- W empik go
Donkiszot żydowski: szkic z literatury żargonowej żydowskiej - ebook
Donkiszot żydowski: szkic z literatury żargonowej żydowskiej - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 302 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Варшава, Іюля 31 дня 1885 года.
Druk "Wieku," Nowy-Świat Nr. 61.
Wstęp.
Praca niniejsza wymaga kilka słów objaśnienia, które właśnie mam zamiar podać, w sposób najtreściwszy.
Żydzi są w tem, szczęśliwszem od wielu narodów, położeniu, że u nich każdy człowiek, biedny czy bogaty, wyrobnik, czy też krociami obracający kupiec, musi umieć czytać. Tradycya, obyczaje, obowiązki religijne wreszcie, wymagają od nich umiejętności czytania, a w sferze konserwatywnej „uczoność” i „biegłość w piśmie” uważane są za najcenniejszy przymiot człowieka.
Nieraz zastanawiałem się nad tem, co nasi, polscy żydzi czytają? co się znajduje w tym stosie ksiąg, jaki u każdego z nich znaleźć można? Czy są to tylko księgi święte i Talmud? czyli też i dzieła innej, świeckiej, treści? Dziś mam już na to pytanie odpowiedź.
Żydzi posiadają dwie literatury i dwa odrębne, zupełnie niepodobne do siebie, języki. Pierwsza literatura to hebrajska–druga żargonowa. Myli się ten, kto język hebrajski do umarłych zalicza, żyje on i rozwija się ciągle. Pięcioksiąg Mojżesza, księgi Starego Testamentu wogóle, Talmud, prace uczonych żydów średniowiecznych, olbrzymia literatura rabiniczna, wreszcie przekłady znakomitych dzieł spół czesnych z dziedziny nauk ścisłych – oraz poezya – świadczą że język ten, od czasów przedmojżeszowych jeszcze aż do dni naszych, ciągle jest na usługach myśli i ducha ludzkiego. Hebrajska jednak literatura, jest literaturą wyższa, dostępną tylko dla ludzi więcej wykształconych, władających „mową świętą” jak ją żydzi zowią, językiem pięcioksięgu i proroków.
Massa hebrajskiego języka nie zna, i dla niej też istnieje inne piśmiennictwo, to jest literatura żargonu. Jestto w ścisłem znaczeniu tego wyrazu literatura ludowa.
Do niezbyt dawnych jeszcze czasów książki żargonowe miały charakter wyłącznie religijny. Drukowano w nich modlitwy dla kobiet, przekłady częściej w praktyce stosowanych przepisów Talmudu i wogóle to tylko, co z wyznaniem, formami i obrzędami religijnemi miało jakiś związek. Dopiero przed laty czterdziestoma muiej więcej, światlejsi żydzi, pragnąc wprowadzić pierwiastki cywilizacyjne do życia zacofanych swych braci – zaczęli pisać w żargonie i stworzyli literaturę dość już obszerną, literaturę, w której można znaleźć prace istotnie godne uwagi. Postanowiłem już oddawna zapoznać się z tem mianowicie piśmiennictwem, co mi się do pewnego stopnia udało – i oto właśnie przedstawiam czytelnikom pierwsze owoce pracy natem polu.
Książki żargonowe drukowane są literami hebrajskiemi, w języku, który jest zaprawdę osobliwą lingwistyczną miksturą. Bez ustalonych form, bez gramatyki i składni prawidłowej, z tysiącami najrozmaitszych naleciałości, jest on tak dalece, dowolnym, że każdy autor prawie inaczej go używa.
Zkąd się wziął ten „język” osobliwszy, nie tu miejsce rozbierać szczegółowo. Żydzi, przywędrowawszy do nas przed ośmioma wiekami z Niemiec, przynieśli z sobą i mowę niemiecką, która już… była widać domowym ich językiem. Samo ich życie,;skrępowane, ograniczone na każdym niemal kroku różnemi przepisami religijnemi, dorzuciło do niemczyzny wiele wyrazów hebrajskich i wogóle oryentalnych, w które obfituje Talmud, a nareszcie stosunki z rdzenną ludnością krajową, stały się powodem, że do żargonu weszły wyrazy czysto słowiańskiego pochodzenia.
Można sobie wyobrazić zatem iaki dziwoląg językowy wytworzyć się musiał w takich okolicznościach
Pewna partya żydów postępowych walczy przeciwko żargonowi, usiłuje go wytępić i skłonić żydów do używania mowy krajowej, inna zaś chce właśnie,przez rozpowszechnianie książek w żargonie–cywilizować massę. Wytępić żargon, myśl piękna; lecz łatwiej ją wypowiedzieć aniżeli wykonać, gdyż bądź co bądź żargon jest językiem żyjącym i używanym przez setki tysięcy ludzi, i wiele zapewne wody upłynie zanim go żydzi porzucą.
Literatura żargonowa, o tyle o ile krzewi dobre zasady i uczciwe myśli, ma racyę bytu–i prędzej osiągnie cel zamierzony, aniżeli najpiękniejsze książki i broszury polskie, których żyd-konserwatysta nie bierze do ręki. Wychodząc z tego stanowiska nie godzi się potępiać autorów piszących w żargonie, gdyż kierują nimi dobre pobudki.
Autorowie żargonowi rekrutują się przeważnie z pośród żydów litewskich; książki zaś drukowane w tym idyomie wychodzą głownie w Wilnie, Petersburgu, Berdyczowie, Odessie, w niektórych miastach galicyjskich i potroszę w Warszawie. Na ilość jest ich wiele, co do jakości zaś, to jest wartości ich wewnętrznej, dużo można powiedzieć. Niektóre z nich pisane są przez ludzi obdarzonych rzeczywistym talentem, obserwatorów doskonałych, znających życie żydowskie gruntownie, i myślących głęboko. Odznaczają się one satyrą ostrą, zjadliwą, gryzącą, satyrą czysto-żydowską.
Nie chcąc przeciążać zbytecznie tego i tak już przydługiego wstępu, objaśnić muszę jeszcze powód, który mnie skłonił do zaznajomienia się bliższego z tą literaturą.
Przedewszystkiem szło mi o bliższe poznanie żydów, ich życia religijnego, domowego, sposobu wychowywania i kształcenia dzieci–ich przesądów i zabobonów. Mieszkając na jednej ziemi, powinniśmy znać się bliżej koniecznie – a czyż się znamy? Bynajmniej. Społeczeństwo nasze zna faktora, kupca, rzemieślnika, lichwiarza – ale żyda nie zna. Nie zna go takim jakim on jest w domu, w szkole, w towarzystwie swych współbraci, w bóżnicy. Żyd z chrześcianom spotyka się na targu, w kramie swoim, i tam tylko wogóle gdzie idzie o jakiś interes. Interes się kończy i żyd znika w swojem domowem zaciszu, które od chrześciań-skiego społeczeństwa oddziela mur chiński, wznoszony przez wieki. Religia, język, przesądy oddzieliły od siebie te dwie warstwy ludności, a oddzieliły w ten sposób, że z poza owego muru żyd doskonale widzi chrześcianina, zna na wskroś jego życie domowe, jego słabości i wady, a sam zupełnie jest przez swego sąsiada nieznany.
Otoż znajomość literatury żydowskiej, która w wielu razach, z fotograficzną dokładnością maluje domowe życie izraelitów, ich zalety i wady, występki i cnoty, uchylić może do pewnego stopnia zasłonę–i dać poznać nie kupca, nie handlarza, nie faktora, lecz.. żyda. Wiadoma to rzecz, że pomiędzy chrześciańską a żydowską ludnością kraju nie ma wielkiej sympatyi, że jak z jednej tak i z drugiej strony są nieporozumienia, są wzajemne pretensye i niechęci – poznajmy się więc bliżej, a może łatwiej przyjdziemy do ładu i harmonii, tak pożądanej dla dobra ogólnego.
Książki żydowskie drukowane są u nas, czytane przez ludzi, z którymi łączą nas ciągłe i nieustanne stosunkia jednak my tych książek zupełnie nie znamy… Nasza sfera inteligentna więcej ma wyobrażenia o literaturze hiszpańskiej, a nawet i chińskiej, aniżeli o tem co czytają żydzi obok uas, na jednej ziemi, mieszkający. Ztąd też i piśmiennictwo ich wolne jest od wszelkiej krytyki i nie liczy się zupełnie z opinią chrześciańskiej ludności. To byt drugi wzgląd, który mnie skłonił do studyowania żargonu.
Zdaje mi się, że w tych kilku słowach wyjaśniłem dostatecznie cel niniejszej pracy, Z dalszego jej ciągu przekona się czytelnik, że literatura żydowska wprowadza Das w świat nowy, zupełnie nam nieznany (pomimo tak Nizkiego sąsiedztwa), że ona ukaże nam żydów i życie ich domowe w całej prawdzie, że wiele mylnych mniemań obali, a natomiast odsłoni wiele stron dotychczas dla nas niepochwytnych.
Utwór, który w streszczeniu zamierzam szanownym czytelnikom przedstawić, wyszedł z pod pióra p. Abramowicza, najzdolniejszego i najpopularniejszego autora żargonowego. W oryginale nosi on tytuł: "Kicur massoejs beniamin haszliszi, dos hajst di nsyjo oder a rajzcbeszrąjbang fan benjamin dem inita: tuos er is ejf zajne nsyejs fargangen liet, wąjt, asz unter di hori hejszech, un hot sich genug onge sehen an ongehert hiduszim szejne zachen, wos zej zajnin arojs gegeben geworin in ale sziweim łoszejnejs mi hajnt ajch in anser loszejn, fun „Mendeli mejcher sforim”.
Znaczy to po polsku: „Krótki opis podróży Beniamina III-go, czyli opisanie podróży Benjamina III, który w wędrówkach swoich zaszedł het! daleko, aż po pod „góry ciemności i dosyć się tam napatrzył i nasłuchał cudownie pięknych rzeczy, co było już wydane (opisane) we wszystkich siedmdziesięciu językach, a obecnie w naszym języku, przez „Mendla sprzedającego książki” (pseudonim Abramowicza).
Teraz kilka słów o autorze książki. Urodził się on na Litwie. Obdarzony wysokiemi zdolnościami, robił nadzwyczajne postępy w języku hebrajskim i mając zaledwie lat szesnaście używał opinii człowieka bardzo biegłego w naukach judaistycznych. Materyalne jego położenie nie było godnem zazdrości, niedostatek i bieda silnie dawały mu się we znaki. Miał on przytem krewną „agunę”, to jest opuszczoną przez męża i pozostawioną z małem dzieckiem bez żadnych środków do życia.
W tym czasie zaszła okoliczność, która wywarła na dalsze losy Abramowicza wpływ stanowczy.
Do miasteczka przybył ze stron dalekich, z Podola czy Ukrainy, żyd obcy, rudy, o przebiegłych oczach. Przyjechał wasągiem, opatrzonym w budę płócienną, jedną lichą szkapiną i zaczął się rozglądać po miasteczku. W krótkim czasie poznał wybornie tamtejsze stosunki i wuet pomiarkował że na „uczonym bachorze” i na owej biednej "agunie" może zrobić dobry interes. przyszła mu bowiem do głowy nader oryginalna kombinacya.
Zabrał biedną kobietę z dzieckiem na swój wasąg i przyrzekł wozić ją dotąd, dopóki zbiegłego jej męża nie odnajdzie, lub też nie dostanie dowodu jego śmierci, coby pozwoliło jej wstąpić w powtórne związki małżeńskie; młodemu Abramowiczowi zaś przyrzekał świetną przyszłość. Zgodzono się na propozycyę sprytnego "bataguły" i ciężki wasąg wlókł się powoli… po błotach i piaskach, od miał steczka do miasteczka, od wioski do wioski. Była to bardzo trudna podróż. Kobieta z dzieckiem siedziała na furze, młody zaś człowiek z furmanem szedł pieszo i gdzie było większe błoto, lub piasek głęboki, pomagał kulawej szkapie ciągnąć wóz.
Bałaguła tymczasem wyzyskiwał swych pasażerów, a spekulacja jaką na nich urządzał była dość oryginalna. Gdy przybyli do jakiego miasteczka, natychmiast udawał się do rabina i przedstawiwszy mu rozpaczliwe położenie nieszczęśliwej kobiety, otrzymywał od niego pozwolenie zbierania na jej rzecz składek. Żydzi powiadają o sobie że są „rachmonisbui rachmonis”, to jest "miłosiernii synowie miłosiernych", składali więc groszaki na rzecz nieszczęsnej "aguny" i te ma się rozumieć tonęły w kieszeni bałaguły. Na Abramowicza sprytny żydek miał inne widoki. Wiedząc jak „uczoność” popłaca u żydów, wiedząc że najbogatszy obywatel i kupiec odda chętnie swą córkę za biednego, lecz biegłego w Talmudzie młodzieńca, „bałaguła” postanowił Abramowicza ożenić, przyczem sam, występując w roli „szadchona” (swata) mógłby coś zarobić. Przybywszy więc do miasteczka, prowadził młodego człowieka do „bejshami draszu” (dom modlitwy), gdzie Abramowicz wzbudzał podziw znajomością hebrajszczyzny i Talmudu. Partye tratiały się: niejeden właściciel domu, albo kupiec chciał się poszczycić „uczonym zięciem” i gotów był dać nawet duży posag, byle tylko tak obiecującego człowieka mieć w swojej rodzinie. Pokusy te jednak nie odnosiły pożądanego skutku; Abramowicz toczył zwycięzkie spory w bóżnicy, rozwiązywał trudne zagadnienia, wzbudzał podziw, ale… żenić się nie chciał.
Cała elokwencya „szadchona” była nadaremną i mąż ów, wyczerpawszy dobroczynność miasteczka na rzecz nieszczęśliwej „aguuy”, zaprzęgał kulawą szkapę do wasągu, zabierał swoje ofiary, i wlókł się z niemi po błotach i piaskach, na południe, pocieszając się nadzieją że może, w dalszej wędrówce uda mu się „uczonego bachura” ożenić *).
*) W roku zeszłym Abramowicz obchodził dwudziestopięcioletni jubileusz swej autorskiej działalności. Z tej okazyi „Woschod”, miesięcznik żydowski wychodzący w Peterburgug, zamieścił obszerny jego życiorys i wyczerpujący opis całkowitej jego działalności piśmienniczej. Biografia ta ukazała się w grudniowym zeszycie „Woschodu” z roku 1884.
Długo trwała ta ciężka i utrudzająca wędrówka, aż wreszcie zuudziła ona młodego człowieka, który zerwał też stosunki z przebiegłym „bałagułą” i osiadł, jak się zdaje, w Berdyczowie. Zabrawszy znajomość z pewnym nauczycielem, za jego pośrednictwem i pomocą, Abramowicz zapoznał się z literaturą i naukami nieżydowskiemi, co przy pracy i wrodzonych zdolnościach poszło mu dość łatwo. Abramowicz pisał wiele w języku hebrajskim, którym, jak nadmieniliśmy, włada świetnie, od czasu do czasu zaś puszczał w świat książki żargonowe i w nich złożył dowody niezaprzeczonego talentu i głębokiej obserwacyi.
Można śmiało powiedzieć, że gdyby ten człowiek pisał w jakimkolwiek, chociaż trochę znanym i dostępnym języku, używałby wielkiego rozgłosu, ale hebrajszczyznę zna malo kto–żargon zaś tylko zamknięta w sobie klassa żydów. ztąd też o Abramowiczu, poza sferą dla której on pisze – nikt nie wie. W pracach swoich Abramowicz biczem zjadliwej satyry chłoszcze bogatych żydów, gospodarzy gmin, którzy przy rozkładzie specyalnych podatków i ciężarów popełniają krzyczące nadużycia *), natomiast staje zawsze po stronie biednych i uściśnionych. Abramowicz odzywa się żartobliwie o mądrości cadyków i fanatyzmie hassydów, drwi z zabobonów i przesądów, lecz nigdy nie powstaje przeciw religii. Poglądy jego są jasne, trzeźwe; obrazowanie zaś niekiedy aż nazbyt realistyczne, ale prawdziwe. Niekiedy puszcza wodze fantazyi i pod allegoryami przedstawia różne kwestye i zagadnienia społeczne, jak np. w powieści "Di klacze" (szkapa), w której maluje całą kwestyę żydowską.
Obecnie, o ile mi wiadomo, Abramowicz, człowiek
*) W t.z.w. guberniach północno i południowo-zachodnich rząd pobiera specyalne podatki od żydów.
jeszcze w sile wieku będący, zamieszkuje w Odessie. Z Berdyczowa, gdzie przebywał poprzednio, wykurzyła go potęga możnych żydowskiego świata, którzy nie mogli mu darować, że wszystkie ich podłości i ucisk, jaki wywierają na swych ubogich współbraci, opisał malowniczo w dziełku p… t. „Di taksę oder Sztot baał-towos” („Taksa, czyli dobroczyńcy miasta”) Berdyczowskim macherom i krezusom nie na rękę był taki prawdomówny człowiek, wygryźli go też z miasta bardzo prostym, ale skutecznym, sposobem, gdyż podobno zapomocą fałszywej denuncyacyi.
Tak niesie przynajmniej fama, bardzo do prawdy podobna.
Ale idźmyż nareszcie do naszego „Donkiszota” i zamknijmy już wstępy przeciągające się może zbyt długo. Objaśnienia, które złożyłem na początku były jednak koniecznemi, mając albowiem do czynienia z przedmiotem nowym zupełnie, bez komentarzy nie sposób dojść do ładu.
„Podróże Beniamina” są bardzo podobne do przygód walecznego rycerza z Manszy i jego wiernego giermka Sanszo Pansy, i można przypuszczać, że autor skreślił je po przeczytaniu arcydzieła Cerwantesa. Naturalnie, Beniamin nie może mieć do Donkiszota najmniejszego podobieństwa w szczegółach, lecz tło ogólne obu tych utworów jest prawie jednakie.
Rycerz z Manszy, pod wpływem romansów które nieustannie pochłaniał, przywdziewa zbroję łataną, dosiada Rossynanta i idzie poświęcać życie w obronie nieszczęśliwych i pokrzywdzonych, których nikt wszelako nie krzywdzi–natrafia na urojone przeszkody, walczy z niewidzialnymi wrogami, wszędzie widzi zaczarowane księżniczki, potężnych rycerzy i olbrzymów.
Powód który skłonił Beniamina III-go do przedsięwzięcia wielkiej podróży, jest również czysto idealny. Pod wpływem nieustannego czytania różnych książek, podających najfałszywsze informacye geograficzne, a zarazem niewyczerpaną kopalnię legend, Beniamina ogarnia dziwna i nieprzeparta chęć powędrowania daleko… daleko… dotarcia do grobu patryarchów, do ruin świątyni Salomona, do ziemi świętej gdzie rosną „tajteł… i boksen” (daktyle i chleb świętojański). Ale ziemia święta nie jest jeszcze ostatecznym kresem podróży Beniamina… o nie! On chce iść dalej… dalej! przez pustynię, do rzeki Sambatyi, tej straszliwej rzeki, przez ktorą przejść nie sposób, gdyż przez sześć dni w tygodniu wyrzuca ona z siebie gorejące kamienie, burzy się, gotuje i kipi, a odpoczywa zaś tylko w szabas, w którym to dniu żyd prawowierny podróżować nie może. Beniamin chce dotrzeć aż do „gór ciemności”, gór, przez które nawet tak często w żydowskich książkach wspominany bohater „Aleksander mugden” (Aleksander macedoński) nie mógł na orle przefrunąć… Beniamin jednak tam dotrze; dotrze nie zważając na niebezpieczeństwa i trudy, na pustynie, wśród których ryczą straszne bestye „Pipernoter”, „Lindenworim”… na pustynie, gdzie na życie podróżnego czyha zaczajony „gazten” (rozbójnik), lub też „tejger” (turek) gotów zawsze porządnego człowieka zabrać do niewoli i sprzedać go jakiej pogańskiej księżniczce, która w usposobieniu romantycznem przewyższa może Putyfarową Zulejkę…
Straszne są niebezpieczeństwa podróży, lecz eel jej jakiż idealny! jaki ponętny. Po za „górami ciemności” są żydzi z dziesięciu pokoleń zaginionych w wędrówkach i tułactwie. Oni tam żyją, handlują i dobrze im się powodzi, a oprócz nich są tam jeszcze najpiękniejsi żydzi „a rojte judełach, bni Mejszełe abejne” (czerwone żydki, synowie proroka naszego Mojżesza). Wprawdzie piśmienne z owych czasów zabytki nie wspominają wcale że Mojżesz miał dzieci–ale to uie dowód… dzieci są… a dla odróżnienia od innych pokoleń, mają kolor ciała czerwony. Beniamin zwycięży przeszkody i dotrze aż do nieb, zobaczy czerwonych żydków i potomków dziesięciu zaginiouych pokoleń.
Jakaż to będzie pociecha, jaka radość, gdy on biedny, polski żydek stanie przed niemi….
– Gewałt! gewalt! zawołają wszyscy, podziwiajmy i patrzmy! Przyszedł do nas Beniamin, Beniamin III-ci aż… z Tuniejadówki! Witajmy go, witajmy, ugośćmy jak brata, pytajmy co słychać w Tuniejadówee, jak idą interesa? Beniamin powróci później do rodzinnego miasteczka, powróci jako wielki podróżnik i opowiadać będzie o cudach jakie widział tam daleko, u gór ciemności–o czerwonych żydkach, o wszystkiem co księgi opisują…
Donkiszot dla swojej idei rzuca tylko marne szlacheckie gospodarstwo, starą gospodynię i siostrzenicę, Beniamin zaś porzuca żonę i dzieci, pozostawia je na pastwę losu, a sam pójdzie, gdyż czuje w sobie powołanie do spełnienia czynów bohaterskich. Dla Donkiszota wzorem są średniowieczni rycerze, słynni z poświęceń, cnot i męztwa – Beniaminowi zaś świeci jak gwiazda przewodnia „Aleksander mugden” i jego nieustraszone męztwo.
Pierwsza wyprawa rycerza z Manszy spełzła jak wiadomo, na niczem… i Beniamina też, z pierwszej niefortunnej wyprawy, zmęczonego, słabego, wystraszonego okropnie, przywiózł do miasteczka chłop, na wozie skrzypiącym, ciągnionym przez dwa woły… Znalazł bohatera zemdlonego w lesie, ułożył na workach kartofli i dostawił na łono rodziny w stanie pożałowania godnym…
Donkiszot przyszedł do wniosku, że przyzwoity i szanujący się rycerz nie może się obejść bez wiernego giermka,–podobnie też pomyślał Beniamin. Postanowił koniecznie wyszukać sobie towarzysza podróży, któryby dzielił z nim dobre i złe losy, pomagał znosić klęski, uczestniczył we wspólnych radościach. Rycerz zManszy znalazł perłę giermków w opasłym, ale sprytnym Sanszo Pausie-, nasz zaa znakomity podróżnik odkrył nie perlę, lecz czystej wody brylant w osobie niepozornego żydka, zwanego w miasteczku „Senderił di judene” (Sender–żydówka).
Ten typ męża „kobiety w jarmułce”, czyli po naszemu mówiąc „małżonka pod pantoflem”, jest niesłychanie komiczny.
Senderił nienapróino nosi przydomek "di judene" (żydówka); musi on albowiem skrobać kartofle, myć garnki, siekać cebulę i rybki na szabas, pilnować dzieci, jednem słowem robić to wszystko co wchodzi w zakres atrybucyj kobiecych. Żona jest w domu samowładną panią i wydaje rozkazy, potulny zaś małżonek słucha, gdyż w razie opozycyi–traci natychmiast część rzadkiej bródki, lub też dostaje siniaków pod oczami.
Być bardzo może, że dzięki takiej sytuacyi, szanowny Senderił wyrobił w sobie bardzo cenne przymioty, to jest: zabiegliwość i praktyczność. Zresztą, posiada on charakter zadziwiająco zgodny i z zasady nikomu nie przeczy.– „Chcesz tak, odpowiada zwykle, niech będzie tak, mam się też o co kłopotać”?! Dzięki tej zgodności usposobienia, Senderił przystał odrazu na propozycję wędrówki nad brzegi Sambatyi.–„Chcesz abym szedł do Sambatyi, niech będzie do Sambatyi–mam się też o co kłopotać”?!
Jeżeli Szanso Panso był perłą giermków, to Senderił, jako „szamesz” (sługa) rebe Benjamina, był czystej wody brylantem. Beniamin bajał myślą w obłokach, marzył o celu podróży, o czerwonych żydkach–Senderił natomiast całą swoją inteligencyę wysilał na to wyłącznie ażeby torba podróżna zawsze była pełną. Dzięki tej zabiegliwość!, wędrowcy nio cierpieli głodu i mogli urzeczywistniać potroszę swe wielkie zamiary.
Cervantes w swoim Donkiszocie cytuje częstokroć wyjątki z fikcyjnego rękopismie który autor arabski Cyd Hamid Bennengeli miał pozostawić po sobie; Abramowicz trzyma się także podobnej metody, powołując się na rzekome pamiętniki Beniamina.
Wogóle, rycerz z Manszy i wielki podróżnik Beniamin mają wiele rysów pokrewnych. Obadwaj śmieszni, lecz i sympatyczni zarazem, poświęcają się idei, która ira niby ćwiek ostry w głowach utkwiła. Nie ma dla nich przeszkód, nie ma niebezpieczeństw – jest tylko cel, który im świeci jak gwiazda przewodnia. Dążą też do niego jak ćmy do światła–opalają sobie skrzydła i padają w błoto, z którego ich zwykle dłoń praktycznego giermka wydobywa.
Przedmowa do „Podróży Beniamina” jest charakterystyczną. Parodyuje ona napuszone wstępy do dziel niektórych pisarzy żydowskich–i zawiera w sobie znaczną dozę satyry.
Posłuchajmy jej:
„Rzecze wam Mendeli mejcher sforim, rzecze Mendel sprzedający książki: niech uwielbionym będzie Stwórca, który ustanowił bieg planet na niebie wysoko i chód stworzeń na ziemi nisko! Nawet najmarniejsza trawka nie wyrośnie, dopóki nie przyjdzie anioł, nie uderzy jej i nie rzeknie: Rośnij! wychodź z ziemi! Cóż dopiero gdy na świat ma przyjść człowiek, a tem więcej faju człowiek (fajne menszełe) piękny żydek! Wówczas zbiega się sto partyj aniołów, którzy uderzają go i mówią naprzykład tak: Chajkiele tajere nszome (Chajkiełe! duszo najdroższa) wychodź, pożycz pieniędzy ile tylko możesz–idź, idź, nabierz u niemców towaru wiele chcesz… Podnoś się, rośnij Chajkiele! wyłaź z błota… Idź, idź duszo w cichości i usuń wszystkie towary z twego kramu… a wierzycielom…; albo: Wychodź, wychodź Icuniu! idź do twego puryca (obywatela) donoś mu trochę na tego, trochę na owego, na kogo chcesz–i myśl o sobie…
Albo też aniołowie powiadają: „Rośnijcie, mnóżcie się kapcany (biedni) w miasteczku, jak trawa, jak pokrzywa idźcie, idźcie dzieci żydowskie i włóczcie się (szlept sich) po domach…. Idźcie gospodarze, właściciele domów (baali-batim) idźcie do łaźni, wszak nie macie nic do roboty… lecz nie o tem miałem zamiar mówić.
Przed rokiem wszystkie gazety angielskie i niemieckie były pełne opisów cudownej podróży, którą Beniamin, polski żydek, odbył w stronach wschodu. Nol no! mówili ludzie zdumieni, jakto? żyd!? polski żyd, bez broni i maszyn, tylko z torbą na plecach, z tałesem i tefilim *) pod pachą, dotarł do takich miejsc, do których sławni podróżnicy dojść nie mogli!
Rzecz to wyższa nad wszelkie pojęcie! W każdym razie fakt się stał i świat zawdzięcza Beniaminowi cudowne odkrycia, które zmieniły zupełnie fizyognomię kart geograficznych. Beniamin zasłużył w zupełności na medal jaki udzieliło mu Towarzystwo geograficzne londyńskie. Żydowskie gazety pochwyciły ten fakt obudwoma rękami i miały o czem pisać przez całe lato. Wyliczyły one przy tej sposobności wszystkich uczonych, od pierwszego człowieka aż do naszych czasów, ażeby dowieść tym sposobem jakim rozumnym narodem są żydzi! Ułożono też spis podróżników wszystkich epok, od Beniamina I-go, który żył 700 lat temu, i ażeby wywyższyć zasługi naszego teraźniejszego Beniamina, jak to jest we zwyczaju u żydów, zmieszano z błotem wszystkich innych podróżnych. Wszyscy on i, mówiono, są
*) "Tates"-, ubranie, płachta biała z czarnemi szlakami, używana przez izraelitów w czasie modlitwy. „Tefilim” skrzyneczka drewniana, w której mieszczą się na pargaminie wyjątki z pisma. Skrzyneczkę żyd, modląc się, przymocowywana czole, rzemieniami zaś opasuje rękę.
to po prostu włóczęgi (a proste szleper), nie mają o niczem pojęcia, włóczyli się oni tylko od domu do domu, jak żebraki i wyglądają jak małpy (zi hoben a ponim wi di malpes) wobec teraźniejszego Beniamina, wobec Beniamina III – go istotnego i prawdziwego podróżnika. O nim i książkach traktujących o jego podróżach, mówiono zazwyczaj, że jeszcze 'iydzi nie mieli tak wonnego kadzidła!… Uwielbiony i dyamentami obsypany powinien być ten, który podróże Beniamina, opisane już we wszystkich obcych językach, przełoży na „mowę świętą”. Słuszna jest bowiem, aby i żydzi zakosztowali patoki płynącej z żydowskiego uia i ażeby uczuli jasność w oczach swoich.
Otoż ja Meudeli, dla użytku żydów, podejmuję pracę wedle mojej możności–i zanim autorowie żydowscy, których najmniejszy palec większy jest od przepasania bioder moich, przebudzą się i wydadzą książki o podróżach Beniamina w „mowie świętej”, ja tymczasem spróbuję dać chociaż króciutki ich opis w języku żydowskim (ojf prost judisz). Opasałem biodra moje jak bohater i chociaż jestem stary i słaby, chcę jednak ukazać te skarby dzieciom Izraela. Uczułem albowiem jakoby uderzenie i głos: „obudź się Mendeli! rusz się Mendeli i wynijdź z pod piecal nabierz wonnej myrry ze skarbów Beniamina i zrób z niej dla swych braci potrawę, (potrawes) według ich upodobania! Z pomocą Bożą jam tę potrawę sporządził i stawiam ją przed wami. Esst rabej-siml (jedźcie panowie) i niech wam idzie na pożytek….
Z przedmowy powyższej, ktorą właśnie w streszczeniu podałem, już się czytelnik przekonać może, iż Abramowicz nie schlebia wcale żydom i nie chce maskować ich wad. Jest ou przedewszystkiem satyrykiem i świetnie włada ostrą bronią sarkazmu i ironii.
Zaraz w pierwszym rozdziale, poczerpniętym jakoby
Donkiszot żydowski. Z
i pamiętników samego Beniamina, jest opis miasteczka Tuniejadówki, ojczystego grodu wielkiego podróżnika.
Opis ten to prawie fotografia wszystkich żydowskich miasteczek w prowincyonalnych zakątkach.
Tuniejadówka, w której Beniamin ujrzał światło dzienne, w której wzrósł, wychował się, w której pojął za małżonkę piękną Zełdę, leży w zapadłym kącie kraju, zdaleka od pocztowego traktu, odcięta prawie zupełnie od świata.
Jeżeli zdarzy się że przyjedzie do owej mieściny jakiś człowiek obcy, wtenczas otwierają się wszystkie drzwi i okna a cała ludność ogląda przybysza ciekawemi oczami… Przez otwarte okna jeden drugiemu zadaje wiele więcej niż „cztery pytania” (fier kaszejs) *.
– Zkąd on się tn wziął? Co on myśli? Przecież nie przyjechałby tak sobie? Coś w tem musi być?!
Wyrastają różne hypotezy. Wnet też znajdą się jacyś dowcipnisie (haali hamcoejs) i na ten temat tworzą koncepta, czasem niebardzo piękne. Mężczyźni, śmiejąc się nieznacznie, gładzą brody; stare kobiety łają żartownisiów ze złością i ze śmiechem zarazem, a młode mężatki rzucają wejrzenia z pod spuszczonych powiek i maskują uśmiech, który im się wymyka na usta…
Bardzo obrazowo porównywa Abramowicz te rozmowy do bryły śniegowej, która toczy się od domu do domu, nabiera na siebie coraz nowe warstwy, grubieje, rośnie, aż nareszcie, doszedłszy do maksymalnych rozmiarów, wtacza się do „bejshamidraszu”… pod piec.
*) Jest u żydów zwyczaj, że podczas świąt wielkanocnych syn ojcu zadaje cztery pytania. Pytania te zawsze jednakowe i jednakowe na nie odpowiedzi należą, do tradycyonalnych pamiątek. Abramowicz mówiąc, że zdumieni przybyciem obcego człowieka żydzi, zadają, sobie nawzajem więcej niż „cztery pytania”, miai zapewne na myśli stereotypowość tych pytań.
Proszę nie sądzie jednak, że ów piec, jest zwyczajnym piecem, służącym do ogrzewania temperatury w domu modlitwy. Nie, ten piec to wielce szanowny mebel. Pod nim stoi ława, na której zasiadają bardzo poważni i bogobojni obywatele. Jest to miejsce, do którego zataczają się wszelkie rozmowy i plotki, sprawy domowe mieszkańców miasteczka, polityka dotycząca „Stambułu”, „tejger” (turka), „kiren” (Cyrusa). Tu roztrząsane są także finanse: jest mowa o Rotszyldzie, bogatych „purycach” (obywatelach ziemskich) i o innych bogaczach. Tu pantoflowa poczta przynosi wieści o nowych prawach przeciw żydóm; tu mówi się szeroko o „czerwonych żydkach”. Na ławie, pod piecem, zasiada specyalny komitet, złożony z „pięknych, leciwych żydków” (fun szejne betogte juden), którzy przesiadują tu cały dzień aż do późnej nocy, wyrzekłszy się ognisk domowych, żon i dzieci.
Mężowie ci zajmują się sprawami powszechnem! darmo, tak sobie, gdyż za pracę swą nie biorą nawet „złamanego halerza” *) (cubrochene heler)… Decyzye tego komitetu (wraz z jego członkami) przechodzą do wyższej instancyi, do… łaźni, na najwyższą ławkę, i tam częstokroć ulegają zmianie lub kassacyi. Tam zbiera się całkowity komplet (a polne sobranje), złożony z właścicieli domów i innych szanownych notablów. W owem zgromadzeniu zapada decyzyą ostateczna, tak że gdyby nawet przyszli wszyscy królowie dawnego wschodu i zachodu i stanęli głowami na ziemi, a nogami do góry, nie mogliby już zmienić decyzyi…
Raz na takiem posiedzeniu „turek” o malo że nie został ciężko pokrzywdzony, tam na najwyższej ławce w łaźni
*) Halerz, dawna moneta polska, oddawna nieużywana, a skutkiem tego i nazwa jej dziś mało komu jest znaną.W żargonie przechowała się ona jednak jak liogwistyezny…numizmat.
żydowskiej, i Bóg wie coby się z nim stało, gdyby nie wpływ kilku solidnych obywateli, którzy podtrzymali jego silnie zachwiane interesa. Raz Rotszyłd stracił tam na jakiejś operacyi dziesięć czy piętnaście milionów – ale w parę tygodni później pan Bóg mu dopomógł… członkowie komitetu byli w dobrym humorze, na najwyższej ławce łaziennej było przyjemnie, ciepłu – więc też Rotszyld zarobił tego dnia więcej niż „sto pięćdziesiąt milionów rubli”!!
Mieszkańcy pięknego miasta Tuniejadówki są to wielcy biedacy (sztarke dałfotiitn), jednak należy im oddać tę sprawiedliwość, że biedacy weseli (lustige kapconim) i dziwnie ufni w miłosierdzie Boże.
Gdyby nagle zapytano mieszkańca Tuniejadówki, zkąd czerpie środki do życia? osłupiałby zrazu i odrzekł dopiero po długim namyśle:
– Jakto? z czego ja żyję? z czego żyję? Czyż nie ma Boga, który nie opuszcza żadnego ze swych stworzeń? Daje on nam teraz, będzie dawał i dalej…
– Ale cóż ty robisz? czy masz w ręku jakie rzemiosło, lub wogóle sposób do życia?
– Chwalić Boga, mam… bardzo ładny głos, śpiewam trochę przy nabożeństwie.-. Jestem także "a niejbeł" (umiejący wykouywać obrzędowy akt przymierza, któremu żydzi poddają nowonarodzonych synów)… przytem jestem wyborny "maceredler" *), jedyny w świecie! Czasem skojarzę małżeństwo, to także coś znaczy… mam swoje własne miejsce w bóżnicy… Prócz tego, ale niech to między nami zostanie, trzymam maleńki szynk, który daje się troche doić… Kozę też mam, ta (byle jej tylko nie urzekli); doi się bardzo
*) „Maceredler” jest tu człowiek, który zapomocą kolka z kolcami wygniata różne desenie na macach, czyli na "przaśnikach". Niewielka sztuka być takim artysta.
dobrze… mam też niedaleko ztąd bogatego krewnego.. to na ciężkie czasy można i jego trochę doić; no… a oprócz tego wszystkiego „is Got a tate” jest Bóg-ojciec i ludzie miłosierni.,…! Nietrzeba więc grzeszyć… nietrzeba żądać za dużo…
Należy też na pochwałę mieszkańców Tuniejadówki powiedzieć, że nie są rozrzutni w wydatkach na garderobę i niewybredni w jedzeniu.