- W empik go
Droga do nieśmiertelności. Felietony medyczne - ebook
Droga do nieśmiertelności. Felietony medyczne - ebook
Jak będzie wyglądał świat, z którego wyeliminujemy ból fizyczny? Czy tradycyjne szpitale znikną? Czy zawód lekarza stanie się równie archaiczny, jak bednarza czy kołodzieja? Prezentowany wybór esejów i artykułów Jana Niżnikiewicza przedstawia obszerny przegląd koncepcji, teorii i metod leczenia stosowanych na przestrzeni tysiącleci rozwoju nauk medycznych na całym świecie. Autor, praktykujący lekarz i specjalista w zakresie neurologii, z ciekawością i krytycznym dystansem właściwym naukowcom prowadzi czytelników przez kręte drogi medycyny od starożytności po czasy współczesne. Fascynujący wykład w sposób systematyczny prowadzi do rozważań nad przyszłością ludzkości w kontekście rozwoju nowych technologii i widma nanorewolucji. Czy powinniśmy się bać medycyny przyszłości?
Zalew medialnych wiadomości mówiących o zdobyczach lub triumfach medycyny sprawia wrażenie, że oto my, ludzie, stoimy u progu nieśmiertelności, a choroby i cierpienia znajdą się niebawem na śmietniku historii. Nieustannie, wbrew prawom biologii, podnosi się kult młodego, sprężystego ciała, tężyzny fizycznej i sprawności seksualnej, wmawiając ludziom, że jeśli tylko zastosują się do coraz to nowszych, szeroko reklamowanych przez internet i media zaleceń i przepisów, będą żyli nieskończenie długo.
Tymczasem rzeczywistość mimo wysiłków mediów i koncernów reklamowych wcale nie przedstawia się różowo. Wręcz przeciwnie. W wielu przypadkach napawa przerażeniem. Zasadniczą tego przyczyną jest poszerzanie się rozziewu między postępem technik medycznych a prawdziwymi zdobyczami farmakologii. Dlaczego?
Jan Niżnikiewicz - doktor medycyny, specjalista neurolog, pracownik naukowy Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Laureat nagród literackich m.in. Pomorskiej Nagrody Artystycznej "Gryf Pomorski" w 2017 roku, najważniejszego wyróżnienia w województwie dla twórców kultury oraz Medalu Prezydenta Miasta Gdańska.
Do tej pory wydał osiem książek, w tym cztery powieści: Krzyż Nilu, 1997; Kod Lucyfera, 2004; Zakazana historia bogów i ludzi, 2013 oraz Oczy bestii, 2018.
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-379-8 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O sławie lekarzy babilońskich. Czego dowiadujemy się z Kodeksu Hammurabiego?
W dolinie Eufratu i Tygrysu powstała jedna z dwóch najstarszych cywilizacji medycznych. Do naszych czasów pozostały gliniane tabliczki pochodzące z okresu ok. 2200 lat p.n.e. zawierające racjonalne zapisy lekarskie. Dzięki nim wiemy, że już wówczas znano działanie lecznicze ponad dwustu roślin, z których wykonywano leki w różnych postaciach. Wśród nich były wodne ekstrakty tak podstawowych elementów medykamentów, jak pochodne maku czy wilczej jagody. Oznacza to, że arsenał sumeryjskich metod terapeutycznych zawierał środki przeciwbólowe i rozkurczowe. Leki podawano w postaci mikstur, piguł, czopków i aplikowano je zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie. W otwory ciała wdmuchiwano proszki, stosowano powszechnie inhalacje, wykadzania, masaże i przeczyszczenia. Oliwa była balsamem stosowanym na otwarte rany, prawdopodobnie po to, by przeciwdziałać przyleganiu odzieży.
Z biblioteki króla Assurbanipala pochodzi 600 tabliczek zapisanych pismem klinowym, na których przedstawiano dokładne opisy leczenia. Stosowano je wymiennie z szerokim arsenałem praktyk magicznych. Do naszych czasów zachowały się taryfikatory opłat za leczenie, z których wynika, że klasy biedne stosowały metody najtańsze i najbardziej sprawdzone. Bogatsi mieli do dyspozycji wiele obrzędów i rytuałów medycznych służących przywracaniu utraconego zdrowia. Szczególnie pomocne w jego odzyskaniu lub niedopuszczeniu do jego utraty były amulety wykonane ze szlachetnych kruszców i kamieni jubilerskich. Na podstawie zachowanych źródeł można przyjąć, że większość lekarzy stosowała metody skuteczne w praktyce, gdyż w pierwszym tysiącleciu przed naszą erą w posiadaniu lekarzy babilońskich znajdowało się już kompendium chorób, którego autorami byli bogowie Anu i Ea. Wśród zapisów mieściły się wzmianki, aby nie prowadzić kosztownego leczenia w przypadkach uznanych za beznadziejne. Spisano tam również zarówno wykazy leków, jak i dozwolonych zabiegów chirurgicznych. Niestety nie odkryto żadnych tabliczek dotyczących technik stosowanych przy operacjach. Tylko pochodzący z XVIII w. p.n.e. Kodeks Hammurabiego zawiera wzmiankę na temat najstarszej spośród znanych operacji, najstarszej i jakże trudnej – usuwania zaćmy ocznej. Zmętniałą soczewkę – jak wynika z opisu – usuwano za pomocą igły z brązu, przesuwając ją w brzeżną część pola widzenia.
Umiano też leczyć złamania i zwichnięcia, jak również opatrywać i zszywać różnorakie rany, a nawet dokonywać cewnikowań pęcherza moczowego. Z arsenału narzędzi zachowało się niewiele. Znano między innymi noże, piły i trepany.
W praktyce medycznej stosunki wzajemnych zobowiązań regulowały dokładnie definiowane prawa. Kodeks Hammurabiego wśród dwustu osiemdziesięciu dwóch ustaw aż dziesięć zdań poświęca opłatom należnym lekarzom, jak też karom, jakie mogą na nich spaść w wyniku niepowodzeń w terapii. Znajduje się tam na przykład dość odstręczający opis obcięcia obu rąk za źle przeprowadzoną operację. Jednakże wirtuozi w zawodzie mogli liczyć na sowite wynagrodzenie, na przykład dziesięciu szekli srebra za wyleczenie z ciężkiej rany lub usunięcie zaćmy ocznej.
Mimo że oszacowanie gratyfikacji świadczonych lekarzom przez mniej lub bardziej wdzięcznych pacjentów jest trudne, to we wspomnianym kodeksie jest wzmianka o opłacie pięciu szekli srebra rocznie za mieszkanie średniej klasy. Może to świadczyć o tym, że status lekarza był pod względem materialnym bardzo wysoki. Medycy sumeryjscy wykonywali czynności w sposób licencjonowany przez władze, które wydawały im stosowne certyfikaty. Posługiwali się imiennymi pieczątkami, których odciski znaleziono na tabliczkach z receptami na leki.
Z licznie zachowanych pism dworskich wynika, że sława lekarzy babilońskich niosła się na cały świat. Wasale, mocarstwa, sąsiedzi słali listy do panujących w Babilonii królów, prosząc o przysłanie uczonych medyków, którzy następnie rozprzestrzenili po sąsiadujących terytoriach metody empirycznej medycyny opartej na doświadczeniu zawodowym i praktyce. Wśród zachowanych obserwacji diagnostycznych wiele opisanych jest w sposób równie dokładny i lapidarny co w obecnie stosowanych podręcznikach dla studentów. Po prostu zarówno wówczas, jak i teraz symptomatologia chorób nie ulegała większym zmianom. Różnica dotyczy metod diagnostyki i leczenia, ale od czegoś należało zacząć, i początek zapewne miał miejsce właśnie w Sumerze.
Kryteria funkcjonowania nauki w medycynie. Prawa do własności intelektualnej zarzewiem konfliktu moralnego!
Z pozoru wydaje się, że poniższy spis zawiera same truizmy i wymaga udzielenia odpowiedzi wyłącznie twierdzących. A więc czy słusznym jest, aby:
- odkrywcy nowych technologii medycznych mieli do nich nieograniczone prawa?
- badacze pracujący latami nad skomplikowanymi zagadnieniami, na przykład dotyczącymi informacji genowej, mieli nieskrępowane możliwości patentowania swoich odkryć?
- firmy farmaceutyczne, które częstokroć wyłożyły gigantyczne kwoty na badania i syntezy, miały monopol na zawiadywanie rezultatami swoich odkryć?
- za pomocą obowiązujących przepisów prawa wyniki badań naukowych były nadal chronione przed konkurencją ze strony innych uczonych?
- odkrycia służące powszechnemu dobru – na przykład szczepionki, leki, metody – były wyłączną własnością instytucji lub osób?
- zdobycze biotechnologii i farmacji podlegały analogicznej ochronie prawnej, jak na przykład inne wynalazki czy muzyka lub dzieła autorskie?
Pytania te – oczywiście niewyczerpujące zagadnienia – są aktualnie przedmiotem ostrego sporu intelektualnego. Występuje w nim z jednej strony potężne lobby przemysłowe, w którym wyniki zatrudnionych przez ten aparat mózgów łączą się z niebywale silnym wsparciem finansowym instytucji. Z drugiej zaś strony stoi… ludzkość. Walka dotyczy więc zarówno dostępu do naukowych programów komputerowych, jak i do zastrzeżonych licznymi patentami na przykład sekwencji ludzkich genów, częstokroć odpowiedzialnych za najgroźniejsze znane człowiekowi choroby.
Brak wyobraźni przed kilkoma laty spowodował, że prawodawcy z początku wyrazili nieograniczoną zgodę na ochronę wartości intelektualnej. Jednakże nie przewidzieli, że postęp nauki i nowe technologie spowodują, że w chwili obecnej niemal 20 proc. wszystkich ludzkich genów, w tym też wybrane fragmenty DNA, zostanie opatentowanych. Dzięki tego typu zabiegom są one niedostępne dla konkurencji i celowo zhermetyzowane dla wąskiej grupy interesów, co powoduje, że w efekcie tego typu izolacja staje się społecznie szkodliwa.
Oczywiście wielki biznes, chroniąc poniesione nakłady i rządząc się surowymi regułami rynku, opowiada się jednoznacznie za reżimową ochroną patentową i sankcjami za wszelkie próby przejścia czy zawłaszczenia uzyskanego monopolu.
Przeciwne takiej formie ochrony własności intelektualnej są środowiska akademickie, słusznie głoszące tezę, że wszelkiego typu algorytmy i teorie naukowe nie mogą być patentowane, gdyż postępowanie takie tłumi innowacyjność, krępuje swobodny tok wymiany myśli, a w konsekwencji podważa podstawowe kryteria funkcjonowania nauki.
Problem nabrzmiewa z dnia na dzień, szczególnie w obliczu nadciągania takich fal strachu jak groźba epidemii AIDS, SARS czy ostatnio tzw. ptasiej grypy, kiedy to mówi się, nie bez racji, o istnieniu leków i szczepionek oraz technologii przeciwdziałających rozwojowi objawów choroby, na razie szczelnie zamkniętych w sejfach korporacji międzynarodowych, specjalistycznych koncernów i tajemniczych holdingów, czyli instytucji od dawna będących na celowniku alterglobalistów.
Niestety po racjonalnej, „społecznej” stronie zagadnienia siły nie są równe, a wszelkie próby rozwiązania kryzysu przez rządy objawiają się ich nagłą i całkowitą głuchotą. Problem wraca czkawką co jakiś czas, kotłując się bezwładnie między bezradnymi odbiorcami, którymi jesteśmy my, zwykli ludzie, naiwni podatnicy, a światem biznesu, w którym bogiem naczelnym jest zysk.
Pytanie jest więc takie: kto ów problem czy konflikt powinien rozwiązać? I w ogóle czy my, cywilizacja XXI wieku, opracowaliśmy jakiekolwiek zręby instytucji wyższego rzędu mającej moc i prawo tego typu zadania rozwiązać?
Wielka klęska homeopatii!
W końcu nadeszło to, co nadejść musiało. Od ponad dwustu lat na temat homeopatii toczyły się zażarte spory między racjonalistami a zwolennikami wiary w cuda. Zasada działania homeopatii opierała się na twierdzeniach popartych wyłącznie autoobserwacjami osób, które w żaden sposób nie mogły znaleźć satysfakcji zawodowej albo popularności w zawodzie lekarskim. I tak w XVIII wieku lekarz S. Hahnemann wpadł na pomysł, aby „podobne leczyć podobnym”. Środek leczniczy powinien być zewnętrznie podobny do chorego narządu. I tak nasiona orzecha włoskiego miały być skuteczne przy leczeniu chorób mózgu, fasola – w terapii schorzeń nerek. W miarę upływu czasu znajdowano „leki” lub „specyfiki” powodujące objawy podobne do występujących przy konkretnych schorzeniach. A więc do leczenia biegunek stosowano preparaty biegunkotwórcze, do przeciwdziałania zaparciom – środki je wywołujące i tak dalej. W początkach ubiegłego stulecia homeopatia znała setki – nazwijmy je umownie – leków sporządzonych na bazie trucizn, jadów, metali, sproszkowanych narządów i roślin lub rozmaitych związków chemicznych.
Problem był taki: jak dokonać przemiany tych biologicznie wielce aktywnych substancji w środek homeopatyczny o działaniu bezpiecznym i równocześnie leczniczym? Sposób oczywiście się znalazł, i co tu ukrywać, był równie sprytny co marketingowo trafiający do pacjentów. Cudownej przemiany dokonywano w sposób następujący. Lek rozpuszczano w stężeniu 1:10 w dowolnym rozpuszczalniku, najczęściej spirytusie lub wodzie. Potem z roztworu pobierano 1 mililitr treści i mocno wstrząsając, rozpuszczano w kolejnym litrze. Proces powtarzano wielokrotnie dopóty, dopóki w roztworze końcowym nie można było znaleźć nawet jednej molekuły związku pierwotnie rozpuszczonego. Co w takim razie w homeopatii leczy? A więc co jest tym „duchem leku” lub też jego „odciskiem” w rozpuszczalniku? W 1988 roku niejaki J. Benveniste dowodził absurdalnej tezy, że woda zapamiętuje właściwości fizykochemiczne substancji w niej zawartej! Było to równie prawdopodobne jak to, że woda w basenie lub wannie zapamiętuje kształt osób w nich się kąpiących. Oczywiście „badań” Benveniste’a nikomu na świecie nie udało się powtórzyć, ale całkiem pokaźne rzesze ignorantów po dziś dzień kupują „energetyzowaną” wodę o cudownych właściwościach. Po prostu czystą kranówkę.
Potężne lobby inwestujące w leki homeopatyczne okazało się do tego stopnia silne, że Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) uznała ten rodzaj terapii za holistyczną, a więc uwzględniającą wszystkie fizyczne i psychiczne aspekty choroby, co dowodzi albo ignorancji, albo totalnej niewiedzy i pogardy dla nauki bądź propagowania metod alternatywnych w medycynie!
Przełamywanie okopów głupoty ma w naukach lekarskich tradycje wielusetletnie. Przecież przez TRZY stulecia „skutecznie” leczono „wszystkie” choroby ciała i umysłu kałem much, nietoperzy, nosorożców i słoni. Jeszcze dłużej w średniowieczu stosowano mumio będące sproszkowanym pyłem pochodzącym ze zmielonych zawartości sarkofagów zmarłych Egipcjan. W XX wieku była moda na leczenie moczem ludzi i zwierząt, aby nie wspominać o preparacie Tołpy sporządzonym z bagiennego torfu. Wszystkie tego typu specyfiki po pewnym okresie triumfu nieodwołalnie trafiały na śmietnik historii.
Ostatnio – na szczęście z zachowaniem wszystkich zasad obowiązujących współczesną naukę – za homeopatię zabrało się kolegium lekarzy inspirowane przez wielce szacowny brytyjski tygodnik „Lancet”. Autorzy raportu po przeprowadzeniu stosownych badań stwierdzili, że żadne leki homeopatyczne nie mają żadnej siły leczniczej i działają w sposób analogiczny do placebo. Uzyskany w niektórych przypadkach efekt terapeutyczny był spowodowany siłami sugestii, a nie działaniem substancji biologicznie aktywnej. Naukowców poparło BBC, które w autorskim programie rozgłośni przeprowadziło serię własnych eksperymentów, wykazując, iż leki homeopatycznie nie mają żadnej wartości. Na tej podstawie ogłoszono pogląd, że działanie tego typu środków jest oparte na mechanizmach czystej wiary, popartej sugestiami terapeutów, którzy z metod homeopatycznych uczynili sposób na życie i na czerpanie profitów finansowych.
Potęga podświadomości
W ostatnich latach furorę na świecie zrobiła książka J. Murphy’ego pod tytułem Potęga podświadomości. Książka okazała się bestsellerem i została przetłumaczona na wiele języków. Zainteresowanie nią tłumaczy obrany przez autora temat, jakim jest metoda samoleczenia. A więc usuwanie różnego typu problemów umysłu i ciała za pomocą własnych, wewnętrznych sił, bez konieczności angażowania lekarzy i leków.
Autor – doktor religioznawstwa, prawa i filozofii – a więc nielekarz – uważa, że w ustroju każdego człowieka istnieje nieskończona moc uzdrowicielska. Wystarczy tylko poznać odpowiednie uzasadnienie i techniki, aby siły te uwolnić i doprowadzić za ich pomocą ciało i umysł do oczekiwanego stanu, między innymi do wyleczenia. Miejscem, w którym ta moc się gromadzi, jest podświadomość.
Kluczem do zrozumienia funkcjonowania naszego organizmu jest wzajemnie uzupełniający się dualistyczny układ. Tworzą go: świadomość racjonalizująca otaczającą nas rzeczywistość za pomocą zmysłów oraz podświadomość, która jest wewnętrznym odbiorcą myśli, uczuć, poczucia siły, miłości, piękna oraz stanów przeciwnych.
To właśnie podświadomość ma mieć przedziwną moc uzdrawiającą ciało i duszę. Uwidocznienie jej działania odbywa się według uniwersalistycznych prawd wiary. Innymi słowy, jeśli chcemy, aby podświadomość zaczęła wypełniać ozdrowieńcze zadania przewidziane przez Naturę, należy najpierw uwierzyć w jej obecność, potem ją zauważyć, a w końcu z nią rozmawiać. W jaki sposób należy to zrobić? Powinniśmy natchnąć naszą podświadomość myślami o dobrym zdrowiu, szczęściu, słusznym postępowaniu, dobrej woli czy osiąganiu dobrobytu. Po prostu należy o wszystkich swoich problemach myśleć pozytywnie – i tu uwaga – z pełnym wewnętrznym przekonaniem o możliwości ziszczenia własnych planów. Podświadomość – w odróżnieniu od świadomości – nie recenzuje niczego, nie racjonalizuje, nie dokonuje żadnych wyborów, nie ocenia. Jest siłą twórczą, która w taki sam sposób będzie spełniała polecenia głęboko kreatywne (a więc: zwyciężę, pokonam, zdam, zdobędę, osiągnę, wykonam, wyzdrowieję), co głęboko destruktywne (przegram, nie zdam, nie osiągnę, nie zdobędę, nie zdążę, nie wyzdrowieję). Podświadomość realizuje w praktyce do końca wszystkie zadania, które świadomy umysł jej poleca.
W związku z tym ludzie myślący pozytywnie stwarzają sami sobie świat życzliwy, przychylny, radosny, zdrowy. Odwrotnie jest u osób z psychiką nałogowych zamartwiaczy i urodzonych pesymistów, którzy praktycznie do końca życia nie wychodzą z zaklętego kręgu przeżyć depresyjnych, smutnych, chorych. Z tych względów mają stałe poczucie przygnębienia, osamotnienia, izolacji oraz są przekonane o zmarnowanym życiu.
Zdaniem autora książki podświadomość – może z racji przekazu genetycznego – ma w sobie dobre patenty na rozwiązanie każdego zadania, tylko należy ją o to poprosić lub wręcz nakazać jej rozwiązać dręczący nas problem! Ma również właściwość kształtowania umysłu i usuwania niedomagań ciała. Potrafi w takim samym stopniu rozwijać, co niszczyć posiadane umiejętności i zdolności. W związku z tym każdy, kto ufnie przystępuje do rozwiązania jakiegokolwiek problemu, niezależnie od tego, jak by był skomplikowany i trudny do realizacji, daje podświadomości impuls nakazujący dalszą jego kreację i kontynuację zadania, a więc wykonanie następnego etapu pracy, ciągu badawczego lub odkrycia, napisanie kolejnego rozdziału książki, realizację wynalazku itp. Siła wiary we własne możliwości może otworzyć każde drzwi, tak do spełnienia zamiarów umysłu, jak i rozwiązania problemów cielesnych. Z tą różnicą, że podświadomość bez wyjątku wykonuje wszelkie decyzje i polecenia, jakie dała jej do rozwiązania świadomość! Na tak prostej zasadzie należy w sprawach trudnych zaapelować do siebie o uruchomienie myślenia pozytywnego i równocześnie zdecydowanie niszczyć wszelkie zawirowania umysłu, które prowadzą do negowania własnych możliwości, zdolności i talentów. Od ciebie samego zależy, co wybierzesz: życzliwość, uczynność, pogodę, pomyślność, zdrowie, dostatek – czy ich przeciwieństwo.
W realizacji każdego z tych wariantów – zarówno pozytywnego, jak i negatywnego – podświadomość nie tylko pomoże, ale też podsunie dobrą radę lub rzetelny sposób, w jaki możesz swoje zamiary zrealizować.
Recenzując tę książkę, widzę w niej same pozytywy, bo w zamierzeniu odwołuje się ona do uruchamiania sił dobra widzianych w ogólnym znaczeniu.
Myślę, że Joseph Murphy językiem zarówno pojęć nowoczesnych, jak i klasycznych przekazuje nam, ludziom XXI wieku, idee znane od dawna mistykom, filozofom, teozofom i joginom, którzy od zarania dziejów wierzyli w nadrzędną moc i władanie umysłu nad ciałem.
Matematyczność systemów przekazu
Niecierpliwy umysł człowieka od zarania cywilizacji stara się wydzielić z chaosu różne oblicza prawdy. Na drodze takich poszukiwań wielokrotnie błądzono, odkrywano ślepe zaułki i drogi wiodące donikąd.
Wiek XX jawi się jako pierwszy, w którym zastosowanie aparatu matematycznego do interpretacji badań we wszystkich dziedzinach nauki objawiło swą nieodzowność. Fakt ten wynikał z licznych spostrzeżeń, a przede wszystkim z oczywistej konstatacji, iż wszystkie otaczające nas zjawiska przyrody wykazują głęboką skłonność do poddawania się badaniom zmatematyzowanym. Z takich oto względów era elektroniki i triumfu komputerów zawdzięcza swoje powstanie zastosowaniu układu zero-jedynkowego, a więc wykorzystaniu „mocy”, jakie niosą ze sobą liczby pierwsze. O takiej możliwości wspominał Pitagoras, do takiej „świętości” modlili się członkowie jego Akademii.
Wielu uczonych od dawna zastanawiało się, czy zgodność przyrody z matematyką jest koniecznym warunkiem istnienia. Ta zgodność jest do tego stopnia zauważalna, że można zakładać, iż w umyśle człowieka znajdują się niezweryfikowane dotąd przez naukę obiekty matematyczne, będące darem otrzymanym w spadku od przodków. Innymi słowy, uporządkowanie logiczne otaczającego nas świata, wykazującego skłonność do poddawania się prawom matematyki i fizyki, zawdzięczamy przekazom umysłów naszych antenatów, którzy szukali prawdy w otaczających realiach.
Odkrycia zmierzające do zrozumienia rzeczywistości rozpoczęły się na niezapisanej jeszcze pierwotnej tablicy ludzkiego umysłu (tabula rasa), na której rzesze mądrych ludzi, w miarę upływających stuleci, zapisywały własne tłumaczenia zjawisk zachodzących w różnych obszarach przyrody i intelektu.
My – ludzie współcześni – otrzymaliśmy od nich swoisty posag czy wyposażenie, będące wynikiem wcześniejszych cywilizacyjnych przemian ewolucyjnych rozpoczętych za czasów naszych praprzodków, kilkadziesiąt, a może kilkaset tysięcy lat temu. Bez ryzyka większego błędu można przyjąć, że umysł człowieka stanowi wyspecjalizowane narzędzie, którego działanie trwa nieustannie, choć prapoczątek tej czynności ginie w mrokach dziejów. Niestety nie potrafimy przewidzieć kierunków tego działania ani skutków, jakie mogą się z nim wiązać, skutków nie tylko dla naszej rasy, ale również planety. Wystarczy chwilę zadumać się nad wynaturzeniami i dobrodziejstwami, jakie ze sobą przyniósł rozwój fizyki i chemii XX wieku.
Mimo namacalnych osiągnięć, jakich naszej cywilizacji przysporzył rozwój człowieczego mózgu i jego intelektualnych składowych, nauka – jak dotąd – nie opracowała, choćby wstępnie, żadnej satysfakcjonującej teorii umysłu. Nie wiemy nawet, czy doświadczenie i idee rozwijają się w nim oddzielnie, czy też w sposób zharmonizowany. Czy oczywista matematyczność otaczającego nas świata łączy się – czy też nie łączy – z niesłychanie bogatą sferą przeżyć uczuciowych i emocjonalnych, jakże charakterystycznych dla naszej rasy.
Potrafimy wysyłać sondy na otaczające nas planety, niebawem wyślemy tam ludzi. Kosmos znacznie się do nas przybliży i chyba zaczniemy go udomawiać. Ale jeszcze wiele stuleci przeminie, zanim zrozumiemy dogłębnie prawa łączące formalny ład przyrody z nieprzewidywalnymi namiętnościami ludzkiej natury. I chyba właśnie takie zadanie, z porządkowym numerem 1, oczekuje na rozwiązanie przez neurobiologię.
Empatia i ból
U większości z nas widok cierpienia i bólu innego człowieka wywołuje określoną reakcję psychiczną, noszącą skrótową nazwę empatii. Ogólnie mówiąc, jest to mieszanina lęku, współczucia, obawy i strachu połączona z odruchową chęcią niesienia pomocy. Właśnie empatią reagują ludzie na widok ofiar tragicznych wypadków.
Empatia (gr. empathes – dominujący, wzruszony) to według definicji zdolność do wnikania, odczuwania i pełnego zrozumienia przeżyć innej jednostki ludzkiej.
Naukowcy dowodzą, że empatia stanowi najstarszy sposób komunikacji międzyludzkiej. Zachodzi ona ze szczególną siłą między matką i dzieckiem. Ranga tego związku jest nie do przecenienia, szczególnie w warunkach szpitalnych. Obserwacje dowodzą, że często kochająca, czuła matka jest dużo bardziej miarodajnym źródłem informacji na temat cierpienia i choroby dziecka niż dane wyniesione z badań lekarskich i wyników analiz. Matka po prostu wie swoje!
Z codziennej obserwacji wiadomo również, że zjawisko empatii jest swojego rodzaju pomostem integrującym osoby powiązane ze sobą uczuciowo! Co więcej, stan empatii niesie ze sobą tak ważne społecznie zjawiska, jak: życzliwość, serdeczność, współodczuwanie, przyjaźń itp. Typowym przykładem takich relacji są więzi łączące zarówno świeżo zakochanych, jak i dobre, stare małżeństwo. Czy tak jest, czy nie, trudno powiedzieć – obserwacje psychologiczne bowiem mają to do siebie, że według większości lekarzy mieszczą się na rubieżach medycyny, takich „dzikich polach”. Z tego względu medycy różnych dziedzin postanowili znaleźć odpowiedź na pytanie, czy zjawisko współodczuwania obejmuje również zjawisko fizycznego bólu.
Wiadomo, że reakcja biologiczna, jaką wywołuje bodziec bólowy, wyzwala specyficzną emocję zwaną cierpieniem. Przebiega ona w trzech etapach. Mózg, do którego drogami czuciowymi spływa informacja o uszkodzeniu tkanek, analizuje ją z początku pod kątem lokalizacji, a potem pomiaru natężenia bodźca, porównując go do wszystkich wcześniejszych traumatycznych doświadczeń z całego życia. Mózg oddziela w ten sposób informacje naprawdę ważne od banalnych i w przypadku pierwszych uruchamia procedury ratunkowe. We wszystkich pojawia się jeszcze etap trzeci, najbardziej skomplikowany, w którym centralny system nerwowy zamienia całokształt informacji bólowej w rodzaj osobnego przeżycia psychicznego. Wiedziano o tym od dawna, lecz ostatnio usiłowano głębiej zrozumieć ten problem. Aby można to było zrobić, konieczne dla rozwoju nauk biologicznych stały się badania na ludziach. W związku z tym przeprowadzono eksperymenty na ochotnikach dokonane przez lekarzy z University College of London. Do badań zakwalifikowano 16 par osób pozostających w silnych związkach uczuciowych i emocjonalnych. Jedna z osób z każdej pary otrzymywała silny, bolesny impuls elektryczny. W tym momencie obserwowano oboje związanych emocjonalnie ze sobą ludzi. Eksperyment miał odpowiedzieć między innymi na pytanie, czy ból zadany drażnionemu jest odczuwany także przez jego partnera. Po zakończeniu eksperymentu okazało się, że możliwe jest odczuwanie zarówno bólu własnego (w momencie otrzymania elektrycznego kopa), jak i odbieranie tej emocji przez partnera!
W wyniku tego eksperymentu dowiedziono, że zjawisko empatii (dotyczy to również lęku, agresji, obrzydzenia, braku zaufania itp.) najprawdopodobniej występuje automatycznie. Coraz głośniej mówi się także o tym, że są to pozostałości pradawnych relacji międzyludzkich, w których zjawisko empatii, pełniące rolę siódmego zmysłu, było znacznie silniejsze niż obecnie.
Celem badań w najbliższych latach będzie wyizolowanie związków, jakie nasz organizm wydziela w rozpaczy, bólu, radości i lęku. Dopiero wówczas nauka udowodni, jak wiele prawdy niosą zapewnienia najbliższych, że w pełni uczestniczą w naszych przeżyciach emocjonalnych – cierpieniu, radości, kochaniu, rozpaczy.
Płeć mózgu. Empatia i autyzm
Być pięknym, zdrowym i inteligentnym! Właśnie te przymiotniki chyba najczęściej wyrażają pragnienia ludzi różnej płci, wieku, kondycji i pochodzenia.
Pięknym – pod warunkiem posiadania odpowiednio zasobnego portfela – można zostać już dziś. Chirurgia plastyczna jest w stanie w dowolny sposób modelować ciało człowieka. Gorzej jest ze zdrowiem, bo kształtują je geny, warunki środowiskowe, bakterie i wirusy, na które często nie mamy najmniejszego wpływu. Najgorzej jest z inteligencją, bo tak naprawdę wiemy o niej wciąż niewiele.
Uważa się – choć nie jest to teoria obowiązująca – że istnieją dwa rodzaje inteligencji. Pierwszą nazywa się empatyzacją. Służy ona do odbierania, analizowania stanów psychicznych i emocjonalnych innych osób i korespondowania z nimi. Wystarczy rozejrzeć się w najbliższym otoczeniu, aby dostrzec ludzi, którzy bez żadnego wysiłku nawiązują bliski kontakt z innymi osobami. Na ogół tacy osobnicy są otaczani przyjaźnią, budzą zaufanie, szybciej awansują i odnoszą sukcesy życiowe, często niewspółmierne do posiadanej wiedzy i zdolności. Po przeciwnej stronie stoją często bardziej uzdolnieni i lepiej od nich wyedukowani fachowcy, którzy w dziedzinie nawiązywania kontaktów międzyludzkich mają istotną ułomność lub wręcz zahamowania.
Warto uświadomić sobie, po której stronie jesteśmy i czy posiadamy właściwy stopień empatyczności, a w przypadku jego obniżenia, czy nie należy rozważyć poddania się odpowiedniemu treningowi, który z powodzeniem prowadzą różne towarzystwa psychologiczne i psychoterapeutyczne. Z ich wiedzy i doświadczeń czerpią politycy, menedżerowie, lekarze i nauczyciele, a w końcu mogą wszyscy, którzy chcą lepiej sprzedać jakąkolwiek usługę lub towar ze świadomością, że przy okazji promują samych siebie.
Innym rodzajem inteligencji jest tzw. systematyzacja, czyli skłonność umysłu do kwalifikowania czynności przestrzennych w zakresie przedmiotów i otoczenia w powiązaniu z ich właściwościami, szczególnie fizycznymi. Łączy się ona ze zdolnością szybkiej adaptacji do zmiennych warunków. Prawdopodobnie takie czynniki jak płeć chromosomalna oraz odmienności w reakcjach mózgu wpływają na to, że kobiety są wielokrotnie bardziej empatyczne niż mężczyźni. Zwracają większą wagę na mimikę, mowę ciała, gesty, ubiór, wagę słów i na tej podstawie są w stanie odczytać emocje oraz napięcia uczuciowe osób przebywających w ich otoczeniu. Empatyczność na ogół łączy się ze wzmożoną wrażliwością, a często ze skłonnościami do znacznych emocjonalnych uniesień. Powszechnie wiadomo, że wiele znanych osób swoje powodzenie zawdzięcza dobrze rozwiniętej empatyczności dającej łatwość nawiązywania momentalnego kontaktu z odbiorcami oraz umiejętność budzenia sympatii i zaufania.
Zjawisko to jest niesłychanie ważne w wykonywaniu zawodu lekarza, bowiem życzliwość terapeuty w sposób zasadniczy wpływa na wyniki leczenia.
Na przeciwnym biegunie niż empatia leży autyzm, czyli skłonność umysłu, a może i osobowości, do zamknięcia w sobie. Powszechnie mówi się, że jest to cecha typowo męska. Oczywiście istnieje zasadnicza różnica między wykładnikami autyzmu, jakimi są na przykład: mniejsza wrażliwość, niezauważanie stanów emocjonalnych i uczuciowych, brak skłonności do utrzymywania bliskich związków emocjonalnych z otoczeniem, a ciężką chorobową postacią, kiedy chorzy żyją we własnym, najczęściej urojonym świecie, w dodatku całkowicie niedostępnym dla kogokolwiek z zewnątrz. Ludzie z ciężkim autyzmem w niektórych postaciach schizofrenii, jak również autystyczne dzieci, z niejasnych przyczyn w całości odcinają się od otoczenia. Chronią się przed nim w szczelnie zamkniętym świecie wewnętrznym, w którym obowiązują jedynie ich własne prawa. Co więcej, nie mają one nic wspólnego z uznanymi normami społecznymi.
Ciężka postać autyzmu dziecięcego rzeczywiście dotyczy niemal w 90 proc. chłopców, a w późniejszym okresie mężczyzn. Być może ma to związek z kształtowaniem płci mózgu w okresie płodowym, a później w młodzieńczym. Nadmiar testosteronu – hormonu ważnego dla obu płci, ale wytwarzanego w większości przez jądra – w znacznym stopniu może wpływać na autystyczne odpowiedzi umysłu. Czyżby w związku z tym najbardziej korzystną formą inteligencji była forma obojnacza? Trudno się z tym zgodzić autorowi będącemu w końcu jedynie mężczyzną.