- W empik go
Dotyk Anioła - ebook
Dotyk Anioła - ebook
Historia pięknej lekarki — Anny i starszego od niej — Aleksandra, kardiologa, wzrusza i upewnia nas, że miłość nie zna granic. Autorka pisze o współczesnej emigracji Polaków, ich życiu osobistym i zawodowym oraz porusza problem euro sieroctwa. Jest przeznaczona nie tylko dla dorosłych lecz dla młodego pokolenia szukającego swego miejsca na ziemi.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8155-130-4 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przez otwarte okno samochodu było widać pierwsze zabudowania. Wokoło unosił się zapach pól. Po obfitym deszczu nocne powietrze jeszcze bardziej wyostrzyło woń parującej ziemi. Przejeżdżając przez asfaltową, nierówną nawierzchnię, samochód rozbryzgiwał duże łaty szarych kałuż, w których przeglądał się co kilka metrów blady księżyc.
Nad łąkami i wzdłuż przydrożnych drzew unosiła się leniwie mgła. Nacisnął gaz, zostało mu do przejechania jeszcze tylko kawałek drogi. Poczuł dreszczyk emocji, za chwilę miał ujrzeć swój dom. Oddychał głęboko rześkim, wieczornym powietrzem. Uśmiechnął się kącikiem ust. Właśnie tego powietrza mu brakowało, zapachu ziemi nawiezionej obornikiem, zapachu falujących zbóż w cieple letniego poranka, żywicznego zapachu rozkołysanych sosen za oknem jego sypialni. Nawet woń rzeki przesiąkniętej mułem, wywoływała miłe wspomnienia. Dopiero teraz uświadomił sobie, że można tęsknić nie tylko za ludźmi, ale też za widokiem znajomego krajobrazu z wszystkimi jego zapachami.
—_ Czy będą bardzo zaskoczeni moim przyjazdem? Czy trochę tęsknili jak on za nimi? _— myślał. — Na starość robił się chyba sentymentalny, jakby powiedziała Teresa, jego zmarła żona. Minęły już dwa lata od ostatniego pobytu w kraju. Wcześniej był w Paryżu, Zurychu, Nowym Yorku, a obecnie pracował w Berlinie. Na obczyźnie spędził osiem lat. Widział cuda nowoczesnej techniki, współczesną architekturę, ekskluzywne sklepy i piękne kobiety, ale po dwóch latach, pierwsze wrażenia minęły, widoki nieco spowszedniały, tylko ludzie byli albo interesujący, albo mniej ciekawi, ale zawsze obcy. Tego najbardziej nie znosił. Choć pracował wśród nich, czuł się wyobcowany, a ostatnio coraz bardziej doskwierała mu samotność. Nawet koledzy ze szpitala, w którym był zatrudniony, nie zaprzyjaźniali się z nim tak blisko, jakby sam tego chciał. A może było odwrotnie i on tego nie pragnął? Podczas dyżuru w wolnych chwilach wymieniali tylko kilka zdawkowych zdań o planach na nadchodzący weekend. Jego specjalnością była kardiologia. W berlińskim szpitalu był jedynym Polakiem, wśród pracujących tu Niemców, Rosjan i Włochów. Po dyżurze zamknięci w czterech ścianach niedużych, hotelowych pokoi, które wynajmowali w pobliżu szpitala, odpoczywali każdy na swój sposób. Najczęściej siedzieli w internecie i rozmawiali z bliskimi osobami. Polscy lekarze byli wziętymi fachowcami w każdej dziedzinie medycyny, dlatego chętnie został przyjęty na oddział Kardiologii, gdzie zawarł bliższą przyjaźń z Włochem, Clifem Moreno. Clif okazał się nie tylko dobrym przyjacielem, ale również dobrym lekarzem. Dobrze im się współpracowało. Miał tylko jedną słabość, zbyt często ulegał kobiecym wdziękom. Mimo że był żonaty z Barbarą i miał dwoje dzieci, nie potrafił opędzić się, od narzucających mu się ładniutkich i młodych pielęgniarek. Jedno tylko go usprawiedliwiało, Barbara mieszkała z dziećmi we Włoszech. Zbyt znaczna odległość sprawiała, że rzadko pokazywał się w domu. Był przystojnym, smagłym brunetem i łasy na jakiekolwiek przejawy ze strony młodych panienek, które podziwiały jego aparycję. Aleksander obserwował go i widział, że czasami gonił resztkami sił, aby nie wyjść z roli amanta. Z tego też powodu musiał często przyjaciela usadzać i stawiać do pionu, zwracając się do jego poczucia przyzwoitości i etyki ich zawodu.
Aleks dobrą opinię zdążył sobie wyrobić, będąc jeszcze w Polsce. Już po kilku latach pracy okazał się jednym z najzdolniejszych i najlepszych specjalistów w swojej dziedzinie. Zrezygnował z pracy w radomskim szpitalu i podjął pracę za granicą. Kontrakt w berlińskim szpitalu wygasał mu dopiero za rok. Zarobił już dość pieniędzy i uważał, że może wrócić do kraju i zająć się swoją rodziną. Miał przecież trzech synów. Co prawda byli już dorośli, ale nie na tyle, żeby nie mieć nad nimi ojcowskiej pieczy. Mateusz, zwany zdrobniale Matem, był najstarszy z nich. Skończył AGH w Krakowie i właśnie rozpoczął pracę w swoim zawodzie, w zagranicznej firmie w Krakowie, jako menadżer do spraw handlowych. Zajmował się wyszukiwaniem potencjalnych klientów i sprzedażą części elektronicznych do samochodów. Robił błyskawiczną karierę, dzięki znajomości języka angielskiego, niemieckiego i francuskiego, jak również nieugiętemu charakterowi. Nie łatwo było go sprowokować do kłótni. Ale i tak lepiej było go mieć po swojej stronie, jak twierdzili bliźniacy. Mat wpadał do domu od czasu do czasu, aby przypomnieć braciom, że żyje i ma się całkiem dobrze.
Nikodem, zwany Nikiem i Krystian, na którego wszyscy mówili Kris, byli bliźniakami. Nikodem rozpoczął studia medyczne w Lublinie, na wydziale Kardiologii podobnie jak on, do czego nawet go nie namawiał. Był najbardziej samowystarczalnym człowiekiem, jakiego znał. Był zawsze opanowany, małomówny, logicznie myślący, precyzyjny we wszystkim i konsekwentny. Najczęściej to on rozstrzygał spory braci. Odkąd pamiętał synów, to Nik wyróżniał się od nich swą chłodną postawą, ale i charyzmą, która aż biła od niego. Był chłonny wiedzy i otwarty na wszelkie nowości. Wyczuł jednak, że jego pasją była nie tylko medycyna lecz coś, co skrywał przez lata, o czym nie chciał rozmawiać nawet z nim. I on to uszanował.
Krystian, choć byli z Nikiem jednojajowymi bliźniakami, nie przypominał brata. Podobieństwo fizyczne było wielkie, ale charakter jednego i drugiego znacznie się różnił. Kris był bardziej rozmowny, jeśli miał rację, obstawał przy swoim i bronił jej, dopóki nie udowodnił swojej teorii. W przeciwieństwie do poważnego brata, on kipiał energią i entuzjazmem. Studiował na Politechnice Radomskiej, na Wydziale Mechanicznym. Od najwcześniejszych lat zawsze majsterkował przy samochodach i zawsze chciał je ulepszać. Mogli polegać na nim wszyscy. Zajął się domem i jego remontem. Był wspaniałym organizatorem. Zatrudnił swoich kolegów, którzy pomogli mu w malowaniu domu, najpierw elewacji, a potem wnętrze całego domu. Zrobili to podczas wakacji. Wtedy po raz pierwszy Aleks docenił syna za jego przedsiębiorczość i zaradność. Po prostu brał życie, niczym byka za rogi i szedł naprzód, nie zważając na żadne przeszkody. Kupował meble na pchlich targach albo sprowadzał z Orońska, gdzie była możliwość kupna wszystkiego, począwszy od srebrnych łyżeczek po porcelanę Rosenthala. Uzbierał niezłą kolekcję antyków. Z początku był przerażony, kiedy w ciągu tygodnia uszczupliło mu się konto pokaźną sumą pieniędzy, ale kiedy zobaczył fotografie urządzonych pomieszczeń, zrozumiał, że kupił niektóre meble nawet bardzo tanio, śmiało mógł powiedzieć, że okazyjnie. Jego ostatnim hobby była biblioteka. W introligatorniach zostawił niemało pieniędzy, bo wszystkie książki musiały wyglądać porządnie. Krystian był solidny i niczego nie robił połowicznie, zawsze kończył to, co zaczął, a poza tym był największym romantykiem w rodzinie. Wierzył w nieśmiertelność dusz i w prawdziwą miłość. Był ulubieńcem Teresy, która umarła zbyt młodo. Po jej śmierci musiał wziąć się porządnie w karby i przestać myśleć o niebieskich migdałach. Najstarszy syn miał wtedy piętnaście lat a bliźniaki dziesięć. Zabrał się solidnie do pracy i wychował trzech budrysów pełnych energii i ciekawości świata na porządnych ludzi. Oczywiście musiał się przy tym wiele nauczyć i wyrzec różnych rzeczy. On najbardziej wiedział, ile go to kosztowało. Nie chodził na randki, przyjaciół też zbywał, w końcu nie został mu ani jeden. Oddany był swojej pracy, która całkowicie pochłaniała jego energię i entuzjazm.
Spojrzał przed siebie. Na niezbyt wysokim wzniesieniu, w niewielkim zagajniku stał ich dom z jasnego piaskowca otoczony wysokim parkanem. Miał dwie kondygnacje. Duże okna wychodziły na taras, na którym najczęściej siadywali wieczorami, długo rozmawiając. Dom był dobrze położony, bo oddalony kilka kilometrów od zgiełku zanieczyszczonego spalinami miasta i od innych domów, w zaciszu wysokich sosen. Wybrali tę działkę razem z Teresą i budowali dom przez kilka lat. Zaledwie ukończyli parter i natychmiast wyprowadzili się od rodziców Teresy, którzy mieszkali w bloku, na dość hałaśliwym osiedlu. Było im ciężko, ale jakoś sobie radzili we dwoje. Teresa pracowała na uczelni, w Wyższej Szkole Handlowej jako wykładowca i co roku brali pożyczki, i kupowali materiały budowlane, planując w najbliższym czasie dobudowanie piętra. Ich życie powoli stabilizowało się, lecz harmonia została przerwana przez chorobę Teresy. Kilka specjalistycznych badań potwierdziło złośliwego raka jelita grubego i choć ciało miała chore, umysł do końca sprawny. Mimo że był lekarzem, nie mógł jej pomóc. Przerzuty na inne organy spustoszyły jej organizm do ostatecznego wyczerpania, że pod koniec swoich dni ważyła ledwie trzydzieści kilogramów. Jej męki trwały prawie trzy miesiące. Prawie się załamał, ale w końcu przypomniał sobie, że ma jeszcze synów, którymi musiał się zająć, którzy tak samo ciężko przeżywali chorobę a potem śmierć matki.
Wtedy przyszła mu z pomocą Ela. Odkąd urodzili się jego synowie, codziennie przynosiła im świeże mleko, biały ser, a nawet i masło. Razem z mężem mieszkali niedaleko ich domu i mieli niewielkie gospodarstwo. Pierwsza zaproponowała mu pomoc. Ona odchowała już troje dzieci, które dawno temu poszły w świat, każde w inną stronę. Zostali sami z mężem na gospodarstwie. I tak przez dziesięć lat Ela była niańką jego dzieci. Chłopcy ją uwielbiali. Nawet z rodzicami Teresy, nie byli tak zżyci, jak z Elą i jej mężem, Michałem.
Dom sprawiał wrażenie, jakby w nim nikogo nie było, wszystkie światła były pogaszone. Otworzył bramę pilotem i cicho podjechał na tyły posesji. Zostawił samochód w garażu. Wszedł do domu bocznym wejściem. Największą walizę wziął na górę, a kilka toreb turystycznych zostawił w salonie. Spojrzał w górę schodów. Księżyc rozświetlał swym blaskiem kremowe ściany, na których tańczyły cienie wysokich drzew. Było dość widno, więc nie włączał światła. W holu na piętrze stał podłogowy zegar, ostatni nabytek Krystiana. Był w rustykalnej obudowie, a co najważniejsze, był na chodzie. Z zaciekawieniem zerknął na pozłacany cyferblat. Zegar był niemiecki, marki: Hermle. To wszystko wyjaśniało, te zawsze były w niezbyt przystępnej cenie.
Zajrzał do pokoju synów, ale tam też ich nie było. W domu panowała absolutna, niczym niezmącona cisza poza tykaniem zegara.
— _Gdzie oni wszyscy się podziali?_ — pomyślał trochę rozczarowany i zszedł do kuchni. Na kuchennym blacie stała w dzbanku woda a obok na tacy szklanka. Chętnie po nią sięgnął, a kiedy odstawił pustą szklankę, popatrzył na znajome sprzęty. Z czułością przejechał dłonią po gładkiej powierzchni laminowanej płyty, którą wykończone były wszystkie szafki kuchenne w jasnym kolorze. Z ciekawości zajrzał do nich, a potem do lodówki. Spodziewał się zobaczyć trochę bałaganu albo pustki w lodówce. Zdziwił się, kiedy zobaczył w szafkach porządek, a lodówkę wypełnioną po brzegi, pełną różnych smakowitości. Na widok pierożków żałował, że w tej chwili nie był głodny. Trochę zawiedziony wrócił do swojego pokoju. Rozpakowywanie swoich rzeczy i prezentów, odłożył do rana. Rozebrał się i wszedł do łazienki przylegającej do jego sypialni i stanął pod prysznicem. Marzył o długiej kąpieli z hydromasażem w dużej wannie, którą mu zafundował jego syn. Był jednak zbyt zmęczony, by poddać się tej przyjemności właśnie teraz. Namydlił się i pozwolił, aby ciepła woda odprężyła go i spłukała z niego całe zmęczenie. Wysuszył długie włosy suszarką, przepasał biodra ręcznikiem, podszedł do okna i otworzył je na oścież. Lekki wiatr wydął firankę, a pokój wypełniło rześkie powietrze, przesiąknięte zapachem żywicy. Wciągnął je mocno, chwilę przytrzymał i na powrót oddychał swobodnie. Właśnie tego powietrza mu brakowało. W chwilę potem położył się wygodnie na swoim wielkim łożu z hebanu o pięknie rzeźbionym wezgłowiu, tuż przy chłodnej ścianie i po chwili spał jak dziecko.
x
Anna przekręciła się we śnie, czując bijące ciepło, które było w zasięgu jej ręki. Miała cudowny sen. Leżał obok niej mężczyzna, piękny i seksowny. Jego długie, czarne włosy opadały mu na ramiona i w nieładzie leżały na poduszce obok niej. Wystarczyło sięgnąć ręką, aby ich dotknąć. I dotknęła. Były miękkie w dotyku i pachniały łąką w słoneczny dzień. Delikatnie w obawie, że zbyt szybko zbudzi się ze snu, położyła głowę w zgięciu jego ramienia i przytuliła się całym ciałem do jego rozgrzanych lędźwi. Pachniał drzewem sandałowym i czymś jeszcze, czego nie umiała zidentyfikować. Potem już nic nie czuła oprócz poczucia bezpieczeństwa i rozkosznego ciepła, które rozchodziło się po całym jej ciele, przyprawiając ją o niezwykłe i nieznane dotąd emocje. Z uśmiechem na rozchylonych ustach wtuliła się jeszcze bardziej w szerokie ramiona i zapadła w głęboki, uzdrawiający sen.
x
Obudziło go pianie koguta z pobliskiej farmy Eli i Michała, a gdy otworzył na dobre oczy, poczuł zapach świeżo parzonej kawy. Przez otwarte okno wpadł promień słońca i rozjaśnił cały pokój. Z dołu słychać było cichą rozmowę, a z radia sączyła się cicha muzyka. Wyskoczył z łóżka, niedbale odgarniając kołdrę, przeciągnął się na całą swoją wysokość i roześmiał radośnie.
— Jak dobrze być znowu w domu! — krzyczało jego serce.
Po drodze narzucił na siebie biały, frotowy szlafrok i zbiegł szybko po schodach. Z łazienki dobiegł go szum wody, ale zbył to wzruszeniem ramion. Pomyślał, że któryś z jego synów korzysta z jego prysznicowej kabiny, jak to zdarzało się im wiele razy.
Przy kuchennym stole siedzieli jego trzej synowie i jedli śniadanie. Na jego widok poderwali się zza stołu i podeszli do niego z otwartymi ramionami. Objął ich mocno i chwilę stał bez ruchu. Chciał poczuć ich bliskość, zapach i siłę.
— Witajcie, moi kochani! — zawołał spontanicznie z uczuciem.
— Witaj, tato! Dawno się nie widzieliśmy! — pierwszy przywitał go Krystian, najbardziej z nich impulsywny i porywczy, i poddał się mocnemu uściskowi ojca.
— Jak dobrze znowu was widzieć, chłopcy! Mat, jak ty zmężniałeś! Jesteś już dorosłym mężczyzną! Nik! Kris! Gdzie się podziali moi mali chłopcy? Nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo za wami tęskniłem. I za naszym domem! — zawołał, nie ukrywając radości.
— Witaj w domu, tato! — powiedział bardziej powściągliwy Nik, podchodząc na końcu do ojca.
Synowie rzadko widzieli go w takim stanie, wcześniej nie okazywał zbytnio swoich emocji tak otwarcie i wylewnie jak w tej chwili. Cały promieniał. Oczy czarne jak węgle, zresztą jak u każdego z nich, błyszczały niczym oszlifowane onyksy. Twarz lekko mu się zaróżowiła od emocji, a białe, równe zęby odbijały od złotawej karnacji.
— Przecież codziennie pisaliśmy do siebie! — obruszył się Mat.
— Co tam maile, widzieć was na żywo, to jest to! Zrozumiecie, gdy założycie swoje rodziny. Przyjechałem przed północą i nie zastałam w domu nikogo. Jestem bardzo ciekawy, gdzie podziewaliście się o tej porze? — zapytał z ciekawością, spoglądając na każdego z nich, jakby nie mógł nacieszyć się ich widokiem.
_— Dorośli, zmężnieli, to już mężczyźni. Boże, jak ten czas szybko leci… Jak wiele mi umknęło_ — pomyślał z rozgoryczeniem. _Czy warto było gonić po świecie za pieniądzem? _— pytał sam siebie.
— Anna, moja przyjaciółka, miała kłopoty z mieszkaniem i postanowiliśmy jej pomóc w przeprowadzce. Wczoraj przywieźliśmy resztę jej mebli, które do tej pory przechowywała w piwnicy remontowanego budynku. Dlatego mieszka od jakiegoś czasu u nas. Pisałem ci przecież o niej. Nie miałeś nic przeciwko temu.
Ojciec zdziwiony spojrzał na syna.
— Jesteś dorosły, ale, czy na tyle, aby ją samemu utrzymywać? — zapytał ojciec, marszcząc brwi, co było u niego oznaką wielkiego niezadowolenia.
— Anna nie jest moją utrzymanką! — zaprotestował Kris urażonym tonem.
— To właściwie, kim ona jest dla ciebie? — Aleks chciał wiedzieć, jaki status w jego domu posiada znajoma jego syna.
— Jest moją przyjaciółką, która potrzebowała natychmiastowej pomocy, więc nie mogłem jej odmówić. To chyba nic zdrożnego, tato — oświadczył Kris zdecydowanym głosem, patrząc na ojca nieustępliwym spojrzeniem.
— Ach tak… — przytaknął ojciec, choć nie do końca usatysfakcjonowała go odpowiedź syna.
— Tato, Anna zamieszkała u nas na specjalne zaproszenie Krisa. To jest jego gość i musimy go uszanować. Ona rzeczywiście potrzebowała szybkiej interwencji z naszej strony — przyszedł mu z pomocą Mat, widząc, że ojciec domaga się konkretnego wyjaśnienia, opowiedział historię Anny.
Nik siedział przy stole i przysłuchiwał się w milczeniu ich rozmowie, nie przestając równocześnie patrzeć na ojca, z twarzy którego nadal nie schodził grymas niezadowolenia.
— Anna mieszkała z ojcem w starej kamienicy, którą objął w posiadanie jej obecny właściciel. Zdecydował, że kamienica wymaga całkowitego remontu i polecił jej mieszkańcom przeprowadzić się tymczasowo do zastępczych mieszkań, które wynalazł na peryferiach Radomia. Jej ojciec zarobkowo wyjechał za granicę. Anna nie miała z nim ostatnio kontaktu, więc nie wiedziała, co ze sobą robić. Była zupełnie bezradna, bo oprócz niego nie ma żadnej rodziny.
— Proszę, mów dalej. To rzeczywiście niezbyt przyjemna historia — przyznał ojciec, przysłuchując się z wielką uwagą, jak Mat wyłuszczał z detalami wszystkie problemy rodzin z ulicy Szackiej.
_Jego twarz powoli się zmieniała, z nieustępliwej na bardziej wyrozumiałą, co świadczyło, że nie pozbył się całkiem ludzkich odruchów _— pomyślał Nik.
— Rzeczywiście musieli się stamtąd wyprowadzić? Nie można było zagospodarować jakiegoś pomieszczenia obok — zapytał ojciec.
— Inspektor budowlany zdecydował, że kamienica jest cała do remontu kapitalnego. Nie można było przeprowadzić go częściowo. Kiedy pracownicy budowlani weszliby do budynku ze swoimi maszynami, nie byłoby tam warunków do mieszkania, choćby ze względu na ich bezpieczeństwo. Musieli się stamtąd wynieść wszyscy i to w krótkim czasie.
— No tak, rzeczywiście to skomplikowana sprawa. I mieszkańcy wyrazili na to zgodę?
— A co mieli robić? Właściciel przyszedł w towarzystwie inspektora budowlanego z urzędu miasta, który potwierdził, że dłuższe przebywanie w tym budynku, grozi katastrofą.
— Co konkretnie mieli na myśli?
— Ściana na bocznej elewacji budynku jest pęknięta, dach przecieka, a okna niestety wszystkie są do wymiany — uzupełnił wypowiedź brata Kris.
— Najwyższy czas był go odremontować, bo budynek stoi od kilkudziesięciu lat i do tej pory nic w nim nie robiono. Pewnie i instalacja wodno kanalizacyjna będzie także wymieniana — dodał Mat.
— No cóż, właściwie to dobrze zrobiłeś synu, że dałeś schronienie swojej przyjaciółce — przyznał w końcu ojciec rację Krisowi. — Trzeba sobie pomagać, tym bardziej że mamy warunki — dodał cieplejszym tonem.
Atmosfera przy stole ożywiła się i nabrała przyjaznego ciepła. Znowu było gwarnie, wesoło jak dawniej, kiedy mieli innego rodzaju kłopoty.
— Kto, co pije? — Nikodem poderwał się szybko od stołu, chcąc zmienić temat, nachylił się nad gorącym imbryczkiem ze świeżo zaparzoną herbatą.
— Chętnie napiję się herbaty — poprosił ojciec, nie przestając patrzeć z dumą na swoich synów.
_Zmężnieli, ich sylwetki kiedyś smukłe, stały się bardziej muskularne. Podrośli. Jeszcze niedawno sięgali mu do ramienia, a dzisiaj patrzyli sobie prosto w oczy. Wszyscy czterej byli brunetami o śniadej cerze. Nosili długie włosy jak on. Są bardzo wrażliwi, mają czułe serca po Teresie_ — pomyślał z dumą, patrząc na swoich dorosłych, wspaniałych synów, którzy solidarnie stali za bratem, broniąc jego postawy.
Nikodem nalał wszystkim herbatę do kubków, a talerz pełen pieczonych bułeczek z jagodami przesunął bliżej ojca, który usadowił się wygodnie na krześle, i sięgnął po jedną z nich, nadal nie spuszczając z synów badawczego spojrzenia.
— Z cytryną jak zawsze? — zapytał Nikodem.
Ojciec kiwnął twierdząco, z apetytem zjadając trzecią bułeczkę.
— Bardzo smaczne — stwierdził zadowolony.
— Ej, nie zjedz nam wszystkiego! Zostaw trochę dla nas i dla Anny!
— Anny? To ona tu jest? — zdziwił się ojciec i nie wiadomo dlaczego poczuł niepokój.
— To jej wypiek — stwierdził z dumą Krystian.
— Jest wspaniałą kucharką — przytaknął Mat.
— Opowiedzcie mi coś o niej bliżej, póki jej nie ma, oprócz tego, że nie ma, gdzie mieszkać — poprosił Aleksander.
— Anna jest półsierotą, jej matka umarła trzy lata temu na białaczkę. Do tej pory mieszkała razem z ojcem właśnie w tej kamienicy, o której ci przed chwilą mówiliśmy.
— A gdzie jest jej ojciec? — dopytywał się, poruszony historią dziewczyny.
— Wyjechał do Włoch za robotą, tyle że nie wiadomo, gdzie obecnie przebywa, bo gdy skończy jedną pracę, jadą z ekipą budowlaną dalej — odpowiedział Mateusz, najwidoczniej dobrze wtajemniczony w sprawy dziewczyny.
— Widzę, że naprawdę przejęliście się jej losem — zauważył ojciec.
— To Kris pierwszy ją poznał. Wychodząc z kamienicy, w której mieszkała, potknęła się na schodku i upadłaby, gdyby nie zareagował, dziewczyna zamiast na chodniku wylądowała w jego ramionach. Zwykły przypadek zrządził, że znalazł się na jej drodze — uściślił swoją wypowiedź Mat.
Kris wrócił pamięcią do pierwszego spotkania z Anną. Kiedy dziewczyna wpadła na niego, najpierw poczuł miękkość jej ciała i przyjemny zapach. Nie widział jej dobrze, bo długie, rozpuszczone, jasne włosy, całkowicie zasłaniały jej twarz. Tylko trzęsące się ramiona i cichy odgłos płaczu, wymownie świadczyły o jej przygnębieniu. W ostatniej chwili uchronił ją od upadku. Kiedy delikatnie dotknął jej ramienia, nie chcąc jej przestraszyć, uniosła twarz, odgarniając przedtem z twarzy zmierzwione włosy. I wtedy po raz pierwszy ich oczy się zetknęły. Jedne i drugie były pełne zaskoczenia. Przez chwilę patrzyli na siebie mocno zdziwieni, oboje byli sobą zafascynowani. Miała piękną twarz i długie, gęste włosy. Przypominały mu rozkołysany na wietrze łan pszenicy. Szybkimi ruchami rąk zaczesała je do tyłu za uszy. Rzadko widział u dziewczyn włosy tak wypielęgnowane jak u niej. Chciało się natychmiast ich dotknąć. Dziewczyna musiała być bardzo przygnębiona, skoro nie starała się ukryć nawet swoich emocji. Nie zwracała uwagi na mijających ją przechodniów, którzy gapili się na nią z zaciekawieniem, ale nikt nie zapytał o powód jej płaczu. On był inny, nie mógł przejść obojętnie, zatrzymał się i chciał od razu się dowiedzieć, co było powodem jej łez. Delikatnie wypuścił ją ze swoich ramion i ujął za ręce, tuż nad nadgarstkami. Była o głowę niższa od niego. Miała smukłą budowę ciała. Pod bawełnianą sukienką, widać było okrągłe piersi i smukłe biodra, talię miała niczym osa. Mógłby objąć ją dwoma rękami. Miała jasną karnację skóry i ładnie wykrojone usta. Jej oczy były niebieskie, w kolorze chabrów, teraz trochę zaczerwienione od płaczu patrzyły na niego badawczo, jakby chciały przejrzeć go na wylot. Kris, choć był mocno zaskoczony, patrzył na nią z podziwem. Nie tylko twarz miała piękną, ale emanowała z niej dobroć. Na tle obskurnej kamienicy wyglądała jak egzotyczny motyl. Nie pasowała do tego otoczenia, raczej na okładkę ekskluzywnego kobiecego pisma, ocenił ze znawstwem.
— Dziękuję — bąknęła dziewczyna niewyraźnie i delikatnie wysunęła się z jego ramion, po czym usiadła na betonowym schodku.
— Co się stało? — zapytał, przysiadając się obok niej, choć wcale go o to nie prosiła, ani w żaden sposób nie zachęcała.
— Dlaczego to cię tak interesuje, przecież mnie nawet nie znasz? — zapytała zaskoczona, zachrypniętym od płaczu głosem.
— Nie odejdę stąd, dopóki mi nie odpowiesz na moje pytanie. Co sprawiło, że tak się rozkleiłaś? Przez chłopaka? To on jest powodem tych krokodylich łez? — zapytał z lekkim uśmiechem, ale jednocześnie ze współczuciem w ciemnych oczach.
— Też coś! — oburzyła się nieznajoma. — Mam większe zmartwienie.
— No, więc?
— Nie popuścisz, co? Uparty jesteś — odpowiedziała dziewczyna z bladym uśmiechem, mierząc go badawczym spojrzeniem, ale przestała już płakać.
Kris podał jej higieniczną chusteczkę, którą wytarła oczy i wydmuchała nos. Musiał dobrze wypaść w jej oczach, bo w kilku zdaniach opowiedziała mu o swoim problemie.
— Nazywam się Krystian Stroiński. Myślę, że jestem w stanie ci pomóc.
— Anna Bartosiewicz. Chętnie wysłucham twojej propozycji, bo nie mam innej alternatywy i dobrze ci z oczu patrzy. — Podała mu swoją dłoń. Widocznie twarz młodego mężczyzny była godna zaufania, bo odpowiedziała na jego uśmiech i wyraziła zgodę na zaproponowaną pomoc.
— Przepraszam cię, zadzwonię do mojego starszego brata, choć nie mieszka ze mną, ale muszę go poinformować, że od dzisiaj będziemy mieli w domu lokatorkę.
Kris na tamto wspomnienie uśmiechnął się do siebie. Od pierwszego spotkania przypadli sobie z Anną do serca. Zaufała mu, a on odwzajemnił się jej swym oddaniem.
— Kris zadzwonił najpierw do mnie, potem do Nika i szybko zdecydowaliśmy wspólnie, żeby Anna, dopóki czegoś nie znajdzie, zamieszkała razem z nami. Kiedy tylko zdecydowała się zamieszkać u nas na dłużej, zadzwoniliśmy do ciebie tato — mówił Mat. — Anna jest bardzo honorową dziewczyną, za wynajęty u nas pokój, gotuje nam. Właściwie to nie ma takiej rzeczy, której by nie umiała zrobić. Wszystko pali się jej w rękach, jak mówi Ela.
— To praktyczny układ — przytaknął ojciec. — No, a jak zareagowała Ela? Nie poczuła się zagrożona czy też niepotrzebna?
— Najpierw chciała ją zobaczyć i sprawdzić jej umiejętności, jak mówiła nam później — mówił Kris. — Nawet nie wyobrażasz sobie, jaką zrobiła minę, kiedy przyszli z Michałem na proszony obiad w niedzielę, po kościele. Do domu przyjechali Mat z Nikiem, żeby wreszcie poznać Annę. Zaskoczyła nas wszystkich totalnie. Ugotowała nam obiad, na pierwsze była zupa pomidorowa z kluskami własnej roboty, wyobraź sobie, a na drugie danie podała faszerowane skrzydełka w miodzie, z ryżem, pyszną surówką z kapustki pekińskiej, jabłkiem, cebulką i marchewką, dodając jakieś tam przyprawy. Mówię ci, tatku, palce lizać! Ela była zadowolona, no i oczywiście my też. Bez mrugnięcia okiem zaakceptowała Annę. Wychwalała ją pod niebiosa. Michał, choć nie jest skory, do prawienia komuś komplementów, uznał, że od dawna nie jadł tak smacznego obiadu. Myślałem, że Ela swoim wzrokiem zabije swojego męża, ale Michał udał, że nawet nie zauważył jej zabójczego spojrzenia. Prawdę mówiąc, my również udawaliśmy, że wszystko jest w porządku. I na nasze szczęście, obiad skończył się w miłej atmosferze przy słodkim deserze.
— Chciałbym zobaczyć minę Eli, z pewnością nie było jej w smak, że dziewczyna okazała się dobrą kucharką — zażartował ojciec. — A co było na deser tego dnia? — zapytał z ciekawości.
— Sernik wiedeński i lody śmietankowe. — Kris na samo ich wspomnienie, aż mlasnął językiem. — Tato, mówię ci palce lizać — westchnął rozanielony.
— Tak, to musiało ją rzeczywiście bardzo zaskoczyć. Minę miała nietęgą, wyobrażam sobie. Do tej pory to Ela królowała w kuchni, a teraz miała rywalkę. I to znakomitą, jak słyszę.
Chłopcy odpowiedzieli mu głośnym śmiechem.
— Wiesz tato, jedno nas martwi, ona za bardzo się stara. Chyba będziemy musieli, zmienić nasz jadłospis i przejść na chudszą dietę — powiedział żartobliwie Mat.
— No cóż, jeśli wszystkie jej wypieki są tak smaczne jak te bułeczki, powinniście wziąć to pod uwagę. Łatwiej jest przytyć, niż potem zrzucić nadwagę, no i cholesterol… — ojciec zawiesił głos, kątem oka zauważając ruch przy drzwiach kuchni.
— Dzień dobry! — Anna nie weszła lecz wbiegła do kuchni jak zwykle uśmiechnięta i śliczna, jak ten słoneczny poranek za oknem.
Ubrana była w krótkie, białe spodenki, a do tego założyła błękitno-żółtą, bawełnianą koszulkę z kołnierzykiem i krótkim rękawkiem. Długie, jasne włosy splotła w francuski warkocz. Najbliżej stojący Kris podsunął jej krzesło.
Anna zlustrowała wszystkich po kolei z nadąsaną minką.
— Oj, nieładnie, nawet nie poczekaliście na mnie ze śniadaniem — skwitowała uwagę ślicznym uśmiechem.
W pierwszej chwili nawet nie zauważyła, że przy stole zamiast trzech mężczyzn, siedziało teraz ich czterech.
Krystian pierwszy się zreflektował i wskazując prawą ręką ojca, przedstawił ich sobie:
— Aniu, to nasz ojciec: Aleksander Stroiński. Przyjechał dzisiaj w nocy z Berlina… — przerwał nagle zdziwiony ich zachowaniem.
Oni zanim podali sobie dłonie, mierzyli się długim, przeciągłym spojrzeniem. Nie wiadomo dlaczego byli bardzo zmieszani, co rzadko zdarzało się Annie, a tym bardziej ich ojcu. Ale jedno było pewne, byli sobą zafascynowani od pierwszego spojrzenia — przyznali.
Wiedzieli, że ojciec podobał się kobietom, ale zbytnio nie przykładali do tego wagi, bo dotąd nie zainteresował się żadną z nich. W tym momencie jednak, zachowywał się tak, jakby go całkowicie zamurowało, co u ojca był to ewenement bardzo rzadki.
Aleksander nadal trzymał w swojej dłoni jej rękę, trochę dłużej niż wypadało. Właśnie stanęła przed nim najpiękniejsza dziewczyna, o jakiej mógł marzyć mężczyzna w każdym wieku. Zadrżał, ale wcale nie z zimna lecz z emocji, które w tej samej chwili nim zawładnęły. Miał wrażenie, jakby obudził się z długiego snu. To była prawdziwa burza uczuć: radość, podniecenie, fascynacja i lęk, tylko jeszcze nie bardzo wiedział przed czym.
— Anna, Anna Bartosiewicz — przedstawiła się mu z uśmiechem, odzyskując szybko pewność siebie.
Kiedy Aleksander na chwilę odwrócił się w stronę synów, Anna mogła mu się baczniej przyjrzeć. Miała przed sobą najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego spotkała w swoim życiu. A miała przecież z wieloma do czynienia, najpierw na uczelni, potem na stażu. Podziwiała jego długie, czarne włosy, związane niedbale z tyłu głowy w długi kucyk, który przypominał raczej koński ogon. I musiała stwierdzić, że były tak samo czyste i zadbane jak u jego synów. Miał śniadą, zdrową skórę i dobrze umięśnioną sylwetkę, która przypominała raczej sportowca, nie lekarza. Czarne, łukowate brwi świadczyły o silnym i władczym charakterze, pomyślała odruchowo. Miał też piękne wykrojone usta, nieskazitelnie białe zęby i zniewalający uśmiech. Błyskotliwe spojrzenie ciemnych oczu przewiercało ją na wylot i zaczęło ją trochę krępować. Oczywiście wszystko robiła, żeby nie domyślił się jej fascynacji, którą poczuła na jego widok.
— Proszę, usiądź i zjedz z nami śniadanie, na które w pełni zasłużyłaś. — Aleksander szarmanckim ruchem podsunął Annie krzesło obok swojego. — Twoje jagodzianki są przepyszne.
— Dziękuję. — Aby pokryć chwilowe zmieszanie, odruchowo odgarnęła na tył głowy jasne kosmyki włosów, które opadły i skręciły się wokoło jej ślicznej twarzy.
— Proszę Aniu, twoja herbata. — Kris podsunął jej filiżankę.
— Dziękuję. — Biorąc ze stołu cukiernicę, niechcący szturchnęła Aleksandra łokciem w ramię. — Och, najmocniej pana przepraszam — bąknęła zmieszana.
— Nie przepraszaj i mów mi po imieniu, po prostu: Aleks. Lubimy zdrabniać swoje imiona, jak już zapewne zauważyłaś — powiedział z czarującym uśmiechem.
— No i jak ci się u nas mieszka? — zapytał po chwili z zainteresowaniem, śledząc uważnie jej zarumienioną twarz.
Anna była naturalną blondynką, ale oprawę oczu miała ciemniejszą. W jej twarzy rzucały się szczególnie duże, wyraziste oczy, o ciemnoniebieskiej barwie. Błyszczały żywą inteligencją. Nosek miała zgrabny z delikatnymi nozdrzami, a usta pełne i ładnie wykrojone. Usposobienie miała pogodne, bo często uśmiechała się, pokazując przy tym białe, równe zęby. Poruszała się z gracją, tak inną od dziewczyn, które spotykał na ulicy czy w szpitalu, gdzie pracował. Urzekł go jej naturalny wdzięk. Musiał przyznać, że Anna była piękną i inteligentną dziewczyną. Ciekawiło go jednak, dlaczego taka cudowna istota, była samotna. Nie miała chłopaka, który mógłby jej pomóc? Przecież musiała kogoś mieć albo któryś z jego synów… — szybko spuścił wzrok, aby nie spłoszyć dziewczyny zbyt natarczywym spojrzeniem. Musiał się upewnić i to zaraz. Poczuł równocześnie niepokój, który dławił go w gardle. Tak samo się czuł, kiedy zobaczył po raz pierwszy Teresę. Tyle że przedtem był młody, w głowie roiło się mu od szalonych pomysłów i miał wielkie, ambitne aspiracje. W tej chwili był czterdziestoparoletnim mężczyzną o ukształtowanym charakterze i stałych poglądach, których dla swojej wygody nie chciał zmieniać.
Anna ukradkiem przyglądała się Aleksandrowi i musiała stwierdzić, że mimo swojego wieku wyglądał imponująco. Wzrostem byli sobie równi, mieli metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, rosłe bary i długie, muskularne nogi. Widać było, że wszyscy czterej nadal uprawiają regularnie sport.
— Dobrze, a nawet powiedziałabym, wręcz wspaniale! Wasz dom jest wielki i zbytnio nie wchodzimy sobie w drogę, tym bardziej że Mata i Nika prawie nie ma w domu — odpowiedziała spokojnie, cierpliwie znosząc jego przenikliwe spojrzenie, które chciało sięgnąć do dna jej duszy, ale mile ją połechtało zainteresowanie Aleksa.
— A co robisz, kiedy nie gotujesz smacznych obiadów i nie bawisz się w gosposię moich synów? — dopytywał się uporczywie Aleksander.
— Właśnie oglądam się za pracą. Jednak moją pasją są języki obce. Obecnie uczę się włoskiego, bo chciałabym pojechać do Włoch, aby zobaczyć się z ojcem, a przy okazji zwiedzić ten piękny kraj.
— Rzeczywiście jest tam pięknie. Kilka lat temu spędziliśmy razem wakacje.
— Znasz angielski? — Kris okazał żywe zainteresowanie.
— Bardzo dobrze. Na tym samym poziomie znam: niemiecki, hiszpański, a teraz pracuję nad włoskim — mówiła lekkim tonem, jakby mówiła o ilości zjedzonych jagodzianek.
Wszyscy mężczyźni patrzyli na nią z nieukrywanym podziwem.
— Poliglotka, to cudownie! Któregoś dnia poproszę cię, abyś dała mi trochę lekcji z języka angielskiego. Ja nie jestem w tym taki dobry — roześmiał się Kris.
Aleksander nie spuszczał z niej badawczego spojrzenia. Rzadko szła w parze uroda z inteligencją. Po raz pierwszy zetknął się z tym faktem i poczuł nieswojo. On sam znał tylko trzy: włoski, niemiecki i angielski.
— I jak wypadłam w twoich oczach? — zapytała bezceremonialnie, nie krępując się, że stała się obiektem zainteresowania ich wszystkich.
— Jesteś piękną i mądrą dziewczyną — odpowiedział, nie kryjąc podziwu dla jej oryginalnej urody i nadal kontemplował jej twarz, jakby chciał dojrzeć w niej coś, co by go do niej zniechęciło.
— Dziękuję. Jesteś bardzo bezpośredni — stwierdziła z uśmiechem.
— To chyba dobrze?
— Myślę, że tak. W ten sposób szybciej dochodzi się do sedna sprawy. Nie ma sensu owijać niczego w bawełnę, jak to się powszechnie mówi.
— Wracając do spraw bardziej przyziemnych, co planujecie dzisiaj? Macie wakacje i ty pewnie też, Anno…
— Ja biorę się za sprzątanie i to z samego rana, potem będzie za ciepło.
Aleks spojrzał na nią pytająco.
— No, co… Lubię sprzątać. Dzisiaj zaplanowałam mycie okien w salonie i w kuchni. Nie znoszę bezczynności, a pogoda zapowiada się pięknie.
— Już wcześniej o tym rozmawialiśmy. Nie musisz tego robić, Aniu — zaprotestował Kris.
— Wiem, ale wiesz, że sprawia mi to ogromną przyjemność. — Jej oczy błyszczały radością.
— A wy panowie, co zaplanowaliście? — zapytał ojciec, spoglądając na synów.
— Ja mam trochę nauki. — Nik niepewnie zerknął na ojca.
— Ja postanowiłem porządnie odpocząć, wybyczyć się za wszystkie, nieprzespane noce! O, przepraszam za moje niechlujstwo słowne — powiedział Mat przepraszającym głosem, patrząc na Annę z lekkim uśmiechem, co skwitowała machnięciem ręki.
— Nie szkodzi, wcale nie oczekuję od was salonowych manier — odpowiedziała lekko.
— A ja sądzę, że nie muszę się wstydzić za moich synów — zauważył Aleksander, karcąc spojrzeniem syna.
— Tato strofujesz nas, jakbyśmy byli nadal małymi chłopcami! — zauważył Mat.
— Zawsze wam powtarzałem, że przy stole należy się poprawnie zachowywać, szczególnie w towarzystwie damy.
— No już dobrze, przyjąłem reprymendę, więcej się to nie powtórzy — powiedział Mat ze skruszoną miną, patrząc na Annę z rozbawieniem.
— Moglibyście trochę popływać, rzeka o tej porze dnia jest chłodna — zaproponowała Anna, celowo zmieniając temat.
— Ela pozwoliła nam zerwać trochę papierówek ze swojego sadu, moglibyśmy zrobić z nich dżem. Chętnie ci w tym pomogę, Anno — zaofiarował się Krystian.
— Mam lepszy pomysł. Dzisiaj trochę poleniuchujemy, a jutro zabierzemy się za przeciekający dach, o którym mi pisałeś Krystianie — zdecydował Aleks.
— To stało się podczas tej ostatniej wichury! Narobiła nie tylko nam kłopotu. Sąsiadowi zerwało całkowicie dach! Pisali o tym nawet w _Gazecie Wyborczej. Na szczęście ubezpieczyłem dom i wziąłem rachunek na wszystkie materiały_ — wtrącił Kris.
— Rzeczywiście trzeba go naprawić i nie czekać z tym do jesieni, bo zakład ubezpieczeniowy nie zwróci nam pieniędzy. Michał przywiózł nam dodatkowo trochę desek, przydadzą się przy remoncie — dodał Mat.
— No to od jutra zaczynamy od dachu — powiedział Aleksander rzeczowym tonem. — W samochodzie zostawiłem torby podróżne, pomóżcie mi wnieść je na górę. Przywiozłem wam trochę prezentów. A te czerwone buty, o niesamowicie wysokich obcasach, to chyba nie są dla ciebie, Krystianie? — zapytał ojciec, patrząc na syna z rozbawieniem.
— No, coś ty! Są dla Anny. No i zepsułeś nam niespodziankę! Musiałeś być taki niedyskretny? — odpowiedział Kris pytaniem, z udawaną pretensją w głosie.
— To ładnie z twojej strony. Ale nie sądzisz, że tym prezentem wprawisz Annę w zakłopotanie?
— Dlaczego miałbym ją wprawić w zakłopotanie? Jest naszą przyjaciółką i chcieliśmy sprawić jej przyjemność. Robi dla nas tyle dobrego, że możemy się jej zrewanżować choćby tym drobnym prezentem — wyjaśnił spokojnie Kris.
— Czy grzecznie jest mówić o kimś, kto siedzi przy tym samym stole? — obruszyła się Anna.
— Przepraszam — odparł Aleks mocno zmieszany.
— Zapłacę za nie albo odpracuję, jak wolisz — odpowiedziała z butną miną.
— Wcale w to nie wątpię, że na nie zasłużyłaś — powiedział z nonszalancją w głosie. — Ale jak powiedział Kris, to miał być dla ciebie prezent. Sądzę, że źle mnie zrozumiałaś. Skoro nie jesteś dziewczyną Krystiana, więc tego typu zobowiązania nie leżą w jego gestii.
— Tato, przestań! Mówisz o czymś, o czym nie masz zielonego pojęcia! To zwyczajny, przyjacielski gest! — Krystian spojrzał na ojca z wyrzutem.
— Ach, tak. W takim razie wybaczcie mi nieprzemyślane słowa.
— Nam zwracasz uwagę, a sam popełniasz gafę za gafą. Gdzie twoje poprawne maniery! — zarzucił ojcu Kris.
— Przepraszam, zagalopowałem się. To nie fair wobec ciebie Anno. Kris ma rację.
— Fakt, to nie było grzeczne — przyznał Mat i znacząco spojrzał na Nika, po czym dziękując za wspaniałe śniadanie, wyszli z kuchni.
Anna pochylona nad talerzem, nie widziała twarzy Krystiana, ale czuła przez skórę, że wyłazi z siebie i resztkami sił powstrzymuje się, aby nie wybuchnąć.
— Proszę zostaw nas samych, Kris — zaczął Aleks spokojnie.
— Proszę, tylko zachowuj się przyzwoicie, tato — rzucił na odchodne.
Po chwili usłyszeli głośny odgłos zamykanych drzwi.
Aby odreagować nagromadzoną w sobie złość, Krystian pobiegł w stronę zagajnika. Nik z Matem poszli do swoich pokoi. Przez chwilę w kuchni panowała cisza.
— Proszę, usiądź koło mnie. Chciałbym ci powiedzieć, co naprawdę leży mi na sercu — zaproponował Aleks.
Anna usiadła na przeciwko niego, obrzucając uważnym spojrzeniem.
— Moi synowie są dla mnie wszystkim i nie chciałbym, by cokolwiek im się stało — powiedział cicho jakby do siebie Aleks. Przysunął krzesło bliżej stołu, oparł łokcie na blacie i z nogą na nodze, spoglądał uważnie w jej oczy, które teraz przypominały mu chmurne niebo.
Anna nie zamierzała, ulec świdrującemu spojrzeniu.
— Oni o tym wiedzą, Aleksandrze. Czy nie za bardzo ingerujesz w ich sprawy? Zrozum, to przecież dorośli ludzie! — Anna spróbowała stanąć w ich obronie, po czym niepewnie spojrzała na Aleksandra w obawie, że dostanie się jej teraz po nosie. W końcu znali się tak krótko.
— Chodzi mi głównie o to, że moi synowie są tobą zauroczeni, Anno.
— Co konkretnego masz na myśli? — zapytała szybko.
— Jesteś piękną, młodą kobietą… — zaczął niepewnym głosem Aleks.
— Ustalmy wreszcie coś! — przerwała mu zdecydowanym tonem. — Odkąd u was mieszkam, zdążyłam poznać twoich synów. Bardzo ich lubię i szanuję, a przede wszystkim nigdy nie zapomnę ich dobroci, która w dzisiejszych czasach jest rzadką cechą u ludzi. Nie wiń ich za coś, czego nie zrobili. Nie pozwolę, nikomu ich skrzywdzić i powiedzieć o nich nic złego! — zaperzyła się. — Nawet ich własnemu ojcu!
Aleks spojrzał na Annę. Jawnie trzymała ich stronę. To dobrze, ale jemu chodziło zupełnie o co innego. Nie chciał pytać wprost, ale musiał się dowiedzieć, nie urażając jej uczuć, jaki jest jej stosunek do jego synów.
— Cieszę, że jesteś z nimi, kiedy mnie tu nie ma. Jesteś mądrą dziewczyną, choć bardzo młodziutką, no i bardzo piękną, chodzi mi o to, że któryś z nich może, no wiesz, zbytnio się zaangażować… — nie wiedział, jak ma skończyć krępujący go temat. — Obawiam się szczególnie o Krystiana. Jest najmłodszy z nich, po matce ma wrażliwą duszę i miękkie serce. Tak łatwo można go zranić — dodał cicho.
— Nie obawiaj się o nich, choć mają miękkie serca, ale twarde spojrzenie na świat i nie dadzą się zmiękczyć byle komu, nawet mnie! — dodała z buntowniczą miną.
Aleks spojrzał na dziewczynę zamyślony, kiwając lekko głową.
— To dobrze, bardzo dobrze — przytaknął, po czym nałożył sobie na talerz kiełbaskę na gorąco i zaczął jeść ją ze smakiem.
— Widzę, że nie brakuje wam apetytu. — Anna uśmiechnęła się mimo woli z nad filiżanki, patrząc na Aleksandra, gdy po kiełbaskach, nałożył sobie solidną porcję jajecznicy. Wrócił mu też humor, bo uśmiech nie schodził mu z twarzy.
— To chyba dobrze? Apetyt świadczy o dobrej kondycji zdrowia i sile ducha — zauważył logicznie.
— O tak, patrząc na twoich dorodnych i rosłych synów, można tak powiedzieć.
— Czym zajmuje się twój ojciec? — zapytał Aleksander, chcąc nie tylko podtrzymać rozmowę, ale chciał dowiedzieć się więcej o Annie, która zaczynała go z każdą chwilą coraz bardziej fascynować.
— Jest murarzem i stolarzem, praktycznie robi wszystko, układa parkiety, płytki, a także maluje mieszkania. Odkąd pamiętam, w domu robił wszystko sam, taka złota rączka. Pomagał wszystkim sąsiadom, z czymkolwiek się do niego zwrócili. Wyjechał za granicę, aby zarobić na zakup działki pod budowę domu, który chciał wybudować sam — wyznała z dumą w głosie.
— Czy on wie, o twojej obecnej sytuacji? — zapytał.
— Nie jestem pewna, czy otrzymał mój ostatni list, bo zmienił adres ostatniego pobytu. Dzwonił do mnie jego kolega i poinformował mnie, że obecnie przebywa na Sycylii. Pozostało mi cierpliwie czekać na wiadomość od niego.
— Bądź dobrej myśli, wszystko będzie dobrze — pocieszył ją Aleks.
— Dziękuję, ja też mam taką nadzieję, że wszystko ułoży się po naszej myśli. Ojciec zawsze konsekwentnie realizował swoje plany.
— Prawdę mówiąc, wszyscy mamy nadzieję, że wkrótce wiele zmieni się w naszym kraju na lepsze. I nie mam na myśli tylko zjawiska emigracji, ale rząd obiecał, że pomoże rozwiązać problem mieszkań dla młodych małżeństw, jak także zamierza utworzyć nowe zakłady pracy. Wtedy nie musielibyśmy wyjeżdżać za pracą zagranicę.
— Każdy jeden nowo wybrany rząd zapewnia nas o polepszeniu sytuacji ekonomicznej w kraju, ale jakoś nie widać efektów — dodała z przekąsem. — Dlatego młodzi wolą wyjechać z kraju i pracować na obczyźnie, gdzie za swoją ciężką pracę otrzymują godziwe zarobki.
— Nigdy nie miałem głowy do polityki, pozostawiam to innym, tym bardziej elastycznym w swoich poglądach w zależności od zaistniałej sytuacji — odezwał się po dłuższej chwili Aleks. — Ale masz rację, mówiąc, że rząd niby się stara, ale nie widać efektów ich działań.
Prawie równocześnie wstali od stołu i włożyli swoje talerze do zlewozmywaka.
— Zostaw, zaraz je umyję — zaofiarowała się Anna, wlewając ciepłą wodę do jednej komory, dodając do niej płyn do naczyń, który zaczął się natychmiast pienić. Annie przyszło na myśl, że nawet ten płyn Aleks przywiózł z Niemiec. Był naprawdę bardzo dobry, a Aleks bardzo zapobiegliwy, bo dbał należycie nie tylko o swoich synów, ale również o potrzeby ich domu.
Miał już wyjść z kuchni, kiedy nagle przypomniał sobie dzisiejszy sen.
— Przepraszam cię Anno, ale chłopcy powiedzieli mi, że zajęłaś jeden z pustych pokoi. Który mieli na myśli? — zapytał, nie patrząc jej w oczy.
— Ten pierwszy po lewej stronie korytarza. Lubię wieczorem wychodzić na taras i patrzeć na rzekę. Czemu pytasz?
— Miałem dzisiaj piękny sen. Dziwnym trafem śniłaś mi się ty, choć cię nigdy wcześniej nie widziałem. Dlatego byłem tak bardzo zaskoczony twoim widokiem.
— To rzeczywiście trochę dziwne, bo ja też śniłam i to… To byłeś ty… — wyznała zmieszana z pochyloną głową, mocno się rumieniąc.
Odłożyła ostatni czysty kubek na suszarkę i wytarła ręce czystą ściereczką.
— Dziwny zbieg okoliczności. Prawda? — zapytał cicho, był tak samo skrępowany jak ona.
— Chyba im tego nie powiesz, dopiero mieliby temat do żartów.
— Oczywiście, że nie. Dostatecznie zwróciliśmy na siebie uwagę przy powitaniu. Na pewno zauważyli nasze zażenowanie. Chyba po raz pierwszy z wrażenia odjęło mi mowę. Zaraz przeniosę się do pokoju obok. — Starał się rozładować atmosferę.
— Skoro to dla ciebie nie problem, będę zobowiązana. — Anna odetchnęła z ulgą, że nie drążył krępującego tematu.
Celowo wymyślała czynności, dając mu więcej czasu, do przeniesienia swojego bagażu. Było jej niezmiernie głupio, ale Aleks zachował się całkiem ładnie, nie wyolbrzymiając tego zdarzenia, choć swoją drogą, gdy o nim pomyślała, jej policzki jeszcze bardziej zaczęły ją piec.
Otwarte na oścież okno w kuchni, wypełniło słonecznym blaskiem białe ściany, przy okazji wpuszczając kilka much, które latały w kółko i głośno brzęczały jej za uchem.
— _Należy kupić siatkę do okien i do drzwi balkonowych, na te muchy. Są wszędzie, istna plaga! _— pomyślała, że należy dopisać ją do listy zakupów.
Kiedy wróciła do swojego pokoju, odetchnęła swobodniej, a policzki przestały piec. Przebrała się w krótkie, dżinsowe spodenki i bawełnianą bluzeczkę, i zeszła do łazienki po miedniczkę, płyn do szyb i myjkę. Zaczęła od mycia okna w kuchni. Włączyła radio i nucąc pod nosem, zabrała się z entuzjazmem do pracy. Po sprzątaniu, zamierzała ugotować pożywny obiad, bo panowie Stroińscy potrafili tyle zjeść, że nadziwić się nie mogła, gdzie to wszystko im się mieściło, skoro nie mieli na sobie grama zbędnego tłuszczu.