Dreamland - ebook
Dreamland - ebook
W 2008 roku w USA liczba zgonów w wyniku przedawkowania opiatów przewyższała liczbę ofiar wypadków samochodowych. Osób uzależnionych od leków z roku na rok jest coraz więcej, a rynek farmaceutyczny rośnie w siłę. Jak to możliwe, że legalnie dopuszczona do sprzedaży tabletka przeciwbólowa może doprowadzić do epidemii uzależnień?
Sam Quinones drobiazgowo rekonstruuje dzieje tej opiatowej katastrofy. Z jednej strony rzetelnie przedstawia kolejne etapy wprowadzania niebezpiecznych leków do regularnej sprzedaży i pokazuje przeraźliwie krótką drogę od ukojenia bólu do nałogu, z drugiej zaś wprowadza nas w świat meksykańskich sprzedawców „czarnej smoły”, którzy korzystając z plagi uzależnień od opiatów, zajęli się sprzedażą heroiny, dostarczając ją pod drzwi narkomanów niczym dostawcy pizzy.
Szefowie koncernów farmaceutycznych, dilerzy, policjanci, narkomani, rodzice tych, którzy przegrali z nałogiem. Bohaterów „Dreamland” jest wielu i to ich historie składają się na wstrząsająca opowieść o problemie, wobec którego Ameryka okazuje się bezradna.
Książka nagrodzona Amerykańską Nagrodą Krytyków Literackich.
„Quinones opowiada niesamowitą historię, której bohaterami są narkomani, przemytnicy, dilerzy, policjanci, prawnicy i dziesiątki rodzin dotkniętych problemem narkotykowym. Z wielką wnikliwością łączy i opisuje społeczny, polityczny i ekonomiczny wymiar uzależnienia, które zniszczyło środkowe Stany Zjednoczone, a co gorsza – rozprzestrzenia się dalej.” „Booklist”
„Quinones jest doświadczonym reporterem i doskonałym przewodnikiem po amerykańsko-meksykańskim pograniczu […]. „Dreamland” to skrupulatne dziennikarstwo śledcze i zajmująca opowieść nie tylko o epidemii uzależnień od opiatów w USA, ale również o „negatywnej symbiozie” między Stanami Zjednoczonymi a ich południowym sąsiadem.” „New York Journal of Books”
„Od losów ćpunów w Portland, przez nielegalne „fabryki recept” w Appalachach, aż po życiorysy przemytników heroiny z małego meksykańskiego miasteczka – Quinones opisuje „katastrofalną synergię” i nieuchronny łańcuch wydarzeń, gdy niewinne przepisanie leku przeciwbólowego prowadzi do uzależnienia od opiatów, a to często kończy się uzależnieniem od tańszej i paradoksalnie lepiej dostępnej heroiny. Jedna z najlepszych książek tego roku.” „Boston Globe”
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8049-741-2 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Magdalena Rittenhouse Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero
Geert Mak Śladami Steinbecka. W poszukiwaniu Ameryki
Johnny Cash Cash. Autobiografia
Allen Ginsberg Listy
Bob Dylan Kroniki. Tom pierwszy
William S. Burroughs Jack Kerouac A hipopotamy żywcem się ugotowały
Lawrence Wright Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary
S. C. Gwynne Imperium księżyca w pełni. Wzlot i upadek Komanczów
Charlie LeDuff Detroit. Sekcja zwłok Ameryki (wyd. 2)
David Ritz Respect. Życie Arethy Franklin
Alysia Abbott Tęczowe San Francisco. Wspomnienia o moim ojcu
Jon Krakauer Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija
Kim Gordon Dziewczyna z zespołu
Dennis Covington Zbawienie na Sand Mountain. Nabożeństwa
z wężami w południowych Appalachach
Rick Bragg Jerry’ego Lee Lewisa opowieść o własnym życiu
Scott Carney Śmierć na Diamentowej Górze. Amerykańska droga do oświecenia
Hampton Sides Krew i burza. Historia z Dzikiego Zachodu
James Grissom Szaleństwa Boga. Tennessee Williams i kobiety z mgły
Patti Smith Pociąg linii M
Billie Holiday William Dufty Lady Day śpiewa bluesa
Dan Baum Dziewięć twarzy Nowego Orleanu
Jill Leovy Wszyscy wiedzą. O zabójstwach czarnych w Ameryce
Tom Clavin Bob Drury Serce wszystkiego, co istnieje. Nieznana historia
Czerwonej Chmury, wodza Siuksów
Brendan I. Koerner Niebo jest nasze. Miłość i terror w złotym wieku piractwa powietrznego
Hampton Sides Ogar piekielny ściga mnie. Zamach na Martina Luthera Kinga
i wielka obława na jego zabójcę
Paul Theroux Głębokie Południe. Cztery pory roku na głuchej prowincji
S. C. Gwynne Wrzask rebeliantów. Historia geniusza wojny secesyjnej
Jon Krakauer Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim
James McBride Załatw publikę i spadaj. W poszukiwaniu Jamesa Browna,
amerykańskiej duszy i muzyki soul
Dan Baum Wolność i spluwa. Podróż przez uzbrojoną Amerykę
Legs McNeil Gillian McCain Please kill me. Punkowa historia punka
David McCullough Bracia Wright
Lawrence Wright Wyniosłe wieże. Al-Kaida i atak na Amerykę
Linda Polman Laleczki skazańców. Życie z karą śmierciW kwestii terminologii. W książce używam terminu „opiaty” do opisu: 1. narkotyków takich jak morfina i heroina, które otrzymywane są bezpośrednio z maku lekarskiego, oraz 2. narkotyków, które otrzymywane są niebezpośrednio bądź są syntetyzowane z substancji otrzymywanych bezpośrednio z maku lekarskiego i przypominają w swym działaniu morfinę. Pochodne często nazywane są „opioidami”. Uznałem jednak, że przeskakiwanie od jednego terminu do drugiego mogłoby wywołać niepotrzebny zamęt.
KALENDARIUM
1804: Po raz pierwszy udaje się otrzymać morfinę z opium.
1839: Wybuch I wojny opiumowej – Imperium Brytyjskie wysyła wojsko do Chin w celu otworzenia tamtejszego rynku na import opium z Indii; Brytyjczycy zajmują Hongkong. II wojna opiumowa wybucha w 1857 roku.
1853: Wynalezienie strzykawki do zastrzyków podskórnych. Pierwszą ofiarą przedawkowania narkotyków przyjętych drogą iniekcji zostaje żona wynalazcy.
1898: Chemik z laboratorium Bayera syntetyzuje diacetylomorfinę, której nadaje nazwę heroina.
1914: Kongres Stanów Zjednoczonych przyjmuje Ustawę Harrisona o opodatkowaniu sprzedaży narkotyków.
1928: Utworzenie instytucji, która ostatecznie przyjmie nazwę Committee on Problems of Drug Dependence (Komitet do spraw Uzależnień od Leków), jej zadaniem jest znalezienie Świętego Graala w postaci nieuzależniającego środka przeciwbólowego.
1935: Otwarcie w Lexington w stanie Kentucky Farmy Narkotyków – federalnego więzienia / ośrodka odwykowego oraz ośrodka badawczego.
1951: Arthur Sackler rewolucjonizuje reklamy leków kampanią antybiotyku terramycyny.
1952: Arthur, Raymond i Mortimer Sacklerowie kupują firmę farmaceutyczną Purdue Frederick.
1960: Dzięki kampanii reklamowej prowadzonej przez Arthura Sacklera Valium staje się pierwszym lekiem, który przynosi sto milionów dolarów zysku.
1974: Zamknięcie Farmy Narkotyków i przekształcenie jej w więzienie z oddziałem szpitalnym.
1980: Jan Stjernswärd zostaje mianowany szefem programu nowotworowego Światowej Organizacji Zdrowia. Opracowanie drabiny analgetycznej WHO.
1980: „New England Journal of Medicine” zamieszcza list do redakcji, który nazwany zostanie „Porter i Jick”.
Początek lat osiemdziesiątych XX wieku: Pierwsi imigranci z Xalisco zajmujący się sprzedażą heroiny pojawiają się w dolinie San Fernando w Los Angeles.
1984: Firma farmaceutyczna Purdue wypuszcza na rynek MS Contin – przeznaczony dla chorych na raka morfinowy środek przeciwbólowy z formułą kontrolowanego uwalniania substancji czynnych.
1986: Doktor Kathleen Foley i doktor Russell Portenoy zamieszczają publikację w czasopiśmie „Pain”, otwierając tym samym debatę na temat stosowania opiatowych środków przeciwbólowych do szerszego spektrum bólu.
1987: Umiera Arthur Sackler, który zrewolucjonizował rynek reklamy środków farmaceutycznych.
Początek lat dziewięćdziesiątych XX wieku: Prowadzone przez Chłopaków z Xalisco komórki handlujące heroiną zaczynają rozszerzać swoją działalność poza obszar doliny San Fernando na miasta leżące na zachodzie Stanów Zjednoczonych, rozwijając przy tym swój system sprzedaży oparty na modelu „pizza na zamówienie”.
1996: Firma farmaceutyczna Purdue wypuszcza na rynek OxyContin – oksykodon o przedłużonym uwalnianiu – reklamowany jako środek przeciwbólowy dla osób z przewlekłym bólem.
1996: Klinika doktora Davida Proctera w South Shore w stanie Kentucky uznana zostaje za pierwszą w Stanach Zjednoczonych fabrykę prochów.
1996: Przewodniczący Amerykańskiego Towarzystwa Bólu nakłania lekarzy do uznania bólu za parametr życiowy.
1998: Gość jako pierwszy sprzedaje czarną smołę na wschód od rzeki Missisipi; osiada w Columbus w stanie Ohio.
1998: Doktor David Procter z Portsmouth w stanie Ohio ma wypadek samochodowy, przez który nie może już prowadzić praktyki lekarskiej, choć wciąż kieruje kliniką leczenia bólu; zatrudnia innych lekarzy do otwierania kolejnych tego typu placówek.
Późne lata dziewięćdziesiąte XX wieku: Prowadzone przez Chłopaków z Xalisco komórki handlujące heroiną rozszerzają działalność na tereny leżące na wschód od rzeki Missisipi.
1998–99: Agencja do spraw Zdrowia Weteranów (VHA) oraz Połączona Komisja Akredytacyjna Instytucji Opieki Zdrowotnej (JCAHO) uznają ból za piąty parametr życiowy.
2000: Operacja „Smolne jezioro” skierowana przeciwko sieciom heroinowym z Xalisco – największa wspólna operacja DEA i FBI oraz pierwsza sprawa karna związana z handlem narkotykami sięgająca obu wybrzeży Stanów Zjednoczonych.
2001: Kontuzjowani robotnicy objęci funkcjonującym w stanie Waszyngton systemem ubezpieczeń pracowniczych zaczynają umierać z powodu przedawkowania opiatów.
2002: Doktor David Procter zostaje uznany winnym handlu narkotykami i uczestnictwa w zmowie przestępczej; odsiedzi siedem lat w więzieniu federalnym.
2004: Doktor Gary Franklin i doktor Jaymie Mai z agencji rządowej Labor and Industries w stanie Waszyngton publikują dane na temat spowodowanych przedawkowaniem opiatowych środków przeciwbólowych zgonów robotników, którzy odnieśli urazy w pracy.
Połowa pierwszej dekady XXI wieku: Komórki handlarzy czarną smołą z Xalisco działają już w siedemnastu stanach. W Portsmouth w stanie Ohio jest więcej fabryk prochów na głowę mieszkańca niż w jakimkolwiek innym mieście w Stanach Zjednoczonych. Liberalne prawo obowiązujące na Florydzie sprawia, że staje się ona kolejnym centrum nielegalnego pozyskiwania pigułek.
2006: Operacja „Gorączka czarnego złota” – druga przeprowadzona w skali całego kraju operacja DEA przeciwko komórkom handlarzy czarną smołą z Xalisco.
2007: Firma Purdue i trzech pracowników szczebla kierowniczego zostali uznani winnymi występku fałszywego oznakowania OxyContinu; kara wynosi sześćset trzydzieści cztery miliony dolarów.
2008: Liczba zgonów wskutek przedawkowania – przede wszystkim opiatów – przewyższa liczbę śmiertelnych ofiar wypadków samochodowych; w Stanach Zjednoczonych przedawkowanie staje się głównym powodem śmierci z przyczyn innych niż naturalne.
2010: Wojna narkotykowa między kartelami Los Zetas i Sinaloa dociera do Xalisco w stanie Nayarit.
2011: Ohio przyjmuje Ustawę numer 93, która reguluje działalność klinik leczenia bólu.
2013: College on Problems of Drug Dependence (Kolegium do spraw Problemów z Uzależnieniem od Leków) obchodzi siedemdziesięciopięciolecie bez znalezienia Świętego Graala w postaci nieuzależniającego środka przeciwbólowego.
2014: Umiera aktor Philip Seymour Hoffman, po raz pierwszy ogół społeczeństwa zwraca uwagę na panującą w Stanach Zjednoczonych epidemię nadużywania opiatów, a w szczególności na przechodzenie ze środków przeciwbólowych na heroinę.
2014: Federalny Urząd Żywności i Leków (FDA) zezwala na wprowadzenie do obrotu Zohydro – hydrokodonowego środka przeciwbólowego z formułą kontrolowanego uwalniania substancji czynnych, który nie zawiera substancji zniechęcającej do nadużywania. Podobna zgoda zostaje wydana dla wyprodukowanego przez firmę Purdue środka Targiniq ER, który łączy w sobie oksykodon o przedłużonym uwalnianiu oraz nalokson, czyli antidotum na przedawkowanie opiatów.
Miasta w Stanach Zjednoczonych, w których handlarze z Xalisco mają (gwiazdki) lub kiedyś mieli (kropki) komórki sprzedające heroinę. W większości przypadków rynek zbytu dla czarnej smoły rozciąga się daleko poza granice miasta, czasami nawet na setki kilometrów.
Gmina Xalisco w stanie Nayarit, Meksyk
Wioski w gminie Xalisco, stan NayaritWstęp
Portsmouth, Ohio
Robotnicze miasto Portsmouth od niespełna trzydziestu lat przeżywało okres rozkwitu, kiedy w 1929 roku otwarto nad rzeką Ohio prywatny basen nazwany Dreamland.
Pływalnia miała wielkość boiska futbolowego, a nad jej krystalicznie błękitną wodą przez dziesięciolecia dorastały kolejne pokolenia mieszkańców miasta.
Można powiedzieć, że obiekt pełnił funkcję wakacyjnej opiekunki do dzieci, gdyż rodzice codziennie zostawiali tam swoje pociechy. Miejscowi znajdowali na nim chwilę wytchnienia od męczącej duchoty, potem zaś ruszali na drugą stronę ulicy, gdzie na stoisku A&W kupowali sobie hot dogi i piwo korzenne. Na basenie sprzedawano też najlepsze w okolicy frytki. Dzieciaki ruszały tam autobusem rano, a do domu wracały już po południu. Uczyły się w różnych szkołach hrabstwa Scioto, więc było to miejsce, gdzie mogły się spotkać i wspólnie uczyć pływać. Część z nich rywalizowała w drużynie pływackiej Delfiny z Dreamlandu, której zajęcia odbywały się każdego ranka i wieczora. Prezenterzy z lokalnej stacji radiowej WIOI, wiedząc, że wielu słuchaczy opala się przy radioodbiornikach na basenie, co pół godziny puszczali przerywnik: „Odwróć się na wznak, bo będziesz jak rak”.
Basen był na tyle duży, że mieścił na środku dwie betonowe platformy, na których dzieciaki przez chwilę wygrzewały się na słońcu, by potem znów zanurzyć się w wodzie. Obok stały słupy z reflektorami pozwalającymi na kąpiele nocne. U jednego krańca pływalni znajdował się olbrzymi trawnik, na którym rodziny rozkładały się na kocach, a u drugiego skorzystać można było z szatni i restauracji.
Mimo że w Dreamlandzie mogły przebywać setki ludzi, i tak wydawało się, że jakimś cudem jego teren rozciągał się tak, że zawsze było miejsce dla kolejnych chętnych. Przez lata basen należał do skarbnika miejskiego Jaimego Williamsa, który był zarazem współwłaścicielem jednej z fabryk obuwia stanowiących o sile przemysłowego potencjału Portsmouth. Przedsiębiorca stopniowo skupował kolejne grunty przylegające do obiektu i przez lata wydawało się, że Dreamlandowi pisana jest świetlana przyszłość. Przyłączono do niego duży plac przeznaczony pod piknikowanie oraz place zabaw dla młodszych dzieci. Potem doszły do tego jeszcze boiska do softballu, futbolu i koszykówki oraz pole do gry w shuffleboard, a także salon automatów do gier.
Przez jakiś czas, by zagwarantować wstęp wyłącznie białym, basen funkcjonował jako klub i przemianowano go na Terrace Club. Jednak Portsmouth było w znacznej mierze miastem integracji rasowej – komendantem policji miejskiej był czarny, a dzieci obu kolorów skóry chodziły do tych samych szkół. Segregacja panowała wyłącznie na basenie. Między innymi z powodu zakazu wstępu na pływalnię latem 1961 roku w rzece Scioto – podczas pływania – utonął czarny chłopak Eugene McKinley. Miejscowy oddział NAACP (Krajowe Stowarzyszenie na rzecz Awansu Ludności Kolorowej) przystąpił do działania i dzięki wywieranym naciskom po cichu doprowadzono do zniesienia segregacji, jednocześnie przywracając nazwę Dreamland – choć czarnym nigdy nie było dane czuć się tam w pełni komfortowo.
Niemniej kąpielisku udało się zatrzeć różnice klasowe. W tłumie noszącym kostiumy kąpielowe robotnik nie odróżniał się od kierownika fabryki lub właściciela sklepu odzieżowego. Bogacze mieszkający na wzgórzach wpłacali pieniądze na fundusz, z którego pokrywano letnie karnety dla rodzin z rozciągającego się między torami kolejowymi a rzeką Ohio East Endu. Nabrzeżna biedota i zamieszkujący nad nią goście z ekskluzywnej dzielnicy razem spotykali się w Dreamlandzie.
Kalifornia miała swoje plaże, z kolei środkowe Stany Zjednoczone spędzały lato na basenach. Położone na peryferiach Ohio Portsmouth dzięki Dreamlandowi zyskało zaskakujący rozgłos. Sezonowy karnet rodzinny kosztował zaledwie dwadzieścia pięć dolarów i był cenionym prezentem bożonarodzeniowym. Dzieci z rodzin, których nie stać było na taki wydatek, mogły za piętnaście centów skosić sąsiadom ogródek i za zarobione w ten sposób pieniądze kupić sobie bilet na cały dzień.
Piątkowe potańcówki zaczynały się o północy. Wyciągano na zewnątrz szafę grającą i towarzystwo spędzało noc, twistując przy basenie. Zakochane pary obnosiły się ze swą miłością, spacerując za rękę po Dreamlandzie. Na dziewczyny wracające z tańców czekały w domu niezamknięte na klucz drzwi. Jak wspominała pewna kobieta: „Wieczorny skwar w połączeniu z chłodem wody były czymś wspaniałym. To był cały mój świat. Nie robiłam nic innego. Gdy dorosłam i urodziłam dzieci, też je tam zabierałam”.
Rzeczywiście, cykl życia w Portsmouth zataczał koło właśnie w Dreamlandzie. Najmłodsze dzieci swoje pierwsze lata spędzały w brodziku pod czujnym okiem rodziców, a zwłaszcza matek, które w swoim towarzystwie przesiadywały u jego brzegu na kocach rozłożonych wprost na betonie. Po skończeniu szkoły podstawowej młodzież przenosiła się do środkowej części kompleksu, gdzie miała do swojej dyspozycji trawnik. Licealiści gromadzili się przy mierzącym trzy metry głębokości końcu basenu, były tam też trampolina i stanowisko głównego ratownika, a rodzice nie siedzieli im już na głowie. Po ślubie oraz narodzinach własnych dzieci młode kobiety wracały w okolice brodzika, by pilnować swoich dziatek – i wszystko zaczynało się od początku.
Pewien mężczyzna wspominał, jak jego ojciec, weteran II wojny światowej, podczas której służył w marynarce, nalegał, by czwórka jego dzieci nie tylko nauczyła się pływać, ale też wyzbyła się strachu przed wodą: „Moja młodsza siostra skakała z pięciometrowej trampoliny już w wieku trzech lat. Oczywiście, tata, ja sam i mój brat byliśmy na wszelki wypadek w basenie. Po chwili siostrzyczka wynurzyła się z okrzykiem: »Jeszcze raz!«”.
Przez lata Chuck Lorentz – kierownik Dreamlandu, trener z liceum i zagorzały purytanin – przechadzał się po kompleksie z metrową laską, sprawdzając, czy nastolatki przestrzegają ustanowionej przez niego „reguły jednego metra” i trzymają się od siebie na taki dystans. Niezbyt mu się to udawało, bo bodaj połowa miasta po raz pierwszy całowała się właśnie na basenach, a wiele chłopaków i dziewczyn miało swój pierwszy raz na tamtejszych rozległych trawnikach.
Syn Lorentza nauczył się pływać, nim jeszcze zaczął chodzić, a później, już w liceum, został ratownikiem na basenie.
– Kiedy tak siedziałem na swoim stanowisku, byłem w samym centrum wydarzeń, w samym środku całego tego puszenia się i flirtowania – opowiadał John, dziś emerytowany profesor historii. – Czułem się niczym król na tronie.
Przez wszystkie te lata w Portsmouth działały dwie kręgielnie, domy towarowe JCPenney, Sears i Montgomery Ward z windą oraz lokalny sklep Marting’s Department Store, gdzie znajdował się zakład fotograficzny, w którym robili sobie zdjęcia uczniowie ostatnich klas. Ulica Chillicothe tętniła życiem i sunęły po niej wielkie, wyprodukowane w Ameryce sedany i kombi. W soboty realizowano czeki z tygodniówką u Kresge’a, a właściciele jubilerni Morgan Brothers Jewelry, sklepu mięsnego Hermann’s Meats i sklepu z ubraniami Atlas Fashion zarabiali jak na klasę średnią przystało. Dzieciaki jechały autobusem do centrum, gdzie szły do kina lub na napój wiśniowy do Smith’s Drugstore, zaś w Halloween chodziły do późna od domu do domu, wypraszając dla siebie słodycze. W piątkowe i sobotnie wieczory nastolatki snuły się wzdłuż ulicy Chillicothe, zaczynając od apteki Staker’s Drugs aż do Smith’sa, gdzie zawracały.
Fabryki obuwia odliczały przez cały rok od każdej pensji dla swoich pracowników pewną kwotę przeznaczaną na Klub Bożonarodzeniowy. Przed samymi świętami wręczano czek, który trzeba było zrealizować w banku. Przy ulicy Chillicothe panowało wtedy święto. Dzwoneczki nad drzwiami brzęczały bez przerwy, do sklepów wchodzili kolejni klienci, którzy oglądali przedtem ruchome kukiełki umieszczone na pomalowanych w choinki, bałwany i cukierki wystawach. Na pierwszym piętrze domu towarowego Marting’s co roku pojawiał się Święty Mikołaj.
Tak więc w latach 1979 i 1980 Portsmouth w pełni zasłużyło na przyznanie mu tytułu All-American City dla społeczności, która najlepiej ze sobą współpracuje przy rozwiązywaniu problemów. W mieście mieszkało wtedy ponad czterdzieści dwa tysiące osób, z których niewiele było bogatych, a Departament Pracy zaklasyfikowałby większość jako ubogą. Jednak jak mówiła jedna z mieszkanek: „Nie byliśmy tego świadomi i zupełnie nas to nie obchodziło”. U podstawy wspólnoty tkwił przemysł. Nikt nie miał w ogródku basenów, zamiast tego były parki, korty tenisowe, boiska do koszykówki, oglądanie wystaw sklepowych i nadbrzeże, z którego można było zjeżdżać. Zimą chodziło się na łyżwy do parku Millbrook, a latem piknikowało przy Jeziorze Roosevelta lub przesiadywało do późna na ulicy, gdzie dzieci bawiły się w chowanego.
– Urządzaliśmy sobie pikniki w małym parku na brzegu rzeki Ohio, gdzie tata tak mocno bujał mnie na huśtawce, aż wydawało mi się, że zaraz wyląduję w Kentucky – wspominała inna kobieta.
Dzięki tej rekreacyjnej infrastrukturze rodziny robotnicze mogły mieć poczucie, że całkiem nieźle im się powodzi. Jednak jej centrum nieodmiennie stanowił błyszczący, wspaniały basen. Po tym jak miasto podupadło, niemal wszyscy, którzy wzrastali w Portsmouth, zachowali w sobie spowitą w woń chloru, kremu do opalania Coppertone i frytek pamięć o Dreamlandzie.
Dziś istnieją dwa Portsmouthy. Pierwsze, pełne opuszczonych budynków, leży nad rzeką Ohio, drugie zaś tkwi we wspomnieniach tysięcy jego żyjących w diasporze mieszkańców, którzy dorastali w nim w czasach jego świetności, a teraz rzadko – jeśli w ogóle – wracają do tego pierwszego.
Kiedy jednak pyta się ich, czym było wtedy dla nich to miasto, odpowiadają, że Dreamlandem.Wprowadzenie
W zamieszkałej przez klasę średnią dzielnicy wschodniego Columbus w stanie Ohio, gdzie wychowywał się Myles Schoonover, zdarzało się, że młodzież paliła zioło i piła alkohol. Kiedy jednak Myles dorastał, nie znał nikogo, kto brałby heroinę. Wraz z młodszym bratem Mattem chodzili do prywatnego chrześcijańskiego liceum na przedmieściach. Ich ojciec Paul Schoonover jest współwłaścicielem firmy ubezpieczeniowej, a matka Ellen Schoonover prowadzi dom i dorywczo pracuje jako konsultantka.
Myles lubił się bawić, ale wiedział, kiedy przestać i zająć się czymś poważnym. W 2005 roku rozpoczął studia na chrześcijańskim uniwersytecie w Tennessee i gdy młodszy brat zaczął dorastać, przez większą część czasu mieszkał poza domem. Matt z kolei miał zespół nadpobudliwości psychoruchowej i nauka przychodziła mu z trudem. W pierwszej klasie liceum zaczął imprezować – palił marihuanę i pił alkohol.
Drogi obu braci znów się zeszły, gdy w 2009 roku Matt zaczął studia na tej samej uczelni, do której uczęszczał Myles. Rodzice nigdy się nie dowiedzieli, kiedy ich młodszy syn tak naprawdę zaczął łykać prochy, które wówczas były już dostępne w całym środkowym Ohio i Tennessee. Jednak Myles jeszcze w tym samym roku szybko się zorientował, że tabletki stanowią ważną część życia brata.
Matt miał nadzieję, że studia będą dla niego nowym początkiem. Nie były. Zamiast tego zebrał paczkę niezbyt zdolnych i pozbawionych motywacji kumpli. Spali na kanapie Mylesa, co skończyło się tak, że ten musiał dla nich nawet gotować. Przez pewien czas prał też ubrania brata, który potrafił tygodniami ich nie zmieniać. Jednak mierzący metr osiemdziesiąt krzepki Matt był też troskliwym kolesiem o łagodnym usposobieniu. Potrafił być serdeczny i uroczy. W ostatnim liście do mamy, który wysłał po tym, jak jego babcia trafiła na jakiś czas do szpitala, napisał: „Kocham cię, mamusiu. Cała ta sprawa z babcią uświadomiła mi, że nigdy się nie wie, ile jeszcze pozostało nam czasu. Jesteś najlepszą mamą, o jakiej mógłbym marzyć”. Niestety prochy utrzymywały go we mgle. Pewnego razu Myles musiał zaprowadzić go na pocztę, żeby wysłał mamie kartkę z życzeniami urodzinowymi, bo inaczej Matt nie byłby w stanie tam trafić.
Myles pracował na uczelni jako asystent i miał kontakt z młodzieżą w wieku swego brata. Uważał, że jego pokolenie w dużej mierze nie potrafiło radzić sobie z wymaganiami, jakie stawiało przed nimi życie, i płynącymi z nich konsekwencjami. Myles uczył również w Pekinie angielskiego młodych Chińczyków, którzy zaciekle starali się wyróżnić na tle milionów swoich rówieśników. Żyjącym po drugiej stronie oceanu amerykańskim dzieciakom zapewniono lwią część dostępnych na świecie zasobów, jednak nie przynosiło to efektu. Dawali się ponieść prądowi, ograniczając się do niezbędnego minimum, byli zależni od rodziców w kwestii rozwiązywania swoich problemów – tych poważnych, jak i tych błahych.
Pod koniec roku Matt wrócił do domu i zamieszkał z rodzicami. Myles spędził kilka kolejnych lat na Yale, gdzie przygotowywał się do egzaminu magisterskiego ze studiów judaistycznych i biblijnych, nie mając żadnego pojęcia, co się działo z bratem. Ten natomiast w domu rodzinnym stracił – ale tylko pozornie – doskwierające mu na studiach poczucie bezcelowości, zaczął się schludnie ubierać i podjął pełnoetatową pracę w firmie cateringowej. Jednak po jakimś czasie, co rodzice uświadomili sobie zbyt późno, Matt stał się typowym lekomanem zażywającym wydawane na receptę opiatowe środki przeciwbólowe, przede wszystkim Percocet. Potem przerzucił się na OxyContin – silny lek produkowany przez działającą w niewielkim stanie Connecticut firmę Purdue Pharma.
Na początku 2012 roku, gdy rodzice zorientowali się, jaka jest sytuacja, zaczęli się martwić. Jednak jakkolwiek patrzeć, nadużywane przez ich syna tabletki ostatecznie były środkami farmakologicznymi przepisywanymi na receptę przez lekarzy. Nie były to żadne pokątnie sprzedawane na ulicy narkotyki, od których można było umrzeć. Zaprowadzili więc syna do lekarza, a ten zalecił mu tygodniową detoksykację w domu polegającą na zażywaniu środków nasennych i leków na nadciśnienie, które razem miały złagodzić objawy głodu opiatowego.
Nawrót nałogu przyszedł dość szybko. W pewnym momencie, nie mając pieniędzy na kupienie OxyContinu od dilerów, Matt zaczął brać heroinę w postaci czarnej smoły, która zdążyła już zalać rynek narkotykowy w Columbus. Sprzedawali ją młodzi Meksykanie z położonego na meksykańskim wybrzeżu Oceanu Spokojnego małego stanu Nayarit. Kiedy dziś rodzice Matta wracają myślami do tamtych czasów, przypuszczają, że syn przerzucił się na czarną smołę już kilka miesięcy wcześniej – nim jeszcze dowiedzieli się o jego uzależnieniu. W kwietniu 2012 roku Matt ze łzami w oczach wyznał im, że ma problem z heroiną. Zszokowani, zawieźli go do ośrodka odwykowego.
Rodzice zadzwonili też do Mylesa, który od jakiegoś czasu nie miał kontaktu z bratem.
– Jest na odwyku narkotykowym – poinformowała go matka.
– Co? Co się stało?
Ellen zamilkła na chwilę, nie wiedząc, jak to powiedzieć.
– Matt jest uzależniony od heroiny.
Myles rozpłakał się.
Po trzech tygodniach odwyku Matt Schoonover wrócił do domu 10 maja 2012 roku. Rodzice myśleli, że koszmar się skończył. Nazajutrz kupili mu nowy akumulator do samochodu i telefon komórkowy. W pewnym momencie wyszedł na spotkanie Anonimowych Narkomanów, po którym miał pograć w golfa z kolegami. Obiecał, że po zakończeniu spotkania AN zadzwoni do ojca.
Rodzice przez cały dzień czekali na telefon, ale Matt nie zadzwonił. Zamiast tego nocą zapukał do ich drzwi policjant.
Na pogrzeb Matta przyszło ponad osiemset osób. Kiedy przedawkował czarną smołę, miał zaledwie dwadzieścia jeden lat.
Bezpośrednio po śmierci syna przez kilka miesięcy Paul i Ellen Schoonoverowie wielokrotnie doznawali szoku, zdawszy sobie sprawę, jak mało wiedzieli. Po pierwsze: tabletki – przepisywali je lekarze, więc jak mogły doprowadzić do uzależnienia od heroiny, a nawet śmierci? Czym właściwie była czarna smoła? Heroinę brali ci, którzy mieszkali w namiotach rozbitych pod mostami. Matt wychowywał się w najlepszej dzielnicy, chodził do prywatnej szkoły chrześcijańskiej i był parafianinem szanowanego Kościoła. Przyznał się do swego uzależnienia, szukał pomocy, dostał najlepszą stacjonarną terapię odwykową w Columbus. Dlaczego to nie wystarczyło?
W całych Stanach Zjednoczonych umierały tysiące ludzi pokroju Matta Schoonovera. Co roku więcej osób padało ofiarą przedawkowania narkotyków, niż ginęło w wypadkach drogowych. Do tego czasu proporcja ta była odwrotna. Większość zgonów wynikłych z przedawkowania narkotyków była następstwem przyjmowania opiatów – środków przeciwbólowych wydawanych na receptę lub heroiny. Jeśli za miarę przyjąć liczbę ofiar śmiertelnych, to ówczesna fala nadużywania opiatów była największą plagą narkotykową, jaka kiedykolwiek nawiedziła Stany Zjednoczone.
Epidemia objęła większą grupę osób i pozostawiła za sobą więcej trupów niż plaga cracku z lat dziewięćdziesiątych lub heroiny z lat siedemdziesiątych XX wieku. Towarzyszyła jej natomiast niemal całkowita cisza. Umierały dzieciaki z pasa rdzy w Ohio i pasa biblijnego w Tennessee. Najgorzej było w enklawach ekskluzywnych ośrodków wypoczynkowo-rekreacyjnych w Charlotte. Plaga dotknęła też Mission Viejo i Simi Valley w przedmiejskiej południowej Kalifornii, Indianapolis, Salt Lake City, Albuquerque, Oregon, Minnesotę, Oklahomę i Alabamę. Na każdy tysiąc umierających w danym roku przypadały kolejne tysiące uzależnionych.
Opiatowe tabletki przeciwbólowe okazały się nośnikiem, za pomocą którego heroina trafiła do głównego nurtu życia społecznego. Wśród uzależnionych pojawili się futboliści i cheerleaderki, a sam futbol okazał się niemal pewną drogą do uzależnienia od opiatów. Wracający z Afganistanu ranni żołnierze brali tabletki garściami i marli już w domu. Młodzież nadużywała ich na uczelniach i tam też umierała. Część uzależnionych pochodziła z wiejskich zakątków regionu appalaskiego, jednak większość należała do amerykańskiej klasy średniej. Mieszkali w domach z zadbanymi podjazdami, mieli nowe samochody, a w okolicznych centrach handlowych był Starbucks, Home Depot, CVS i Applebee’s. Znajdowały się wśród nich córki pastorów, synowie gliniarzy i lekarzy, dzieci przedsiębiorców, nauczycieli, właścicieli firm i bankierów.
Niemal wszyscy byli biali.
Dzieci najbardziej uprzywilejowanej grupy społecznej w najbogatszym kraju w historii świata uzależniały się i umierały na skalę niemal epidemiczną od środków, które przede wszystkim miały służyć uśmierzaniu bólu. „Jakiego bólu?”, zapytał retorycznie gliniarz z Karoliny Północnej, gdy pewnego wieczora krążyłem z nim po bogatych okolicach na południe od Charlotte, gdzie aresztował dzieciaki za posiadanie prochów i heroiny.
Wskaźnik przestępczości był rekordowo niski, a liczba zgonów spowodowanych przedawkowaniem środków odurzających biła kolejne rekordy. Pozornie szczęśliwa fasada przesłaniała zatrważającą rzeczywistość.
Pochłonęła mnie ta historia. Dotyczyła Stanów Zjednoczonych i Meksyku, uzależnienia i marketingu, bogactwa i ubóstwa, szczęścia i dróg do jego osiągnięcia. Postrzegałem ją jako opowieść uplecioną z wątków pochodzących właściwie zewsząd. Poprowadziła mnie ona też przez historię naszego stosunku do bólu i przeprowadzonej na tym tle rewolucji w amerykańskiej medycynie. Śledzenie jej zawiodło mnie do meksykańskiego miasteczka plantatorów trzciny cukrowej w Nayaricie i podobnej wielkości miasta w pasie rdzy w południowym Ohio. Powiodła mnie ona przez appalaskie Kentucky i bogate przedmieścia miast, które najbardziej skorzystały na epoce nadwyżek z końca lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Starając się podążać za poszczególnymi wątkami, rozmawiałem z gliniarzami i ćpunami, profesorami i lekarzami, pielęgniarkami z publicznej służby zdrowia i aptekarzami.
Spotykałem się też z rodzicami.
W Nowy Rok 2013 byłem w Covington w stanie Kentucky, gdzie zaczynałem zakrojone już na pełną skalę przygotowania do napisania tej książki. Jedynym otwartym lokalem, w którym mogłem zjeść lunch, była Herb and Thelma’s Tavern – przytulna, zaciemniona knajpka, gdzie można było zamówić sobie chili. W środku było kilkunastu członków rodziny obchodzącej urodziny dziewczynki. Usiadłem w kącie, jedząc i pisząc przez jakąś godzinę w poświacie telewizora nadającego relację z uniwersyteckich rozgrywek futbolowych i zawieszonego na ścianie neonu reklamującego bawarskie piwo.
Wstałem, żeby wyjść, gdy na widok mojej bluzy z napisem Berkeley jedna ze starszych pań zapytała: „Nie jesteś stąd, prawda?”.
Odpowiedziałem jej, że jestem z Kalifornii. Spytała więc, co robię tak daleko od domu. Powiedziałem, że zaczynam gromadzić materiały do książki o heroinie i nadużywaniu tabletek wydawanych na receptę.
Impreza zamarła i w tawernie zapanowała cisza.
– No dobrze, podsuń się tu z krzesłem – powiedziała po krótkiej pauzie. – Mam ci coś do powiedzenia.
Nazywała się Carol Wagner. Zaczęła opowiadać o swoim przystojnym, mającym wyższe wykształcenie synu Chadzie, któremu przepisywano OxyContin na ból wywołany zespołem cieśni kanału nadgarstka. Wpadł w uzależnienie, z którego nigdy nie wyszedł. Stracił dom i rodzinę, a pięć lat później zmarł wskutek przedawkowania heroiny w ośrodku resocjalizacji w Cincinnati. Synowa Carol miała bratanka, którego także zabiła heroina.
– Nie potępiam już narkomanów – powiedziała Carol. – Nie potępiam już też prostytutek.
Opuściłem Herb and Thelma’s i jechałem ulicami, zaskoczony tym, że przypadkowe spotkanie w sercu Ameryki może przynieść opowieść o tak osobistym doświadczeniu związanym z heroiną.
Później spotykałem innych rodziców, których dzieci wciąż żyły, choć przeobraziły się w kłamiących i kradnących niewolników niewidzialnej molekuły. Oni sami zaś każdej nocy bali się telefonu, że w ubikacji McDonalda znaleziono zwłoki ich dziecka. Plajtowali, płacąc za odwyki, i odbierali wezwania z więzienia. Przenosili się tam, gdzie nikt nie wiedział o wstydzie, jaki ich spotkał. Modlili się, żeby ich dziecko z powrotem stało się takim, jakim je niegdyś znali. Niektórzy myśleli o samobójstwie. Cierpieli na silną nerwicę i byli zupełnie nieprzygotowani na nagły koszmar związany z nadużywaniem opiatów, który sponiewierał i zniszczył ich życie.
Wśród nich byli Paul i Ellen Schoonoverowie. Poznałem ich – udręczonych i oszołomionych – rok po śmierci Matta.
– W kółko próbowałem dociec, co się stało. Dlaczego nasze życie legło w gruzach – mówił mi Paul, gdy po raz pierwszy spotkaliśmy się w jego firmie ubezpieczeniowej w Columbus. – Jak to wszystko mogło się wydarzyć?
Oto jak.Enrique
Yuma, Arizona
Gorącego letniego dnia 1999 roku młody Meksykanin z krótko ostrzyżonymi włosami, w nowych butach, czystej kremowej koszuli z wyłogami kołnierzyka przypinanymi na dwa guziki oraz wyprasowanych beżowych spodniach przekroczył granicę na podstawie sfałszowanego amerykańskiego prawa jazdy i na piechotę wkroczył do stanu Arizona.
Następnie złapał taksówkę i pojechał na międzynarodowy port lotniczy w Yumie, skąd zamierzał polecieć do Phoenix.
Na samym lotnisku czekało na samolot kilkunastu innych Meksykanów. Niscy i o ciemnej karnacji, mieli na sobie zakurzone czapki bejsbolowe, dżinsy i wypłowiałe podkoszulki. Na widok ich ogorzałych twarzy pomyślał, że pewnie mają pokryte odciskami i zrogowaciałe dłonie. Wziął ich za nielegalnych imigrantów, być może robotników budowlanych dumnych z tego, że nie boją się ciężkiej pracy, choć to było właściwie wszystko, co mogli zaoferować.
Czasami przedstawiał się jako Enrique. Był wysoki, przystojny i miał jasną skórę. Nabyte jeszcze w dzieciństwie odciski na dłoniach zdążyły już zmięknąć. Wychował się w ruderze na obrzeżach leżącej o piętnaście godzin jazdy samochodem na południe od Arizony wsi w meksykańskim stanie Nayarit. Jego ojciec uprawiał trzcinę cukrową. Od trzciny zależała też cała wioska, która przez to nie mogła się wydobyć z biedy, a życie w niej było podłe i pełne przemocy. Rodzinę Enrique poróżnił spór, który rozgorzał, nim jeszcze się urodził. Nie wiedział, co było jego przyczyną, niemniej obie strony nie potrafiły się pogodzić.
Jemu samemu udało się stamtąd wyrwać. Prowadził własny interes, z pracownikami i związanymi z tym kosztami. Dzięki temu mógł sobie kupić pierwszą w życiu parę pięćsetjedynek Levi’sa i ostrzyc się u fryzjera. Fałszywe amerykańskie dokumenty pozwalały mu przekraczać granicę pod nie swoim nazwiskiem, ot, Alejandro Jakiśtam.
Niemniej nie miał trudności z utożsamieniem się z tymi przypadkowo spotkanymi na lotnisku mężczyznami.
W oczekiwaniu na swój samolot przyglądał się urzędnikowi imigracyjnemu, który również ich dostrzegł, podobnie jak on oszacował, a następnie poprosił o dokumenty. Przez chwilę rozmawiali ze sobą, choć nie słyszał o czym. Ostatecznie wyszło na to, że nie mieli się czym wylegitymować. Na oczach innych pasażerów urzędnik odprowadził mężczyzn gęsiego, najpewniej po to, by ich deportować, pomyślał Enrique.
Dzieciństwo i młodość spędzone w ubogiej meksykańskiej wiosce uczuliły go na panującą na świecie niesprawiedliwość. Pracujący ciężko i uczciwie zostawali w tyle. Tylko ci, którzy mieli pieniądze i władzę, mogli wymóc właściwe traktowanie. Ta obserwacja, której słuszności dowodziło całe jego dotychczasowe życie, pozwalała mu zracjonalizować własne czyny. Jednak od czasu do czasu znienacka dopadały go wątpliwości natury moralnej. Powtarzał innym, że przecież nie było mu pisane zostać handlarzem heroiną, i nawet wierzył w to, co mówił, choć w rzeczywistości był jednym z nich. Widoki takie jak ten na lotnisku tylko utwierdzały go w przekonaniu, że robi to, co musi, by przetrwać. To nie on ustalał reguły.
Mimo to, gdy urzędnik prowadził przed nim mężczyzn, pomyślał sobie: „Jestem najpaskudniejszy z nich wszystkich, a jednak nie pytają mnie o nic. Gdybym przyjechał tu pracować derecho – uczciwie – też zostałbym źle potraktowany”.
Chwilę później wsiadł na pokład samolotu do Phoenix, skąd po wylądowaniu ruszył dalej do Santa Fe w stanie Nowy Meksyk.List doktora Jicka
Boston, Massachusetts
Dwadzieścia lat wcześniej, w 1979 roku, doktor na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Bostońskiego Hershel Jick, zasiadłszy w swym biurze, rozważał kwestię tego, jak często przebywający w szpitalu pacjenci, którym podawano bazujące na narkotykach środki przeciwbólowe, uzależniali się od nich.
Po latach nie pamiętał, dlaczego to pytanie zaczęło go nurtować.
– Chyba był to jakiś artykuł w gazecie – wspominał.
Hershel Jick miał szczególne możliwości pozyskiwania informacji na interesujący go temat, gdyż to on stworzył uniwersytecką bazę danych, która zawierała karty szpitalne pacjentów. Dzięki tej bazie można było śledzić skutki podania podczas hospitalizacji wszelkiego rodzaju leków, a jej początek sięgał wybuchłego w 1960 roku skandalu związanego z talidomidem, kiedy matki zażywające ten lek rodziły dzieci z deformacjami. Ryzyko związane z jego stosowaniem lekarze odkryli na podstawie niepotwierdzonych danych. Na początku lat sześćdziesiątych poproszono więc doktora Jicka o rozpoczęcie prac nad stworzeniem bazy danych dotyczących wykorzystywanych w szpitalach leków i ich oddziaływania.
Baza ta rozrastała się wraz z coraz szerszym zastosowaniem komputerów. Dziś Boston Collaborative Drug Surveillance Program (Bostoński Kolaboratywny Program Nadzoru nad Lekami), jak obecnie się nazywa, zawiera miliony kart szpitalnych zgromadzonych w czterech bazach danych. Niemniej już pod koniec lat siedemdziesiątych zgromadzono imponującą ilość informacji pochodzących z kart trzystu tysięcy pacjentów, w tym szczegółowe rozpiski podawanych podczas hospitalizacji leków. Doktor Jick lubił zaspokajać swoją ciekawość poprzez zaglądanie do nich. Kilka lat później wyzna, że „nawet nie potrafił włączyć komputera”. Miał jednak wyczucie i zatrudnił bystrego komputerowca, który zajął się informatyczną stroną zagadnienia, a on sam często zwracał się do niego o pomoc w interesujących go kwestiach.
Tym razem doktor Jick poprosił o zawarte w bazie dane dotyczące liczby pacjentów, którzy uzależnili się po przepisaniu im opartych na narkotykach środków przeciwbólowych. Niedługo później miał w ręku potrzebne mu informacje. Uznając, że mogłyby zainteresować innych, napisał odręcznie krótką notkę opisującą wyniki poszukiwań, którą następnie dał sekretarce do przepisania na maszynie. Jej treść brzmiała z grubsza następująco – spośród prawie dwunastu tysięcy pacjentów, którym podczas pobytu w szpitalu przed 1979 rokiem podano opiaty i których karty szpitalne znalazły się w bostońskiej bazie danych, tylko cztery osoby padły ofiarą uzależnienia. Nie było informacji o tym, jak często, jak długo lub w jakich dawkach podawano tym pacjentom opiaty, ani o tym, na jakie choroby je przepisano. Notatka zawierała tylko i wyłącznie dane liczbowe, nie było w niej żadnych wniosków.
– To było tyle, nic więcej – powiedział później doktor Jick.
Studentka ostatniego roku Jane Porter pomogła w obliczeniach, ale po latach doktor Jick nie pamiętał już, w jaki sposób. Zgodnie z przyjętą normą w pracach poświęconych badaniom medycznym to ją podano jako autorkę, choć Jick twierdzi, że to on rzecz napisał. Sekretarka włożyła do koperty list i wysłała go do prestiżowego czasopisma „New England Journal of Medicine”, który w numerze z 10 stycznia 1980 roku opublikował notkę doktora Jicka na stronie 123 pośród mnóstwa innych listów nadesłanych przez naukowców i lekarzy z całego kraju. Zatytułowana była Rzadkie przypadki uzależnień u pacjentów, którym podawano narkotyki.
Następnie Hershel Jick włożył notkę do teczki i nie poświęcał jej już później większej uwagi. Opublikował wiele artykułów – w tym ponad dwadzieścia w samym tylko NEJM. Jane Porter zakończyła współpracę ze szpitalem i doktor Jick stracił z nią kontakt.WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75
[email protected], [email protected],
[email protected], [email protected], [email protected]
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
[email protected]
Sekretarz redakcji: [email protected]
Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel./fax +48 22 621 10 48
[email protected], [email protected],
[email protected], [email protected],
[email protected]
Dział marketingu: [email protected]
Dział sprzedaży: [email protected],
[email protected], [email protected]
Audiobooki i e-booki: [email protected]
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, [email protected]
Wołowiec 2018
Wydanie I