- W empik go
Dom na granicy - ebook
Dom na granicy - ebook
Ania wiedzie skromne, zwyczajne życie. Kiedyś postanowiła poświęcić się rodzinie: zrezygnowała z wymarzonych studiów i wielkich planów, po to by zaopiekować się niepełnosprawnym bratem. Teraz, kilkanaście lat później, kiedy brat odszedł, została sama na świecie i szuka w nim nowego miejsca dla siebie. Niespodziewana propozycja od byłej przełożonej okazuje się dla niej szansą i… wyzwaniem. Zamieszkanie w domu na granicy, w którym dzieją się niezwykłe rzeczy, wywraca życie Ani do góry nogami. Nie mniej niż pewien interesujący mężczyzna, z którym ląduje… w jednym łóżku.
Czy Ania uwierzy, że jej los może się odmienić?
Czy odważy się zrealizować marzenia?
I czy wreszcie znajdzie prawdziwą miłość?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67787-26-0 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Boże, znowu ten sen – pomyślała i usiadła na łóżku.
Sięgnęła po okulary, dzięki czemu poczuła się lepiej, bo wszystko wokół stało się znacznie wyraźniejsze. Dotknęła palcami ekranu telefonu. Cyferki zakomunikowały trzecią w nocy. Była rozbudzona. Wiedziała, że jeśli zaśnie, to dopiero gdzieś koło piątej. Dokładnie wtedy zabrzmi jej budzik, a ona zacznie wykonywać codzienne, rutynowe czynności. Pościeli łóżko. Pójdzie do łazienki, gdzie przemyje twarz najtańszym olejkiem z płynem micelarnym, potem umyje ją odpowiednim mydłem, a następnie użyje toniku z zielonych ogórków – zgodnie z zaleceniami pewnej Koreanki, która wszystko pięknie opisała w swojej książce. Urody to Ani nie dodawało, ale odkąd wprowadziła ten sposób pielęgnacji, cera zdecydowanie się jej poprawiła, przynajmniej w jej odczuciu, bo nikt postronny jej tego nie powiedział. Następnie pochyli głowę nad umywalką i umyje włosy. Będzie masować skórę głowy, pozwalając pianie spływać po cienkich pasmach. Potem spłucze i powtórzy wszystko od początku, zgodnie z radą internetowej trycholożki, co miało sprawić, że włosy nie będą się przetłuszczać. Niestety po miesiącu stosowania polecanej metody codzienne mycie głowy nadal było konieczne. Nie uniknęła zatem porannego uderzania głową w kran. Mogła myć głowę pod prysznicem, ale dziwnym trafem rano ciśnienie było w nim tak słabe, że woda ledwo ciurkała, więc zostawała tylko umywalka i poranne nabijanie guza. Potem zwinie na głowie turban z ręcznika – miała to opanowane do perfekcji, w końcu wykonywała go każdego ranka od wielu lat. W czasie, gdy frotowy materiał będzie wchłaniał wodę z mokrych włosów, ona posmaruje twarz kremem do cery naczynkowej, który być może powodował, że pajączki nieco znikały, ale Ania nadal czerwieniła się, zwłaszcza wtedy, gdy usilnie starała się zachować naturalny kolor skóry. Następnie zastosuje puder w jasnym odcieniu, najbardziej odpowiedni dla jej bladej cery. Swego czasu próbowała nakładać fluid jako podkład, ale w połowie dnia dostrzegała go wyraźnie w zagłębieniach zmarszczek i na oprawkach okularów. Puder nie był tak widoczny. Szkoda tylko, że zbyt szybko ulatniał się z nosa, który świecił się niezbyt elegancko. Może gdyby stosowała firmowe kosmetyki, efekty byłyby bardziej spektakularne. Niestety stać ją było jedynie na tanie, niezbyt znane marki.
Wąż. Ten wstrętny czarny wąż pojawiał się w śnie Ani co pewien czas. Straszył, paraliżował i szargał nerwy. Tym razem postanowiła rozprawić się z koszmarem nocnym na zawsze. Ale czy to się uda? Taką miała nadzieję. Podeszła do meblościanki i otwarła drzwiczki barku, które w jednej chwili stały się blatem zastępującym biurko. Mebel na wysoki połysk już dawno wyszedł z mody, ale na inny nie było jej stać, więc po zakupie kawalerki zamiast wyrzucić, zostawiła go i zagospodarowała każdą szafkę oraz szufladę. Przysiadła na jedynym w mieszkaniu krześle i włączyła laptop. Cicho westchnęła i podreptała do kuchni. Zanim komputer się uruchomi, zdąży zaparzyć sobie herbaty. Podczas gdy woda w czajniku pomału zaczęła się burzyć pod wpływem wzrastającej temperatury, Ania wyjrzała przez okno. Parking przed blokiem zajmowały równo ustawione, uśpione samochody. Liście na drzewach delikatnie szumiały, to kwietniowy wiatr niósł ze sobą wiosenne ciepło. Uwielbiała wiosnę, budzącą się do życia przyrodę, towarzyszącą jej nadzieję. Ania czuła, jak serce jej rośnie na widok zieleni traw i liści, kolorów wiosennych kwiatów. Świat stawał się po prostu piękny i chociaż trochę przysłaniał jej bezbarwne życie. Wprawiał ją w stan oczekiwania na coś miłego. Nie spodziewała się szczęścia, sukcesu ani innych niemożliwych rzeczy. Czekała na coś miłego. Może wreszcie życie się do niej uśmiechnie? Tak zwyczajnie. Serdecznie.
Czajnik się wyłączył. Zalała torebkę z herbatą. Po raz kolejny nie pamiętała o wadliwym opakowaniu, które kupiła. Wystarczyło, że woda dotknęła saszetki, a ta pękała i herbaciane listki luźno wirowały we wrzątku. Za każdym razem o tym zapominała i obiecywała sobie użyć sitka przy kolejnej okazji zaparzania herbaty.
Z dymiącym kubkiem wróciła do meblościankowego biurka. Monitor przywitał ją zielonym tłem i słupkiem równo ułożonych ikon. Kliknęła w jedną z nich, uruchamiając wyszukiwarkę internetową. Po chwili poszukiwań otwarła się strona z objaśnieniami snów. Wężowi poświęcono sporo miejsca i jak się okazało, był jednym z najczęściej pojawiających się w snach zwierząt. Mógł oznaczać zarówno coś pozytywnego, jak i negatywnego, ale przede wszystkim zagadkę. Internetowy sennik definiował pełzającego gada jako symbol bezdusznej osoby, pokusę seksualną oraz nadchodzące zmiany. Ania najbardziej pragnęła zmian, na lepsze oczywiście. Zamknęła laptop i wróciła na tapczan, który w dzień służył do siedzenia, a w nocy do spania. Może jednak uda jej się zasnąć chociaż na krótki czas. Położyła się na plecach, nakryła kołdrą z owczej wełny, która ze starości zbiła się w twarde kępki i wymagała długiego strzepywania przed przykryciem. Zimą Ania dodatkowo brała koc, żeby nie zmarznąć, ale wiosną wystarczała stara, zużyta kołdra.
Choć usilnie próbowała, nie udało jej się zmrużyć oka. Przewracała się z boku na bok, liczyła przereklamowane owieczki, wpatrywała się w jeden punkt na suficie. Wszystko na nic. Punktualnie o piątej budzik w telefonie wybrzmiał ustawioną w pamięci melodyjką. Kobieta usiadła i wsunęła na stopy wełniane kapcie.
– Znowu to samo – westchnęła i poczłapała do łazienki, by rozpocząć codzienne, rutynowe czynności. Najchętniej wróciłaby na tapczan i przespała cały dzień, ale doskonale wiedziała, że nie może. Była niewolnikiem swojego życia. Nie. Była niewolnikiem swojej wegetacji.
Emma Wąsowska z radością wsłuchiwała się w ostatni szkolny dzwonek tego dnia i ostatni dzwonek jej pracy. Brzmiał dokładnie tak samo jak co dzień, ale dla niej znacznie głośniej i weselej. Mimo swoich sześćdziesięciu pięciu lat czuła się lekko, jak wówczas, gdy po raz pierwszy zmierzała do pracy w mikołowskiej podstawówce. W bagażniku jej opla od kilku godzin spoczywał karton z prywatnymi rzeczami, towarzyszącymi jej przez lata w szkole. Ulubiony kubek, sporo książek, szpilki, które wkładała na specjalne okazje, awaryjny granatowy żakiet i trochę kosmetyków. Wiele innych zostawiła. Co poniektórzy rzucą się na niepotrzebne już Emmie przedmioty jak hieny na padlinę. Zwłaszcza długopisy, stale się gubiące, i wszelkiego rodzaju karteczki oraz notesy szybko znajdą nowych właścicieli.
– Zrobią z nimi, co chcą. Mogą nawet wyrzucić – stwierdziła obojętnie i nie żal jej było niczego, nawet eleganckich długopisów, które dostawała w prezencie od uczniów z okazji dnia nauczyciela. Może to nieładnie tak traktować podarowane rzeczy, ale na pewno innym bardziej się przydadzą. Przecież dawanie przedmiotom drugiego życia jest ostatnio takie modne. Wszystko ładnie posegregowała i zostawiła w pudle, które opatrzyła napisem: „Można sobie wziąć”. Po chwili dopisała: „Nie ma za co” i zaśmiała się głośno. Zawsze chciała to zrobić. „Nie ma za co”.
Szkolny dzwonek przestał wydawać przenikliwy dźwięk. Wąsowska otworzyła drzwi gabinetu i ostatni raz jako dyrektorka przemierzała szkolny korytarz. Uśmiechała się przy tym szeroko. Wreszcie drzwi wejściowe zamknęły się za nią z delikatnym stuknięciem. Emma wciągnęła do płuc powietrze nasycone popołudniowym chłodem, przemieszanym z wiosennym ciepłem. Idąc na parking, miała ochotę wymachiwać torebką niczym mała dziewczynka, jednak powstrzymywała ją świadomość, że jest obserwowana z okna pokoju nauczycielskiego. Dlaczego w pewnym wieku nie wypada robić głupot? A i wypowiadać należy się poważnie, o infantylnym dialogu w ogóle można zapomnieć. Dzieci mogą udawać dorosłych, nawet patrzy się na nie z podziwem, gdy mówią dojrzale. Dorosłym do dzieciństwa wstęp został zamknięty raz na zawsze.
Gestem przypominającym strzelanie z pistoletu otwarła pilotem automatyczny zamek w samochodzie i z gracją, jaka przystoi kobiecie w jej wieku, usiadła za kierownicą. Już wkładała kluczyk do stacyjki, gdy nagle się wycofała. Naszła ją bowiem ogromna ochota na spacer i nie zamierzała z niego rezygnować. Z taką samą elegancją, z jaką przed chwilą wsiadała, wysiadła i spacerowym krokiem ruszyła w stronę Małych Plant. Postanowiła w końcu skorzystać z tężni solankowej, stojącej tam od roku. Nie dorównywała wprawdzie ona tężni w Wieliczce, ale na potrzeby czterdziestotysięcznego, nieturystycznego miasta wydawała się wystarczająca. Emma już z daleka widziała, że tylko jedna osoba wdycha wydobytą z kopalni solankę. Wąsowska usiadła na drewnianej ławce i przymknęła oczy. Wsłuchała się w delikatny szum dobiegający spośród gałązek tarniny, którymi wyłożone były ściany inhalatorni, co sprzyjało podobno zwiększeniu stężenia soli w solance. Wdychając solny aerozol, uśmiechała się do świeżych wspomnień.
– Nie może pani odejść na emeryturę w trakcie roku szkolnego!
– Nie zostawia się uczniów tak nagle!
– Co z tego, że już dawno osiągnęła pani wiek emerytalny!
– Jak w ogóle sobie pani to wyobraża? Trzy miesiące przed końcem roku szkolnego? Dyrektor?
– Proszę to jeszcze raz dobrze przemyśleć!
– Nie pozwalam i już!
W głowie Emmy niczym nagrane na płycie przewijały się słowa tych, którzy nie zgadzali się z jej decyzją. Od dawna miała wszystko przemyślane, zbierała się jedynie na odwagę, zdając sobie sprawę z zamieszania, jakie spowoduje. Była jednak pewna kompetencji swojej zastępczyni, zwłaszcza że ta była ambitna i krytykowała wiele decyzji Emmy. Miała znacznie nowocześniejsze podejście do zarządzania szkołą. Teraz wreszcie będzie się mogła wykazać, a jeśli się sprawdzi, pewnie wybiorą ją na nową dyrektorkę szkoły. Mimo tarć, do jakich między nimi dochodziło, Wąsowska życzyła Joannie Sobańskiej jak najlepiej. Przede wszystkim liczyło się przecież dobro uczniów, a co tu dużo mówić, jej zastępczyni z uczniami i nauczycielami miała wspaniały kontakt. Tylko z Emmą nigdy nie mogły się dotrzeć. A szkoda. Być może straciły szansę na przyjaźń.
– Nie spodziewałam się tego po tobie – skwitowała Sobańska decyzję Emmy, starając się ukryć triumfujący uśmiech, mimo woli wypływający na jej twarz.
– Zbyt długo się tutaj zasiedziałam, cały mój zapał do pracy gdzieś się ulotnił i to jest znak, że czas odejść. Nic na siłę, droga Asiu.
– Ale co zamierzasz robić na emeryturze? Jesteś przecież wdową, nikogo nie masz. Jeden syn z żoną na Antarktydzie, drugi wieczny kawaler, no i ten twój wnuk.
– Coś jest nie tak z moim wnukiem? Czy o czymś nie wiem? Powiedziałaś to takim tonem.
– Nie, nie... Tylko on ma zawsze taki wyraz twarzy...
– Jaki?
– Och, nieważne. Powiedz w końcu, jak przekonałaś władze do swojego odejścia?
– To nie było trudne. Zagroziłam, że jeśli się nie zgodzą, to po prostu nie stawię się w pracy i będą mnie musieli zwolnić dyscyplinarnie.
– I co ci na to odpowiedzieli?
– No cóż, chwilę milczeli, ale w końcu się zgodzili. Zresztą powiedziałam im, że doskonale sobie poradzisz.
– Bardzo ci dziękuję, Emmo. Nie ukrywam, że zależało mi na twojej rekomendacji, wprawdzie ustnej...
– Nie martw się, pisemną też dostaniesz – przerwała Sobańskiej Emma.
Na te wspomnienia zaśmiała się głośno, po czym rozejrzała nerwowo, czy ktoś jej nie słyszy. Osoba, z którą dzieliła tężnię, na dźwięk jej śmiechu szybko założyła trzymane w dłoniach okulary i jakby spłoszona, zerwała się i szybkim, niespokojnym krokiem ruszyła w kierunku drogi prowadzącej do dworca. Wąsowska postanowiła iść za nią, bo w sylwetce okrytej czarnym trenczem rozpoznała Annę Polę, woźną w szkole, z której właśnie odeszła. Niektórzy bez okularów są nie do poznania. Emma czuła się śmiesznie, śledząc tę kobietę, ale skoro już zaczęła, to zamierzała skończyć. Z tego, co pamiętała, Ania nie mieszkała w okolicy, do której zmierzała, no ale mogła przecież iść na zakupy. Było jednak coś niepokojącego i nerwowego w jej ruchach, więc Emma dziarsko przebierała nogami, podążając za nią wzdłuż ruchliwej ulicy, prowadzącej do ronda.
Kiedy Ania zaczęła się wspinać na wiadukt kolejowy, a po chwili zniknęła, Wąsowska wpadła w panikę i puściła się biegiem. Spośród odgłosów samochodów próbowała wyłapać dźwięk nadjeżdżającego pociągu, ale wszystko zlewało się w jednostajny miejski szum. W końcu dobiegła do nasypu przy wiadukcie i podpierając się dłońmi, zaczęła się na niego wspinać, nie zważając na przechodniów, którzy ją obserwowali. Nieważne, że ubrana w spódnicę musiała się pochylić i tym samym wystawić na widok publiczny dość spory kawałek ud. Uparcie wdrapywała się coraz wyżej. Gdy wreszcie znalazła się na szczycie nasypu, niemal nad jej głową przemknął pociąg relacji Rybnik–Katowice. Zatrzymała się, co spowodowało, że zaczęła powoli zsuwać się w dół. Zdołała jednak zaprzeć się czubkami butów i dzięki intensywnym ruchom w końcu wgramoliła się na wiadukt. Przeszła parę kroków, dokładnie lustrując tory. Były puste. Żadnego rozszarpanego kołami pociągu zakrwawionego ciała.
– Ania! – zawołała głośno.
Cisza.
– Ania! – krzyknęła jeszcze raz i dojrzała w oddali podnoszącą się postać ubraną na czarno.
– Ania – odetchnęła z ulgą Wąsowska i pobiegła w kierunku kobiety, która ze zdziwionym wyrazem twarzy szła jej naprzeciw.
– Pani dyrektor? Co pani tutaj robi?
– Co ty chciałaś zrobić? – Emma płacząc, desperacko potrząsała ramionami Ani.
– Ja?
– Chciałaś się rzucić pod pociąg?!
– Nie!
– To dlaczego tu przyszłaś?
– Chciałam, chciałam...
– Chciałaś się zabić!
– Nie! Chciałam zagłuszyć samotność i sprawdzić, co się czuje chwilę przed... przed...
– Samobójstwem?
– Tak.
– I co się czuje?
– Ja nie poczułam nic, oprócz tego, że nie potrafię tego zrobić.
– Dobry Boże – westchnęła Emma i dopiero teraz dotarło do niej, ile wysiłku kosztowały ją bieg i wspinaczka na wiadukt. Niemal bez sił usiadła na rosnącej wzdłuż torów trawie pomieszanej z chwastami. Ania usiadła obok niej.
– Przepraszam. Nie wiedziałam, że pani za mną idzie.
– Myślałam, że chcesz się rzucić pod pociąg. Chciałam cię powstrzymać, a najgorsze jest to, że nie zdążyłabym.
– Pani dyrektor, ale ja nie chciałam tego zrobić.
– Nie mów do mnie „pani dyrektor”, już nią nie jestem.
– Pani Emmo...
– Emmo.
– Przepraszam, Emmo.
– Powiedz mi, Aniu, dlaczego masz taką smutną twarz?
Anna Pola milczała.
– Pracujesz w szkole od dawna. Ile lat?
– Czternaście lat.
– Czternaście! Wcześniej byłaś uczennicą naszej podstawówki. Czy ja uczyłam waszą klasę?
– Nie. Zawsze tego żałowaliśmy, bo wydawała się pani bardziej ludzka niż nasza biolożka. „Wyzamykać zeszyty”. Tak ją przezywaliśmy. Zawsze dziesięć minut przed dzwonkiem na przerwę kazała nam to robić i odpytywała z dopiero co przerobionego materiału.
– Aniu, wstyd przyznać, ale ja nic o tobie nie wiem, oprócz podstawowych danych. Dlaczego?
– Bo moje życie to nic ciekawego.
– Powiedziałaś, że chcesz zagłuszyć samotność. Jesteś sama?
– Tak.
– Czekaj, czekaj. Coś sobie jednak przypominam. Ktoś coś mówił, co to było? No tak, przecież masz brata, opiekujesz się nim.
– Mój brat umarł dwa miesiące temu.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------