Drapieżcy - ebook
Drapieżcy - ebook
Dziewczyna ze szkarłatnym znamieniem na twarzy mieszkała w domu pod lasem. Tamtej strasznej nocy trzech napastników wywlekło ją z sypialni nad jezioro. Umierała w samotności. Nikt nie zauważył jej zniknięcia, dlatego mordercy szybko poczuli się bezkarni. Jednak pewnego dnia ktoś zapalił przed jej domem znicz w kształcie serca. Ktoś, kto odkrył, co się stało. Do jakich czynów posuną się zdesperowani sprawcy, wiedząc, że lada moment policja zacznie deptać im po piętach? Skoro raz już zabili, nie zawahają się zabić po raz kolejny. Wszyscy w miasteczku czują na plecach oddech strachu, bo tu nikt nie jest bez winy i każdy może paść ofiarą polujących nocą drapieżców.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-7667-2 |
Rozmiar pliku: | 706 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Obudził ją jakiś hałas. Wyrwana ze snu usiadła na łóżku. W pierwszej chwili chciała zapalić nocną lampkę, ale zdecydowała, że lepiej pozostać w ciemności. O parapet rąbnęło coś, co mogło być niewielkim kamieniem. Podkuliła nogi pod brodę i zerknęła w stronę sypialnianych drzwi. Spała na piętrze, w dawnym pokoju dziadka. Parter, pusty i ciemny, czaił się w nocnych ciemnościach i nagle wyobraziła sobie, jak coś wypełza z mroku. Łup! Kolejny kamień rąbnął o parapet, chwilę później ktoś omiótł okna srebrnym snopem światła latarki.
Wyjęła spod poduszki tłuczek do kotletów. Trzymała go tam od miesięcy, odkąd odszedł dziadek, jakby każda noc w starym domu pod lasem była rozpaczliwą walką o przetrwanie.
Ktoś wszedł na ganek. Wyraźnie słyszała tupot stóp na starych wpółprzegniłych deskach i wiedziała już, że sobie tego nie wyobraziła. Intruz kręcił się przy domu. A może było ich więcej? Powinnam wezwać policję, pomyślała, tkwiąc w bezruchu namierzonej przez drapieżnika ofiary. Wyślizgnąć się z łóżka, boso zejść na dół i wybrać numer, czy może przeczekać wszystko tutaj, bezpieczna w swoim łóżku? Przecież nie pierwszy raz straszyli ją w środku nocy miejscowi smarkacze, których tak cholernie bawiło nękanie samotnej, zdanej na siebie dziewczyny. Wiedziała, że przyciąga ich znamię – zalewająca lewą połowę twarzy szkarłatna plama, z którą przyszła na świat i która zniszczyła jej życie. Dziewczyna z blizną, czerwonoskóra, córka czarownicy – miejscowi mieli dla niej wiele wyzwisk, które z czasem oswoiła, chociaż bywało, że nadal bolały…
Sięgnęła do włącznika nocnej lampki i jednak zapaliła światło. To powinno ich odstraszyć, pomyślała, przygryzając wargi. Ale napastnicy nie ustępowali. Sądząc po tupocie stóp na werandzie i omiatających okna snopach świateł z latarek, było ich kilku, i dziewczyna poczuła podchodzący do gardła strach. Czego chcą? Boże, czego znowu chcą?! Głośny brzęk tłuczonego szkła sprawił, że stężała, sparaliżowana narastającą paniką. Weszli do środka? – przeraziła się. Nie zrobiliby tego, nie mieli prawa! Obrzucanie domu jajkami, rysowanie na ścianach obscenicznych obrazków i kręcenie się wokół posesji to jedno, ale włamanie?! Odrzuciła na bok kołdrę i usiadła bokiem na łóżku, opuszczając bose stopy na zimną podłogę.
Na dole trzasnęły drzwi – i nagle napastnicy ruszyli biegiem po schodach na piętro.
Drżąc ze strachu, młoda kobieta dopadła szafy, w której się zamknęła, ale oni byli już na górze…
– Nie ma jej! – usłyszała męski głos zaraz po tym, jak złowieszczo zaskrzypiały sypialniane drzwi.
– Sprawdź pod łóżkiem – rozkazał drugi głos i ktoś sapnął, najpewniej klękając obok posłania.
Starała się nawet nie oddychać, chociaż wiedziała, że lada moment uchylą drzwi olbrzymiej drewnianej szafy i wywloką ją na zewnątrz.
– Tutaj! – Ten, który kazał szukać pod łóżkiem, zdążył ją już zlokalizować.
Zmrużyła oczy, kiedy przyświecił jej w twarz latarką, a tłuczek wypadł z ręki.
– Wynoście się stąd! – krzyknęła, a mężczyźni urągliwie się roześmiali.
– Bo co nam zrobisz? – zakpił jeden z nich, wyciągając po nią łapy.
Usiłowała go ugryźć, ale złapał ją za włosy i wywlókł z szafy. Skuliła się na podłodze, nagle bezwolna, potulna, cicha. Może sobie pójdą? Może chcą ją tylko nastraszyć, zabawić się jej kosztem? – pocieszyła się w duchu. Stali nad nią, otoczyli ją. Trzy postawne ciemne sylwetki w bursztynowym świetle nocnej lampki. Wszyscy w czarnych bluzach z narzuconymi na głowy kapturami.
Nie dostrzegła, który kopnął ją pierwszy, bo zbyt mocno zaciskała powieki, żeby cokolwiek widzieć. Cios między żebra odebrał jej oddech, ale też zmobilizował do działania. Rusz się albo te bydlaki cię zabiją! – nakazała sobie i zerwała się gwałtownie. Nie spodziewali się po niej takiej zwinności. Udało jej się odepchnąć jednego z nich, dopaść drzwi i zbiec na półpiętro, ale na tym jej fart się skończył.
– Śpieszysz się gdzieś, dziwko?! – Chyba dorwał ją ten, który pierwszy wszedł do sypialni, chociaż nie miała pewności. – Dopiero z tobą zaczęliśmy – warknął.
– Proszę… – szepnęła.
– Prosisz? A o co? Może o dobre rżnięcie? – roześmiał się.
Jego kumple zeszli ze schodów, drewniane stopnie złowieszczo skrzypiały pod ich ciężkimi skórzanymi buciorami na grubych podeszwach. Ten, który ją trzymał, owinął sobie jej długie włosy wokół nadgarstka, odchylił jej głowę w tył i polizał ją po policzku. Wzdrygnęła się z obrzydzenia. Jego oddech cuchnął cebulą i piwem, był ciepły, obcy, obrzydliwy. Pomyślała o Hassanie. Gdyby tylko tu był… Ale tej nocy na pewno jej nie uratuje…
– Masz ochotę na trochę zabawy? – zapytał.
– Nie – powiedziała cicho, ledwie słyszalnie.
– Nie?! Zła odpowiedź, suko!
Jednym szarpnięciem zdarł z niej obrębioną koronką białą nocną koszulę, i w tym samym momencie zdała sobie sprawę, że jeden z nich nagrywa wszystko komórką. Osłoniła rękoma nagi biust, ale zwyrodnialec pchnął ją na ścianę i złapał ją za ręce, które przyszpilił jej nad głową.
– Proszę, proszę. Gęba kurewsko szkaradna, ale cycki pierwsza klasa! – roześmiał się, brutalnie miętoląc jej piersi.
Zaczęła krzyczeć, ale jego pocałunki zdławiły jej głos. Kiedy rozsunął jej zaciśnięte uda i wsadził w nią palce, zaskamlała jak ranne zwierzę.
– Ej, nie przeginaj, co? Mieliśmy ją tylko nastraszyć – odezwał się ten drugi.
– Zamknij ryj i rób swoje! – odwarknął ten, który się nad nią pastwił, a jednak na moment odpuścił wymuszone „pieszczoty” i tylko jej się przyglądał.
Jakimś cudem, mimo że na nią napierał, udało jej się unieść nogę i kopnąć go w krocze. Wrzasnął i zgiął się wpół, a ta cenna chwila, którą zyskała, starczyła, żeby wystrzeliła w przód i pognała schodami w dół. Dwóch jego kolesi było tuż za nią, ale zwierzęcy strach dodał jej sił. Zbiegła na dół, dopadła otwartych na oścież frontowych drzwi i wybiegła na dwór.
Marcowa noc była przenikliwie zimna i wilgotna. Był dwudziesty ósmy, urodziny mamy, ale nie o tym myślała, kiedy boso pędziła w stronę pobliskiego zagajnika. Światło latarek, które trzymali w dłoniach napastnicy, tańczyło gdzieś nad jej głową, ich ochrypłe krzyki dodawały jej skrzydeł. Ucieknie im albo zginie – w końcu dotarło do niej. To już nie była zabawa rozkapryszonych miejscowych dzieciaków, które przyszły pod jej dom, żeby się z niej ponabijać. Ci chcieli jej krwi, widziała to w oczach tego, który przyparł ją do ściany i zaczął całować. Na myśl o jego palcach w jej wnętrzu zrobiło jej się niedobrze, ale szybko odegnała złe wspomnienie. Muszę się skupić, muszę biec! – nakazywała sobie. Ale czy drobna, mierząca sto pięćdziesiąt kilka centymetrów dziewczyna, miała szansę z trzema rosłymi mężczyznami?
Dopadli ją na skraju lasu, nieopodal niewielkiego jeziorka, i zaciągnęli na drewniany pomost.
– Nagrywasz to? – upewnił się ten, którego zaczęła w myślach nazywać hersztem bandy zwyrodnialców.
– Tak, wyluzuj. Ale wiele na tym filmie nie zobaczysz – bąknął ten z telefonem w dłoni.
Pchnęli ją na zimne, oślizgłe od wilgoci deski na wpół spróchniałego pomostu, na którym latem lubiła siadać z książką w ręku.
– Kto pierwszy, ten lepszy! – Najwyższy z mężczyzn splunął gdzieś obok jej głowy i sięgnął do paska swoich spodni.
Zaczęła się czołgać, ale złapał ją za kostki, zwalił się na nią i brutalnie wbił się w nią. Krzyczała, dopóki nie zasłonił jej ust dłonią. Palący ból w podbrzuszu był tak silny, że przez chwilę była pewna, że zemdleje. A jednak nie zemdlała, a czas jakby nagle się rozciągnął, spowolnił, potęgując jej katusze. Każde pchnięcie odbierało jej resztkę godności, miażdżyło duszę, rozszarpywało ją na miliony poharatanych kawałków. To, jak dyszał gdzieś przy jej twarzy, przyprawiało ją o mdłości, z trudem panowała nad żołądkiem. W końcu przeciągle jęknął i spuścił się w nią, ostatecznie kalając jej ciało, które już nigdy nie będzie należeć tylko do niej. Na myśl o ciepłej, oślizgłej spermie, którą w niej zostawił, znowu ją zemdliło, a po policzkach płynęły łzy.
Zapinając spodnie, gwałciciel skinął na tego z telefonem.
– Twoja kolej – rzucił, biorąc od niego smartfona.
– Nie chcę, ja…
– Nie pierdol, tylko bierz tę sukę!
– Mieliśmy ją tylko nastraszyć, ja…
– Bierz ją albo pożałujesz! – warknął gwałciciel i młody mężczyzna posłusznie wykonał rozkaz.
Kiedy zabrał się za nią ten trzeci, zdołała umknąć myślami gdzieś w głąb swojej świadomości, na moment porzucając zmaltretowane ciało na pastwę zwyrodnialców.
Ocknęła się, kiedy wrzucili ją do jeziorka. Zachłysnęła się lodowatą wodą, spanikowała, udało jej się jednak wydostać.
– Starczy! – krzyknął ten, który od początku chciał z tym skończyć, ale wyższy kazał mu zamknąć mordę.
– Dopiero się rozkręcam! – dodał ze śmiechem.
Wyszła na brzeg, grzęznąc stopami w błotnistej mazi, zlodowaciała z zimna, zszokowana i oszołomiona. Złapali ją za mokre włosy i pchnęli w sitowie. Pierwszy cios w twarz sprawił, że upadła na kolana i zakrztusiła się, bo krew z rozbitego nosa spływała do gardła. Zaczęli ją kopać, opluwać, wyzywać i okładać po głowie znalezionym na brzegu wiosłem, a kiedy ten, który zgwałcił ją jako pierwszy, zacisnął dłonie na jej szyi, ostatni raz zdobyła się na walkę o życie, ale mężczyzna był silniejszy.
I nagle ziąb nie był już taki przeraźliwy, a otaczające ją głosy zaczęły się rozmywać. Tracąc przytomność, pomyślała jeszcze o Hassanie. Zniknął z dnia na dzień, nawet się z nią nie pożegnał. A przecież mówił, że ją kocha, że chciałby z nią być. Był i nagle go nie było. Jedyny mężczyzna, jakiemu pokazała się nago, nie licząc tych, którzy tej nocy wzięli ją siłą. Jeden z nielicznych na tym świecie, któremu ufała. A może jednak nie powinna mu ufać? Ostatnio zachowywał się przecież dziwnie, wręcz zagadkowo. Nie odbierał telefonów, nie chciał z nią rozmawiać. Zrobiła coś złego? A może znalazł sobie inną? Zobaczyła jego twarz i był to ostatni obraz, który pojawił się pod powiekami, zanim odeszła.
– Ona nie żyje?! – krzyknął ten, który nagrywał wszystko komórką. – Kurwa, ochujałeś?! Zabiłeś ją?!
– Stul się, mięczaku! – usłyszał, zanim dostał w twarz. – I trzymaj język za zębami, słyszysz?!
– Złapią nas, człowieku! Odjebało ci?! Po chuja mnie w to wszystko wpierdoliłeś?!
– A co? Nie chciałeś się zabawić? Pomóż mi, trzeba ją wrzucić do wody!
– Nie! – krzyknął niższy z mężczyzn, zanim zwymiotował na ziemię.
– Świetnie! Idę o zakład, że z twoich rzygowin gliny wyciągną jakieś wnioski – warknął zabójca.
Kilka minut później zdecydowali, że jednak nie zostawią jej w jeziorze, i we trójkę przenieśli ciało do należącego do niej starego domu na odludziu. Tam porzucili je w pełnej pajęczyn piwnicy, na wpół ukryte za workami z kartoflami.
– Szybko jej nie znajdą. Nie miała wielu przyjaciół – powiedział ten, który zgwałcił ją pierwszy.
– A ten czarnuch? Podobno pieprzyła się z jakimś Senegalczykiem – odezwał się trzeci z mężczyzn.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Zbieramy się, panowie!
– Może powinniśmy zetrzeć nasze odciski? Albo podpalić dom, żeby…
– A po chuj? Jesteś gdzieś notowany?
– Nie.
– Sam widzisz. Gliny mogą nas szukać do usranej śmierci, a ogień tylko przyciągnąłby uwagę.
– Nie chciałem jej zabijać – zaczął najniższy.
– I nie zabiłeś. Od czarnej roboty jestem ja – ze śmiechem podsumował ten, który godzinę wcześniej wybił szybę w oknie na parterze i pierwszy wszedł do zaniedbanego domu.
Kiedy wracali w stronę miasteczka, dochodziła czwarta nad ranem. Idąc pieszo wzdłuż pustej drogi, milczeli, każdy zatopiony w swoich myślach. Telefon, który zarejestrował morderstwo, niemal wypalał jednemu z nich dziurę w kieszeni, zdawał się płonąć z racji swojej mrocznej zawartości. Zabiliśmy ją, pomyślał i znowu zachciało mu się rzygać. On ją zabił, a ja nie zrobiłem nic, żeby jej pomóc…2
Klara zaparkowała żółtego mini coopera na dużym wylanym betonem placu przy rybackim porcie i wysiadła na mżawkę. Miała wolny dzień i powinna złapać nieco snu, bo w nocy prawie nie zmrużyła oka, a jednak znowu przyjechała do tego zapyziałego nadmorskiego miasteczka, chociaż miała sobie darować bawienie się w prywatnego detektywa amatora. Do tej pory robiła głównie reportaże ze światka lokalnej mody i urody. Otwarcia salonów ze ślubnymi sukniami, relacje z imprez w drogich SPA, tego typu klimaty. I nagle zachciało jej się czegoś więcej, a materiał o brutalnie zamordowanym gliniarzu byłby dla niej przepustką do awansu, może nawet do zmiany stacji.
Niewielka prywatna telewizja, dla której pracowała, płaciła jej żenująco niewiele i bynajmniej nie była prestiżowym miejscem dla kogoś tak ambitnego jak ona. Ale gdyby udało jej się rozgryźć tajemniczą śmierć policjanta, mogłaby podyktować własne warunki, chociażby w telewizji Szczecin. Czasem kłamała, że tam pracuje, chciała poczuć, jak to jest, marzyła na jawie. Prawda była nieco inna, ale o tym wiedzieli tylko jej najbliżsi przyjaciele.
O zabójstwie młodszego aspiranta Krzysztofa Bugaja dowiedziała się przypadkiem, i chociaż spędziła z nim tylko jedną spontaniczną noc w podupadłym pensjonacie Mewa, ponure wieści mocno nią wstrząsnęły. Nie znała go. Połączył ich seks, krótka, banalna pogawędka przygodnych kochanków i emocje związane z nocnym pożarem w Mewie. A jednak pomimo maski cynicznego macho, jaką Bugaj miał zwyczaj zakładać, wyczuła w nim ciepłego i wartościowego faceta, w którym warto mieć przyjaciela. Tyle że ona już się z nim nie zaprzyjaźni…
Bugaj nie żył od kilku miesięcy, a policja dreptała w miejscu, nie mając pojęcia, co tak naprawdę wydarzyło się tamtej mroźnej późnolistopadowej nocy. Ciało znalazł partner i przyjaciel Krzysztofa, starszy sierżant Wojciech Kiciński, jednak osoba sprawcy – bądź sprawców – wciąż była zagadką. Ślady wskazywały na obecność dwóch napastników, ale dlaczego zabili? Jednego złapano, ale uparcie milczy, odmawiając zeznań, a śledczy nadal nie znają motywu zbrodni. Oczywiście w sprawę włączyli się policjanci z komendy wojewódzkiej, a jednak wciąż niewiele było wiadomo. Dwa strzały, w tym jeden śmiertelny. Egzekucja, zaplanowana i wykonana z iście diaboliczną precyzją. Zero wahania, żadnej szansy na ocalenie. Bugaj zginął, bo ktoś postanowił odebrać mu życie. O miłosierdziu nie mogło być mowy, pomyślała Klara, zamykając samochód.
Kawę wypiła samotnie. Planowała co prawda spotkać się ze starszym sierżantem Wojciechem Kicińskim, ale wyraźnie zaczął jej unikać.
– Nie znoszę dziennikarzy. Węszycie, nie mając pojęcia o sprawie, i wypłaszacie nam świadków – powiedział jej ostatnio.
Nikt inny z tutejszego komisariatu również nie chciał z nią rozmawiać. Mieszkańcy miasteczka bywali nieco bardziej rozmowni, ale nie dowiedziała się niczego ponad to, że Bugaj był dobrym gliną, przyzwoitym człowiekiem i najprawdopodobniej seksoholikiem uwikłanym w skomplikowane relacje z żoną i kilkoma innymi kobietami.
– Może tort dnia? – zapytała młoda kelnerka, stawiając przed nią kawę. – Proponuję orzechowy, ewentualnie czekoladowy. Jest też ciasto marchewkowe – wyrecytowała.
Klara była głodna, ale podziękowała. Tego ranka i tak pozwoliła sobie na zbyt wiele z pudełkiem kokosowych ciastek w dłoni…
Dopijała kawę, kiedy w torebce odezwała się komórka.
– To jak? Wciąż chce pani pogadać? Za parę stówek będzie się pani mogła rozejrzeć i porobić zdjęcia – usłyszała w słuchawce głos Zenona Jurczyka, właściciela pobliskiego złomowiska. – Halo? Jest pani tam?
– Jestem. Będę u pana za jakieś pół godziny – odparła, zerkając na niewielki zegarek na wąskiej złotej bransoletce, maturalny prezent od rodziców, który wciąż jeszcze od czasu do czasu zakładała.
Płacąc za kawę, pomyślała, że to bez sensu. Kręciła się wokół własnych śladów, a teraz zapewne wywali w błoto kilkaset złotych, żeby pogadać z właścicielem auto złomu i nakręcić krótki materiał. A jednak nie potrafiła odmówić, skoro już się umówiła. Chciała odkryć, dlaczego zabito Bugaja, nie tylko dlatego, że marzył jej się dobry reportaż. Czuła, że w pewien sposób jest mu to winna. Polubiła go, nawet jeśli dzień po ich wspólnej nocy odjechała bez pożegnania. Ale przecież planowała wrócić, była pewna, że jeszcze się zobaczą. Los zdecydował jednak inaczej, zadrwił z niej, oszukał…
Na złomowisko dotarła nieco przed czasem. Zanim wysiadła z samochodu, zebrała w kucyk długie, kasztanowo-rude włosy, przeciągnęła usta szminką w koralowym odcieniu i wyjęła ze schowka paczkę marlboro. Dopalała papierosa, kiedy ktoś zastukał w szybę od strony pasażera. Wzdrygnęła się wyrwana z zadumy i zdusiła niedopałek w samochodowej zapalniczce.
– Przepraszam, nie chciałem pani wystraszyć – powiedział postawny szpakowaty mężczyzna, kiedy opuściła szybę. – Zobaczyłem, że pani przyjechała. Ładne auto, chociaż cholernie snobistyczne. I te kosmiczne ceny części…
– To już chyba mój problem – odpowiedziała mało sympatycznym tonem, chwilę później dodając, że auto kupił jej ojciec.
– A, skoro szanowny tatko płaci, to zupełnie inna historia – skwitował Zenon Jurczyk dość kąśliwym tonem.
Skrzywiła się. Miała na karku trzydziestkę i jak dotąd nie udało jej się uwolnić od etykietki rozkapryszonej córeczki tatusia, która żyje wygodnie tylko dzięki jego pieniądzom. Nawet matka i siostra uważały, że praca Klary to bardziej hobby niż poważne zajęcie, a bardziej złośliwi przyjaciele za plecami nazywali ją księżniczką. Ale może kiedyś to się w końcu zmieni? – pocieszyła się, sięgając po torebkę.
Jurczyk stał obok auta, gapiąc się na pustą drogę wiodącą do złomowiska. Wysiadła i podała mu rękę.
– Klara Maj, telewizja Szczecin – skłamała tak gładko, że nawet ją to zaskoczyło.
Kiedy wyjmowała z samochodu kamerę, zapytał, czy jest dziennikarką śledczą i czy nie męczy jej ta praca.
– Młoda kobieta nie powinna oglądać trupów – podsumował.
– No wiem, wiem. Pewnie dzieci powinnam rodzić i mieszać drewnianą łyżką w garze z bigosem, co? – mruknęła.
– Tego nie powiedziałem, chociaż dobry bigos tobym sobie zjadł. Odkąd żona odeszła… Szkoda gadać. – Podrapał się po głowie i ruszył w stronę metalowej bramy grodzącej olbrzymi plac pełen zezłomowanych i wciąż jeszcze całych samochodów.
Poukładane jedna na drugiej strupieszałe karoserie wznosiły się wysoko nad ich głowami i Klara pomyślała, że jest w tym widoku coś upiornego – cmentarzysko porzuconych i zapomnianych aut, nad którymi nikt nie zapłacze… Przyglądając się stojącemu nieopodal staremu fordowi, zastanawiała się, kto nim jeździł i jak wiele świata zobaczył dzięki niemu.
– To co? Na kawę zapraszam, w baraku cieplej. – Jurczyk odwrócił się w jej stronę i posłał zachęcający uśmiech.
– Kawę już piłam, ale stanie na mżawce to faktycznie marny pomysł. – Ruszyła za Jurczykiem przez pełen sprasowanych pojazdów plac.
– Tędy, trzymać się lewej. Tam lepiej nie podchodzić – pouczył ją.
Spojrzała na zakończoną olbrzymimi metalowymi szczypcami maszynę, która podnosiła właśnie stare wiśniowe volvo, i przystanęła, przyglądając się smutnemu końcowi wrzuconego do olbrzymiej prasowarki wozu. Kiedy maszyna bezlitośnie ugniotła karoserię, a boczna szyba rozprysła się pod jej naciskiem na tysiąc drobnych kawałków, Klara lekko się wzdrygnęła i odwróciła wzrok.
– Moja żona zawsze mówiła, że zasmuca ją ten widok. Nie rozumiem, czemu? Sprzątamy po to, by świat był bardziej znośny. Żeby pani widziała, jakie czasem auta przywożą nam do kasacji… Pięcioletnie audi, raz nawet porsche mi się trafiło. Odkupiłem je od właściciela i dałem synowi, do dziś nim jeździ.
– A samochód Krzysztofa Bugaja? Czemu zgłosił pan to policji? – zapytała, kiedy szukał w kieszeni kluczy.
– Zgłosiłem, bo Krzyśka znałem i lubiłem. I chociaż bałem się, że te typy będą chciały się zemścić, zrozumiałem, że tak trzeba.
– Mogę ich zobaczyć? Podobno nagrał pan tę rozmowę?
– Nagrałem, ale policja zabrała taśmy z monitoringu.
– Czyli nie ma pan tego zapisu? – zapytała Klara, wchodząc za Jurczykiem do niewielkiego baraku.
– No nie mam, mówię przecież. – Jurczyk podsunął jej krzesło, a sam oparł się o stół i ściągnął granatową watowaną kamizelkę, pod którą miał stary zmechacony golf w kolorze mokrego piasku.
– Jak się pan zorientował, że przywieźli do kasacji samochód Bugaja? – zainteresowała się Klara.
– Po tej durnej foce poznałem. Pluszowa, wisiała pod lusterkiem. Krzysiek dostał ją kilka lat temu od syna i nigdy nie ściągnął.
– Takie foki są popularne, prawda? W Trójmieście i na Helu są całe stragany z tym chińskim badziewiem, w Kołobrzegu i Świnoujściu też ich nie brakuje. Nie ma chyba nadmorskiego miasteczka bez kramów z tą tandetą – zauważyła Klara, a Jurczyk wzruszył ramionami.
– Foka to jedno, ale i wygląd wozu mi się zgadzał, a miejscowa rejestracja wskazywała na to, że auto mogłoby być Krzyśka. Jak mówię, znaliśmy się od lat, lubiłem go. Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś z zimną krwią pozbawił go życia. Przecież on miał syna, to jeszcze dzieciak. Zadzwoniłem do Wojtka Kicińskiego, powiedziałem co i jak… Że auto, które chcą skasować jacyś kolesie, jest chyba Krzyśka, a mnie się udało zaciągnąć ich do baraku i złapać kamerą te parszywe mordy. Tego jednego dorwali dzień później, ale drugi nawiał. Interpol ponoć od lat go szuka, koleś ma niezłą kartotekę. Narkotyki, przestępczość zorganizowana, tego typu rzeczy.
– Nie boi się pan, że się zorientują?
– Że się połapią, że to ja podkablowałem? A pewnie, że się boję. Przecież ja mam córkę w gimnazjum i dwudziestoczteroletniego syna. Ale przymknąć oczu nie mogłem, kiedy skurwiele zabili człowieka. Krzysiek raz mi pomógł, kiedy myślałem, że się nie wykaraskam z długów. Pożyczył kasę od brata, pozałatwiał inwestorów, miał wielu znajomych, i tak w ogóle życzliwy był gość. Zawsze z każdym pogadał, podał rękę, wysłuchał. To kawy pani nie chce? – Jurczyk nalał wody do niewielkiego elektronicznego czajnika i włączył go, pogwizdując.
– Nie chcę, dziękuję. Kiedy tu przyjechali, mówili coś? – zapytała Klara.
– No że auto do kasacji i tyle.
– Nie pytał pan, czyje?
– Podali mi papiery, dopiero później się zorientowałem, że musiały być fałszywe.
– Papiery?
– Umowę o kupnie wozu, zawsze się to sprawdza.
– I tyle?
– A czego się pani spodziewała? To nie salon ferrari, żebyśmy klienta szampanem witali.
– Mogę nakręcić krótki materiał? Powiedzieć, że to pan połączył fakty i znalazł auto Krzysztofa?
– W sumie to jednak nie – odparł Jurczyk, zerkając na cicho szumiący czajnik, jakby chciał go ponaglić. – Bo właśnie sobie zdałem sprawę, że przecież to pójdzie w świat, ludzie zobaczą… Przepraszam, że na darmo tu panią ściągnąłem, ale jednak się wycofam.
– Mówiłam panu, że jestem dziennikarką.
– Mówiła pani. A o tym, że auto Krzyśka znalazłem, jak się pani dowiedziała?
– Mam swoje sposoby. – Uśmiechnęła się samymi kącikami ust i spojrzała Jurczykowi prosto w oczy. – Nie bał się pan zadzwonić na policję, kiedy zostawili panu audi należące do zabitego gliniarza, a boi się pan teraz?
– Tak, boję się. Nie o siebie. O dzieci. To nie są jakieś złamasy spod budki z piwem, to są prawdziwe bandziory. Bóg jeden wie, co zrobią, kiedy mnie dorwą.
– Jeden już siedzi.
– Płotka! – żachnął się Jurczyk. – Złapali cieniasa, który robił jakieś lokalne przekręty, a ten drugi nawiał! Jego złapcie, to o wszystkim opowiem przed kamerą! Póki co, nie chcę się w to mieszać. Wojtek Kiciński obiecał mi dyskrecję, ale widać, że ktoś już miele ozorem. Inaczej pani by o wszystkim nie wiedziała.
– Jestem dziennikarką, mam swoje sposoby…
– Mniejsza z tym. Proszę już iść. – Jurczyk nagle stał się szorstki, nieprzyjazny. – Odprowadzę panią – dodał, ale zapewne nie chodziło mu o kurtuazję, a o to, żeby przypadkiem nie włączyła kamery.
– Gdyby zmienił pan zdanie… – Klara wyjęła z torebki notes, wyrwała kartkę i zapisała swój numer. – Proszę dzwonić o każdej porze – dodała.
– Jasne – mruknął właściciel złomowiska i ruszył za nią w stronę bramy.
– Do widzenia. – Uśmiechnęła się, wkładając w to całą kokieterię, na jaką tego dżdżystego dnia było ją stać.
Ale Zenon Jurczyk nawet na nią nie patrzył. Krzyknął coś do młodego pracownika, kręcącego się przy jednej z maszyn, i bez słowa zamknął za nią bramę.
– Kurwa mać! – wysyczała Klara, wsiadając do mini coopera. Pół dnia z głowy, a ona wciąż wiedziała tyle co każdy podrzędny gliniarz w tej nadmorskiej dziurze, czyli w sumie nic…3
Dzwonek odezwał się, gdy Wojtek Kiciński kroił wyjętą z piekarnika tartę.
– Otworzysz? – poprosiła go Gośka, więc zdjął kuchenny fartuch i ruszył w stronę przedpokoju.
Nina Morawska stała w progu. Była przemoknięta i zziębnięta, w kusym płaszczyku i drogich butach, które zakładała tylko od wielkiego dzwonu.
– Pani prokurator, witam. – Wojciech uchylił frontowe drzwi i wpuścił ją do środka.
– Daruj sobie te formalności, Kiciuś. – Nina podała mu butelkę czerwonego wina, poprawiła przed lustrem obcięte na krótko włosy i zdjęła płaszcz. – Dawno tak nie lało – mruknęła, zrzucając eleganckie czarne szpilki. – Miałam ambitny plan, żeby przesiedzieć w nich cały wieczór, ale już chyba starczy tego dobrego. Masz może dla mnie jakieś kapcie?
– Cieszę się, że jesteś – powiedział, biorąc od niej wierzchnie okrycie. – Proszę bardzo, bambosze mojej Gochy. – Podał jej puchate różowe pantofle.
Z ulgą wsunęła w nie stopy, skinęła głową w podziękowaniu i ruszyła za nim w stronę salonu.
– Wojtek, gdzie są woreczki do lodu?! – krzyknęła z głębi domu Małgośka.
– Nie wiem, szukaj! – odkrzyknął.
W salonie panował półmrok rozświetlony jedynie światłem płonących w szklanych osłonach grubych zapachowych świec.
Nina podeszła do Agnieszki, żony miejscowego patomorfologa Marcina Stefańczyka, i pocałowała ją w policzki.
– Wieki cię nie widziałam – powiedziała z uśmiechem.
– Cześć, Mora. – Marcin objął ją i przez dłuższą chwilę trzymał w ramionach. – Wszystko okay? Marnie wyglądasz... mimo tej bombowej kiecki. – Mrugnął do niej.
– Kto jeszcze mówi bombowa? – parsknął śmiechem Kiciuś, stawiając na stole paterę ze skrojoną tartą. – Częstujcie się, póki ciepła.
– Anny nie ma? – Nina rozejrzała się po pokoju, ale nie zauważyła wdowy po Krzyśku Bugaju.
– Miała przyjść, ale w ostatnim momencie zadzwoniła, że źle się czuje – powiedziała Gosia, siadając na sofie.
– Może powinniśmy do niej pojechać? Sprawdzić, czy wszystko z nią okay, pogadać – zasugerowała Agnieszka.
– Wątpię, czy to dobry pomysł. Wiecie, jaka jest Anna. Zawsze taka była, zamknięta w sobie, nieufna...
– Znamy się od lat, czemu miałaby nam nie ufać? – obruszyła się żona Stefańczyka.
– Może i tak, ale nigdy nie zbliżyliśmy się do siebie, nie zaprzyjaźniliśmy – powiedział Kiciuś. – Krzysiek był dla mnie jak starszy brat, ale ona… Zawsze miałem wrażenie, że z trudem mnie toleruje. Kręciła się gdzieś w tle, mijaliśmy się...
– Nie tylko ty. Chyba wszyscy mieliśmy wrażenie, że ona z trudem nas toleruje – wtrąciła Gośka nieco złośliwym tonem i rozlała gościom wina. – Za żywych i umarłych – rzuciła, na co Kiciuś się żachnął.
– Gocha, bez błazenady – mruknął, a ona tylko wzruszyła ramionami.
– Krzysiek miał poczucie humoru, raczej by się nie obraził – skwitowała Nina, siadając obok Agnieszki. – Zdrowie Bugiego, gdziekolwiek jest.
Po toaście zabrali się za jedzenie i atmosfera w niewielkim salonie nagle zgęstniała.
– Wciąż nie mogę w to uwierzyć, że już nigdy z nim nie pogadam, nie wypiję piwa, nie będę się nabijał z jego wałków tłuszczu w pasie. – Kiciński zaśmiał się nerwowo, kiedy zdał sobie sprawę, że łamie mu się głos.
– Bez przesady, gruby nie był – mruknęła Gośka, nakładając na talerz kawałek tarty z kozim serem.
– A ja zawsze miałem ochotę go zapytać, co takiego widzi w opalaniu się nago – uśmiechnął się Marcin Stefańczyk.
– Ty też wiedziałeś, że jeździł na plażę nudystów? – zdziwił się Kiciuś.
– Daj spokój, wszyscy wiedzieli, tylko Bugi wierzył, że to jeden z jego mrocznych, głęboko ukrytych sekretów – podsumowała Nina.
– Brakuje mi go – powiedziała Gośka, odkładając na bok talerz. – I chociaż minęły już prawie cztery miesiące, wciąż nie potrafię wykasować jego numeru z telefonu.
– Ja też nie – przyznał Wojciech.
– A pamiętacie, jak Krzysiek wywalił się na schodach przed komendą i ukruszył sobie zęba? Przez cały tydzień wyglądał tak komicznie – parsknęła śmiechem Gośka, ale w jej oczach błysnęły łzy. – Czemu takie rzeczy przytrafiają się dobrym ludziom? Był porządnym facetem, prawdziwym przyjacielem… – Rozpłakała się.
Wojciech wstał z krzesła, usiadł obok niej na sofie i objął ramieniem.
– Wszyscy kiedyś umrzemy – powiedział.
– No to mnie, kurwa, pocieszyłeś! – parsknęła Gośka, a wszyscy obecni wybuchli nerwowym śmiechem.
– Wiecie już coś nowego? – zapytała cicho Agnieszka.
– Nie. Wiemy jedynie, że najprawdopodobniej zastrzelił go poszukiwany przez Interpol bandzior. Motywu wciąż nie znamy. Jego kumpla zgarnęliśmy, ale koleś nadal milczy.
– Myślisz, że Bugaj był w coś umoczony? W coś, o czym nie mamy pojęcia? – trochę niepewnie spytała Nina.
– Bugi? Nigdy w życiu! Za kogo, jak za kogo, ale za niego rękę bym sobie dał uciąć – zarzekł się Kiciński.
– Ludzie miewają sekrety – powiedziała Agnieszka.
– Nie Krzysiek. Powiedziałby mi, Aga. Nawet gdyby wpieprzył się w jakieś szambo, toby mi powiedział!
– A jednak ktoś go zabił. Nie przypadkiem, nie w wyniku bójki, ale z premedytacją. Wszystko wskazuje na to, że to była dobrze zaplanowana, brutalna i bezduszna egzekucja, Kiciuś – wtrącił milczący dotąd Stefańczyk.
– To nie znaczy, że Krzysiek był w coś wplątany! Może chodziło o prywatne sprawy albo…
– Zmieńmy temat, proszę. – Gośka położyła Wojtkowi dłoń na ramieniu i zapytała, komu jeszcze wina. – Nie chcę mówić o tym, jak zginął. Chcę pamiętać go żywego. Pamiętacie, jak się upił i zjechał na sankach do jeziora?
– A tafla lodu przy samym brzegu załamała się pod nim i umoczył dupsko w lodowatej wodzie. Trzeba go było wyciągać razem z tymi cholernymi sankami – zaśmiał się Kiciuś. – Wszyscy mieliśmy nieźle w czubie, w końcu awans trzeba oblać.
– Anna strasznie się wtedy na niego wkurzyła – powiedziała Gośka.
– Ona zawsze była wkurzona. Wściekła albo spięta – mruknął Kiciuś.
– Nie bądź wredny – poprosiła Agnieszka.
– Czemu? O zmarłych źle się nie mówi, ale wdów to chyba nie dotyczy? Nie lubiła mnie i nigdy tego nie ukrywała. Było mi z tego powodu przykro, w końcu to żona najlepszego kumpla.
– Ojejku, było ci przykro? Napij się, biedaku. – Gośka dolała Kiciusiowi kolejną porcję wina i usiadła mu na kolanach.
– A ja zawsze miałam wrażenie, że ona coś ukrywa. Jakiś mroczny, ponury sekret, coś naprawdę grubego – odezwała się Nina.
– Powiedziała prokuratorka. – Stefańczyk parsknął śmiechem i atmosfera w salonie lekko się rozluźniła.
– Cieszę się, że jesteście – powiedziała Gosia. – Pomyśleliśmy z Wojtkiem, że powinniśmy się częściej spotykać. Przez ostatnie lata wciąż się rozmijaliśmy. Zawsze gdzieś w biegu, zalatani. A życie jest jednak cholernie krótkie…
– Mnie to mówisz? – Marcin krzywo się uśmiechnął i jednym haustem dopił resztkę wina.
Rozmawiali do północy, w końcu Nina zaczęła się zbierać.
– Wybaczcie, jutro rano muszę być w sądzie.
– My też już pójdziemy. Nasz Igor śpi dziś co prawda u mojej siostry, ale jutro powinniśmy być w miarę przytomni – powiedziała Agnieszka. – Bierzemy wspólną taryfę?
– Jasne – zgodziła się Nina.
– Coraz wcześniej zdychają te nasze imprezy. Gdzie te czasy, kiedy piliśmy do rana? – z uśmiechem skomentowała Gośka, odprowadzając gości do przedpokoju.
– Ze mną nigdy nie piliście do rana. – Nina mrugnęła do niej.
– Bo ciebie, Smoczyco, zawsze się baliśmy – wyszczerzył się Kiciuś. – Na przykład ja dopiero niedawno odkryłem, że fajna z ciebie babka.
– Lepiej późno niż wcale. – Uśmiechnęła się do niego. – Dzięki za kapcie – dodała, zakładając szpilki.
– Trzymajcie się. – Agnieszka pocałowała Gośkę w policzek i przytuliła Kiciusia. – Jesteśmy w kontakcie.
– Może rzeczywiście powinniśmy sprawdzić, co u Anny? – zapytała Gośka, kiedy zamknęła drzwi za gośćmi i przeszła do salonu. – Pomóż mi z tymi talerzami – dodała.
– Myślisz?
– Mówiła przecież, że dziś przyjdzie, a później się wycofała…
– Jej strata…
– Wojtek, wiem, że za nią nie przepadasz, ale Krzysiek pewnie by chciał, żebyś się nią zaopiekował.
– Gdyby Bugi chciał, żebym się opiekował jego kobietami, musiałbym wziąć pod swoje skrzydła z pół miasteczka… i spory kawałek powiatu.
– To było podłe! – żachnęła się Gośka.
– Taka była prawda, Gocha. Krzysiek był świetnym kumplem i fajnym facetem, ale jego relacje z laskami bywały, delikatnie mówiąc, pochrzanione. Przecież wiesz, że stale miał jakieś romanse, chociaż zawsze się ich wypierał.
– Nie mówię o jego romansach! Mówię o wdowie, która być może nie daje sobie z tym wszystkim rady… Też za nią nie przepadam, ale wypadałoby…
– Mam gdzieś to, co wypada, Gośka! Zrobiliśmy tę kolację z myślą o Krzyśku. Chcieliśmy powspominać, pogadać o nim, spotkać się. Zaprosiłem ją i nie przyszła. Co jeszcze mam zrobić? – zapytał Kiciński, zbierając z ławy talerze po tarcie i sałatce.
– Jest załamana, dziwisz się jej?
– Nie w tym rzecz, jasne, że jej ciężko. Ale dziwi mnie to, że odcina się od świata. Nie da się przeżyć w izolacji, życie jest na to zbyt podłe.
– Może chce, żebyśmy o nią walczyli? Żebyśmy…
– Gośka, wybacz, ale nie mam ochoty na rozmowę o Annie. Chcesz, to jutro do niej zajrzyj. Ja nie będę się narzucać.
– Jak wolisz. – Dopiła resztę wina i podeszła do Wojtka. – Nie chcę się kłócić – powiedziała, a on pocałował ją w usta.
– Nie kłócimy się, kocie. Wymieniamy spostrzeżenia. – Mrugnął do niej.
– Wariat. – Roześmiała się i odłożyła trzymane w ręku talerze. – Chrzanić ten bajzel, chodźmy do łóżka.
– Racja, chodźmy do łóżka, bo jutra może nie być – skwitował Kiciuś, gładząc ją po opiętych kusą kiecką pośladkach.
– I kto teraz błaznuje? – rzuciła z uśmieszkiem.