- W empik go
Dom obok - ebook
Dom obok - ebook
W 1985 roku mieszkańcami łódzkiego osiedla wstrząsają dwa brutalne zabójstwa małych dziewczynek. Sprawcą okazuje się młody nauczyciel, Andrzej Kołtun, który za swoje zbrodnie zostaje skazany na karę śmierci. Gdy 30 lat później nastoletnia Julia w ramach szkolnego projektu dziennikarskiego zaczyna interesować się tym tematem, nikt nie podejrzewa, że uda jej się dotrzeć do zupełnie nowych faktów dotyczących tragicznych wydarzeń z przeszłości.
Czy ciekawość okaże się pierwszym krokiem do… obudzenia demonów przeszłości? Co skrywa sąsiedni dom, należący niegdyś do rodziny Andrzeja Kołtuna? Niektórzy mieszkańcy zrobią wszystko, by ich tajemnice nigdy nie wyszły na jaw…
Często zastanawiałam się, jak można mieszkać w takim domu – w domu, w którym mieszkał ktoś obrzydliwy. Szkoda, że nie znałam tej historii wcześniej i nie zapytałam o to wynajmujących go sąsiadów. Byli nowocześni i pewnie nie mieliby z tym problemów. Powiedzieliby, że każdy dom ma swoją historię, że w każdym coś się wydarzyło i że Wampir z Sąsiedztwa (jak go nazywano) nie zabijał przecież w ogrodzie czy w kuchni. Zabijał w terenie.
Sylwia Gillis
Absolwentka filozofii na Uniwersytecie Łódzkim i podyplomowych studiów psychologii kryzysu na Uniwersytecie Jagiellońskim. Na co dzień tłumaczka. Mama Ady, ukochana Johna, opiekunka trzech kotów i dwóch psów, z którymi uwielbia spacerować. Na zawsze dziewczyna z łódzkich Bałut. Zakochana w podróżach do miejsc nieoczywistych, takich jak Nepal, Kuwejt, Alaska czy Kosowo. Wolontariuszka i koordynator regionalny Szlachetnej Paczki, zaangażowana także w pomoc humanitarną (misje PAH i OBWE w Kosowie). Aktywistka broniąca puszczy, pomagająca też uchodźcom na Lesbos i Samos. Działaczka w oddolnym ruchu Kobiety dla Świata. Pasjonatka opisywania ludzkich, jak również nieludzkich historii. Autorka zwycięskich wierszy w konkursach: „Stachura pozostałym”, a także „Laur Tuwima”.
Od 2005 roku prowadzi bloga: sylwije.blogspot.com.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-660-3 |
Rozmiar pliku: | 903 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Główni bohaterowie
Joanna Pejka – córka pani Pejki, włókniarki. Pół-Cyganka, w szkole mówią na nią „Aisza”. Ma młodszego brata, Adasia. Dziewczynka bardzo chce poznać swojego ojca. Jest uzdolniona humanistycznie i muzycznie. Pisze pamiętnik. Jest wyjątkowo piękna.
Janina Pejka – matka Joanny Pejki (Aiszy), pracuje jako włókniarka w jednej z łódzkich fabryk. Cały czas poszukuje kandydata na męża, zaniedbuje córkę, którą uważa za konkurencję.
Maria Rosa – znana sopranistka, matka Celiny Rosy. Poznajemy Marię, kiedy jest już starszą, głuchą, samotną i zgorzkniałą osobą. Nie umie pogodzić się ze stratą córki i końcem kariery. Jedynymi osobami, z którymi utrzymuje kontakt, są Jan Ogródnik i Julia, dziewczyna z sąsiedztwa.
Jan Ogródnik – sąsiad Marii Rosy, starszy człowiek, wdowiec, który nad życie kochał swoją żonę. Po jej śmierci całą miłość przelał na swój ogród, który zachwyca wszystkich w okolicy.
Andrzej Kołtun – dwudziestosześcioletni nauczyciel języka polskiego w lokalnej podstawówce. Uczy Aiszę, która początkowo się w nim podkochuje i pisze o tym w swoim pamiętniku. Mieszka z owdowiałą matką. Ojciec Andrzeja był alkoholikiem i osobą stosującą przemoc domową, pracował jako elektryk. Andrzej zakochuje się z wzajemnością w córce Marii Rosy – Celinie. Zostaje oskarżony o zabicie Aiszy i innej uczennicy, ośmioletniej Zuzanny, i skazany na karę śmierci. Wyrok zostaje wykonany.
Celina Rosa – córka Marii Rosy. W dzieciństwie i wczesnej młodości uczennica szkoły baletowej i obiecująca balerina. Gra na fortepianie. Wskutek wypadku samochodowego, w którym ginie jej ojciec, Celina doznaje urazu mózgu. Od tego momentu choruje na ciężką, lekooporną padaczkę. Poznajemy ją, gdy ma osiemnaście lat.
Julia – nastolatka, która mieszka w domu obok Andrzeja Kołtuna. Przygotowując projekt dziennikarski do szkoły, zaczyna interesować się morderstwami sprzed trzydziestu lat. Córka policjanta i terapeutki zajęciowej. W wyniku przypadku zaczyna opiekować się starszą i coraz bardziej zniedołężniałą Marią Rosą. Julia marzy, żeby – jak ojciec – zostać policjantką. Koleguje się z Janem Ogródnikiem.
Marlena – przyjaciółka Julii, wyglądająca bardzo dorośle jak na swój wiek czternastolatka. Jej rodzice niedawno się rozwiedli, co sprawiło, że dziewczyna zaczęła się buntować. Nie może dogadać się z matką, a ojca widuje rzadko.
Adrian – trzydziestolatek, który wraz z żoną wprowadził się do domu po Andrzeju Kołtunie. Jest informatykiem. Z żoną starają się o dziecko.
Sybilla Zawada – matka Julii, czterdziestoczterolatka, terapeutka zajęciowa. Miłośniczka biegania. Stara się wychowywać jedyną córkę mądrze, w duchu bliskości.
Zawada – ojciec Julii, policjant oddany swojej rodzinie i pracy.
Marcin Poręcki – policjant, ojciec chrzestny Julii.
Krystyna Kołtun – matka Andrzeja Kołtuna, wdowa, emerytowana nauczycielka języka polskiego.
Pozostali bohaterowie
Adaś – brat Aiszy.
Kaśka i Monika – koleżanki Aiszy ze szkoły.
Zuzanna – ośmioletnia dziewczynka, która zostaje zamordowana zaraz po Aiszy.
Kazimierz Grzelak – konkubent mamy Aiszy, hydraulik.
Piotr Szmer – fotograf z okolicy.
Pani Iwona – szkolna pani pedagog. Pamięta czasy, gdy Andrzej Kołtun pracował w szkole, do której chodzi Julia.
Barbara Żuk – opiekunka PCK, zajmuje się Marią Rosą.
Barbara Ogródnik – żona Jana Ogródnika.
Pani Anna – wychowawczyni Julii.
Anka Gąska – mama Marleny.
Pan Juszczak – pracownik szkoły, do której chodzi Aisza.Prolog
Czasami w najdziwniejszych snach nie wyśnimy tego, co może nam się przydarzyć. W naszym życiu pojawiają się ludzie – jak duchy z przeszłości. Jak widma, które zatruwają nasz sen. Buddyści twierdzą, że spotykamy tych, których mieliśmy spotkać, i że doświadczamy tego, na co zasłużyliśmy. To karma, a po naszemu: sprzężenie zwrotne.
I tak właśnie było z sąsiadem, który w przedziwny sposób uruchomił cały łańcuch wydarzeń. A może to wszystko było tylko przypadkiem i to dom sam zaczął odkrywać historię tego, kto przed laty w nim mieszkał? Buddyści mówią też, że przestrzeń jest informacją. Tylko trzeba umieć ją odczytać.Rozdział 1. Julia
Teraz. Sierpień 2018
Kiedy pierwszy raz go zobaczyłam, praktycznie nie zwróciłam na niego uwagi. Koleś o ciemnych włosach, który wraz z żoną zdecydował się kupić sąsiedni dom.
Budynek był na sprzedaż od blisko roku. Trochę już popadł w ruinę.
Dopiero niedawno dowiedziałam się, że wiąże się z nim mroczna historia, taka z dreszczykiem. W latach osiemdziesiątych na boisku przy szkole, do której chodzę, nieopodal naszego domu, znaleziono zamordowane dziecko. Tamtej dżdżystej, późnej jesieni jakiś potwór zabił dziewczynkę i zostawił jej ciało tuż obok górki. Natychmiast rozpoczęto śledztwo i poszukiwania potwora. Tylko że potwory wyglądają zupełnie tak jak normalni ludzie i bardzo trudno je znaleźć. Szczególnie że ten – jak się później, w trakcie śledztwa, okazało – był zupełnie poza podejrzeniem. Nauczyciel i szanowany sąsiad. Tak się składa, że mieszkaniec domu, który do niedawna był na sprzedaż. Został aresztowany, niestety jednak do tego czasu zdążył już zabić kolejne dziecko – ośmiolatkę idącą przez las do szkoły. I tak jednego dnia szanowany sąsiad okazał się podwójnym mordercą.
Kiedy kupowaliśmy nasz dom, nie miałam pojęcia, co wydarzyło się w naszej okolicy.
Całą historię opowiedziała mi jedna ze szkolnych koleżanek, która usłyszała ją od swojej babci. „Paskudnie się tu kiedyś stało – ta zamordowana dziewczynka, później obława i poszukiwania, i zrządzenie losu: mordercę złapali. Dostał karę śmierci”. Zastanawiałam się, czy w przypadku mordercy niewinnego dziecka to nie jest jedyna forma kary, która ma sens. Takie pytanie zadaje sobie pewnie każdy.
W necie na temat domu i mordercy nie znalazłam zbyt wielu informacji, wtedy spraw się tak nie nagłaśniało. Lata osiemdziesiąte to okres, który moja mama wspomina z nostalgią. Dla niej to fajny czas bez smyczy. Czas jej młodości.
Może gdyby dziewczynka z boiska nie żyła w latach osiemdziesiątych, tylko teraz, kiedy dzieci są pod większym nadzorem, nie chodziłaby wieczorami sama i nie dopadłaby jej ta bestia. Może, kto wie.
Często zastanawiałam się, jak można mieszkać w takim domu – w domu, w którym żył ktoś obrzydliwy. Szkoda, że nie znałam tej historii wcześniej i nie zapytałam o to wynajmujących go sąsiadów. Byli nowocześni i pewnie nie mieliby z tym problemów. Powiedzieliby, że każdy dom ma swoją historię, że w każdym coś się wydarzyło i że Wampir z Sąsiedztwa (jak go nazywano) nie zabijał przecież w ogrodzie czy w kuchni. Zabijał w terenie.
Nawet jeśli w terenie, to mnie czasami przechodzą ciarki na myśl o tym, że to właśnie _ten_ dom. Dom obok mnie i mojej rodziny. Mieszkamy tu już jednak cztery lata i nigdy nic się nie wydarzyło. Nie widziałam upiorów, nie słyszałam złowieszczego pohukiwania sowy. Nic nie wskazywało na obecność złego ducha poprzedniego właściciela.
Wydaje się, że nikt specjalnie nie interesuje się historią tych morderstw. Nawet moja matka, która jest taka ciekawska i zawsze węszy.
Ja tymczasem lubię stare historie, a szczególnie stare kryminalne historie. Najbardziej te o zabójstwach, fascynują mnie. Od dziecka kochałam czytać kryminały. Szkoda, że nie ma ich wśród szkolnych lektur.
I szkoda, że mam dopiero niespełna czternaście lat. Niektórzy twierdzą, że wyglądam na osiemnaście – tak powiedział jeden chłopak na plaży. Zapytał też, czy jestem Cyganką, bo mam takie piękne włosy.
Nie, nie jestem Cyganką, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Romką jest jedna dziewczyna, z którą chodzę do klasy – Inez. Inez powtarzała klasę dwa razy, jest więc z nas najdoroślejsza.
Dorosłość to trochę pułapka.Rozdział 2. Asia
Wtedy. Lipiec 1985
(z pamiętnika Asi)
Mówią na mnie Aisza. Tak naprawdę mam na imię Asia. Mówią na mnie Aisza, bo Bóg obdarzył mnie pięknymi długimi włosami. Podobno dzięki tym włosom wyglądam egzotycznie, i chyba jestem trochę egzotyczna jak na czternastolatkę z Łodzi. Podobno wyglądam młodziej. Młodziej niż na czternaście lat. Mama się cieszy, mówi, że mniej będzie ze mną kłopotu, bo po ojcu mam wyrywny charakter, a z takimi nigdy nic nie wiadomo. Domyślam się, o co jej chodzi, widzę, jak patrzą na mnie odwiedzający ją panowie. Robię wtedy wypad do drugiego pokoju i „już nie egzystuję”.
Na naszym osiedlu dużo się dzieje i dlatego zaczęłam pisać pamiętnik. Większość moich koleżanek nie pisze takich głupot dla nastolatek i pułapek na nastolatki – bo wiadomo, taki pamiętnik może wpaść w niepowołane ręce. Z moim, nawet gdyby wpadł w czyjeś łapy, nie byłoby problemu, bo zaczęłam go pisać niedawno i jeszcze nie ma w nim żadnych pikantnych szczegółów ani miłosnych historii. Tego nauczyciela dopiero poznałam.
Przyszedł do naszej szkoły we wrześniu. Na szczęście jeszcze rok będzie mnie uczył – jestem w ósmej klasie.
Dziewczyny szaleją za kolegami ze szkoły. Ja też szalałam, ale bardziej żeby nie wyjść na dziwadło. Kiedy pojawił się on, kiedy we wrześniu zobaczyłam go na boisku, poczułam, jak po całej skórze przechodzą mnie ciarki. Najpiękniejszy mężczyzna, jakiego widziałam.
Teraz wyjdę z psem i później jeszcze coś napiszę, albo i nie napiszę, ale muszę pisać, jeśli chcę prowadzić prawdziwy sekretny dziennik, prawda?
A coś mi mówi, że będzie o czym pisać. Hi, hi, hi.Rozdział 3. Andrzej
Wtedy
Nie jest łatwo być nowym nauczycielem. W ogóle nie jest łatwo być nauczycielem w szkole podstawowej. Do tego potrzebna jest charyzma. Myślę, że ją mam.
Przeprowadziłem się do matki i teraz mam dużo bliżej do pracy. W zasadzie kilometr na piechotę. I zamiast mieszkać w ciasnym mieszkaniu na Dąbrowie, mieszkam w dużym domu. Po śmierci ojca i tak trzeba było podjąć decyzję o przeprowadzce do matki. Całkiem podupadła na zdrowiu, załamała się i nawet koty, którymi zaczęła się otaczać, nie mogły zapełnić pustki, która pozostała po ojcu. Kto by pomyślał. Matka taka była w te swoje koty zapatrzona. W koty i książki, którymi zawsze była otoczona. W końcu emerytowana nauczycielka, polonistka. Prawdziwa inteligentka. W dzisiejszych czasach takich ludzi aż tak bardzo się nie ceni; pewnie lepiej by jej było, gdyby wywodziła się z klasy robotniczej. Ale u matki można się doszukać prawdziwej błękitnej krwi. Ojciec zawsze twardo stąpał po ziemi. Twardo stąpał po ziemi i miał twarde pięści.
To dzięki niemu mieszkaliśmy w willowej dzielnicy lekarzy, prawników, sędziów i prywaciarzy. Ojciec był inżynierem, projektował kable elektryczne. Był geniuszem jak na swoje czasy. Potrafiłby zmienić lodówkę w telewizor i odwrotnie.
To, że zdecydowałem się studiować na uniwersytecie, wcale mu się nie spodobało. Widział mnie na politechnice. Niespełnienie oczekiwań naszych rodziców to jeden z wielu kroków w dorosłość. Rozczarowujemy ich, najczęściej.
W tym roku muszę solidnie przygotować się na pierwszego września. Pierwszy września 1985 roku będzie dla mnie ważnym dniem – zaczynam pracę jako nauczyciel. Moją pierwszą, prawdziwą pracę, w prawdziwej, poważnej szkole. I nie tylko to – znów będę mieszkał z matką.
Gdyby ułożyło mi się z Karoliną, być może nadal mieszkalibyśmy razem… Ale nie wyszło nam.
Mam dwadzieścia sześć lat. Jestem dorosły. Sam powinienem być już ojcem, tymczasem ja wolę czytać. Mam ochotę po raz kolejny przeczytać moją biblię, czyli Nabokova.
Oczywiście skłaniam się też ku innym genialnym pisarzom, jak Dostojewski, Tołstoj. Duch rosyjskiej literatury jest mi niezwykle bliski.
Wszystko wydaje się mieć sens, układać w całość. Jest dobrze. Dom jest dobry, matce się poprawi, ja się odnajdę.Rozdział 4. Julia
Teraz
Kiedy wracałyśmy z lasu, który otacza nasz dom i który był jednym z powodów, dlaczego zamieszkaliśmy w tej okolicy, zapytałam mamę, czy mogę zajrzeć do pana Jana, starego ogrodnika. Mieszka na końcu naszej ulicy, a jego dom otaczają dęby, hortensje i rododendrony.
To wyjątkowy dom – nie widać w nim żadnych okien, bo wszystko porasta bluszcz. Dom w zabudowie atrialnej. Kilka razy spotkałam pana Jana. Najpierw zaczęliśmy się ze sobą witać, potem grzebać razem w jego ogródku, pomagałam mu też wykopywać robaki, bo uwielbia łowić ryby. Ja jestem przeciwna jedzeniu ryb i ich łowieniu, bo jestem przeciwna jedzeniu zwierząt. Jak można mieć psa, kota czy chomika i równocześnie zjadać krowy, gęsi, dziki? To nie trzyma się kupy. Mówiąc brzydko: to jest do dupy. Całkiem do dupy.
Rozmawiamy z panem Janem o różnych ciekawych rzeczach; on zna się na pszczołach, robieniu nalewek i zielarstwie. Poczęstował mnie kiedyś słodką bulwą, która smakowała jak ziemniak. Robi też zdrową czekoladę: miesza olej z kakao i dodaje miód. Pół godziny w lodówce i oto jest – najlepsza czekolada na świecie. Zdrowa, bez oleju palmowego i syropu glukozowo-fruktozowego. Zwracam na takie rzeczy uwagę od czasu, kiedy wyjechałam na obóz ekologiczny. Wszyscy na tym obozie troszczyliśmy się o siebie i otaczający nas świat. Świat jest taki ciekawy. To kopalnia historii. Najciekawsze są tuż za rogiem, tylko trzeba ich poszukać.
Matka myśli, że trochę zwariowałam, że odzywa się we mnie duch hipiski i już chyba czas, żeby wyciągnęła z szafy swoje stare dzwony. Ja tam w dzwonach nie chodzę. Wolę długie spódnice, kolorowe bluzki i błękitne kolczyki.
Kiedy jednak idę na spacer i nastawiam się na pomaganie panu Janowi w ogrodzie, to ubieram się po prostu wygodnie. Matka nie rozumie, że na tym osiedlu dzieci w moim wieku, które znam, jest garstka, a w środku lata bywa, że nie ma akurat nikogo – i tak właśnie jest teraz. Zostaje mi tylko pan Jan.
– Nie sądzisz, że to trochę dziwne, że wysiadujesz u naszego starego sąsiada, zamiast bawić się z dziećmi w swoim wieku?
– Dużo się od niego uczę. To ciekawy człowiek, na wszystkim się zna – odpowiedziałam.
– Jak ktoś się zna na wszystkim, to najczęściej nie zna się na niczym! – skwitowała mama.
– Widziałaś jego ogród? Chyba nie kwestionujesz jego zdolności ogrodniczych? To byłoby głupie.
– Im starsza, tym bardziej przemądrzała. Zastanawiam się, czy ja też taka byłam w twoim wieku? Muszę zapytać babci. Ona trzymała mnie krótko.
– Mam już prawie czternaście lat. Co robiłaś, gdy miałaś czternaście lat? – zapytałam z ciekawością, kiedy skręcałyśmy z lasu prosto w naszą ulicę.
Mama zatrzymała się, rozpuściła włosy i ponownie spięła je w koczek.
– Co ja robiłam, mając czternaście lat? Chodziłam do ósmej klasy, tak jak ty.
– Ja dopiero od września idę do ósmej klasy – wtrąciłam.
– No, nie pamiętam swoich wakacji w wieku czternastu lat, ale przestałam już chodzić na karate i wizualnie zmieniłam się w kobietkę, dostałam nawet pierwszy okres. Nie powiedziałam o tym mamie i przez to sama skazałam się na ubóstwo menstruacyjne. Wtedy ten termin nie był jeszcze modny. Na okres mówiło się „ciota”. Teraz kobiety rozumieją swoją cykliczność, otwierają się na miesiączkę, uczą się, że jest wyjątkowym doświadczeniem, a nie wstydliwą przypadłością. Uganiał się za mną najładniejszy chłopak w szkole, ale to nie był twój tata. – Roześmiała się. – Nosiłam kitkę na czubku głowy i zakładałam podkoszulek na podkoszulek.
– Kłóciłaś się z babcią?
– Jeszcze wtedy nie. Zaczęłam się z nią kłócić, gdy miałam siedemnaście lat. Mam nadzieję, że ty nie zaczniesz. Że będziemy przyjaciółkami. – Mama skręciła do naszej bramy. – Jest osiemnasta. Wróć od pana Jana najpóźniej o dwudziestej, okej?
– Okej, okej. Jak nie będziesz mnie denerwować, to może uda nam się zostać przyjaciółkami. – Roześmiałam się i nie czekając, aż wejdzie do środka, ruszyłam do pana Jana.
Kątem oka zobaczyłam, że w domu obok drzwi garażowe są otwarte i stoi w nich sąsiad. Nowy sąsiad. Stał tyłem, ubrany w wiśniowy podkoszulek i dżinsy. Z wiertarką w ręce.
Odwrócił się niespodziewanie i spojrzał na mnie.
– A, to ty – dziewczynka z domu obok. Cześć, jestem Adrian.
– Cześć… – Zawahałam się, odpowiadając, bo chyba raczej powinnam powiedzieć: „dzień dobry”.
Ile może mieć lat? Trzydzieści? Trzydziestolatek jest już naprawdę dość stary. Mama ma czterdzieści cztery i nazywam ją „żywym, chodzącym trupem”.
– Fajnie się tu mieszka? – zagadnął jeszcze raz.
– Dość fajnie. To znaczy: spoko, spodoba wam się.
– Już nam się podoba. – Uśmiechnął się i wrócił do wiercenia. – I mam nadzieję, że za bardzo nie hałasujemy! – krzyknął za mną.
Nie odpowiedziałam.
Gadatliwy ten sąsiad. Poprzedni mieszkańcy byli naprawdę fajni. Agnieszka była taka śliczna, młodziutka, i dawała mi swoje ciuchy. Super się ubierała. Miała dwóch małych synków i męża. Szkoda, że przestali wynajmować sąsiedni dom. Za kilka lat byłybyśmy prawdziwymi przyjaciółkami. Tak czuję. A ci nowi to nawet nie mają jeszcze dzieci. Jak się urodzą, to będą wrzeszczeć i mnie budzić, i już mi się to nie podoba.
Zastukałam do drzwi pana Jana kołatką z lwem. Uwielbiam ją i chciałabym, żebyśmy też taką mieli, ale mama twierdzi, że nikt nie usłyszałby kołatania, bo nasz dom ma trzy piętra i musimy mieć zwyczajny dzwonek.
Pan Jan uważa, że to niepotrzebne i że on kołatkę słyszy, a nawet jak nie słyszy, to nie ma z tym problemu, bo mało ludzi go odwiedza. „Jak masz prawie dziewięćdziesiąt lat, to wielu znajomych już ci nie zostało” – mówi.
Jak na niego patrzę, to nie wierzę, że jest już tak archaiczny. Dziewięćdziesiąt lat to prawie jak sto. Że jeszcze może się schylać! Moja mama ma czterdzieści cztery lata i już całkiem siada jej kręgosłup. Dlatego ciąga mnie na te swoje spacery. Jak nie pochodzi, to już się nie może ruszyć.
Pan Jan, kiedy grzebie w ziemi, używa starego, poczerniałego taborecika. To mu pomaga na kręgosłup. Mówi też, że jak w tym wieku nic nie boli, to znaczy, że człowiek nie żyje.
– Julia! – Ucieszył się. – Kopałem właśnie robaki. Nie wiem, czy będę miał siły jechać na ryby, ale zawsze warto wykopać. Mam też wodę z miętą prosto z ogródka. Dodałem cytryny i pomarańcze, jakbym czuł, że dzisiaj wpadniesz. Napij się, to bardzo zdrowe. Jesz pyłek pszczeli, który ci zaleciłem? – zapytał, wprowadzając mnie do swojego przepięknego, choć małego ogrodu.
– Zapominam, ale czasem jem.
– Ten pyłek to są najlepsze witaminy. Jak mama chce schudnąć, to też niech przed śniadaniem zjada.
– Myśli pan, że mama powinna schudnąć? – Roześmiałam się, chwytając łopatkę i zasadzając się na robaki.
– Wszystkie kobiety zawsze chcą schudnąć, ja też tego nie rozumiem. Twoja mama świetnie się trzyma. Młoda kobieta.
– Młoda? Jezu, ona ma czterdzieści cztery lata.
– Z mojej perspektywy to jeszcze dziecko. – Pan Jan roześmiał się i zobaczyłam jego sztuczną szczękę. Wyjątkowo proste białe zęby. Nawet ja w wieku czternastu lat takich nie mam.
– Z mojej mamy to jest już stara baba. Boli ją kręgosłup i w ogóle.
– Ja widzę, jak biega. Taka aktywna kobieta, bardzo ładna. – Puścił do mnie oko.
– E tam… Kopmy już lepiej te robaki.
Postanowiłam, że któregoś dnia zapytam pana Jana o dom obok naszego i o sąsiada, który mieszkał tam dawno temu. W wyszukiwarkę wpisywałam różne frazy. „Zabójstwo na Radogoszczu” – żadnych wyników. Ale kiedy wpisałam frazę: „Lista osób skazanych na karę śmierci w Łodzi”, wyświetliło się. Poleciałam po datach: 1985 – Andrzej Kołtun skazany na karę śmierci za zabójstwo czternastoletniej i ośmioletniej dziewczynki.
Postanowiłam, że zbadam tę starą historię i zrobię o niej projekt na zajęcia dziennikarskie, które mamy w szkole. Zajęłam się jednak kopaniem robaków, piciem mięty i przycinaniem tui pana Jana – i zapomniałam. Mama mówi, że czasem miewam trudności, żeby skupić uwagę na jednej rzeczy. Pan Jan mówi, że powinnam trenować uważność. Że on tak robi i dlatego nie zwariował, i dożył dziewięćdziesiątki.Rozdział 5. Maria Rosa
Teraz
Nienawidziłam hałasów. Lubiłam ciszę, ceniłam ciszę i zgrozą napawało mnie zakłócenie tej ciszy. Na szczęście dla siebie byłam zupełnie głucha. Właściwie: głucha jak pień.
Zastanawiałam się czasem, skąd wzięło się to powiedzenie. Czemu to akurat pień miał być głuchy? Nie miałam pojęcia. Coraz mniej już wiedziałam i coraz mniej pamiętałam. W tym roku miałam skończyć siedemdziesiąt pięć lat. Ceniłam sobie spokój i nie znosiłam towarzystwa, byłam samotna i wdzięczna losowi za tę samotność. Niechętnie wychodziłam z domu, z niechęcią też kilka razy w tygodniu przyjmowałam panią z PCK. Jej ruchliwość i wszechobecność przerażały mnie.
Sama nigdy nie byłam tak aktywna, nawet w młodości. Zresztą, nie pamiętałam już swojej młodości – skończyła się, kiedy miałam czterdzieści kilka lat. Osiwiałam w ciągu jednej nocy i do dziś nie ufarbowałam włosów. Nosiłam je spięte w ciasny kok.
Kiedy chciałam nawiązać kontakt z ludźmi, włączałam aparat słuchowy. Normalnie wyciszałam go. To wyciszenie nazywałam „strefą zero” i najbardziej lubiłam przebywać właśnie w tej strefie.
W domu ze szczelnie zamkniętymi oknami.
– Znowu, słoneczko, zapomniałaś przewietrzyć – powiedziała opiekunka.
Nienawidziłam, kiedy ktoś traktował mnie jak dziecko i mówi zdrobnieniami, udawałam więc, że nie słyszę – choć tym razem nie wyciszyłam dźwięku w aparacie.
Podałam opiekunce kartkę z listą zakupów, do której metalowym spinaczem przypięty został banknot pięćdziesięciozłotowy.
– To chyba nie wystarczy, kochana. Tyle tych zakupów, a wszystko podrożało – nie żyjemy już w latach osiemdziesiątych – syknęła opiekunka, ale wzięła listę i pieniądze, i dysząc, zaczęła wsuwać nogi w brzydkie klapki.
– Jak wrócę, to trochę ci tu, słońce, posprzątam, bo sama to masz dwie lewe rączki – mruczała pod nosem.
– Nie sprzątać, nie sprzątać, zakupy i do domu – wybełkotałam, nerwowo kołysząc się przy drzwiach. Źle znosiłam upały, a tegoroczne lato było wyjątkowo gorące.
– Ja muszę wykonywać swoje obowiązki. Ktoś przyjdzie do domu, zobaczy bałagan…
– Nikt nie przyjdzie, nikt nie przyjdzie. – Żeby się upewnić, że opiekunka zrozumiała, powtórzyłam te słowa dwa razy.
– No jak sobie chcesz, słodziutka, jak sobie chcesz – wymamrotała i wyszła po zakupy.
Zamknęłam za nią drzwi. Jedyne, na co miałam ochotę, to zaszyć się w pokoju, do którego tylko ja mogłam wchodzić. Klucz do niego nosiłam zawsze na szyi, żeby ta wścibska baba nie mogła tam zajrzeć i pohańbić mojego świętego miejsca.
Musiałam poczekać do wieczora. Wieczorem otworzę pokój kluczem, ale dopiero wtedy, kiedy zostanę zupełnie sama. Włączę strefę zero. Jeszcze bardziej odetnę się od tego, co na zewnątrz.Rozdział 6. Julia
Teraz
Bardzo lubię plotkować z moją mamą, ona do tego wyśmienicie się nadaje. Z panem Janem jest trochę trudniej, bo on nie jest skory do plotek i wszystko trzeba z niego wyciągać. Świetnie plotkuje się także z opiekunką z PCK, która przychodzi do wielu starszych osób na naszym willowym osiedlu. „Willowe osiedle” to taki zwrot lamus – tak naprawdę to zwyczajne osiedle Leśna Przystań. Brzmi to trochę jak nazwa domu starców i, jakby się zastanowić, to jest to taki trochę dom starców. Dookoła wiele prawie stulatków – no, nie aż stulatków, ale na pewno staruszków. Mieszanka młodości i starości. Mama twierdzi, że to dobrze, że starość ma być widoczna i ma się mieszać z młodością. Bo młodość to witalność, a starość to często mądrość i doświadczenie, i jak te rzeczy się wymieszają, to świat jest lepszy.
Nie wiem, czy się z tym zgadzam. Świat wydaje mi się całkiem znośny, ale może to dlatego że mam normalnych starych – żadnych odjazdów. Nie jestem na nic chora i, o dziwo, nie jestem nawet na nic uczulona. Matka nie wciskała mi do łapy telefonu, gdy miałam trzy lata, żebym zajmowała się sama sobą, raczej zawsze miała dla mnie czas. To w sumie śmieszne, że najpierw rodzic sam daje dziecku telefon, a chwilę później biadoli, że dzieciak jest uzależniony. Jeśli ma pretensje, to raczej powinien je mieć do siebie? Rodzice mojej przyjaciółki, Marleny, rozwiedli się w zeszłym roku. Marlena próbowała uciekać z domu i naprawdę jej odwaliło. Matka zawlekła ją do psychologa. Po tym rozstaniu Marlena jest twardsza i bardziej zamknięta w sobie. Powiedziała, że nie wierzy w głupią miłość. Że ojciec niby tak matkę kochał, a poszedł za pierwszą lepszą suką.
Kundel. Mówi o ojcu „kundel”. Kiedy powiedziałam o tym mojej mamie, bardzo jej się ta terminologia nie spodobała. Trudno, życie nie zawsze ma się podobać, jest, jakie jest. Jak mówi pan Jan – jest, jak jest, i będzie, jak będzie. Bez sentymentów i rozpamiętywania.
Ja się jednak cieszę, że mój tato nie jest kundlem i nie ugania się za sukami, choć mama jest już taką staruchą.
Ojciec chyba naprawdę matkę kocha. Podobno zakochał się w niej, gdy zobaczył ją pierwszy raz. Wysiadła z samochodu, szła przez trawnik z rozwianymi włosami i wydała mu się najpiękniejszą kobietą na Ziemi. Dobrze, że mają takie romantyczne wspomnienia. Lubię słuchać ich starych historii. W sumie te historie nie są jeszcze aż tak strasznie stare…
Ale wystarczająco stare.
Pogoda się kiepści, ale upał nie zelżał. Dobrze, że mieszkamy w lesie, bo drzewa – oprócz żuków i pająków – dają nam też przynoszący ulgę cień. Wystarczy, że pozwolimy drzewom rosnąć, a uratujemy nasz świat. To już ostatni dzwonek, żeby to zrozumieć.
Kocham przyrodę. Być może nawet kocham ją bardziej niż inni i nie uważam, że powinna nam służyć. Uważam, że powinniśmy współistnieć w symbiozie, bo jesteśmy jej częścią.
Każde ogniwo jest ważne.
– Chcesz coś do jedzenia? Jesteś głodna? – Matka weszła do domu. Włosy miała upięte w ten swój dziwaczny koczek. – Ojciec już wrócił?
– Ojciec w pracy, ty w domu. Zrób mi jakąś niespodziankę. Nie jestem bardzo głodna, ale mogę coś zjeść – odpowiedziałam, patrząc, jak wchodzi po schodach i zabiera się do mycia rąk.
– Odgrzeję wczorajsze spaghetti.
– Za gorąco na spaghetti. Może kisiel?
– Kisiel na obiad? No okej… – Mama po powrocie z pracy zwykle gada sama do siebie. To znaczy niby mówi do mnie, jakby nie zgadzała się z moją propozycją, ale później najczęściej robi wszystko dokładnie tak, jak ja tego chcę. – Jak ci się podobają nasi nowi sąsiedzi? – zapytała i jak zwykle wcale nie oczekiwała, że jej odpowiem. Wywaliła za to tyradę: – Ja jestem nimi zachwycona, tacy mili ludzie. Wymodliłam sobie takich sąsiadów. Dobrze im z oczu patrzy.
W sumie są mi obojętni. Szkoda, że nie mają żadnych dzieciaków.
– Mamo, ale ty wszystkich lubisz. Nie widzisz, że ludzie mają wady. Każdy jest taki wspaniały. A później się okazuje, że nie do końca… Mnie sąsiedzi są obojętni, żałuję tylko, że Agnieszka się wyprowadziła. Ona była super.
– Była super, ale jej mąż już nie. Niby wszystko fajnie, ale ze schodów potrafił ją zrzucić… Strach mieć takiego chłopa. I strach, że ona, mając małe dzieci, godziła się na coś takiego.
Matka postawiła na stole dwa kubki z kisielem.
– Jaki to smak?
– A nie wiem, wyrzuciłam już opakowanie.
– Agnieszka może kiedyś od niego odejdzie, podobno uspokoił się po ich wyprowadzce z naszego osiedla, może to był taki epizod? Nie zrzuciłaś nigdy taty ze schodów? – Uśmiechnęłam się.
– Wyobraź sobie, że nigdy! On mnie zresztą też nie zrzucił. A mówią, że policjanci są agresywni.
– No, na pewno nie tata! Zero agresji. Chodzący spokój.
– Jak było wczoraj u pana Jana? Robaki wykopane, ogród obrobiony?
– Tak, sprawa ogarnięta. Narzekał na opiekunkę z PCK. Podobno straszna prostaczka.
– Może ty zacznij mu pomagać, zakupy zrób – choć nie wiem, czy też nie okażesz się prostaczką. Nasz pan Jan jest wymagający, kto by pomyślał…
– Mogę mu to zaproponować, ale to jest duża odpowiedzialność. Zakupy to jeszcze mogłabym odwalić, ale nie lubię sprzątać.
– Odwalić to się można od kogoś, a zakupy się robi. – Matka powiedziała do mnie tonem językowej purystki.
– Przestań już ględzić! – Zaśmiałam się.
– No, to co myślisz o nowych sąsiadach? Ten pan Adrian to nawet taki całkiem, całkiem. Ona zresztą też ładna. I drzew w ogródku nie powycinają, bo już z nimi o tym rozmawiałam: że się bardzo kurzy od drogi i że jak wytną, to sobie ściągną na głowę okropny kłopot.
– Oni mają w ogrodzie sadzawkę, myślisz, że ją zakopią? Od tej sadzawki to tylko pełno komarów.
– Julka, tu zawsze będzie pełno komarów. Tereny bagienne, czytałam o tym. Tu były takie sadzawki, nim wybudowali nasze domy. Bagna musieli suszyć. Dlatego teraz jeszcze jest tyle żab i ślimaków.
– I dzięciołów!
– Dzięcioły z bagnami nie mają nic wspólnego, moja ty biolożko!
– Ble, ble, ble… Moja mama wszystko wie.
– Przyniosłam artykuł. O Bagiennych Ludziach. Podobno dawno, dawno temu na tych terenach panował kult bagiennych. Nie wiem, na czym polegał, ale się dowiem.
– Pewnie straszna nuda – wymamrotałam.
– Straszna nuda to jesteś ty. – Matka umyła nasze kubki i włączyła telewizor.
Nie obraziłam się. Staramy się na siebie nie obrażać, a nawet jeśli się pokłócimy – to musimy się przed zachodem słońca pogodzić.
Moja matka na starość robi się religijna, a tak podobno radzi papież Franciszek.
My z ojcem nie jesteśmy religijni. To nas do siebie upodabnia. I jeszcze to, że ja również chciałabym być w przyszłości policjantką. Łapać tych skurwieli i ich zamykać.