Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Don Juan: dramat w 3 aktach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Don Juan: dramat w 3 aktach - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 210 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OSO­BY.

hra­bia pro­fe­sor, jego brat

SE­KRE­TARZ

Zu­zan­na, jego żona kry­sty­na ha­nia lo­kaj dziew­czę­ta

Rzecz dzie­je się na wsi u hra­bie­go w na­szych cza­sach.

KRA­KÓW. – DRUK. W. L. AN­CZY­CA I SPÓŁ­KI.

AKT I.

Dusz­na noc let­nia. Wiel­ki park na­le­żą­cy do pa­ła­cu hra­bie­go. W tyle: fa­sa­da pa­ła­cu: do głów­ne­go wej­ścia pro­wa­dza sze­ro­kie wscho­dy; w kil­ku oknach pa­ła­cu wi­dać świa­tła. Na lewo:

krza­ki róż; na pra­wo: ol­brzy­mia kwit­ną­ca aka­cya. Na prze­dzie: po pra­wej stro­nie al­ta­na, któ­rej drzwi otwar­te są na oścież; we­wnątrz stoi stół po­kry­ty pa­pie­ra­mi, księ­ga­mi go­spo­dar­skie­mi etc, na sto­le pło­ną­ca lam­pa. Przed al­ta­ną sto­łek ogro­do­wy. Na lewo: ław­ka, stół i krze­sła ogro­do­we.

SCE­NA I.

SKKRE­TARZ, PRO­FE­SOR.

Se­kre­tarz hra­bie­go pra­cu­je w al­ta­nie przy sto­le. Po kil­ku se­kun­dach przy­cho­dzi z pa­ła­cu, po wscho­dach pro­fe­sor, star­szy juz, szpa­ko­wa­ty męż­czy­zna, łysy w oki­da­rach, z dłu­gą bro­dą, typ po­śred­ni mię­dzy ary­sto­kra­tą a uczo­nym. Jest ner­wo­wy ale dośc sil­nie zbu­do­wa­ny; trzy­ma się po­chy­ło.

pro­fe­sor.

Mój brat jesz­cze nie wró­cił

SE­KRE­TARZ.

Czło­wiek nie duży, tro­che kor­pu­lent­ny, żywy, kolo lat 40; ubra­ny bar­dzo sta­ran­nie, dys­kret­nie; w bu­to­nier­ce po­pie­la­te­go sur­du­ta kwia­tek; ma szyb­kie ru­chy Wło­cha albo Fran­cu­za, za­pa­la i entn­zy­azmu­je się ła­two. Wsta­je szyb­ko, lo­ty­ka za ucho pió­ro, któ­rem wła­śnie pi­sał).

O nie, to by­ło­by nie­moż­li­we we­dług mego ob­li­cze­nia…

PRO­FE­SOR.

(Sia­da­jąc po­wo­li na fo­te­lu przed al­ta­ną) Co za go­rą­co. Zno­wu nie za­snę tej nocy. – Będę jak naj­dłu­żej sie­dział tu w ogro­dzie.

SE­KRE­TARZ.

A może słu­żyć panu pro­fe­so­ro­wi po­du­szecz­ką?

PRO­FE­SOR.

Owszem – dzię­ku­ję, (SE­KRE­TARZ kła­dzie mu po­dusz­ką pod gło­wę) Na­wet ta po­dusz­ka ma ja­kiś za­pach… po­dej­rza­ny… u was wszyst­ko jest po­dej­rza­ne. (p… ch.) We­dług pań­skie­go ob­li­cza­nia, po­wia­da pan –?

SE­KRE­TARZ.

(Tro­chę zmie­sza­ny, z uśmie­chem) O! Bo ja wiem do­kąd się udał pan hra­bia.

PRO­FE­SOR.

Wie pan? Ślicz­nie. – Ale ja się nie py­tam o spra­wy mego bra­ta, pa­nie se­kre­ta­rzu, czy… dy­rek­to­rze –? – jak się pana wła­ści­wie ty­tu­łu­je?

SE­KRE­TARZ.

O, jak ła­ska. Moje sta­no­wi­sko w tym domu nie da się tak ła­two okre­ślił-. Po­nie­waż pan hra­bia nie może zaj­mo­wać się oso­bi­ście ani ad­mi­ni­stra­cyę ma­jąt­ku ani in­ny­mi in­te­re­sa­mi, więc…

PRO­FE­SOR.

Dla­cze­go nie może? Po­wi­nien się zaj­mo­wać! SE­KRE­TARZ.

Więc ja tu je­stem nie­ja­ko wszyst­kiem; se­kre­ta­rzem, rząd­cą…

PRO­FE­SOR.

By­ło­by znacz­nie le­piej, gdy­by się tem za­jął niż… (milk­nie z obu­rze­nia, wzdy­cha) Nie, to nie dla mnie. Ja tu spać nie moge, pa­nie ła­ska­wy.

SE­KRE­TARZ.

(Uprzej­mie) Rze­czy­wi­ście, tu­taj sy­pia się malo, ale czy nie uwa­ża pan PRO­FE­SOR, że po­wie­trze jest świet­ne?

PRO­FE­SOR.

Wca­le nie uwa­ża­ni. Tu jest po­wie­trze dusz­ne, dziw­nie nie­po­ko­ją­ce.

SE­KRE­TARZ.

(Po­god­nie) No tak – w lip­cu.

PRO­FE­SOR.

A przy tem naj­roz­ma­it­sze za­pa­chy… Nic zdro­wo, bar­dzo nic zdro­wo. – Cze­go się do­tknąć, wszyst­ko ma ja­kiś za­pach…

SE­KRE­TARZ. Ale ogród jest prze­cież ślicz­ny…

PRO­FE­SOR.

Ogród jest tak­że de­ner­wu­ją­cy. Z tych róż nie­zli­czo­nych boli mnie cią­gle gło­wa. A w nocy sły­szy się usta­wicz­nie, z wszyst­kich stron… ja­kieś szep­ty, chi­cho­ty… I to ma być spo­kój?!… Wieś?!…

SE­KRE­TARZ.

Sam po­cho­dzę z po­łu­dnia. Po mat­ce. Tam w Ne­apo­lu do­pie­ro w nocy za­czy­na się ży­cie. – Dla­te­go też nie my­ślę na­wet o łóż­ku, pra­cu­ję naj­chęt­niej przy lam­pie.

PRO­FE­SOR.

A coż na to pań­ska zona? Bo jest pan po­dob­no żo­na­ty –?

SE­KRE­TARZ.

Tak, żo­na­ty.

PRO­FE­SOR.

Kie­dyż wra­ca pan za­zwy­czaj do domu? SE­KRE­TARZ.

Za­zwy­czaj? U nas wła­ści­wie nie­ma zwy­cza­jów Pod żad­nym wzglę­dem. U nas wszyst­ko za­le­ży od przy­pad­ku…

PRO­FE­SOR.

Znam te przy­pad­ki. Mają dłu­gie wło­sy i je­dwab­ne suk­nie.

se­kre­tarz.

(Z uśmie­chem) Je­dwab­ne? Te­raz? Prze­cież ie­ste­śmy na wsi.

PRO­FE­SOR.

(Po chwi­li, spo­glą­da­jąc na se­kre­tar­sa po­wo­li) Pan wy­glą­da bez kwe­styi… bar­dzo sta­tecz­nie. Bar­dzo po­rząd­nie… mógł­bym so­bie wy­obra­zić pana wszę­dzie tyl­ko nie tu­taj. Ha­bi­tus sta­now­czo mo­ral­ny. W do­dat­ku ma pan żonę, dzie­ci…

SE­KRE­TARZ.

Dzie­ci nie mam.

PRO­FE­SOR.

Wszyst­ko jed­no, ale jak (bywa) pan może eg­zy­sto­wać w tem oto­cze­niu?! Jak może czło­wiek sta­tecz­ny zno­sić spo­koj­nie at­mos­fe­rę tego domu. Cho­ciaż cho­dzi o mego ro­dzo­ne­go bra­ta, po­wiem otwar­cie, że na miej­scu pań­skiem był­bym mu już daw­no, sto razy – wy­mó­wił służ­bę.

SE­KRE­TARZ.

Być może. Nie wąt­pię na­wet ani na jed­ną chwi­lę, źe zro­bił­by tak pan PRO­FE­SOR. Bo pan PRO­FE­SOR jest tyl­ko jego bra­tem.

PRO­FE­SOR.

A pan?

SE­KRE­TARZ.

(Skrom­nie) Ja nie chwa­ląc się – je­stem jego przy­ja­cie­lem. Po­wta­rzam tyl­ko to, co po­wie­dział pan hra­bia. Tyl­ko to. Ob­da­rza mnie bez­gra­nicz­nem za­ufa­niem.

PRO­FE­SOR.

A to za­ufa­nie od­no­si się nie­tyl­ko do in­te­re­sów.

SE­KRE­TARZ.

Nie, do wszyst­kich spraw pana hra­bie­go.

PRO­FE­SOR.

Tak­że do tych… je­dwab­nych, pach­ną­cych, ko­ron­ko­wych, któ­rym po­świę­ca tyle sił, zdro­wia, fan­ta­zyi… któ­re za­ła­twia na­przy­kład te­raz w póź­nej nocy…

SE­KRE­TARZ.

(Któ­re­go oczy się śmie­ją) Pa­nie pro­fe­so­rze, to czło­wiek… ge­nial­ny.

PRO­FE­SOR.

(Śmie­je się ze zło­ścią, ci­cho; ła­mie ręce) Ge­nial­ny… Pa­nie ko­cha­ny, gdzie ja się znaj­du­ję? Co? Prze­cież chy­ba nie zwa­ry­owa­łem? Albo może pan zwa­ryo-wał? (trzę­sąc gło­wą) Zdu­mie­wa­ją­cą jest przy tem wszyst­kiem pań­ska po­wa­ga. Sie­dzi pan god­nie przy biur­ku z pió­rem za uchem… i gdy­by nie ten kwia­tek w bu­to­nier­ce…

SE­KRE­TARZ.

(Pręd­ko) Mam go od żony.

PRO­FE­SOR.

A więc i kwia­tek jest czci­god­ne­go po­cho­dze­nia. Ale pań­skie obo­wiąz­ki w tym domu, pań­skie po­ję­cia o moim bra­cie, pań­skie za­sa­dy – są strasz­ne! Czy pan my­śli na­praw­dę, że brat mój jest ge­nial­ny?

SE­KRE­TARZ.

(Pra­wie zdu­mio­ny) Ależ na­tu­ral­nie. Prze­cież pan PRO­FE­SOR sam po­wie­dział, że te spra­wy noc­ne pana hra­bie­go, kosz­tu­ją go dużo fan­ta­zyi. A czy nie jest to rze­czą obo­jęt­ną, na co zu­ży­wa się fan­ta­zyę?

PRO­FE­SOR.

Nie… wca­le nie!

SE­KRE­TARZ.

Byle fan­ta­zya była bo­ga­tą… Samo zu­ży­wa­nie jest pięk­ne…

PRO­FE­SOR.

(Zły) Do­syć mój pa­nie, do­syć! (Milk­nie, od­dy­cha szyb­ko, po­tem pra­wie krzy­cząc) Nie dla­te­go do was przy­je­cha­łem! Przy­je­cha­łem dla zdro­wia, dla po­wie­trza!

SE­KRE­TARZ.

(Spo­koj­nie) Male spa­cer­ki w oko­li­cę po­słu­ży­ły­by nie­za­wod­nie bar­dzo panu pro­fe­so­ro­wi. Mamy wiel­kie, prze­pysz­ne lasy… Pa­łac i park leżą wy­so­ko i pięk­nie…

PRO­FE­SOR.

Tak, ale w tym pa­ła­cu i par­ku żyje mój brat! Że też wcze­śniej o tem nic po­my­śla­łem! On jest pa­nem tej oko­li­cy pod każ­dym wzglę­dem. On tu jest wszę­dzie. Jego oso­ba, jego ist­nie­nie w tem miej­scu de mo­ra­li­zu­je wszyst­ko, na­wet sto­sun­ki kli­ma­tycz­ne. To jest świat oso­bli­wy

SE­KRE­TARZ.

(Pra­wie z en­tu­zy­azmem) O tak – świat oso­bli­wy. A kie­dy daw­niej ży­li­śmy w mie­ście, w tem zresz­tą cał­kiem zwy­kłem mie­ście, w któ­rem pan PRO­FE­SOR żyje obec­nie – by­łem tak­że w świe­cie oso­bli­wym. W domu pana hra­bie­go. O to cho­dzi. I dla­te­go…

PRO­FE­SOR.

Dla­te­go słu­ży pan tak chęt­nie u mego bra­ta?

SE­KRE­TARZ.

(Po­pro­si­li) Tak, pa­nie pro­fe­so­rze! (Wska­zu­je na książ­ki i pa­pie­ry le­zą­ce na sto­le) To wszyst­ko, licz­by, in­te­re­sa, rze­czy prak­tycz­ne na­le­ży tak­że nie­ja­ko do mo­ich po­trzeb ży­cio­wych. Ale to za­ma­ło, to nie wy­star­cza. Chleb po­wsze­dni i nic wię­cej. Czy może świat chle­ba po­wsze­dnie­go, za­do­wol­nić czło­wie­ka, któ­ry ma więk­szy ape­tyt?

SCE­NA II. SE­KRE­TARZ, PRO­FE­SOR, ZU­ZAN­NA.

Z le­wej stro­ny w głę­bi wcho­dzi Zu­zan­na, ko­bie­ta pięk­na, mniej wię­cej trzy­dzie­sto­let­nia, ubra­na bia­ło, z pew­nym wdzię­kiem, ale nie jak dama. Typ fe­mi­na do­me­sti­ca* – nie głu­pia zresz­tą, zywa, przy­jem­na, o szcze­rych, czy­sto ko­bie­cych in­stynk­tach, ale nie bez pew­nej prze­sa­dy bu­rzua-zyj­nej co do god­no­ści" wo­bec ob­cych osób. W roz­mo­wie z ob­cy­mi jest ko­micz­nie sztyw­ną ce­ro­mon­jant­ką, za­zna­cza nie­ja­ko, ze jest z do­brej ro­dzi­ny* i wie co wy­pa­da i nie wy­pa­da, ale io chwi­lach go­ręt­sze­go afek­tu, obu­rze­nia i… t… d za­po­mi­na o wszyst­kiem i sta­je się zno­wu naj­mil­szem stwo­rze­niem na świe­cie. Jest duka, peł­na, zaj­mu­je przez ową suk­nie (w ro­dza­iu kry­no­li­ny) dość duzo miej­sca, niby for­te­ca, któ­rą fi­zycz­nie dość trud­no jest zdo­być – ma wło­sy ja­sne, oczy ciem­ne, twarz bia­łą z czar­nym punk­ci­kiem pod pra­wem okiem. Wpa­da z szu­mem na sam śro­dek sce­ny, z po­cząt­ku wi­dzi tyl­ko swe­go meza.

se­kre­tarz (Zmie­sza­ny tro­chę jej nie­spo­dzia­ną, noc­ną wi­zy­tą bie­gnie na­prze­ciw niej, z pew­ną emo­cyą), Ty tu­taj? Ależ dziec­ko mó­wi­łem ci…

zu­zan­na.

(Pręd­ko na­tu­ral­nie, ziaj Wiem. Mó­wi­łeś, że­bym tu nig­dy nie przy­cho­dzi­ła. Ale dzi­siaj nic wy­trzy­ma­łam i już! Nie chcia­ło mi się cze­kać na cie­bie bez koń­ca. Dla­cze­go nie wra­casz do domu? Co tu wła­ści­wie ro­bisz o tej po­rze? (roz­glą­da sic na­oko­ło) Zresz­tą nie­ma tu ni­ko­go… co? (bo­ja­śli­wie) Jego prze­cież nie­ma?

(Na­raz spo­strze­ga pro­fe­so­ra, mie­sza się i na­gle za­cho­wu­je się god­nie sztyw­nie z pew­ną afek­ta­cyą) O, prze­pra­szam, bar­dzo prze­pra­sza­ni… Nie za­uwa­ży­łam…

PRO­FE­SOR.

(Życz­li­wie, wca­le uprzej­mie) Niech pani wy­ba­czy* że nie wsta­ję, ale…

ZU­ZAN­NA.

Nic nie szko­dzi.

PRO­FE­SOR.

Mam po­da­grę.

SE­KRE­TARZ.

(Po chwi­li wa­ha­nia się, chce na­resz­cie przed­sta­wić pro­fe­so­ra) Pan pro…

zu­zan­na.

(Prze­ry­wa) Wiem. Pan PRO­FE­SOR, (kła­nia się god­nie ie gło­wą) Jego brat… (po­pra­wia się z wiel­kiem za­kło­po­ta­niem) Brat pana hra­bie­go… (ce­re­mo­nial­nie) Bar­dzo mi przy­jem­nie…

PRO­FE­SOR.

A pani jest za­pew­ne żoną na­sze­go se­kre­ta­rza?

zu­zan­na.

Sły­sza­łam już wie­le o panu.

PRO­FE­SOR.

Hm. Przy­pusz­czam, że pani zna wszyst­kich w tym domu. Przy­najm­niej z wi­dze­nia. Prze­cież miesz­ka­nie pań­stwa jest nie­da­le­ko.

zu­zan­na.

Tak, znam z wi­dze­nia… (szyb­ko) ale nie wszyst­kich. SE­KRE­TARZ.

(Z ła­god­nym wy­rzu­tem) Pro­si­łem cię raz na za­wsze, że­byś nie przy­cho­dzi­ła tu do mnie, chy­ba że w bar­dzo waż­nych i na­głych wy­pad­kach…

PRO­FE­SOR.

(Zło­śli­wie) Ro­zu­miem. Co za prze­zor­ność!

zu­zan­na (Zmie­sza­na, ło­nem na­iw­nie obu­rzo­nym do maia) Pięk­nie mnie przy­ją­łeś, bar­dzo pięk­nie! Mógł­by któś nie wiem co po­my­śleć… Je­śli moja obec­ność jest ci tak przy­kra, moge na­tych­miast…

SE­KRE­TARZ

(Uśmie­cha się, choć jest zły) Ależ dziec­ko… Czy za­szło co wt domu? Czy sta­ło się coś ta­kie­go, że wpa­dasz tu bez tchu, o tej po­rze?

zu­zan­na.

(Bliz­ka pła­czu, ale ze wzglę­du na pro­fe­so­ra, któ­ry się jej uważ­nie przy­glą­da, mówi z sztucz­nym spo­ko­jem, god­nie prze­cią­gle). Sta­ło się… dziw­ny je­steś mój dro­gi… Sta­ło się… (pręd­ko z pa­syą) Chy­ba to się sta­ło, że sie­dzisz tu nie wiem poco, za­miast pójść spać jak się na­le­ży. Cze­kam i cze­kam… Ale ty o tem nie po­my­ślisz! Je­steś tak bez­względ­ny….

PRO­FE­SOR.

(Su­cho – do se­kre­ta­rza) A co – nie mó­wi­łem? SE­KRE­TARZ.

(Zdzi­wio­ny i za­kło­po­ta­ny) Prze­cież nie pierw­szy raz pra­cu­ję w pa­ła­cu o tej go­dzi­nie…

ZU­ZAN­NA.

(Zu­peł­nie szcze­rze, na­tu­ral­nie) Nie­ste­ty… nie pierw­szy raz. – Nie pierw­szy raz! Bóg świad­kiem zno­si­łam to cier­pli­wie, dłu­go, ale dzi­siaj na­raz nie mo­głam. Ro­zu­miesz? – Przez cały wie­czór zło­ści­łam się dziś na cie­bie. – Bo jest coś ta­kie­go w po­wie­trzu, nie wiem co… Na­raz po­wie­dzia­łam so­bie… (za­po­mi­na­jąc się) nie dam się, nie po­zwo­lę, do­syć tego!

PRO­FE­SOR.

słusz­nie.

SE­KRE­TARZ.

Ależ ko­cha­na Zu­zan­no, mam prze­cie obo­wiąz­ki! Prze­cież nie pla­ca mnie za nic!

ZU­ZAN­NA.

(Igno­ru­jąc zu­peł­nie uwa­gi pro­fe­so­ra i se­kre­ta­rza) Rze­czy­wi­ście, nie moge so­bie po­my­śleć, co za ro­bo­tę masz tu­taj w nocy. Za­wsze mó­wisz, że masz ro­bo­tę… Jaką? Chcia­łam raz sama się prze­ko­nać, czy to praw­da. – By­łam na­praw­dę cie­ka­wa, co tu się dzie­je jak tu wy­glą­da, (z na­głą zło­ścią) W nocy się śpi! Ja… nie dam drwić z sie­bie… ro­zu­miesz, (z na­iw­nie rap­tow­ną czu­ło­ścią w gło­sie) Nie gnie­waj się – bry­siu! Chodź do domu – pro­szę…

PRO­FE­SOR.

Zga­dzam się z pa­nią. Nie­uf­ność pani co do tego domu, bez kwe­styi nie jest bez­pod­staw­ną.

ZU­ZAN­NA.

(Zno­wu to­nem zi­ry­to­wa­nym) A co? Praw­da? Skąd moge wie­dzieć co on tu robi? Jak się zna tak daw­no sto­sun­ki, jak się sły­sza­ło tyle nie­stwo­rzo­nych rze­czy o tym domu… i o ży­ciu pana hra­bie­go, (na­gle zmie­sza­na) O prze­pra­szam… za­po­mnia­łam się…

PRO­FE­SOR.

(Uprzej­mie) Ależ owszem, niech pani mówi… ZU­ZAN­NA.

(Za­wsty­dzo­na) Nie, ani sło­wa już nie po­wiem (roz­glą­da się bo­jaż­li­wie) Nie moż­na wie­dzieć… Lada chwi­la może na­dejść pan hra­bia… (swym ce­re­mo­nial­nym to­nem) A ja do­tych­czas nie mia­łam za­szczy­tu po­znać oso­bi­ście pana hra­bie­go…

PRO­FE­SOR.

(Zdzi­wio­ny) Czy być może?

ZU­ZAN­NA.

(J. w.) Do­tąd nie mia­łam za­szczy­tu. I zresz­tą na­praw­dę nie chcia­ła­bym się na­przy­krzać… I ze wzglę­du na to (na­tu­ral­nie, przy­mi­la­jąc się do meza) Bry­siu, chodź do domu…

PRO­FE­SOR.

(Z uśmie­chem) Bry­siu… Hm… Pani tak za­wsze do męża? Pew­nie dla­te­go, że jest wier­ny…

ZU­ZAN­NA.

(Żywo) Mnie wier­ny – praw­da?

PRO­FE­SOR.

O, na­tu­ral­nie i pani ro­zu­mie się. – Ale przed chwi­lą mia­łem na my­śli tego pana, mego bra­ta –
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: