- W empik go
Dopóki starczy mi wiary - ebook
Dopóki starczy mi wiary - ebook
Nowa powieść Karoliny Klimkiewicz przynosi dalsze losy bohaterów emocjonującej książki "Dopóki starczy mi sił". Czy Zola i Liam pokonają przeciwności losu i znajdą własny happy end?
Dwa lata po tragicznych wydarzeń w Jonesport Zola mieszka i studiuje w Stanford, starając się poukładać życie na nowo. Dziewczyna próbuje dowiedzieć się, kim tak naprawdę jest. Jednak przeszłość nie daje o sobie zapomnieć…
Czy Zoli uda się uporać z własnymi lękami? Co się działo z Liamem przez te dwa lata? Bohaterowie po raz kolejny będą musieli zmierzyć się z rzeczywistością, by przekonać się, czy są sobie pisani.
Pierwsza cześć zaskoczyła czytelników nie tylko barwną akcją, ale i zakończeniem. Druga dostarczy nam równie wielkich emocji. To historia, którą trzeba poznać!
"Niezwykle ważna, mądra i wartościowa historia, która ukazuje heroiczną walkę o siebie, spokój i wolność. "Dopóki starczy mi wiary" to podróż w głąb duszy dziewczyny zmagającej się ze strachem, bólem oraz demonami przeszłości. Karolina Klimkiewicz po raz kolejny prowokuje do myślenia, porusza i daje nadzieje. Jestem przekonana, że wiele osób w zgliszczach życia Zoli odnajdzie cząstkę siebie. Serdecznie polecam!"
Hanna Smarzewska, "Nie oceniam po okładkach"
"Nawet najtwardsze skały pod wpływem silnych wstrząsów, żywiołów mogą ulec zniszczeniu. Ta opowieść skrywa w sobie ból, cierpienie, przemoc, depresję, samotność. Niesie w sobie również historię, która daje nadzieję, ogromną siłę do walki. Pełna emocji, przeżyć, przyjaźni, miłości, strachu, niepewności. Gorąco polecam!"
Magda Zimna, Czytamy bo kochamy
"Co się dzieje z ofiarą, gdy znika oprawca? Nie jest to początek radości, a czas na rozliczenie się z demonami przeszłości. Zola będzie musiała zmierzyć się z echem minionych zdarzeń, własnymi koszmarami i miłością, której nie powinna czuć. Poruszająca od pierwszych stron, wstrząsająca i emocjonalna kontynuacja historii Zoli, która aż prosi się o szczęśliwe zakończenie. Czy takie będzie? O tym musicie przekonać się sami. To opowieść o lękach, walce, depresji, bratniej duszy i poszukiwaniu sensu".
Karolina Matiaszewska, @livrocat
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66737-82-2 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Wspomnienia ogrzewają człowieka od środka._
_Ale jednocześnie siekają go gwałtownie na kawałki._
Haruki Murakami – _Kafka nad morzem_
Światła reflektorów rażą mnie w oczy. Mrugam, zasłaniam twarz dłonią. Nie chce mnie opuścić wrażenie, że jestem zamknięta w klatce. Przekonuję samą siebie, że przyszłam tutaj z własnej woli. Moja obecność tu ma sens, znaczenie, jest po coś.
Prawda?
Spoglądam na nią kątem oka. Wydaje się pogodna i promienna. Na jej pięknej twarzy, mimo przybywających lat, widnieje uśmiech. Tylko oczy zdradzają strach przed niewygodnymi pytaniami, przed tym, że ludzie dostrzegą to, co ja widzę.
Bierze łyk wody, odgarnia niesforny kosmyk za ucho i ponownie wdzięczy się do kamer. Nie umiem udawać, a przynajmniej nie w taki sposób, jak ona. Grałam wiele osób, potrafiłam się uśmiechać, gdy miałam ochotę płakać, i płakałam, gdy nie widziałam w tym sensu. Byłam malarką, pianistką, kujonką i buntowniczką. Mówili do mnie Ava, Jo, Dominika, Lena – gdy byłam nimi, nie przeszkadzało mi kłamstwo, nie w sposób moralny, etyczny. Moim celem było grać, więc robiłam to najlepiej, jak potrafiłam. Musiałam, żeby przetrwać.
Dziś siedzę tu jako Zola Henderson, córka martwego senatora psychopaty. Dziewczyna, która przełamała system i zrobiła _c o_ _ś_ wielkiego. Bez względu na to, czy się z nimi zgadzam, czy wręcz przeciwnie, jako Zola nie umiem i nie chcę kłamać, już nie! Właśnie po to się uwolniłam, po to zaryzykowałam, żeby już nigdy więcej nie musieć kłamać. Być może z tego powodu, gdy pada najtrudniejsze pytanie, odpowiadam zgodnie z prawdą.
– Czy uważasz, że był inny sposób na powstrzymanie twojego ojca?
– Słucham? – pytam wciąż zakotwiczona we własnych myślach.
– Czy można było uniknąć jego śmierci? Czy był inny sposób? – ponawia pytanie dziennikarz.
– Nie. – Kręcę głową. Na sali pełnej reporterów słyszę nasilone szepty.
– Zola miała na myśli… – wtrąca mama, ale szybko jej przerywam.
– Miałam na myśli dokładnie to, co powiedziałam. – Patrzę na nią gniewnie. – Cieszę się, że nie żyje, żałuję tylko, że tak długo musiałam na to czekać.
Mama próbuje to odkręcić, zaczyna tłumaczyć moje własne słowa i argumentować. Wszyscy jednak wiemy, że to na nic. Powiedziałam to, oni usłyszeli, jutro przeczyta o tym cała Ameryka – _Senator Henderson był potworem, z_ _którego śmierci cieszy się nawet jego córka._
Siedzę i milczę. Nawet jeśli pytanie skierowane jest do mnie, nikt z obecnych nie pozwala mi się wypowiedzieć. Nie kłócę się, nie zabiegam o to, w zasadzie nie mam nic więcej do powiedzenia. Wbijam wzrok w szklankę. Chcę się skurczyć i do niej wejść, zanurzyć w tej czystej wodzie i móc przez chwilę nie myśleć. Nie uczestniczyć w tej szopce, nie być na świeczniku.
Od śmierci ojca wiele się zmieniło. Nie musiałam udawać, przestałam być szara, znów stałam się złota – cena była jednak wysoka, zbyt wysoka. Miałam nadzieję, że gdy to wszystko się skończy, będę wolna, do wolności jednak było mi wciąż tak bardzo daleko. Gdziekolwiek nie poszłam, tam byli oni. Paparazzi śledzili mnie na każdym kroku jak gwiazdę muzyki pop, a ja byłam zwyczajną dziewczyną, która zapragnęła normalności. Walczyłam o nią tak długo. Jedynym miejscem, gdzie mogłam czuć się sobą, był dom. Dom, w którym mieszkałam razem z Mel i Eddym. To oni namówili mnie na tę konferencję prasową, na pokazanie się z mamą, odpowiadanie na pytania. Przekonywali, że jeśli będę się ukrywać, wszyscy uznają, że nie jestem szczera i nie dadzą mi spokoju. Jeżeli natomiast będę przyjmować ich zaproszenia, w końcu znudzi im się ten temat, a ja wrócę do normalności. Czym jednak była ta normalność i czy po tym wszystkim, co się wydarzyło, naprawdę miałam prawo o nią prosić?
Kątem oka spoglądam na mamę, wciąż ma ten sam przyklejony uśmiech. Rozglądam się po sali i jedyne, co dostrzegam, to parodię, w której przyszło mi uczestniczyć. Oni nie są tu po to, żeby poznać prawdę, my zresztą też nie. My chcemy, żeby dali nam spokój, więc mówimy wszystko, co tylko pragną usłyszeć, a oni chcą sensacji.
Boże!
Słyszę w swojej głowie krzyk bezsilności – jak mogę na to pozwolić?! Dlaczego zgodziłam się tu przyjść? Moje dłonie drżą, serce zaczyna walić coraz szybciej, jeszcze nie podjęłam decyzji, jednak moje ciało już reaguje na to, co nieuniknione. Siedzę tu, podpisuję się swoim imieniem i nazwiskiem. To nie może być kolejne gówno, które damy publice – musi być w tym prawda, moja własna prawda. Prawda, którą powinnam wyjawić już dawno temu.
– Mam pięć lat – zaczynam, a wszystkie spojrzenia kierują się w moją stronę – może sześć. Siedzę w szafie i nasłuchuję jego kroków.
– Co ty robisz? – pyta mama w panice.
Lekceważę ją, mówię dalej:
– One jednak nie nadchodzą. Wzdycham z ulgą, pewna, że dziś nie spotka mnie kara, dziś byłam grzeczną dziewczynką i wykonałam plan idealnie! Do moich uszu dobiegają jednak krzyki, wzdrygam się, bo wiem, co to oznacza. Ja byłam idealna, ale ona nie. – Spoglądam na mamę ze współczuciem. Pamiętam ten dzień jak dziś. Mimo że byłam mała i minęło tyle lat, pamiętam go. Gdy patrzę w jej przerażone oczy, wiem, że ona też nie zapomniała. – Wychodzę z szafy i idę do ich sypialni. Tylko tam sobie na to pozwalał, tam nie było służby, kamer, tam mógł pokazać swoją twarz…
– Myślę, że na tym zakończymy – przerywa mi prawnik mamy. Wstaje i uśmiecha się do wszystkich, machając dłonią, żeby wyszli. Dziennikarze są jednak nieustępliwi, wszyscy podnoszą się i robią krok w przód. Masowo zadają mi pytania. Nie słyszę ich i, szczerze, mam je gdzieś. Nie chcę opowiedzieć im tego, na co liczą, chcę zostać wysłuchana i przedstawić swój punkt widzenia.
– Możesz wyjść, nikt cię tu nie trzyma – zwracam się do prawnika, nawet na niego nie patrząc.
– Pożałujesz tego – syczy.
Biorę wdech, lekceważę groźby i wracam do mówienia:
– Tej nocy połamał mamie rękę i obił śledzionę. Po wszystkim ucałował ją w policzek i wyszedł. Zabrałam ją do łazienki i jak zwykle umyłam: z krwi, brudu i wstydu. Jeszcze wtedy nie byłam tego świadoma, ale tamtej nocy i każdej kolejnej odciskał na nas piętno, którego nie da się niczym zmyć. Obecni tutaj zakazali mi o tym mówić. Twierdzą, że to dla naszego dobra, bo nie zrozumiecie, zniszczycie nas i być może taka jest prawda. Ale to nie ja powinnam się wstydzić tej historii, bać się o niej mówić. To nie ja katowałam własną żonę i znęcałam się psychicznie nad dzieckiem, nie ja byłam psychopatą, który zniszczył to, co niewinne.
Wstaję uniesiona emocjami. Mój głos staje się donośniejszy, dłonie się zaciskają, a oczy i policzki palą żywym żarem.
– Wówczas byłam dzieckiem. Dzieckiem, które miało więcej odwagi niż wszyscy dorośli razem wzięci. Jednak mimo tej odwagi byłam tylko dzieckiem. Nie pozwolę, ani dziś, ani już nigdy więcej, skrzywdzić tego dziecka! Nie będę milczeć, nie dam się zastraszyć! Nazywam się Zola Henderson i byłam ofiarą przemocy, nigdy więcej!
Kiwam na pożegnanie głową, bez słowa wychodzę. Nagromadzone w płucach powietrze znajduje ujście. Czuję się lepiej, mogę swobodnie ruszać twarzą. Czuję się bezpieczna i taka lekka.
– Coś ty sobie wyobrażała? – Dłoń mamy znajduje się na moim ramieniu i za nie szarpie. Spoglądam na nią lekceważąco. Milczę, bo w tym momencie żadne słowa nie oddadzą pogardy, jaką do niej czuję. – Zola, robię wszystko, żeby ci pomóc, żeby załagodzić sytuację, żeby ją znormalizować, na tyle, na ile się da… – Pauza. Czeka, aż jej podziękuję, przeproszę, powiem cokolwiek, żeby tylko umniejszyć jej poczucie winy.
Nie czynię tego. Mierzę ją wzrokiem i odwracam spojrzenie. Wyciągam telefon gotowa zadzwonić po taksówkę.
– Córeczko, musisz mi pomóc, ja nie jestem twoim wrogiem. – Jej ton łagodnieje. Widzę, jak się wije, próbuje do mnie dotrzeć, nie wierzę jednak, żeby robiła to dla nas. Dla mnie. Każda komórka mojego ciała wyczuwa w niej zakłamaną hipokrytkę martwiącą się jedynie o czubek własnego nosa.
– Skończyłaś?
– Słucham?
– Pytam, czy skończyłaś. Bo szczerze, nie mam ochoty słuchać tych bzdur.
– Zola! – unosi się matka.
– A i jeszcze jedno… Dopóki nie przyznasz, że on nas zniszczył, nie nazywaj się moją matką.
Marzyłam o rodzinie i mamie. Chwilami tak bardzo za nią tęskniłam. Pragnęłam się do niej przytulić i poczuć, że mnie kocha. Bywały nawet chwile, kiedy wyobrażałam sobie, że jesteśmy zwyczajną, szczęśliwą rodziną. Gdy pierwszy raz weszła do sali szpitalnej, spojrzała na mnie swym lodowatym wzrokiem i oskarżyła Camillę o wszystko, wiedziałam! Właśnie wtedy zrozumiałam, że jest taka sama jak on. Broniłam jej, dla niej poświęciłam wszystko, bałam się o nią. Tymczasem okazało się, że to był układ. Sprzedała się – dla luksusu, pieniędzy, pozycji, oddała mu siebie. I mimo że on już nie żył, wciąż była jego niewolnicą i mu służyła.
– Już mnie oceniłaś, ale nie będę się tutaj z tobą kłócić. Możesz wierzyć lub nie, ale znam ten świat i wiem, co należy zrobić, żebyśmy obie mogły zacząć normalnie żyć.
Stoję do niej tyłem. Jestem irracjonalnie wściekła. Nie odwracam się, wychodzę z pomieszczenia. Łapię taksówkę i podaję adres, chcę się już znaleźć na lotnisku i móc wrócić do domu. Mimo tego nie żałuję, że przyjechałam do Waszyngtonu, nie żałuję, że zgodziłam się na tę konferencję. Żałuję jedynie tego, że wciąż mi na niej zależy.II
_A_ _jednak potrzeba mi twoich słów i_ _trzeba twojej pamięci._
_Pamiętaj o_ _mnie, dobrze?_
_Może będę się mniej bała, może będę usypiała spokojniej…_
Halina Poświatowska _–_ _Opowieść dla przyjaciela_
Ociężałe powieki nie chcą się zamknąć. Zmęczenie uderza mnie po twarzy, dając o sobie znać. Spoglądam na zegarek, jest trzecia w nocy. Obracam się z boku na bok, szukam odpowiedniego miejsca. Jednak bez względu na ilość wykonanych ruchów, łóżko jakby cały czas pali moją skórę.
Nie boję się spojrzeć za siebie, wiem, że jestem bezpieczna. Okazuje się, że to za mało, żeby noc przyniosła sen i ukojenie. Wcześniej zamknięta w kajdanach lęku i niewiadomej uciekałam przed demonami z przeszłości, bojąc się zmrużyć oczy. Dziś demony zniknęły, a trwoga zamieniła się miejscami z pustką, która jest dużo bardziej przerażająca.
Wstaję, idę do łazienki, odkręcam kurek z zimną wodą, przemywam twarz. Spoglądam w lusterko, które niestety nie jest magiczne. Pokazuje rzeczywistość taką, jaka jest naprawdę, a nie taką, jaką chciałabym widzieć – moje brązowe oczy bez soczewek, długie, rude włosy z brązowym odrostem. Wzdycham, widzę siebie – Zolę Henderson. Właśnie o tym marzyłam od zawsze. Nie muszę się zastanawiać, czy kroczy za mną i chce mnie dopaść, czy nie jestem zbyt podobna do swojego wizerunku sprzed lat. Nie liczę, ile już tygodni przebywam w danym miejscu, a gdy mam grypę, nie zastanawiam się, czy mogę iść do lekarza. A jednak nie czuję szczęścia. Wyzwoliłam się z jednych kajdan na poczet drugich. Zmieniłam oprawcę, nic poza tym.
– Nie możesz spać? – słyszę cichy, melodyjny głos Mel.
Odwracam się w jej kierunku. Rainbow stoi oparta o framugę drzwi. Ma na sobie kombinezon – piżamę jednorożca. Na głowę zarzuciła kaptur, z którego wystaje wielki, kolorowy róg. Za każdym razem zastanawiam się, czy nie przeszkadza jej w spaniu.
– Myślę, że wyśpię się dopiero po śmierci… – śmieję się zrezygnowana.
– A te pigułki od lekarza nie pomagają?
– Nie – mówię wymijająco. Nie przyznaję się, że po nich śpię aż do rana, a przez to koszmary trwają dłużej i są jeszcze straszniejsze. Wolę budzić się z krzykiem na ustach, niż oddać w ręce nocnych mar.
Zakręcam wodę. Siadam na podłodze, opieram się o wannę i podkurczam nogi. Mel podchodzi do mnie i również siada. Wyciąga z kieszeni piżamy owocowe cukierki od Willy’ego Wonki – Nerds. Uśmiecham się z wdzięcznością i wystawiam rękę. Przyjaciółka nasypuje mi na dłoń kilka dropsów.
– Truskawkowe – stwierdza i wkłada do buzi słodycze.
– Najlepsze. – Idę w jej ślady, wsypuję całą garść do ust. Truskawkowy smak rozprowadza się po moich kubkach smakowych.
– Widziałam gazety.
– Nie wiem, co mnie napadło.
– A ja myślę, że wiem. – Uśmiecha się czule, kładąc na moim kolanie dłoń.
– Uważasz, że popełniłam błąd?
– Uważam, że to najodważniejsza decyzja w twoim życiu i jestem z ciebie dumna… – robi pauzę, a ja wiem, że czai się za tym jakieś _ale_ – …ale nie ułatwiłaś sobie tym życia.
– Nienawidzę ich! – Wzdrygam się. – Tych dziennikarzy latających za mną jak pszczoły za miodem, czyhających na każdym kroku. Nie cierpię wiadomości, w których za każdym razem widzę swoją twarz… – wzdycham, a Mel od razu wyłapuje zmianę tonu.
– Ale…
– Ale wolę to niż wszechogarniający mrok, który dopada mnie, gdy tylko zostaję sama. – Spuszczam głowę i zamykam oczy, myślami wracam do konferencji. – Liam mógł umrzeć, ciotka ma areszt domowy i nie może przekroczyć granicy miasta, matka zachowuje się tak, jakbyśmy wymyślili całą tę przemoc, a ja… ja boję się własnego odbicia w lustrze. Na konferencji miałam wrażenie, że jeśli wszyscy usłyszą, jaka była prawda, jaki był… Że wtedy ta pustka minie, a to wszystko nie pójdzie na marne. Szukam sensu… – Znów patrzę na przyjaciółkę. Czuję się jak obłąkana, a w jej twarzy doszukuję się potwierdzenia, że jednak nie zwariowałam.
– A do tego masz nadzieję, że jeśli on zobaczy cię w telewizji lub gazecie, przypomni sobie…
Spoglądam na nią i obie wiemy, że ma rację. Nie jestem w stanie przyznać tego na głos.
– Powinno być łatwiej, Boże, Mel! Powinno być łatwiej!
– PTSD – mówi Mel po chwili ciszy, a z ust wycieka jej czerwona ślina. Mimowolnie się uśmiecham. Dziewczyna przeciera wargi rękawem, połyka resztkę cukierków i kontynuuje: – Musisz poprosić o pomoc.
– W dzień jest dobrze – bronię się. – Najgorsze są te koszmary, noc, jego twarz przed moimi oczyma, huk pistoletu, krew. Muszę o tym zapomnieć, zacząć żyć, muszę… – wymieniam, a moje spojrzenie utkwione jest w kafelkach. Gdy tylko zamykam powieki, widzę to wszystko. Od tego dnia minęły dwa lata. Za miesiąc zaczynamy drugi rok studiów, a ja wciąż czuję się tak, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj.
Mel milczy. Wpatruje się w moją twarz z żalem. Wzdycha i po chwili wstaje. Wychodzi z pomieszczenia, zostawiając mnie samą. Spoglądam w czarną przestrzeń za drzwiami. Nagle do moich uszu dociera muzyka. Melania wbiega do łazienki, bez słowa chwyta mnie za dłonie i podnosi.
– Co ty robisz? – niemalże krzyczę, bo muzyka jest tak głośna.
– Chodź. – Ciągnie mnie do salonu.
Mieszkam wraz z Mel i Eddym w Stanford, pół kilometra od uniwersytetu na Salvatierra St. Kupiłam ten dom zaraz po tym, jak się przeprowadziliśmy. Musiałam mieć coś swojego, swój własny kąt i stały adres. Nie wyobrażałam sobie również, żebym miała mieszkać bez przyjaciół. Byli moją jedyną rodziną. Ciotka Camilla dostała kuratora i warunkowo mogła być na wolności, ale miała zakaz opuszczania Waszyngtonu. Poznała miłego nauczyciela matematyki, teraz pracuje w kwiaciarni. W tym roku planują się pobrać. Rzadko się widujemy, ale staram się dzwonić do niej raz w tygodniu, jednak to nie jest takie proste. Za każdym razem, gdy słyszę jej głos, widzę, ile straciłyśmy, żeby być wolne.
– Totalnie postradałaś zmysły? – wrzeszczę, starając się przekrzyczeć Céline Dion i jej _It’s All Coming Back To Me Now_.
– Śpiewaj! – rozkazuje Melania. – Śpiewaj do utraty tchu, aż serce będzie chciało wyskoczyć ci z piersi.
Patrzę na nią, nie dowierzając. Spoglądam za siebie. W progu pokoju stoi zaspany Eddy i wpatruje się w nas z delikatnym uśmiechem. Przyglądam mu się badawczo, jedynie wzrusza ramionami, a po chwili kiwa głową na znak, że popiera swoją dziewczynę.
– To nie pomoże – mówię bardziej do siebie, doskonale wiedząc, że nie ma co się kłócić.
– Ale nie zaszkodzi – stwierdza z przekonaniem Mel. Podchodzi do odtwarzacza, żeby ponownie włączyć piosenkę, która zdążyła się skończyć. Sięga po szczotkę do włosów leżącą na stole i podaje mi ją. – Spróbuj – zachęca, pogłaśniając utwór.
Piosenka po raz drugi dobiega z głośników. Wsłuchuję się w słowa, które tak bardzo pasują do tego, co czuję. Zamykam oczy i zapominam, że stoję we własnym domu, w salonie, i zaczynam śpiewać. Najpierw powoli. Cała drżę. Gubię słowa, które z trudem wydobywają się z mojego gardła. Otwieram oczy, a światło w pokoju gaśnie. Mam wrażenie, że spadam w dziurę, z której nie ma wyjścia. Pokrywa mnie gęsia skórka, do oczu napływają łzy, nie przestaję jednak śpiewać. Biorę wdech, żeby z kolejną frazą wypuścić powietrze. Podczas refrenu nie jestem w stanie ustać na nogach, osuwam się na podłogę. Łapię się za brzuch i zaczynam płakać. Szloch jest na tyle intensywny, że nie jestem w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa. Staram się uspokoić, jednak emocje biorą górę. Wraz ze słowami: _But it’s all coming back to me now_, __ widzę jego uśmiechniętą twarz. Mam wrażenie, że stoi tuż obok i wyciąga do mnie dłoń. Chcę ją chwycić i się na niej oprzeć. Mimo wciąż płynących łez znów zaczynam śpiewać, jakby od tego zależało jego życie. Wstaję i kręcę się wokół własnej osi, aż z mojej piersi wydobywa się gromki krzyk przepełniony bólem i nienawiścią do świata. Słowa same płyną w rytm muzyki. Jest trzecia w nocy, stoję na środku ciemnego pokoju i krzyczę w pustkę aż do momentu zakończenia piosenki i zdania _And if we…_, które zostawia niewypowiedziane życzenie w głębi mego serca.
Muzyka milknie. Tkwię w bezruchu, nie wiedząc, co powinnam zrobić. Na ramieniu czuję czyjąś ciepłą dłoń. Cichutki głos Rainbow dociera do moich uszu:
– Pora się z nim pożegnać, Zozo.
Wiem, że ma rację. Wiedzieć coś a czuć, to jednak dwie różne rzeczy.
– Dobrze, jutro – wzdycham – jutro odprawimy mu pogrzeb – deklaruję.
Wychodzę z pomieszczenia, zostawiając ich samych. Wchodzę do swojego pokoju bez zapalania światła. Kładę się na łóżku i zamykam oczy. Wiem, że nie zasnę, nawet tego nie chcę. Skoro jednak jutro mam się z nim pożegnać na zawsze, muszę po raz ostatni wrócić do tamtych chwil.
– Okłamałeś mnie – mówię sama do siebie, ale w głowie słyszę odpowiedź.
– To ty okłamałaś mnie – stwierdza Liam, który jest jedynie wytworem mojej zbłąkanej wyobraźni.
– Mówiłeś, że każdy potrzebuje przyjaciela, ty miałeś być moim – odpowiadam z wyrzutem.
– Jestem, nie zostawiłem cię, to ty porzuciłaś mnie.
– Nie… – Zagryzam wargę i jeszcze mocniej zaciskam powieki. – Podarowałam ci odrobinę szczęścia. Jutro pójdę na twój wyimaginowany grób i położę na nim tysiące róż. Powiem, jak bardzo za tobą tęsknię i pomodlę się o to, żebyś był bezpieczny. Zapomnę, że kiedykolwiek się znaliśmy, a gdy przypadkiem miniemy się na zatłoczonej ulicy, udam, że widzę cię po raz pierwszy.
– Nie żałujesz?
– Nie – mówię pewna swych słów, bowiem przed kim miałabym kłamać? Przed sobą?! Nonsens. – Podjęłam pewne decyzje, ponoszę ich konsekwencje. Muszę z tym żyć. Przeszłość należy do nas, teraźniejszość to ból, ale przyszłość…
– Ciii… – słyszę go, jakby tu rzeczywiście był. – Przyszłość i jej planowanie zostawmy gwiazdom.
– Gwiazdom… – powtarzam na głos to, co wibruje jedynie w mojej głowie. Przytulam się do poduszki i nucę kołysankę, której słów nie chcę pamiętać.III
_Spróbuj nie opierać się zmianom,_
_które napotykasz na swojej drodze._
_Zamiast tego daj się ponieść życiu._
_I_ _nie martw się, że wywraca się ono_
_czasem do góry nogami._
_Skąd wiesz, że ta strona, do której się przyzwyczaiłeś,_
_jest lepsza od tej, która cię czeka?_
Elif Şhafak – _Czterdzieści zasad miłości_
Noc powinna być ukojeniem. Odpoczynkiem dla skołatanych nerwów, podpuchniętych oczu i zmęczonych zmysłów. Moja od dzieciństwa jest niczym noc w średniowieczu: ciemna, zimna i straszna. Piaskowy Ludek zapomniał o moim istnieniu, jego czary nie działają na moją wyobraźnię. Łapacze snów nie wychwytują mych koszmarów. Pozostawiona sama sobie walczę z demonami, które zadomowiły się w mej duszy na dobre.
– Witaj, słoneczko. – Eddy wchodzi do mojego pokoju bez pukania i odsłania zasłonę. – Mamy piękny dzień – świergocze.
– Puka się! – jęczę, zakrywając głowę poduszką.
– Dziś ważny dzień, a ja mam wytyczne. – Zamaszystym ruchem ściąga mi z głowy jaśka. Staje przede mną, dłonie kładzie na biodrach.
– Co ta wariatka znów wymyśliła? – pytam, pewna, że owe wytyczne, o których wspomina, dostał właśnie od Melanii.
– Masz się ubrać. – Zaczyna wyliczać na palcach. – Ubrania czekają w salonie na krześle. Zjeść płatki z mlekiem, które są już w misce, wsiąść do samochodu i na razie tyle. – Uśmiecha się triumfalnie.
Przecieram twarz i stękam zniesmaczona, po czym udaję płacz, marszcząc twarz.
– Chodź, bo ci tak zostanie. – Eddy chwyta mnie za stopę i ciągnie. Spadam z łóżka, ale nawet to nie zmusza mnie do wstania.
– Nienawidzę was, idź sobie, wyprowadź się, pa. – Przewracam się na brzuch i udaję oburzoną. Wszystkie moje mięśnie napinają się, w głowie słyszę uciążliwe głosy kłócące się o to, co powinnam zrobić. Nie chcę dziś wstawać z łóżka, nie chcę wychodzić z pokoju, nie chcę się z nim żegnać.
Dwa lata to dużo, gdy czekamy na wizytę u lekarza lub na ukochanego, który wyjechał na misję. Dwa lata to aż dwadzieścia cztery miesiące, sto cztery tygodnie, siedemnaście tysięcy pięćset dwadzieścia godzin. To szmat czasu, wciąż jednak za mało, żeby móc zapomnieć o miłości swojego życia, zbyt krótko, żeby móc pogodzić się ze stratą, żyć jak gdyby nigdy nic i przepracować krzywdę, jakiej się doświadczyło.
– I tak wiesz, że nie pozwolę ci zostać w pokoju.
– Bo boisz się gniewu Mel. – Śmieję się przez łzy.
– No już, nie stękaj – karci mnie Eddy.
Więc zwlekam się, znajduję w sobie tę odrobinę pokładów dobrej woli. Wstaję i idę do salonu. Zjadam przygotowane śniadanie, myję zęby oraz twarz. Ubieram się w przyszykowane przez Melanię ciuchy – czerwoną sukienkę do kolan, balerinki i długą, czarną kamizelkę.
– Co teraz? – pytam przewodnika dzisiejszej podróży.
– Zobaczysz – odpowiada zagadkowo z tajemniczym uśmiechem i wychodzi.
Biorę z pokoju torebkę i dołączam do Eddy’ego, który siedzi już w samochodzie.
– Swoją drogą, gratki za odwagę – mówi, gdy jedziemy wzdłuż głównej ulicy.
– Mówisz o konferencji czy o tym, że zaufałam twojej dziewczynie?
– W sumie – myśli – i o tym, i o tym. – Śmieje się.
– Uważasz, że to pomoże?
– Sądzę, że nie zaszkodzi.
Dalszą drogę milczymy. Przez jakiś czas wpatruję się w szybę, po chwili jednak zamykam oczy i wchodzę do swojej prywatnej przestrzeni. Nie tkwię w niej długo, bo, nie wiedzieć kiedy, po prostu zasypiam. Z płytkiego snu wybudza mnie ciepła dłoń Eddy’ego.
– Jesteśmy.
Otwieram oczy. Przed nami na złoto migocze szyld zakładu fryzjerskiego.
– Serio?
– Zaufaj jej.
– Ale serio? – Nie mogę uwierzyć, że genialnym pomysłem Melanii jest właśnie fryzjer. Niby jak zmiana fryzury ma mi pomóc stanąć na nogi? Już bardziej spodziewałam się szpitala psychiatrycznego, ale na pewno nie tego.
Wchodzimy do środka, gdzie Mel stoi rozpromieniona przy ladzie i wita nas uśmiechem. Bez zbędnych słów bierze mnie za rękę i ciągnie w głąb salonu.
– Po co to wszystko? – pytam.
– Przecież ustaliłyśmy, że zaczynasz nowy rozdział, czyż nie?
Rozglądam się po pomieszczeniu. Kobiety uśmiechnięte od ucha do ucha siedzą w fotelach i żwawo rozmawiają ze swoimi stylistami. Z radia leci optymistyczna muzyka, a dookoła unosi się przyjemny zapach perfum i preparatów do włosów. Chciałabym tak jak one cieszyć się ze zmiany fryzury. Dla mnie jednak to wszystko znaczy dużo więcej, nie chodzi tu tylko o podcięcie końcówek czy zakrycie odrostów.
Moje włosy były na to narażone co trzy miesiące. Ścięcie, doczepianie, farbowanie, rozjaśnianie… i tak nieskoczenie wiele razy. Czasami było to uciążliwe, ale nigdy nie sprawiało aż tak wielkiego kłopotu. Problem pojawił się wówczas, gdy dany kolor włosów, ich długość oraz kształt zaczęły być utożsamiane ze mną i były przeznaczone dla dziewczyny, w której zakochał się Liam. Mimo że rudy był zarezerwowany dla Avy i miał zniknąć jak każdy poprzedni, to stał się symbolem.
– Boję się – wyznaję po cichu.
– Wiem, dlatego tu jestem. Nikt nie oczekuje, że nie będziesz się czuła tak jak teraz…
Biorę głęboki oddech.
Zamykam oczy i po raz ostatni wyobrażam go sobie. Siedzi na fotelu obok i się uśmiecha.
– Wybaczysz mi? – szepczę do wyimaginowanego obrazu Liama.
– Więcej… – Słyszę jego głos tak wyraźnie, jakby naprawdę tu był. – Bez względu na kolor włosów, jaki będziesz miała, zawsze będę cię kochał.
Po policzku spływa mi łza, którą szybko wycieram.
– Dobrze. – Kiwam głową i silę się na uśmiech. – Zróbmy to.
Zmiany towarzyszą mi od zawsze. Przyzwyczaiłam się do nich. Jednak czasami nasze życie odmienia się w takim momencie, w którym nie jesteśmy gotowi, by je przyjąć i choćbyśmy nie wiem jak silni i odporni byli, wszystko dzieje się za szybko. Nie nadążamy. Ani serce, ani rozum nie są w stanie się z nimi pogodzić. Jednak nie to jest najgorsze. Najgorszy jest ból, który tworzy się w środku, tak głęboko w trzewiach, że choćbyśmy wyrwali sobie wszystkie narządy, on wciąż tam będzie. Tęsknota za tym, co odeszło i już nigdy nie wróci.