- W empik go
Don Juan: dramat w 3 aktach - ebook
Don Juan: dramat w 3 aktach - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 210 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
hrabia profesor, jego brat
SEKRETARZ
Zuzanna, jego żona krystyna hania lokaj dziewczęta
Rzecz dzieje się na wsi u hrabiego w naszych czasach.
KRAKÓW. – DRUK. W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI.
AKT I.
Duszna noc letnia. Wielki park należący do pałacu hrabiego. W tyle: fasada pałacu: do głównego wejścia prowadza szerokie wschody; w kilku oknach pałacu widać światła. Na lewo:
krzaki róż; na prawo: olbrzymia kwitnąca akacya. Na przedzie: po prawej stronie altana, której drzwi otwarte są na oścież; wewnątrz stoi stół pokryty papierami, księgami gospodarskiemi etc, na stole płonąca lampa. Przed altaną stołek ogrodowy. Na lewo: ławka, stół i krzesła ogrodowe.
SCENA I.
SKKRETARZ, PROFESOR.
Sekretarz hrabiego pracuje w altanie przy stole. Po kilku sekundach przychodzi z pałacu, po wschodach profesor, starszy juz, szpakowaty mężczyzna, łysy w okidarach, z długą brodą, typ pośredni między arystokratą a uczonym. Jest nerwowy ale dośc silnie zbudowany; trzyma się pochyło.
profesor.
Mój brat jeszcze nie wrócił
SEKRETARZ.
Człowiek nie duży, troche korpulentny, żywy, kolo lat 40; ubrany bardzo starannie, dyskretnie; w butonierce popielatego surduta kwiatek; ma szybkie ruchy Włocha albo Francuza, zapala i entnzyazmuje się łatwo. Wstaje szybko, lotyka za ucho pióro, którem właśnie pisał).
O nie, to byłoby niemożliwe według mego obliczenia…
PROFESOR.
(Siadając powoli na fotelu przed altaną) Co za gorąco. Znowu nie zasnę tej nocy. – Będę jak najdłużej siedział tu w ogrodzie.
SEKRETARZ.
A może służyć panu profesorowi poduszeczką?
PROFESOR.
Owszem – dziękuję, (SEKRETARZ kładzie mu poduszką pod głowę) Nawet ta poduszka ma jakiś zapach… podejrzany… u was wszystko jest podejrzane. (p… ch.) Według pańskiego obliczania, powiada pan –?
SEKRETARZ.
(Trochę zmieszany, z uśmiechem) O! Bo ja wiem dokąd się udał pan hrabia.
PROFESOR.
Wie pan? Ślicznie. – Ale ja się nie pytam o sprawy mego brata, panie sekretarzu, czy… dyrektorze –? – jak się pana właściwie tytułuje?
SEKRETARZ.
O, jak łaska. Moje stanowisko w tym domu nie da się tak łatwo określił-. Ponieważ pan hrabia nie może zajmować się osobiście ani administracyę majątku ani innymi interesami, więc…
PROFESOR.
Dlaczego nie może? Powinien się zajmować! SEKRETARZ.
Więc ja tu jestem niejako wszystkiem; sekretarzem, rządcą…
PROFESOR.
Byłoby znacznie lepiej, gdyby się tem zajął niż… (milknie z oburzenia, wzdycha) Nie, to nie dla mnie. Ja tu spać nie moge, panie łaskawy.
SEKRETARZ.
(Uprzejmie) Rzeczywiście, tutaj sypia się malo, ale czy nie uważa pan PROFESOR, że powietrze jest świetne?
PROFESOR.
Wcale nie uważani. Tu jest powietrze duszne, dziwnie niepokojące.
SEKRETARZ.
(Pogodnie) No tak – w lipcu.
PROFESOR.
A przy tem najrozmaitsze zapachy… Nic zdrowo, bardzo nic zdrowo. – Czego się dotknąć, wszystko ma jakiś zapach…
SEKRETARZ. Ale ogród jest przecież śliczny…
PROFESOR.
Ogród jest także denerwujący. Z tych róż niezliczonych boli mnie ciągle głowa. A w nocy słyszy się ustawicznie, z wszystkich stron… jakieś szepty, chichoty… I to ma być spokój?!… Wieś?!…
SEKRETARZ.
Sam pochodzę z południa. Po matce. Tam w Neapolu dopiero w nocy zaczyna się życie. – Dlatego też nie myślę nawet o łóżku, pracuję najchętniej przy lampie.
PROFESOR.
A coż na to pańska zona? Bo jest pan podobno żonaty –?
SEKRETARZ.
Tak, żonaty.
PROFESOR.
Kiedyż wraca pan zazwyczaj do domu? SEKRETARZ.
Zazwyczaj? U nas właściwie niema zwyczajów Pod żadnym względem. U nas wszystko zależy od przypadku…
PROFESOR.
Znam te przypadki. Mają długie włosy i jedwabne suknie.
sekretarz.
(Z uśmiechem) Jedwabne? Teraz? Przecież iesteśmy na wsi.
PROFESOR.
(Po chwili, spoglądając na sekretarsa powoli) Pan wygląda bez kwestyi… bardzo statecznie. Bardzo porządnie… mógłbym sobie wyobrazić pana wszędzie tylko nie tutaj. Habitus stanowczo moralny. W dodatku ma pan żonę, dzieci…
SEKRETARZ.
Dzieci nie mam.
PROFESOR.
Wszystko jedno, ale jak (bywa) pan może egzystować w tem otoczeniu?! Jak może człowiek stateczny znosić spokojnie atmosferę tego domu. Chociaż chodzi o mego rodzonego brata, powiem otwarcie, że na miejscu pańskiem byłbym mu już dawno, sto razy – wymówił służbę.
SEKRETARZ.
Być może. Nie wątpię nawet ani na jedną chwilę, źe zrobiłby tak pan PROFESOR. Bo pan PROFESOR jest tylko jego bratem.
PROFESOR.
A pan?
SEKRETARZ.
(Skromnie) Ja nie chwaląc się – jestem jego przyjacielem. Powtarzam tylko to, co powiedział pan hrabia. Tylko to. Obdarza mnie bezgranicznem zaufaniem.
PROFESOR.
A to zaufanie odnosi się nietylko do interesów.
SEKRETARZ.
Nie, do wszystkich spraw pana hrabiego.
PROFESOR.
Także do tych… jedwabnych, pachnących, koronkowych, którym poświęca tyle sił, zdrowia, fantazyi… które załatwia naprzykład teraz w późnej nocy…
SEKRETARZ.
(Którego oczy się śmieją) Panie profesorze, to człowiek… genialny.
PROFESOR.
(Śmieje się ze złością, cicho; łamie ręce) Genialny… Panie kochany, gdzie ja się znajduję? Co? Przecież chyba nie zwaryowałem? Albo może pan zwaryo-wał? (trzęsąc głową) Zdumiewającą jest przy tem wszystkiem pańska powaga. Siedzi pan godnie przy biurku z piórem za uchem… i gdyby nie ten kwiatek w butonierce…
SEKRETARZ.
(Prędko) Mam go od żony.
PROFESOR.
A więc i kwiatek jest czcigodnego pochodzenia. Ale pańskie obowiązki w tym domu, pańskie pojęcia o moim bracie, pańskie zasady – są straszne! Czy pan myśli naprawdę, że brat mój jest genialny?
SEKRETARZ.
(Prawie zdumiony) Ależ naturalnie. Przecież pan PROFESOR sam powiedział, że te sprawy nocne pana hrabiego, kosztują go dużo fantazyi. A czy nie jest to rzeczą obojętną, na co zużywa się fantazyę?
PROFESOR.
Nie… wcale nie!
SEKRETARZ.
Byle fantazya była bogatą… Samo zużywanie jest piękne…
PROFESOR.
(Zły) Dosyć mój panie, dosyć! (Milknie, oddycha szybko, potem prawie krzycząc) Nie dlatego do was przyjechałem! Przyjechałem dla zdrowia, dla powietrza!
SEKRETARZ.
(Spokojnie) Male spacerki w okolicę posłużyłyby niezawodnie bardzo panu profesorowi. Mamy wielkie, przepyszne lasy… Pałac i park leżą wysoko i pięknie…
PROFESOR.
Tak, ale w tym pałacu i parku żyje mój brat! Że też wcześniej o tem nic pomyślałem! On jest panem tej okolicy pod każdym względem. On tu jest wszędzie. Jego osoba, jego istnienie w tem miejscu de moralizuje wszystko, nawet stosunki klimatyczne. To jest świat osobliwy
SEKRETARZ.
(Prawie z entuzyazmem) O tak – świat osobliwy. A kiedy dawniej żyliśmy w mieście, w tem zresztą całkiem zwykłem mieście, w którem pan PROFESOR żyje obecnie – byłem także w świecie osobliwym. W domu pana hrabiego. O to chodzi. I dlatego…
PROFESOR.
Dlatego służy pan tak chętnie u mego brata?
SEKRETARZ.
(Poprosili) Tak, panie profesorze! (Wskazuje na książki i papiery lezące na stole) To wszystko, liczby, interesa, rzeczy praktyczne należy także niejako do moich potrzeb życiowych. Ale to zamało, to nie wystarcza. Chleb powszedni i nic więcej. Czy może świat chleba powszedniego, zadowolnić człowieka, który ma większy apetyt?
SCENA II. SEKRETARZ, PROFESOR, ZUZANNA.
Z lewej strony w głębi wchodzi Zuzanna, kobieta piękna, mniej więcej trzydziestoletnia, ubrana biało, z pewnym wdziękiem, ale nie jak dama. Typ femina domestica* – nie głupia zresztą, zywa, przyjemna, o szczerych, czysto kobiecych instynktach, ale nie bez pewnej przesady burzua-zyjnej co do godności" wobec obcych osób. W rozmowie z obcymi jest komicznie sztywną ceromonjantką, zaznacza niejako, ze jest z dobrej rodziny* i wie co wypada i nie wypada, ale io chwilach gorętszego afektu, oburzenia i… t… d zapomina o wszystkiem i staje się znowu najmilszem stworzeniem na świecie. Jest duka, pełna, zajmuje przez ową suknie (w rodzaiu krynoliny) dość duzo miejsca, niby forteca, którą fizycznie dość trudno jest zdobyć – ma włosy jasne, oczy ciemne, twarz białą z czarnym punkcikiem pod prawem okiem. Wpada z szumem na sam środek sceny, z początku widzi tylko swego meza.
sekretarz (Zmieszany trochę jej niespodzianą, nocną wizytą biegnie naprzeciw niej, z pewną emocyą), Ty tutaj? Ależ dziecko mówiłem ci…
zuzanna.
(Prędko naturalnie, ziaj Wiem. Mówiłeś, żebym tu nigdy nie przychodziła. Ale dzisiaj nic wytrzymałam i już! Nie chciało mi się czekać na ciebie bez końca. Dlaczego nie wracasz do domu? Co tu właściwie robisz o tej porze? (rozgląda sic naokoło) Zresztą niema tu nikogo… co? (bojaśliwie) Jego przecież niema?
(Naraz spostrzega profesora, miesza się i nagle zachowuje się godnie sztywnie z pewną afektacyą) O, przepraszam, bardzo przepraszani… Nie zauważyłam…
PROFESOR.
(Życzliwie, wcale uprzejmie) Niech pani wybaczy* że nie wstaję, ale…
ZUZANNA.
Nic nie szkodzi.
PROFESOR.
Mam podagrę.
SEKRETARZ.
(Po chwili wahania się, chce nareszcie przedstawić profesora) Pan pro…
zuzanna.
(Przerywa) Wiem. Pan PROFESOR, (kłania się godnie ie głową) Jego brat… (poprawia się z wielkiem zakłopotaniem) Brat pana hrabiego… (ceremonialnie) Bardzo mi przyjemnie…
PROFESOR.
A pani jest zapewne żoną naszego sekretarza?
zuzanna.
Słyszałam już wiele o panu.
PROFESOR.
Hm. Przypuszczam, że pani zna wszystkich w tym domu. Przynajmniej z widzenia. Przecież mieszkanie państwa jest niedaleko.
zuzanna.
Tak, znam z widzenia… (szybko) ale nie wszystkich. SEKRETARZ.
(Z łagodnym wyrzutem) Prosiłem cię raz na zawsze, żebyś nie przychodziła tu do mnie, chyba że w bardzo ważnych i nagłych wypadkach…
PROFESOR.
(Złośliwie) Rozumiem. Co za przezorność!
zuzanna (Zmieszana, łonem naiwnie oburzonym do maia) Pięknie mnie przyjąłeś, bardzo pięknie! Mógłby któś nie wiem co pomyśleć… Jeśli moja obecność jest ci tak przykra, moge natychmiast…
SEKRETARZ
(Uśmiecha się, choć jest zły) Ależ dziecko… Czy zaszło co wt domu? Czy stało się coś takiego, że wpadasz tu bez tchu, o tej porze?
zuzanna.
(Blizka płaczu, ale ze względu na profesora, który się jej uważnie przygląda, mówi z sztucznym spokojem, godnie przeciągle). Stało się… dziwny jesteś mój drogi… Stało się… (prędko z pasyą) Chyba to się stało, że siedzisz tu nie wiem poco, zamiast pójść spać jak się należy. Czekam i czekam… Ale ty o tem nie pomyślisz! Jesteś tak bezwzględny….
PROFESOR.
(Sucho – do sekretarza) A co – nie mówiłem? SEKRETARZ.
(Zdziwiony i zakłopotany) Przecież nie pierwszy raz pracuję w pałacu o tej godzinie…
ZUZANNA.
(Zupełnie szczerze, naturalnie) Niestety… nie pierwszy raz. – Nie pierwszy raz! Bóg świadkiem znosiłam to cierpliwie, długo, ale dzisiaj naraz nie mogłam. Rozumiesz? – Przez cały wieczór złościłam się dziś na ciebie. – Bo jest coś takiego w powietrzu, nie wiem co… Naraz powiedziałam sobie… (zapominając się) nie dam się, nie pozwolę, dosyć tego!
PROFESOR.
słusznie.
SEKRETARZ.
Ależ kochana Zuzanno, mam przecie obowiązki! Przecież nie placa mnie za nic!
ZUZANNA.
(Ignorując zupełnie uwagi profesora i sekretarza) Rzeczywiście, nie moge sobie pomyśleć, co za robotę masz tutaj w nocy. Zawsze mówisz, że masz robotę… Jaką? Chciałam raz sama się przekonać, czy to prawda. – Byłam naprawdę ciekawa, co tu się dzieje jak tu wygląda, (z nagłą złością) W nocy się śpi! Ja… nie dam drwić z siebie… rozumiesz, (z naiwnie raptowną czułością w głosie) Nie gniewaj się – brysiu! Chodź do domu – proszę…
PROFESOR.
Zgadzam się z panią. Nieufność pani co do tego domu, bez kwestyi nie jest bezpodstawną.
ZUZANNA.
(Znowu tonem zirytowanym) A co? Prawda? Skąd moge wiedzieć co on tu robi? Jak się zna tak dawno stosunki, jak się słyszało tyle niestworzonych rzeczy o tym domu… i o życiu pana hrabiego, (nagle zmieszana) O przepraszam… zapomniałam się…
PROFESOR.
(Uprzejmie) Ależ owszem, niech pani mówi… ZUZANNA.
(Zawstydzona) Nie, ani słowa już nie powiem (rozgląda się bojażliwie) Nie można wiedzieć… Lada chwila może nadejść pan hrabia… (swym ceremonialnym tonem) A ja dotychczas nie miałam zaszczytu poznać osobiście pana hrabiego…
PROFESOR.
(Zdziwiony) Czy być może?
ZUZANNA.
(J. w.) Dotąd nie miałam zaszczytu. I zresztą naprawdę nie chciałabym się naprzykrzać… I ze względu na to (naturalnie, przymilając się do meza) Brysiu, chodź do domu…
PROFESOR.
(Z uśmiechem) Brysiu… Hm… Pani tak zawsze do męża? Pewnie dlatego, że jest wierny…
ZUZANNA.
(Żywo) Mnie wierny – prawda?
PROFESOR.
O, naturalnie i pani rozumie się. – Ale przed chwilą miałem na myśli tego pana, mego brata –