- W empik go
Droga do zdrowia - ebook
Droga do zdrowia - ebook
Każda choroba ma swoje podłoże w nieuzdrowionych emocjach. Rozpoznanie takiego wzorca i uwolnienie go pomaga odzyskać dobre samopoczucie. Uzdrowienie z choroby to nie cud, nie magiczne zjawisko, tylko siła umysłu oraz moc bezwarunkowej miłości, która potrafi porządkować rzeczy i sytuacje na poziomie subatomowym. Myślę, że jednym z kolejnych kroków w duchowym rozwoju jest umiejętność samouzdrawiania za pomocą świadomego odczuwania miłości. Do tego między innymi zachęca Czytelników ta książka.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8324-303-0 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prawo Przyciągania i pozytywne myślenie dotyczy wszystkich obszarów naszego życia. Działa nie tylko wtedy, kiedy pragniemy sukcesu czy pieniędzy. Nasze poglądy i emocje mają także wpływ na nasze zdrowie. To już udowodniono ponad wszelką wątpliwość. Jesteśmy w stanie wpływać na materię, w tym także na nasze ciało. Bardzo szczegółowo omawia to zagadnienie w swoich wykładach dr Bruce Lipton, światowej sławy naukowiec, twórca Nowej Biologii. Pokazuje on w sposób niezwykle klarowny, że komórki naszego ciała nie są oderwane od naszych myśli, lecz reagują na każdą zmianę nastroju. Moim zdaniem przyczyną większości chorób są nasze nieharmonijne refleksje i negatywne emocje, a nie dieta, przegrzanie czy przeziębienie. Ale jeśli tak się dzieje, to także mocą umysłu możemy odwrócić stan choroby — to wydaje się całkiem logiczne.
Odkąd przeczytałam znakomitą książkę Louisy L. Hay „Możesz uzdrowić swoje życie”, sprawdzałam przy każdej okazji, na ile prawdziwe mogą być podane przez autorkę teorie i wzorce przypisane do różnych dolegliwości. Po wielu latach stwierdzam, że opracowane przez L. L. Hay założenia są wręcz genialne. Potwierdzają to moje osobiste doświadczenia i przeżycia moich klientów. Często dzięki wyraźnie zdiagnozowanej przez lekarzy chorobie, odkrywam psychologiczny problem osoby, która zgłasza się do mnie po pomoc. W pewien sposób to właśnie określona dolegliwość staje się dla mnie wskazówką, jaki uraz lub kompleks jest tematem numer jeden mojego klienta. Związek pomiędzy psychologiczną przyczyną a somatycznym efektem wydaje się być bezsporny.
Nie jestem lekarzem ani uzdrowicielem. W zasadzie najlepiej znana mi technika pracy z ciałem to zabiegi wykonywane z pomocą energii Reiki. Od 30 lat w ten sposób pomagam chorym na różne dolegliwości osobom. Pracowałam także w grupach zwolenników Reiki, wykonywałam liczne przekazy energii w przeróżnych przypadkach. Obserwowałam zarówno zdrowienie, jak i śmierć. Ale w tych wszystkich doświadczeniach zobaczyłam niesamowitą logikę i konsekwencję. Coś, koło czego nie można przejść obojętnie. Zdrowiały te osoby, które zmieniały swoje negatywne wzorce myślowe, swoje poglądy, podejście do życiowych doświadczeń. Umierali — czasem młodo — tacy ludzie, którzy nie chcieli spojrzeć na życie i świat pozytywnie.
Dlatego właśnie zdecydowałam się napisać ten podręcznik, bo wszystko wskazuje na to, że wysiłki akademickiej medycyny przynoszą zadowalające efekty tylko wówczas, kiedy są podparte energią miłości, radości i optymizmu ze strony pacjenta. Widzę też, że najdoskonalsze leki i najmądrzejsi lekarze nie są w stanie uratować człowieka, jeśli ten nie zmieni czegoś w sobie, w głębi serca i duszy. Moim zdaniem to właśnie pozytywne myśli i uczucia mają największy wpływ na to, co dzieje się w naszych komórkach, aczkolwiek nie oznacza to, że medycyna nie jest potrzebna. Jest. Proszę tu bardzo wyraźnie: słuchajmy lekarzy, łykajmy przepisane tabletki, ale spróbujmy wzbogacić to mocą naszego umysłu i serca. Nie mamy nic do stracenia, bo proponowane przeze mnie sposoby nic nie kosztują. Poza wolnym czasem, a tego chory człowiek ma w nadmiarze, szczególnie wtedy, kiedy leży przykuty do łóżka. Ćwiczenia, które proponuję, można wykonywać na leżąco. Nawet pod kroplówką i w czasie dializy. Wystarczy do nich sprawny umysł.
Wszystko, co możemy z korzyścią dla siebie zastosować rozgrywa się w nas samych, w naszym wnętrzu. To zatem proste do zrealizowania. I prawdopodobnie może nas pozytywnie zaskoczyć, ponieważ często przynosi oczekiwane efekty. To nie czysta teoria i pobożne życzenia, ale sprawdzone metody. Piszę głównie o tym, co sama na sobie wypróbowałam, a także o tym, co przetestowali moi studenci i klienci. To działa naprawdę, choć przyzwyczajeni do oddziaływania materią na materię nie chcemy wierzyć, by coś takiego jak myśl czy nastrój miało wpływ na komórki naszego ciała. Mnogość moich obserwacji i powtarzające się fakty, stały się dla mnie dowodem na to, o czym chcę napisać.
Byłabym nieuczciwa, gdybym obiecała cierpiącym osobom wyzdrowienie z każdej choroby. Czasem nie ma oczekiwanego efektu. Zapewne wiele czynników decyduje o tym, co się stanie w wyniku uzdrawiania mocą umysłu czy medytacji. Choćby przysłowiowa wiara, o której wiemy, że przenosi góry. Dla mnie wiara to przede wszystkim właściwy pogląd, który osadza się we wszystkich komórkach naszego ciała i daje podłoże do uzdrawiających zmian na poziomie materialnym. Kiedy nie ma wiary, nie pomagają żadne afirmacje ani piękne myśli. Przelatują przez umysł i na chwilę poprawiają nam samopoczucie. Dopiero właściwy pogląd wnika w tkanki naszego ciała i je rozświetla. A czy każdy z nas potrafi na zawołanie uwierzyć w cud wyzdrowienia?
Niczego więc nie obiecuję, ale chcę dać nadzieję wszystkim, którzy tej nadziei potrzebują i zachęcić, by spróbowali uwierzyć. Cuda nie zdarzają się wybranym, ale tym, którzy rozumieją sens życia na Ziemi. Tym, którzy kochają. Tym, którzy odnajdują w sobie moc stwarzania światów. Tym, którzy chcą naprawdę zmienić swoje myślenie. Wierzę głęboko, że nie rodzimy się po to, by cierpieć, chorować i umierać, ale by odnaleźć w sobie potężną, boską moc. Jesteśmy tu na Ziemi, by uczyć się kochania i uzdrawiania siebie oraz swojego życia. Celem istnienia jest szukanie w sobie sposobów tworzenia własnego szczęścia. Jeśli czujemy się smutni, mamy nauczyć się radości. Jeśli jesteśmy biedni — tworzenia dostatku. Jeśli chorujemy — to po to, by nauczyć się uzdrawiać samych siebie.
Wiarę tę opieram na obserwacji i to, co na pewno mogę obiecać chorej osobie, to poprawę samopoczucia. Przykładem takiego działania może być praca z Reiki. Ta piękna energia uruchomiła proces zdrowienia u wielu osób. Mnie pomaga za każdym razem. Gdy cokolwiek mnie boli, przykładam ręce i ból znika. Moi znajomi reikowcy mają podobne doświadczenia. Ale znam też przypadki, kiedy robienie zabiegów przyniosło ulgę, ukojenie, uwolnienie od bólu, jednak nie doszło do pełnego wyzdrowienia. Moim zdaniem, przyczyną było negatywne psychiczne nastawienie do życia, ludzi i różnych spraw. Reiki pomaga, ale prawdziwa przyczyna choroby leży w psychice chorego. Jeśli ktoś nie chce wybaczyć, nie chce kochać, nie chce odpuścić, to nie daje sobie prawa do wyzdrowienia.
Wiara, o której tu chcę napisać, bazuje także na wielu niezliczonych „cudownych wyzdrowieniach”. Do takich szczęśliwie wyleczonych mocą umysłu należą Louisa L. Hay i Evelyn Monahan. Obie samodzielnie odnalazły swoją ścieżkę do pełni sił wtedy, kiedy lekarze zrobili już wszystko, co w ich mocy. Nie są wyjątkiem. Takich przypadków jest mnóstwo. Sama dostaję czasem listy od osób, którym psychotroniczna metoda E. Monahan, zamieszczona kilkanaście lat temu na mojej stronie, pomogła wyjść z choroby. Dlatego zdecydowałam się o tym napisać. Jeśli chociaż jedna osoba wyzdrowieje dzięki proponowanym tutaj przeze mnie ćwiczeniom, to ta książka spełni swoje zadanie.Psychosomatyka
Jako integralna cząstka natury posiadamy możliwości doskonałego istnienia w pełnym zdrowiu. Nasz organizm potrafi też błyskawicznie regenerować każde uszkodzenie tkanki, odtwarzając komórki, zabliźniając rany, tamując upływ krwi magicznym krzepnięciem. Niektórzy twierdzą nawet, że w naszym ciele znajduje się cała apteka, która potrafi na zawołanie syntetyzować lek na każdą chorobę. Kiedy na przykład zaatakuje nas wirus, specjalne jednostki zawiadamiają centralę, która przygotowuje odpowiednie przeciwciała i wysyła je do zwalczenia agresora. Tak doskonałe ciało jest obliczone na około 150 lat niczym niezmąconego istnienia w naturze, gdzie jesteśmy narażeni na różne bakterie, wirusy oraz drobne urazy.
Jak to zatem możliwe, że chorujemy, a niektórzy umierają bardzo młodo i to wcale nie w wyniku upadku z wysokości czy wskutek komunikacyjnej katastrofy? Odpowiedź znajdujemy w emocjach i psychologii. Odkąd człowiek zaczął myśleć i przeżywać, zamiast beztrosko cieszyć się życiem, pojawiły się choroby. Zaczęliśmy dostrzegać, że ktoś ma coś lepszego: może smaczniejszy kąsek, może wygodniejsze miejsce do spania, może czyjąś sympatię. W ślad za tym spostrzeżeniem pojawiły się emocje: zazdrość, gniew, smutek, rozczarowanie. Kiedy pojawiły się kłótnie i pretensje, zaczęliśmy także odczuwać cała gamę jeszcze bardziej skomplikowanych uczuć. Pod tym względem nic się nie zmienia na przestrzeni wielu tysięcy lat. Żyjąc w społeczności, kochamy i nienawidzimy, pragniemy i zazdrościmy, wygrywamy i ponosimy klęski, pragniemy i cierpimy. Historia zanotowała skomplikowane opisy intryg, spiskowania, walk, politycznych dążeń i miłosnych dramatów. To wysoka cena, jaką płacimy za wolną wolę i opcje wyboru.
Tymczasem doświadczenia dra Bruce’a Liptona udowadniają, że nasze komórki reagują na nasz stan emocjonalny. Każdy stres wywołuje zaburzenie normalnego funkcjonowania tych malutkich cząstek naszego ciała. Kiedy płaczemy, martwimy się lub złościmy, nasze tkanki nie są należycie odżywiane: np. zamiast cukru otrzymują wodę, a zamiast węgla — wapń. Lub odwrotnie. Jeśli trwa to dłuższy czas, pojawiają się rzecz jasna schorzenia, ponieważ na poziomie komórkowym trwa totalny bałagan i jest to, jak sądzę zrozumiałe. Natomiast PEŁNĄ HARMONIĘ ODŻYWIANIA TYCH NAJMNIEJSZYCH CZĄSTECZEK CIAŁA ZAPEWNIA NAM STAN ZADOWOLENIA I RADOŚCI. To jest kwintesencja wszystkiego i recepta na idealne zdrowie.
Z roku na rok pojawia się coraz więcej opisanych badań na ten temat. Kiedy dwadzieścia lat temu, zafascynowana książką Louisy Hay, zaczęłam sprawdzać zależność pomiędzy moimi myślami a stanem zdrowia, nie było jeszcze powszechnie dostępnych wyników takich eksperymentów. Zaufałam tej książce, a życie ochoczo zaczęło mi potwierdzać to wszystko, co w niej wyczytałam. A dlaczego zaufałam? Bo to zgodne z Prosperitą i Prawem Przyciągania. Jeśli pozytywne myśli działają na materię finansową, to dlaczego nie mają mieć wpływu na komórki w ciele? Jeśli myśląc pozytywnie jestem w stanie wykreować nową, świetną pracę, dom, samochód i spełnienie rozmaitych marzeń, to dlaczego ciało miałoby temu nie podlegać? Zasady Prawa Przyciągania dotyczą wszak wszystkiego, co jest na Ziemi.
Dzisiaj każdy, kto zechce, może sprawdzić naukową wartość przedstawianych tutaj teorii. Istnieje coś takiego, jak „epigenetyka behawioralna” — dziedzina nauki, która pokazuje związek naszych emocji z naszym ciałem. To jest mniej więcej to, co ja nazywam „psychosomatyką”. Udowodniono, że kiedy zmieniamy sposób myślenia i sposób postrzegania świata, przeobrażeniu ulega neurochemiczny skład krwi. Pełne przekonania pozytywne afirmacje powodują powstawanie odpowiednich połączeń neuronowych i uwalnianie neuropeptydów. Na tę zmianę odpowiednio reagują nasze komórki i zaczyna się w nich pojawiać proces adekwatny do tego, co się zadziało. Błogość i radosne nastawienie wywołują zatem pozytywne zmiany w tkankach. Ale oczywiście stres też działa — negatywnie zmieniając cząstki naszego ciała i powodując choroby. Możemy zdrowieć lub chorować ustawiając odpowiednio nasze myśli, emocje i nastroje.
Po więcej fachowej wiedzy odsyłam do książek dra Bruce’a Liptona, dra Joe Dispenzy czy dra Davida Hamiltona. Niech wypowiadają się specjaliści. Ja nie muszę rozumieć, jak zmienia się skład krwi i co dzieje się z cząsteczkami komórek DNA w odpowiedzi na nasz nastrój. Ja widzę efekty. Obserwuję je od lat. Zbieram doświadczenia i z coraz większym zdziwieniem odkrywam kolejne prawidłowości związane z wpływem pozytywnego myślenia na stan zdrowia naszego ciała. Wiem to od lat. Wierzę w to od lat. Kto potrzebuje konkretnych analiz medycznych — dostanie je w innych opracowaniach. Ważne, że takie badania są przeprowadzane i zostały opisane. Nie zajmuję się w tej publikacji bajkami, tylko w sposób bardziej przystępny pokazuję rzeczywistość.
Ludzie nie wiedzą o tym. Nie znają zasad epigenetyki behawioralnej, bo nie jest nauczana w szkole, nie jest wcale wiedzą powszechną. Nawykowo, jak dawniej szukają przyczyny choroby poza sobą — w niewłaściwym jedzeniu, wychłodzeniu, przegrzaniu, dziedziczeniu wad po przodkach. To wygodne i zwalnia z odpowiedzialności. Tymczasem prawda jest taka, że każdy z nas sam tworzy swoje zdrowie. Myślami, a jeszcze bardziej emocjami i poglądami. Jesteśmy układem całościowym — co w głowie i w sercu, to przekłada się na komórki naszego ciała. Zrozumienie tej prostej zależności pozwala uchronić siebie przed niejedną chorobą, a jak sądzę — może także uzdrowić nas z tego, co nam dolega.
Jest wiele czynników, które blokują taką wiedzę. Z jednej strony ogromne koncerny farmaceutyczne, które zarabiają krocie na ludzkich chorobach. Z drugiej istnieje niebezpieczeństwo szarlatanerii. Jeśli tylko upowszechni się takie fakty, jakie pokazuje epigenetyka behawioralna, zaraz znajdą się sprytni oszuści, którzy „za drobną opłatą” będą chcieli uzdrawiać innych. A cała sztuka polega na tym, że każdy z nas może uzdrowić tylko siebie. Nawet robiąc zabiegi energetyczne drugiej osobie, uruchamiamy u niej proces samoleczenia.
Jest jeszcze i takie ryzyko, że jeśli ludzie przyjmą, że lekarz jest im niepotrzebny, podejmą samowolnie decyzję, by odstawić leki ratujące im życie. Uważam, że na ten moment nie jesteśmy jeszcze gotowi na samodzielne uzdrowienie, dopiero się tego uczymy. Jesteśmy u progu rozwijania określonych umiejętności. Nie wiem, ile pokoleń to potrwa, zanim zaczniemy sami pracować z miłością, z energią, z medytacją tak sprawnie, że tabletki naprawdę staną się zbędne. Dzisiaj to wszystko należy traktować jako metody komplementarne, które mogą uzupełnić zalecenia klasycznej medycyny.
Jednak pojawiają się już lekarze, którzy interesują się pracą z energią i pracownicy medyczni łączący wiedzę akademicką z odkryciami Totalnej Biologii. Czasem współpracują z psychologami. Jeśli psycholog posiada odpowiednią nowoczesną wiedzę i holistyczne spojrzenie na ciało, wówczas zaleci zmianę myślenia czy odpowiednie ćwiczenia, a wtedy cel zostanie osiągnięty. Człowiek zacznie zdrowieć. Być może to rola właśnie terapeuty, a nie samego lekarza? W każdym razie warto podkreślić, że medycyna docenia znaczenie pozytywnego myślenia dla regeneracji chorych tkanek. W wielu placówkach pozwala się na różnorodne działania, mające na celu poprawę humoru i nastawienia pacjenta. Popiera się tam wszystko, co przynosi radość, a ona sama w sobie ma już moc uzdrawiania. Wielu wspaniałych lekarzy zachęca do pozytywnego myślenia i rozwoju osobistego. Jesteśmy zatem na dobrej drodze.
Aby zrozumieć ten proces, trzeba zobaczyć ludzkie ciało jako zestaw kilku warstw, z których widoczna i namacalna jest tylko jedna — materialna. Jednak skóra, mięśnie, kości i narządy to nie wszystko. Wokół każdego z nas rozpościerają się kolejne warstwy — niedostrzegalne przez większość ludzi. Niektórzy je widzą, rysują i nazywają „aurą”. Bioenergoterapeuci nie tylko widzą, ale wręcz w nich właśnie robią porządki w trakcie zabiegu uzdrawiania. W gruncie rzeczy każdy może te subtelne zjawiska zobaczyć, wystarczy nauczyć się ogniskować wzrok w odpowiedni sposób i trochę potrenować. Niemal wszyscy możemy też je wyczuć dłonią, jeśli jesteśmy wystarczająco wrażliwi. Tak czy owak istnienie ciał subtelnych nie podlega dyskusji — widzi je tak dużo ludzi na świecie, że to raczej niedostrzeganie możemy uznać za pomyłkę lub błąd.
W ciałach subtelnych działają nasze myśli i emocje. Są one wyraźnie widoczne i to w kolorach. To nie wymysł, lecz doświadczenie. Wiele razy brałam udział w zajęciach widzenia aury. Na życzenie osoby prowadzącej uruchamiałam określoną emocję, myśląc o czymś radosnym lub o czymś, co mnie gniewa albo smuci. Uczestnicy spotkania głośno opowiadali, co widzą w mojej aurze. Nie wiedzieli o czym rozmyślam, ani co czuję. Jednak odgadywali to, interpretując kolory, które pojawiały się w przestrzeni nade mną lub obok mnie. Różowy towarzyszył myślom pełnym miłości, ciemne barwy — smutkowi, żalowi lub złości.
Umiejętność dostrzegania aury rzadko się przydaje w praktyce, jest jednak pięknym potwierdzeniem tego, o czym tutaj piszę. To w ciałach subtelnych gromadzą się emocje, z którymi nie umiemy sobie poradzić. To może być np. stłumiony gniew. Jeśli czyjeś zachowanie bardzo nas złości, a nie możemy nic z tym zrobić, bo taka osoba jest poza naszym zasięgiem, to spychamy te uczucia w głąb siebie. One tkwią w aurze i zagęszczają się tym mocniej, im częściej je odczuwamy. Z biegiem czasu tworzą energetyczny wzorzec, który nasze ciało skopiuje do swoich materialnych tkanek. Owa przykładowa złość znajdzie swoje odbicie na przykład w bólu wątroby. Im częściej będziemy odczuwać ten bezsilny gniew, tym mocniej zaboli.
Pierwszy ważny wniosek, jaki możemy z tego wyciągnąć, to decyzja o tym, by nie odczuwać złości. To oczywiste. Ani żadnych innych podobnych, negatywnych emocji. Takie postępowanie chroni nas przed chorobą. Jednak nie można też tłumić gniewu, bo stłumiony chowa się do podświadomości i tworzy wzorce chorobowe. To ważne, bo wiele osób uważa tłumienie uczuć za ich unikanie. Tymczasem mniej szkodliwe jest nawet odczuwanie gniewu, który zostaje świadomie uwolniony w dowolny sposób tak, aby nie został zepchnięty w głąb ciał subtelnych. Pomaga przede wszystkim wyłączenie negatywnej emocji.
Wbrew pozorom nie jest to wcale niemożliwe. Świadomość harmonii wszechświata pomaga zrozumieć, dlaczego wydarzają się pewne rzeczy, a to sprawia, że nie ma powodu, by się złościć czy denerwować. Jeśli brakuje nam tej wewnętrznej akceptacji, możemy bardzo logicznie pomyśleć, że nawet gdyby nasz gniew był sprawiedliwy, to nie daje nam żadnych korzyści. Po co się nim karmić? Lepiej dokonać innego wyboru i skupić myśli na czymś przyjemnym.
Jeśli nie umiemy zarządzać swoimi emocjami, to one wypełnią nasze ciała subtelne, a z czasem zbudują w ciele fizycznym swój odpowiednik. Postrzegam to dość obrazowo, jako odtwarzanie energetycznej matrycy. Pozytywna energia jest jasna, świetlista i lekko tęczowa. Przykre emocje wyglądają jak kłąb szarej waty wetknięty w ową tęczę. Jeśli są przelotne, rozwieją się jak ciemna chmurka przegnana wiatrem radosnych przekonań lub uczuć pełnych miłości. Jeśli jednak ktoś w kółko odtwarza stary film ponurych myśli, jeśli się ciągle martwi lub nakręca w złości, to owa chmurka zagęści się. Wzmacnia ją każde rozpamiętywanie i powtarzanie określonych negatywnych treści i bolesnych uczuć. Im częściej smucimy się lub złościmy, tym staje się gęściejsza. Kiedy osiągnie punkt krytyczny owej gęstości, materializuje się w ciele fizycznym. Aura jest rodzajem matrycy, którą kopiuje nasze ciało. Dopóki jest świetlista, nasze mięśnie, kości i narządy funkcjonują prawidłowo. Kiedy pojawiają się w niej silne i gęste kłębki ciemnych energii, to w ciele rodzi się choroba.
To może być guz, wrzód, arytmia, ból, a nawet zwichnięcie czy złamanie. Moja obserwacja potwierdza wnioski Louisy L. Hay, że nawet to, co nazywamy wypadkami, ma swoją przyczynę wewnątrz ludzkiego umysłu. Nie ma przypadków. Człowiek pozytywny i szczęśliwy nie łamie kości, nie skręca nóg, nie rozbija głowy. Człowiek skupiony na zmartwieniach potyka się i przewraca, tłucze się boleśnie. To nie żart, nie ma w tym żadnej magii. To myśl kreuje rzeczywistość, a nie żaden los czy przypadek. Jeśli skupiamy się na negatywnych emocjach, to przyciągamy do siebie określone wydarzenia. Mogą nimi być stłuczki, wypadki, upadki, skręcenia, czyli takie sytuacje, które powszechnie uznawane są za zjawiska losowe. Los jednak nie ma tu nic do rzeczy. To my sami tworzymy swoje życie.
Doświadczyłam też tego osobiście. Odczuwanie gniewu powoduje, że doznaję lekkich — na szczęście — poparzeń. Stłumiona emocja działa w taki sposób, że zawsze jakoś pryśnie na mnie tłuszcz z patelni lub chlapnę na siebie wrzątkiem. Wcale nie muszą trząść mi się ręce. Decyduje coś innego, niewidocznego gołym okiem. Dzieje się to tylko wtedy, kiedy jestem zanurzona w negatywnych emocjach. Jeśli jestem spokojna, nie tłumię gniewu, wybaczam wszystkim i błogosławię światu, mogę przewracać placki ziemniaczane gołymi palcami i nic mnie nie poparzy… Natomiast kiedy czuję złość, nie podchodzę nawet do kuchni. Daję sobie czas na uwolnienie tego uczucia, robiąc odpowiednie medytacje i praktyki.
Wracając do odwzorowania negatywnych emocji w naszym fizycznym ciele, chcę podkreślić, że symbolika jest tutaj dość jednoznaczna i nawet nasz język pokazuje sens tego, o czym piszę. Wiele razy, czując żal do kogoś, myślimy o tym, że nas „boli” jego zachowanie. Oczywiście ta metafora odnosi się do emocjonalnego cierpienia, jednak z czasem staje się rzeczywistością: w ciele pojawia się prawdziwy ból. Podobnie z innymi negatywnymi odczuciami. Słyszałam, jak powiedziano o kimś, że „ten problem zżera go od środka”, a potem okazywało się, że ów człowiek jest naprawdę chory, a od środka zjada go paskudny nowotwór. A czy spotkaliście się z określeniem: „on bardzo podniósł mi ciśnienie”? Ja tak, wiele razy. Ciekawostką jest to, że podwyższone ciśnienie jest w psychosomatyce objawem stłumionej złości. Oznacza to, że dokucza ono ludziom wtedy, kiedy wiele razy czując gniew, zaciskają bezsilnie pięści.
Emocjonalne cierpienie bywa tak potężne, że ludzie z tego powodu czasem nawet zabijają siebie nawzajem. Czy może być coś silniejszego od emocji, jeśli przez nie jesteśmy w stanie posunąć się do najgorszego? Ktoś powie, że ludzie często zabijają z chciwości, a to nie jest cierpienie. Tymczasem nikt nie pożąda pieniędzy dla nich samych. Po co komu papierki czy monety? Po co luksusowe przedmioty? Prawdziwą przyczyną jest niskie poczucie wartości, lęk przed odrzuceniem lub brak poczucia bezpieczeństwa. Niska samoocena bardzo boli. Ludzie pragną być kochani i podziwiani, a błędnie sądzą, że bogactwo im to zapewni. Wokół bogatych ludzi zbierają się tłumy fanów, liczących na okruchy z ich stołu. To fałszywa namiastka sympatii, a błysk zazdrości w oku daje złudne poczucie uznania. Takie emocjonalne gry…
Wiemy o tym, że nie zawsze chciwość prowadzi do zbrodni. Częściej są to żal, gniew lub zazdrość. Z tego też powodu niektóre osoby kaleczą swoje ciała piercingiem lub tatuażem, aby móc odreagować wewnętrzny ból. Więcej piszę o tym w książce pt. „Psychologia ubioru”. Nie radzimy sobie z tym, co czujemy, a to oznacza, że uczucia mają ogromną siłę. Nic zatem dziwnego, że wpływają również na nasze ciało.
Nie do wszystkich przemówi zapewne obraz chmurki negatywnej emocji i jej zagęszczanie lub kopiowanie określonej matrycy. Można jednak spojrzeć na temat jeszcze inaczej. Jeśli ktoś interesuje się fizyką kwantową, a szczególnie jej ostatnio bardzo modnymi odkryciami, może wyobrazić sobie zdrowe ciało, jako atomy, w których wiruje harmonijnie piękna energia. Każdy atom zbudowany jest z jądra i elektronów biegających po swoich orbitach. Pomiędzy znajduje się ogromny i magiczny ocean „niczego”. Wypełniają go wibracje, zupełnie naturalne, kiedy nasze myśli są spokojne. Jest łagodnym, gładkim, pięknym morzem. Gniew, stres, żal, zmartwienie to potężne wichry, które burzą ów ocean i powodują zakłócenia w zwykłym funkcjonowaniu cząstek atomowych. To nie moja fantazja. Dzisiaj nawet dziecko wie, że myśl jest falą energetyczną i ma określoną wibrację. Gdyby było inaczej, nie istniałby encefalograf. Myśl zasilona emocjami w postaci fali dociera do przestrzeni wewnątrz atomu. Jeśli praca najmniejszych cząstek zostaje jej wibracją zaburzona, to cały układ zaczyna pracować nieprawidłowo. Tę nieprawidłowość nazywamy chorobą.
Każda emocja i każdy problem ma swoje symboliczne odzwierciedlenie w różnych częściach naszego ciała i rozmaitych dolegliwościach. Poczucie winy to bóle głowy, przekonanie o byciu lekceważonym — choroby nerek, brak radości — problemy z sercem, żale i pretensje — nowotwory, rozczarowanie partnerem — choroby kobiece… itd. Taki spis podaję w dalszej części książki wraz z odpowiednimi sugestiami, dotyczącymi wzorców. Warto jednak pamiętać, że tego typu ściąga to tylko punkt wyjścia do poszukania swojej emocji i swojego problemu. Każdy z nas jest unikalny. Symbolika oczywiście działa, więc ogólny zarys będzie trafny, ale „co dokładnie, gdzie i na kogo” wie tylko ten z nas, kogo ten problem dotyczy.Uzdrawianie mocą umysłu
Moc umysłu jest rzeczą bezsporną. W ostatnich latach przeprowadzono wiele naukowych eksperymentów, które udowodniły ponad wszelką wątpliwość wpływ naszych myśli nie tylko na kondycję naszego ciała, ale także na nasze finanse, pracę, relacje, spełnienie marzeń. Modni obecnie mówcy motywacyjni przyciągają rzesze ludzi na swoje wykłady, a ich popularność wcale nie gaśnie, ponieważ słuchacze wracają z kolejnymi dowodami na potwierdzenie, że „to działa”. Wiem, bo u mnie też „to działa”, właśnie dlatego zajmuję się Prosperitą i w tej książce dzielę się między innymi Prawem Przyciągania zastosowanym w odniesieniu do naszego ciała.
Oczywiście praca z pozytywnym myśleniem nie polega na tym, że powtarzamy tępo „jestem zdrowy”, kiedy bolą nas stawy, kręgosłup łupie, a w żołądku wszystko się przewraca. Moc umysłu zaczyna pracować dla nas, kiedy stworzymy nowy korzystny program (pogląd) i uwierzymy w niego. Mamy go poczuć na wszystkich poziomach, mamy przekonać do niego podświadomość, aby i ona uwierzyła. Wtedy zaczynają się dziać dobre rzeczy dla nas, ponieważ to poglądy kształtują nasze życie.
Każdy z nas słyszał o zjawisku „placebo”. Pojawia się w tysiącach eksperymentów, jest więc faktem, a nie hipotezą. Dla mnie najważniejsze jest w tym miejscu pytanie: jak to się dzieje, że człowiek wraca do zdrowia po czymś, o czym myśli, że jest skutecznym lekiem, ale w istocie to wcale lekiem nie jest? Wiara czyni cuda, ale bardziej odpowiednie byłoby stwierdzenie, że nasz umysł czyni cuda. Moim zdaniem, nasze organizmy są tak genialne w swej strukturze, że umieją wszystko uzdrowić. Wszystko. Tabletki, które połykamy działają przede wszystkim na poziomie umysłu, tworząc program: „teraz wyzdrowieję” lub „teraz poczuję się lepiej”.
Nie wszyscy jesteśmy jednakowi, dlatego u niektórych placebo przynosi fantastyczne efekty, a pewien niewielki procent nie reaguje wcale. W tej mniejszej grupie ludzi moc umysłu nie została uruchomiona, ponieważ nie uwierzyli, że lek, który im podano, jest skuteczny. Jak wiadomo, także w tej grupie, w której uczestnicy przyjęli jakiś konkretny preparat, nie wszyscy zareagowali. Brak reakcji jest moim zdaniem równoznaczny z faktem, że dana osoba nie wytworzyła uzdrawiającego programu.
Wszystko zaczyna się i kończy w umyśle. To naczelny komputer zarządzający całym ciałem. To tam musi zostać wprowadzony odpowiedni program. Jeśli zostanie przyjęty, to w ciele znajdą się odpowiednie zasoby, aby uzdrowić chore komórki lub je usunąć i zastąpić zdrowymi. Nie będą nawet potrzebne żadne chemiczne preparaty i znajdujemy na to potwierdzenie w tych wszystkich przykładach cudownych uzdrowień u ludzi, którzy zmienili styl myślenia. Zatem, by wyzdrowieć, należy wprowadzić do naszego systemu nowy korzystny program w miejsce tego, który wywołał chorobę. Pozostaje pytanie: jak?
Afirmacje i dekrety
Najbardziej znaną metodą jest praca z afirmacjami, dlatego ją tutaj króciutko opisuję. Jest bardzo silna i mocno nas oczyszcza, co oznacza, że jeśli cierpliwie ją stosujemy, to może ładnie poukładać nasze wewnętrzne programy. Działanie afirmacji zostało udowodnione, więc nie będę tracić czasu na przekonywanie Czytelników o mocy energetycznej słów. Pamiętajmy tylko, że afirmując sobie coś dobrego, układamy w gruncie rzeczy nowy program dla podświadomości. Na tym ta sztuka polega. Nowy program zwykle „wypchnie” stary, dlatego afirmację są takie popularne. Bo są proste i nie wymagają odkopywania szkodliwych wzorców, same w sobie niosą przeprogramowanie.
Praca z afirmacją jest dość prosta. Układamy pozytywne zdanie, z pozytywną treścią, w czasie teraźniejszym. Nie używamy zaprzeczeń oraz słów typu „chcę”, „pragnę”, „oczekuję”, „chciałbym”. Wyobrażamy sobie upragniony stan zdrowia i nazywamy go wprost, jakby już stał się faktem. Czyli na przykład: „Jestem zdrowy, czuję się świetnie, moja wątroba jest zdrowa, moje ciało funkcjonuje harmonijnie”. Więcej na temat układania i pracy z afirmacją napisałam w książce „Sposób na szczęśliwe życie” oraz na swojej stronie o Prospericie.
Przypomnę tylko, że nie polecam absolutnie pisania afirmacji. Pisanie nie działa, ponieważ człowiek potrafi pisać w kółko to samo, myśląc o czymś innym. Kiedy nie skupiamy się na słowach, nie dajemy im energii. To jest zatem strata czasu. Afirmacje należy wypowiadać na głos, stojąc boso na podłodze — piasku, trawie, dywanie — łącząc się z energią żywiołu Ziemi poprzez stopy. Dłonie kładziemy na punkcie mocy (dół brzucha, punkt „hara”) i afirmację wyprowadzamy z mocą z tego punktu. Pomaga, jeśli robimy to systematycznie o tej samej porze. Pomaga, jeśli ułożymy rymowanki i podświadomość zacznie się bawić.
Jednak największą sztuką jest prawidłowe dopasowanie afirmacji dla siebie. Wyobraźmy sobie sytuację, w której cierpimy wskutek braku pieniędzy. Załóżmy, że przyczyną problemu jest niskie poczucie wartości i przekonanie o tym, że nie zasługujemy na bogactwo. Jeśli będziemy powtarzać afirmację typu: „Jestem bogaty, zarabiam dużo pieniędzy”, to nasilimy oczyszczanie, czyli zamanifestujemy w życiu rozmaite straty. Zgubimy pieniądze, stracimy je, ktoś nas okradnie. Energia afirmacji będzie nas popychała do uzdrowienia, a jeśli nie wchodzimy w proces, bo nie jesteśmy go świadomi, wówczas zaczyna dziać się niewesoło, a to oczywiście pociąga za sobą zwątpienie i niechęć do samej metody. Jeśli natomiast wiemy, gdzie leży problem i zaczniemy pracę z afirmacjami typu: „Jestem wspaniałym człowiekiem, zasługuję na bogactwo finansowe”, wówczas pojawią się oczekiwane pozytywne efekty.
Aby odnaleźć prawdziwą przyczynę problemu lub choroby, możemy zastosować jakąś inną metodę lub pisać afirmację w zeszycie. To jedyny przypadek, kiedy zalecam pisanie. Wówczas na jednej stronie piszemy „Jestem całkowicie zdrowy” lub „Moje serce jest całkowicie zdrowe”, a na drugiej stronie obok wypisujemy wszystkie myśli, które się pojawiają. Dobrze mieć na tyle wyciszony umysł do tego ćwiczenia, by nie rozważać akurat, co zrobić dzisiaj na obiad. Mogą się pojawić wówczas ciekawe wątki. Na przykład refleksja: „jak możesz być zdrowa kobieto, kiedy ciągle wszystkim się przejmujesz?”. Warto coś takiego zanotować. Piszemy cierpliwie pół godziny, nie spiesząc się. Pozwalamy, by podświadomość podpowiadała, co ją uwiera. Zwykle to robi, kiedy udzielimy jej głosu. Wypisane refleksje często odkrywają, co doprowadziło do złego samopoczucia.
Polecam oczywiście sprawdzoną symbolikę, której przykłady zamieszczam w drugiej części książki. Podaję tam najczęściej spotykane dolegliwości i odpowiadające za nie przyczyny. Są potwierdzone przez wielu ludzi. Pisząc o każdej kolejnej chorobie miałam przed oczami znane mi twarze — Jurka, Wojtka, Zosi, Basi, Ilonki… To ich problemy i szczere rozmowy na ten temat pozwoliły mi ostatecznie określić symbolikę. Bazuję na niej, kiedy pracuję z klientami i odnajduję jej sens w praktyce. Jest dość ogólna, ale każdy na pewno znajdzie w tych wskazówkach coś dla siebie.
Dekrety są zbiorem afirmacji na jeden temat. Możemy je oczywiście powtarzać z pamięci, wówczas musimy się skupić, aby zapamiętać całość. To pomaga zaprogramować podświadomość. Długie dekrety można też pisać — ale uwaga! — nie przepisywać. Przepisywanie włączy automat, podświadomość znudzona zajmie się czymś innym. Zatem można pisać codziennie od nowa. Za każdym razem skupiamy się i układamy od nowa zdania i ich kolejność, aby opisać wymarzony stan zdrowia i to wszystko, co zamierzamy robić po wyzdrowieniu. Oczywiście piszemy w czasie teraźniejszym, nie używając zaprzeczeń, negatywnych określeń ani wyrażania pragnień. To, czego pragniemy, już jest, już tego doświadczamy.
Bardzo podobają mi się otwarte pytania kwantowe, które są traktowane czasem jako szczególny rodzaj afirmacji. Pozwalają one podświadomości na intensywne tworzenie obrazów i sytuacji oraz na wyobrażanie sobie określonych odczuć i emocji. Przykładowe pytania tego typu:
Jak by to było, gdybym był całkiem zdrowy?
Jak by to było, gdyby moje serce było zdrowe i silne?
Jak by to było, gdybym miał stale normalne ciśnienie?
Jak by to było, gdybym mógł biegać?
Jak może być jeszcze lepiej?
To ostatnie jest moim ulubionym narzędziem, które zmienia energetykę chwili. Korzystam z niego, kiedy coś dzieje się nie tak i powtarzam je wielokrotnie do czasu, aż zmieni się sytuacja. Co zresztą zawsze następuje. Pytania nazywane są kwantowymi, ponieważ uruchamiają poprzez moc naszego umysłu cały wszechświat. Powodują załamanie się fali. W moim odczuciu mogą zadziałać jak Dwupunkt, ale to oczywiście wymaga pewnej wprawy i koniecznie wejścia w Pole Serca. Z poziomu Pola Serca wszystko jest możliwe.
Słowa Mocy
Kroniki Akaszy to nie tylko zbiór historii o naszych wcieleniach, czynach i myślach. To także cudowny uzdrawiający wymiar. Uzdrawia nie tylko wysoka wibracja Kronik, ale wprost pomagają nam terapeutyczne zalecenia Mistrzów i Nauczycieli. Często w tych zaleceniach znajduje się sugestia pracy z Reiki czy wykonanie określonych działań. Ale czasem otrzymujemy tam tak zwaną „modlitwę” dedykowaną konkretnej osobie lub konkretnemu przypadkowi. Modlitwy te nazywam Słowami Mocy. Niektóre Słowa Mocy, nagrane w energii Kronik, zamieściłam na swoim kanale na You Tube, można ich sobie tam też posłuchać.
Powtarzanie Słów Mocy przypomina mi pracę z afirmacjami i dekretami. Krótszych uczę się na pamięć i staram się jak najczęściej recytować, dłuższe odczytuję albo nagrywam sobie na dyktafon. Do takiego nagrania dodaję ulubioną cichą muzykę i potem słucham w czasie spaceru lub innych czynności, kiedy tylko to jest możliwe. W Słowach Mocy odnajduję piękną i silną energię. Niemal namacalnie czuję, jak ta energia mnie wypełnia i uzdrawia, więc uważam, że to piękne narzędzie terapeutyczne. W drugiej części książki znajduje się spis rozmaitych schorzeń z odpowiadającymi im psychosomatycznymi wzorcami. Do większości z nich podaję propozycje Słów Mocy, które spisałam w Kronikach Akaszy. To może być pewna alternatywa dla afirmacji, które jak wiem, ostatnio nie cieszą się już taką popularnością jak kiedyś. Słowa Mocy są podobne do dekretów, ale różnią się od nich przede wszystkim wyższą wibracją. Jest to prosta i skuteczna forma wprowadzenia nowego wewnętrznego programu, który przyczyni się do harmonii.
Uważam też, że wysokie wibracje bardzo sprzyjają naszemu uzdrowieniu. Fizycznie doświadczamy, że samo wejście w podwyższone energie likwiduje rozmaite bóle, kaszel, katar, gorączkę. W Kronikach podobnie jak w Polu Serca otrzymujemy dostęp do rozmaitych cudów. Wysoka wibracja pomaga nam w harmonizacji na wszystkich poziomach istnienia. A przecież choroba jest efektem braku tej harmonii. Zapewne wystarczyłoby, abyśmy wypełnili się taką harmonią i przez cały dzień znajdowali się w wysokiej wibracji, aby nasze ciało wróciło do idealnego stanu. Taka jest przecież nasza boska natura. Ale…
Jest jedno „ale”. Niezbędna jest nasza świadomość. Jesteśmy tu na Ziemi, aby nauczyć się kochania siebie. Jeśli tego nie wiemy i nie rozumiemy, to nikt i nic nas nie uzdrowi. Możemy wchodzić w Pole Serca czy w Kroniki Akaszy i udawać kochanie wszystkich dookoła. Jednak rozmaite problemy i choróbska będą nas dotykać po to, abyśmy się obudzili z braku miłości do samego siebie. I uwierzcie mi — w drugą stronę to także działa. Zauważyłam, że kiedy człowiek pokocha siebie, to zdrowieje ze wszystkich dolegliwości. Napisałam o tym w dalszej części tej książki.
Medytacja
Dobrodziejstwa systematycznej medytacji trudno przecenić. Wszyscy wiemy, że jest to ścieżka do spokoju i duchowych odkryć. Ludzie, którzy medytują, poznają moc swojego umysłu i wykraczają poza schematy, nierzadko wytyczając dla siebie pozazmysłowe szlaki. Ich wewnętrzne doświadczenia zapełniają czasem piękne książki o rozwoju i pracy nad sobą. W jakiś sposób widzimy, że takie osoby lśnią tym wyjątkowym blaskiem, który rodzi się z wewnętrznego pokoju.
Medytacja w pewien sposób odmładza nas, ponieważ jest tym dla umysłu, czym ćwiczenia fizyczne dla ciała — treningiem. Kto medytuje, jest sprawny umysłowo do późnego wieku. A co ciekawe medytowanie działa także u dzieci z ADHD, czyli może okazać się świetnym sposobem na poprawę koncentracji w każdym wieku. Pomaga podejmować świadome decyzje. Dyscyplinuje umysł i sprawia, że stajemy się bardziej uważni. Przestajemy działać na autopilocie.