Dom ruin i korzeni - ebook
Dom ruin i korzeni - ebook
W nadmorskim dworze nad jedną z sióstr nadal ciąży klątwa…
Kontynuacja bestsellerowego gotyckiego thrillera fantasy Dom soli i łez to emocjonująca historia o zakazanej miłości, obezwładniającej ambicji i koszmarach, od których trudno się uwolnić.
Pomimo marzeń o dalekich podróżach Verity Thaumas pozostała w rodzinnej posiadłości Highmoor razem ze starszą siostrą Camille, a pozostałe siostry rozproszyły się po Arkanii.
Kiedy Mercy wysyła do nich wiadomość, że księżna Bloem – żona słynnego botanika – chce zlecić Verity namalowanie portretu jej syna Aleksandra, dziewczyna postanawia skorzystać z nadarzającej się okazji. Camille jednak nie może się na to zgodzić. Wreszcie musi wyjawić młodszej siostrze prawdę: Verity wciąż widzi duchy, tylko… o tym nie wie.
Oszołomiona Verity ucieka do Bloem, gdzie czarujący, dowcipny i niewiarygodnie przystojny Aleksander kradnie jej serce. Ale wkrótce dziewczynę zaczynają nękać makabryczne wizje, a spod mglistej fasady wyłania się mroczna strona Bloem…
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67931-26-7 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pędzel był zbyt mokry.
Farba przesiąkała przez włosie dzika i spływała strugami pełnymi grudek, tworząc zgrubienia na linii, która miała być równiutka.
– Nie ruszaj się. – Wytarłam pędzel w szmatkę. Prawie nie poruszając wargami w obawie, że zniszczę tę chwilę i na zawsze utracę jej magię, szepnęłam: – Jeszcze moment.
Kąciki ust Artiego zadrżały, jakby z trudem powstrzymywał śmiech.
– Już prawie skończyłam – zapewniłam go. – Tylko…
Musnęłam pędzlem płótno, by uchwycić błysk szelmowskiej radości w oczach mojego siostrzeńca.
– Gotowe. Idealnie.
– Chcę zobaczyć! Chcę zobaczyć! – zawołał Artie, porzucając swoją staranną pozę i prawie potykając się o własne nogi, gdy podbiegał do sztalugi.
Mina mu zrzedła.
– Przecież ja wcale tak nie wyglądam… prawda?
Przyjrzałam się krytycznie swojemu dziełu, a potem znów popatrzyłam na chłopca. Miał gęste, pofalowane, ciemne włosy, takie jak moje większości Thaumasów, i malutki nosek po ojcu.
– Myślę, że dobrze uchwyciłam podobieństwo.
– Bardzo dobrze – rozległ się głos od progu.
– Mama! – zawołał chłopiec i pobiegł uściskać matkę. – Skończyliśmy?
Camille uniosła pytająco brew. Odłożyłam paletę i skinęłam głową.
– Tak, skończyliśmy.
Camille cmoknęła chłopca w czubek głowy, nim odbiegł korytarzem, tryskając energią.
– Był grzeczny? – zapytała, gdy weszła do Niebieskiego Pokoju, by lepiej się przyjrzeć portretowi.
Jej bursztynowe oczy dostrzegały wszystko.
– To przyszło do ciebie dziś rano – powiedziała, wręczając mi grubą kopertę z kilkoma pałacowymi pieczęciami.
Co za ulga.
– Trochę się wiercił, ale trudno się dziwić. – Wsunęłam kciuk pod klapę koperty. Chciałam czym prędzej ją rozerwać i przeczytać list od siostry.
Pohamowałam się jednak, widząc, jak Camille przygląda się obrazowi.
– Jest piękny – skomplementowała mnie. – Nie mogę uwierzyć, że mój syn ma już pięć lat. Kiedy to minęło?
Moja siostra odgarnęła z twarzy kosmyk lśniących kasztanowych włosów i musnęła palcami skórę przy kąciku oka w poszukiwaniu nieistniejących zmarszczek, których pojawienia się tak się bała.
– Wiesz, zbliżają się moje urodziny – wspomniałam, siląc się na obojętność.
Skrzywiła się, jakbym ją o coś oskarżała.
– Verity, na pewno bym o tym nie zapomniała.
– Nie chodziło mi o… Tylko… Może mogłybyśmy porozmawiać o tym, co zrobimy z tej okazji? – Odwróciłam się na stołku i uniosłam wzrok. – Pomyślałam, że mogłybyśmy pojechać na kontynent. Do stolicy. Mercy mówi…
– Mercy nie ma tu nic do powiedzenia – odparła Camille i rzuciła okiem na kopertę leżącą na moich kolanach.
Widziałam, że ma ochotę ją zabrać i przeczytać list, ale tylko podeszła bliżej i zaczęła się przyglądać pociągnięciom pędzla.
– Mówi, że jeślibyśmy chciały, to nadal mogę zostać przedstawiona na dworze. Większość dziewcząt jest przedstawiana przed osiemnastym rokiem życia, ale…
Zamilkłam na westchnienie siostry.
– Bardzo chciałam cię tam zabrać, gdy miałaś szesnaście lat. Wiesz o tym.
– Tyle że byłam na Hesperusie i pomagałam Annaleigh z dzieckiem – dodałam, bo znałam już na pamięć jej wszystkie wymówki. – Ale w zeszłym roku…
– W zeszłym roku byliśmy w środku remontu wschodniego skrzydła. To nie była dobra pora na długie kosztowne wyprawy.
– Wiem – odparłam, zakładając kosmyk włosów za ucho.
Szukała zaczepki i wiedziałam, że jeśli zacznie kłótnię, to nie będę w stanie nic zrobić.
– Wiem, wiem… Ale teraz… Remont zakończony, dzieci są dość duże, by podróżować… Jestem pewna, że wszyscy chcielibyście zobaczyć Arcannię.
Camille potrząsnęła głową. Odwróciła się od płótna i rozejrzała po pokoju, jakby szukała czegoś, co wymagałoby poprawki. Podeszła do szezlonga i zaczęła trzepać poduszkę, aż ta zesztywniała niczym beza.
– O nie. Dzieci na pewno nie pojechałyby z nami na dwór. Zostałyby w domu z guwernantką.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze, a ogarniająca mnie nadzieja była jak tratwa ratunkowa dla tonącego.
– Ale my… mogłybyśmy? Och, Camille, pomyśl, jak byłoby cudownie! Nie odwiedzałyśmy kontynentu, od kiedy Mercy przeniosła się na dwór. Annaleigh też mogłaby pojechać i jestem pewna, że Honor by się do nas przyłączyła. Foresia jest w gruncie rzeczy niedaleko stolicy, a może nawet Lenore…
Zamilkłam, jak zawsze, gdy padało imię mojej siostry Lenore.
Moja trzecia co do starszeństwa siostra była dla mnie niezgłębioną tajemnicą.
– Lenore to Lenore. Nie sądzę, aby… – Camille przesunęła znów dłonią po włosach, jakby musiała się upewnić, że wszystko jest na swoim miejscu. – To brzmi… Mogłoby być całkiem przyjemnie – przyznała. – Ale twoje urodziny są już za tydzień. Nie damy rady wszystkiego tak szybko przygotować. Podróż, nawet naszym najszybszym kliperem, zajęłaby cały dzień. Może zorganizujemy wyjazd jesienią? Przed Świętem Sztormów.
Posmutniałam.
Nie zorganizujemy. Pogoda się popsuje. Bliźniaki się rozchorują. Do tego czasu Camille wymyśli jeszcze z dziesięć powodów, dla których nie pojedziemy, i żadnego nie będę mogła zaprotestować, bo jest starsza i mądrzejsza, a do tego jest księżną. I co prawda mogłabym z nią dyskutować, gdyby chodziło tylko o te dwie pierwsze sprawy, ale jej tytuł onieśmielał niczym forteca na szczycie wzgórza. Otoczona kamiennym murem z kolcami. I fosą.
Camille podeszła do olbrzymich okien wychodzących na klify Solnej. Wyglądała pięknie na tle mrocznego krajobrazu, a moje palce aż się rwały, by ją naszkicować. Wyobrażałam sobie pierwsze mocne linie, delikatnie zagięte, by podkreślić obrys jej śliwkowej sukni. Komponowałyby się doskonale z grubymi krótkimi kreskami, których użyłabym do narysowania klifów.
– Powinnyśmy jednak coś zrobić – stwierdziła. – Może urządzimy przyjęcie?
Zaskoczyła mnie tak, że nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Kiedy Camille coś sobie postanowiła, to była w tym równie nieustępliwa, co nadciągające zimą sztormy.
– Co o tym sądzisz? – zapytała, odwracając się do mnie i wbijając we mnie stanowczy wzrok.
– Sądzę… że to wspaniały pomysł! Ile osób możemy zaprosić? Mercy mówiła, że księżniczki chcą nas odwiedzić. Wiosna to doskonały moment na ich wizytę w Highmoor. A jeśli przyjedzie Beatrice, to pewnie też Phinneas. Och! Następca tronu! Na moich urodzinach! – Serce zabiło mi mocniej na wspomnienie opowieści Mercy. – Podobno uwielbia tańczyć. Może urządziłybyśmy bal! Oczywiście nie jakiś bardzo wystawny. Wiem, ile to pracy, ale…
– Wystarczy! – Camille przerwała mój potok myśli niczym taran. – Verity, za bardzo się podnieciłaś.
– Wcale nie – zapewniłam, chociaż mówiąc to, czułam, jak się rumienię.
Moja wyobraźnia często zagalopowywała się jak rozbrykany źrebak.
– Jesteś czerwona jak burak – stwierdziła Camille. – Przepraszam, nie chciałam rysować przed tobą wizji wielkiego przyjęcia. Chodziło mi o miły rodzinny obiad. Coś kameralnego. Kucharka chciała wypróbować jakieś przepisy z nowalijkami. Bylibyśmy sami. I oczywiście zaprosilibyśmy Annaleigh i Cassusa.
– Och… oczywiście – odparłam przygnębiona.
Siostra podeszła do regałów z książkami i zatrzymała się przy niewielkim portrecie naszych wszystkich sióstr.
No, prawie wszystkich.
Wtedy było nas osiem. Na początku zaś dwanaście, ale trzy najstarsze – Ava, Octavia i Elizabeth – odeszły jedna po drugiej krótko po tym, jak nasza matka zmarła w połogu po moich narodzinach.
A dziesięć lat później Eulalie poszła w ich ślady, gdy spadła z klifów, na których tle stała teraz Camille. Trojaczki zmarły kilka miesięcy później – a w każdym razie dwie z nich – w kolejnym tragicznym wypadku. Rosalie i Ligeia. Zostawiły samotną Lenore, jak zestaw srebrnych sztućców, w którym brakuje noża i widelca. Chociaż miałam wtedy już sześć lat, to nie pamiętam ich śmierci, tylko jej skutki. Lenore zamknęła się w sobie, niczym żywy trup o pustych oczach i ponuro zaciśniętych ustach.
A potem… Tata i Morella, moja macocha. Wybuchł straszny pożar, który strawił prawie cały dwór. Powinnam pamiętać tę noc – z opowieści wiem, że rozpętała się wtedy tak okropna burza śnieżna, jakiej dawno nie widziano na naszych wyspach – ale nic nie potrafię sobie przypomnieć.
Moim pierwszym wspomnieniem jest słoneczne popołudnie na Hesperusie, maluteńkiej wysepce wysuniętej najdalej na zachód spośród wysp Salann, gdzie mieszka druga co do starszeństwa z moich sióstr, Annaleigh, która opiekuje się latarnią morską. Spędziłam tam część dzieciństwa z dwiema innymi siostrami, Honor i Mercy, gdy odbudowywano Highmoor. Camille nalegała, by zachować tyle elementów pierwotnej konstrukcji budynku, ile tylko będzie się dało. Reszta została starannie odtworzona; każdy detal odwzorowano tak, by wyglądał jak przed pożarem. Jasnoszare ściany wznosiły się na cztery kondygnacje, ukoronowane niebieskozielonym dwuspadowym dachem. Dwór składał się z dwóch rozległych skrzydeł i ogrodu zimowego z sadzawkami pełnymi karpi i pierzastymi palmami. We wszelkie święta na cześć naszego patrona, boga Pontusa, władcy mórz, wykorzystywano wielką salę. Innej, olbrzymiej, lśniącej sali balowej nie używano prawie nigdy. Wszystko było takie samo, jak za mojego wczesnego dzieciństwa, chociaż nic z tego nie mogłam sobie przypomnieć.
Camille i Annaleigh mówią, że to zrozumiałe, że nie utrwaliły mi się wspomnienia tamtych ponurych chwil. Żałują, że one same nie potrafią o nich zapomnieć; o tym, jak bolesne bywa życie. Ale dla mnie nie ma w tym nic zrozumiałego.
Ich twarze – mojego ojca, matki i sióstr – prześladują mnie, chociaż nie pamiętam, jacy byli za życia, kiedy tu mieszkali.
Pozostają mi tylko rozmieszczone wszędzie portrety, wiszące na ścianach, ustawione na półkach, biurkach czy sekretarzykach. Choć nie powinnam tak dobrze znać ciepłego, naturalnego uśmiechu Eulalie czy olśniewającego, rdzawego koloru loków Rosalie, mogę je w każdej chwili namalować. Idealnie pamiętam owal twarzy siostry, łuk jej brwi. Wiem, jak tata przekrzywiał głowę, gdy się zamyślił, jak lśniły oczy mamy, ale nie pamiętam dźwięku ich głosów ani nie wiem, jaką pijali kawę. Czy razem z tatą spędzaliśmy czasem popołudnia na trawie, wpatrując się w chmury? Czy w zatoczkach powstających w czasie odpływu przy zachodnim brzegu pływały moje siostry, a ich długie, blade ręce odznaczały się na tle czarnego piasku?
Ten dom zawsze wydawał mi się pełen duchów. Nie tych kiczowatych, białych prześcieradłach, potrząsających łańcuchami, lecz straconych wspomnień. Wspomnień, których nigdy nie będę mogła nazwać swoimi.
Camille poprawiła rodzinny obraz i złożyła razem dłonie na znak podjętej decyzji.
– To co? Obiad rodzinny? Jak ci się podoba ten pomysł?
Spojrzała na mnie z nadzieją promieniejącą z całej jej postaci, począwszy od lekkiego uśmiechu, a kończąc na czubkach palców muskających aksamitne oparcie fotela.
Nie mogłam się zdobyć na to, by się nie zgodzić.
I właśnie dlatego mając siedemnaście, prawie osiemnaście lat, wciąż mieszkałam w Highmoor, opiekując się siostrzenicami i siostrzeńcem, patrząc, jak rosną, a życie mojej siostry nabiera kolejnych barw, podczas gdy moje zdawało się blednąć. Potrzebowała mnie. Potrzebowała mnie tutaj. Dlatego tłumiłam moje marzenia o podróżach i przygodach, moje ambicje i pragnienia. A te wcale nie chciały się poddać. Zawsze były blisko, stały się częścią mnie, prosiły, błagały o spełnienie. O coś więcej niż ten dom, więcej niż te wyspy.
Niech Pontus ma mnie w swojej opiece, ale pragnęłam czegoś więcej.
– Wspaniale. – Zmusiłam się do uśmiechu.
Dla niej.
Dla mojej siostry.ROZDZIAŁ 2
Kochanie, podaj mi szczotkę – powiedziała Hanna.
To był jeden z tych rzadkich momentów, gdy w domu panowała cisza, kilka godzin po kolacji, gdy dzieci leżały już w łóżkach i nie było słychać ich głosów. Dni stawały się dłuższe, więc zasłoniłam okna przed światłem. Aksamitne zasłony sprawiały, że pokój wydawał się przytulniejszy, i otaczały mnie ciszą.
Usiadłam przed toaletką, ubrana w długą batystową koszulę nocną w kolorze kości słoniowej i mój ulubiony jedwabny szlafrok. Za moimi plecami Hanna, moja niania, przyjaciółka i powiernica, kręciła się po pokoju, sprzątając i ścieląc łóżko. Następne w naszej rutynie było czesanie, a potem herbata. Od lat miałyśmy taki sam wieczorny rytuał.
Hanna wysunęła grzebień z moich ciemnych włosów i zaczęła przeczesywać fale palcami w poszukiwaniu jakichś zapomnianych spinek. Wrzucała je do stojącego na prawo ode mnie naczynka – muszli, którą Artie znalazł zeszłego lata na plaży. Wypolerował jej wnętrze na błysk i wręczył mi ją z dumnym uśmiechem.
– Przyszedł list od Mercy. – Nachyliłam się po kopertę, którą przed obiadem ukryłam w szufladzie.
– I jak się ma nasz głuptasek? – Hanna wprawnymi ruchami rozczesywała końcówki moich włosów, uważając, by ich nie szarpać.
Złamałam pieczęć i sięgnęłam do koperty. W środku znalazłam list od Mercy, tylko jedną stronę zapisaną zaokrąglonym, lekkim charakterem pisma – w tym tygodniu nie napisała zbyt wiele – i drugą kopertę zaadresowaną do mnie przez kogoś nieznajomego. Obróciłam ją i przyjrzałam się pieczęci – misterne ukwiecone pnącza opadały na płonące serce.
– Znasz ten herb? – Uniosłam list ku Hannie.
– Wygląda na Ludzi Płatków. Z Bloem – dodała.
Bloem było malutką prowincją blisko centrum Arcannii. Ludzie z tamtego regionu czcili Arinę, boginię miłości, piękna i sztuki, a Bloem słynęło jako najwytworniejsze i najbardziej kosmopolityczne miejsce w kraju. Nawet stolica wypadała przy nim blado. W Bloem było tyle samo domów mody, co teatrów i salonów literackich.
A przynajmniej tak czytałam.
Zamyślona przesunęłam palcem po pieczęci. Odlano ją z wosku w kolorze głębokiego fioletu, co było symbolem szlachectwa.
– Chyba nie znam nikogo z Bloem?
Hanna zmarszczyła brwi.
– Z tego, co wiem, to nie. Może list Mercy wszystko wyjaśni?
Skinęłam głową, odłożyłam kopertę i sięgnęłam po niego.
– „Najdroższa Verity” – ze względu na Hannę czytałam na głos. – „Przegapiłaś wczoraj cudowne przyjęcie. Przyszło mnóstwo gości. Oczywiście karnet miałam zapełniony, ale udało mi się okrążyć salę z księżniczką Beatrice, chociaż oczywiście udawałyśmy, że to tylko dla zabawy. Tak czy inaczej, mam czasem wrażenie, że ta dziewczyna doprowadzi mnie swoimi wdziękami do szaleństwa.
Wśród gości byli książę i księżna Bloem, Gerard i Daupnine Laurent. Mają olbrzymi dom w Arcannii, a do tego rodzinną posiadłość na wsi – Chauntilalie. Wraz z Beatrice i Euphemią zatrzymałyśmy się tam rok temu podczas letniego objazdu. Jest taką cudowną, smutną ruiną. Pola lawendy i mnóstwo małych pagórków i dolin, sielankowe widoki. Byłabyś zachwycona”.
Przerwałam, by pomyśleć o tym, jak by to było pojechać po prostu w podróż po królestwie. Wyglądało na to, że Mercy spędza pół życia, podróżując z dworem jako towarzyszka księżniczki. A z jej opowieści wcale nie wynikało, że to ciężka harówka, jak twierdziła Camille.
– „Dauphine złożyła mi wczoraj po południu niezapowiedzianą wizytę w moim apartamencie i pogadałyśmy przy herbacie. Była zachwycona wiszącymi u mnie obrazami twojego autorstwa: tym małym ze wschodem słońca nad Selkirk, kałuży z tym słodkim krabem i oczywiście moim portretem. Wypytywała o nie ze szczegółami i bardzo się ucieszyła, słysząc, że znam autorkę”.
– Kto by pomyślał – powiedziała Hanna, czesząc włosy na czubku mojej głowy. – Księżnej spodobały się twoje prace!
Zamknęłam na chwilę oczy, by napawać się jej delikatnością, po czym wróciłam do czytania.
– „Podczas kolacji siedziałam obok księcia. Cóż za miły starszy pan! Zapytał, czy mogłabym przekazać ci ten list od Dauphine. Wyobraź sobie, że postanowili dać ci zlecenie, droga siostrzyczko. Jak cudownie! Oczywiście powinnaś od razu je przyjąć i pamiętać, by podczas podróży zatrzymać się na chwilę w stolicy. Bardzo za tobą tęsknię i chcę się tobą pochwalić przed przyjaciółmi. Proszę, przyjedź jak najszybciej.
Twoja kochająca Mercy”
– Zlecenie – powtórzyła Hanna.
Odłożyła szczotkę, szykując się do zaplatania mi warkocza.
– To dziwne – wyszeptałam, aż płonąc z ciekawości.
Nigdy jeszcze nie dostałam listu od kogoś spoza rodziny. Jeszcze raz przesunęłam palcem po fioletowej pieczęci, po czym złamałam ją.
Papier w kopercie był znacznie bardziej elegancki niż papeteria Mercy, gruby i kremowy, z brzegami ozdobionymi różowym złotem. Księżna miała piękny charakter pisma i używała atramentu w odcieniu intensywnego różu.
– „Droga panno Thaumas” – zaczęłam czytać, przysuwając list bliżej twarzy. Otoczyła mnie chmura słodkiego zapachu. To była perfumowana papeteria! – „Po pierwsze, chciałabym się przedstawić. Nazywam się lady Dauphine Laurent, księżna Bloem. Jestem znajomą twojej siostry Mercy i mam nadzieję, że my także się zaprzyjaźnimy. Po drugie, chciałam ci pogratulować talentu. Twoje prace są wspaniałe i nowatorskie. Bardzo mi się spodobał namalowany przez ciebie portret Marcy i podziwiam styl, w jakim ją uchwyciłaś.
Mój syn Aleksander w tym roku kończy dwadzieścia lat, a mój mąż chciałby uczcić tę okazję pierwszym dorosłym portretem syna, zgodnie z tradycją wszystkich dziedziców Laurent. Jak pewnie wiesz, w Bloem mamy kilka akademii i konserwatoriów. Przez ostatni miesiąc przejrzałam tyle teczek z pracami, że oczy mnie bolą, i szczerze mówiąc, nie pamiętam z nich choćby jednego rysunku. A w twoich obrazach jest coś, co mnie urzekło.
Mówiąc krótko, chcę, abyś to ty namalowała mojego syna. Oczywiście zapłacimy za twój trud i z chęcią ugościmy cię w Chauntilalie na czas pracy. Czekam na jak najszybszą odpowiedź. Urodziny Aleksandra są już za trzy miesiące, a wiem, że mojemu mężowi sprawiłoby radość odsłonięcie portretu właśnie w tym wyjątkowym dniu.
Z wyrazami przyjaźni,
Dauphine Laurent”
– Chcą, żebyś pojechała aż do Bloem, żeby go namalować? – zdziwiła się Hanna, wiążąc na końcu mojego warkocza granatową wstążkę.
Dotknęła czubka mojej głowy na znak, że skończyła.
Aż do Bloem…
Serce zabiło mi szybciej. Moja pierwsza prawdziwa przygoda!
Wstałam tak gwałtownie, że uderzyłam kolanem o toaletkę i prawie przewróciłam świecę. Złapałam ją w ostatniej chwili, ale rozlałam paskudny wosk na marmurowy blat. Annaleigh co roku dawała mi na urodziny całe pudło tych świec. Zamawiała je specjalnie dla mnie, bo podobno jako dziecko uwielbiałam ich zapach – okropną mieszankę soli morskiej i szałwii. Teraz ich nie znosiłam, ale Camille upierała się, by ich używać, gdyż tak wytworny podarek nie powinien się marnować.
– Powinnam od razu odpisać – stwierdziłam i podeszłam do biureczka przy kominku. Usiadłam, sięgnęłam po kartkę i kałamarz, który oplatały ramiona srebrnej ośmiornicy, symbolu Thaumasów. Mojej papeterii daleko było do eleganckich listów, które dostałam.
Camille kupowała dla mnie papier u sklepikarza na Astrei, zrobiony z miazgi krasnorostów. Kartki były chropowate, z nierówno rozłożonymi włóknami, i miały zielonkawą barwę. Dotychczas doskonale spełniały swoje zadanie – nadawały się na listy do sióstr i na rysunki dla bliźniaczek i Artiego. Teraz jednak przesunęłam po nierównej powierzchni dłonią, zastanawiając się, czy nie powinnam znaleźć czegoś ładniejszego, by napisać odpowiedź.
– Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – zapytała Hanna, odwracając się do stolika z herbatą. – Wiesz, że twoja siostra będzie miała coś do powiedzenia na ten temat.
– I to sporo – odparłam, stanowczym ruchem przykładając pióro do papieru. Jego jakość nie miała znaczenia. Istotna była treść wiadomości. – Zawsze ma coś do powiedzenia.
Hanna przyniosła mi filiżankę herbaty cynamonowej, oparła się o moje krzesło i zaczęła mi czytać przez ramię. Czułam na karku jej wzrok, jakby ważył tonę.
– No i? – zagadnęła.
– No i… – Kiedy zapisywałam moje imię, stalówka zgrzytnęła o kartkę, jakby znacząco. – W przyszłym tygodniu kończę osiemnaście lat. Będę dorosła. Camille nie może już decydować o całym moim życiu. Jeśli ci ludzie – tak mili i szanowani – chcą mnie zaprosić do swojego domu i zapłacić mi za malowanie, to ja się na to piszę. Nie mogę wiecznie mieszkać u siostry.
– To także twój dom – przypomniała mi Hanna. – Zawsze tak było.
– Niezupełnie. Od kiedy Camille go przejęła, już nie. Nawet nie pamiętam, jak to było, zanim ona została jego panią – przyznałam, chociaż Hanna doskonale o tym wiedziała.
Zwykle wieczorami opowiadała mi o moim dzieciństwie, o czasach, których nie pamiętam. Siadałyśmy na sofie i piłyśmy herbatę, a ona snuła opowieści. Byłam jedynym dzieckiem pod jej opieką. Marina, Elodie i Artie mieli własną nianię, znacznie młodszą od Hanny kobietę o imieniu Callabeth. Camille przyznała mi się kiedyś, zaraz po urodzeniu bliźniaczek, że nie chciała, by przywiązały się do Hanny, tak już starej i słabowitej, by ich dzieciństwo nie zostało skażone żałobą po niej.
Biorąc pod uwagę nasze dziecinne lata, trudno było się dziwić, że chciała ochronić swoje dzieci przed podobnym bólem do tego, który ją spotkał. A ja byłam bardzo zadowolona, że mam Hannę tylko dla siebie.
– Pomyśl, jak tu będzie miło, gdy wyjadę na trochę – dodałam ze sztucznym uśmiechem.
Czym Hanna się wtedy zajmie? Camille nie zwolniła jej jeszcze ze względu na lojalność. Od kiedy wróciłam do Highmoor, Hanna opiekowała się tylko mną. Mercy i Honor twierdziły, że są zbyt dorosłe, by potrzebować niani. Czy Hanna poczuła się dotknięta, że nie zapytałam jej o zdanie, nim przyjęłam zlecenie?
– Wreszcie będziesz mogła odpocząć i zabrać się za robótki, o których ciągle opowiadasz.
Hanna uwielbiała szyć i była dumna ze swoich haftów, ale tak często pochłaniały ją obowiązki związane ze mną, że nie miała czasu sięgnąć po robótkę.
– Zanim się obejrzysz, będę z powrotem – obiecałam. – Przecież nie żegnam się na zawsze.
Opiekunka pociągnęła nosem i odwróciła się do stoliczka na kółkach.
– Pewnie nie. A skoro już skończyłaś pisać, to może chcesz, żeby ci opowiedzieć o tym, jak Annaleigh przemyciła do wanny na dole całą armię żółwi morskich?
– Żółwie morskie w wannie? – zawołałam, idąc za nią do saloniku. Opowiadała tę historię już z dziesięć razy, ale zawsze udawałam, że słyszę ją po raz pierwszy. – Co, u licha, przyszło jej do głowy?ROZDZIAŁ 3
To chyba już wszystko, pani Bennett. – Camille zlustrowała długą listę zakupów.
Zadowolona odznaczała ostatnie pozycje. Moja siostra traktowała te rzadkie wyjazdy na zakupy do Salten tak poważnie, jakbyśmy wybierały się na roczną wyprawę do jakichś niezbadanych dżungli.
– Och, tak przy okazji – wyjrzałam znad niewielkiej piramidki moich zakupów – ma pani więcej tych dużych szkicowników? – Pokazałam gestem, o jaki rozmiar mi chodzi. – Bardzo bym chciała jeszcze jeden. I poproszę o pudełko ołówków węglowych.
Camille skinęła głową.
– Kiedy już wszystko pani podliczy, pan Stammish dopilnuje, by zakupy trafiły na naszą łódź.
Pani Bennet przytaknęła i zajęła się spisywaniem rachunku dla Camille. Już po chwili Roland Stammish, służący mojej siostry, zaczął rozprawiać ze sklepikarką o tym, jak najlepiej wszystko zapakować, by sprawnie dostarczyć pudła do portu.
– Umieram z głodu. – Odwróciłam się z nadzieją do Camille.
Ta przyglądała się drewnianym zabawkom na wystawie.
Wiedziałam, że myśli o Artiem, gdy sięgnęła po małą żaglówkę. Nie cierpiała zostawiać dzieci w domu, ale bliźniaczki kłóciły się przez całe śniadanie. Elodie w końcu zakończyła spór, rzucając w siostrę bułeczką, ale źle wymierzyła i trafiła w srebrny dzbanuszek ze śmietanką, która rozprysnęła się po całym stole. Wściekłość Camille była nagła i niepowstrzymana.
– Camille? – zagadnęłam. – Zjemy obiad?
– Co? – Oderwała wzrok od łódeczki. – Nie, dziś raczej nie. Pora wracać. Roland będzie chciał…
– Proszę. – Zakręciłam kolorowym kołem. Spośród malowanych fal wyskoczyły figurki delfinów. – Już nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłyśmy razem, tylko we dwie. Nigdy nic nie robimy razem.
– Teraz jesteśmy razem, tutaj – zauważyła.
Odłożyła żaglówkę na wystawę i wytarła palce.
Ściągnęłam usta, jakbym się dąsała. Wszystko sobie zaplanowałam, ale sytuacja nie rozwijała się zgodnie z moimi oczekiwaniami.
– Na tej ulicy jest karczma. William mówi, że zawsze tam chodzisz, gdy przypływasz na Astreę.
– No tak – przyznała. – Mają doskonałą zupę rybną.
– Brzmi wspaniale. Przez całe te zakupy zgłodniałam. A ty?
Camille spojrzała na lśniący srebrny zegarek na nadgarstku. William wręczył go jej w prezencie zaręczynowym i obiecał, że zawsze będzie szanował czas Camille przeznaczony na sprawy jej księstwa. Podejrzewałam, że wyszła za niego wyłącznie dlatego, że jako jedyny nie próbował podważać jej władzy.
Westchnęła ciężko.
– Chyba mamy na to chwilę. Panie Stammish – zawołała. – Idę z siostrą na obiad. Proszę dać znać, gdy będzie pan gotowy do wypłynięcia.
To nie była prośba. Rzadko kiedy o coś prosiła.
Pohamowałam chęć, by podskoczyć z radości. Przez cały dzień chciałam powiedzieć Camille o liście od Dauphine Laurent, ale nie miałam okazji.
Hanna miała rację. Camille nie zgodziłaby się na to od razu. Należało ją przekonać. A jeśli to nie zadziała, zmusić. Już wcześniej przypieczętowałam swój los, dołączając moją pozytywną odpowiedź na propozycję wprost do korespondencji wychodzącej. Wykorzystałam moment, gdy Camille nie patrzyła. Nie miałam powodów podejrzewać, że siostra przegląda moją korespondencję, ale wolałam nie ryzykować.
Postanowiłam wyrwać się z tych wysp.
***
Siedziałyśmy przy stole zdecydowanie za dużym jak na nas dwie, usytuowanym w głębi karczmy, z dala od zgiełku głównej sali. A gdy Camille usiadła w najdalszym kącie, przysłoniętym drewnianym parawanem, zrozumiałam, że to jej stałe miejsce jako księżnej.
Rzadko wspólnie pływałyśmy na inne wyspy. Gdy Camille odwiedzała stocznie na Vasie czy błogosławiła początek sezonu rybackiego podczas wielkiej uroczystości na Selkirk, zwykle zabierała dzieci lub męża. Hesperus zostawiła pod opieką Annaleigh, sądząc, że nasza siostra doskonale zajmuje się latarnią morską. Całą rodziną uczestniczyliśmy w Święcie Sztormów na Astrei – tygodniowych obchodach w podziękowaniu Pontusowi za jego życzliwość. Gdy tak rozmyślałam o ostatnim roku, uświadomiłam sobie, że to jedyny przypadek, gdy razem opuściłyśmy Solną.
– Czemu chciałaś, bym dziś przypłynęła z tobą na zakupy? – zapytałam, gdy barmanka przyniosła nam zroszone kufle cydru i postawiła na dębowym blacie, którego nie wytarła, pozostawiając na nim galaktyki lepkich kręgów i pierścieni.
– Hm? – odparła roztargniona.
Spoglądała na główną salę, lustrując twarze zebranych mieszczan.
– Nigdy nie robimy razem zakupów. Zawsze zabierasz Rolanda po sprawunki do dworu, a dzieci wtedy, gdy trzeba zamówić nowe ubrania. Ostatni raz, gdy wzięłaś mnie ze sobą…
Próbowałam sobie przypomnieć. Przecież musiało tak być…
Ale nie zdołałam, więc tylko wzruszyłam ramionami.
Camille oderwała wzrok od baru i wbiła go w blat stołu.
– Nie sądziłam, że towarzyszenie mi w przymiarkach czy wycena nowych gontów by cię interesowały.
– No, pewnie nie, ale… zaskoczyłaś mnie dziś rano, gdy zapytałaś, czy popłynę z tobą. To było miłe zaskoczenie – wyjaśniłam.
Uniosła wargi w czymś na kształt uśmiechu i wzięła nieduży łyk cydru.
Czułam, że szuka jakiegoś neutralnego tematu do rozmowy, i wiedziałam, że jeśli chcę coś powiedzieć, to muszę to zrobić szybko.
Nabrałam powietrza, przypominając sobie przygotowywaną przez cały ranek przemowę, ale z moich ust padły zupełnie inne słowa.
– Chodzi o mnie? – wypowiedziałam słowa, których nie dało się cofnąć, a Camille wreszcie podniosła na mnie wzrok.
– O ciebie?
– Wydajesz się nieobecna, skrępowana czy… coś. Po prostu… mam wrażenie, że wolałabyś być gdzieś indziej, byle nie tu ze mną, i zastanawiałam się…
– Czy to przez ciebie – dokończyła za mnie.
Skinęłam głową i czekałam, aż zaprzeczy.
Camille przesunęła środkowym palcem po mokrym śladzie na stole.
– Nie chodzi o… ciebie – powiedziała w końcu, ale nie brzmiało to przekonująco. – Wiesz, jak bardzo cię kocham. I jak bardzo cenię sobie to, że jesteś z nami, ze mną, w Highmoor. Wszyscy to doceniamy. William traktuje cię jak młodszą siostrę. Dzieci cię uwielbiają.
– Więc w czym problem?
Camille skrzywiła się, gdy podeszła do nas barmanka z dużą tacą. Postawiła przed nami zupę rybną i koszyk grzanek. Sztućce brzęknęły o stół.
– Coś jeszcze, proszę pani? – zapytała.
– Dziękuję, Wyndo. Myślę, że to już wszystko.
Wynda skinęła głową i pomaszerowała do kolejnego stolika.
– Między nami jest czternaście lat różnicy – odezwała się wesoło Camille, wrzucając do zupy okrągłe grzanki. – Chętnie spędzałabym z tobą więcej czasu we dwójkę, ale… jesteśmy na różnych etapach życia. Zawsze tak było. Jestem żoną i matką. Mam pod opieką majątek i sprawy dworu. Jest tyle obowiązków, o których ty nie masz pojęcia i nie musisz się nimi przejmować. A ty…
– A ja… – powtórzyłam, świadoma, że żaden ciężar w moim życiu nie będzie dorównywać ciężarowi odpowiedzialności spoczywającej na ramionach mojej siostry.
Camille wyciągnęła rękę i ścisnęła moją dłoń.
– Bardzo, ale to bardzo się cieszę, że tu jesteś, że z nami mieszkasz. Wiesz, że Highmoor zawsze będzie twoim domem. Może nie okazywałam ci tego, jak bardzo to doceniam. Poprawię się. Spróbuję być lepszą starszą siostrą.
– Camille, nie chciałam sugerować, że…
– Poprawię się – obiecała.
– Cóż, prawdę mówiąc… chciałam z tobą porozmawiać o czymś jeszcze. – Wyciągnęłam z kieszeni list od księżnej.
Było coś okropnego w sposobie, w jaki Camille powiedziała, że Highmoor zawsze będzie moim domem. Same słowa brzmiały słodko, ale to, co sugerowały, sprawiało, że miałam duszę na ramieniu. Oznaczały, że nigdzie nigdy nie wyjadę. Nie nauczę się niczego nowego. Nie poznam przyszłego męża, nie odnajdę powołania ani… samej siebie. Camille była związana z Highmoor, ochrona dworu i wysp została jej przeznaczona … Ale ja? Jaka była moja rola do odegrania wśród tych kamiennych ścian?
– Wczoraj dostałam ten list od Mercy.
Camille nabrała łyżkę zupy i trzymała ją w ustach, zastanawiając się nad tym, co mogę ukrywać.
– Tak?
– Zaprzyjaźniła się z księżną z Bloem…
– Dauphine Laurent – przerwała, kiwając głową.
Potaknęłam.
– Tak, cóż. Laurentowie mają syna…
– Aleksandra – znów mi przerwała.
Sięgnęła po grzanki, pokruszyła je i wrzuciła do zupy.
– Aleksandra – powtórzyłam.
Za każdym razem, gdy mi przerywała, z coraz większym trudem trzymałam nerwy na wodzy; czułam, jakby zaciskały się na mojej szyi niczym postronki.
– To bardzo miły młody człowiek – powiedziała, rozglądając się po sali. – Nie chciałabym być na miejscu księcia.
– Jak to?
– Aleksander jest inwalidą. Jakiś okropny upadek czy choroba w dzieciństwie, nie pamiętam. – Potrząsnęła głową, jakby to nie miało znaczenia. – Ma kompletnie niesprawne nogi, zawsze porusza się na wózku.
– To straszne – wyszeptałam, wyobrażając sobie, jak by to wyglądało na obrazie: mała, żałosna postać, a w tle górujący nad nią stary pałac, otoczony przerośniętym ogrodem, który jakby tylko czyhał, by pochłonąć chłopaka.
Camille wzięła kolejną łyżkę zupy.
– Nie smakuje ci? – Wskazała mój talerz.
Jeszcze nie tknęłam jedzenia.
– Czekam, aż odrobinę ostygnie.
– Niech zgadnę. Dauphine namawia Mercy, by odwiedziła Chauntilalie? Stara się ich zeswatać za moimi plecami? A Mercy napisała, bo… co? Chce, żeby ją jakoś z tego wyciągnąć? – Westchnęła i potarła skronie. – Doprawdy, czasami zachowuje się jak dziecko.
– Co? Nie.
Ale Camille była już zbyt pochłonięta swoim zmyślonym scenariuszem, by mnie słuchać.
– Mercy – prychnęła. – Dauphine musi być zdesperowana albo ślepa, żeby nie zauważyć, że ta dziewczyna oddała już serce… – Camille przerwała nagle i wlepiła wzrok w parę, która jej zdaniem przeszła zbyt blisko nas. Przełknęła. – Cóż, no wiesz.
Wiedziałam.
– Nie o tym pisała. – Ostrożnie wyciągnęłam pomięty list i położyłam na stole między nami.
Camille spojrzała na niego z niesmakiem i rozłożyła pogniecione strony. Patrzyłam, jak go lustruje. Przeczytała go raz, drugi, trzeci, po czym odłożyła.
– Nie – rzuciła krótko.
– Jak to „nie”?
– Nie pojedziesz. – Upiła wielki haust cydru, jakby potrzebowała czegoś na wzmocnienie.
W innym przypadku potaknęłabym i spełniła jej życzenie, ale wciąż rozbrzmiewały mi w głowie jej wcześniejsze słowa: „Highmoor zawsze będzie twoim domem”. Zawsze. _Zawsze_ będzie moim domem. Mój dom będzie tu _zawsze._
Ale czemu? Czy kiedykolwiek spytała mnie, czego chcę od życia? Nie. Po prostu założyła, że ona wie najlepiej, i podjęła za mnie decyzję. Jak zawsze. Jak przystało na panującą księżną.
Wzięłam łyk cydru, i następny.
– Nie przypominam sobie, bym prosiła cię o zgodę.
Camille uniosła brew. Wyglądało na to, że była zbyt zaskoczona, by cokolwiek odpowiedzieć.
– W przyszłym tygodniu kończę osiemnaście lat. Jestem już dość dorosła, by podejmować własne decyzje.
– Osiemnaście to wcale…
– Mercy pozwoliłaś pojechać na królewski dwór, jak miała szesnaście.
– Zażyczył sobie tego król. Co miałam robić?
– Honor wyjechała, gdy skończyła siedemnaście – kontynuowałam wyważonym tonem.
To był podwójny cios – dwie najbliższe mi siostry wyjechały w ciągu ledwie kilku miesięcy. Czułam się opuszczona, ale pełna nadziei, że za kilka lat będę w wieku, w którym będę mogła przyłączyć wziąć udział w ich przygodach.
Tyle że to nigdy nie nastąpiło.
One były tam, a ja wciąż tutaj.
Zawsze.
– Honor została guwernantką. Miała pracę.
– Ja też mam. – Spojrzałam wymownie na list.
– To nie… – Camille zamilkłaamilkła i zamknęła oczy. – To nie to samo.
– Już wysłałam odpowiedź, że przyjmuję tę propozycję.
Oczy siostry zalśniły bursztynowo, gdy na mnie spojrzała.
– Co takiego?
– Odpisałam, że z radością przyjmuję to zlecenie. Wysłałam list dziś rano.
Camille westchnęła głęboko. Jej policzki lekko się zaróżowiły i zauważyłam, że ręce trzęsą jej się z wściekłości.
– To napiszesz jeszcze raz i powiesz, że to była pomyłka. Oczywiście będziesz musiała przeprosić, ale…
– Nie ma za co przepraszać. Jadę tam.
– Nigdzie nie jedziesz – powiedziała przerażająco spokojnym tonem.
Ani razu nie podniosła głosu, a każde słowo wypowiadała krótko i stanowczo.
– Nie rozumiem. Wszyscy wyjechali. Annaleigh, Honor, Mercy, nawet Lenore! Żadnej nie próbowałaś zatrzymywać. Chcę tylko tego, co one. Chcę odkryć, kim jestem, kogo mam…
Widziałam, że przestaje nad sobą panować. Przez moment niemal dostrzegałam burzę myśli, którą próbowała ukryć, ale gdy się odezwałam, puściły jej wszystkie hamulce.
– Verity, do licha! – warknęła, uderzając dłonią o stół.
Równie dobrze mogła mnie spoliczkować. Zaparło mi dech. Nie mogłam zrozumieć jej niechęci i wściekłości w oczach.
– Nie jesteś jak one. Jesteś zupełnie inna niż one!
Znów uderzyła w stół, aż zadrżały stojące na nim naczynia. Nim zdążyłam coś powiedzieć, poderwała się z ławy i wybiegła na zewnątrz. Drzwi zatrzasnęły się za nią z impetem.
Siedziałam nieruchomo, wpatrując się w stojące przede mną jedzenie. Nawet nie musiałam podnosić wzroku, by wiedzieć, że wszyscy mi się przyglądają i zastanawiają się, co się stało. W miejscach publicznych Camille zawsze prezentowała się jako uosobienie spokoju i dostojeństwa. Na pewno załamało ją to, że zrobiła taką scenę. Byłam przekonana, że zaraz wróci, by przeprosić za swoje nietypowe zachowanie.
Minęła minuta. I kolejna. I jeszcze jedna, a ona nie wracała. Siedziałam dalej przy stole, niezdolna do ruchu, nie mogąc opanować z trudem łapanego oddechu.
Co ja narobiłam?
Chciałam, żeby zobaczyła mnie taką, jaka naprawdę jestem; by dostrzegła we mnie dojrzałą siostrę, gotową mierzyć się z obowiązkami dorosłości, opuścić dom rodzinny i podejmować własne decyzje. Już nie byłam małą dziewczynką.
Nie sądziłam, że zareaguje w ten sposób.
Ku mojemu zaskoczeniu zaburczało mi w brzuchu. Zebrałam się na odwagę i rozejrzałam po sali. Kilka osób szybko odwróciło wzrok – no tak, oczywiście, że się gapili – ale ujrzałam też współczujące uśmiechy.
Ostrożnie, jakby w obawie przed moją reakcją, podeszła do mnie barmanka, inna niż ta, która przyniosła jedzenie. Miała ciemnomiedzianą skórę i krótko ostrzyżone czarne włosy skryte pod czepkiem.
– Wszystko w porządku panno Thaumas?
– Tak, nic mi nie jest, dziękuję – odparłam. Sama starałam się w to uwierzyć.
To, że Camille nie wracała, napawało mnie coraz większym strachem.
– Pani płacze – odezwała się barmanka i przysunęła mi nieużywaną serwetkę Camille.
Złapałam ją i otarłam oczy.
– Nawet nie zauważyłam.
– Siostry bywają trudne, prawda? – Rzuciła okiem w kierunku drzwi, jakby właśnie wpadła przez nie Camille.
Ale tak się nie stało.
– To prawda – zgodziłam się.
– Ja mam trzy – dodała dziewczyna i usiadła na ławie na miejscu Camille. – Wszystkie starsze. Trudno być najmłodszą w rodzinie.
– Oj tak. – Uśmiechnęłam się do niej mimo ogarniającej mnie rozpaczy. – Mam na imię Verity.
Uścisnęła moją rękę zimną, szorstką od pracy dłonią.
– Miriam.
– Miło mi cię poznać, Miriam. Dziękuję, że do mnie podeszłaś. Prawdę mówiąc, nie bardzo wiedziałam, co robić, a wszyscy się gapili.
– Nie wszyscy – odparła, zakładając za ucho pukiel ciemnych włosów. – Na przykład tamten pan, który siedzi z damą w zielonym. Suszy mu głowę o jakiś nowy kapelusz, który widziała w sklepie. Nie sądzę, żeby w ogóle usłyszał, jak twoja siostra wychodzi.
Roześmiałam się.
– Co za ulga. A już myślałam, że zrobiłyśmy scenę.
– Ależ skąd, panienko. – Udała powagę. – Prawdziwa scena to dopiero tu nastąpi. Spójrz na parę przy tamtym stoliku, mężczyznę z dużą złotą obrączką… i kobietę, na której palcach nie ma dla odmiany żadnej biżuterii.
Popatrzyłam na nich. Nachylali się do siebie, szepcząc, pochłonięci sobą tak, jakby poza sobą nie widzieli świata.
– I co w tym takiego szokującego?
Niebieskie oczy Miriam zalśniły. Uśmiechnęła się szelmowsko.
– Widzisz tamtą kobietę przy kontuarze, w fioletowej sukni?
Rzeczywiście, była tam i wpatrywała się w parę, z trudem hamując gniew. Zjadłam jeszcze trochę zupy, czekając na rozwój wypadków.
– To szwagierka tego pana. On jej jeszcze nie zauważył, ale ona jego owszem.
– To rzeczywiście będzie skandal.
– Czujesz się lepiej? – zapytała, wskazując mój na wpół opróżniony talerz.
– Owszem – przyznałam. – Nadal nie wiem, co robić, ale…
– Verity.
Aż podskoczyłam na głos Camille. Nie zauważyłam nawet, kiedy do nas podeszła. Miriam chyba też nie, sądząc po tym, jak pobladła.
– Wróciłaś – stwierdziłam.
– Tak, cóż… Roland zapakował już łódź. Pora wracać do domu.
– Nie chcesz dokończyć obiadu? Może mogłybyśmy porozmawiać…
– Musimy iść.
– Camille, to jest Miriam. – Było mi wstyd, że siostra kompletnie zignorowała moją nową znajomą. – Właśnie rozmawiałyśmy.
Camille zerknęła w jej stronę, ale nawet nie spojrzała jej w oczy. Zobaczyłam, jak na szyję siostry występuje czerwony rumieniec, niczym krwawy odcisk dłoni.
– Przypływ nie czeka na nikogo – stwierdziła, wbijając wzrok gdzieś powyżej głowy Miriam.
Odwróciła się bez słowa i wyszła, nawet nie oglądając się, by sprawdzić, czy podążyłam jej śladem.