problemu zdała maturę. Dostała najlepsze oceny. Matka otrzymała list gratulacyjny i zaproszenie na rozdanie świadectw. Nie miała ochoty jechać.
– To przecież nic ciekawego. – Wzruszyła ramionami.
Zaraz po zakończeniu szkoły dziewczyna znalazła pracę w biurze. Rodzice nie byli zadowoleni. Liczyli na to, że córka potulnie będzie oddawać im całą pensję, tymczasem ona opłaciła stancję. Uważali, że jest im coś winna, bo przez tyle lat dźwigali na barkach trud jej wychowania i kształcenia. Gdy zrozumieli, że nie przekonają Karoliny, wykorzystali ją w inny sposób.
– Po co Lidzia ma włóczyć się po przystankach? Przez dwa ostatnie lata liceum może zamieszkać z tobą. Do domu będzie przyjeżdżać na weekendy. – Matka zaciągnęła się papierosowym dymem, przypieczętowując w ten sposób swoją decyzję.
Nie było odwołania. Rodzinie się nie odmawia.
Nikt nie pytał Karoliny, czy da radę utrzymać siebie i siostrę. Dała. Oprócz tego co weekend jeździła z Lidką do domu, przywożąc ze sobą zakupy. Jakby tego było mało, pożyczała matce drobne kwoty na wieczne nieoddanie. Na swoje przyjemności nie wydawała wcale. Nie było już czym dysponować. Codziennie wracała z pracy o siedemnastej, licząc na ciszę i spokój. Niestety w wynajmowanej kawalerce czekały ją zazwyczaj bałagan, głośna muzyka i papierosowe opary. A wśród tego wszystkiego – jej siostra.
– Dałam ci pieniądze, bo potrzebowałaś na składki klasowe i na ksero, a ty fajki kupiłaś? – Karolina nie mogła powstrzymać żalu.
– Wyluzuj, sztywniaro! – Lidka roześmiała się jej w twarz, dodając po chwili: – Nudzi mi się już u ciebie.
– Ciesz się, że w ogóle możesz tu mieszkać.
– Mam w dupie twoją łaskę! – Siostra strzeliła focha, spakowała się i jeszcze tego samego dnia wróciła do rodziców. Karolina nie wiedziała, co im naopowiadała, jednak to ją rodzice winili za powstałą sytuację.
Macieja poznała w pracy. Był dostawcą. Kilka tygodni upłynęło, zanim zaprosił ją na randkę. Oboje spokojni, pasowali do siebie jak ulał. Karolina czuła się przy nim bezpiecznie. Natomiast gdy Maciej poznał jej rodziców, natychmiast podjął decyzję.
– Muszę cię stąd zabrać jak najszybciej, kochanie – powiedział i mocno ją przytulił, gdy wracali z pierwszej wizyty.
Po roku wzięli skromny ślub. Postanowili wyjechać na dwa lata za granicę. Tyle czasu miało im wystarczyć, by zarobić na dom.
* * *
Daria kończyła trzecią klasę liceum. Chciała wyjechać z przyjaciółmi pod namiot. Matka już uległa jej namowom, jednak ojciec stanowczo protestował.
– Załatwiłem ci wakacyjną pracę – poinformował. – Prawie zawaliłaś rok. Miesiąc popracujesz, a drugi spędzisz nad podręcznikami do matematyki.
– Co to za praca? – Daria wykazywała nikłe zainteresowanie. Była obrażona na ojca za odmowę.
– W bibliotece. Będziesz pomagać przy katalogowaniu książek.
Córka pogardliwie wydęła usta i spojrzała na matkę. Bożena zrobiła to samo.
– W bibliotece? Są wakacje, a ty chcesz ją wśród książek schować? – naskoczyła na męża. – Stuknięty jesteś! Porozmawiam z moim szefem. Przyjmuje na lato studentów do pracy, to może i Darii uda się coś załatwić.
Kilka dni później matka z córką siedziały przy jednym biurku. Daria ochoczo zabrała się do pracy. Zajmowała się folderami reklamowymi, od czasu do czasu zerkając na przystojnego stażystę Roberta. Zanim Bożena się zorientowała, Daria już stała przy biurku chłopaka, zaśmiewając się do łez. Matka uśmiechnęła się na ten widok. Dziewczyna miała siedemnaście lat i nic dziwnego, że budziła się w niej kobieta. Po tygodniu córka oficjalnie prowadzała się ze stażystą.
– Nie jest na to za młoda? – spytał Kazik, obserwując dziewczynę. Stała pod domem i czule żegnała się z ukochanym.
– No coś ty! – Bożena była zdziwiona nieżyciowym podejściem męża. – To naturalna kolej rzeczy. Sam przecież byłeś kiedyś młody!
Przez chwilę wspominała dawne czasy i chłopaka, w którym się zakochała.
Niespodzianka wybuchła kilka tygodni później. Daria doszła do wniosku, że Robert jest jej przeznaczeniem. Według niej nie było sensu zwlekać.
– Przeprowadzam się do niego – oznajmiła zdumionym rodzicom.
Bożena tym razem stanęła twardo po stronie męża i wyraziła głośny sprzeciw. Na nic się zdał. Początek roku szkolnego Daria witała w mieszkaniu Roberta, które otrzymał w spadku po babci. Krótko potem oboje zaczęli przebąkiwać o ślubie. Ani prośby, ani groźby nie skutkowały. Daria koniecznie chciała mieć złoty krążek na palcu. Będzie pierwszą mężatką w klasie!
– Dobrze, ale tylko uroczystość cywilna. – Rodzice skapitulowali.
Ślub odbył się w Wigilię Bożego Narodzenia. Kilka miesięcy później Daria zdała maturę. Z ledwością, ale i tak była z siebie bardzo zadowolona. Bożena i Kazik opłacili nowożeńcom wakacyjny pobyt w nadbałtyckiej miejscowości.
– Nie było miesiąca miodowego, to chociaż na dwa tygodnie wyjedziecie.
W ostatniej chwili okazało się, że Robert nie dostanie wolnego w pracy. Daria była bardzo zawiedziona.
– Przecież miałeś obiecany urlop – grymasiła.
– Nie tylko mnie go odwołał – przypomniał Robert. – Dwóch pracowników poszło na zwolnienia chorobowe i trzeba ich zastąpić. Pojedź sama. Należy ci się odpoczynek.
Pomimo początkowej niechęci pojechała. Pobyt przedłużyła do miesiąca. Wróciła opalona i z dziwnym błyskiem w oku. Zamiast do męża przyjechała do rodziców.
– Moje małżeństwo to pomyłka – poinformowała lekkim tonem. – Rozwodzę się.
– Zgłupiałaś?! – Ojciec chwycił się za głowę.
– Nie – odparła jedynaczka. – Dopiero teraz widzę, że to był błąd. Zbyt szybko uległam Robertowi. Ilu rzeczy nie zdążyłam poznać, wikłając się w małżeńskie sidła! Na szczęście wszystko jest do nadrobienia.
– Co masz na myśli? – Bożenie nie podobał się ton córki.
– Nad morzem zobaczyłam, jak żyją inni ludzie – oznajmiła, nie patrząc nikomu w oczy.
Matki jednak nie oszukała.
– Poznałaś tam kogoś. – Bożena bardziej stwierdziła, niż spytała.
– Tak. I to jest prawdziwa miłość. On mnie kocha i zabezpieczy finansowo. Nie czeka mnie wieczne dorabianie się przy boku biednego studencika. – Pogardliwie wydęła usta na samo wspomnienie Roberta, jeszcze do niedawna wielkiej i jedynej miłości.
– Kim jest ten mężczyzna? – Kazik nie mógł opanować emocji.
– To właściciel pensjonatu, w którym byłam zakwaterowana – zakomunikowała radośnie Daria.
Bożena odetchnęła. Dobrze, że nie kelner zatrudniony sezonowo, dziękowała w myślach.
– Czyli rozwodzisz się z Robertem, aby wyjść za mąż za właściciela pensjonatu – podsumował ojciec.
Daria nieco się stropiła.
– Dopiero wtedy, gdy on przeprowadzi rozwód ze swoją żoną.
Na te słowa nogi ugięły się pod rodzicami.
Rozpętała się awantura na całego. Daria wykrzykiwała, że jest dorosła i ma prawo robić ze swoim życiem, co tylko chce. Bardzo kocha Stefana! Ojciec wrzeszczał, że jest naiwną, młodą siksą. Matka starała się uciszyć i córkę, i męża. Daria zabrała z powrotem dwie podróżne torby i tego samego dnia wróciła nad morze.