- W empik go
Dom z niebieskiego szkła - ebook
Dom z niebieskiego szkła - ebook
Kilkadziesiąt lat temu ludzkość została zdziesiątkowana przez tajemniczą chorobę, wobec której cała współczesna medycyna okazała się bezradna. Ogarniająca świat pandemia stała się zarzewiem międzynarodowego konfliktu i wojny nuklearnej, a Ziemia zamieniła się w pustynię. Ci, którzy ocaleli, budują miasta pod kopułami chroniącymi przed atomowym wiatrem. W tej postapokaliptycznej rzeczywistości istnieje tylko jeden cel – znaleźć jak najszybciej remedium na rozprzestrzeniającą się zarazę.
David, młody student, również marzy o tym, że pewnego dnia uda mu się poznać przyczyny choroby i stworzyć na nią skuteczny lek. Jednak wkrótce pojawiają się u niego objawy, które tak dobrze zna i których tak bardzo się boi... Zesłany do getta, gdzie przebywają zarażeni, musi dostosować się do praw rządzących tym nieludzkim światem. Czy uda mu się przetrwać i dotrzeć do źródła nękających ludzkość cierpień?
Młody chłopak stanął przed białym budynkiem przychodni. Zza pleców dochodził dźwięk otwierania i zamykania automatycznych drzwi, ale te odgłosy niknęły w szumie ciepłego wiatru. Ulice były całkiem puste jak na niedzielny poranek. Kilka ptaków przelatywało pod kopułą mającą imitować niebo. Szelest drzew rosnących wzdłuż ulicy tłumił pozostałe dźwięki.
David stał, wpatrując się w błękit ponad swoją głową. Omiatał wzrokiem wszystko, jakby widział świat pierwszy raz w życiu.
Anna Lubczyk – z wykształcenia biotechnolog, od zawsze zainteresowana fantastyką, a w szczególności uniwersum Warhammera 40 000. Wytchnienie od zabieganego świata nauki znajduje w pisaniu. W przerwach między doświadczeniami marker i stół laboratoryjny stają się dla niej narzędziami pozwalającymi zanotować kolejne pomysły fabularne. Nie wyobraża sobie życia bez swojej świnki morskiej imieniem Popcorn.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-818-2 |
Rozmiar pliku: | 728 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszyscy zakażeni mają czarne białka oczu i szaroniebieskie plamy na skórze, które są różnie rozmieszczone, oprócz występujących wokół oczu. Do tej pory nie stwierdzono samoistnego zgonu żadnego z zakażonych. Umierają jedynie wskutek zatrzymania funkcji życiowych przez czynniki mechaniczne. Trochę więcej dowiedziano się na temat powodu zmiany kolorów tęczówek oraz fosforyzującej substancji. Otóż są one wynikiem syntezy i gromadzenia fosforyzujących związków w określonych miejscach. Związki te są prawie identyczne jak te u grzybów czy niektórych roślin. Niewiele jednak ustalono na temat ich funkcji oraz mechanizmów powstawania w tych określonych obszarach. Jak wiadomo, jeśli u kogoś ze zdrowych stwierdzi się zakażenie, zostaje on przeniesiony do odpowiedniego obszaru, otrzymując odpowiednie zaopatrzenie. Nie wolno mu jednak nigdy więcej wejść do miasta. Chyba że specjalnymi tunelami w sytuacjach absolutnej konieczności. Kontakt z bliskimi jest ograniczony. Prawie każdy w rodzinie ma kogoś, kto musiał zostać przeniesiony. Natomiast ludzkość, nie mogąc zajmować się rolnictwem i większością czynności związanych z ich wcześniejszymi zawodami, przekwalifikowała się. Większość społeczeństwa jest w jakiś sposób połączona z medycyną lub nowoczesnymi technikami, aby w przyszłości móc znaleźć przyczynę zarazy nękającej ludzkość i lekarstwo na nią. Prawie wszystkie uniwersytety oprócz dziedzin techniki i robotyki szkolą lekarzy i naukowców. Dlatego tu jesteście. Szkolimy was wszystkich na techników medycznych, bo mamy nadzieję, że to właśnie wy uzyskacie odpowiedź, której ludzkość poszukuje od tak dawna. – Profesor skończył mówić, a w sali po krótkiej chwili ciszy rozległy się oklaski.
Starszy, siwy człowiek, jak zawsze na koniec wykładu, zdjął okulary i zamknął je w zdobionym skórą futerale. Dopiero bez nich dało się zauważyć, jak bardzo ma podkrążone oczy. Wyglądał prawie tak, jak gdyby nie spał od wielu dni. Był to człowiek elegancki, ceniący swój zawód i świadom jego wagi. Zawsze nosił garnitur, nawet jeśli tak jak teraz w sali panował zaduch, a słońce wpadające przez szklaną ścianę sprawiało, że pot sam wstępował na czoło.
– Nauczyłem was wszystkiego, czego zdążyłem przez te dwa lata. Żałuję, że nie zdążyłem przekazać wam całej mojej wiedzy. Ufam, że będziecie dobrymi medykami. – Mówiąc to, powoli zdjął marynarkę i odwiesił ją na krzesło stojące za biurkiem.
Oczom studentów ukazały się dłonie profesora pokryte dziwnymi płytkami, spod których prześwitywała dziwna fosforyzująca substancja.
Był zakażony. Po sali przeszedł cichy pomruk. Chociaż wszyscy widzieli, że profesor ostatnio inaczej wygląda, nikt nie chciał zaakceptować okrutnej prawdy. Najlepszy specjalista na całej uczelni, który zawsze rozumiał swoich studentów i miał do nich rodzicielski stosunek, odchodził.
Profesor westchnął, patrząc na promienie słońca. Przeczesał dłonią resztkę siwych włosów i powiedział:
– Chociaż nikomu nie życzę ujawnienia choroby. Ja muszę odejść, ale będę kontynuował badania, tylko w innej części miasta. Wy będziecie tutaj. Liczę, że godnie mnie zastąpicie. Szukajcie odpowiedzi, kochani.
Gdy to mówił, widać było, że jest głęboko wzruszony. Studenci siedzieli, próbując zrozumieć, dlaczego zamiast ich profesora stoi przed nimi człowiek rodzaju Luminea. Jednak nic nie mogli na to poradzić. Profesor machnął ręką, kończąc wykład, i szybko wyszedł, nie pozwalając zbliżyć się zbolałym uczniom, którzy na pewno chcieli złożyć wyrazy współczucia oraz zapytać go o wiele rzeczy.
W jednej z przepastnych ławek mieszczących po kilkanaścioro studentów siedział młody chłopak, który przez cały czas, od początku przemówienia aż do wyjścia profesora, nie spuszczał wzroku z mężczyzny. Naprawdę lubił go jako wykładowcę i wieść o jego odejściu wzbudziła w nim wiele emocji. Dopiero kiedy profesor opuścił salę wykładową, mieszanka uczuć przybrała formę ślepej obojętności. Ten człowiek odszedł. Już nie wróci. Każdy, kto po raz pierwszy wejdzie do tej sali, nigdy nie dowie się o jego istnieniu. Smutna prawda zarzuciła koc na wszystkie uczucia kotłujące się w młodym studencie.
Przeczesując ciemne włosy, wstał, po czym udał się do wyjścia razem z innymi. Wielobarwne popołudniowe słońce odzwierciedlało kalejdoskop wyrazów, jakie przybierali opuszczający pomieszczenie ludzie. Niektóre dziewczyny ocierały ukradkiem samotne łzy. Chłopcy pozostawali cisi, z bólem wyrysowanym na niewzruszonych twarzach. Inni chowali swoje emocje głęboko wewnątrz siebie, aby rozprawić się z nimi w samotności.
David Ryuu Kagan wypatrzył w tłumie swojego przyjaciela, z którym lubił wracać do domu po całodziennych zajęciach. Zrównał krok z Vincentem. Szli w milczeniu, nie komentując wydarzeń sprzed kilku chwil. Podążając za tłumem, udali się do wyjścia z budynku uczelni.
Zachodzące słońce przeszło z barwy pomarańczowej do ognistej czerwieni, kiedy obaj usiedli na trawie. Ich ulubionym miejscem na uniwersytecie był mały park obok budynków dydaktycznych, w którym studenci mogli odpoczywać między zajęciami. Wybudowano go z myślą o naturalnym ochłodzeniu tego rejonu, jednak sam znalazł sobie dodatkowe funkcje. Ludzie powoli zapominali o potrzebie zbliżenia z przyrodą, chociaż niektóre jednostki ciągle szukały kontaktu z naturą.
Podobnie sprawa miała się z Davidem i Vincentem. Przebywanie w pobliżu natury pozwalało im obu zebrać myśli i oczyścić umysły. Dlatego często można ich było zobaczyć siedzących na trawie w różnych godzinach. O poranku, kiedy rosa spływała na jałową ziemię, w ciągu dnia, między zajęciami, lub tak jak teraz, ciepłym wieczorem. Siadali na wzgórzu znajdującym się tuż przy ogrodzeniu. Stamtąd nie było widać urbanistycznych regionów miasta. Widzieli przestrzeń rozciągającą się aż do ogromnych ekranów chroniących przed promieniowaniem ze skażonej strefy po drugiej stronie. Pustkowia rozpościerały się aż po horyzont, jednak to nie przeszkadzało im wpatrywać się w tarczę słońca.
– Będziesz tęsknić za profesorem? – zapytał Vincent, skubiąc zieloną trawę. Rozcierał ją w palcach, chcąc poczuć naturalny chłód, a nie ten odczuwalny z ogromnych nawiewów klimatyzacyjnych.
– Oczywiście, że tak. Odszedł w połowie semestru. Chciałem, żeby przygotował nas do egzaminów. Jesteśmy w połowie nauki. To ważny moment, jeśli chcemy dostać dyplom, a potem podjąć pracę.
Słowa Davida zawisły w powietrzu. Lekki wiatr porwał je, wciskając do uszu siedzącego obok przyjaciela.
– Myślałeś już, gdzie chcesz pracować? – zapytał melancholijnie Vincent.
David myślał chwilę nad odpowiedzią.
– Chyba najbardziej interesują mnie eksperymentalne placówki próbujące ustalić, jaki wpływ mają mutacje DNA na przestrzeni wieków na pojawianie się podobnych zjawisk.
– Mnie interesują punkty poborowe okresowych badań rodzinnych. Chcę wiedzieć jak najwięcej o przypadkach dziedziczenia choroby – powiedział. Po chwili kaszlnął i spojrzał z niedowierzaniem na przyjaciela. – Chcesz pracować dla tych szaleńców mówiących, że choroba jest następstwem ewolucji? Żartujesz? Ich placówki znajdują się w dzielnicach zakażonych!
– Nieprawda. Mają parę oddziałów w mieście. Posiadają ciekawe teorie. To lepsze niż wpatrywanie się w stale te same wyniki i analizowanie bezsensownych zmiennych. – David wzruszył ramionami.
– Niech ci będzie. Tylko żeby cię nie zgarnęli ci od przestrzegania zasad etyki – zaśmiał się Vincent.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Stały szum generatorów powietrznych nie pozwalał zapomnieć, że zbliża się wieczór, a co za tym idzie – nastąpi obniżenie temperatury.
„Ile bym dał, żeby poczuć prawdziwy wiatr” – myślał David, próbując wypatrzyć jakikolwiek ruch za ekranami. Kiedy widział choćby przelatujący śmieć, wiedział, że tam daleko wciąż istnieje prawdziwa pogoda.
Z zamyślenia wyrwało go westchnięcie przyjaciela.
– Chciałbym móc się już wyprowadzić. Pomyśl sobie, że moja siostra dorwała jakąś starą książkę. Teraz w kółko chodzi i gada, że za czasów naszych dziadków były cztery pory roku. Jest zafascynowana tym, że dawniej z nieba spadały małe krople zamrożonej wody. Wtedy wszystko dookoła było białe.
– Za czasów naszych dziadków nie było choroby – odpowiedział David. – Przecież wiesz, że dostaniesz przydział mieszkania, kiedy skończysz studia.
– Wiem, wiem. Ale to wydaje się tak strasznie daleko – rzucił Vincent, po czym dodał: – Powinniśmy iść, zaraz zrobi się ciemno.
David potwierdził skinieniem głowy. Wracali razem pociągiem aż do dzielnicy mieszkalnej pełnej szeregowych białych domków jednorodzinnych. Obaj dorastali w tym miejscu, byli najlepszymi przyjaciółmi z dzieciństwa, którzy swoim towarzystwem umilali sobie lata pełne bieli, zapachu środków dezynfekujących oraz badań lekarskich. Za najulubieńszy punkt osiedla obrali sobie plac, na którym rosło kilka drzew.
Chłopak rozumiał trochę zainteresowanie siostry Vincenta. Sam posiadał młodszą siostrę, dlatego wiedział, że każde dziecko przechodziło przez etap zainteresowania przeszłością. Swego czasu obaj byli jedynakami. Jednak kilkanaście lat temu pewna grupa naukowców sformułowała twierdzenie, że łatwiej jest wykalkulować ryzyko zachorowania w rodzinie przy posiadaniu co najmniej dwojga dzieci. Okazało się to wierutną bzdurą, a uczonych odpowiedzialnych za zamieszanie zdegradowano. Jednak mimo wszystko poziom dzietności w społeczeństwie gwałtownie wzrósł. Dowodem na to były młodsze siostry dwójki przyjaciół.
David przekroczył próg domu, witając się z rodziną. Po ciężkim dniu nie miał ochoty na rodzinną kolację pełną opowieści o pracy oraz najnowszych nowinkach medycznych. Odebrał od matki talerz z jedzeniem, po czym zaszył się w swoim pokoju. Otworzył grubą książkę wypełnioną skomplikowanymi rysunkami opisanymi terminami medycznymi i pogrążył się w lekturze, przeżuwając pieczywo z pastą warzywną.
Miał w życiu cel. Aby go osiągnąć, wybrał jeden z trudniejszych kierunków studiów. Nie chciał być lekarzem, to było zbyt oczywiste. Miał zamiar zostać technikiem medycznym – kimś, kto prowadzi badania nad istotnymi kwestiami. Osobą, która interpretuje wyniki pracy innych.
Nie bez powodu obrał taką ścieżkę. W dzieciństwie wiele się nasłuchał. Jego najlepszego przyjaciela dzieci na podwórku wyśmiewały przez nazwisko. Nawet w tej rzeczywistości, gdzie nazwiska dzieci tworzyło się z połączenia nazwisk rodziców, Vincent Bay Nharin brzmiało dość egzotycznie. Z Davida również często się śmiano. Wytykano go palcami, ponieważ o wartości rodziny decydowały osiągnięcia z zakresu medycyny, podczas gdy jego matka była jedynie lekarką w osiedlowej klinice. Natomiast ojciec postanowił zostać inżynierem, co spotykało się z niezrozumieniem w społeczeństwie. Chociaż inżynierowie byli potrzebni mimo zakazu badań nad usprawnianiem transportu oraz energii, ojca Davida zawsze interesowały mechanizmy pozwalające uzyskać energię dla ludzi.
Należy zaznaczyć, że w czasach, kiedy zużycie materiałów medycznych, takich jak gazy, bandaże, środki opatrunkowe, było ogromne, należało niezwłocznie je wywozić z niezliczonych punktów medycznych oraz na bieżąco spalać w specjalnych placówkach. Z tych procesów powstawał dym o unikalnym składzie, który poddany procesowi resublimacji stanowił w stu procentach biodegradowalne paliwo używane do większości maszyn, środków transportu oraz elektrowni wykorzystywanych przez społeczeństwo.
Właśnie ten proces wydał się ojcu Davida tak interesujący, aby odwrócić się od świata nauki i zagłębić się w krainę cudacznych maszyn. Jego żona zaakceptowała ten wybór. Nigdy nie robiła mężowi wyrzutów, chociaż sąsiedzi patrzyli na nich z niedowierzaniem. Ona sama również spełniała się zawodowo, mogąc być w kontakcie ze swoimi lokalnymi pacjentami.
David ich nie rozumiał. Pragnął czegoś więcej. Tak jak mówił profesor. Chciał osiągnąć szczyt i uczestniczyć w wyścigu, do którego stawały setki tysięcy naukowców. Jego marzeniem było odkrycie prawdy. Co stało się z pacjentem Zero? Dlaczego zachorował? Co powoduje chorobę? Jak ją wyleczyć? Czy można ją wyleczyć? Te pytania zaprzątały mu myśli i żył z nimi od wczesnych lat szkolnych. Teraz, kiedy studiował, mógł zacząć przybliżać się do odpowiedzi.
Każdego wieczoru spędzał czas na przepisywaniu notatek z zajęć, przygotowywaniu się do egzaminów poprzez czytanie ogromnych ksiąg naukowych oraz w miarę możliwości starał się przeglądać najnowsze wyniki badań z różnych ośrodków. Właśnie studiował bardzo ciekawy fragment o epigenetyce globalnych pandemii w minionych epokach, kiedy poczuł, że powieki robią mu się ciężkie. Z dezaprobatą zamknął książkę. Spojrzał na zegarek. Dochodziła pierwsza trzydzieści.
„Muszę zapytać mamę o preparaty z dodatkowym magnezem i żelazem” – pomyślał, kładąc się na łóżku.
Minęły dwa tygodnie, podczas których David czytał coraz mniej. Rytuał, który wypracował sobie, odkąd poszedł na studia, przestał przynosić efekty. Mimo spożywania dodatkowej dawki minerałów, jak tylko otwierał książki po powrocie do domu, od razu robił się senny. Jednego dnia zapomniał wziąć ze sobą kolacji. Chcąc zaoszczędzić choć trochę czasu, od razu usiadł do nauki, po czym zasnął rozłożony na biurku. Zaniepokojona matka, która przyniosła mu talerz z jedzeniem, nie dała się łatwo przekonać, że wszystko jest w porządku.
– Nie wyglądasz za dobrze – mówiła. – Jesteś blady. Zasypiasz. Może masz anemię? Nie zaniedbujesz badań lekarskich? Powinieneś iść w niedzielę.
– Dobrze wiesz, że chodzę regularnie. Nie wygaduj głupstw. Jestem tylko zmęczony. Muszę odpocząć – powiedział, podnosząc się z krzesła.
Matka nie dała się tak łatwo zwieść. Chwyciła syna za nadgarstek, wskazując siniak na przedramieniu.
– Uderzyłeś się? – zapytała. Chociaż jej głos wyrażał zimną lekarską rutynę, w oczach płonęła obawa zaniepokojonej matki. Krwawienia spowodowanego urazem i chorobą nie dało się odróżnić w żaden sposób bez innych objawów, dlatego ludzie przyjmowali wiele suplementów mających na celu uszczelnienie naczyń, aby ograniczyć sobie stres.
– Tak. W laboratorium. Przewróciłem stojak z probówkami. Profesor się wściekł. Musiałem dezynfekować cały stół – odpowiedział z lekkim uśmiechem.
Kobieta dała za wygraną i pozwoliła synowi położyć się do łóżka. Wychodząc z pomieszczenia, zgasiła światło. Niestety słowa, które usłyszała, nie uspokoiły jej obaw. Bała się o swoje dziecko. Jako lekarz i jako rodzic.
Przed zaśnięciem David rozmyślał. Powiedział matce prawdę. Uderzył się w laboratorium i czyścił stół z rozlanych próbek. Nie mógł tylko przypomnieć sobie, kiedy to było. Wczoraj? Tydzień temu? Czy do tego czasu siniak nie powinien już zniknąć?
Nie miał siły się nad tym zastanawiać. Zbyt szybko pochłonął go sen. Twardy. Ciemny. Sen bez snów.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej