- W empik go
Donżuan powiatowy - ebook
Donżuan powiatowy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 160 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Każde prawie miasteczko posiada jeżeli nie kilka, to przynajmniej jeden okaz takiego prowincjonalnego donżuana. Miasteczko R., do którego ośmielam się wprowadzić was, szanowne czytelniczki, posiadało podobny okaz w osobie pana Eugeniusza Umizgalskiego.
Czym właściwie był pan Genio (tak go nazywano powszechnie), nie mógłbym wam dokładnie powiedzieć. Był niby właścicielem kamienicy w rynku, którą dostał w spadku po ciotce, a która była tak mała, że zaledwie jedną połowę jej mógł odnajmować, zostawiając drugą dla siebie, utrzymywał się ze skromnego kapitaliku, który także odziedziczył po matce; bywał rano na gazetach w cukierni, po południu grywał w bilard w kasynie, a wieczór w karty. Jeżeli się zjawił w miasteczku jaki cyrk z małpami, jaki wędrujący teatrzyk, panorama lub woskowe figury – pan Genio bywał stałym gościem i jedynym z najpierwszych protektorów tych sztuk wyzwolonych. Miał więc, jak widzimy, najrozliczniejsze zajęcia, które jednak nie dadzą się podciągnąć pod żadną rubrykę przyjętą w świecie.
Najgłówniejszym jednak zajęciem pana Genia była miłość – a raczej miłostki, którym się oddawał ze szczególniejszym zamiłowaniem. Wszystkie miejscowe piękności i nie piękności przeszły przez jego serce i on królował we wszystkich sercach niewieścich. Nie było to znowu tak trudno, jeżeli wam powiem, że był jedynym prawie przedstawicielem młodzieży w owym miasteczku. Temu należy przypisać ową łatwość zwycięstw. Najdłużej opierała się jego morderczym pociskom miłości córka jakiegoś eks-kapitana, mieszkającego tu na emeryturze, ale i ta w końcu zapisała się do liczby ofiar romansowego Genia. Romanse te były bardzo niewinnej natury – ograniczały się na spojrzeniach, na sekretnych uściśnieniach rączek przy grach towarzyskich, westchnieniach, czułych rozmowach. Dalsze usiłowania Genia rozbijały się o małomiejskie pojęcia panien, które nie mogły jakoś zrozumieć, że można kochać się dlatego tylko, aby kochać; a że Genio nie miał wcale zamiaru żenić się, więc pierwej, nim go spotkać miały niedyskretne pytania rodziców o powód bywania, cofał się dyplomatycznie, by nie był zmuszony powiedzieć coś stanowczego.
W taki sposób wszystkie 37 panien, jakie były w mieście, trzymał w szachu, żadna z nich nie traciła nadziei zostania kiedyś panią Umizgalską. Niepokoiły je tylko zbyt częste, bo prawie codzienne wycieczki pana Genia na stację kolei w czasie przybycia pociągu. Zapytywany nieraz o to, odpowiadał z bardzo poważną miną, że siedząc na partykularzu, potrzebuje koniecznie od czasu do czasu otrzeć się o świat ucywilizowany, do czego mu się na stacji kolei najłatwiejsza zdarzała sposobność.
– Koleje bowiem – mówił – są to arterie, które ze stolicy roznoszą ożywcze soki po wszystkich zakątkach kraju.
Aspiranci do stanu małżeńskiego nie miałyby nic przeciwko takiemu ocieraniu się pana Genia o świat ucywilizowany, gdyby nie były się za pośrednictwem żywych gazet miejskich dowiedziały, że z tego ucywilizowanego świata pan Genio upodobał sobie szczególnie rodzaj żeński. Utwierdzało je w tych przekonaniach i to, że zwykle na to ocieranie się o świat ucywilizowany wybierał się w najstaranniejszej toalecie, wyfryzowa – ny, wyczerniony, wypomadowany, wykrochmalony i wyperfumowany tak, że całe ulice zapowietrzał wonią.
Zwykle o czwartej godzinie po południu można go było widzieć idącego w stronę kolei – co dzień w innego koloru krawacie stosownie do pory i wewnętrznego usposobienia. Miejscowe panny z zazdrością i żalem patrzały zza firanek lub geranijek na tę wykwintną toaletę, którą niestały donżuan niósł na ofiarę obcym bogom, a raczej boginiom.
Ale jednego dnia ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich pan Genio nie pokazał się o zwykłej godzinie na ulicy. Jedne przypisywały to chorobie, drugie skrusze, a żadnej nie wpadło na myśl, że przyczyną opóźnienia się był krawiec, który nie stawił się w oznaczonym czasie z nowym garniturem. To wstrzymało wyjście naszego bohatera o całe dziesięć minut. Mówię „wstrzymało”, gdyż pomimo opóźnienia nie dał za wygrane i wierny przyzwyczajeniu, poszedł jak zwykle w stroną kolei, tylko przyspieszonym krokiem.
Pośpiech był daremny, gdyż jeszcze nie doszedł do dworca kolei, gdy gwizd odjeżdżającego pociągu rozległ się w powietrzu. Już miał wracać ku domowi, gdy wtem na drodze wiodącej z kolei do miasta spostrzegł jakąś młodą kobietę w podróżnym ubraniu. Pan Genio nagle, jakby mu kto nowe sprężyny powprawiał, ożywił się, wyprostował, zasadził szkiełka na nos i począł z daleka już przeszywać zbliżającą się damę swymi podbójczymi spojrzeniami. Dama jednak minęła go dość obojętnie i weszła w ulicę miasta. Genio zauważył, że była brunetką, że miała twarz bladą, ogniste spojrzenie, popielatą woalkę i obrączkę na palcu. Tej szybkości orientowania się nabył przez wprawę. Szczególniej zaintrygowała go obrączka.
– Mężatka – pomyślał sobie – i do tego sama. To lubię. Awanturka gotowa.
A Genio spragniony był niesłychanie awanturek, bo znał je dotąd zaledwie ze słyszenia. Mieszczański żywioł nie nadawał się do nich. „Na to – mawiał – trzeba kobiety wielkiego świata”. A ubiór damy pachniał właśnie szykiem stolicy; Genio więc na pewniaka wietrzył awanturkę – i co prędzej zwrócił się za ową damą ze stałym postanowieniem zapoznania się z nią.
Sama mu to ułatwiła, gdyż zatrzymawszy się na rogu ulicy, rozglądała się, jakby czegoś szukała. Genio w kilku zręcznych susach już był przy niej.
– Pani zdajesz się kogoś szukać. Czy nie mógłbym być pomocnym?