- promocja
Dorastanie w sieci. Jak wspierać i chronić dziecko dojrzewające w cyfrowym świecie - ebook
Dorastanie w sieci. Jak wspierać i chronić dziecko dojrzewające w cyfrowym świecie - ebook
Jak wspierać dzieci dorastające w świecie, w którym niemal każdy moment ich życia może być udostępniany i porównywany w mediach społecznościowych?
Devorah Heitner jest specjalistką w dziedzinie dorastania „na oczach wszystkich” i proponuje odejście od nakładania zakazów, kontrolowania i grożenia konsekwencjami, co wzmaga stres młodego człowieka. W zamian proponuje skupienie się na charakterze i osobowości dziecka oraz empatycznym wspieraniu go w poznawaniu siebie.
Możemy śledzić każdy ruch naszych dzieci za pomocą aplikacji, zobaczyć ich oceny w ciągu kilku minut od ich wystawienia i skupić się na ich cyfrowym śladzie, obawiając się, że jeden błąd może spowodować, że zostaną podsumowane i skomentowane przez innych.
Dzięki mediom społecznościowym i stałej obecności online, granice prywatności są bardzo cienkie. Książka pokazuje rodzicom, jak pomóc nastolatkom w poruszaniu się po granicach, tożsamości, prywatności i reputacji w cyfrowym świecie. Jak mogą dowiedzieć się, kim naprawdę jest moje dziecko przy zerowej prywatności i ciągłej ocenie? Devorah Heitner pokazuje nam, że skupiając się na charakterze, a nie na groźbie złapania czy zdemaskowania, możemy wspierać nasze dzieci, by były autentycznie sobą.
Opierając się na swojej wieloletniej pracy z rodzicami i szkołami, a także na setkach wywiadów z dziećmi, rodzicami, pedagogami, klinicystami i naukowcami, Heitner oferuje strategie wychowania naszych dzieci w świecie, w którym wszystko jest pod kontrolą. Dzięki przystępnym historiom i popartym badaniami poradom, książka „Dorastanie w sieci. Jak wspierać i chronić dziecko dojrzewające w cyfrowym świecie" daje rodzicom sposoby na pokonanie uczucia przytłoczenia oraz niepowtarzalną szansę, aby nawiązać kontakt ze swoimi dziećmi, rozpoznać, jak je wspierać i pomóc im zrozumieć, kim są, gdy wszyscy na nie patrzą.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8371-562-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Śledzenie dzieciaków w świecie, w którym mogą zdobyć szybką sławę… z wyłącznie złych powodów
Gdy dyrektor szkoły dzwoni do mnie z pilną prośbą o jak najszybsze wygłoszenie wykładu w jego placówce, zwykle boryka się z sytuacją, w której uczeń zamieścił w sieci coś, czego zamieszczać nie powinien, i doszło do skandalu. Niedawno jeden z telefonów wykonał dyrektor gimnazjum, w którym chłopcy zamieścili wymowne nagranie przedstawiające dwójkę uczniów uprawiających seks. W ciągu kilku godzin filmik obejrzała cała szkoła, a także uczniowie sąsiednich szkół. Przerwano zajęcia i wszyscy o tym mówili i spekulowali. W takich sytuacjach wszyscy panikują – w szczególności rodzice: „Czy moje dziecko widziało to nagranie?”, „Czy było w to jakoś uwikłane?”.
Z rodzicami uczniów, i tych uwiecznionych na filmie, i tych, którzy umieścili nagranie w sieci, możemy porozmawiać na temat kontroli szkód podczas prywatnego spotkania (więcej na ten temat w rozdziale 7). Ale nawet rodzice, którzy czują ulgę w związku z tym, że ich dzieci nie były w to bezpośrednio zamieszane, chcą wiedzieć, jak uniknąć tego rodzaju kłopotu. Proszą mnie o doradzenie najlepszego oprogramowania pozwalającego śledzić, nadzorować i odzwierciedlać każdy tekst nastolatka, każde kliknięcie i każdy post. Odpowiadam zawsze, że musimy zadać sobie inne pytanie. Zachęcam rodziców do przyjęcia podejścia mentora, a nie kontrolera działającego w strachu.
Mentorstwo jest lepsze od nadzoru, jeżeli zależy nam na tym, by dzieci miały szansę na sukces. Przecież chcemy, żeby podejmowały dobre decyzje, nawet jeśli nie ma nas przy nich.
Podczas wykładu dla wspomnianej szkoły podkreślałam: „Chcemy nauczyć dzieci postępować właściwie, a nie przyłapywać je na niewłaściwym zachowaniu”. Musimy być dla naszych dzieci mentorami i uczyć je, jak żyć w świecie, w którym informacje cyfrowe rozchodzą się z prędkością światła, a także jak naprawiać błędy. Na początku niektórzy rodzice z sali dalej pytali o oprogramowanie nadzorujące. Pragnęli zrozumieć, jak dzieci wykorzystują technologię, i uniknąć czyhających na nie pułapek.
To zrozumiałe – cyfrowy krajobraz funkcjonowania naszych dzieci jest przytłaczający. Rodzice widzą, w jak wiele tarapatów mogą się wpakować ich dzieci, i chcą je chronić.
I chociaż zachęcałam rodziców z tej szkoły do tego, by byli mentorami swoich pociech, modelowali właściwe postępowanie i uczyli je z empatią, jak dokonywać przemyślanych wyborów, część z nich nadal wydawała się przelękniona. Możliwe, że wracali w myślach do swoich błędów z okresu nastoletniości, błędów, które – gdyby popełniły je ich dzieci w dobie cyfrowej – byłoby o wiele trudniej zostawić za sobą ze względu na to, jak media społecznościowe uwypuklają i zachowują to wszystko, o czym chcielibyśmy zapomnieć.
– Zanim zaczną państwo czytać wszystkie ich teksty, proszę zadać sobie pytanie o to, czego państwo szukają – poradziłam. – Czy zniosą państwo ponowne przechodzenie przez gimnazjum, śledząc na żywo każdą interakcję swojego dziecka? Jeżeli planują państwo potajemnie nadzorować telefon dziecka, to co państwo zrobią, jeśli napotkają coś niepokojącego? W większości przypadków rozmowa z dzieckiem pozwoli zrozumieć znacznie więcej niż czytanie jego wiadomości.
Podczas innej sesji pytań i odpowiedzi pewien ojciec, mężczyzna po pięćdziesiątce, wstał i oznajmił, że on nie ryzykował – śledził lokalizację syna i córki za pomocą telefonu. Nadal to robił w przypadku najstarszego dziecka, dziewiętnastoletniej córki, która studiowała w innym stanie. Jeżeli aplikacja „znajdź telefon” sugerowała, że nie była ona na zajęciach, pisał do córki z żądaniem wyjaśnień. Jedni rodzice kiwali potakująco głowami, inni zaś krzywili się w obliczu tak beztroskiego naruszania prywatności młodej kobiety. Jako kochająca prywatność przedstawicielka pokolenia X też byłam skonsternowana.
Rozmowy z rodzinami na temat ich życia w epoce cyfrowej prowadzone w ciągu ostatnich dziesięciu lat pozwalają mi potwierdzić, że rodzice i ich potomstwo mają inne wyobrażenia na temat prywatności. Nasze dzieci dorastają „publicznie”. Członkowie rodziny, rówieśnicy, a nawet obcy ludzie śledzą ich losy przedstawiane w postach zamieszczanych w mediach społecznościowych przez nie same i przez innych. Rodzice często dzielą się życiem swoich dzieci w mediach społecznościowych, oprócz tego, że śledzą je za pośrednictwem aplikacji geolokalizacyjnych, nadzorują esemesy, e-maile i aktywność w sieci, bezustannie sprawdzają ich postępy za pomocą szkolnych portali internetowych i aplikacji nadzorujących zachowanie, na przykład ClassDojo.
I nawet jeśli ty nie korzystasz z aplikacji geolokalizacyjnych, nie czytasz wiadomości dzieci i nie zamieszczasz postów na ich temat, żyjemy w społeczeństwie, w którym coś takiego jest możliwe, akceptowane, a nawet oczekiwane, więc oddziałuje to na naszą kulturę.
Rozmawiając z dziećmi i nastolatkami w szkołach w całym kraju, dowiedziałam się, że chociaż uważają ten rodzaj umożliwianego przez technologię nadzoru ze strony rodziców i szkoły za apodyktyczny i stresujący, to przyzwyczaili się do tego, że wszyscy wiedzą o ich sprawach, także przyjaciele sprawdzający ich lokalizację.
Gdy byłam młoda, nie istniały ani telefony komórkowe, ani urządzenia lokalizujące. Rodzice nie mogli do mnie po prostu zadzwonić – to ja miałam ćwierćdolarówkę, która pozwalała mi zadzwonić do nich z budki telefonicznej, gdy byłam gotowa, żeby odebrali mnie z centrum handlowego. Gdy ukończyłam liceum przed czasem i wyjechałam na studia w wieku szesnastu lat, dowiedziałam się później, że plotkowano na mój temat. „Dokąd pojechała?” „Czy Devorah zaszła w ciążę?” „Jest na odwyku?” Kilkoro moich bliskich przyjaciół wiedziało, że podjęłam studia w college’u dla młodszych studentów, ale nie istniało wówczas miejsce pozwalające na publiczne ogłoszenie tego, przez co mój wyjazd w trakcie drugiej klasy z pewnością zrodził u części kolegów pytania bez odpowiedzi. Mogłam jednak zacząć funkcjonować w nowej przestrzeni i budować tam swoją tożsamość. Nikt z rodzinnych stron nie mógł o mnie czytać online, a utrzymywałam kontakt wyłącznie z najbliższymi przyjaciółmi.
Dla kontrastu współczesne nastolatki są obserwowane bez przerwy, nawet jeśli zmienią otoczenie. Nie dysponują prywatnością i przestrzenią do eksperymentowania i odnajdowania siebie, jaką my się cieszyliśmy w ich wieku. Życie „pod nadzorem”, gdy rodzice, rówieśnicy, a nawet szkoły obserwują ich przez cały czas, a internet kataloguje każdy ich ruch, jest jedynym, jakie wiele z naszych dzieciaków zna.
O ile możliwość utrzymywania kontaktu z bliskimi może być dobra, o tyle możliwość ciągłego „sprawdzania”, zwłaszcza jeśli nie za obopólną zgodą, podkopuje nasze zaufanie do dzieci i ich zaufanie do nas. Może to prowadzić do naruszenia granic młodych ludzi i ich poczucia prywatności. Odmawianie im niezależności lub zakłócanie ich rozwoju nie jest naszą intencją, ale może zaistnieć. Gdy mówimy, że mamy oko na nasze dzieci, ponieważ „dokonują złych wyborów”, odzieramy je z możliwości rozwoju dobrego osądu i granic, jak też samodzielnego myślenia.
Jak rodzice inwigilują dzieci
Rodzice węszą w życiu dzieci od zawsze. Gdy synowie lub córki byli w szkole, rodzice wkraczali do ich pokoi w poszukiwaniu dowodów na złe postępowanie. Czytali liściki pisane przez kolegów ze szkoły, a nawet prywatne pamiętniki.
Zasady rodzicielskiej inwigilacji zmieniły się drastycznie, odkąd starsze dzieci i nastolatki zaczęły wieść życie towarzyskie głównie w sieci. Paradoksalnie technologia, która pozwoliła dzieciom na największą prywatność (przykładowo nikt nie może słuchać twoich rozmów albo przeczytać wiadomości od przyjaciela napisanej w Snapchacie), niebywale ułatwiła też rodzicom zwiększenie poziomu ich nadzoru.
To się może zacząć wcześnie, kiedy dziecko korzysta z rodzinnego urządzenia, na przykład tabletu. Niektórzy rodzice ustawiają ograniczenia czasowe albo blokują „dorosłe” treści, na które dziecko mogłoby się niechcący natknąć, chociażby takie jak reklama brutalnego filmu wyświetlana po odcinku kreskówki _Spidey i super-kumple_. Gdy dzieciaki rosną i mają więcej kontroli nad urządzeniami połączonymi z siecią, takimi jak tablety i smartfony – często od trzeciej do ósmej generacji – niektórzy rodzice zaczynają uważniej monitorować strony odwiedzane przez pociechy, czytają ich e-maile lub esemesy, jak również sprawdzają listę połączeń w ramach umowy, jaką zawierają z dzieckiem, by mogło korzystać z telefonu. Wiek, w którym dzieci dostają pierwszy telefon, stopniowo się obniża, a nawet młodsze dzieciaki, jeszcze nieposiadające telefonu, często łączą się z siecią za pomocą innych urządzeń. To oznacza, że młodzi ludzie potrzebują innego rodzaju bezpośredniej instrukcji dotyczącej odpowiedzialnego korzystania z urządzeń cyfrowych w kontaktach z rówieśnikami w zależności od wieku – piątoklasista będzie napotykał inne problemy w wiadomościach niż ósmoklasista. Przykładowo u młodszych dzieci częściej występują żarciki nawiązujące do defekacji i spam, podczas gdy u starszych częściej mogą się pojawić sexting albo bardziej wyrafinowane formy wykluczenia.
Jednakże uczenie dzieci, jak prowadzić interakcje za pośrednictwem technologii, nie musi oznaczać uciekania się do nadzoru. Przeglądanie esemesów starszego dziecka razem z nim w jego pierwszym roku korzystania z telefonu jest czymś innym od potajemnego szpiegowania.
Inwigilacja staje się bardziej problematyczna, gdy rodzice potajemnie monitorują albo, szczerze mówiąc, szpiegują aktywność online nastolatka. Przyjrzyjmy się poniższym statystykom pochodzącym z badania dotyczącego rodzicielskiego nadzoru online:
- 61 procent rodziców sprawdza historię przeglądarki nastolatka,
- 48 procent rodziców sprawdza listę połączeń lub esemesów,
- 48 procent rodziców ma dostęp do konta e-mail nastolatka,
- 43 procent rodziców zna hasło dostępu do telefonu nastolatka,
- 39 procent rodziców korzysta z aplikacji kontroli rodzicielskiej w celu monitorowania aktywności online nastolatka,
- 16 procent rodziców korzysta z aplikacji umożliwiających lokalizację nastolatka za pomocą telefonu.
Powyższe statystyki opublikowano po raz pierwszy w 2016 roku. Od tego czasu – zwłaszcza od pandemii COVID-19, gdy nastolatki na całym świecie były zmuszone prowadzić życie towarzyskie w sieci – liczby te bez wątpienia wzrosły.
Rodzice uciekający się do tego rodzaju inwigilacji nie zawsze robią to za zgodą lub wiedzą dzieci. Nawet jeśli nastolatki są o tym informowane i zgadzają się na śledzenie ich życia w sieci, dynamika władzy i rzeczywistość ekonomiczna większości dzieci sprawia, że owa „zgoda” nie zawsze jest ich prawdziwym wyborem. W niektórych rodzinach młodzi ludzie niechętnie akceptują nadzór i śledzenie ich aktywności, bo jest to warunkiem tego, by mogli mieć własny telefon lub nawet dostęp do samochodu – co, z wyjątkiem rodzin zamieszkujących w miastach z dobrą siecią transportu publicznego, może oznaczać dostęp do wszystkiego: przyjaciół, wydarzeń, niezależności.
Śledzimy dzieci po to, by móc przestać się martwić
Kiedy pytam rodziców, dlaczego czują się zmuszeni nadzorować i śledzić swoje dzieci, najczęstszą odpowiedzią jest, że robią to, „by chronić dziecko”. Na przestrzeni lat historie zamieszczane w mediach stworzyły trwałe poczucie istnienia zagrożeń w sieci i poza nią. Ten strach opiera się na rzeczywistych niebezpieczeństwach – na przykład dzieci naprawdę są nękane w sieci – a także głośnych, choć rzadkich przypadkach dziecka „urabianego” przez kogoś poznanego w sieci, a potem przez tę osobę porwanego. Jednakże większość dzieci, które grają w gry na publicznych serwerach, korzystają z mediów społecznościowych i przeglądarek, nie jest narażona na takie niebezpieczeństwa lub traumy.
Jednakże gdy podsyca się takie obawy w sercach rodziców, czujemy, że powinniśmy robić coś więcej, by chronić nasze dzieci. Czulibyśmy się okropnie, gdyby spotkało je coś złego w internecie, dlatego że nie zachowaliśmy czujności. A skoro możemy inwigilować dzieci, uważamy, że powinniśmy to robić, i utożsamiamy takie postępowanie z dobrym rodzicielstwem. Robi to tak wielu rodziców, że uczymy się, poprzez socjalizację, postrzegać nadzorowanie i śledzenie naszych synów i córek jako rodzicielskie „zwycięstwo”.
W szczególności śledzenie miejsca pobytu naszych dzieci wydaje się zwalczać obawy i spełniać oczywiste pragnienie rodziców, by wiedzieć, że ich dziecko zawsze jest bezpieczne. W badaniu przeprowadzonym z udziałem 695 studentów uczęszczających na zajęcia z psychologii w publicznych czteroletnich i dwuletnich college’ach blisko 32 procent zgłaszało, że ich rodzice korzystają z aplikacji lokalizacyjnych, takich jak Find My firmy Apple albo Life36, by śledzić miejsce pobytu nastolatków. Byli to studenci, a zatem większość miała co najmniej osiemnaście lat. Przeważająca większość (82,6 procent) studentów informujących o tym, że rodzice ich śledzą, tłumaczyła, że „bezpieczeństwo” było głównym powodem, dla którego rodzice sięgnęli po tego rodzaju narzędzia geolokalizacyjne.
Dawno już minęły czasy, gdy w reklamie telewizyjnej pytano nas: „Jest dwudziesta druga. Czy wiesz, gdzie są twoje dzieci?”. Dzisiaj możemy się tego dowiedzieć za przyciśnięciem guziczka. Nawet jeśli nie korzystamy z geolokalizacji, możliwość łatwego sprawdzenia tego, gdzie dziecko się podziewa, za pomocą esemesa, połączenia telefonicznego lub aplikacji zmieniła to, na ile się martwimy o dzieci i na nich skupiamy. Trudno jednak powiedzieć, czy technologia zmniejsza nasz niepokój, czy raczej utrzymuje go na poziomie gotowania na wolnym ogniu. Gdy nastolatkowie stają się coraz bardziej autonomiczni – kiedy zaczynają prowadzić samochód albo mogą zachowywać dla siebie informację o tym, jak korzystają z czasu wolnego – geolokalizacja daje rodzicom poczucie, że robią coś dla zapewnienia dziecku bezpieczeństwa, podczas gdy dla naszych dzieci przebywających poza domem najkorzystniejsze jest to, że potrafią myśleć samodzielnie i mają przyjaciół, którzy będą nad nimi czuwali.
Marisol, matka mieszkająca w południowej części Chicago, pozwala swoim nastolatkom podróżować samodzielnie; dzieciaki korzystają z kolei metropolitalnej lub autobusu, dokądkolwiek muszą się udać. Pracują jako wolontariusze i mają mnóstwo zajęć dodatkowych, na które dojeżdżają same. Wiedzą, że zawsze mogą zadzwonić do mamy, jeśli utkną w korku, ale najczęściej dają sobie radę. Lecz w wieczór balu maturalnego było inaczej. Kiedy Josie, córka Marisol, spędzała czas z przyjaciółmi, matka przebywała w towarzystwie drugiej matki i kobiety obserwowały przesuwanie się kropek na ekranach swoich telefonów. Pilnowały tego, czy córki trzymały się razem i udawały się do sensownych miejsc – pączkarni, domu przyjaciółki, sali balowej.
Marisol wyznała mi później, że wiedziała, iż będzie się mniej martwiła, obserwując „kropki”. Twierdziła, że nie bała się o Josie, która zawsze podejmowała dobre decyzje, ale z powodu „innych dzieciaków” i świata jako takiego. Przyznała, że gdyby technologia pozwalająca śledzić córkę nie istniała, poradziłaby sobie bez niej. No ale skoro istniała, to po nią sięgnęła.
Nasi rodzice również się martwili, kiedy byliśmy na balu, jeździliśmy w różne miejsca albo nie wracaliśmy do domu przed wyznaczoną godziną. Nie dysponowali technologią pozwalającą im nas śledzić, dlatego wielu znajdowało inne sposoby na ukojenie obaw: pilnowali tego, żeby dzieci były przygotowane na każdą ewentualność i potrafiły podjąć mądrą decyzję. Pomagali nam dbać o nasze bezpieczeństwo i stać się niezależnymi.
Kiedy wyjeżdżałam na studia, moi rodzice umierali ze strachu z powodu tego, że ich siedemnastoletnia córka jechała do drugiego stanu dwudziestoletnim samochodem. Dlatego na tydzień przed moim wyjazdem tata kazał mi jechać siódemką ze Stamford w stanie Connecticut do Great Barrington w Massachusetts i z powrotem w jego towarzystwie, aby mógł mieć pewność, że się nie zgubię na drodze wiodącej częściowo przez tereny wiejskie i nie umrę z głodu lub pragnienia w starym plymoucie odziedziczonym po dziadku. Tata nie zalicza się do rozmownych ludzi, a magnetofonu też nie miałam. Bardzo długa, nudna, czterogodzinna jazda służyła przygotowaniu mnie do długiej drogi i zapewnieniu ojcu poczucia, że zrobił wszystko, co w jego mocy, przed moim wyjazdem. W tamtym momencie byłam wściekła. Ale teraz to rozumiem. Możliwe, że geolokalizacja byłaby mniej bolesnym sposobem na ukojenie niepokoju, ale mogłaby też wywołać silniejszy lęk, niż byłoby to warte.
Śledzenie miejsca pobytu dziecka może nam dawać poczucie, że dbamy o jego bezpieczeństwo. Prawda zaś jest taka, że skłonienie go do zainstalowania w telefonie aplikacji pozwalającej określić dokładnie, gdzie dziecko się znajduje, jest prostsze od przeprowadzenia trudnej rozmowy na temat tego, czego od niego oczekujemy. Jest łatwiejsze od wypracowania wzajemnego zaufania. I zadbania o to, że będzie wiedziało, co ma robić, jeśli o dziesiątej wieczorem znajdzie się samotnie na poboczu drogi z przebitą oponą.
Nadzorowanie dzieci może nam dawać fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Ufamy, że śledząc każdy ich ruch, zdołamy zapobiec krzywdzie. Jeśli jednak będziemy bezustannie wychwytywać i naprawiać wszelkie błędy lub im zapobiegać, jest bardzo prawdopodobne, że dzieci będą je powtarzały. I wreszcie, ciągła czujność może zaszkodzić relacji, bynajmniej nie gwarantując, że zdołamy uchronić dzieci przed krzywdą, błędami lub niebezpieczeństwem.
Śledzenie dzieci po to, by móc utrzymać się w ich życiu
Dla starszych dzieci nic nie symbolizuje wolności i dojrzałości w takim stopniu jak otrzymanie własnego telefonu. Wreszcie będą mogły czatować i pisać esemesy do woli, jak też zaglądać na portale społecznościowe bimbalion razy dziennie.
Telefony pojawiają się w życiu starszych dzieci na tym etapie rozwoju, kiedy zwierzanie się i budowanie więzi z rówieśnikami postrzegają jako ważniejsze niż spędzanie czasu z rodzicami. Chociaż rodzice nie będą chcieli tego przyznać, ci, którzy czytają esemesy lub e-maile dzieci albo zaglądają na ich konta w mediach społecznościowych, łakną po prostu takiego wglądu w życie swoich dzieci, jaki mieli w czasach, kiedy dziecko opowiadało im o wszystkim.
Matka trzynastolatka powiedziała mi, że takie właśnie pragnienie odbudowania więzi z synem kazało jej monitorować jego wiadomości. Gdy syn zaczął spędzać mniej czasu na rozmowach z nią, a poświęcać go dużo na pisanie z przyjaciółmi ze szkoły i drużyny skautów i – co martwiło ją jeszcze bardziej – kilkoma osobami poznanymi na Discordzie, w matce obudziła się ciekawość. Syn od dawna się przed nią nie otwierał, więc chciała się dowiedzieć, o czym rozmawiał z przyjaciółmi. Ściągnęła jego wiadomości, kiedy był w szkole, i ku swojemu zaskoczeniu odkryła, że przedstawia się im jako osoba panseksualna. Dlaczego informował o tym ich, a nie ją? Wraz z mężem uważali się za ludzi akceptujących i o otwartych umysłach. „Dlaczego to przed nami ukrywał?”, zastanawiała się.
Inwigilowanie wiadomości dziecka mogło zaspokoić jej ciekawość, ale nie pozwoliło osiągnąć bardziej palącego celu, jakim była chęć odzyskania więzi z dzieckiem. Poczuła się skonsternowana i zraniona tym, że syn nie podzielił się z nią swoimi uczuciami dotyczącymi jego seksualności, a jego wiadomości tylko sprowokowały więcej pytań, niż dały odpowiedzi. Co ważniejsze, jej wścibstwo odebrało dziecku możliwość otwarcia się, gdy będzie na to gotowe, i potencjalnie zniszczyło szansę na prawdziwą więź.
Wielu rodziców ucieka się również do czytania wiadomości dzieci, kiedy zachowują się one niezrozumiale. Jak zauważa psycholożka Lisa Damour, zachowanie, które można by potencjalnie uznać za diagnostyczne u dorosłego, może być typowe i niepatologiczne u nastolatka – przykładowo trzaskanie drzwiami, przewracanie oczami, skrytość. I chociaż te zachowania mogą być trudne do przyjęcia, są typowymi punktami zwrotnymi w rozwoju i nie powinny skłaniać cię do czytania wiadomości dziecka. Robiąc to, wrócisz na poziomie emocjonalnym do czasów gimnazjum lub szkoły średniej i będziesz przeżywać na nowo tamten trudny towarzysko czas, a wcale nie będziesz lepiej rozumieć swojego dziecka ani się do niego nie zbliżysz.
Gwałtowny sprzeciw dziecka wobec inwigilacji
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_PRZYPISY
Rozdział 1
Monica Anderson, _Parents, Teens and Digital Monitoring_, Pew Research Center, 7 stycznia 2016, https://www.pewresearch.org/internet/2016/01/07/parents-teens-and-digital-monitoring.
M. Brown, G. Chase, J. Navarro, M. Lippold, K. Wyman, M. Jensen, _The Role of Parental Digital Tracking on Emerging Adult Perceived Support of Autonomy and Well-Being Poster_, Rio Grande, Puerto Rico: Society for Research on Child Development, Constructing the Other Special Topic Meeting, 2022.