Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dom Słonia. Purgatorium. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
5 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dom Słonia. Purgatorium. Tom 1 - ebook

A gdyby tak przyjrzeć się swoim życiowym decyzjom na spokojnie, z dystansu... Czy nadal będą wydawać się słuszne?

Christina Wright budzi się jak z ciężkiego, koszmarnego snu. Dzieje się coś dziwnego: choć powoli wraca do niej świadomość, nie wracają żadne wspomnienia. W pełni obudzona siedemnastolatka staje przed przerażającym faktem: nie wie, kim jest, ani jak się tu znalazła. Jedyne, czego jest pewna, to obolałe, posiniaczone ciało. Z czasem okazuje się, że trafiła do tajemniczego Domu Słonia, gdzie takich jak ona jest znacznie więcej. Lokatorzy powoli przypominają sobie wydarzenia ze swojej przeszłości i mają szansę przyjrzeć im się z nowej, „czystej” perspektywy. Już umarli czy jeszcze żyją? Istnieje antidotum na ten stan egzystencjalnego zawieszenia. Aby je zdobyć, trzeba wejść do ciemnego lasu i wziąć udział w skomplikowanej Grze.

Wciągająca opowieść z pogranicza literatury psychologicznej i fantastyki – w sam raz dla miłośników twórczości Aleksandry Zielińskiej.

Purgatorium

Siedemnastoletnia Christina budzi się w Domu Słonia - tajemniczej przestrzeni zaludnionej przez osoby, które nie pamiętają swojej przeszłości. Aby odzyskać pamięć i wrócić do swojego życia, mieszkańcy potrzebują antidotum. Warunkiem jest wyprawa do lasu i udział w skomplikowanej Grze.

Oliwia Ciesielska (ur. 1999) – polska pisarka, nauczycielka i copywriterka. Zafascynowana fantastyką, od lat tworzy w tym nurcie opowiadania, za które zdobywa wyróżnienia w konkursach literackich. Jej powieściowy debiut to książka dla młodzieży „Dom Słonia I”.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-271-7812-7
Rozmiar pliku: 866 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Myles w ciszy obserwował drogę przed sobą, raz po raz zerkając w lusterka. Za nimi, w sporej odległości, jechała stara toyota z przepaloną żarówką w reflektorze. Kierowca nie zdejmował nogi z gazu, a przez otwarte mimo ulewy okna wydobywała się dudniąca muzyka i okrzyki radości. Toyota zbliżała się z godną podziwu, jak na jej rocznik, prędkością i szybko dotarła tuż za tylny zderzak Mylesa, a prowadzący ją chłopak włączył kierunkowskaz, nie mając zamiaru zwalniać. Dziewczyna na siedzeniu obok drzemała spokojnie, niewzruszona nadciągnięciem samochodu imprezy.

Toyota zjechała na lewy pas tuż przed zakrętem, a Myles przeklął siarczyście nad głupotą wyprzedzającego w takich warunkach. Przez chwilę korciło go, żeby utrudnić manewr kierowcy i rozbawionym pasażerom, ale – tknięty złym przeczuciem – zwolnił. Toyota zrównała się z jego samochodem i Myles mógł zobaczyć ludzi wewnątrz. Wszyscy byli w wieku zbliżonym do niego. Wydawali się mocno pijani i tylko kierowca wykazywał jakiekolwiek zainteresowanie drogą. Myles pogratulował sobie w duchu, że dał sobie spokój z przepychanką, bo chłopak nie wyglądał na kogoś, kto zwyczajnie by odpuścił.

Błysk reflektorów zza zakrętu wytrącił go z zamyślenia. Niewiele się zastanawiając, wcisnął pedał hamulca w podłogę, jednak na śliskim podłożu nie dało to efektu takiego jak powinno. Samochód mknął dalej bezwładnie, tymczasem kierowca toyoty dostrzegł nadciągającego minivana i równie bezmyślnie skręcił gwałtownie w prawo, spychając Mylesa z drogi. Chłopak próbował ratować sytuację, niestety zupełnie stracił panowanie nad kierownicą. Po mokrej trawie pędził na spotkanie pierwszej linii drzew lasu, który ciągnął się już od paru kilometrów. Nie miał pojęcia, co stało się ze starą toyotą ani z jej pasażerami, widział tylko bezużytecznie obracającą się kierownicę, a sekundę później, przy akompaniamencie tłuczonego szkła i trzasku gniecionej karoserii, gwałtownie wyrwał się w pasach do przodu, tracąc dech. Poduszka powietrzna eksplodowała mu prosto w twarz i opadła, chroniąc go przed zderzeniem z kierownicą. Mroczki zatańczyły mu przed oczami i przez chwilę słyszał tylko ogłuszający pisk.

Kiedy odzyskał ostrość widzenia, zerknął w bok na dziwnie milczącą blondynkę. Głowę miała bezwładnie przechyloną w jego kierunku, więc doskonale widział wąską strużkę krwi ściekającą z czoła w miejscu, gdzie zderzyła się z boczną szybą. Jej twarz i ramiona znaczyły liczne rany od szkła, którym usiane były jej włosy i ubrania. Nie otwierała oczu. Ale dopiero, kiedy Myles zorientował się, w jak nienaturalnej pozycji siedziała, uświadomił sobie, że nawet nie miała zapiętych pasów.

– Boże – wyszeptał przez ściśnięte gardło i pospiesznie wygramolił się z auta.

Nogi miał jak z waty, ale adrenalina szumiała mu w uszach, wciskając ból i szok w zakątki umysłu. Reflektor z jego strony nadal świecił, więc patrząc pod nogi i podpierając się o karoserię, ruszył wzdłuż boku samochodu. Krople deszczu ściekały mu po twarzy. Niewyraźnie słyszał podniesione głosy od strony drogi i widział łunę światła bijącą od stojącego na niej minivana, ale całą uwagę skupił na dotarciu do pasażerki. Musiał wyciągnąć ją z auta. Przez myśl przemknęło mu pytanie o losy pasażerów starej toyoty, jednak w tamtej chwili nie życzył im najlepiej, więc z powrotem skoncentrował się na stawianiu stopy za stopą. Nie wiedział, czemu idzie mu to tak wolno, ale uparcie dążył do celu. Musiał do niej dotrzeć.

Bardziej podświadomie wyczuł, niż usłyszał, że ktoś zmierza w jego kierunku. Chciał się odwrócić, ale wtedy niespodziewanie przeszył go paraliżujący ból, jakby kabel linii wysokiego napięcia wbił mu się w kręgosłup. Upadł na kolana z cichym jękiem, protestując przeciw ogarniającej go niemocy. Nogawki spodni natychmiast zaczęły nasiąkać mu wodą. Spróbował wstać, ale mokra trawa nie pomagała odrętwiałym kończynom i w końcu doprowadził jedynie do tego, że opadł na czworaka, znów przestając widzieć ostro. Bezwolnie osunął się na twarz. Nie rejestrował już deszczu, który i tak z każdą sekundą tracił na sile. Było mu wszystko jedno. Całe ciało bolało go zbyt mocno, żeby cokolwiek innego miało znaczenie.

Na pograniczu świadomości zauważył, że ktoś uklęknął tuż obok i dotknął jego twarzy. Widział, co się dzieje, ale nie potrafił tego przetrawić. Nie umiał rozpoznać twarzy ani zrozumieć poszczególnych słów. Czuł tylko opuszczający go zastrzyk adrenaliny ustępujący miejsca czemuś, czego nie dało się powstrzymać.

Pochłonęła go ciemność.ROZDZIAŁ 1

Oschłe powitanie

Budzenie się nie przypominało w niczym nagłego i olśniewającego otwarcia oczu, jakie widuje się na filmach. Bliżej mu było do męczącej walki godnej Syzyfa, kiedy z uporem usiłowałam unieść ciężkie jak kamień powieki tylko po to, żeby znów opadły i pogrążyły mnie w ciemności. Bóg jeden wie, ile razy znajdowałam się na krawędzi świadomości, z powrotem wpadając w otchłań, nim na dobre się jej uchwyciłam. W końcu jednak udało mi się skupić na tyle, że mrok został zastąpiony przez blady, kwiecisty wzór nad moją głową. Chwilę zajęło mi zrozumienie, że leżę na plecach do połowy okryta idealnie wygładzoną kołdrą i wpatruję się w malunek na suficie. Powietrze pachniało słodką wanilią.

Uniosłam się na łokciach, rozglądając się wokół. Pokój był ładny: kremowe ściany pasowały do ciemnych, dębowych mebli – łóżka, na którym leżałam, małego stolika nocnego z szufladą na drobiazgi, prowansalskiej komody pod przeciwległą ścianą i lustra z ornamentami ustawionego tuż obok okna. Jedynie wściekle czerwony fotel stojący w rogu wyglądał, jakby przyniesiono go z innego pokoju. Co więcej – byłam tego bardziej niż pewna – jeszcze niedawno ktoś w nim siedział. Zmarszczyłam brwi. Nie potrafiłam przypomnieć sobie, co to za miejsce ani jak do niego trafiłam.

Zsunęłam nogi z łóżka i mimowolnie objęłam się ramionami, kiedy moje stopy dotknęły chłodnych desek podłogi. Pod palcami lewej dłoni wyczułam dziesiątki zgrubień na skórze i dopiero wtedy zorientowałam się, że całe ramię mam naznaczone nacięciami, których pochodzenia nie umiałam wyjaśnić. Zupełnie zdezorientowana, nadal dotykając ran, jakby to mogło pomóc mi zrozumieć, co się wydarzyło, podeszłam do lustra.

Włosy miałam w nieładzie; blond strąki spływały mi z głowy w żałosnej parodii fryzury. Szybkim ruchem założyłam je za uszy i przygładziłam, odsłaniając przy okazji paskudną ranę tuż nad prawą skronią, która nadal lepiła się nie całkiem zasklepiona. Rozcięta i opuchnięta dolna warga piekła, kiedy dotykałam jej lekko językiem. Prawy policzek przecinały rany podobne do tych na ramieniu. Dopełnieniem tego smętnego obrazka była twarz tak blada, jakby odpłynęła z niej cała krew i godne samej Śmierci sine cienie pod oczami.

Z każdą sekundą mój niepokój się pogłębiał. Zwłaszcza w chwili, kiedy klamka za plecami mojego lustrzanego odbicia drgnęła i ktoś delikatnie pchnął drzwi. Gwałtownie cofnęłam się pod ścianę, napinając wszystkie mięśnie jak spłoszone, gotowe do ucieczki zwierzę. Kiedy intruz wtargnął do pokoju, jego spojrzenie od razu padło na mnie. Przez kilka sekund mierzyliśmy się tylko wzrokiem, oboje zupełnie zaskoczeni swoim widokiem.

Nieproszonym gościem okazała się całkiem ładna brunetka o delikatnych lokach zaplecionych w długie warkocze. Jej porcelanowa cera i pyzate jak u dziecka, różowe policzki przypominały mi obrazy Rubensa, które zmuszona byłam przerabiać w szkole, chociaż nieznajomej brakowało kilku kilogramów do malowanych dam. Sama zdziwiłam się tym idiotycznym skojarzeniem, ale nim zastanowiłam się nad nim na poważnie, dziewczyna przerwała ciszę:

– Nareszcie się obudziłaś! – wykrzyknęła.

Mimo pozornej radości, w jej głosie słychać było napięcie. Zaplotła ręce za plecami, po chwili puściła je luźno po bokach.

– Christina, prawda? Nazywam się Rosemary Harrison. Mieszkam tu. To znaczy nie w tym pokoju, on należy do ciebie. Mieszkam kilka drzwi dalej. Na pewno jesteś zdezorientowana i to jest w porządku, serio. Na początku wszyscy są tacy, bo nikt nie pamięta, co się stało i nie ma pojęcia, gdzie jest, ale nic się nie martw, jest okay – paplała bez ładu i składu, a mnie ogarniało coraz większe przerażenie. – Czyściec… to znaczy to miejsce, w którym jesteś… właściwie nie ty, tylko twoja… Jezu, jesteś strasznie blada. To chyba nie przeze mnie?

Nie byłam w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Patrzyłam na Rosemary Harrison z mieszanką strachu i szoku, trawiąc wszystko, co właśnie usłyszałam. Dziewczyna, którą widziałam po raz pierwszy w życiu, najwyraźniej mnie znała. Pokój, który wyglądał mi obco, był moim pokojem. Wszystko było w porządku, choć nic nie było. Coś jak niesamowicie dziwny sen, który wydaje się tak realny, że nawet po przebudzeniu nie jesteś pewien, czy to nie wydarzyło się naprawdę.

– Chyba nie zaczęłam najlepiej – jęknęła, zagryzając wargę.

Powoli zaczęłam utwierdzać się w przekonaniu, że śnię i trafiłam do jakiegoś naprawdę zwariowanego miejsca. Otwarłam usta, żeby powiedzieć coś, cokolwiek – w końcu we śnie mogłam robić, co chciałam bez konsekwencji – kiedy usłyszałam gniewne mamrotanie i trzaśnięcie drzwiami, a po nim pospieszne kroki. Chwila, dosłownie dwa mrugnięcia okiem i ich źródło stanęło za plecami Rosemary. Był to przystojny chłopak, nieziemsko wysoki, choć młody, chyba nawet młodszy ode mnie, o dużych, szarych oczach częściowo ukrytych pod blond grzywką. Ogarnął wzrokiem pokój i zatrzymał go na mojej osobie. Wyglądał wręcz na… rozbawionego. Mimo to, kiedy zwrócił się do Rosemary, jego głos brzmiał ostro:

– Co jej zrobiłaś?

– Nic! – zapewniła, chociaż minę miała nietęgą. – Dante musiał pilnie wyjść, więc poprosił, żebym się nią zajęła pod jego nieobecność. Zostawił mi tylko informację, że nazywa się Christina Wright i nie wyjaśnił nawet, co mam z nią zrobić! Próbowałam się z nią dogadać, ale ona wygląda tylko na przerażoną i nie odzywa się nawet słowem!

– Dante wyszedł? – zapytał, jakby nic poza tą jedną informacją go nie zszokowało. Jakby codziennie widywał takie sytuacje. – Dokąd?

– Och, na litość boską, Noah! Nie mam pojęcia, poza tym nic mnie to nie interesuje, mam większy problem! – warknęła Rosemary, wskazując bezceremonialnie na mnie, ale byłam zbyt zdezorientowana, żeby poczuć się urażoną.

– Półnaga Christina Wright, która jest niemową? – upewnił się z powątpiewaniem Noah i zaszczycił mnie krzywym uśmieszkiem. – Nie zauważyłem, żeby robiła problemy.

Niejasno zdałam sobie sprawę, że faktycznie poza bielizną i T-shirtem, który nawet nie należał do mnie, nie miałam na sobie nic, ale nie czułam najmniejszego skrępowania. Co za różnica czy wytwory mojej szalonej wyobraźni oglądały mnie ubraną, czy nie?

– Nie jestem niemową – mruknęłam głupio, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.

Rosemary popatrzyła na mnie, jakby zastanawiała się, czy naprawdę wykazałam zdolność mowy, Noah z kolei wyglądał na całkiem zadowolonego z siebie. Zrobił dwa kroki do przodu i wyciągnął rękę.

– Noah Watson.

– Christina Wright – odpowiedziałam i uścisnęłam jego dłoń. Miał szczupłe, długie palce, ale uścisk mocny. – Choć to już wiesz.

– Obiło mi się o uszy.

Kiedy się uśmiechnął, zauważyłam dużą szparę między jego jedynkami.

_W sam raz na słomkę,_ przemknęło mi przez myśl i ledwie utrzymałam w miejscu drżące kąciki ust.

– Obawiam się, że Rose miała mały problem z przekazaniem ci kilku informacji. Moglibyśmy zacząć jeszcze raz, skoro wszyscy się już znamy.

– Jak chcesz – westchnęłam, wzruszając ramionami.

Naprawdę było mi wszystko jedno. Jednak na znak dobrych chęci usiadłam na skraju łóżka i podkurczyłam nogi. Wcześniej byłam zbyt zdenerwowana, ale odkąd zrozumiałam, że to tylko sen, zaczęłam zauważać znacznie więcej szczegółów. Na przykład to, że mimo drobnej budowy i pyzatej buzi dziecka, Rosemary zdecydowanie przebijała mnie wiekiem. Oczy miała zbyt poważne jak na nastolatkę, a coś w postawie ciała dodawało jej kolejnych lat. Po chwili wahania ona również zajęła miejsce w jaskrawym fotelu. Noah z braku innej możliwości oparł się o komodę i złożył ramiona na piersi, najwyraźniej nie mając zamiaru wtrącać się do zadania koleżanki.

Ta zagryzła wargę, szukając słów. Najwyraźniej uznała, że klepanie bez sensu należało zastąpić przemyślanymi zdaniami. W pełni się z nią zgadzałam.

– Wierzysz w życie po śmierci? – wypaliła w końcu tak szybko, że dopiero po chwili dotarł do mnie sens pytania.

– A co to ma do rzeczy?

– Ja nie wierzyłam – ciągnęła, jakby odpowiedź w ogóle jej nie obchodziła. Po przybyciu Noaha wyraźnie się uspokoiła i wyciszyła. – Ale któregoś dnia miałam wypadek. Lekarze robili wszystko, co mogli i pewnie im się to w jakimś stopniu udało. Rzecz w tym, że nigdy więcej nie otwarłam oczu. – Skubała nerwowo paznokieć, zupełnie nie zwracając uwagi na moją niepewną minę. – Z początku nie miałam o tym pojęcia. Obudziłam się i nic nie pamiętałam, zupełnie nic. Nie wiedziałam, gdzie jestem ani jak tu trafiłam. Przy moim łóżku siedział mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziałam na oczy. A on nie tylko znał moje imię, ale wiedział o mnie wszystko, każdą głupotę.

_Jakby mówiła o mnie_, przemknęło mi przez myśl, ale szybko przypomniałam sobie, że przecież nic w tym dziwnego, skoro to MÓJ sen.

– I chyba tym zaskarbił sobie moją uwagę. Opowiedział mi o świecie, do którego trafiają Dusze przed śmiercią. Czyściec, przedsionek piekła, próg raju, tak go określał. Purgatorium. Wciskałam sobie, że to wyjątkowo durny sen, ale z każdym jego słowem wierzyłam w to coraz mniej. – Zerknęłam na Noaha, szukając jakiejś oznaki, że robią sobie ze mnie jaja, ale on przyglądał się Rosemary z powagą. – Wyjaśnił mi, że z czasem zacznę sobie przypominać; że ta czarna dziura w mojej głowie wypełni się wspomnieniami i miał rację. Przez kolejne dni mieszkania w tym Domu zorientowałam się, że to nie były zwykłe brednie.

W końcu spojrzała na mnie i uśmiechnęła się smutno. Przez chwilę wpatrywałam się w nią, oczekując wybuchu śmiechu albo czegokolwiek innego. Ale Rosemary dalej siedziała na swoim miejscu cała spięta z podejrzanie lśniącymi oczami i czekała, aż przetrawię jej słowa. Dłonie jej się trzęsły. Poderwała się z krzesła.

– Chyba zrobiłam wszystko, co mogłam. Dante sam niech się zajmie resztą – rzuciła, starając się ukryć łzy i pospiesznie opuściła pokój.

Popatrzyłam na Noaha. Bezradnie wzruszył ramionami.

– Zawsze robił to Dante. Pierwszy raz słyszę, żeby opuszczał Dom. – Mówiąc to, zmierzył mnie uważnym wzrokiem. – Nie wyglądasz na zbytnio przejętą tym, co usłyszałaś.

_To tylko sen_, chciałam powiedzieć, ale ugryzłam się w język. Po co wdawać się w bezsensowną dyskusję. Wytwór wyobraźni nie przyzna się, że nie istnieje.

– Nadal to trawię – odparłam wymijająco. – Więc… uważacie, że miałam wypadek.

– Bardzo możliwe. Tylko ty umiesz odpowiedzieć na to pytanie. Poza tym, widziałaś, jak wyglądasz?

Trafne spostrzeżenie. Ale raczej pamiętałabym o tak ważnej rzeczy, jak wypadek, prawda?

– A ten… Dante?

Noah pokręcił głową.

– On ci nic nie powie. Uważa, że łatwiej się do tego zaadaptować, kiedy przypominasz sobie stopniowo. – Zmarszczył brwi. – Pozostaje jeden szczegół… Rose powiedziała ci, że „nigdy więcej nie otwarła oczu”.

– Tak, to trochę dziwne, wyglądała na całkiem żywą.

– Dosłownie miała rację, ale źle to określiła. – W żaden sposób nie zareagował na mój słaby żart. – Do Czyśćca przenosi się tylko Dusza.

– Logiczne, ciało z reguły ląduje w trumnie.

Czułam się już zmęczona całą tą historią. Czy sny nie powinny być spokojne i przyjemne, żeby człowiek porządnie wypoczął?

– Nie jesteśmy martwi. – Noah wyglądał na równie nieszczęśliwego koniecznością prowadzenia tej rozmowy. – Gdybyśmy byli, Czyściec byłby tylko chwilowy, a zaraz potem odeszlibyśmy tam, gdzie odchodzi się po śmierci.

– Miałam wypadek, moja dusza oddzieliła się od ciała, ale nie jestem martwa – podsumowałam sarkastycznie. – Przyznasz, że brzmi to dość niedorzecznie.

– To dlatego, że twoja Dusza jest zawieszona między życiem a śmiercią.

Popatrzyłam na niego ze złożonymi na piersi ramionami, nie wiedząc, jak zareagować.

– I co dalej? – rzuciłam w końcu, bo Noah nie kwapił się z kontynuacją.

– Twoje ciało znajduje się w śpiączce, więc albo do niego wrócisz, albo umrzesz.

– Teraz z kolei ty nie wyglądasz na poruszonego tym, co mówisz – mówiłam spokojniej, niż nakazywał mi instynkt. Jedyną opoką było powtarzanie sobie, że tylko śnię.

– Za długo żyję z tą świadomością. – Wzruszył ramionami. – Jeśli można nazwać to życiem.

Każde z nas zatopiło się we własnych myślach, zupełnie ignorując obecność drugiego. Przede wszystkim chciałam się obudzić. Ile mógł trwać sen? _Jeszcze tylko trochę, przecież rano byłam umówiona z…_ kimś. Ślub. Boże, dlaczego wcześniej o tym nie pamiętałam? Pamiętałam. Po prostu zbyt dużo wydarzyło się po „przebudzeniu” i nie miałam czasu na myślenie o czymś tak rzeczywistym. Oczywiście.

– Ja chyba też wyczerpałem limit swoich możliwości. – Dobrą chwilę zajęło mi zrozumienie, że Noah nawiązywał do Rosemary. – Gdybyś chciała się jednak ubrać, w szufladzie na pewno coś znajdziesz. Możesz chodzić po całym Domu, ale proponowałbym pukać do drzwi pokoi prywatnych. Mój jest tuż obok, gdybyś czegoś potrzebowała. Aha, i… nie miej za złe Rose jej zachowania. Mówienie o przeszłości bywa trudne.

Po tych słowach odwrócił się i wyszedł, nawet nie zamykając drzwi. Ani drgnęłam, nie mogąc oderwać wzroku od miejsca, w którym Noah stał chwilę wcześniej. Rozważałam pozostanie w takiej pozycji, aż się obudzę, szybko jednak zrozumiałam, że długo tak nie wytrzymam. Dlaczego niby nie miałabym wziąć udziału w tej dziwnej historii? Przynajmniej miałabym potem o czym opowiadać w domu. _Ale miałam pochrzaniony sen_, powiedziałabym, a potem razem śmialibyśmy się z niedorzeczności tego wszystkiego.

Moje odbicie w lustrze wciąż robiło nieprzyjemne wrażenie. W pierwszej szufladzie faktycznie znalazłam kilka ubrań, które mniej więcej mogły na mnie pasować. Spodobała mi się zwłaszcza prosta, szara sukienka z cienką wstążeczką pod biustem, ale po wyjęciu jej skostniałymi z zimna palcami zdecydowałam się na bardziej praktyczne jeansy i sweter. W drugiej szufladzie ktoś zostawił dla mnie bieliznę (wyglądała na nową, jednak wolałam odpuścić ją sobie na wszelki wypadek), szczotkę do włosów i ręcznik. Ostatnia była pusta, jeśli nie liczyć wysuszonego liścia pod tylną ścianką. Zatrzasnęłam ją, usiłując rozczesać posklejane włosy. Kiedy skończyłam, omiotłam spojrzeniem otoczenie. _I co dalej?_

Z braku innych możliwości ruszyłam ku otwartym drzwiom. Korytarz spowijał nieprzyjemny mrok. W pobliżu nie było żywego ducha, więc na chybił trafił podążyłam w przypadkowym kierunku. Po drodze mijałam kolejne drzwi, skrywające, jak podejrzewałam, pokoje podobne do tego, w którym się obudziłam. Kilka minut krążenia bez celu zaprowadziło mnie do zakrętu, zza którego usłyszałam szmer głosów, zbyt cichych, żebym zrozumiała, o czym rozmawiały. Na ułamek sekundy zawahałam się, a potem zrobiłam ostatni krok i stanęłam naprzeciw ogromnych drzwi otwartych na oścież. Pomieszczenie za nimi było jeszcze bardziej spektakularne.

Mimo jego monumentalnych rozmiarów znajdowały się tam wyłącznie trzy okna – po kilkanaście metrów wysokości każde. W półmroku tej części pokoju, której nie rozjaśniało światło słońca, kryły się regały wypchane po brzegi książkami o zupełnie nieznanych mi tytułach. Nie przywiązywałam zresztą do tego większej uwagi ze względu na malowidło pokrywające cały sufit. Były na nim setki postaci odgrywających jakieś scenki, jednak niewystarczające światło uniemożliwiało mi rozszyfrowanie historii. Chłonęłam malunki z nieskrywaną fascynacją i podziwem dla tego, kto je stworzył.

– Christina?

Znajomy głos wyrwał mnie z zamyślenia. Dopiero wtedy dostrzegłam kilkanaście osób zajmujących kanapy i fotele przypadkowo rozstawione w jaśniejszej części pokoju. Wśród nich, oparta o sporo od siebie starszego chłopaka, siedziała Rosemary.

– Gdzie Noah?

– W swoim pokoju – odpowiedziałam, ukradkiem zerkając na nieznajome twarze. – Tak mi się wydaje.

Rosemary pokiwała głową, jakby samej sobie przyznawała rację i poklepała oparcie fotela obok siebie.

– Dołączysz?

_Chyba nie mam wyboru_, przemknęło mi przez myśl, kiedy ruszyłam w kierunku nowej znajomej. Zajęłam wskazane miejsce, czując na sobie wzrok wszystkich zebranych. Moja towarzyszka przerwała krępującą ciszę, ruszając mi na pomoc.

– To Christina. Miałam wartę przy jej łóżku pod nieobecność Dantego… – urwała znacząco, a kilka osób nawet pokiwało głowami na znak, że doskonale ją rozumieją. Kiedy wróciły do swoich zajęć, Rosemary pochyliła się ku mnie ze skruchą. – Przepraszam, że tak uciekłam.

– W porządku.

Moja rozmówczyni uśmiechnęła się promiennie i odchyliła z powrotem, niemal kładąc się na przystojnym brunecie, który od razu objął ją ramieniem. Przyjrzałam się pozostałym osobom. Nie potrafiłam znaleźć nic, co mogłoby je w jakimś stopniu łączyć. Żadna twarz nie wydawała mi się też ani trochę znajoma. _Cóż, sny rządzą się swoimi prawami._

Zwróciłam się do Rosemary:

– Dlaczego wszyscy tu siedzą?

– Dla zabicia czasu, dla towarzystwa. – Wzruszyła ramionami. – Nazywamy ten pokój Salonem, bo zawsze można kogoś w nim spotkać. Taki ośrodek życia towarzyskiego.

– To wszyscy ludzie, którzy tu przebywają?

– W Domu?

Przytaknęłam.

– A skądże. Na chwilę obecną wszystkich mieszkańców mamy pięćdziesięciu trzech, tyle że to co jakiś czas ulega zmianie. Wiesz, jedni odchodzą, żeby zrobić miejsce innym.

– Jak długo tu jesteście?

– Rekordziści nawet po kilkadziesiąt miesięcy. Po takim czasie już nawet nie liczą na powrót.

– Dlaczego?

– Miałaś kiedykolwiek do czynienia z ludźmi, którzy wybudzili się ze śpiączki? – Pytanie najwyraźniej znów było retoryczne, bo Rosemary od razu kontynuowała: – Wszystko zależy od organizmu, ale po dłuższym pozostawaniu w nieświadomości mało kto funkcjonuje normalnie. Ludzie nie mówią, nie chodzą, mają niedowłady kończyn albo w ogóle zostaje z nich warzywo. Kiedy siedzisz już tutaj długi czas, wolisz odejść na stałe, niż wracać do życia, w którym nic cię nie czeka. Tracisz wiarę.

– Brzmisz tak depresyjnie – wtrącił chłopak obejmujący Rosemary, prostując się, żeby móc na mnie spojrzeć. – Nie przejmuj się nią. Większość z nas nie ma tak beznadziejnego podejścia.

– Nieprawda, wszyscy macie, tylko na co dzień nikt o tym nie mówi. Poza tym siedzę tu dłużej niż ty, mam mniejsze szanse.

Chłopak spiorunował ją spojrzeniem i ponownie zwrócił się ku mnie:

– Aaron Patel.

– Christina Wright. Więc od jak dawna tu jesteście?

– Rose półtora roku, ja osiem miesięcy. Czasu tutejszego.

– To znaczy? – Podciągnęłam kolana pod brodę, obejmując nogi ramionami.

– Czas tutaj biegnie inaczej niż na ziemi – wyjaśnił Aaron. – Miesiąc tutaj może kosztować cię tylko jeden dzień na ziemi i odwrotnie.

– To bez sensu.

– Co jest bez sensu?

Do rozmowy włączył się niewysoki chłopiec patrzący po wszystkich rozbieganymi oczami, jakby spodziewał się, że zostanie wykluczony z dyskusji. Zatrzymał wzrok na nowej twarzy i wyprostował się dumnie.

– Panienka wybaczy, nazywam się Paul Svensson.

– Christina Wright. – Podałam mu dłoń, którą ten natychmiast ucałował.

– To o czym gadacie? – Paul natychmiast porzucił elegancką postawę i przycupnął na oparciu zajmowanego przeze mnie fotela.

– O rzeczach dla osób powyżej dziesiątego roku życia, Swen. – Aaron popatrzył na chłopca z naganą, chociaż w jego głosie słychać było ogromną sympatię. – Christina dopiero się obudziła i jest trochę zdezorientowana. Musi odpoczywać.

– Znaczy mam się wynosić. – Chłopiec opuścił głowę i wstał. – Załapałem.

– Myślę, że Christina z chęcią napiłaby się herbaty – wtrąciła Rosemary, szturchając Aarona barkiem.

– Robię najlepszą herbatę – zwrócił się do mnie rozpromieniony chłopiec. – Pijesz z cytryną i miodem czy wolisz gorzką? Mamy do wyboru: czarną, owocową, białą i wszystkie zioła świata: miętę, szałwię, majeranek…

– Rumianek – przerwałam mu, zanim zabrakło mu palców do wyliczania. – Z miodem i cytryną.

Paul uniósł brwi, jakby nigdy nie wpadł na takie połączenie, ale pokiwał głową.

– Zaraz przyniosę.

Kiedy wybiegł, popatrzyłam pytająco na Aarona i Rosemary. Jak tak małe dziecko się tu znalazło? Oboje wyglądali na zatroskanych.

– Prawdopodobnie choroba – odpowiedział Aaron na niezadane pytanie. – Pamięta tylko szpital. Wieczny szpital.

– Co powoduje śpiączkę u tak małych dzieci?

– Kto wie? – Aaron wzruszył ramionami. – Tak naprawdę mógł mieć wrodzoną wadę serca, która doprowadziła do ropnia mózgu, a ten z kolei do śpiączki albo cukrzycę, a z niej hipoglikemię. Udary, guzy, nawet zaburzenia psychiczne. Prawda jest taka, że dziecko nie potrafi jednoznacznie powiedzieć, dlaczego spędziło w szpitalu połowę swojego życia.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Byłam zszokowana taką niesprawiedliwością. Mały Swen wydawał mi się zbyt niewinny na coś tak okropnego, jak spędzanie dzieciństwa w szpitalu. _Co ze mną nie tak, że śnią mi się takie rzeczy?_ Tylko czy to aby na pewno nadal był sen? No bo, jak wyjaśnić to, że postaci z mojej własnej głowy znały takie choroby jak ropień albo wiedziały, że cukrzyca powoduje śpiączkę, skoro ja sama nie zdawałam sobie z tego sprawy?

Zamknęłam oczy, próbując to wszystko ogarnąć. Sama już nie wiedziałam, w co wierzyć. Ile z tych informacji było prawdziwych, a ile sama próbowałam sobie wmówić?

– Christina, wszystko w porządku? – Zaskoczona otwarłam oczy i zobaczyłam rudą czuprynę Swena wystającą znad parującego kubka w różowe kropki. – Jesteś strasznie blada.

– Tak, nic mi nie jest. Dzięki.

Ostrożnie wzięłam kubek do rąk, parząc sobie koniuszki palców. Czułam wzrok Rosemary i Aarona, ale uparcie uśmiechałam się do Swena, który, najwyraźniej uspokojony, znowu przycupnął na oparciu obok mnie. Podmuchałam na napój. Chciałam zadać jeszcze mnóstwo pytań, ale nie byłam pewna, czy były to sprawy przeznaczone dla uszu dziecka. Jak rozróżnić wytwór wyobraźni od rzeczywistości?

Przez swoje rozważania dopiero po chwili zorientowałam się, że wokół mnie toczy się rozmowa. Zwróciłam twarz, podobnie jak wszyscy zebrani w Salonie, ku sporo starszej od siebie kobiecie. Miała krótkie, ciemne włosy nastroszone wokół głowy niczym u osobliwego gatunku ptaka i w odróżnieniu od reszty towarzystwa, nosiła lekkie, letnie ubrania, pomimo panującego chłodu.

– Po prostu wydaje mi się, że to nienormalne. Chuck jest tu najdłużej, jestem pewna, że by to potwierdził.

– Ja tam się zgadzam z Marcie. – Tęgi blondyn, siedzący na tej samej kanapie co przedmówczyni, pokiwał głową z posępną miną. – Coś musiało się stać.

– Więc co? Tajne spotkanie rządu? – Ton chłopaka opierającego się o regał ociekał sarkazmem. – Nowe ustawy? Zamykają Czyściec?

– Och, zamknij się, Joe. Marcie i Jason mają rację, tu się dzieje coś naprawdę dziwnego. – Wysoka dziewczyna z długim warkoczem popatrzyła na chłopaka ze złością. – Nie chodzi już tylko o to, że wyszedł z Domu. On z niego wyleciał w takim pędzie, jakby się paliło. I był cholernie zdenerwowany.

– Mówił coś? – zapytała Rosemary, przechylając głowę niczym pies słyszący coś ciekawego.

– Chyba nawet mnie nie zauważył. A zanim zdążyłam się choćby odezwać, jego już nie było.

Znowu zrobiło się cicho, kiedy wszyscy zastanawiali się nad tym, co powiedziała. Próbowałam zrozumieć, dlaczego niepokoiło ich to, że ktoś mógł chcieć opuścić ten dom. Sama z chęcią bym stąd uciekła. A zresztą, skoro był czymś zdenerwowany, to nic dziwnego, że nie potrafił usiedzieć w miejscu. Zawsze krążyłam po pokoju, kiedy coś mnie stresowało. Tak łatwiej się myśli, a w połączeniu ze świeżym powietrzem taki spacer mógł zdziałać cuda. A może po prostu miał do załatwienia coś niecierpiącego zwłoki.

– Herbata ci wystygnie. – Swen trącił mnie bosą stopą i wskazał ruchem głowy napój.

Posłusznie przytknęłam krawędź kubka do ust i pociągnęłam ostrożny łyk, próbując połapać się w sytuacji. Napój nadal był ciepły, ale przynajmniej nie parzył już jak wcześniej.

– Mm, naprawdę jesteś mistrzem – mruknęłam do Swena, który uśmiechnął się z dumą. W miejscu dolnego kła dostrzegłam czarną dziurę. – Ile właściwie masz lat?

– Dziewięć. – Zabawnym gestem odgarnął rudą czuprynę z oczu. – Dziewięć i cztery miesiące. A ty?

Uśmiech zamarł mi na ustach. _Ile mam lat?_ Oparłam kubek o kolana, lekko marszcząc brwi. _Dlaczego tego nie wiem?_ To przecież niemożliwe, żeby to, co mówili Rosemary i Noah, było prawdą. Pamięć płatała mi figle. Spojrzałam z powrotem na Swena, starając się wyglądać normalnie. Nie miałam zamiaru przyznawać się temu chłopcu, że najwyraźniej naprawdę straciłam wspomnienia!

– A na ile wyglądam?

Swen przyjrzał mi się uważnie, dając się wciągnąć w wymuszoną zagadkę. Tymczasem mój mózg pracował na zwiększonych obrotach, usiłując odblokować szufladkę z wiekiem. Przecież to tylko prosta informacja, jak mogłam ją zapomnieć?

– Piętnaście? – Przechylił głowę i położył drobną dłoń na moim kolanie. – Ale nie martw się, jeśli nie pamiętasz. To nic dziwnego.

Wytrzeszczyłam oczy, zupełnie zaskoczona jego słowami. Przez ułamek sekundy czułam się młodsza i bardziej zagubiona w tej całej sytuacji, patrząc na jego poważną twarz dziewięciolatka. Po chwili wrażenie znikło, ale pewne spojrzenie Swena sprawiło, że zmieszana odwróciłam wzrok.

– Jak się obudziłem, to też byłem przerażony – kontynuował. – Było tyle obcych ludzi i ja nic nie rozumiałem. Ale potem przyszła Rose i została moim przyjacielem. I teraz jest lepiej, wiesz? Przypomniałem sobie wszystko i w ogóle nie czuję się już źle. Nie czuję się już sam.

Przyglądałam się Swenowi, zastanawiając się, jacy ludzie wychowali tak mądre dziecko. On natomiast wyszczerzył się, znów prezentując w pełnej okazałości pustą przestrzeń po mleczaku.

– Miło mi widzieć nową twarz w dobrej formie.

Gwałtownie podniosłam wzrok, jednocześnie zdając sobie sprawę, że wszyscy wpatrują się w postać stojącą przy moim fotelu. Zajęta rozmową ze Swenem, nie zauważyłam nawet, że ktoś się do nas zbliżył. Mężczyzna około trzydziestki z gęstym, rudawym zarostem patrzył prosto na mnie z rękami założonymi na piersi.

– Przykro mi, że musiałem cię opuścić, chociaż moim zadaniem jest przyjmować nowe Dusze. – Miał niski, ciepły głos, którego chętnie się słuchało. – Niemniej mam nadzieję, że Rosemary należycie się tobą zajęła. Uznałem, że będzie do tej roli idealna.

Równie ciepło spojrzał na Rose, która przytaknęła mu uprzejmym skinieniem. Z jej twarzy zupełnie zniknęło napięcie. Chociaż nie zostaliśmy sobie przedstawieni i bez tego wiedziałam, z kim miałam do czynienia.

– Pozwolisz ze mną? – Dante ponownie zwrócił się ku mnie. – Chciałbym nadrobić zaległości.

W Salonie zapanowała taka cisza, że usłyszałabym nawet, gdyby ktoś przesunął palcem po jednej z ciężkich, oprawionych w skórę ksiąg. Czułam na sobie przeszywające spojrzenia wszystkich tu zgromadzonych, zwłaszcza Swena, Rosemary i Aarona. Skoro oni ufali temu mężczyźnie, to dlaczego ja nie miałabym?

– Dobra.

Podniosłam się z fotela i dopiero wtedy zorientowałam się, że Dante był niewiele wyższy ode mnie. Mimo to biła od niego pewność siebie, której nic nie mogłoby zachwiać. Widziałam ją w jego postawie, kiedy ruszył w kierunku wyjścia z Salonu i dostrzegłam to też w spojrzeniach zgromadzonych. Pod ich ostrzałem podążyłam za nim z najbardziej kamienną twarzą, na jaką było mnie stać. Zagubienie i niepewność, które towarzyszyły mi, odkąd tylko otwarłam oczy, zatrzasnęłam głęboko w sobie. Cholerna duma, ale co mi tam, nawet we śnie nie miałam zamiaru okazywać słabości. Przynajmniej tego jednego nauczyły mnie lata spędzone u boku starszego brata.

Wpatrzona w plecy Dantego opuściłam Salon i wkrótce zupełnie straciłam orientację wśród kolejnych korytarzy. Jeden zakręt, drugi, krótkie schody, znów zakręty, potężne drzwi. Rozejrzałam się po obszernym gabinecie, do którego trafiłam, ponownie chłonąc klasyczne piękno wystroju. Ciężkie, dębowe biurko stało na misternie zdobionym dywanie, pasującym do obić fotela i dwóch krzeseł. W jednej ze ścian znajdowało się wejście na kręte schody prowadzące nie wiadomo dokąd. Pozostałą przestrzeń zajmowały kolejne regały z setkami ksiąg w skórzanych oprawach. Czy ktokolwiek przeczytał je wszystkie? Zapewne nie, nikt nie przebywał tu wystarczająco długo. Tyle przynajmniej wywnioskowałam z rozmowy z Aaronem i Rosemary. W takim razie po co ktoś zaprzątał sobie głowę zbieraniem ich?

– Ekhm. – Chrząknięcie, które wydał z siebie Dante, zmusiło mnie do odwrócenia wzroku od regałów.

Opierał się niedbale o kant biurka i przyglądał mi się z cieniem uśmiechu błądzącym po ustach. Dopiero wtedy dotarło do mnie, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłam. W nieznanym miejscu, z nieznanym mężczyzną. I – przede wszystkim – w nieznanych okolicznościach. Nadal nie przekonałam się do opowieści o Czyśćcu i Duszy oddzielonej od ciała.

– Jeszcze raz przepraszam, że nie czekałem na ciebie, kiedy się obudziłaś. – Jego głos, w przeciwieństwie do mowy ciała, naprawdę wyrażał skruchę. – Jednak z tego, co widziałem, zdążyłaś już częściowo wdrożyć się w naszą skromną społeczność.

Mimowolnie, podminowana zamieszaniem wśród ludzi z Salonu, zauważyłam, że oprócz kolejnych przeprosin, nie doczekałam się żadnych wyjaśnień. _Idiotko, a niby co cię interesują jego wyjaśnienia?_, skarciłam się w myślach. Uniosłam brwi, jakbym w ten sposób mogła odegnać bezsensowne teorie spiskowe.

– Może usiądziesz? – Dante wskazał ruchem głowy jedno z krzeseł stojących przed biurkiem.

Nie pasowało mi, że miałby górować nade mną, kiedy będzie mówił, ale i tak grzecznie zajęłam przydzielone miejsce. Ostatecznie to jego dom.

– Chciałbym oficjalnie powitać cię w Czyśćcu jako powiernik i przewodnik. Mam na imię Dante i odpowiadam za ten Dom, jeden z trzynastu rozsypanych po Purgatorium. Moim zadaniem jest przyjmowanie Dusz skazanych na pobyt między życiem a śmiercią, ich prowadzenie po ścieżkach tego świata oraz bezpieczne dostarczanie do domów. – Chyba tylko on potrafił powiedzieć to tak, że brzmiało jak słowa kogoś przekonanego o swojej racji. – Nie mamy tutaj zbyt skomplikowanych zasad: jest tylko jeden sposób na powrót. Musisz zdobyć antidotum, które w ułamku sekundy wymaże twoje wspomnienia i zabierze do domu.

Byłam zaskoczona jego bezpośredniością. Czy to dlatego, że wcześniej już Rosemary i Noah opowiadali mi o tym świecie? A może witał tak każdego? Usiłowałam wyobrazić sobie małego Swena siedzącego w tym miejscu, co ja. „Jak się obudziłem, to też byłem przerażony”. Z pewnością.

– Na co dzień wszyscy żyjemy tu raczej normalnie – kontynuował Dante, przechadzając się za biurkiem. Przystanął za fotelem i oparł łokcie na jego oparciu. – Pomieszkujemy w Domu i każdy zajmuje się tym, na co ma ochotę. Niektórzy udzielają się w codziennych obowiązkach, które pomagają im zachować zdrowe zmysły w tej nietypowej sytuacji. Co siódmy dzień jest jednak inaczej. Po Purgatorium rozmieszczonych zostaje równo trzynaście antidotów, swoistych przepustek do domu, a zadaniem chętnych jest ich znalezienie. Jedynym ogranicznikiem jest czas. I niepisana zasada, według której najpierw wraca się do Domu, a dopiero potem odchodzi w przypadku zdobycia antidotum. To zapobiega zamieszaniu, kiedy jeden z mieszkańców zniknąłby bez słowa.

Zmarszczyłam brwi. To nie wydawało się zbyt trudne, coś jak gra w podchody albo w chowanego, tyle że zamiast ludzi, szukało się czegoś zwanego antidotum. Gdzieś jednak musiał tkwić haczyk, skoro niektórzy przebywali tu znacznie dłużej, niżby sobie życzyli. Niemożliwe przecież, żeby przez kilka miesięcy nie natrafili na żadne antidotum.

– I chociaż sprawa wydaje się prosta – mówił dalej – to szukanie antidotów jest nie lada problemem dla wielu Dusz. Przede wszystkim teren do przeczesania ciągnie się przez wiele kilometrów. Właściwie jest zbyt ogromny, żeby obejść go w ciągu zaledwie doby, więc jeśli nie masz szczęścia znaleźć się niedaleko któregoś z antidotów, to może okazać się, że krążysz wiele godzin bez celu. Po drugie, jeśli nie przebywasz tu wystarczająco długo, istnieje ogromna szansa, że się zgubisz. Dlatego sporo osób decyduje się pracować w zespołach. Mankamentem jest jednak to, że jedno antidotum przypada na jedną Duszę i najczęściej trzeba obejść się smakiem, jeśli nie dostrzeżesz go pierwsza. Często zdarza się, że nie wszystkie antidota zostają znalezione, mimo że chętnych są setki. Wielu z nich jest słabych, za starych lub zbyt młodych, żeby stawić czoło temu, co ich tam czeka.

Moje myśli ponownie powędrowały ku dziewięcioletniemu Swenowi. Z pewnością był inteligentny jak na swój wiek, ale czy wystarczyłoby mu sił na wielogodzinną wędrówkę i mierzenie się z przeciwnościami, żeby zdobyć antidotum i wrócić do domu? Odpowiedź zajęła mi zaledwie ułamek sekundy. Oczywiście, że nie.

– I to wszystko?

Pytanie zabrzmiało arogancko, jakby szukanie igły w stogu siana było dla mnie bułką z masłem, ale w głębi ducha zaczynałam martwić się, że to jednak nie był tylko kolejny durny sen.

– W gruncie rzeczy tak.

Pokiwałam głową, po raz kolejny trawiąc to, co mi właśnie powiedział.

– Czy to jakiś test? – Dante wyglądał na zaskoczonego moim pytaniem. – Gra, w której sprawdzacie, kto jest godzien życia?

– Christina – mężczyzna okrążył fotel i usiadł w nim, patrząc mi w oczy – ja nie stworzyłem Czyśćca. Mówiłem już, jestem…

– Tak, tak, powiernikiem i przewodnikiem – dokończyłam nieuprzejmie.

Nic mnie to nie interesowało. Albo to był sen, albo jakaś chora zabawa, w której na szali stawiałam swoje życie. W obu przypadkach miałam gdzieś, co pomyśli sobie o mnie ktokolwiek biorący w tym udział.

– Pieprzenie – dodałam.

– Po prostu pomyśl o tym jak o drugiej szansie. Nie chcę być zbyt szorstki, wiem, że możesz być teraz zagubiona, ale najwyraźniej powinnaś być już martwa – powiedział to tak, że niemal poczułam kościste palce Śmierci zaciskające się na mojej szyi. – Jednak z jakiegoś powodu jeszcze żyjesz, więc zamiast zastanawiać się, dlaczego padło na ciebie, bądź wdzięczna. Wielu odchodzi, nie mając takiej okazji.

Im dłużej zastanawiałam się nad jego słowami, tym bardziej moje poczucie niesprawiedliwości słabło. Czy gdybym, zamiast od razu trafiać tutaj, stanęła na jakimś rozwidleniu i mogła wybrać między natychmiastową śmiercią, a stanięciem do tej dziwnej gry, zadecydowałabym inaczej? Nie. Z pewnością nie poddałabym się tak łatwo.

– Gdybyś potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, zawsze tu jestem.

Zrozumiałam, że w subtelny sposób każe mi już sobie pójść, więc wstałam i znów popatrzyłam na ogromne regały pełne książek. Miałam szczerą nadzieję, że nie dane mi będzie spędzić tu tyle czasu, żeby wszystkie przeczytać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: